Nowości książkowe

 

 

Plakat

Jan Tulik

 

Wiara, nadzieja, samotność

 

Wer den Dichter will verstehen

Muss in  Dichter Lande Gehen

(Goethe)

 

I

Jak wielka jest mądrość Goethego. I jakże olbrzymia świadomość Mickiewicza, który opatrzył tymi słowy kartę tytułową „Sonetów krymskich”. Może każdy zbiór wierszy obcojęzycznego poety należy poprzedzać tym mottem: „Kto chce zrozumieć poetę, musi iść do jego kraju”.

Zapewne Adam Mickiewicz słowa te pojmował obosiecznie. Jedna strona językowego miecza pozostaje niemal dosłowna, oznacza to, co znaczyła; kierowała zmysły  czytelnika ku intencjom zawartym w liryce przez autora; na duchu narodu tłamszonego przez zaborcę, a przywołując jednostkową tragedię wieszcza – ducha umęczonego swoistą banicją, jak później miało się okazać – wieczną banicją.

Drugim skrzydłem ostrza było przywołanie słów Goethego, jako wskazówki wychylonej szczególnie ku „Sonetom krymskim” Mickiewicz bowiem zdawał sobie sprawę, iż wielość wątków orientalnych może osłabić ostrość zmysłów czytelnika, przez co dopuścić do spłycenia lektury. Poeta dbał o czytelność przekazu i nie mógł pozwolić na ewentualność dwuznacznego, lub pobieżnego – z powodu wątpliwości celu (adresata), odczytania kunsztownych wersów. Może i teraz, w dużej mierze dzięki temu staraniu, w sposób oczywisty przyjmujemy treść każdego z sonetów.

Motywy orientalne są tu jedynie rekwizytami. Treść wierszy obleka idea narodu, Polski. Krym jest tylko punktem odniesienia, pozwalającym docenić i obiektywnie ocenić wielkość narodowej tragedii. W tym i dramatu osobistego poety, który z krymskich skał spogląda jak orzeł w wysokim locie na płonący narodowy stos. To właśnie ów orli lot pozwala wieszczowi ogarnąć rozmiar tych płomieni.

Krym to także chwilowa ziemia-ojczyzna Mickiewicza. Dlatego (jej topografia – nie wyłącznie w geograficznym sensie, lecz „topografia” mentalna, kulturowa) – winna być rozpoznana, by ją zrozumieć.

Na „Sonetach krymskich” ciąży swoista dychotomiczność. Przybiera ona jednak różne postaci. Jak w „Stepach akermańskich” płynie się przez wielką ciszę po to,  by usłyszeć „głos z Litwy”, tak w „Pielgrzymie” można się pławić w „Kainie dostatków i krasy” po to, aby mogło „serce uciec w okolice dalekie”, by szumiące lasy litewskie „wdzięczniej śpiewały niż słowiki Bajdaru”, by nadniemeńskie Trzęsowice deptać weselej „niż rubinowe morwy, złote ananasy”.

W „Pielgrzymie” autor zamknął inną dwudzielną strukturę. Otóż – czym jest pamięć? Kiedy poeta spogląda za siebie, ku „lubej dziedzinie, która mu odjęta”, zastanawia się, czy najbliższa jego sercu osoba o nim pamięta. Nie sposób orzec, czy jest to pytanie retoryczne. Bo czy ktoś bliski, gdy odszedł,  jest dość pamiętany? Chyba autor „Pielgrzyma” pyta o to ze szczerym przejęciem – niezależnie, czy będzie to osoba bliska sercu, czy też, per analogiam, społeczność, naród. Jednakowo przecież – znów podwójnie istotę sensu ujmując – mogą pamiętać go, mniej lub wciąż mając go przed oczyma.

Znaczenia podwójne przybierają u Mickiewicza zawsze nowy kształt. W sonecie „Bakczysaraj” pisał: „Gdzie jesteś, o miłości, potęgo i chwało (-) wyście przeszły, a źródło zostało” W „Bakczysaraj w nocy” zaś: „Pod namiotem ciemności budzi się błyskawica i pędem Farysa przelatuje   pustynie błękitu”. Czy, mimo iż obraz liryczny obejmuje odległy pejzaż Wschodu, a myśl bliska jest znajomego pejzażu z dzieciństwa, trudno odczytać czym jest owa  mijająca potęga, a czym źródło, które pozostanie?, Czy obca jest nadzieja, że i ta potęga minie, a źródło oczyści się i znów będzie tryskać orzeźwiająco? A czy nie widać owego błysku nocą, który przelatuje przez „pustynie błękitu” i czy nie wiemy dokąd on mknie, ku jakiej pędzi stronie?

Tak. Pamięć jest grzechem pierworodnym i pokutą jednocześnie. Pamięć wlecze się jak odwłok za korpusem owada, wpełza w najmniejszą szczelinkę i dopomina się o swoje. O wieczne jej przywoływanie. O pamięci nie da się zapomnieć – cóż za paradoks. Jak więc możliwe  byłoby oddzielenie poety od jego kraju?

