Nowości książkowe

 

Plakat
Andrzej Dębkowski

 

Sztuka ostrza satyry i barwy absurdu 

 

14 maja 2025 roku o godzinie 18.00 w Galerii Collage Domu Kultury w Zelowie odbyła się wystawa jednego z najciekawszych i najbardziej rozpoznawalnych twórców polskiej sztuki satyrycznej – Sławomira Łuczyńskiego. To wydarzenie, choć lokalne, miało rangę spotkania z artystą o światowej sławie i dorobku, który przekracza granice nie tylko państw, ale i konwencjonalnego myślenia o sztuce jako wyłącznie estetycznym doświadczeniu. To, co bowiem Łuczyński proponuje w swojej twórczości, to nie tylko obraz – to diagnoza społeczna, intelektualna prowokacja i lustrzane odbicie naszych codziennych absurdów. To sztuka, która nie podlega jednowymiarowej interpretacji – uderza celnie, ale nie bez czułości. Śmieszy, lecz zawsze w cieniu uśmiechu kryje się refleksja.

Twórca o ostrym piórze i szerokim spojrzeniu

Urodzony w 1953 roku artysta, przez dziesięciolecia konsekwentnie budował swój niepowtarzalny styl. Jest laureatem aż 84 nagród i wyróżnień w międzynarodowych konkursach rysunku satyrycznego i 67 w konkursach krajowych – liczby te są dowodem nie tylko na rozpoznawalność, ale przede wszystkim na siłę przekazu jego prac. W uznaniu dla jego działalności artystycznej został wyróżniony przez Stowarzyszenie Polskich Artystów Karykatury (SPAK) dwukrotnie Małym Erykiem (w 1998 i 2000 roku) oraz Dużym Erykiem w 2002 roku. W 2001 roku otrzymał odznakę „Zasłużony Działacz Kultury”, a w 2014 – „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. Wyróżnienie od Ruchu „Piękniejsza Polska” z 2013 roku – za „tworzenie piękna, którym możemy szczycić się przed światem” – jest szczególnie wymowne, bo piękno, które tworzy Łuczyński, nie jest pięknem oczywistym. Jest pięknem inteligencji, trafnej metafory, konceptu – i właśnie dlatego wymyka się modom i powierzchownym ocenom.

Łuczyński – artysta społecznego niepokoju

Wystawa w Zelowie była próbą retrospektywnego spojrzenia na twórczość, która przez lata ewoluowała, ale nie straciła swojej ostrości. Łuczyński jest rysownikiem, którego trudno zaszufladkować. Z jednej strony – satyryk, o zmysłach wyczulonych na społeczne mechanizmy, niesprawiedliwości, narodowe przywary i obyczajowe dziwactwa. Z drugiej – malarz, świadomy koloru, przestrzeni i symboliki, z wykształconym warsztatem plastycznym, który często wykorzystywał jako kontrapunkt dla humorystycznej treści.

Jego kreska – pewna, syntetyczna, oszczędna – nie potrzebuje nadmiaru. Wręcz przeciwnie – minimalizm formy pozwala na maksymalizm treści. W każdej z prac obecny jest element intelektualnej gry: żartu, przewrotności, gry znaczeń. A przy tym nie ma w tej twórczości śladu taniego moralizatorstwa – Łuczyński nie wytyka palcem, nie karze, lecz raczej delikatnie popycha odbiorcę w stronę zadumy, w której śmiech i wstyd bywają nierozłączne.

W Zelowie pokazano przekrojowy zestaw prac – od klasycznych rysunków satyrycznych, przez bardziej malarskie, ekspresyjne kompozycje, aż po prace najnowsze, w których artysta sięga po metaforę znacznie subtelniejszą, niemal poetycką. Wspólnym mianownikiem pozostała jednak ostrość spojrzenia. To, co uderza w pracach Łuczyńskiego, to niezwykła aktualność – choć wiele z nich powstało lata temu, odnoszą się one wciąż do tych samych społecznych mechanizmów: pogoni za pozorem, hipokryzji, medialnej papki, konsumpcyjnego zagubienia. „Pokazuje to, co się dziś liczy – nie to, co ważne, tylko głupie, nieistotne sprawy, błahostki…” – mówił sam artysta w jednym z wywiadów. I rzeczywiście – jego prace to krzyk rozsądku w świecie zalanym przez miałkość.

