Nowości książkowe

 

Plakat

 

 

Plakat

Andrzej Dębkowski

 

Dada, haiku, jazz & Ares

 

Zacznę od definicji. Awangarda – zespół tendencji i kierunków w sztuce XX wieku odrzucający dotychczasowe style, tworzący własny świat, nienaśladujący rzeczywistości, szukający odrębnego języka wyrazu. Po I wojnie światowej rozwijała się ona bujnie w krajach europejskich. Tyle o awangardzie Wikipedia. A co to tak naprawdę jest? Pewnie tyle głosów, ilu o awangardzie piszących. Przeczytałem kiedyś, że „awangarda, to ślepy zaułek dla sztuki”, ktoś inny pisał, że to „rewolucyjne zjawiska np. w muzyce” – dodatkowo dodawali, że „zwane awangardą pozbawione były (albo są) perspektyw rozwoju”. Byli też tacy, którzy odsądzali od czci i wiary tych twórców, którzy poszukiwali w sztuce czegoś nowego. Interesująco o awangardzie mówił Witold Lutosławski, który uważał – w pewnym uproszczeniu, ale chyba trafnie – że „rozróżnienie pomiędzy klasyką a awangardą jest w istocie rozróżnieniem dzieł o wartości trwałej, samoistnej, niejako ponadczasowej, od tych, które mają znaczenie głównie dla rozwoju języka, stylu, estetyki w danym momencie historii sztuki”. Uproszczenie zawarte w tym sformułowaniu bierze się z tego, że pojęcie awangardy zrodziło się dopiero na początku XX wieku, pojawiło się najpierw w sztukach wizualnych, a dopiero nieco później zaczęto odnosić je do muzyki czy literatury.

Niezwykle trafnie pisze o zjawisku awangardy Krzysztof Meyer: „mówiąc lub pisząc o uderzających zmianach, używano terminu nowatorstwo. Nikomu nie przyszłoby więc do głowy określanie Wielkiej fugi czy Tristana i Izoldy mianem dzieł awangardowych. Nowość, jaką stanowiły one dla pierwszych słuchaczy, szła w nich w parze z wieloma elementami tradycyjnymi – nie byłoby przecież Wielkiej fugi bez polifonii epoki baroku, a Tristana bez oper Glucka i Webera czy poematów symfonicznych Liszta. Tymczasem awangarda zadeklarowała się jako świadoma i zamierzona negacja wszystkiego, co wcześniej stanowiło istotę sztuki. Odrzucała tradycyjną estetykę i przyjęte środki, na dodatek celowo prowokowała odbiorców. Burzenie zastanego świata sztuki było jednym z jej głównych celów, a niechętne reakcje słuchaczy tłumaczyła tym, że zrozumieją ją dopiero przyszłe pokolenia”.

Ale może wystarczy tego teoretycznego wstępu (chociaż potrzebnego), bo chciałbym pochylić się nad wydawnictwem muzycznym, które ostatnio podesłał mi Ares Chadzinikolu, poeta, pianista, kompozytor, tłumacz, działacz Związku Literatów Polskich, zasłużony dla kultury polskiej, lider i wokalista Ares & The Tribe, Ares Chadzinikolau Trio i Jah Ares Quartet. Wieloletni wykładowca Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu, posiadacz stopienia doktora w dziedzinie nauk humanistycznych – syn pochodzącego z Grecji poety, pisarza i historyka literatury, Nikosa Chadzinikolau. Jednym słowem artysta pełną gębą. I nie jest to teza przesadzona, gdyż Ares należy do tych ludzi kultury, dla których słowo KOMPROMIS w sztuce nie istnieje. Poznański artysta dał się wielokrotnie poznać jako twórca wyjątkowy, odmienny, osobny. Czy to w literaturze, czy muzyce, dla niego najważniejsze zawsze były emocje. To one stawały się dla niego wyznacznikiem tego, co w literaturze czy muzyce jest najważniejsze, co przyciąga lub odpycha, co daje poczucie zadumy i refleksji, a co nie pozwala ani na moment zapomnieć, co się przed chwilą stało, kiedy czytamy wiersze poety, czy słuchamy jego kompozycji.

Ares Chadzinikolau, obdarował nas niezwykłą płytą: Dada, haiku& jazz #Staffa61. Już sam tytuł każe nam zastanowić się co też to może być...