Jakże z kolei prostą drogą wraca pamięć „na Północ ku Polsce” w sonecie „Grób Potockiej”. Ale w utworze tym jest jeszcze coś znamiennego – żal pominąć taką dygresję. Otóż poeta rozmyśla na najdalszych wschodnich krańcach Europy, nad grobem rodaczki Potockiej, którą tam dopadł kres żywota, i tam, daleko od kraju, złożono jej szczątki doczesne. Zakończyła swój żywot w samotności i samotną pozostała i w grobie. Poeta opłakuje w tym wierszu nie tylko jej samotność. Boleje nad samotnością każdego człowieka. Także i swoją: „i ja dni skończę w samotnej żałobie: Tu nich mi dłoń przyjazna garstkę ziemi rzuci”. Tu?

Można mówić o przypadku, co oczywiste, ale szczególny to przypadek. Bo przecież właśnie tu, na wschodnich rubieżach,, poeta złoży po latach swą głowę. Więc czyż los ludzki jest naprawdę nieodgadniony? Czy skutek i przyczyna nie są wzajemną konsekwencją? Bardziej czytelną niż utarło się ją traktować?

Piękno sztuki polega na umiejętności zadawania ważnych pytań. Odpowiedzi nie mają tu znaczenia. Zatem – samotność! Istota samotności to sonet „Burza”. Wiersz najważniejszy z utworów poetyckich wieszcza. Utwór nieprześcigniony.

 

II

Jeśli kalectwem jest chroma dłoń, to zupełnym kalectwem jest ślepota. Jeśli osobnym pięknem są słoje drzewa, to pięknym skończonym jest harmonia kosmosu. Jeśli kosmosem Mickiewiczowej liryki są „Sonety krymskie”, to perła w tej koronie jest sonet „Burza”. Perłą przez wielkość: szerokość obrazu kreślonego słowem i wzniosłością myśli..

W „Burzy” pretekstem jest żywioł: sztorm. Istotą poetyckiego przesłania – człowiek. Żyjątko w łupinie statku a bezkresnych odmętach wód. Istota w skrzydłach fal nieubłaganej śmierci w samotności.

 

Burza

 

Zdarto żagle, ster prysnął, ryk wód, szum zawiei,

Głosy  trwożnej gromady, pomp złowieszcze jęki,

Ostatnie liny majtkom wyrwały się z ręki,

Słońce krwawo zachodzi, z nim resztka nadziei.

 

Wicher z tryumfem zawył, a na mokre góry,

Wznoszące się piętrami z morskiego odmętu,

Wstąpił jenijusz śmierci i szedł do okrętu

Jak żołnierz szturmujący w połamane mury.

 

Ci leżą na pól martwi, ów załamał dłonie,

Ten w objęcia przyjaciół żegnając się pada,

Ci modą się przed śmiercią, aby śmierć odegnać.

 

Jeden podróżny siedział w milczeniu na stronie

I pomyślał: szczęśliwy, kto siły postrada,

Albo modlić się umie, lub ma z kim się żegnać.

 

Opis tragedii ludzkiej podczas burzy nie ma sobie równych. Sztormowe fale pochłaniające krwawe słońce – resztkę nadziei. Ale nie opis budzi upiora człowieczej wyobraźni, lecz kończące sonet tercyny. One budują szczyt, zwieńczają gmach tej liryki. W nich poeta zawarł największą mądrość o kondycji człowieka. To jego puszka Pandory.

Kim jest ten, siedzący na stronie,, który ma siły, by odpierać nawał wód, lecz czynność ta jawi się jako bezcelowa; ten, kto nie umie się modlić; kto nie ma nikogo, z kim mógłby się żegnać. Czy jest ogniwem, które tworzy i wiąże łańcuch Obecności Wszechświata?  Nie – on jest poza nim. Siły tego człowieka nie rodzą nadziei. On nie umie się modlić. Nie zna więc Boga. Nie ma wiary. Nie ma kogo żegnać, Bi nie jest dotknięty miłością. Jest samotny. Jest tak osobno, że nie należy do tego świata. Ale nie należy także do innego świata. Nie należy do żadnego świata, skoro zabrakło mu wiary.

Oto tragizm ludzkiej istoty. Nieistniejący dla nikogo punkt, zaplątany przez absolutny przypadek w elementy machiny, zwanej Kosmosem. Mniej niż jedno ziarnko piasku na plaży Wszystkiego. Mniej niż Nic. Samotność.

Jan Tulik

Fot. Andrzej Dębkowski

(Pierwowzór tego szkicu zaistniał w Nowej Okolicy Poetów 5)

W „Roku Romantyzmu”, 2022

 

 

Plakat

Łucja Fice

 

Eskapada do lasu

 

Od jakiegoś czasu bawię się w detektywa, próbując rozszyfrować pewną tajemnicę. Szukam wiedzy w Necie, wykonuję telefony, szukam książek  na temat pracowników przymusowych w III Rzeszy. Jak myśleć i pisać o wojnie, której się nie doświadczyło? Jak pisać o strachu, przemocy, gwałtach, upokorzeniach, głodzie, tęsknocie, gdy ma się wiedzę z opowiadań świadka i wiedzę historyczną z książek? Czy mam prawo ubierać zdania w metafory i karmić czytelnika nadzieją, że to się już nigdy nie powtórzy? W obliczu wojny w Ukrainie i sytuacji na świecie, śmiem twierdzić, że jednak historia na okrągło się powtarza. Jestem tematem wojny zmęczona, która wylewa się z mediów, a nawet cieknie z mojego kranu. To był znaczący powód, bym tego upalnego dnia odpoczęła psychicznie, opuściła swoje cztery kąty i zrelaksowała się w dzikim miejscu. Chciałam dać sobie uwagę wzajemnej zależności pomiędzy Naturą, a moim umysłem. Teraz wiem, że podświadomie chcę się ustrzec, przed czymś, co może dopiero nastąpić, a sekundowe przebłyski czegoś niespodziewanego tlą się w mojej głowie.

Pogoda zapraszała do lasu. Na tej długiej wycieczce omal się nie zgubiłam, jak w jakiejś dżungli. W tym ryzyku zagubienia się odczułam, jak bezosobowo działa na mnie Natura. Było to spontaniczne doznanie cierpnięcia skóry na zewnątrz i gdzieś w środku. Odkryłam, jak wielką tajemnicę, że źródło strachu było tylko w mojej głowie. Postanowiłam trzeźwo spojrzeć na tę kwestię tak, jak trzeźwa jest w każdej chwili natura lasu. Przecież drzewa się nie boją. Wróciłam cudnie odprężona, zresztą, jak zawsze po długich samotnych wyprawach. Zawsze wtedy odchodzi ode mnie poczucie zablokowania, tego wewnętrznego zapchania brudnymi myślami. Odczuwam wtedy rozluźnienie, fluktuacje niewidzialnej energii, co wzmacnia w sposób fizyczny moje ciało. W sercu obserwuję te metafizyczne zmiany, aż po pustkę w umyśle. Uwielbiam takie  momenty, kiedy  nie pływam w tej zupie strachliwych myśli, bo wówczas  daję uwagę czemuś doskonałemu, czemuś, czego sama nie rozumiem, a co pochodzi od Matki Natury. Tak działa na mnie las, który potrafi wprowadzić mnie w lekki stan uśpienia, podczas którego odbieram wrażenie, że drzewa leczą mnie hipnozą, choć niezupełnie jest to hipnoza, bo moje oczy odbierają nieskażony jeszcze  obraz przyrody. Nie jestem w stanie pominąć orgii leśnych barw i zapachów, tego tańca leśnych żyjątek, na które zawsze zwracam uwagę począwszy od koron drzew do samej ściółki. Te krągłości drzew i zresztą całej Natury zawsze wprowadzają mnie w nowe zdumienie, jakbym była w lesie po raz pierwszy i dopiero teraz zauważyła, że wszystko jest okrągłe. Demokryt miał rację, że nic nie jest proste w swej atomowej strukturze. Kiedy w tej chwili tak stylizuję duchowe wrażenia, nic nie jest dla mnie ważne. Żadne tajemnice świata, polityka, ekonomia czy wojna w Ukrainie. Nie mam zamiaru, by słowo wojna odebrało mi przyjemność formułowania subtelnych, kwiecistych myśli. Będzie dobrze, będzie dobrze. Choć wojny dobrze zaplanowane, to myślę, że doczłapię do naturalnej wyznaczonej mi przez przeznaczenie śmierci. Takich kwiecistych myśli życzę tym, którzy mnie czytają i tym którzy nie czytają. Kiedy świat wypięknieje w naszych głowach, to może wypięknieje też w tej materialnej rzeczywistości 3D?

Łucja żaden autorytet.

Łucja Fice

Fot. w tekście: Andrzej Dębkowski

 

 

Plakat

 

 

Plakat

Małgorzata Kulisiewicz

 

Wybierz swój happy end, czyli kilka słów o nowościach wydawniczych

 

Kult książek jako śladu i zapisu kultury, ambitna proza, która gra z gatunkami literatury współczesnej i jednocześnie nawiązuje do dziewiętnastowiecznej powieści gotyckiej, miłość, zbrodnia, suspens i zdystansowany humor, wszystko to może przyciągnąć czytelnika do „Miasta z mgły”, zbioru opowiadań Carlosa Ruiza Zafóna, niezwykle poczytnego autora hiszpańskiego. To jego pisarskie pożegnanie opublikowane w 2021, rok po śmierci. W najnowszym zbiorze Zafón nawiązuje do sagi o Cmentarzu Zapomnianych Książek. Zarówno tetralogia: „Cień wiatru”, „Gra Anioła”, „Więzień nieba”, „Labirynt duchów”, jak i opowiadania mają wiele wspólnych motywów i postaci. Wysmakowana narracja inspirowana Edgarem Allanem Poe, Dickensem czy Jorge Luisem Borgesem, tajemnicze zakątki starej i nowej Barcelony, domy z przeszłością, zagadkowi ludzie, pojawiają się niezmiennie w prozie Zafóna.

Pełna magii i motywów fantastycznych twórczość ma mistrzowską konstrukcję. „Cmentarz Zapomnianych Książek jest dla mnie metaforą tożsamości, pamięci, idei, a nie tylko literatury. Jesteśmy tym, co pamiętamy…” – twierdził Zafón. W jego opowiadaniach pełno jest nawiązań do tradycji i sztuki hiszpańskiej, głównymi postaciami niektórych historii są;  słynny artysta-architekt Gaudi, czy mistrz literatury Miguel Cervantes. Jednocześnie pojawiają się wątki faustowskie, czy archetypiczne motywy ofiary za odkupienie od zła, cienie i labirynty, baśniowe i apokaliptyczne smoki. Z opowiadań wyziera autentyczna groza i silne emocje, które ożywiają literackie konwencje.

