Mirosław G. Majewski
Spotkanie z Arturem Barcisiem, albo jak nie napiłem się z Józefem Baranem
Było tak.
Umówiłem się na wywiad z Arturem Barcisiem w Teatrze Żelaznym w Katowicach. Uruchomiłem GPS, i po jakieś godzinie znalazłem się na dzikim parkingu przy torach na stacji Katowice-Piotrowice. GPS jak to zwykle bywa zaprowadził mnie niezbyt dokładnie, mogę rzec, że od zaplecza. Zaparkowałem auto na dzikim parkingu i – rozglądając się uważnie na wszystkie strony – przebiegłem przez tory i wdrapałem się na peron. Kawałek dalej zobaczyłem nieczynny budynek nastawni. Nieco zdezorientowany podszedłem do niego z nadzieją na spotkanie z jakimś kolejarzem, który wskaże mi drogę do Teatru Żelaznego (zakładałem, że musi być gdzieś w pobliżu). Kiedy dotarłem do budynku ujrzałem siedzącego na murku długowłosego faceta który wyciągał gitarę z futerału. Przywitałem się, pytając, czy nie wie, gdzie jest Teatr Żelazny. Mężczyzna obrzucił mnie dziwnym spojrzeniem ruchem głowy, wskazując budynek nastawni:
– To tutaj – powiedział, kontynuując wyciąganie gitary.
Tutaj? Pomyślałem sobie, kuląc się przed hałasem pędzącego przez peron pociągu towarowego. Zrobiłem kilka kroków, słysząc jak nieznajomy mężczyzna stroi gitarę. Jest! Nad wejściem do nastawni błyszczał szyld. TEATR ŻELAZNY. Pokonałem szybko trzy stopnie schodków i już miałem złapać za klamkę, kiedy zobaczyłem kartkę. TRWA CASTING. PROSZĘ NIE PRZESZKADZAĆ. Mimo wszystko złapałem za klamkę, dwa razy nacisnąłem, ale na nic to się nie zdało. Wróciłem do nieznajomego mężczyzny, który właśnie zaczął coś brzdąkać na gitarze.
– Pan też na casting? – zapytałem.
– Nie. Przyjechałem z kolegą, on jest teraz na castingu, ale niech pan wejdzie tymi drzwiami, to do kawiarenki.
Tym razem drzwi puściły. W kawiarence siedziało kilka osób, w tym aktorzy teatru, którzy mnie poznali, przywitałem się ze wszystkimi.
– Niech pan jeszcze chwilkę poczeka, Artur akurat ma petenta.
Usiadłem. Grzecznie odmówiłem zaproponowanej mi kawy, i bardzo dobrze, ponieważ w tej właśnie chwili drzwi od sali teatralnej się otworzyły, a w progu pojawił się Artur Barciś kończący rozmowę z moim znajomym aktorem z Krakowa.
– Maciek? – nie ukrywałem swojego zaskoczenia.
– Mirek! – Maciek był równie zaskoczony jak jak.
– To panowie się znacie? – zdziwił się Artur Barciś.
– Znamy się. Grałem w Mirka sztuce – przyznał Maciek.
I to było przełamanie pierwszych lodów.
– To pan Mirek jest dramatopisarzem, myślałem, że tylko wywiady robi.
Maciek wyjaśnił co i jak.
– No to teraz wszystko jasne. Miałem mieć przerwę śniadaniową, ale pan Mirek uparł się na wywiad – poskarżył się Barciś, zapraszając mnie do środka. Zdążyłem jeszcze zakomunikować Maćkowi, że po wywiadzie odwiozę go do Krakowa.
Co tu dużo ukrywać, wywiad był bardzo udany, ja miałem to szczęście, że znałem Artura od czasów Piątku z Pankracym. Na koniec, po sympatycznej rozmowie, strzeliliśmy sobie fotkę, a ja, jak mogłem najkrócej, streściłem moją sztukę Upside down, w której grał Maciek Małysa. Wracając do Upside down, zaprosiłem na moją sztukę poetę Józefa Barana, napisałem co i jak, no i wyraził zgodę. To miał być nasz honorowy gość na widowni, która liczyła – uwaga – 60 miejsc, a teatr „Scena na Lwowskiej”, mieścił się w części starej kamienicy przy Lwowskiej 30 w krakowskim Podgórzu. Szkopuł w tym, że wejście do teatru prowadziło bezpośrednio na scenę, więc za każdym razem na 5 minut przed spektaklem było zamykane na trzy spusty. Drzwi były przemysłowe, więc trudno było usłyszeć ewentualne pukanie spóźnialskich widzów. Niestety Józef Baran nie pojawił się na widowni, a w garderobie czekała na niego, kupiona na tą okoliczność czysta wódka, i to dobrego sortu. Światła zgasły, muzyka towarzysząc widowni ucichła, przedstawienie rozpoczęto. Po kilku minutach, aktorzy, którzy byli w garderobie usłyszeli pukanie do drzwi prowadzących na klatkę schodową, która oddzielała scenę od garderoby. Jeden z wolnych aktorów zbiegł pół piętra, ja za nim, w drzwiach pojawił się Józef Baran. Cóż było robić, zaprosiliśmy poetę za kulisy. Ja miałem w tej sztuce trzy epizody, więc czekałem na swoją kolej za kulisami, czekałem w towarzystwie Józefa Barana. Fabuła tej sztuki poruszała również choroby onkologiczne. Józef Baran przysłuchując się zza kulis dialogom, zapytał mnie szeptem, skąd znam tak dobrze terminologie medyczne. Odpowiedziałem, że jestem w trakcie leczenia, i przy okazji dowiedziałem się, że Józefowi Baranowi też sprawy onkologiczne nie były oszczędzone. Cieszyłem się bardzo z jego towarzystwa, ponieważ zdarzyło nam się korespondować, kiedy prowadził w „Dzienniku Polskim” WIERSZOWISKO. Już zacierałem ręce, że po spektaklu na raucie wypije strzemiennego z Józefem Baranem, kiedy ten, prawdopodobnie w związku z niewygodami za kulisami, poinformował mnie, że nie wytrzyma do końca spektaklu, i że chciałby abyśmy go wypuścili. Cóż było robić, wypuściliśmy go, jak najciszej tylko było można. Po chwili Józef Baran zniknął w ciemności podwórka.
Nie wypiłem z Józefem ani brudzia, ani strzemiennego, czego nie mogę sobie do dnia dzisiejszego darować.
Mirosław G. Majewski
Jerzy Marciniak
Zamiast recenzji
Recenzji nie piszę, bo nie potrafię. Kilka napisałem bez czytania czegokolwiek, ale na szczęście dla polskiej literatury, a jeszcze bardziej dla mnie samego, nikt tego nie chciał wydrukować. I tak jest po dzień dzisiejszy. Recenzje z tych tomików poezji są nadal, leżą w mojej szufladzie, wierszy nie czytałem, a lata płyną i płyną.
Dobra książka recenzji nie potrzebuje, bo ona ją de facto zawiera. Między wersami, między wyrazami, a nieraz można odszukać ją i między literami w prawie każdym słowie. Znany krytyk literacki, który pisał recenzję z mojej powieści mówił, że krytyk powinien być krytyczny, bo inaczej mija się z powołaniem.
Książka, czy niewielka książeczka, obojętnie jak to określimy i nazwiemy, może zawierać dużo słów i dużo treści, mało wyrazów, a treści jeszcze więcej niż grube tomy. Wszystko to zależy od tego jak książkę czy książeczkę czytamy, jak ją rozumiemy, jak przeżywamy i jak zapominamy. Zapominamy po kilku latach od zamknięcia okładek, zapominamy w trakcie czytania, czy odchodzi ona z naszej świadomości już przed jej otwarciem.
Książka profesorki Sławomiry Wronkowskiej o profesorze logiki Zygmuncie Ziembińskim, nazywanym Gandhi, to rzecz przednia i wzniosła. Czytałem ją co najmniej trzykrotnie. Pierwszy raz, wiele lat przed jej powstaniem, na wykładach Gandhiego. Drugi raz, gdy zdawałem u dr Sławomiry Wronkowskiej egzamin z logiki. Na czwórkę. I teraz przeczytałem każdą ze stron Gandhiego po raz kolejny. Każde z dokonań było takie jak i pierwszy wykład profesora Zygmunta Ziębińskiego, po którym byłem trochę inny niż przed wejściem na salę wykładową. Mimo że mam opinię osoby, która nie potrafi się zmieniać.
Ja i profesor Zygmunt Ziembiński byliśmy trochę podobni do siebie, zewnętrznie. Wszystko, co w umyśle i wokoło umysłu różniło nas bardzo, biegunowo, południkowo i równikowo. Jeśli mógłbym odnieść się do lotu myśli poprzez krainy geograficzne. On wysoki i ja wysoki, On po latach z przerzedzoną czupryną, ja też, chociaż z tym uwinąłem się dużo szybciej. Różniło nas to, że on potrafił myśleć logicznie i pragmatycznie, a ja tak do końca nigdy nie potrafiłem ani tego pierwszego, ani tego drugiego.
On prawnik spełniony, ja prawnik doszczętnie zniszczony za patriotyzm przez Sędziego dra Jacka Sobczaka, podporucznika Stanu Wojennego od skazywania opozycjonistów i działaczy Solidarności, później Sędziego Sądu Najwyższego. Na koniec profesor na Wydziale Prawa UAM. Jako nieciekawą ciekawostkę mogę dodać, że z woli i nadgorliwości politycznej Sędziego/podporucznika dra Jacka Sobczaka, byłem przez prawie pięć lat JEDYNYM obywatelem PRL-u, któremu Sąd/Sędzia odbierał Konstytucyjne Prawo do zwrócenia się do Rady Państwa o Akt Łaski. Zatarcie skazania za niepopełnione przestępstwo.
Ja i Gandhi mieliśmy podobne zainteresowania... teatr. On i tutaj był spełniony, ja doszczętnie odrzucony i odrzucany. Mimo wygrania sześciu konkursów na sztuki teatralne, ze dwudziestu sześciu na opowiadania i wielu na wiersze, jestem... persona non grata dla teatrów.
Jego sztukę Młodzi wystawił Miejski Teatr Marionetek. Ostatni wyraz jest dobry, lubię go. Jeden z moich zbiorów opowiadań nosi tytuł: Pieśni Tańczącej Marionetki. Ta marionetka to ja, tańcem odpychająca niepowodzenia od losu i ludzi.
Znany twórca muzyki filmowej pisał u Gandhiego pracę magisterską. Ja u kogoś innego. Wtedy nie zwracałem na to uwagi. Dzisiaj wiem, że to wybranie promotora chyba nie było przypadkowe. Logika i muzyka to odległe dziedziny, jednak do czasu. One mogą się też łączyć, prznikać i uzupełniać. Wyrazów w moich powieściach, słuchowiskach, opowiadaniach czy wierszach z wykładów Gandhiego expresiss verbis nie ma, ale jego myśli jest na pewno dużo.
Parę słów powszechnie znanych. Profesor Zygmunt Ziembiński urodził się w roku pańskim 1920, a („formalnie”) zmarł w roku 1996. Zamieszczony w cudzysłowie wyraz formalnie nie jest tak do końca bez logicznego pokrycia, bo on ciągle jest wśród nas. Związany z Warszawą, gdzie kiedyś mieszkała moja rodzina, a daleka krewna (szesnastolatka) zginęła w Powstaniu Warszawskim, gdzie moja była żona ukończyła podyplomowe Studia Logopedyczne. I trochę związany z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim, gdzie moja była żona dawno temu ukończyła filologię polską i uczestniczyła w tworzeniu Sceny Plastycznej KUL.
Ojciec jego był doktorem psychologii, matka zaś malarką. On wyraźnie dziedziczył ich geny. W wykładach czuć i widać było psychikę, psychologię i słowa malowane artystyczną ręką.
Napisać parę zdań o Zygmuncie Ziembińskim, wiele lat po Jego odejściu, nie jest za późno. I nigdy za późno nie będzie. Książka profesorki Sławomiry Wronkowskiej ukazała się teraz. Dobry jest to czas na jej ukazanie się. Ukazałaby się wcześniej – też byłoby dobrze. Późniejsze wprowadzenie Zygmunta Ziembińskiego na rynek wydawniczy, również byłoby czasem właściwym, zasadnym i logicznym. Niektórzy bowiem nie odchodzą daleko. Oni trwają.
Na marginesie mogę podać niewielką ciekawostkę, że wspomnienie o moim promotorze doc. dr. Jacku Trojanku z Katedry Prawa Gospodarczego UAM wydrukowałem przeszło trzydzieści lat po jego odejściu – miesięcznik Akant Nr 10/2023. I nie sądzę, żeby tu można było mówić o jakimś spóźnieniu z mojej strony, zestarzeniu się literackiego przekazu, czy małym zainteresowaniu tematem z powodu upływu czasu. Niektórzy bowiem są jak zachód słońca wieczorem. Im późniejsza godzina, tym cień jest dłuższy.
Z dorobku myśli tych obu prawników i naukowców czerpię do dziś.
Książka profesorki Sławomiry Wronkowskiej, Jego uczennicy, nie jest zjawiskiem objętościowo dużym, bo liczy 156 stron.
Autorka podkreśla – i jakby na pierwszy plan wynosi – trzy podstawowe twarze profesora Zygmunta Ziembińskiego vel Gandhiego. Gandhi jako wnikliwy badacz z zakresu prawa, logiki, filozofi i socjologi prawa, Gandhi jako autor nowych koncepcji naukowych, szczególnie na płaszczyźnie logiki prawa i Gandhi – nauczyciel i wychowawca studentów. Można i tak, ja osobiście dorzuciłbym tu jeszcze jedno oblicze profesora, na tyle, na ile Go znałem z tych kilku wysłuchanych wykładów, Gandhi jako przyjaciel ludzi. I to każdego człowieka.
Wszelakie zjawiska jak i każdą osobę można opisać na wiele sposobów. A każdy z nich może być i jednocześnie dobry i zły. O tym decyduje czytelnik. Tylko on i nikt inny. Narracja Sławomiry Wronkowskiej jest przede wszystkim bogata i logiczna oraz logiczna i bogata. Logiki i bogactwa językowego można doszukiwać się też tam, gdzie zamiast prostych, logicznych zdań jest zaproszenie czytelnika do myślenia jego własnego, jak i myślenia wspólnego z autorką. To może pomóc w lepszym poznaniu bohatera. Jedno i drugie ma taką samą wartość i takie same zalety. Jeśli jest oczywiście zaproszeniem realnym i prawdziwym do przeżywania i kontemplacji. Najgorsze co może wydarzyć się twórcy, to obojętność odbiorcy. Z tym jednak autorka tekstu o Zygmuncie Ziembińskim nie powinna się spotkać.
Najprostsza definicja narracji znajduje się w Poetyce Arystotelesa. Według niej narracja jest opowieścią posiadającą początek, środek i koniec. Te wszystkie elementy są widoczne w książce Sławomiry Wronkowskiej o Gandhim. A między nimi znaleźć tam można jeszcze dużo innego, ciekawego, wciągającego czy poznawczego.
Ja wyszedłem z ostatniej strony, z grubsza rzecz ujmując taki, jaki byłem przed przystąpieniem do lektury tego dokonania literacko-naukowego, chłonny wiedzy, chłonny przeżyć i pogłębiania wspomnień. Nie popadając w proste komplementy przyznać muszę, że się spełniłem, uzupełniłem i wzmocniłem, a czas czytania nie był upływem chwil straconych. Wiem też, że po zamknięciu okładek, tak do końca książki tej nie przestanę czytać.
Jerzy Marciniak
___________________
Sławomira Wronkowska, Zygmunt Ziembiński „Gandhi”. Wydawnictwo Naukowe UAM, Seria: Magistri Nostri, Poznań 2022.
Romuald Mieczkowski
Nowy numer kwartalnika Znad Wilii
Drodzy Przyjaciele, Szanowni Państwo,
z przyjemnością informuję, że ukazał się „jesienny” nr 3/95 kwartalnika „Znad Wilii” i jest do nabycia w dobrych księgarniach – Księgarni Naukowej B. Prusa i w Domu Spotkań z Historią w Warszawie. Zamówić także można numery archiwalne, roczniki, wydawnictwa z serii Biblioteka Znad Wilii. Czasopismo wysyłamy pocztą – prosimy o kontakt. Zachęcam tym samym do wsparcia polskiego tytułu z Litwy! Zamówienia proszę składać: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. lub telefonicznie +48 508 764 030.
Informacja o naszych działaniach: facebook.com/znadwilii, www.znadwiliiwilno.lt
„Znad Wilii” to 160 stron fachowo podanej lektury, bogato ilustrowanej, z kolorową „wileńską” wklejką fotograficzną, tym razem nawiązującą do XXX Międzynarodowego Festiwalu Poezji w Wilnie „Maj nad Wilią”. A oto spis treści tego numeru:
OD REDAKTORA
Mój kąt Europy: Pielęgnowanie wspólnoty
IN MEMORIAM W ROCZNICĘ ŚMIERCI
Tomasz Otocki, Tłumacz sejmowy, który ukochał Adama Mickiewicza i Henryka Jasiczka
35 LAT TEMU POWSTAŁ POLSKI PROGRAM TV
Romuald Mieczkowski, Zaczęło się od „Panoramy Tygodnia”
SPRAWIEDLIWI WŚRÓD NARODÓW ŚWIATA
Piotr Stefaniak, Życie jest piękne, ale krótkie. Matka Cecylia Maria Roszak OP (1908-2018)
KAWIARNIA LITERACKA
200-lecie urodzin Władysława Syrokomli:
Mieczysław Jackiewicz, Dajny litewskie w twórczości polskiego poety …
Przeczytane:
Tadeusz Matulewicz, Rodzinna opowieść od Powstania Styczniowego po współczesność
Olga Białek-Szwed, Roztoczańskie wiersze Michalskiego
Wystawy:
Eligiusz Dymowski, Krakowski hołd dla Wilna
Tomasz Snarski, Echa niewidzianych. Wileńska wystawa w Gdańsku z litewskimi i ukraińskimi akcentami
RODOWODY
Mieczysław Jackiewicz, Jorgos Papandreu – minister grecki, przy grobach swoich polskich przodków. Dzieje rodziny Mineyków
Maciej Żakiewicz, Wielkie księstwo litewskie prof. Niny Taylor-Terleckiej – czyli poszukiwanie optymizmu w epoce pesymizmu
LITWA – POLSKA. Z MIESIĄCA NA MIESIĄC
ZW, Wydarzenia, opinie: Polacy na Litwie. Litwini w Polsce. W kulturze i jej okolicach. Wydawnictwa. Nagrody i nobilitacje. Inne
LISTEM I MAILEM, W SIECI
Poczta redakcyjna: Nowy numer „Przeglądu Tatarskiego” – Musa Czachorowski; Zbiory o Czesławie Niemenie – Zbigniew Kołkowski
Notki o autorach
Biblioteka „Znad Wilii
Gdzie jest dostępne „Znad Wilii (wykazem bibliotek i placówek kulturalnych).
Dobrej lektury. Zapraszam i pozdrawiam – Romuald Mieczkowski
Andrzej Walter
Z cyklu: Ważny wiersz
Tadeusz Różewicz – na obrzeżach poezji
Rozpoczynam nowy cykl publicystyczny. Ważny wiersz. Piszcie do mnie o takich wierszach. Zarażajcie mnie nimi, a ja zarażę Was swoimi.
Chciałem Wam oto przybliżyć kilka dość ważnych wierszy. Wierszy na tyle ważnych, że można rozważać ich ocalającą wymowę albo terapeutyczną rolę we współczesnym świecie. Wiersze, które po prostu wypada też znać. Zacznijmy od Różewicza, mistrza mistrzów.
na obrzeżach poezji
po stworzeniu wiersza
jestem wymiatany
usuwany
na obrzeża poezji
w sam środek życia
na starość zrozumiałem
że świat jest „dziwny”
ale życie nie jest snem
wariata
ktoś – to było na początku –
chciał mnie wyprowadzić
z tego labiryntu
daj tu rękę swoją
i włóż z bok mój
a nie bądź bez wiary
powiedział do mnie
ale ja już zapomniałem
kto to był
kiedy to było
po skończeniu wiersza
jestem wydalany
usuwany
na obrzeża poezji
na obrzeżach panuje
gorączkowe ożywienie
zgiełk i zamieszanie
kipi życie
tylko wnętrze poezji
jest nieruchome puste
wejście do wnętrza
jest otwarte
dla wszystkich
wyjścia nie ma
dlatego poeci szukając
wpadają w pułapkę
na przynętę
„piękno” „dobro ludzkości”
sława wieczory przy świecach
oczy kobiet
laury wstęgi wieńce
poeci gubią się
wpadają w obłęd w szał
w politykę
stają się tajnymi radcami
młodszymi szambelanami dworu
kamerlokajami
rzecznikami „prawdy”
a nawet nierządu
słyszą głosy syren
wyskakują z okien
roztrzaskują się na bruku
jak muzyczne instrumenty
młodzi nie wiedzą
gdzie się znaleźli
gdzie Krym gdzie Rzym
(o! kurwa! Gdzie szmal?)
