Nowości książkowe

 

Plakat

Emil Pisarz

 

Głupota!

 

Głupota! Wszechobecna, przytłaczająca głupota! Żyjemy w czasach olbrzymiego renesansu głupoty. Głupota bezwstydnie panoszy się wokół, puszy się i wynosi sama siebie na ołtarze. Głupota niepodważalnie króluje, dominuje i sprawuje rząd dusz. Głupota odrodzona, odrestaurowana, sprytna i bezczelna doczekała się swego panowania w każdej sferze życia, a szczególnie zaś w życiu publicznym, tym toczącym się w przestrzeni wirtualnej. Czasy, kiedy bycie głupim było największym powodem do wstydu i przyczyną ostracyzmu społecznego, gdy bycie głupim i obnażenie się z głupoty, oznaczało wykluczenie i marginalizację, nie tylko dawno odeszły do lamusa, ale zostały zastąpione erą z prawidłem przeciwnym. Oto współcześnie to mądry musi chronić się i ukrywać bo głupia, rozrechotana, butna, intelektualnie prymitywna tłuszcza wnet zakrzyczy, stłamsi i zadepcze go, przedtem wyśmieje, wyzwie, napiętnuje, odżegna od czci i wiary i symbolicznie wykluczy ze mainstreamowej wspólnoty. Wreszcie owo nieznośne dla głupoty, elitarystyczne ewolucyjne prawo, mówiące że żeby przetrwać trzeba być mądrym zastąpił bolszewicki zakon: „W kupie siła”. Ten jest praw (czytaj: ten ma rację), kto ma za sobą większy tłum.

Głupota czekała na całe wieki, by się rozpanoszyć i wreszcie dać łupnia tej wyrafinowanej arystokratce mądrości, owej wyniosłej, jakże zarozumiałej w swym przekonaniu o własnej wyjątkowości nieznośnej tyranii, która przez tysiąclecia rościła sobie prawo do dyktowania praw i kierunku człowieczego marszu. Oczywiście, jak powszechnie wiadomo, głupota jest wieczna, była jest i będzie, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości, takie jest po prostu prawo natury, tak mówi statystyka. Tyle tylko, że głupota dawna, przedinternetowa była głupotą prywatną, całkowicie można rzec osobistą, wręcz intymną. Jeśli się człowiek należycie pilnował (a było to w jego żywotnym interesie) nie przynosiła większych szkód na skalę masową.

Głupota współczesna, ta właśnie której poświęcony jest ten tekst, to głupota jawna, publiczna, głupota rozchełstana i bezwstydna, usilnie dążąca do całkowitego obnażenia, mająca potrzebę ciągłej manifestacji. Czekała długo, trzymana przez całe stulecia w ukryciu, w ciemnym lochu wstydu i braku społecznego przyzwolenia. Przyczajona w swoistej anabiozie cierpliwie trwała! I w końcu dostała od swej lepszej siostry mądrości doskonałe narzędzie. Oto jest! Habemus Internet! I nieoczekiwanie nastąpił jakościowy przełom. Odtąd obraz świata rysują nam tępe intelektualnie indywidua, o iście trogloidalnych horyzontach myślowych, będące w zdecydowanej większości, znacznie bardziej rzucające się w oczy i głośniejsze od tej niewątpliwie cichszej, zdecydowanie mniej licznej (krzywa Gausa) i obarczonej niezliczonymi etycznymi, kulturowymi i obyczajowymi ograniczeniami reszty. Osobniki głupie z natury obdarzone są bowiem mniejszymi, albo wręcz żadnymi hamulcami, za to są najczęściej niezwykle twarde, krzepkie biologicznie, toporne w obejściu i skuteczne do bólu w przeforsowywaniu swoich racji (i oczywiście całkowicie odporne na jakąkolwiek krytykę). Są też konsekwentne w bezkompromisowym dążeniu do zdominowania przeciwnika (w końcu ewolucja nie toleruje słabości), którym jest każdy kto ośmiela się myśleć samodzielnie, nieco inaczej, albo po prostu ciut głębiej. Warcząc i strasząc, suto obdarowując niewybrednymi epitetami, zapędzają w mediach społecznościowych, które są podstawową współczesną areną komunikacji, intelektualistów do ich egzystencjalnego kąta, spychają ich symbolicznie swym spektakularnie wytatuowanym ramieniem do ciasnej kulturowej niszy. Następnie sycą się nowo pozyskaną władzą, która co tu dużo ukrywać, daje im niekwestionowane profity i rzeczywiste panowanie w przestrzeni społecznej. To w dalszej perspektywie pompuje wszelkie populizmy, na skutek czego w polityce do władzy dochodzą coraz bardziej ekstremistyczni radykałowie, politycy stricte konfrontacyjni, a uśpione dotąd demony podnoszą głowę i coraz częściej wybuchają nowe wojny i rodzi się nieprzyjemne wrażenie, graniczące z pewnością, że świat zdaje się stawać na krawędzi jakiejś nieodwracalności. To nasilające się panoszenie się głupoty w życiu społecznym sprawia, że świat wichruje się i dialektycznie upraszcza, degradując się poprzez narzucony mu przez głupotę redukcjonizm poznawczy. Wszystko musi być proste (a już szczególnie argumentacja), albo zostaje z dyskursu wykluczone. W tej rozgrywce liczy się jedynie doraźny zysk, szybki sukces z perspektywą zaledwie na dziś i pół jutra. Niewątpliwym paradoksem tej sytuacji jest to, że to właśnie przyniesiona przez intelektualne giganty rewolucja technologiczna, zamiast pchnąć naprzód taczki postępu – również w sferze światopoglądowej – w praktyce oddała głos głupocie, pokazała światu jej mnogość i siłę. Efektem tego jest postępująca degradacja kultury w stronę tej  populistycznej, sprzyjającej najniższym instynktom, kulturze w jej formie najbardziej sprzedajnej, łatwej, wychodzącej naprzeciw potrzebie dostarczenia jedynie prostej rozrywki i pretekstu do bezmyślnego odreagowania trudów dnia codziennego. Wszystko co ciut trudniejsze, ciut mądrzejsze, odrobinę głębsze, a więc bardziej elitarne, bo wymagające odrobinę wysiłku, stało się wstrętne, odpychające, nieopłacalane, nie przynoszące zysków, a więc trudne i niepotrzebne. Powiecie: no i co, co z tego? Widocznie tak właśnie mielą młyny ewolucji, ona wie wszak najlepiej, co nam się opłaci jako gatunkowi. Otóż nieprawda! To jedynie ślepy biologiczny zegarmistrz (to cytat z klasyka doskonale obrazujący niedeterministyczny charakter mechanizmu ewolucyjnego). W ujęciu czysto biologicznym można dyskutować nad prawdziwością tej tezy, natomiast myśląc o egzystencji ludzkiej jako procesie nieustannego defniowania człowieczeństwa, ten zalew głupoty w życiu publicznym jest ewidentnie społecznie degeneracyjny. Wkrótce (a może nawet ciut prędzej) straszliwie zemści się na nas wszystkich owo lenistwo z jakim podchodzimy do tego zjawiska i z całą pewnością, prędzej niż później, wszyscy poniesiemy owego spłycenia kultury, sprymitywizowania wartości, zmarginalizowania siły intelektu na rzecz przeforsowanego płytkiego obrazu świata i systemu wartości, dotkliwe skutki.

Głupota zawsze jest najdroższa i zawsze płaci się za nią najwyższą cenę. Cenę tę zapłacą przyszłe pokolenia. Jej królowanie będzie bolesne dla wszystkich, nie tylko mądrych (tej elity, która z konieczności już udała się na emigrację wewnętrzną), dla głupich także. Tyle, że głupi zorientują się ciut później. Za to wszyscy, jak jeden mąż, odczujemy ją bardzo boleśnie. Bo głupota, zawsze w konsekwencji oznacza bałagan, chaos i rozpad. Jeśli (za co trzymajmy wspólnie kciuki) nie dla całego gatunku, np. w postaci kataklizmu typu wojny nuklearnej, to z pewnością sensie utraty jakiejś formy człowieczeństwa. Głupota jest niezdolnością rozumienia prawideł świata i nieustanną próbą ich gwałcenia. To próba narzucenia swej „prawdy” wbrew faktom, logice, autorytetom, słowem, wbrew wszystkiemu, ze zdrowym rozsądkiem na czele. Prawdy która najczęściej przybiera formę ideologii/religii, do której wyznawania wystarczy determinacja. To nie może się dobrze skończyć. I jak pokazuje cierpliwa nauczycielka życia historia – to nigdy nie kończy się dobrze. A ponieważ rzeczona historia kołem się toczy i lubi się powtarzać, nie pozostaje nam nic innego jak wystosować tyleż żałosny, co niezbędny w tej sytuacji apel.

Droga, szanowna, goniąca coraz bardziej w piętkę, bo niesmacznie ogłupiała dwudziestopierwszowieczna ludzkości: zatrzymaj się na moment, w swym forsownym marszu w stronę przepaści. Masz jeszcze krótką chwilę do namysłu. Naprawdę tylko chwilę, zanim sprawy całkowicie i tym razem już nieodwracalnie wymkną Ci się spod kontroli.

Emil Pisarz

 

 

Plakat

 

Plakat

 

Plakat

 

Plakat

 

Plakat

Dariusz Pawlicki

 

O pomijanym (zatajanym) jednym ze źródeł demokracji zachodniej

 

„Demokracja wymaga, aby maluczcy nie traktowali wielkich

zbyt poważnie. I zamiera, gdy staje się pełna maluczkich,

którzy uważają się za wielkich”...

Clive Staples Lewis*

 

Gdy mowa jest o źródłach demokracji zachodniej, nieodmiennie wskazuje się demokracje greckie (szczególnie jednak ateńską), republikę rzymską. Wspomina się niekiedy o demokracjach wojennych funkcjonujących przed wiekami w Europie wśród ludów germańskich, słowiańskich, celtyckich i innych. Natomiast zupełnie nie bierze się pod uwagę jeszcze jednego elementu. Odnoszę przy tym wrażenie, że ten element ‒ w pewnych kręgach, zwłaszcza antyklerykalnych, pomijany celowo ‒ na kształtowanie wspomnianej demokracji, miał znacznie istotniejszy wpływ, niż nad wyraz często przywoływana demokracja ateńska (tym bardziej, że w jej przypadku należałoby mówić, z racji wyłączenia z niej kobiet, metojków i niewolników, nie o demokracji, lecz o bardzo rozszerzonej oligarchii). Najpewniej dlatego, że stanowiła wzorzec znany z literatury, do którego można było się zawsze odwoływać. Ale tylko wzorzec; choć, niewątpliwie, bardzo ważny.

O istnieniu tego niezauważanego elementu, dowiedziałem się po raz pierwszy, gdy przed wielu laty przeczytałem Życie codzienne zakonników w średniowieczu** autorstwa Léo Moulina (wcześniej znane mi przejawy demokracji w Kościele, fakt, że bardzo nieliczne, wydawały mi się mało istotne). Szybko też zdałem sobie sprawę z jego znaczenia. Już w trakcie zaznajamiania się ze spisem treści tej książki, tytuły kilku podrozdziałów w Rozdziale siódmym zatytułowanym Rządzenie ludźmi, zaintrygowało mnie. Gdyż brzmią one: Klasztorna demokracja, System wyborczy i przebieg obrad, Praktyki wyborcze. Przeczytanie tych, a także kilku innych podrozdziałów owo zdziwienie jeszcze bardziej pogłębiło. No bo przecież jedynym przejawem demokracji w życiu Kościoła rzymsko-katolickiego, o którym dotąd wiedziałem, i o którym wie się powszechnie, jest wybór papieża. Ale (i) w tym przypadku możemy mówić wyłącznie o znamionach demokracji, gdyż ów wybór – z racji bardzo ograniczonej liczby oddających głosy – mieści się w zasadach funkcjonowania oligarchii.

Tak, Kościół, jako taki, jest instytucją/organizacją, która nie kojarzy się z  demokracją. A mając na uwadze jego organ najwyższy – papieża, należy wręcz mówić o monarchii. I to takiej, która ma charakter absolutny. Lecz nie zwraca się uwagi na to, że demokratycznymi – i to na przestrzeni bardzo wielu stuleci – są monastyczne instytucje funkcjonujące w ramach Kościoła, to znaczy zakony. Z tym, że demokracja dotyczy w tym samym stopniu samych zakonów: poprzez wybór opatów generalnych/generałów dokonywany przez kapitułę generalną, jak też składających się na nie poszczególnych klasztorów: poprzez na przykład wybór opatów, członków organów im doradzających.

Średniowieczną klasztorną demokrację określało kilka zasad:

– zasada pierwsza: wybór przez powszechne głosowanie („Każdy, kto ma rządzić, winien być wybierany przez wszystkich, którymi ma rządzić” – pogląd sformułowany około 440 r. przez papieża Leona I);

– zasada druga: „nie tylko wybór, ale również zarządzanie należy do wszystkich (...)”. Papież Innocenty III (1160 ⁄ 1161-1216) wyraził to następująco: „Co dotyczy wspólnoty, winno być przez nią dyskutowane i aprobowane”. Lecz jeszcze wcześniej św. Benedykt z Nursji (480-547), według tradycji autor reguły benedyktynów, najstarszego zakonu mniszego na Zachodzie, radził, aby w zwoływanej kapitule brali udział także najmłodsi członkowie danego zgromadzenia. Był bowiem zdania, że „często Bóg przez usta młodych objawia najlepsze rozwiązanie sprawy”;

– zasada trzecia: przekazywanie władzy, jej kadencyjność (mówił o niej już św. Benedykt);

– zasada czwarta: prawo rządzonych do odwołania z funkcji przed upływem kadencji osoby, którą sami wybrali;

– zasada piąta: legalność dokonanych wyborów zapewnia obecność „ludu, duchowieństwa i rycerstwa”. Ich zgoda jest bowiem niezbędna (pisał o tym papież Celestyn I, ?-432).

Odnośnie zajmującej mnie tu sprawy, chciałbym przywołać następujący pogląd Williama Hinnebuscha:

„[...] serce zakonu dominikańskiego [założonego w 1216 r.] bije rytmem XIII wieku, okresu bujnego rozwoju form przedstawicielskich w państwach i zarządach miejskich oraz rozrastania się dobrowolnych stowarzyszeń lokalnych, jak gildie kupieckie, organizacje charytatywne, konfraternie, uniwersytety. Wszystkie one stosowały w zarządzaniu wybory i organy przedstawicielskie, pośrednie szczeble zarządzania i wybieralności przedstawicieli” (w: Jacek Grzybowski, Jacques Maritain i nowa cywilizacja chrześcijańska).

Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, że nim przejawy demokratyzmu, we wspomnianych powyżej postaciach, dały o sobie znać w życiu średniowiecznej Europy (przede wszystkim zachodniej), demokracja funkcjonowała w obrębie Kościoła rzymsko-katolickiego. I to właśnie obecne w nim struktury o charakterze demokratycznym – chyba nie minę się tu z prawdą – stały się właśnie wzorem dla rozmaitych średniowiecznych instytucji świeckich.

* * *

W Znaku Jonasza***, pod datą: „5 stycznia (1947), Wigilia Trzech Króli”, Thomas Merton między innymi odnotował:

„Dziś rano ojciec opat oznajmił na kapitule, że złożyłem prośbę o dopuszczenie mnie do ślubów wieczystych. Tak się robi, aby zgromadzenie mogło nade mną głosować”. (Do ślubów tych, Merton został dopuszczony).

Zaś w Ślubie konwersacji****, pod datą: 18 sierpnia [1965], tenże Th. Merton dokonał następującego wpisu:

„Wczoraj rano odbyło się zebranie rady klasztornej, na którym przegłosowano kandydaturę ojca Baldwina na nowego mistrza nowicjatu. Gdy wyszedłem, głosowano nad moim opuszczeniem wspólnoty i przejściem do pustelni. Głosowanie wypadło na moją korzyść (prawdę mówiąc, wszyscy byli za)”.

* * *

Ktoś mógłby zaprezentowane powyżej – to fakt, że bardzo skrótowo – założenia i przykłady demokracji w zakonach chrześcijańskich, skomentować następująco: „Piękne zasady. Ale to tylko są słowa, słowa...”. Słysząc je odpowiedziałbym: „A czyż nie inaczej jest w przypadku współczesnych demokracji”. I w razie potrzeby przytoczyłbym, na poparcie swych słów, bardzo liczne przykłady rozdźwięku pomiędzy wzniosłymi założeniami a żałosnymi realiami.

Dariusz Pawlicki

____________

* C. S. Lewis, Demokratyczna edukacja w tegoż: Aktualne sprawy; Warszawa 2012.

**  L. Moulin, Życie codzienne zakonników w średniowieczu; Warszawa 1986.

*** T. Merton, Znak Jonasza; Poznań 2001.

**** T. Merton, Ślub konwersacji, Poznań 1997. 

 

 

Plakat