Nowości książkowe

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

Andrzej Gnarowski

 

Poezja świata adogmatycznego

 

 Obcy albo Człowiek szczęśliwy

Camus

 

Na biurku przede mną leżą dwie książki poetyckie Stefana Jurko­wskiego „Obcy jestem” (2020) i „Epizod podróżny” (2023) wydane w Oficynie Wydawniczej „STON2”, która należała swego czasu do nie­odżałowanego Staszka Nyczaja, jego żony Ireny i syna Pawła. Mogę śmiało powtórzyć za Elżbietą Musiał, że poeta „dzieli się z nami jednym z największych, odkryć: „światło wewnętrzne” wciąż świe­ci mimo upływu lat, to tylko gaśnie świat zewnętrzny, zostawiany w drodze za sobą”. I że to symboliczna, metaforyczna synteza artys­tycznych, twórczych możliwości poety. „Obcy jestem”, ale Człowiek szczęśliwy – twierdził Noblista. Natomiast młoda poetka, którą po­znaliśmy na Międzynarodowej Jesieni Literackiej Pogórza – Kaja Cy­ganik napisała: „Śmierć własnego świata zawsze warunkuje powstanie nowego. Pisząc wiersze nigdy nie byłam szczęśliwa”. Można przyjąć, że wyznanie poetki opiera się w gruncie rzeczy na rusztowaniu my­ślowym dość tradycyjnym – wliczając w to osobowość kobiecej psychiki wyprowadzając z tego typowe wnioski poetyckie.

Poetę Stefana Jurkowskiego postrzegam jako Człowieka szczęśliwego – kroczącego po nowym gruncie życia – na którym od jakiegoś czasu tka swój przyszły los. Można dopatrywać się przepychu wokół tego, co właściwie jest jedynie sprawą dusz. Sprawą, która należy do świata idei. Do świata idei należy także nasz dom, bo „kiedy znowu światło wstaje / udajemy się do zwykłych zajęć / bo wszystko takie jasne / bo wszystko takie zwyczajne”. „Coś takiego jest w poezji, że nawet gdy mówi o bólu i żalu, jeśli to robi w sposób idealny, chcemy to czuć na okrągło” – to cytat z Anny Janko.

Dlatego świat adogmatyczny w poezji Jurkowskiego – to świat prze­strzeni przejściowej, niejako próbnej, a przez to negocjującej wszystko, co za chwilę może nabrać kształtu.

„Trzeba wyliczyć i zmierzyć matematycznie niejedną rzeczywistą i niejedną fikcyjną przestrzeń, zanim się człowiek jako myśliciel zbliży do problemu przestrzeni (...) Ale też problem przestrzeni, jako czy­ste zagadnienie myślowe, nie wydaje się w istocie przedmiotem, nad którym człowiek mógłby trwonić pracę i lata”. (Hesse).

A lata potrafią wniknąć w obszary ducha – w obfite przyjemności ży­cia – w uroki w sztuce i naturze. Można się w niej rozpościerać do woli. A u Jurkowskiego – pełny oddech wiersza, gładki i chropawy – zmienny jak pory roku. W których można zanurzyć się jak w zwiercia­dle nadziei, miłości i wiary. Poeta wierzy w potęgę miłości – wie, że po burzy słońce rozdziela chmury, a z serca uciekają zwątpienia i lęk. Kolorowa tęcza wspina się na niebo...

Ale ja miałem mówić o syntezie sztuki dokonującej się – tu i teraz. Wiemy, że od podstaw życie wymaga ustawicznego pogrążania się we wszechogarniającym się morzu słów.

Ale „cóż po poecie w czasie marnym” (to z elegii Hölderlina). Myślę, że jednak „poeci czasu marnego” muszą z rozmysłem tworzyć poetycko „istotę poezji”. Na pytanie czym jest poezja Jurkowskiego w „czasie marnym” istnieje prosta odpowiedź – jest kopalnią dla filozofów. Doszliśmy tą drogą do punktu, który jest fundamentalnym paradygmatem filozofii: „Poetycki nastrój budowany jest tu również symbolicznie: dzięki krajobrazom, a także detalom codzienności. Pejzaż niesie tu niemal zawsze filozoficzne konotacje, czasem emocje – nigdy nie pozostaje natomiast, często estetycznym szkicem. W pierwszych tomikach by­wa centralnym motywem wiersza, z którego wyprowadzane są nawiązania filozoficzne. (...) Stopniowe wzmacnianie filozoficznego wymiaru pejzażu przyczynia się do eliminacji szczegółów obrazu i eksponowa­nia znaczeń symbolicznych”. (Anna Maria Musz – „Alfabet poezji Ste­fana Jurkowskiego”).

Jurkowski – od lat jest poetą, którego los umieścił w pierwszym rzędzie: pozostało mu tylko nie wypaść z obranej drogi: może nie najbezpieczniejszej, lecz najprostszej:

 

wypadłem i lecę w dół albo w górę

obok mnie

imię i nazwisko znam je

ale nie mogę znaleźć

drogi stąd dotąd

obcy jestem

(Amnezja z tomu „Obcy jestem”)

 

Jurkowski jest poetą od pięćdziesięciu sześciu lat. Myślę, że od tam­tej pory sprzedałby duszę diabłu za każdy następny wiersz – znamy się przecież jak dwa łyso-konie.

Słyszałem, że Petrarka potrafił pisać, podróżując na koniu (z tego, co mi wiadomo Jurkowski nigdy nie dosiadał wierzchowca – jedynie ko­nia skrzydlatego jako symbolu polotu poetyckiego), ale w swoją pracę wkłada tyle starania, subtelności, co we wszystkie inne działania dotyczące materii poetyckiej.

W roku 2020 trafił do rąk czytelników tom wierszy „Obcy jestem”. A tak naprawdę cóż wiemy o sobie samym i co w ogóle ludzie wiedzą o sobie? Natura, kultura i cywilizacja – to są żywioły miotające człowiekiem na wszystkie strony i gdzie by nie zwrócił spojrzenia tam musi trafić na sprzeczności. Człowiek właściwie pozostaje sam. Może tylko noce pełne miłości bywają wyjątkiem (kobiety i mężczy­źni powinni być jednym ciałem – a nawet jedną Duszą). Według trady­cji szamańskiej dusza nie zostawia śladów w cieple domowego ogni­ska lecz chodzi bezszelestnie – czasem przybiera kształt pszczoły. Może właśnie trzeba iść za głosem natury, głosem emocji – wtedy poeta dostrzega wąską szczelinę między poetą a światem (zapatrzony w słowo jak w słońce). Oto refleksja z wycieczki do muzeum (s. 39) pojmując kompetencje kreacyjne sztuki w duchu rzeczy ostatecznych:

 

patrzcie i podziwiajcie

to był wielki poeta

(...)

nic dziwnego był już słoneczkiem ludzkości

ale wyrósł wchłonął światło w siebie

popatrzcie młodzieży i weźcie za przykład

 

Tak naprawdę (nie ośmieliłbym się) nazwać Jurkowskiego poetą „bezwstydnym” – przecież tyle wierszy erotycznych napisał – ale to tylko liryka stała się projekcją życia oglądanego przez pryzmat płci – miara istnienia wpisana w pragnienia miłosnego pojednania. Ktoś mógłby zapytać: jaka to tonacja? Ale ja wiem, że natura jest pier­wotna – antycypuje nas, kiedy do kultury i cywilizacji musimy doj­rzeć:

 

a kiedy jestem zamknięty w tobie patrzę

na świat i na siebie poprzez twoje oczy

jak na obrazy które zostały daleko na zewnątrz

(Szczeliny z tomu „Obcy jestem”)

 

Trzeba wierzyć, że w tym szaleństwie, w tym dążeniu do spełnienia kryje się jakaś logika – i że bez kobiecego pierwiastka życie nie miałoby sensu...

W drugim tomie „Epizod podróżny” (2023) w wierszu otwierającym pt. „Dekalog mój” znajdujemy coś jakby deklarację z pogranicza liry­ki wizyjnej:

 

nie będziesz miała nikogo przede mną

(...)

bo jesteś moja – niczego też nie będę uzgadniał

z jakimś wąsaczem brzuchaczem czy innym

gładko wygolonym szczurkiem

od razu obronię nasz świat pięścią w mordę

nożem lub naganem

 

Widzimy jasno, że autor dekalogu nie traci swej podmiotowości – po­grążony w wirze czasu teraźniejszego – i jest mocno zatrwożony ogar­niającym świat szaleństwami (może to sfera owych niuansów biografii tworzących inną skalę dramatu poetyckiego?).

Tak też bywa – w istocie nie doświadczamy nigdy owego „tu i teraz” – nie jesteśmy całkowicie poza przeszłością i przyszłością: jeżeli uda się nam pogodzić sprzeczne żywioły – odnajdziemy żywe, wrażliwe obszary autentycznego istnienia. Wiersz „Awers i rewers” jest tego wyśmienitym przykładem:

 

z cmentarza w miasteczku pilica

widać klasztor z przysadzistą sygnaturką na dachu –

grobowiec ciągle żywych nadziei

 

Mam poczucie, że wszystko to było dawno, dawno temu – a może to tylko pamięć odziedziczona w spadku widzi siebie odbitego w zwiercia­dle prawdy? W książce Anny Marii Musz „Poeta i przestrzeń” jest zna­komity wywiad (najlepszy jaki poeta udzielił kiedykolwiek) w którym jakby zobaczył w osmozie przeszłości i teraźniejszości tę szczęśli­wą stronę człowieczej egzystencji. Nie ma ucieczki od pamięci, tak jak nie ma odwrotu od siebie. Żeby wspomnieć Pilicę potrzeba przy­wołać chwile odbite w zwierciadle czasu – czytamy:

„Z Warszawy do Kąśnej Dolnej z Grażyną i Andrzejem Gnarowskimi, z Krysią Konecką”. Przez kilkanaście lat jeździliśmy wspólnie na Międzynarodową Jesień Literacką Pogórza (organizatorem był Andrzej Grabowski – poeta, pisarz dla dzieci, dziennikarz, felietonista, wydawca i w końcu Kawaler Orderu Uśmiechu). Wyjeżdżaliśmy z Warszawy na kwadrans przed wschodem słońca – kiedy niebo lśniło przeźroczystym rozszczepionym światłem rzucając blask jakby przepuszczony przez czarną mgłę. Podziwialiśmy poetę w roli kierowcy „Poloneza”. Było coś somnambulicznego w jego po­sągowej postaci – w jego roztopionym wzroku, kiedy to: „modlitwy romans­ują z przekleństwami”. Pewnego razu zdarzyło się (bo zdarzyć się mogło) zostaliśmy „przyłapani” przez urządzenie radiolokacyjne zwane radarem – i nie było ucieczki w „zaprzeszłe” bo być nie mogło (ani w podobne fantasmagorie). Poeta w roli kierowcy złapanego na gorącym uczynku – nie przejawiał zbytniej nerwowości – raczej pewne zrozumienie (jakby dawał pełen asumpt poetyckiej filozofii). A przed nami rozpościerały się pola rzepaku wybuchające maślano-żółtym kwieciem (przez moment pomyślałem że może kula ziemska wypiętrzy się i ujrzę krzywiznę horyzontu).

Kiedy las wycofał się ustępując miejsca płaskim przestrzeniom – zacho­dziło szkarłatne słońce i wzeszedł pomarańczowy księżyc – to był znak, że dojeżdżamy do Kąśnej Dolnej do Dworku Paderewskiego. W międzyczasie (jak zwykle) mieliśmy przerwę w podróży oczywiście w Pilicy – gdzie regulaminowo był „schabowy z kością” w restauracji u „Pana Rysia”.

Wiersz pt. „Nad grobem Alfreda Łaszowskiego” z 50 Antologii Warszaw­skiej Jesieni Poezji (2022) przywiódł nas z powrotem na cmentarz „w mia­steczku pilica” skąd „widać klasztor”. Tam leży pan Alfred wśród tych, którzy byli z rytualnym nabożeństwem odprowadzani na miejsce spoczynku. Nie wiem, czy pan Alfred? uważał się za powołanego do tworzenia wielkich rzeczy, jak gdyby miał w swoich rękach losy całej ludzkości – znaliśmy się zbyt krótko. Pamiętam jak z nagich gałęzi drzew spadały lodowate krople deszczu:

 

na szczycie góry cmentarz

(...)

wypełnił się cmentarz tobą

niczym pociąg do stacji wieczność

stoimy z poetą andrzejem gnarowskim

na peronie – przed płytą strzaskaną

i przez okienka pamięci

widzimy twoją znikającą twarz

w kotlinie

nad miasteczkiem pilica

 

Alfred Łaszowski (1914-1997). W Cieszynie był uczniem Juliana Przy­bosia. Prozaik, eseista, krytyk literacki. Przez lata związany z PAX-em. Współpracował z czasopismem „Prosto z mostu”. Autor powie­ści „Psy gończe”. Był członkiem ONR-u. Żywo interesował się sprawa­mi UFO – oraz istotami nadprzyrodzonymi o wielkiej mocy...

A grób, w którym leży wieńczony będzie zapewne kwiatami z niezna­nych. dziś jeszcze planet.

W twórczości każdego poety (Jurkowski nie jest tu wyjątkiem) – wcześniej czy później następuje taki moment, kiedy spogląda w jedną stronę życia graniczącą z niebytem: „świat mija pozornie, i przekształca się w inny wymiar” napisała Urszula M. Benka. Zawsze w takim przypadku poezja, staje się „czymś” więcej niż tylko kwestią języka:

 

pola śliskie jak białe kombinezony

przewracamy się i nie możemy wstać

ani zawracać leżymy na plecach

w czarnej szczelinie czujemy

jak zabawnie przestajemy istnieć

(Ten rok – z tomu „Epizod podróżny”

 

I to jest to, co nazywamy świadectwem istnienia, o którym przyj­dzie nam mówić już w czasie przeszłym – usłyszymy wtedy „krzyk drzew / świst ptasi / krzyże / wbite w ziemię”. Już sama myśl o bycie przesuwa się w stronę wiecznego cienia ogołaca z dotychczasowych atrybutów języka. „Myśl wyrażona niejako ponad „formą”, słowo prze­nicowane przez życie i śmierć aż do rdzenia”. Często się zdarza, że zmniejsza się presja „formy”, ale ile determinacji myślowej znajdu­jemy w obnażaniu przepastnych głębi ludzkiego losu. Poeta zdaje so­bie sprawę, że tworzenie jest kreacją – nieustanną walką twórczą, której żąda od poety czas, jaki on sam zamieszkuje.

Prawdą oczywistą jest (nazwisko i adres autora są mi dobrze zna­ne) i wiem, że zamieszkuje tam artysta naszych czasów – poeta, któ­ry odnalazł w sobie poezję „że zmierza do świata, że świat jest w poezji, tak jak w człowieku wychylonym w istnienia”. Dobrze się stało, że tam właśnie jest – bo z tamtego miejsca – z tego punktu życia widać najlepiej i najdalej. Poeta zachowuje to wszystko, co stanowi zdziwienie wchodzenia w świat i życie – niczego nie prze­słodził, nie przeszczebiotał, nie sprowadził do języka sentymen­talnych wzruszeń.

Stąd jego „widzenie inaczej” – to próba przewartościowania tych obie­gowych mitów, próba wyrugowania dziś już archaicznych uprzedzeń, stereotypów wartościowania. To prawda, że im bardziej wchodzimy w sz­czegóły danej twórczości tym bardziej ją kreujemy w oderwaniu od hie­rarchii zjawisk towarzyszących (i niech tak pozostanie).

W recenzji tomu „Rekonstrukcja” (1997) napisałem: „Poeta nie jest bynajmniej (w tej teraźniejszości) prorokiem prawd odwiecznych. Po­wierzono mu jedynie rolę Syzyfa, pchającego swój kamień pod wysoką górę.”

I tak poeta Stefan Jurkowski wkroczył w relikwiarz własnej poezji...

Andrzej Gnarowski

Zdjęcie z tekście: Andrzej Dębkowski

_______________

Stefan Jurkowski, „Obcy jestem” (2020), „Epizod podróżny”, Oficyna Wydawnicza „STON 2”, Kielce 2023.

 

 

 

Plakat

 

 

Plakat

Mirosław Osowski

 

Spotkanie Anatola Diaczyńskiego

 

16 stycznia br. w Centrum Aktywizacji Seniora w Stalowej Woli odbyło się spotkanie z pisarzem, członkiem ZLP, Anatolem Diaczyńskim, na temat jego nowej książki pt. „O tych zapomnianych w Kazachstanie powiedzcie choć słowo”, a wydanej w 2022 roku. Autor książki  opowiadał słuchaczom o losach swojej rodziny, która zamieszkiwała przed pierwszą wojną światową na dawnych polskich kresowych ziemiach, które po traktacie ryskim w 1921 roku przypadły Związkowi Sowieckiemu, a konkretnie Republice Ukraińskiej. Książka Diaczyńskiego opowiada o losach tych Polaków, zamieszkujących dawną Żytomierszczyznę, później nazwaną Marchlewszczyzną i zesłaniu ich w 1935 roku do Kazachstanu za to, że nie chcieli przystępować do kołchozów i wyrzec się swojej katolickiej wiary. W roli recenzenta książki wystąpił Mirosław Osowski, a wspomagał go redaktor Mirosław Grudzień, autor kilku artykułów o losie rodziny Diaczyńskich. Stalowowowolscy seniorzy wyrazili wielkie zainteresowanie losem Polaków zesłanych do Kazachstanu i zakupili u autora, który mieszkał tam do początku lat 90, kilkanaście  egzemplarzy książki.

m.os.