Dziedzictwo i międzynarodowy rezonans

Rysunki Łuczyńskiego publikowane były w kilkudziesięciu gazetach i czasopismach w Polsce i za granicą – w Wielkiej Brytanii, USA, Francji, na Ukrainie, w Czechach i na Słowacji. Współpracował z takimi tytułami jak „Szpilki”, „Wprost”, „Angora”, „Gazeta Kulturalna” (z którą związany jest do dziś), a jego prace można znaleźć w licznych publikacjach książkowych, takich jak „Karykaturzyści polscy”, „Polska karykatura portretowa” czy „Panorama literatury polskiej XX wieku”. Szczególnie istotna jest obecność jego dzieł w zbiorach Muzeum Historii Nowoczesnej w Paryżu – to miejsce, które stało się swoistym archiwum intelektualnego i artystycznego dziedzictwa XX i XXI wieku. Obecność tam prac Łuczyńskiego mówi więcej niż niejedna recenzja – to dowód, że jego język wizualny i sposób myślenia o świecie ma charakter uniwersalny.

W 2019 roku artysta wystąpił ze Stowarzyszenia Polskich Artystów Karykatury, którego był wieloletnim członkiem i wiceprezesem. Decyzja ta – symboliczna – miała zapewne wymiar nie tylko organizacyjny, ale i ideowy. Łuczyński pozostał niezależny – i jako twórca, i jako komentator życia społecznego. W czasach, gdy satyra bywa tłumiona lub upolityczniana, jego postawa nabiera szczególnego znaczenia.

Estetyka absurdu, metafizyka groteski

Nie sposób nie wspomnieć o tym, że Łuczyński – choć często nazywany „rysownikiem” – jest również malarzem. Jego obrazy – mniej znane, rzadziej eksponowane – to osobny rozdział w jego twórczości. Często sięgał w nich po symbolikę religijną, mityczną, po elementy danse macabre. Te malarskie refleksje nad przemijaniem, śmiercią, znikomością i moralnym zamętem współczesności nie tracą kontaktu z jego rysunkowym dorobkiem – przeciwnie, wzmacniają go i pogłębiają. Malarstwo Łuczyńskiego to groteska metafizyczna – coś pomiędzy Boschem a Gombrowiczem.

To zresztą charakterystyczne dla jego stylu: artysta nie zamyka się w jednej konwencji. Żongluje kodami kulturowymi, gra z ikonografią, tworzy dzieła, które można odczytywać na wielu poziomach. Jest jednocześnie autoironiczny i głęboko przejęty. Jego sztuka balansuje pomiędzy komizmem a tragizmem, niczym błazen, który wie więcej niż król.

Epilog ze śmiechem przez łzy

Wystawa w Zelowie była czymś więcej niż tylko prezentacją dorobku wybitnego artysty. Była przypomnieniem, że sztuka może być głosem rozsądku, formą protestu, ale też terapią zbiorową. W świecie, w którym coraz trudniej o rzeczową refleksję, rysunki Sławomira Łuczyńskiego okazują się nieocenione – nie jako pocztówki ze świata absurdu, ale jako przewodniki po nim.

Trudno powiedzieć, czy po tej wystawie widz wychodził bardziej rozbawiony, czy zasmucony. Jedno jest pewne – nie wychodził obojętny. A to dziś najrzadsza i najcenniejsza z artystycznych wartości.

Andrzej Dębkowski

Obraz: ©Sławomir Łuczyński

 

 

Plakat
Jerzy Stasiewicz

 

Wybór i droga w poezji

 

Dożyliśmy dziwnych (strasznych) czasów... Nie potrafimy patrzeć, mamy z góry utrwalony (nałożony) obraz. A słuchanie... zwłaszcza drugiego człowieka to prehistoria. Klekoczemy wszyscy jednocześnie, głośno, dużo, z zawiścią. Tylko niewielu coś ważnego komunikuje? Spotkałem taką osobę... w wierszach z tomu sPEŁNIAm. To Renata Morawska-Szetela. Na co dzień związana z Uniwersytetem w Bielsku-Białej. Poetka, instruktorka teatralna, trenerka głosu (oj, przydałoby mi się kilka lekcji), koordynatorka projektów edukacyjno-artystycznych. Opublikowała w 2017 roku Było minęło jest i Prawie stałość w roku 2020. Ponadto jej liryki można spotkać w antologiach, almanachach, pismach literackich.

Tom sPEŁNIAm (Poznań 2024) wydano w serii biblioteka FONT-u pod redakcją Łucji Dudzińskiej, z obrazem na okładce Ernesta Zawady. Zawiera trzydzieści siedem utworów o tematyce uniwersalno-filozoficznej i osobistej. Podzielony na dwa rozdziały: „Rezonuję” i „Wrastam”. Renata Morawska-Szetela przywołuje w tytule znaczenie słowa „sPEŁNIAm”. Choć w „malunku” (druku) transkrypcji dostrzegamy słowo „PEŁNIA”, sięgnijmy do Słownika języka polskiego (PWN 1974). Spełniam – dokonuję, urzeczywistniam. Pełnia – fazy księżyca, szczytowy moment, (nirwana; przypis J.S.). Tymi znaczeniami na wskroś filozoficznymi, autorka „dotlenia” sens utworów i definiuje ich podskórną etymologię.

Słowa „spełniam”, „pełnia” stają się mitycznym znakiem łączności hagiograficznej „energii przestrzeni ducha” z przeszłością i okalają subiektywną, autorską narrację znad dopływów Białej.

W otwierającym zbiór utworze „Wybory” mamy do czynienia z konstelacją, czyli kosmologiczno-mityczną regułą rozpoznawania świata i możliwością docierania do coraz to nowych obszarów (terytoriów). Oczywiście... za przyzwoleniem umysłu. I nieprzeciętnej wyobraźni.

 

czasami

chodzę wśród drzew

patrzę i słucham

jak las prowadzi

 

nic nie planuję

droga mnie wybiera

 

czasami

– wspominam Hannibala –

znajduję drogę

lub sama ją wyznaczam

 

Las; drzewa, gęstwina, szum – człowiek wtopiony w przyrodę. Zespolony. Szukający prawdy tej z praźródła, kiedy wszystko było pierwsze, nieskalane, groźne. Kiedy drzewo znaczyło drzewo, a nie drewno. Kiedy kamień był kamieniem nie budulcem. Kiedy człowiek patrzył w słońce i szedł za instynktem. To było pierwsze... Poetka pragnie – w koncepcji magicznej – choć na chwilę posiąść świadomość człowieka pierwotnego. Zasmakować „natychmiastowości bezpośredniej wizji” – jak pisze Thomas Merton – w paleolitycznych malowidłach jaskiniowych. I całkowitego powiązania z przyrodą i życiem: „patrzę i słucham / jak las prowadzi”. Trafne jest wspomnienie Hannibala (247-183 p.n.e.), w domyśle jego przemarsz z armią i słoniami, (przy dużych stratach), przez Alpy i Pireneje do Italii. Podbicie Rzymu. Ale i ucieczka w przyszłości znienawidzonego przez wrogów do Efezu, potem na Kretę, w końcu do Bitynii, gdzie zażył trucizny mówiąc: „Niech teraz śmierć bezsilnego starca uwolni Rzym od strachu”. Podsumowanie: „czasami drzwi / otwierają się cicho / i zamykają po chwili / bezpowrotnie”.

Powróćmy jednak do dwu ostatnich wersów omawianego wiersza „znajduję drogę / lub sama ją wyznaczam”. Więc dla poetki droga to: proces życia, wewnętrzny rozwój, samorealizacja. Nie zaszkodzi posłuchać Jeremiasza (6:16): „Stańcie na drogach i zobaczcie, i pytajcie o stare ścieżki, gdzie jest dobra droga, i chodźcie nią, a znajdziecie odpoczynek dla waszych dusz”.

Człowiek drogi i wyboru jakim jest Renata Morawska-Szetela spotyka na swoim szlaku twórczości wielu wybitnych poetów, myślicieli, mistyków, teologów. Przywołując w zamyśleniu słowa, ich filozofię i powinowactwo duchowe. Przykładem Rumi (1207-1273) najwybitniejszy poeta suficki, teolog islamski; założyciel bractwa „wirujących derwiszy” (medytacja w ruchu). Ale żeby zrozumieć (sięgnąć) głębi poezji poetki z Beskidu Śląskiego trzeba wczuć się w paletę jej stanów emocjonalnych, częstokroć w relacji miłosnej z fazą doskonalenia ludzkiej duszy i doświadczania bliskości Wszechmogącego – „odnajduję Boga / w szepcie mchu / i strumienia”.

Zawezwę teraz liryk „Kiedy jesteś daleko” – na poparcie mojego wywodu – z trafnym i głębokim mottem, pióra Rumiego: „Niech twoje życie stanie w ogniu. / Szukaj ludzi, którzy będą podsycać / twoje płomienie”. Proszę czytelniku przenieś się myślami na pustkowie, gdzie tylko krople deszczu i języki płomieni... A poczujesz – staniesz się czysty, doskonały, spełniony, pełen energii... Ale czy na medytację, spowiedź, mszę świętą – nie ma rozbratu teologicznego, opierając się na liście św. Pawła „wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13). – stać współczesnego człowieka? (trybika korporacji).

 

czekanie jest otwartym lotosem

spokojnie patrzę w niebo

woda koi tęsknotę

wiem że przypłyniesz

mówią o tym obłoki

słońce i deszcz i wiatr

 

czekanie jest tańcem derwisza

wiruję zapamiętale

słowa Rumiego niosą mądrość

moje życie stanęło w ogniu

z bliska z daleka

podsycasz płomienie

 

czekanie jest krzykiem wilka

głęboko w noc w sen

który przychodzi późno

i czmycha przed świtem

 

czekanie jest aktem wiary

 

oddycham

czekam

 

„Czekanie jest aktem wiary” (genem życia) – mówi poetka, której nie obca jest filozofia Zen ciążąca ku poznaniu swej prawdziwej natury. Z jednoczesnym – mówię tu o Renacie Morawskiej-Szeteli w geście tworzenia – naśladowaniem Jezusa – chrześcijański sposób życia – które jest poszukiwaniem prawdy. „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” (J,14,6). Z tajemnicą, którą poetka zamknęła w lirykach, a jej echa wyczuwamy podskórnie: „nikt nie zobaczy / nikt nie usłyszy / tylko ziemia / na zawsze już / będzie / w tym miejscu // drżała”.

Na koniec tego szkicu sięgnę po liryk „Pielgrzym”, wyrosły na rozdrożu metafory i mitu. Bohater (ja liryczne) przeszyty strachem drogi (wędrówki), targany wiatrem spod Szyndzielni „wiele razy wychodził z domu / wiele razy domykał furtkę i szedł / bliższe i dalsze cele / prowadziły go do spraw / powszednich i jednoznacznych”. Żarna codzienności mielą „mąkę” czasu. Widzimy to w bruzdach twarzy, chybotliwości rąk, mgle widnokręgu. Poznać (zobaczyć) co jest tam... za górą – „niewiele wiedział o drodze / która przyjęła go na kilka miesięcy” – jest wpisane – wedle poetki – w dramat ludzkiego losu, w jego żarliwość i dumę. Połączony z niewidzialnymi mocami, które go tworzą (kierują), z których czerpie siłę, lub które nakładają pęta: „czuł Ostateczność i Zaufanie / pod wieloma postaciami – / prowadziły go / przez trzy tysiące kilometrów / – wskazując kierunek / podejmując na nocleg / częstując napojem i strawą / (...)  / głodem i deszczem // (...) stopy poranione były jego świadectwem / gdy dotarł do Santiago // (...) – ostatnie koraliki intencji / dopowiedziały się same –”.

Santiago de Compostela miejsce spoczynku św. Jakuba Większego, apostoła, ucznia Jezusa Chrystusa. Od średniowiecza ośrodek kultu i cel pątnictwa obok Rzymu i Ziemi Świętej. Taki jest zwykły (niezwykły) człowiek. Na którego uwagę w tym dziwnym, zabieganym (anonimowym) świecie zwróciła – wielki szacunek – Renata Morawska-Szetela. Człowiek wszechczasów, łamiący bariery z bakcylem boskości, zwrócony twarzą – „w ogrodzie i sercu” – na skraj świtu jego przeznaczeń. To tylko... moje, osobiste widzenie. Czytelnik sam musi sięgnąć po tom. I wydać wyrok!!!

Jerzy Stasiewicz

_____________________

Renata Morawska-Szetela,  sPEŁNIAm. Wydawnictwo FONT, Poznań 2024, s. 50.

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat