Andrzej Dębkowski
Księga życia i odpowiedzialności
Księga Dziejów rodu i firmy Tańczak i Spółka jest dziełem, które trudno zamknąć w prostych definicjach. To nie tylko obszerna kronika, nie tylko świadectwo minionych lat, lecz przede wszystkim zapis niezwykłej drogi człowieka, który rozumiał, że historia – zarówno ta wielka, jak i ta najcichsza, rodzinna – rodzi się z codziennych wyborów, pracy, wytrwałości i lojalności wobec wartości, które raz przyjęte, prowadzą przez całe życie.
Emil Tańczak, twórca tej niezwykłej księgi, jest człowiekiem, którego nie sposób opisać jednym słowem, jednym gestem czy jednym czynem, bo jego osobowość i działania układają się w wielowymiarową opowieść o odwadze, wierności, sile charakteru i niegasnącej ciekawości świata. Z jednej strony związany z Opolem – miejscem, które formowało jego wrażliwość, pracowitość i przywiązanie do tradycji – z drugiej zaś jakby wyjęty z ram zwykłych biografii, wykraczający poza swoje czasy dzięki zdolności widzenia szerzej, głębiej i dalej niż inni.
Ci, którzy go znają, często mówią o nim różnymi językami. Jedni podkreślają jego talent przedsiębiorczy, widząc w nim człowieka zdolnego do podejmowania decyzji wymagających odwagi, konsekwencji i odpowiedzialności. Inni opisują go jako humanistę, człowieka zamyślonego, przekonanego, że prawdziwa wartość rodzi się tam, gdzie spotykają się serce i rozum, tradycja i nowoczesność. Są też tacy, którzy widzą w nim wizjonera, kogoś, kto potrafił tworzyć rzeczy trwałe, piękne i potrzebne, zanim inni w ogóle dostrzegli ich przyszłe znaczenie. A jednak żadne z tych określeń nie oddaje w pełni jego postaci, bo Emil Tańczak jest przede wszystkim człowiekiem wyjątkowym – człowiekiem, którego wielkość nie wynikała z jednego talentu czy jednej pasji, lecz z umiejętności harmonijnego łączenia różnych światów i przekuwania ich w coś, co przetrwało próbę czasu. A w centrum tych światów, w ciszy jego codzienności, zawsze obecna była wiara – nie jako ornament, lecz jako żywy fundament, z którego czerpał siłę, spokój i zdolność do podejmowania mądrych decyzji. Była dla niego przestrzenią, w której świat zewnętrzny spotykał się z wewnętrznym, a obowiązki łączyły się z sensem.
Księga, którą stworzył, jest dokładnie takim połączeniem – zapisem osobistego wysiłku i rodzinnej pamięci, dziedzictwa i nowoczesnego spojrzenia, opowieści o pojedynczych ludziach i o firmie, która stała się symbolem solidności i polskiej przedsiębiorczości. Jej powstanie wynikało z głębokiej potrzeby ocalenia historii, która w przeciwnym razie mogłaby zniknąć w wirach codzienności. Emil Tańczak przez lata gromadził dokumenty, zdjęcia, rękopisy, notatki, opowieści i drobiazgi, z których utworzył wielobarwną mozaikę losów swojej rodziny i firmy. Nie robił tego dla chwały, lecz z poczucia obowiązku – bo wiedział, że bez pamięci nie ma ciągłości, a bez zrozumienia przeszłości trudno budować przyszłość. Jego działanie można porównać do pracy dawnych kronikarzy, skrupulatnie i z pietyzmem zapisujących każdy szczegół świata, który kochali i chcieli zachować dla tych, którzy przyjdą po nich. A jednak w tym skrupulatnym zbieraniu i porządkowaniu historii kryła się także cicha modlitwa – przekonanie, że każde ludzkie życie jest częścią większego planu, że losy rodziny składają się na sens, który warto rozpoznawać z wdzięcznością.