 

PlakatWydawnictwo Mariusza Szczygła „Dowody na istnienie” od kilku lat publikuje reporterską serię autorów renomowanych i debiutujących, książek z kraju i ze świata. Koncepcję „Dziobaka literatury” wymyśliła Beata Szady. Reportaże latynoamerykańskie są takie jak ten zwierzak, są złożeniem wielu pozornie niepasujących części, inspiracji gatunkowych, ale jednocześnie cechują się oryginalnością, niepowtarzalnością i świeżością. W Ameryce Łacińskiej autorzy szukają „cudu w banale”. Teksty tu zamieszczone pochodzą z różnych krajów tego kontynentu. Opowiadają na przykład o inca koli, peruwiańskim napoju narodowym, który zwyciężył na lokalnym rynku z coca-colą, o  mieście Meksyk, wielkim i licznie zamieszkałym, jak co najmniej kilka naraz europejskich stolic. Opisują  największą w Chile bibliotekę Augusta Pinocheta. Przedstawiają relację ulubionego dentysty Gabriela Garcii Márqueza. Przekazują opowieść o niezwykłym muzeum Che Guevary. Reportaże zawierają mocne sceny, jak tę, przedstawiającą okrutną śmierć w busie, będącą efektem walki potężnych gangów. Ukazują narracje niezwykłe, na przykład o błaźnie, który według lokalnej tradycji bierze udział w pogrzebach. Wybór tematu jest tu kluczowy. Niezwykły jest też pisarski warsztat, który zaskakuje czytelników już od pierwszego zdania, jak to: „Hitler mieszka w Urugwaju” w reportażu o kraju, w którym imieniem chętnie nadawanym niemowlętom było właśnie to, inspirowane Hitlerem. Autorzy  przemycają też dużo humoru, nawet przy trudnych tematach. Jest to pierwsza antologia reportażu latynoamerykańskiego w Polsce, Beata Szady zamieściła tu więc najbardziej znane nazwiska i najgłośniejsze teksty z tego regionu, na pewno warte lektury.

 

Plakat„Klara i Słońce”  jest pierwszą książką Kazuo Ishiguro opublikowaną przez tego autora po otrzymaniu literackiej nagrody Nobla w 2017 roku. Znany z „Okruchów dnia” pisarz urodził się w Japonii, ale od piątego roku życia mieszka w Anglii.  „Klara i Słońce” to powieść futurystyczna, dystopia, w której narratorka to android, jeden z uczłowieczonych robotów zwanych SP. Poznajemy świat z perspektywy Klary, której postrzeganie różni się od ludzkiego, ale inteligencja i zdolności są większe niż u człowieka. Jednakże Klara dopiero uczy się świata i jest przy tym wszystkim naiwna jak dziecko. Sztuczna inteligencja została stworzona w tym świecie przyszłości do przyjaźni i opieki nad maluchami i nastolatkami. Nad akcją powieści roztacza się tajemnica i niedomówienie, jak zwykle u Ishiguro. Możemy się tylko domyślać, że w świecie przyszłości dzieci są „korygowane”, żeby lepiej przyswajać wiedzę. Nie dowiemy się dokładnie, co to znaczy, jednak niepokojące jest to, że owa „korekta” nie zawsze się udaje, jak w przypadku zagrożonej śmiertelną chorobą Josie. Dziewczynka ta wybrała Klarę w sklepie z robotami, razem z ambitną matką stały się jej właścicielkami.

Informacje w powieści trafiają do nas jakby mimochodem, bo jej narratorką jest Klara, sztuczna przyjaciółka SP i skupia się ona na bezpośrednim opisie codziennych wrażeń. Dystopia, w której dzieci modyfikuje się genetycznie, pokazuje ich ogromną samotność. Narracja kameralna i niespieszna odsłania tu powoli i stopniowo niepokojącą prawdę i powoduje, że mimo, iż nie ma tu wartkiej akcji, napięcie nie słabnie.

SP Klara jest androidem fotowoltaicznym, potrzebującym do przetrwania promieni słonecznych. Tytułowe Słońce jest dla niej jednak nie tylko źródłem energii, ale ma moc uzdrawiania, pomocy ludziom, a nawet w wizji Klary – wskrzeszania umarłych. Mistrzowska narracja celowo pozostawia niedosyt i niepokój, który inspiruje nas do filozoficznych przemyśleń. Jeśli lubicie książki, które dają asumpt do poważnych rozważań, „Klara i Słońce” to lektura dla was. Refleksyjna proza Ishiguro usatysfakcjonuje nawet najbardziej wybrednych czytelników.

 

Plakat„Generacja X, czyli kryzys wieku średniego” to niezwykle inteligentnie i z humorem napisana powieść obyczajowa i komediowa, portretująca czasy współczesne. Napisana lekkim, dowcipnym językiem opowiada o pokoleniu urodzonym w czasach Gierka lub w stanie wojennym. Bohaterowie mają po czterdzieści kilka lat, widzieli puste półki, egzystowali dawniej w świecie bez telefonów komórkowych i Internetu. Powieść Kalinowskiego pokazuje współczesność poprzez losy trojga bohaterów. Lidka, kobieta po przejściach, matka dwóch prawie dorosłych synów szuka kolejnego partnera na życie. Nie czuje się spełniona prywatnie i zawodowo. Amadeusz to człowiek sukcesu. Ten zamożny „orzeł” korporacji bryluje na salonach i ma liczne romanse. I w końcu Łukasz „Luke” Stasiak wychowany na „Gwiezdnych wojnach”, autor jednego literackiego przeboju, powieści będącej portretem pokolenia – „Struny Iana Curtisa”. Jako pisarz „umarł” jeszcze przed trzydziestką, ale jest nadal bohaterem pokolenia. Wszyscy troje mieszkają w Warszawie, na studiach byli w jednej paczce. Łączą ich przyjaźnie, miłości, zazdrość i podziw. Pretekstem do spotkania po latach są trzy imprezy, które mają być szansą podsumowania lub zaczęcia wszystkiego od nowa.

Narracja powieści prowadzona jest głównie przez świetne dialogi, okraszone cytatami z kultowych piosenek „Chłopców z Placu Broni”, „T. Love”, czy „Lady Pank”. Niespodzianką jest niezwykłe zakończenie powieści, gdzie czytelnik może dopisać własne zakończenie. Trzy możliwości do wyboru i każda z nich to happy end. „Generacja X” jest powieścią na trudne czasy, dla inteligentnego czytelnika, lekka i zarazem mądra i błyskotliwa. Znakomity portret pokolenia X.

Małgorzata Kulisiewicz
 

______________________

Ruiz Zafón C., Miasto z mgły, Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 2021.

Dziobak literatury. Reportaże latynoamerykańskie pod redakcją Beaty Szady, Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Warszawa  2021.

Ishiguro K., Klara i Słońce, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2021.     

Kalinowski G., Generacja X, czyli kryzys wieku średniego, Wydawnictwo Sonia Draga,  Katowice 2021.

 

 

Plakat

Eugeniusz Kurzawa

 

Zofia Mąkosa laureatką Nagrody Waśkiewicza

 

25 listopada 2022 roku podczas gali literackiej w Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze po raz trzynasty wręczono Nagrodę ZLP im. A.K. Waśkiewicza za rok 2022. Otrzymała ją Zofia Mąkosa za dwutomową powieść „Makowa spódnica”. Nominowani do Nagrody byli poza tym: Beata Patrycja Klary (Gorzów Wlkp.) i Czesław Markiewicz (Zielona Góra).

Nagrodzona powieść rozgrywa się w XVII wieku na ówczesnym pograniczu polsko-śląsko-brandenburgskm, m.in. w obecnych miastach Kargowa, Sulechów, a główna jej część we wsi Kolsko, gdzie w owym czasie doszło do autentycznych nagonek na „czarownice”. W małej miejscowości spalono w krótkim czasie ponad 60 kobiet. Przez karty doskonale historycznie udokumentowanego utworu wyraźnie przeziera współczesność, a uważny czytelnik odnajdzie być może w kilku bohaterach co bardziej niesympatyczne postacie aktualnego życia społecznego, a zwłaszcza politycznego. Wzmaga to tym bardziej zainteresowanie pozycją, a jej autorka jest rozchwytywana i zapraszana na wiele spotkań autorskich.

Warto bowiem przypomnieć, iż wcześniej napisała i wydała trzytomową powieść „Wendyjska winnica”, rozgrywającą się w przededniu II wojny, a kończącą już po niej. Z tym, że akcja pierwszego tomu znów rozgrywa się na Ziemi Kargowskiej, drugiego („Winne miasto”) w Zielonej Górze, a trzeciego w znacznej mierze w powojennych Niemczech okupowanych przez Rosjan i Amerykanów. Ta debiutancka powieść przyniosła pisarce sukces w postaci aż dwóch Lubuskich Wawrzynów Literackich, udziałów w rozmaitych targach książek i dużą popularność czytelniczą na całej Ziemi Lubuskiej.

Laureatka Nagrody Waśkiewicza otrzymała kryształową statuę z wygrawerowanym autografem patrona nagrody, okolicznościowy dyplom i nagrodę pieniężną, natomiast autorzy nominowani nagrody rzeczowe i dyplomy. Wyboru najlepszych książek dokonała niezależna Kapituła Nagrody w składzie: prof. Małgorzata Mikołajczak – Uniwersytet Zielonogórski, dr Mirosława Szott, dr Michał Banaszak. XIII Galę Literacką współorganizowali: Związek Literatów Polskich, oddział w Zielonej Górze i Towarzystwo Miłośników Zielonej Góry „Winnica”.

Eugeniusz Kurzawa

______________

Na zdjęciu m.in.: przewodnicząca jury prof. M. Mikołajczak (pierwsza z lewej), obok żona A. Waśkiewicza – Anna Sobecka oraz nominowani do Nagrody i główna laureatka Zofia Mąkosa (pierwsza z prawej).

Fotografia w tekście: Radio Plus

 

 

Plakat

Stefan Żarów

 

Pod „Drabiną” poezji

 

Bóg chciał przyjść do mnie

nie wiedział jak

przerażenie czyhało w koncie

matka piersi mu łzami zalała

a potem już byłem z Nim

jestem ciągle niepokojem

w swoim pociągu przenikliwej współczesności

kto mnie wzbudzi

                                                     z odrętwienia niewiary – to sen

                                                                           Marek Strach, w. Nawrócenie

 

Początki powstania Dyskusyjnego Klubu Literackiego mającego swoją siedzibę w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie o jakże wymownej nazwie ,,Pod Drabiną” sięgają początków 1980 roku i przypadają w swojej najbardziej twórczej działalności na dekadę lat 80. by ulec powolnemu zanikowi w początkowej fazie transformacji ustrojowej lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.

Powstanie Klubu była to kolejna inicjatywa mająca na celu pomoc młodym adeptom pióra zaistnienia w przestrzeni literackiej Rzeszowa, który w tym czasie dopracował się już środowiska literackiego. Prężnie funkcjonujący Związek Literatów Polskich z Kołem młodych literatów ,,Gwoźnica” skupiał kilku wartościowych poetów i prozaików mających wówczas niemały dorobek twórczy i rozpoznawalnych w środowiskach literackich w Polsce.

Z tym większym zainteresowaniem pochyliłem nad posiadanymi w moim prywatnym archiwum materiałami z działalności Klubu, przez którego przewinęło się kilkadziesiąt osób. Koordynatorem działalności Klubu był Wiesław Kot. Korzystając z profesjonalnej bazy WDK organizowano spotkania z twórcami. Podczas tych spotkań prowadzono rozmowy  o literaturze. Wychodząc naprzeciw potrzebom środowiska organizowano warsztaty literackie i turnieje jednego wiersza na terenie Rzeszowa jak również w innych miejscowościach. Członkowie Klubu publikowali swoje utwory w wydaniach zbiorowych w almanachach, arkuszach poetyckich i indywidualnie w ówczesnej prasie o zasięgu regionalnym jakim był dziennik Nowiny ze swoją cotygodniową wkładką kulturalną Widnokrąg oraz w pismach o zasięgu ogólnopolskim do których niewątpliwie należały: Prometej, Profile, Twórczość Robotników, Nike, Twórczość i inne, brali tez udział w literackich audycjach Polskiego Radia. Często uczestniczyli z powodzeniem w konkursach regionalnych i ogólnopolskich. Kilkoro z nich posiadało przygotowane do druku indywidualne tomiki literackie co zaowocowało w późniejszym okresie członkostwem w organizacjach literackich. Do aktywnych członków należeli: Janina Ataman, Roman Bańkowski, Jan Bielec-Bielecki, Zdzisław Czop, Kazimierz Dziubek, Stanisław Gdyk, Marek Gudzowski, Marta Hydzik-Żmuda, Andrzej Kantecki, Stanisław Konieczny, Renata Kotarba, Jaromir Kwiatkowski, Sławomir Markowski, Alicja Michałowska, Mieczysław Mularski, Jacek Napiórkowski, Marek Niemiec, Robert Nowak, Wojciech Paluch, Małgorzata Pomorska, Ryszard Stachurski, Marek Strach, Henryk Szarek i inni.

W okresie działalności ukazały się drukiem dwa starannie edytorsko opracowane almanachy z wierszami członków Klubu. Pierwszy wydany został w 1985 roku, natomiast drugi dwa lata później i opatrzony został fragmentami recenzji Wiesława Zielińskiego  i Wojciecha Kawińskiego. W swojej recenzji W. Zieliński, późniejszy prezes Oddziału ZLP w Rzeszowie pisał: Członkowie Klubu Pod Drabiną umieją już oddzielić debiutancką naiwność od pełnej prostoty słów, własnej prawdy o życiu! I właśnie za dążność do najprostszego sposobu wyrażania swych uczuć chciałbym pochwalić wszystkich dwudziestu trzech autorów prezentujących utwory w omawianym almanachu. (...) Dążność do jak największej prostoty w poetyckim wyrażaniu stanów świadomości i podświadomości, to również zasługa dobrego terminowania u największych mistrzów współczesnej poezji (...). Natomiast W. Kawiński po lekturze wierszy umieszczonych w almanachu stwierdził: (...) Teksty poetyckie młodych, zawarte w almanachu cechuje chwalebna zasada zwięzłości, młodzieńczej szczerości, chociaż znajdzie się tu i ówdzie stwierdzenie tyleż poetyckie, co naiwne. Almanach bez wątpienia przybliży jednym debiut książkowy (indywidualny), a innym utoruje drogę do publikacji w czasopismach o zasięgu ogólnopolskim. Tego należy życzyć młodym poetom, zrzeszonym w Klubie literackim przy WDK”.

Historycznie Topos drabiny ma odległą tradycję sięgającą najdawniejszych czasów, to symbol transcendencji odrywającej człowieka zanurzonego w ziemskiej egzystencji. Owa metaforyczna drabina w nazwie Klubu symbolizuje trud drogi, twórczą wspinaczkę, ale wytyczony cel wart jest wysiłku i poświęcenia. Czas okazał się bardzo łaskawy dla niektórych członków Dyskusyjnego Klubu Literackiego WDK ,,Pod Drabiną”, którzy rozwijając swoje zainteresowania twórcze w późniejszych latach wnieśli znaczny wkład w rozwój środowiska literackiego i dziedzictwa kulturowego w ogóle.

Stefan Żarów

 

Bibliografia:

  • Almanach Dyskusyjnego Klubu Literackiego Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie Pod Drabiną. Wydawca: Wojewódzki Dom Kultury w Rzeszowie. Druk: Rzeszowskie Zagłady Graficzne Rzeszów 1985.
  • Almanach Dyskusyjnego Klubu Literackiego Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie Pod Drabiną. Wydawca: Wojewódzki Dom Kultury w Rzeszowie. Druk: Rzeszowskie Zagłady Graficzne 1987.
  • Pod Drabiną arkusze poetyckie. Wydawca: Wojewódzki Dom Kultury w Rzeszowie 1990.
  • Zbiory własne autora

 

 

 

Plakat

Jerzy Lengauer

 

Kłamstwa

 

Kłamiemy, żeby nakarmić swoje ego? Czy to powoduje, że krzywdzimy najbliższych? Jak to się dzieje, że jedna, druga lub trzecia opowieść będzie determinować dorosłe życie własnych dzieci, ich stosunek do rodziców? Dlaczego megalomania dawno nieżyjącego krewnego może być powodem pytań o moralność własnego ojca? Oto jedne z wielu pytań, które zadaje Enrique de Hériz czytelnikowi w „Kłamstwach”, powieści o dziadku Simónie, która stworzyła całkiem inną opowieść...

W latach dwudziestych, gdy Hiszpanią rządzili dyktatorzy, w jednej z wąskich, zaciemnionych uliczek dochodzących do któregoś z barcelońskich rynków znajdował się sklepik warzywny. Jego wnętrze przesiąknięte było zapachem cebuli, zaplecze zaś zgnilizny, stęchlizny i pleśni. Czy, gdyby syn właściciela tego bardziej straganu niż sklepu nie sprzeciwił się w myślach planom swojego ojca, nie narodziłaby się w owym śródziemnomorskim kąciku megalomania - przyczyna rodzinnych kłamstw w kolejnych dwóch pokoleniach? Oszustw tak bardzo zakorzenionych, że sięgających aż do trzynastego wieku, do wioski gdzieś między Barceloną a skalistymi wysepkami Formigues, zatoki, na wodach której rozegrała się jedna z bitew krucjaty aragońskiej, a nawet do siódmego wieku, w opowieści o wygnanym z dworu chińskiego cesarza poecie Li Po.

Dobroduszny i łatwowierny czytelnik zrazu nie zwraca uwagi na niuanse rodzinnych stosunków. Drobne kłamstewka, przemilczenia, unikanie odpowiedzi, wykręty i wynikające z tego sprzeczki, krótkie kłótnie, złość raczej bawią niż są podejrzane. Tytułowych kłamstw szuka gdzie indziej, czeka na punkt zwrotny w fabule. Niczego specjalnego nie oczekuje także od pierwszych dwóch, trzech zdań książki. Tym bardziej, że kursywa sugeruje wspomnienia, może dziennik, pamiętnik lub narrację głęboko ukrytych myśli. Dopiero, gdy zadomowi się w przestrzeni między katalońskim wybrzeżem Morza Śródziemnego a gwatemalską dżunglą, a bohaterowie powieści zajmą w niej odpowiednie miejsca i najważniejsi z nich zaczną zadawać pytania, czytelnik gorączkowo zacznie oczekiwać na nie odpowiedzi, z niecierpliwością wyglądać kolejnych wydarzeń, wyznań i opowieści. Zanim jednak się doczeka, musi usiąść w pozbawionej elektryczności chatce z Isabel Azuerą do rodzinno-antropologicznych zapisków o kulturze śmierci, zaś w sklepie papierniczym w Barcelonie kupić z Sereną zeszyty i rozpocząć z nią spisywanie sagi rodzinnej. 

Enrique de Hériz dokonał rzeczy niebywałej. Nie dość, że odważył się powierzyć opowieść narratorce, to pierwiastek żeński podwójnie zdominował fabułę, zdecydowanie odsuwając męskie postacie na bok, obsadzając je w rolach, w jakich będą sobie życzyły obie panie. To one, sześćdziesięciodziewięcioletnia antropolożka i jej córka, niepodzielnie rządzą i dzielą, zadają pytania i szukają odpowiedzi, odpowiadają za nastrój w powieści i tworzą rodzinną atmosferę. Jedna, kołysząc się nago w wodach laguny gdzieś w Gwatemali, druga krążąc między Barceloną a wioską Malespine nad zatoczką zwaną „łazienkami Rosjanki”.

W momencie, gdy Isabel, matka trojga dzieci - prawnika, muzyka-pianisty i meteorolożki oraz żona byłego malarza i żeglarza, staje się poniekąd z własnej winy ofiarą koszmarnej pomyłki, jej jedyna córka, opiekująca się ojcem tracącym z powodu choroby kontakt z otaczającą rzeczywistością, rozdrapuje zasklepioną, acz swędzącą ranę rodzinnej megalomanii.

Narracja Isabel jest zrazu przytłoczona a to wyrzutami sumieniami, a to szukaniem właściwego uzasadnienia wyjazdu do Gwatemali. Z biegiem czasu więcej miejsca poświęca aktualnym wydarzeniom, których jest bohaterką. Gdy następuje moment kulminacji, do głosu dochodzą wspomnienia antropologicznych podróży, próby usprawiedliwienia i znalezienia przyczyn obecnych decyzji w pracy zawodowej, która na lata rozdzielała ją z domem, mężem i dziećmi, sprawiając, że stała się żoną i matką postrzeganą jako pragmatyczna, nieco oschła i oziębła, w zasadzie nie wtrącająca się w życie swoich najbliższych. Nie sposób w tych wynurzeniach nie znaleźć niechęci Hériza do takiej postawy. Czy to jest zarzut w stosunku do naukowców, profesorów, akademików, którzy za ideę swojej pracy płacą pozostawieniem życia rodzinnego samemu sobie? Jakby z brzegu rzeki, który jest zarośnięty sitowiem i listowiem ich badań, prac, referatów, wykładów, sympozjów, artykułów w naukowych czasopismach, seminariów i przewodów doktorskich, jedynie zerkają na bawiące się w wodzie dzieci, nie przeszkadzając, nie ingerując, nawet nie ganiąc. Jedynie wyjątkowe wydarzenie może spowodować fizyczną reakcję. Autor „Kłamstw” przykłady takich wydarzeń oczywiście podaje. Choroba męża, która przykuwa go do wózka inwalidzkiego i przenosi świadomość w rejony nieznane najbliższym. Jakby była to wyjątkowo okrutna złośliwość w stosunku do Izabeli. Swojego rodzaju próba pokazania jej własnego stanu na przykładzie ukochanego. Wielomiesięczna śpiączka wnuka Luisa, podczas której przewraca się do góry nogami życie Pabla,  jego ojca, najstarszego syna Isabel. Czytelnik jednak nie pamięta, żeby Hériz opisał choćby jeden dzień, podczas którego Isabel Azuera stała przy wózku Julia, czuwając, żeby nie zsunął się z jego kolan wełniany koc. Nie przypomina sobie też babci przy łóżku Luisa, co pozwoliłoby odetchnąć jej synowi. Od czego zatem Isabel próbuje uciec, po czym odpocząć, jaki bałagan spowodował potrzebę uporządkowania myśli? Śmierć. Nie rytuał, nie obrzęd, nie ceremonia, lecz jej śmierć, którą sobie Isabel wymyśliła. Jej życzenie o kilkutygodniowym, może kilkumiesięcznym odejściu w środek dżungli i zmartwychwstaniu już odkupionej spełnia się przewrotnie. Wpada w nurt rzeki. I tu autor zastosowuje niezwykły zabieg pisarski. Dołącza Isabel do świata duchów, dusz mieszkających pod lustrem wody, skąd, już poprzez jej naukowy świat, wychodzi na brzeg dołączając do badanych przez lata plemion nie mających dotąd kontaktu z białym człowiekiem. Równocześnie antropolożka odnajduje słowa, którymi opisuje rodzinę. Wartki prąd stawia przed nią męża, po kolei każde z dzieci, kłamstwa, tajemnice, megalomanie, wybujałe ego. Kara jest surowa, ale wyciągane z niej wnioski oczyszczające. Gdy antropologia powoli w umyśle Isabel traci na wyrazistości, jaskrawa staje się historia rodziny, co przewartościowuje dotychczasowe priorytety. W tym samym czasie oddalona od niej córka Serena podświadomie szuka matki. To córka, dotychczas ukryta za braćmi, wielkim kompozytorem i znanym prawnikiem, staje się Isabel niezbędna.

Nad Oceanem Atlantyckim łączą się dwie dłonie, dwa umysły, uzupełniają emocje. Kto zaczyna pierwszy mówić? Nie wiadomo. Obie narracje czasami wydają się jedną. Mocy nabierają rodzinne rozliczenia. Isabel przywraca jasność swojej pamięci, choć ciągle ma obawy. Serena bez żadnych skrupułów drąży, wyciąga. Bezkompromisowo obnaża i łamie tabu. Nie boi się, choć bywa, że się myli, nazywać po imieniu wydarzenia i zachowania, których nie była świadkiem. Z jednej strony jest rozemocjonowana, z drugiej przerażająco logiczna. Opowiada od nowa rodzinną historię i wręcz widać jak wyzywająco wydyma usta lub pojawia się na jej twarzy pełen ironii uśmiech, bezczelnie podkreślający pewność siebie.

Mimo, że Heriz zapewnia czytelnikowi wspaniałą karuzelę kilku fabuł, od siódmego wieku w Chinach przez trzynastowieczną bitwę morską, lata dwudzieste ubiegłego wieku aż po współczesne czasy telefonii komórkowej, nie unika ckliwości i chyba... przewidywalnej nudy zakończenia. Tyle, że zakończenia są dwa. Jedno dla Isabel, drugie dla Sereny. Czy może raczej jej dziadka Simóna. To drugie jest o wiele bardziej satysfakcjonujące.

Jerzy Lengauer