poezja śpiewana i śpiewająca
pośrednicząc
między górą a dołem
wykonując od wielu lat
ten zawód
do którego zostałem wybrany i
powołany
„a który nazywa się poezją”
oddałem się z ociąganiem
„tej najosobliwszej
ze wszystkich czynności ludzkich,
jedynej, co służy
uświadomieniu śmierci”
rzecz to trochę wstydliwa
być może nie nadawałem się
do niczego – byłem do niczego –
miałem dwie lewe ręce
do dziś piszę tylko ręką
ręką stawiam litery
oszczędzam na kropkach
moja ręka lewa
to mój anioł lewy
ten co nie wiedział
ten co odlatuje
moja ręka prawa
to tylko narzędzie pracy
służy do ocierania potu z czoła
pisania wierszy
na obrzeżach poezji
pod pokrywką śmierci
sentymentalnej
kipi życie i poezja
pełna smaku
dobrego i złego
wietrzeje sól ziemi
słowa
stają się bezdomne
Dokonało się. Właśnie żyjemy w świecie, w którym słowa stały się bezdomne. Ten wiersz Różewicza właściwie skończył wiek XX, wiek hekatomby i krwi, wiek hurtowego zabijania, przenosi nas jakby bezwiednie i bez naszego udziału w nowy, XXI wiek kolejnej hekatomby postępu technologicznego i szaleństwa cyfrowego wiodących do atomizacji i bezbrzeżnej samotności, które poczęły przerastać psychikę niemal każdego współczesnego człowieka. Spójrzmy na statystyki: morderstw, samobójstw, przestępstw czy szaleństwa jednostek jako stanów chorobowych. Liczby są jednoznaczne, a to dopiero początek.
Chyba po każdym „stworzeniu” twórca jest wymiatany na obrzeża: sztuki, wiersza, poezji, malarstwa, rzeźby czy poza nawias wszelkiej realności. W sam środek życia. W ten gąszcz zatracenia. Świat za oknem to coraz mniej przytulne czy przyjazne miejsce. Bez ducha i bez poezji. Czyli, kiedy piszemy, kiedy napiszemy i kiedy stajemy się wypluci na obrzeża poezji w sam środek chaosu czujemy się nadzy i brudni, tak brudni jak powinniśmy być czyści. I może nawet jak czyści jesteśmy, jedynie że ten świat brudzi nas mimo woli. Bezwiednie.
Życie nie jest snem wariata. Życie, kurwa, boli jak diabli, odziera nas ze złudzeń, świat przemija, zmienia się, przestajemy go poznawać, rozpoznawać, ludzie głupieją, wiotczeją intelektualnie, nie czytają, niczego już nie wiedzą, nie myślą, przestają czuć. Koszmar rozprzestrzenia się, i tylko blondynki i imbecyle udają, że jest cacy i cudownie, tak higienicznie i miło, jak pranie po środku zmiękczającym. Owszem, chemia: żywi, leczy, buduje. I unicestwia, już unicestwia.
Wszyscy już jesteśmy dziś niewiernymi Tomaszami, albo nawet gorzej. Folgujemy sobie wiarę, niewiarę, w zależności od zachcianki, w niezależności od myślenia, daleko od ateizmu Tadeusza Różewicza – skromnego, pokornego, dopuszczającego choć odmienny pogląd, ba, łaskę wiary i smutek niewiary. Słowem świat, który skonał. Dziś jest na odwrót. Mamy świat hedonisty, aby nie powiedzieć idioty. Świat, w którym wszyscy wygrywają wybory, choć tak naprawdę wszyscyśmy je przegrali pogrążając się w bałaganie, w marazmie, w chaosie i kłótniach wszystkich ze wszystkimi. Coraz mniej taki świat pojmuje, coraz dalej mi do niego, a coraz bliżej do obrzeży: poezji, świata i historii. Smutne to wszystko.
Wiersz Różewicza – zapewnie kompletnie dla dzisiejszej młodzieży niezrozumiały, ale czy tylko dla młodzieży, czy zinfantylniała dziś dorosłość taki wiersz choć cząstkowo jest w stanie pojąć ze swoich okopów merkantylnych czy hodowlanych? Czy władcy tego świata są go w stanie pojąć z swoich wieży z kości słoniowej, albo czy ubodzy tego świata ze swoich podziemi hulanek i swawoli, z perspektywy jarmarku i igrzysk, są w stanie choć nadążyć za Różewiczem wizjonerem?
Poezja?! Rzecz nieco wstydliwa, jedyna, co służy uświadomieniu śmierci, śmierci, której przecież nie ma. Wymazano ją z przestrzeni refleksji. Odsunięto ją do enklawy bojaźliwych albo zrzędliwych, przetransponowano ją w reinkarnacje albo inne przepoczwarzenia, byle tak nie straszyła swoim przyglebiającym memento mori…
Słowa stały się bezdomne i o tym powinniście dziś napisać kochani poeci. O tym i o tej jakże dojmującej samotności człowieka na oceanie głupoty… tematy zarówno potężne, monumentalne, jak i mikro prywatne i intymne, jak Ocean, i jak Ocean burzliwe, aby kojąco je zrozumieć i odkodować, ku jakiejś znośnej przyszłości… ku Poezji właśnie, ku wszystkim obrzeżom, których doznajemy po napisaniu wiersza.
Andrzej Walter
Tadeusz Zawadowski
Homer szukający bliskości
Dragan Jovanović Danilov to serbski krytyk sztuki, eseista, ale przede wszystkim poeta. Właśnie leży przede mną jego najnowszy tomik pt. Homer przedmieścia, który ukazał się w tym roku nakładem Wydawnictwa Ruthenus * Rafał Barski. Przekładu z serbskiego na polski dokonała niezmordowana tłumaczka i propagatorka literatury bałkańskiej w Polsce i na odwrót – Olga Lalić-Krowicka.
Już w pierwszych swoich wierszach Daniłov stwierdza, że dzisiejsza kultura, a w szczególności literatura, musi odwoływać się do przeszłości, która stanowi podwaliny tego, co tworzymy dzisiaj: ciągle od nowa wracają do naszych dni / starożytni nauczyciele, skąpi w słowach, / (...) / teraz w waszych / niewypowiedzianych słowach / szukamy echa. (Starożytni nauczyciele, s. 5). Również i nasze, dawno napisane wiersze powracają do nas echem chwil ich tworzenia: Odwiedzają nas nasze dawno temu wypowiadane słowa, / które co noc wynurzają się z ciemnej otchłani, / chcąc nas poślubić nami samymi. (słowa wypowiedziane dawno temu, s. 25). Trzeba być jednak niezwykle uważnym w tym co piszemy, bo po latach niektóre nasze wiersze mogą świadczyć przeciw nam samym. Daniłov uważa, że trzeba się zastanowić nad tym, czy czasem nie należy zniszczyć naszych pierwocin literackich, aby w przyszłości nie stały się one dowodami naszej słabości: Palę wiersze jak zakłamania, / (...) / aby nie było więcej śladów. (Palenie rękopisów, s. 6).
Poeta nie toleruje zakłamania i sztuczności dlatego w swoich wierszach bardzo często odwołuje się do natury, szukając w niej prostoty własnej twórczości: Nauczyciele, niczym róże, wyrastają z hummusu bałkańskiego. ( Pieśni są moimi płucami. 8 s.), czy: W mojej duszy jest wiele fal, / (...) / W ciemnym lesie nie ma innych tajemnic, / od tych, które falują w koronach drzew. / (...) / Kiedy pieśń przestaje / falować, następnie jest wymazywana. (Fale, s. 9). Fascynację poety przyrodą widać również w jakże urokliwym początku wiersza Na targu w Herceg Novi (s. 10): Mimozy w rozkwicie wyszły / ze swoich zacienionych podwórek, / a teraz jaśnieją o poranku z niektórymi kobietami, / białymi i kwitnącymi jak Bagdad.
Daniłov nie lubi salonów, woli mroczne zaułki miasta, opuszczone doki, dworce, stragany z rupieciami, gdzie za fasadami pozornej szpetoty kryją się prawdziwi ludzie, bez sztuczności i zbędnych konwenansów. To właśnie oni są inspiracją dla jego wierszy: Ciała bezdomnych poległy na ławkach. / Z kruchego bufetu wychodzi łobuz i ma ponurą twarz, / jak koniak wpatruje się w zdumionych podróżników. / Cyganka, zbyt młoda, wyjęła z koszuli / pierś spiczastą jak gruszka... (Nasza agora, s. 14).
Dość częstym rekwizytem w tekstach Danilova jest lustro. Poeta nie tylko odnajduje w nim różne oblicza siebie samego ale również projekcje własnych wierszy, w których się przegląda i z którymi prowadzi długie egzystencjalne rozmowy. Czasem wystarcza sama jego obecność jako milczącego słuchacza: Lustro jest moim rozmówcą, / przerażająco cichym (Słowa wypowiedziane dawno temu, s. 25). Innym razem poeta ma wrażenie, że jego teksty w pewien sposób stają się ograniczane poprzez jego osobiste doświadczenia: W lustrze jest ktoś, kto jest zmuszony wyglądać jak ja. (Oczyszczanie się ze słów, s. 26).
Rozmowy z lustrem zdają się również świadczyć o swoistej samotności autora Homera przedmieścia: ...świat istnieje tylko w moim pokoju, / gdzie karmi się moja samotność / chleb mojej samotności (Klucz, s. 39). Poezja jednak musi żyć w innych ludziach, otwierać się na czytelnika i w nim się realizować: Nie jestem w sobie, ale w was / i czymś jeszcze dalszym. (Cienie, s. 56). Powinna ocalać, ale potrafi również zabić: Słowa wiersza, od którego można umrzeć, / są gałązkami, którymi podpalam / ogień pod chmurami. (Na tym kończy się przesłuchanie, s. 52), ale przecież: Tam, gdzie nie płonę, nie ma mnie. (Fiołki z przepaści, s. 53).
Danilov w swoich wierszach często odwołuje się do Boga, w którym widzi nie tylko Stwórcę, ale również kreatora ludzkich postaw. Człowiek reprezentuje to, co w nim jest najważniejsze, czyli dobro i wrażliwość: Jesteśmy sercami, które Bóg tworzy / w jego wymownym milczeniu. (Serce, s. 37). Nie mógłby on jednak funkcjonować bez otaczającej przyrody: Bóg musiał stworzyć wróbla siódmego dnia, / w święto, w niedzielę, uwolniony od światowego pośpiechu, / po zakończeniu pracy. (Wróbel w wiecznym śniegu, który nigdy się nie topi, s. 35).
W zbiorze znajdziemy też wiersze, w których autor pisze o członkach swojej rodziny: ojcu, córkach, babci. Szczególnie utkwił mi w pamięci piękny tekst poświęcony tej ostatniej: Żyłem w dużym plemieniu kobiet. / Najbardziej kochałem moją babcię, ponieważ / nigdy nie czytała Dantego: jest babcią, / właśnie robiła gibanicę i tyle jej / wystarczyło / (...) / Babcie są ważniejsze niż siedem cudów świata. / Babcie zamieniają tę ziemię w niebo. / Rozciągnięte nad nami jak namioty, to babcie / są nieśmiertelne. Tylko Bóg jest ponad babciami. (Babcie, s. 30).
Kobiety odegrały w życiu i twórczości Danilova olbrzymią rolę. Pisze o tym m.in. wierszu pt. Ciepły strach (s. 46): Moi przodkowie to kobiety / i ta świadomość zapada we mnie / jak kamień w studnię // Ukochana żona, tak samo jak matka, / nigdy nie jest wystarczająco blisko // Ciepły strach prowadzi mnie do niej. // z nią mam tę książkę, / a ona nosi ją jak dziecko.
Poeta poświęcił swojej partnerce wiele pełnych czułości wierszy, w których opisuje ich relacje oraz potrzebę bliskości: Jesteśmy bliźniakami / (...) / tak łagodni i oddani sobie nawzajem. (Niech nasz uścisk nigdy nie dojrzeje, s. 40). Jest ona nie tylko jego kochanką, powierniczką ale również muzą, która inspiruje go do pisania: Ciepło dnia to twoja dłoń / na mojej klatce piersiowej. // Nie ma cieplejszych słów niż te / z oczu. // Słońce rozjaśnia pokój i twoje / palce piszą teraz mój wiersz. (Dar, s. 43).
Homer przedmieścia to zbiór wierszy o szerokim spectrum tematycznym, których motywem przewodnim jest stosunek autora do zagadnienia bliskości między ludźmi. I to zarówno tej fizycznej – między mężczyzną a kobietą, ale również – a może przede wszystkim – bliskości poprzez słowo. To ono jest niezmiernie ważne u Danilova; każde ma właściwą wagę i miejsce w wierszu. To słowa tworzą ścieżki prowadzące nas do świata jego poezji i powodują, że nie chce się go opuścić. I nic dziwnego, bo niemal każdy wiersz z tego zbioru zmusza nas do głębokiej refleksji nad sensem naszego postępowania i wynikających z niego konsekwencji. Wskazuje, jak niemiernie ważna jest obecność drugiego człowieka, bez którego nasze życie wydaje się być bezcelowe.
To niezwykle ciekawa poezja, do lektury której gorąco zachęcam.
Tadeusz Zawadowski
____________________
Dragan Jovanović Danilov, Homer przedmieścia. Przekład z języka serbskiego: Olga Lalić-Krowicka. Wydawnictwo Rutheus * Rafał Barski, Krosno 2023.