Ares bawi się nami i bawi się sam. On wie doskonale, że fragmenty, te drobiny życia, na które składają się nasze codzienne emocje, mogą kiedyś wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Mogą spowodować, że staniemy się lepszymi, gdyż brzydota współczesnego świata nie może być tylko i wyłącznie przyczynkiem do bycia złym dla innych ludzi, ta brzydota być może zmieni nas do tego stopnia, że zaczniemy poszukiwanie tego upragnionego Edenu piękna. Dlatego autor robi wszystko, żeby nam w tym pomóc, żeby świadomie wywołać w nas rodzaj wewnętrznego buntu, wobec tego, co nas dookoła otacza. To ten typ artystycznego ekshibicjonizmu (w dobrym słowa znaczeniu), który dzięki przemyślności artysty i zarazem jego wyrachowaniu pokazuje nam, że prawdziwa sztuka jeszcze nie umarła, że oprócz najróżniejszej współczesnej miernoty otaczająca nas dookoła, disco polo, grafomańskich wierszy o miłości do sąsiadki, którą czasem udaje się nam podpatrzeć przez niezasłonięte okno, powstaje w sztuce jeszcze coś, co daje do myślenia. Bo nawet jeśli ten muzyczno-literacki kolaż nie każdemu przypadnie do gustu (a śmiem twierdzić, że tak stanie się w wielu przypadkach), to efekt końcowy obcowania z tą propozycją kulturalną będzie piorunujący.

Ares Chadzikikolu stworzył w swojej niesamowitej, artystycznej pracowni coś na podobieństwo rodzinno-przyjacielskiego „spędu” ludzi, którzy – podobnie jak Ares – chcą szukać nieznanego, czegoś co nie każdy potrafi w sobie odnaleźć. To rodzaj swoistego, „zaklętego kręgu”, który stał się wylęgarnią pomysłów, idei i zwykłych marzeń. A zaangażował do tego przedsięwzięcia dzisiątki, jeśli nie setki podobnych jemu poszukiwaczy. Trudno by mi było wymienić tutaj w tym tekście wszystkich, bo zajęłoby zbyt wiele miejsca, a nie o to tutaj chodzi. Wspomnę tylko, że muzykę skomponował sam Ares – i jak jest napisane na okładce płyty – wsparł się tekstami: ChadziNikolu, ZybUry, MorgernSterna i ZaWadowskiego.

Po pierwszym przesłuchaniu płyta robi przygnębiające wrażenie, czujemy się dziwnie. Ale kiedy uda nam się ją odtworzyć ponowie, kiedy nie będziemy jej słuchać podczas domowych porządków nagle okaże się, że jest to niezwykle przemyślany artystyczny „produkt”. Tak, „produkt”, gdyż jego autor doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że aby w dzisiejszym, spauperyzowanym świecie poruszyć ludzkie sumienia, trzeba stworzyć coś, co nami wstrząśnie, co spowoduje, że albo to odrzucimy, albo staniemy się lepszymi odbiorcami kultury, co w czasach internetu, smarfonu i pilota telewizyjnego  jest niezwykle ważne...

Kontakt z awangardowymi dziełami zawsze był dla wielu odbiorców niemałą trudnością, więc chociaż twórcy liczyli się z niechętną, a nawet wrogą reakcją publiczności, nie zamierzali z niej rezygnować i bardzo dobrze, że tak się działo. Objaśniali zatem swoje intencje, tłumaczyli nawet sensy swojej twórczości. Awangarda potrzebowała bowiem manifestów lub choćby tylko wyjaśnień, gdyż inaczej trudno by jej było uzasadnić swe miejsce w zastanym świecie sztuki. Tak też dzieje się i teraz, a Ares Chadzinikolu doskonale wpisuje się w te działania. I oby jak najdłużej...