A jednak ta księga nie jest tylko świadectwem przeszłości. Jest również obrazem jego samego – człowieka, który wierzył, że historia ma wartość wychowawczą, że jest źródłem mądrości i odpowiedzialności. Dlatego pisał nie tylko o faktach, lecz także o ich sensie. Potrafił łączyć realność z refleksją, konkret z duchem, losy rodziny z losami przedsiębiorstwa, bo widział w nich jedną wspólną opowieść. Wiedział, że firma nie istnieje w próżni, lecz wyrasta z doświadczeń swoich twórców, z ich ambicji i lęków, z ich porażek i zwycięstw. Pokazał, że biznes może być przedłużeniem rodziny – miejscem, gdzie pielęgnuje się wartości, rozwija skrzydła i uczy odpowiedzialności za innych. I właśnie w tym miejscu jego wiara odgrywała rolę szczególną: nadawała właściwe znaczenie pracy, nadawała rytm życiu i uczyła pokory wobec tajemnicy ludzkiego losu. Nie była deklaracją, lecz życiem; nie była teorią, lecz praktyką, widoczną w jego postawie, relacjach, gotowości do niesienia pomocy i w tym, że każdą decyzję poprzedzał chwilą milczącej refleksji.
Tym, co wyróżnia Emila Tańczaka spośród wielu ludzi sukcesu, jest jednak nie tylko zdolność budowania i dokumentowania, lecz przede wszystkim sposób, w jaki postrzegał swoją rolę. Nie uważał się za bohatera czy wyjątkową jednostkę. Uważał się za kogoś, kto ma obowiązek wykorzystać swoje możliwości w służbie większym celom – rodzinie, społeczności, firmie, historii. Praca była dla niego nie tylko środkiem do osiągnięcia dobrobytu, lecz także źródłem godności i radości. Wiedział, że praca – ta codzienna, mozolna, nie zawsze spektakularna – buduje człowieka silniejszego niż najbardziej efektowne sukcesy. Dlatego był wymagający wobec siebie, a jednocześnie życzliwy wobec innych, bo rozumiał, że każdy człowiek staje każdego dnia przed własnymi bitwami i własnymi wyborami. Jego wiara czyniła go człowiekiem jeszcze bardziej uważnym, jeszcze bardziej empatycznym, jeszcze bardziej świadomym, że żaden sukces nie jest tylko dziełem jednostki, a każdy dar warto przekuwać w dobro. Umiał dziękować za to, co osiągnął, traktując swoje życie nie jako własność, lecz jako powierzoną misję.
Jego życie było szkołą odpowiedzialności. Potrafił podejmować trudne decyzje, ale zawsze kierował się zasadami, które uznawał za nienaruszalne. Szacunek, rzetelność, uczciwość, lojalność – te słowa w jego życiu miały realną wagę. Zestawiał je z marzeniami, które prowadziły go w stronę nowych inicjatyw, nowych pomysłów i nowych wyzwań. Łączył to, co wielu uważa za niemożliwe do pogodzenia: wrażliwość z siłą, tradycję z innowacją, stanowczość z pokorą. Nie gonił za zyskami, lecz za sensem, i dlatego jego działania – zarówno w biznesie, jak i w życiu prywatnym – były trwałe, głębokie i inspirujące. A w tle tych działań, czasem dyskretnie, a czasem otwarcie, pulsowała wiara, która nadawała jego krokom kierunek i chroniła przed zgubnym przekonaniem, że człowiek jest panem wszystkiego. Wiedział, że jest tylko częścią większego porządku, że prawdziwa siła nie rodzi się z ego, lecz z pokory – a ta była jego cichą, codzienną towarzyszką.
Także jego intuicja była czymś niezwykłym. Widząc świat, dostrzegał w nim nie tylko to, co oczywiste, ale przede wszystkim to, co dopiero miało nadejść. Umiał czytać zmiany, przewidywać potrzeby, dostrzegać zagrożenia. Dzięki temu firma Tańczak i Spółka rosła, umacniała się i rozwijała, stając się symbolem solidności, jakości i odpowiedzialności. Lecz to, co najważniejsze, pozostało niematerialne – atmosfera, etos i duch, który sprawia, że nawet po latach wspomina się nie tylko samego założyciela, lecz także sposób, w jaki patrzył na ludzi i świat. Ten duch wyrastał również z jego głębokiego przekonania, że w każdym człowieku kryje się dobro, które warto pielęgnować, oraz że praca ma największą wartość wtedy, gdy służy nie tylko zyskowi, lecz także budowaniu wspólnoty i poczuciu sensu, jakie wiara wprowadza w codzienne życie.
Księga Dziejów rodu i firmy Tańczak i Spółka jest zatem nie tyle dokumentem, ile pomnikiem – pomnikiem zbudowanym nie z kamienia, lecz z pamięci i ducha. To pomnik wytrwałości człowieka, który wiedział, że aby coś przetrwało, trzeba temu poświęcić czas, uczucie i uważność. To pomnik wyobraźni, bo Emil Tańczak nie tylko zapisywał to, co było, lecz także nadawał temu formę, sens i ponadczasowy wymiar. I wreszcie jest to pomnik siły charakteru – bo jego życie pokazuje, że wielkość nie potrzebuje rozgłosu, nie potrzebuje pomników na placach, lecz tylko jednego: aby być przechowywana w sercach i umysłach kolejnych pokoleń. A w najgłębszej warstwie tej pamięci trwa coś jeszcze – przekonanie, które niósł przez całe życie: że to, co budujemy na wartościach, które daje wiara, trwa dłużej niż jedno pokolenie i ma sens niezależny od zmieniających się czasów.
Ta księga, tak samo jak całe jego życie, jest hołdem – hołdem złożonym rodzinie, pracy, historii i wartościom, które pozostają niezmienne mimo zmieniających się czasów. Jest świadectwem człowieka, który potrafił zatrzymać to, co ulotne, i przekształcić to w coś trwałego. Jest inspiracją dla tych, którzy chcą budować własne historie odważnie i odpowiedzialnie. Emil Tańczak pokazał bowiem, że wielkość nie polega na krzyku, lecz na codziennej cichej pracy, na odwadze bycia wiernym sobie, na determinacji w dążeniu do tego, co dobre i uczciwe. Jego dzieło trwa, działa i przemienia innych – i w tym właśnie kryje się prawdziwa miara człowieka wyjątkowego. A ci, którzy znali go najlepiej, powtarzają jedno: że wszystko, co tworzył, wyrastało z głębokiej wdzięczności za życie, z przekonania, że to, co ważne, buduje się sercem, oraz z wiary, która prowadziła go z taką samą pewnością, z jaką on prowadził innych.
Andrzej Dębkowski
___________
Emil Tańczak, Księga dziejów rodu i firmy Tańczak i S-ka w czas jubileuszu 1974-2024 (poważnie i na wesoło). Redakcja i kompozycja książki: Harry Duda. Projekt okładki: Anton Komar (Rafał Tańczak). Opracowanie edytorskie: Wojciech Starczewski. Korekta: Renata Żemojcin. Transkrypcja rękopisów: Małgorzata Maciejska. Wydawca: Specjalistyczny Zakład Opieki Zdrowotnej „Tańczak i S-ka” Sp J., Opole 2024, s. 544.
Harry Duda
Gdy mówimy o kulturze materialnej i duchowej
Wystąpienie Harry’ego Dudy podczas Jubileuszu 70-lecia Opolskiego Oddziału Związku Literatów Polskich – 3 listopada 2025 roku w Bibliotece Wojewódzkiej im. E. Smołki w Opolu
Szanowni Państwo!
Gdy mówimy o kulturze materialnej i duchowej, trzeba wziąć pod uwagę, że najstarsze kultury ludzkie to kultura ognia i kultura słowa, słowa, które stanowi podstawowe i niezastąpione spoiwo wspólnoty ludzkiej. Słowo, a więc także literatura. I ta zrodzona w przekazach pamięciowo-ustnych, i ta pisana. Literatura jako w wielkim stopniu depozytariusz pamięci społeczeństw i wartości dla nich ważnych.
Bez literatury, ponieważ jest ona pamięcią, nie ma narodów, jakkolwiek istnieją narody bez państwa. Ktoś kiedyś mądrze powiedział (autorstwo przypisuje się różnym osobom), że „narody tracąc pamięć, tracą życie”.
Przykładem nam bliskim jest nasza własna literatura polska. To także dzięki niej, choć w stopniu niemierzalnym, naród przetrwał i odrodziło się państwo, choć zniewolone i rozgrabione przez sąsiadów nie istniało przez 123 lata.
Ludzie sprawujący władzę wszelkich szczebli – niezależnie od politycznych kolorów tej władzy – niekiedy miewają złudzenia wspólne. Wymienię trzy z nich.
Treścią pierwszego jest to, że tzw. kultura popularna, czyli pop-kultura (albo „masowa”) może skutecznie zastąpić tzw. kulturę wysoką, wysoko artystyczną. Tymczasem kultura, w tym literatura, jest jak piramida. Ta zaś posiada szeroką podstawę i, powiedzmy, korpus, ale także, aby być piramidą, musi mieć i szczyt…
Drugie złudzenie zasadza się na przekonaniu, że najważniejsze jest upowszechnianie kultury we wszelakich formach. Tymczasem elementarna logika mówi, że aby upowszechniać kulturę, trzeba wprzódy mieć CO upowszechniać, a więc mieć dobra kultury. Z kolei, aby mieć do upowszechniania te dobra, trzeba mieć twórców kultury.
Kultura, w tym literatura, ma swą przeszłość i teraźniejszość. Przeszłość jest statyczna, nie zmienia się, jej twórcy nie żyją, dzieła są gotowe i do dyspozycji upowszechniania.
Teraźniejszość jest dynamiczna, dzieła w niej dopiero powstają, ich twórcy żyją. A nie należy upowszechniać tylko kultury z przeszłości, chociaż jej waga jest ogromna. Trzeba także chcieć i umieć upowszechniać tę współczesną. I nadal mam na myśli kulturę, w tym literaturę, wysoko artystyczną.
Na początku XX wieku, w czasie początkowego i przecież drapieżnego kapitalizmu, jednak Skandynawowie – może to byli Szwedzi, może Norwegowie albo jedni i drudzy, nieważne – zdobyli się na coś mądrego i niepowtarzalnego (a nie wiem, jak jest dzisiaj). Otóż poczęli oni, jako rządy, wypłacać pisarzom pensje, tak, miesięczne pensje. Brzmi nieprawdopodobnie? A jednak. A dlaczego? Po pierwsze po to, aby pisarze mogli się zajmować pisaniem jako zajęciem głównym, a nie pobocznym na poziomie jakiegoś hobby poza godzinami pracy jak hodowcy kaktusów, kanarków czy zbieracze pocztowych znaczków. I cóż, niebawem literatura skandynawska poczęła święcić na świecie triumfy. Rządy skandynawskie dokonały bowiem nie jałmużny, lecz mądrej inwestycji w ludzi, w twórców.
Trzecie złudzenie polega na przekonaniu, że kultura i literatura to towar jak inny i da się je urynkowić, a tym samym urynkowić twórców, w tym literatów różnych rodzajowych specjalności. Tymczasem wiadomo z faktów obiektywnych, że nie da się w Polsce (z wielu złożonych powodów) urynkowić tak np. krytyki literackiej, jak z pewnością się nie da urynkowić współczesnej poezji i prozy (z wyjątkami, rzecz jasna).
W sumie złudzenia te owocują niewypowiadaną, nawet może podświadomą, dyrektywą, że „niech każdy twórca sobie swoją rzepkę skrobie”. I jest dziś tak, jak trafnie ujął Marian Buchowski, cytuję, że poeta „sam pisze, sam wydaje (tzn. płaci za wydanie, bo jemu się już nie płaci) i sam czyta”, a ja dodaję: i sam rozprowadza swe książki.
Jubileusz 70-lecia ZLP na Opolszczyźnie, to, proszę Państwa, coś więcej niż tylko jubileusz pisarskiego związku. To jakby swoisty dokument obecności wolnego słowa polskiego na tej ziemi, która przez blisko 700 lat pozostawała poza organizmem państwa polskiego. Słowo polskie tu przetrwało w dialekcie śląskim, na który się składa wiele gwar śląskich, w tym opolskie. Ten śląski lud w swym dialekcie tworzył też utwory literackie. Jednak to starożytne słowo polskie, tak, starożytne i polskie, nie mogło być wolne pod panowaniem obcym. Dlaczego starożytne? Ano dlatego, że użytkownicy gwar śląskich do dziś rozumieją strofy Jana Kochanowskiego bez słownika staropolszczyzny, choć pomocy tego słownika wymagają niekiedy nawet poloniści. Twórczość Kochanowskiego kultywowano niegdyś na Zamku w Brzegu przez Piastów, dopóki nie wymarli, a nawet tłumaczono je na niemiecki.
Po 1945 roku słowo polskie w Opolu i na Opolszczyźnie zakwitło, mając tak w historii, jak w powojennej teraźniejszości swoich znaczących twórców, synów tej ziemi – m. in. np. (wymieniam niealfabetycznie i bez jakiejkolwiek gradacji wartości tych twórców): Jakub Kania, Rafał Urban (pierwszy prezes Oddz. ZLP w Opolu), Ludwik Bielaczek, swoiście „pograniczny” Zbyszko Bednorz, Ryszard Hajduk, Nina Kracherowa, Jan Goczoł, Walter Pyka i inni.
Do nich, wcześniej (wtedy lub później) dołączyła spora rzesza ludzi wykorzenionych wojną i polityką z ziem wschodnich RP (i nie tylko stamtąd). Długo by trwało wyliczanie tych w 70-leciu ponad stu nazwisk.
Jedni i drudzy znaleźli wspólny język, bo był to język literatury polskiej. Ci ludzie współpracowali ze sobą i zjednoczyli się w 1955 roku z inicjatywy Kazimierza Kowalskiego w pisarskiej organizacji, a pierwszym jej prezesem, jak wspomniałem, był Rafał Urban.
Muszę tu zwrócić uwagę na pewien fenomen nigdy dotąd przez nikogo nie wskazywany, a zaznany przeze mnie z autopsji. Otóż ci ludzie mieli nawet całkowicie różne orientacje światopoglądowe i ideologiczne, a jednak umieli się przyjaźnić i współdziałać... Przykładem jest jeden z zarządów oddziału (w sensie kadencyjnym), do którego mnie jako nowego członka ZLP dookoptowano w roku 1977. Zasiadali w nim i harmonijnie współpracowali ze sobą: członkowie PZPR
(w tym nawet członek wojewódzkiej egzekutywy PZPR), dalej – pisarz nawet z codziennej postawy ostentacyjnie katolicki, były Powstaniec Warszawski i piewca Śląska, zarazem były więzień stalinowski z wyrokiem śmierci (osadzony we Wronkach) oraz bezpartyjni.
Przez ten związek przewinęło się też wielu pisarzy, którzy potem żyli i tworzyli gdzie indziej, a ich nazwiska są ogólnopolsko znane.
Plon pracy tych wszystkich ludzi, kobiet i mężczyzn, jest imponujący i stale czeka na dokładniejsze naukowe (choć nie tylko) opracowanie, które jednak nie cieszy się zbytnim zainteresowaniem Opolskiego Uniwersytetu. To setki, wiele setek tytułów książek, to tysiące stron poezji i prozy, tysiące utworów rozproszonych. To setki godzin artystycznego słowa na radiowej antenie.
Dodajmy, że jakkolwiek ZLP w Opolskiem jest niejako rdzeniem potencjału literackiego regionu, istnieje tu spora liczba twórców z wielu przyczyn niezrzeszonych, w tym także twórców bardzo amatorskich, których pisanie też ma swoją wartość. Są też pisarze zrzeszeni w innych związkach. Środowisko literackie Opolszczyzny jest więc pojęciem szerszym.
Przy okazji dzisiejszego uroczystego spotkania w związku z 70-leciem ZLP prezentujemy Państwu pamiątkowy almanach z biogramami i utworami obecnych 18 członków opolskiego oddziału. Biogramy przedstawiają nie tylko literacką stronę życia autorów, są też okazją do szerszego przedstawienia się tych osób, także na tle społecznym. Utwory zaś, w przewadze poetyckie, niechaj mówią same za siebie.
Wydanie tego almanachu, przy skrajnej mizerii finansowej oddziału, zawdzięczamy całkowicie Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej im. E. Smołki jako instytucji z jej dyrektorem Panem dr. hab. Adamem Drosikiem na czele i żadne słowa nie wyrażą do końca naszej za to jako autorów i członków ZLP wdzięczności. Biblioteka ta chwalebnie kontynuuje minioną, niezwykle owocną 40-letnią współpracę ZLP i WBP pod dyrekcją Pana mgr. Tadeusza Chrobaka, za co zwłaszcza pod Jego adresem kieruję ponownie wielkie podziękowania.
Dzięki szczególne się należą samorządowym władzom wojewódzkim i miejskim, dzięki którym może się odbywać dzisiejsza i jutrzejsza uroczystość.
Nie może zostać bez podziękowań także Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawała II, obecnie pod dyrekcją Pana Marcina Dudy, a przed nim wiele lat kierowana przez Panią Elżbietę Kampę i niezastąpioną wtedy Panią Danutę Łuczak. Panie są chyba obecne wśród nas, więc kieruję do nich te słowa.
Pisarze opolscy znają i rozumieją swoje miejsce w tkance społecznej Opolszczyzny, co koncentruje się w patriotycznym etosie służby słowem swej bliższej i tej większej Ojczyźnie. Symbolem tego jest okładka almanachu autorstwa Ryszarda Drucha. Na tle flagowych barw opolskich widnieje rysunek dawnego Zamku Piastowskiego, zburzonego przez Niemców w 1928 roku, po którym ostała się tylko nieco zmodyfikowana wieża – jeden z symboli i rozpoznawczych znaków Opolszczyzny.
Jedno jest pewne. Pisarze opolscy, których już wśród nas nie ma oraz ci współcześni, po prostu robili i robią swoje bez względu na przychylność lub obojętność władz, bez względu na ustrojowe i inne przełomy i zawirowania, barwy politycznych nieboskłonów, materialne prosperity lub mizerie.
Kończąc to wystąpienie, kieruję apel i prośbę do wszystkich decydentów w naszym społecznym życiu o życzliwą i skuteczną w efektach uwagę dla spraw literatury i jej twórców. Wartości literackie nie są doraźne i trudno się przekładają na wyraz materialny, a jako słowo pisane stanowią schedę dla pokoleń. A zarazem – są przeciwwagą dla umysłowego lenistwa podsycanego zachętą wszechobecnego telewizyjnego, komputerowego i smartfonowego obrazu oraz elektronicznych książek czytanych na głos.
Pamiętajmy, że pierwszy po ogniu największy skok cywilizacyjny w dziejach świata stanowiło słowo pisane, czego nie może zaćmić ani wiek elektryczności i atomu, ani elektroniki z AI na czele.
3.11.2025 r.
Harry Duda
Fot. ©Andrzej Walter

































































































































































































































































































