Nowości książkowe

 

Plakat

 

 

Plakat
Andrzej Dębkowski

 

Zdzisław Jerzy Bolek – poeta miłości zapomnianej epoki

 

Klub Księgarza ma zaszczyt zaprosić na spektakl poetycko-muzyczny pt. „Wszystko przed nami – Zdzisław Jerzy Bolek – Poeta Miłości” w 50. rocznicę śmierci pisarza. Spektakl wyreżyserował prof. Stanisława Górka do scenariusza Anny Jędrzejczyk. Zapraszamy w  poniedziałek, 23 czerwca, 2025 r. godz. 18:00, Rynek Starego Miasta 22/24 w Warszawie.

 

W historii literatury zdarzają się nazwiska, które mimo bezsprzecznej wartości twórczej nie przebiły się do powszechnej świadomości. Niekiedy ich poezja pozostaje w cieniu bardziej rozpoznawalnych imion, choć zasługuje na ponowne odkrycie. Takim przypadkiem jest Zdzisław Jerzy Bolek – poeta pokolenia „Współczesności”, którego twórczość, mimo upływu lat, wciąż emanuje świeżością i głębią. Zbliżająca się 47. rocznica jego tragicznej śmierci (22 czerwca 1975 roku) stanowi pretekst, by ponownie przyjrzeć się temu niezwykłemu głosowi polskiej poezji drugiej połowy XX wieku.

Głos „Współczesności”

Zdzisław Jerzy Bolek debiutował w drugiej połowie lat pięćdziesiątych, w okresie literackiego fermentu, który wyłonił zjawisko znane jako pokolenie „Współczesność”. Twórcy skupieni wokół tego środowiska – m.in. Stanisław Grochowiak, Ernest Bryll, Roman Śliwonik, Miron Białoszewski, Ireneusz Iredyński czy Marek Nowakowski – reprezentowali różne stylistyki i poetyki, jednak łączyło ich doświadczenie powojennego dojrzewania w realiach PRL-u oraz dążenie do autentyzmu i nowoczesnych form wyrazu. Bolek, jako współtwórca dwutygodnika Współczesność, był nie tylko uczestnikiem, ale i jednym z animatorów tej formacji artystycznej.

W odróżnieniu od wielu poetów tego nurtu, którzy eksplorowali groteskę, egzystencjalizm czy dramatyzm społeczny, Bolek skupił się na jednym z najstarszych, ale zarazem najbardziej ryzykownych tematów literatury – miłości.

Poezja czułości

Miłość w poezji Zdzisława Jerzego Bolka nie jest konceptem idealizowanym ani patetycznym. Nie ucieka w banał, nie zadowala się frazesem. To uczucie osadzone w konkretnej, niekiedy surowej rzeczywistości; zmysłowe i duchowe jednocześnie. Bolek – co rzadkie – potrafił mówić o miłości z powagą, ale bez emfazy, z delikatnością, ale bez sentymentalizmu. Jego styl literacki cechuje się precyzją i subtelnością. Wolny wers, którym się posługuje, nie jest wyłącznie zabiegiem formalnym, ale organiczną częścią jego języka poetyckiego.

Krytyk literacki Andrzej Tchórzewski zauważył trafnie, że Bolek nie popada w iluzję nowoczesności rozumianej jako prostackie porzucenie interpunkcji i budowanie „wierszy” z przypadkowych zdań. Jego wersy są świadomie komponowane, pełne niedopowiedzeń, rytmicznych niuansów i emocjonalnych pauz. Unika deklaratywności, pozwalając czytelnikowi na współuczestnictwo, a nie tylko bierny odbiór.

Tomy, które warto znać

Twórczość Zdzisława Jerzego Bolka rozproszona jest w kilku tomach, m.in. Róża, Zapewnienie o miłości, Poza granicę snu, Nim będzie tylko milczenie czy Kiedy kocham. To właśnie w tych zbiorach odnaleźć można esencję jego poetyckiego credo – miłość jako doświadczenie pełne napięcia, tęsknoty, bliskości i kruchości.

Wiersze Bolka często oscylują na granicy jawy i snu, realności i metafory. Jego język nie narzuca się, ale uwodzi. Czułość, z jaką poeta traktuje temat relacji międzyludzkich, wydaje się coraz cenniejsza w dzisiejszym świecie uproszczeń i szybkich emocji. W dobie szybkich komunikatów, uproszczonych uczuć i przesycenia erotyką – jego poezja przypomina, czym jest prawdziwa intymność słowa.

Poeta, którego warto pamiętać

Tragiczna śmierć Bolka w niewyjaśnionym wypadku samochodowym przerwała jego drogę artystyczną w wieku zaledwie 41 lat. Pozostawił po sobie nie tylko dzieło, które wymyka się zapomnieniu, ale i syna – Juliusza Erazma Bolka, również twórcę, który jednak wypracował własny idiom literacki. Dziś, niemal pół wieku po śmierci poety, jego wiersze brzmią zaskakująco aktualnie – może dlatego, że prawdziwe uczucia nie starzeją się nigdy.

Zdzisław Jerzy Bolek zasługuje na ponowne odkrycie. Jego poezja miłości nie jest wyłącznie zapisem emocji – to wyraz odwagi, by być czułym w brutalnym świecie. W świecie, który coraz mniej słucha, warto znów otworzyć jego tomiki i zanurzyć się w ciszy słów, które naprawdę chcą mówić o człowieku.

Andrzej Dębkowski

Fot.: https://agencja-informacyjna.com/zdzislaw-jerzy-bolek-90-lat/

 

 

Plakat
Nowy numer zielonogórskiego kwartalnika „Pasje Literackie”

 

Pasje Literackie

 

Nowy numer zielonogórskiego kwartalnika „Pasje Literackie” to bogaty przegląd twórczości literackiej, refleksji kulturalnych i wydarzeń związanych z życiem literackim regionu. Wprowadzeniem do wydania jest słowo od redaktora naczelnego, Roberta Rudiaka, skierowane do Czytelników. Część literacką otwiera opowiadanie Pauliny Szewczyk pt. Lira 2024, a następnie Grzegorz Gwoździański dzieli się tekstem Pół kroku w nieznane. Wśród najciekawszych pozycji znajduje się rozmowa Grażyny Rozwadowskiej-Bar z Eugeniuszem Kurzawą pt. Poezja to próba zatrzymania czasu, która stanowi refleksję nad istotą twórczości poetyckiej.

Z kolei Maria Jolanta Fraszewska w artykule Przeszłość, która tworzy zielonogórską teraźniejszość porusza temat tożsamości miasta w kontekście jego historii. W dziale relacji z wydarzeń literackich Grażyna Rozwadowska-Bar prezentuje Salon Słowa, natomiast Maria Grażyna Stocik i Brygida Kościucha oferują poetyckie teksty Kamienne tablice i Wiedźma. Wśród opowiadań warto zwrócić uwagę na tekst Alfreda Siateckiego Z władzą lepiej nie zadzierać oraz esej Doroty Szagun Narzędzie wygodne i użyteczne.

Wspomnienie o Włodzimierzu Kwaśniewiczu przygotowali Robert Rudiak, Halinka Bohuta-Stąpel i Piotr Dziedzic, a Dariusz Maciej Bednarczyk dzieli się Pocztówką z Budziszyna/Bautzen. Ciekawe spojrzenie na książkę przedstawia Dorota Wabno w Historii jednej książki, a Julia Jaskowiak prezentuje opowiadanie Dziura w ścianie. W dziale przekładów i gości zagranicznych znajdziemy tekst o Stephenie Paulu Millerze autorstwa Agnieszki Ginko-Humphries oraz jego własne utwory.

Jagoda Lipka publikuje opowiadanie Meszugas, a Kazimierz Jaworski i Bułat Okudżawa podejmują temat języka w poezji. Robert Rudiak informuje o nowym głogowskim almanachu poezji i prozy oraz wydarzeniach literackich, w tym o przyjęciu Roberta F. Barkowskiego do ZLP i działalności klubów literackich. W dalszej części numeru znajdziemy Słownik Pisarzy Lubuskich oraz podsumowanie Gali Literackiej w Zielonej Górze.

W ramach cyklu Sylwetki naszych członków poznajemy bliżej Czesława Perzanowskiego i Aldonę Reich. Robert Rudiak dzieli się refleksją o Żarach w literaturze i malarstwie, a Grażyna Rozwadowska-Bar rozmawia z Władysławem Klępką, którego poezję również zamieszczono. W dalszej części czytelnicy znajdą utwory takich autorów jak Marcin Mielcarek, Elżbieta Dybalska, Dorota Wabno, Władysław Edelman, Julia Mrozek, Hanna Bilińska-Steciszyn, Halinka Bohuta-Stąpel oraz Joanna Turakiewicz-Pietras.

Numer zamyka relacja z Wawrzynów Lubuskich 2024 oraz zapowiedź I Wiosennych Targów Książki Zielonogórskiej, podkreślając żywotność i rozwój lokalnego środowiska literackiego. To wydanie kwartalnika stanowi wartościową dokumentację współczesnej literatury i kultury regionu.

 

https://www.zlp.zgora.pl/pismo-pasje-literackie/numery-pisma

 

 

Plakat
Andrzej Dębkowski

 

Sztuka ostrza satyry i barwy absurdu 

 

14 maja 2025 roku o godzinie 18.00 w Galerii Collage Domu Kultury w Zelowie odbyła się wystawa jednego z najciekawszych i najbardziej rozpoznawalnych twórców polskiej sztuki satyrycznej – Sławomira Łuczyńskiego. To wydarzenie, choć lokalne, miało rangę spotkania z artystą o światowej sławie i dorobku, który przekracza granice nie tylko państw, ale i konwencjonalnego myślenia o sztuce jako wyłącznie estetycznym doświadczeniu. To, co bowiem Łuczyński proponuje w swojej twórczości, to nie tylko obraz – to diagnoza społeczna, intelektualna prowokacja i lustrzane odbicie naszych codziennych absurdów. To sztuka, która nie podlega jednowymiarowej interpretacji – uderza celnie, ale nie bez czułości. Śmieszy, lecz zawsze w cieniu uśmiechu kryje się refleksja.

Twórca o ostrym piórze i szerokim spojrzeniu

Urodzony w 1953 roku artysta, przez dziesięciolecia konsekwentnie budował swój niepowtarzalny styl. Jest laureatem aż 84 nagród i wyróżnień w międzynarodowych konkursach rysunku satyrycznego i 67 w konkursach krajowych – liczby te są dowodem nie tylko na rozpoznawalność, ale przede wszystkim na siłę przekazu jego prac. W uznaniu dla jego działalności artystycznej został wyróżniony przez Stowarzyszenie Polskich Artystów Karykatury (SPAK) dwukrotnie Małym Erykiem (w 1998 i 2000 roku) oraz Dużym Erykiem w 2002 roku. W 2001 roku otrzymał odznakę „Zasłużony Działacz Kultury”, a w 2014 – „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. Wyróżnienie od Ruchu „Piękniejsza Polska” z 2013 roku – za „tworzenie piękna, którym możemy szczycić się przed światem” – jest szczególnie wymowne, bo piękno, które tworzy Łuczyński, nie jest pięknem oczywistym. Jest pięknem inteligencji, trafnej metafory, konceptu – i właśnie dlatego wymyka się modom i powierzchownym ocenom.

Łuczyński – artysta społecznego niepokoju

Wystawa w Zelowie była próbą retrospektywnego spojrzenia na twórczość, która przez lata ewoluowała, ale nie straciła swojej ostrości. Łuczyński jest rysownikiem, którego trudno zaszufladkować. Z jednej strony – satyryk, o zmysłach wyczulonych na społeczne mechanizmy, niesprawiedliwości, narodowe przywary i obyczajowe dziwactwa. Z drugiej – malarz, świadomy koloru, przestrzeni i symboliki, z wykształconym warsztatem plastycznym, który często wykorzystywał jako kontrapunkt dla humorystycznej treści.

Jego kreska – pewna, syntetyczna, oszczędna – nie potrzebuje nadmiaru. Wręcz przeciwnie – minimalizm formy pozwala na maksymalizm treści. W każdej z prac obecny jest element intelektualnej gry: żartu, przewrotności, gry znaczeń. A przy tym nie ma w tej twórczości śladu taniego moralizatorstwa – Łuczyński nie wytyka palcem, nie karze, lecz raczej delikatnie popycha odbiorcę w stronę zadumy, w której śmiech i wstyd bywają nierozłączne.

W Zelowie pokazano przekrojowy zestaw prac – od klasycznych rysunków satyrycznych, przez bardziej malarskie, ekspresyjne kompozycje, aż po prace najnowsze, w których artysta sięga po metaforę znacznie subtelniejszą, niemal poetycką. Wspólnym mianownikiem pozostała jednak ostrość spojrzenia. To, co uderza w pracach Łuczyńskiego, to niezwykła aktualność – choć wiele z nich powstało lata temu, odnoszą się one wciąż do tych samych społecznych mechanizmów: pogoni za pozorem, hipokryzji, medialnej papki, konsumpcyjnego zagubienia. „Pokazuje to, co się dziś liczy – nie to, co ważne, tylko głupie, nieistotne sprawy, błahostki…” – mówił sam artysta w jednym z wywiadów. I rzeczywiście – jego prace to krzyk rozsądku w świecie zalanym przez miałkość.

Dziedzictwo i międzynarodowy rezonans

Rysunki Łuczyńskiego publikowane były w kilkudziesięciu gazetach i czasopismach w Polsce i za granicą – w Wielkiej Brytanii, USA, Francji, na Ukrainie, w Czechach i na Słowacji. Współpracował z takimi tytułami jak „Szpilki”, „Wprost”, „Angora”, „Gazeta Kulturalna” (z którą związany jest do dziś), a jego prace można znaleźć w licznych publikacjach książkowych, takich jak „Karykaturzyści polscy”, „Polska karykatura portretowa” czy „Panorama literatury polskiej XX wieku”. Szczególnie istotna jest obecność jego dzieł w zbiorach Muzeum Historii Nowoczesnej w Paryżu – to miejsce, które stało się swoistym archiwum intelektualnego i artystycznego dziedzictwa XX i XXI wieku. Obecność tam prac Łuczyńskiego mówi więcej niż niejedna recenzja – to dowód, że jego język wizualny i sposób myślenia o świecie ma charakter uniwersalny.

W 2019 roku artysta wystąpił ze Stowarzyszenia Polskich Artystów Karykatury, którego był wieloletnim członkiem i wiceprezesem. Decyzja ta – symboliczna – miała zapewne wymiar nie tylko organizacyjny, ale i ideowy. Łuczyński pozostał niezależny – i jako twórca, i jako komentator życia społecznego. W czasach, gdy satyra bywa tłumiona lub upolityczniana, jego postawa nabiera szczególnego znaczenia.

Estetyka absurdu, metafizyka groteski

Nie sposób nie wspomnieć o tym, że Łuczyński – choć często nazywany „rysownikiem” – jest również malarzem. Jego obrazy – mniej znane, rzadziej eksponowane – to osobny rozdział w jego twórczości. Często sięgał w nich po symbolikę religijną, mityczną, po elementy danse macabre. Te malarskie refleksje nad przemijaniem, śmiercią, znikomością i moralnym zamętem współczesności nie tracą kontaktu z jego rysunkowym dorobkiem – przeciwnie, wzmacniają go i pogłębiają. Malarstwo Łuczyńskiego to groteska metafizyczna – coś pomiędzy Boschem a Gombrowiczem.

To zresztą charakterystyczne dla jego stylu: artysta nie zamyka się w jednej konwencji. Żongluje kodami kulturowymi, gra z ikonografią, tworzy dzieła, które można odczytywać na wielu poziomach. Jest jednocześnie autoironiczny i głęboko przejęty. Jego sztuka balansuje pomiędzy komizmem a tragizmem, niczym błazen, który wie więcej niż król.

Epilog ze śmiechem przez łzy

Wystawa w Zelowie była czymś więcej niż tylko prezentacją dorobku wybitnego artysty. Była przypomnieniem, że sztuka może być głosem rozsądku, formą protestu, ale też terapią zbiorową. W świecie, w którym coraz trudniej o rzeczową refleksję, rysunki Sławomira Łuczyńskiego okazują się nieocenione – nie jako pocztówki ze świata absurdu, ale jako przewodniki po nim.

Trudno powiedzieć, czy po tej wystawie widz wychodził bardziej rozbawiony, czy zasmucony. Jedno jest pewne – nie wychodził obojętny. A to dziś najrzadsza i najcenniejsza z artystycznych wartości.

Andrzej Dębkowski

Obraz: ©Sławomir Łuczyński

 

 

Plakat
Jerzy Stasiewicz

 

Wybór i droga w poezji

 

Dożyliśmy dziwnych (strasznych) czasów... Nie potrafimy patrzeć, mamy z góry utrwalony (nałożony) obraz. A słuchanie... zwłaszcza drugiego człowieka to prehistoria. Klekoczemy wszyscy jednocześnie, głośno, dużo, z zawiścią. Tylko niewielu coś ważnego komunikuje? Spotkałem taką osobę... w wierszach z tomu sPEŁNIAm. To Renata Morawska-Szetela. Na co dzień związana z Uniwersytetem w Bielsku-Białej. Poetka, instruktorka teatralna, trenerka głosu (oj, przydałoby mi się kilka lekcji), koordynatorka projektów edukacyjno-artystycznych. Opublikowała w 2017 roku Było minęło jest i Prawie stałość w roku 2020. Ponadto jej liryki można spotkać w antologiach, almanachach, pismach literackich.

Tom sPEŁNIAm (Poznań 2024) wydano w serii biblioteka FONT-u pod redakcją Łucji Dudzińskiej, z obrazem na okładce Ernesta Zawady. Zawiera trzydzieści siedem utworów o tematyce uniwersalno-filozoficznej i osobistej. Podzielony na dwa rozdziały: „Rezonuję” i „Wrastam”. Renata Morawska-Szetela przywołuje w tytule znaczenie słowa „sPEŁNIAm”. Choć w „malunku” (druku) transkrypcji dostrzegamy słowo „PEŁNIA”, sięgnijmy do Słownika języka polskiego (PWN 1974). Spełniam – dokonuję, urzeczywistniam. Pełnia – fazy księżyca, szczytowy moment, (nirwana; przypis J.S.). Tymi znaczeniami na wskroś filozoficznymi, autorka „dotlenia” sens utworów i definiuje ich podskórną etymologię.

Słowa „spełniam”, „pełnia” stają się mitycznym znakiem łączności hagiograficznej „energii przestrzeni ducha” z przeszłością i okalają subiektywną, autorską narrację znad dopływów Białej.

W otwierającym zbiór utworze „Wybory” mamy do czynienia z konstelacją, czyli kosmologiczno-mityczną regułą rozpoznawania świata i możliwością docierania do coraz to nowych obszarów (terytoriów). Oczywiście... za przyzwoleniem umysłu. I nieprzeciętnej wyobraźni.

 

czasami

chodzę wśród drzew

patrzę i słucham

jak las prowadzi

 

nic nie planuję

droga mnie wybiera

 

czasami

– wspominam Hannibala –

znajduję drogę

lub sama ją wyznaczam

 

Las; drzewa, gęstwina, szum – człowiek wtopiony w przyrodę. Zespolony. Szukający prawdy tej z praźródła, kiedy wszystko było pierwsze, nieskalane, groźne. Kiedy drzewo znaczyło drzewo, a nie drewno. Kiedy kamień był kamieniem nie budulcem. Kiedy człowiek patrzył w słońce i szedł za instynktem. To było pierwsze... Poetka pragnie – w koncepcji magicznej – choć na chwilę posiąść świadomość człowieka pierwotnego. Zasmakować „natychmiastowości bezpośredniej wizji” – jak pisze Thomas Merton – w paleolitycznych malowidłach jaskiniowych. I całkowitego powiązania z przyrodą i życiem: „patrzę i słucham / jak las prowadzi”. Trafne jest wspomnienie Hannibala (247-183 p.n.e.), w domyśle jego przemarsz z armią i słoniami, (przy dużych stratach), przez Alpy i Pireneje do Italii. Podbicie Rzymu. Ale i ucieczka w przyszłości znienawidzonego przez wrogów do Efezu, potem na Kretę, w końcu do Bitynii, gdzie zażył trucizny mówiąc: „Niech teraz śmierć bezsilnego starca uwolni Rzym od strachu”. Podsumowanie: „czasami drzwi / otwierają się cicho / i zamykają po chwili / bezpowrotnie”.

Powróćmy jednak do dwu ostatnich wersów omawianego wiersza „znajduję drogę / lub sama ją wyznaczam”. Więc dla poetki droga to: proces życia, wewnętrzny rozwój, samorealizacja. Nie zaszkodzi posłuchać Jeremiasza (6:16): „Stańcie na drogach i zobaczcie, i pytajcie o stare ścieżki, gdzie jest dobra droga, i chodźcie nią, a znajdziecie odpoczynek dla waszych dusz”.

Człowiek drogi i wyboru jakim jest Renata Morawska-Szetela spotyka na swoim szlaku twórczości wielu wybitnych poetów, myślicieli, mistyków, teologów. Przywołując w zamyśleniu słowa, ich filozofię i powinowactwo duchowe. Przykładem Rumi (1207-1273) najwybitniejszy poeta suficki, teolog islamski; założyciel bractwa „wirujących derwiszy” (medytacja w ruchu). Ale żeby zrozumieć (sięgnąć) głębi poezji poetki z Beskidu Śląskiego trzeba wczuć się w paletę jej stanów emocjonalnych, częstokroć w relacji miłosnej z fazą doskonalenia ludzkiej duszy i doświadczania bliskości Wszechmogącego – „odnajduję Boga / w szepcie mchu / i strumienia”.

Zawezwę teraz liryk „Kiedy jesteś daleko” – na poparcie mojego wywodu – z trafnym i głębokim mottem, pióra Rumiego: „Niech twoje życie stanie w ogniu. / Szukaj ludzi, którzy będą podsycać / twoje płomienie”. Proszę czytelniku przenieś się myślami na pustkowie, gdzie tylko krople deszczu i języki płomieni... A poczujesz – staniesz się czysty, doskonały, spełniony, pełen energii... Ale czy na medytację, spowiedź, mszę świętą – nie ma rozbratu teologicznego, opierając się na liście św. Pawła „wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13). – stać współczesnego człowieka? (trybika korporacji).

 

czekanie jest otwartym lotosem

spokojnie patrzę w niebo

woda koi tęsknotę

wiem że przypłyniesz

mówią o tym obłoki

słońce i deszcz i wiatr

 

czekanie jest tańcem derwisza

wiruję zapamiętale

słowa Rumiego niosą mądrość

moje życie stanęło w ogniu

z bliska z daleka

podsycasz płomienie

 

czekanie jest krzykiem wilka

głęboko w noc w sen

który przychodzi późno

i czmycha przed świtem

 

czekanie jest aktem wiary

 

oddycham

czekam

 

„Czekanie jest aktem wiary” (genem życia) – mówi poetka, której nie obca jest filozofia Zen ciążąca ku poznaniu swej prawdziwej natury. Z jednoczesnym – mówię tu o Renacie Morawskiej-Szeteli w geście tworzenia – naśladowaniem Jezusa – chrześcijański sposób życia – które jest poszukiwaniem prawdy. „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” (J,14,6). Z tajemnicą, którą poetka zamknęła w lirykach, a jej echa wyczuwamy podskórnie: „nikt nie zobaczy / nikt nie usłyszy / tylko ziemia / na zawsze już / będzie / w tym miejscu // drżała”.

Na koniec tego szkicu sięgnę po liryk „Pielgrzym”, wyrosły na rozdrożu metafory i mitu. Bohater (ja liryczne) przeszyty strachem drogi (wędrówki), targany wiatrem spod Szyndzielni „wiele razy wychodził z domu / wiele razy domykał furtkę i szedł / bliższe i dalsze cele / prowadziły go do spraw / powszednich i jednoznacznych”. Żarna codzienności mielą „mąkę” czasu. Widzimy to w bruzdach twarzy, chybotliwości rąk, mgle widnokręgu. Poznać (zobaczyć) co jest tam... za górą – „niewiele wiedział o drodze / która przyjęła go na kilka miesięcy” – jest wpisane – wedle poetki – w dramat ludzkiego losu, w jego żarliwość i dumę. Połączony z niewidzialnymi mocami, które go tworzą (kierują), z których czerpie siłę, lub które nakładają pęta: „czuł Ostateczność i Zaufanie / pod wieloma postaciami – / prowadziły go / przez trzy tysiące kilometrów / – wskazując kierunek / podejmując na nocleg / częstując napojem i strawą / (...)  / głodem i deszczem // (...) stopy poranione były jego świadectwem / gdy dotarł do Santiago // (...) – ostatnie koraliki intencji / dopowiedziały się same –”.

Santiago de Compostela miejsce spoczynku św. Jakuba Większego, apostoła, ucznia Jezusa Chrystusa. Od średniowiecza ośrodek kultu i cel pątnictwa obok Rzymu i Ziemi Świętej. Taki jest zwykły (niezwykły) człowiek. Na którego uwagę w tym dziwnym, zabieganym (anonimowym) świecie zwróciła – wielki szacunek – Renata Morawska-Szetela. Człowiek wszechczasów, łamiący bariery z bakcylem boskości, zwrócony twarzą – „w ogrodzie i sercu” – na skraj świtu jego przeznaczeń. To tylko... moje, osobiste widzenie. Czytelnik sam musi sięgnąć po tom. I wydać wyrok!!!

Jerzy Stasiewicz

_____________________

Renata Morawska-Szetela,  sPEŁNIAm. Wydawnictwo FONT, Poznań 2024, s. 50.

 

 

Plakat

 

 

Plakat