Andrzej Dębkowski

 

 

Plakat

 

 

Plakat

Krzysztof Galas

 

Thriller medyczny z dylematem moralnym w tle

 

Kiedy sięgniemy po powieść Danuty Zasady „Centrum doktora Killy” dowiemy się co może się zdarzyć, kiedy wrażliwa poetka, pisząca na co dzień głębokie wiersze, napisze dłuższy utwór prozą. Przekonamy się, jak ważne kwestie porusza w swojej książce. Nie dowiemy się jakie ma poglądy, bo autor nie zawsze musi być sędzią w sprawach, o których jest mowa w powieści. Z jednej strony fabuła ukazuje pochwałę życia i determinację trwania, z drugiej – dążność człowieka do zakończenia niechcianej już egzystencji. Autorka zastanawia się, czy powinniśmy mieć wybór. „Centrum doktora Killy” to thriller medyczny. Na uwagę zasługuje wartka akcja. W każdym rozdziale książki bardzo wiele się dzieje, a tematyka jest niepowszednia. Jest to swego rodzaju studium na temat życia i śmierci. Zagłębiając się w powieść czytelnik zaczyna się zastanawiać nad celem i sensem życia, nieuchronnością śmierci i wolą przetrwania jednostki. Nawet główni bohaterowie mają tzw. nazwiska mówiące: Patryk Life (Patryk Życie) i doktor Killy (nazwisko utworzone od słowa śmierć).

W pierwszym rozdziale poznajemy doktora Life’a, który patrzy na śmierć matki. Targają nim wyrzuty sumienia, że nie może jej w żaden sposób pomóc. Po śmierci matki Patryk przemierza tysiące kilometrów samolotem podróżując do miasta, w którym znajduje się tytułowe Centrum doktora Killy. Jest to wspaniale wyposażony ośrodek, gdzie za ogromne pieniądze pacjenci mogą spokojnie rozstać się z życiem. Oczywiście działalność takiej placówki jest możliwa tylko ze względu na to, że w tym akurat kraju eutanazja jest dozwolona i całkowicie zgodna z prawem. I tu dochodzi do głosu konflikt sumienia. Doktor Life rozmawiając z szefem placówki dowiaduje się, że śmiercionośne zastrzyki są tu jedyną formą usług medycznych. Nikt nie zaprząta sobie głowy stanem zdrowia pacjentów, nikt też nie odwodzi od decyzji dobrowolnego rozstania się ze światem. Doktor Patryk Life nie potrafi się pogodzić z tym, że musi dawać zastrzyki niosące śmierć ludziom, którzy mogliby jeszcze jakiś czas żyć.

Do kliniki przyjeżdżają studenci z odległych państw, żeby zwiedzać Ośrodek i słuchać wykładów Doktora Killy. Wygłaszane referaty dotyczą śmierci i eutanazji. Zdaniem prelegenta ten bezbolesny zabieg pozwala pozbyć się jednostek bezużytecznych z grona zdrowego społeczeństwa. Sytuacja komplikuje się, kiedy do Centrum przenika organizacja „Szwadrony Obrony Życia” pochodząca ze Stanów Zjednoczonych. Grupa sprzeciwia się istnieniu ośrodków, które zadają śmierć z premedytacją. Członkowie organizacji postanawiają zniszczyć Centrum.

Szef kliniki – tytułowy doktor Killy, jak sam to określił „zamknął śmierć w butelce i ujarzmił ją”. Podawał ją na talerzu jak słodką delicję, mówiąc: bierzcie i korzystajcie. „Nikt nie jest w stanie ofiarować wam czegoś lepszego”, twierdził, a że chciał przy okazji zarobić? „Normalne. Dzisiaj każdy chce zarobić na każdym. Dlaczego nie na czyjejś śmierci?” – odpowiadał. Dowodził, że robią to przecież firmy pogrzebowe oferując swoje usługi rodzinom zmarłych.

Historia Centrum doktora Killy, w którym przeprowadza się eutanazję na życzenie kończy się w sposób spektakularny. Jednak dyskusja tocząca się na stronach powieści nie kończy się nigdy. W prasie, radiu, telewizji, a także przy stole w czasie rodzinnych uroczystości raz po raz wybuchają gorące spory na temat tego, czy człowiek powinien mieć wybór i przyśpieszyć własną śmierć, kiedy już życie stanie się trudne do zniesienia, czy wręcz odwrotnie: oczekiwać na naturalną śmierć pomimo ogromnych cierpień i wielu różnych przeciwności. Dylemat moralny zawsze pozostaje sprawą otwartą. Danuta Zasada nie podaje żadnych gotowych recept i pozostawia czytelnika sam na sam z przemyśleniami, jakie nieuchronnie pojawiają się po tego rodzaju lekturze. Gorąco polecam tę nie najłatwiejszą, ale niewątpliwie pełną mądrości i pouczającą powieść.

Krzysztof Galas

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat