Nowości książkowe

 

Plakat

 

 

Plakat

Andrzej Walter

 

Niemodna opowieść idioty

 

Umierający Makbet zdobył się na refleksję: „Życie to opowieść idioty, pełna wrzasku i wściekłości, lecz nic nie znacząca”. Perspektywy, z których trudno się z tym nie zgodzić są nieco przygnębiające, lecz mają swoje bardzo racjonalne podstawy i uzasadnienie. Szamoczemy się, szarpiemy, podkreślamy swoją wagę, rangę i znaczenie, a to wszystko przecież marność. Marność nad marnościami. Rozejrzyjmy się wokoło.

Ostatnio niesłychanie mnie rozbawiła pewna sytuacja z werwą i polotem opisana przez Witolda Jurasza, byłego dyplomaty, dziennikarza oraz autora znakomitej książki „Demony Rosji”, w której przedstawia on swoje pierwsze kroki w dyplomacji, swoją naiwną wiarę we własną wagę i znaczenie, w misję dziejową, w doniosłość wykonywanych niebawem czynności…

(…) dostałem propozycję wyjazdu na placówkę dyplomatyczną do Moskwy (…)

Usłyszałem wiele dobrych rad, ale najlepszej – nie tyle może nawet rady, ile lekcji życia – udzielił mi przyjaciel mojego ojca, wieloletni pracownik MSZ Andrzej Werner. Zadał mi on otóż pytanie, co będę robił jako dyplomata? Odparłem, że będę reprezentował Polskę.

Andrzej Werner popatrzył na mnie z mieszaniną życzliwości i politowania. Powiedział, że sądził, że jestem trochę bardziej inteligentny, po czym wysłał mnie do kuchni, żebym zrobił sobie i jemu kawy.

Gdy wróciłem po kilku minutach mój rozmówca powiedział:

– To teraz niech pan słucha i zapamięta na całe życie. Polskę reprezentuje ambasador, czasem jego zastępca… Pan jako młody dyplomata może Polskę reprezentować, tyle że w złym tego słowa rozumieniu: jak się pan spije i będzie na tyle głupi, żeby dać się jeszcze nagrać. Jako młody dyplomata nikogo i nigdy pan nie reprezentuje. I niech sobie pan wbije raz na zawsze do głowy, że na razie nie będzie pan nikim ważnym, bo w polskiej dyplomacji nadętych bubków, którzy są nikim, a sądzą, że są ważni zawsze było za dużo.

Jedyne zadanie, jakie ma pan w Moskwie, to chodzić wszędzie, gdzie się da, słuchać, obserwować, jak się da, zrozumieć i pisać szyfrogramy. Jak będzie pan to robił dobrze, zrobi pan karierę i kiedyś, być może, będzie pan reprezentował Polskę. Ale jak będzie pan to robił zbyt dobrze, to nigdy pan Polski nie będzie reprezentował, bo pana wykończą, przy czym nie oni, a nasi.

Warto chyba tę prawdę sobie lepiej przyswoić i przenieść ową wiedzę choćby na grunt literacki. Zresztą warto to przenieść na każdy grunt. Spokój, dystans, umiar i pokora. Prawdy uniwersalne, właściwa podpora: pasji, zaangażowania i misji dziejowej. Zmieniać świat? Owszem, lecz z rozwagą i rozsądkiem. Nie tylko brawurą i idealistycznym imperatywem.

W ogóle sama książka „Demony Rosji” to pozycja arcyciekawa. Autor prezentuje interesującą perspektywę spojrzenia na wydarzenia dziejące się na naszych oczach. Ukazuje samą genezę uśpionego zła nie tyle w wodzowskich decyzjach wojennych Władimira Putina ile w atmosferze społecznej współczesnej nam Rosji patrząc na nią z perspektyw bardzo szerokich: dziejowych i historycznych, tudzież mentalności narodowej samych Rosjan, jak i z perspektyw jakby genetycznego podłoża możliwości zaistnienie Kogoś na czele, którego przecież ktoś i coś wytworzyło. Mamy tutaj pewną analogię historyczną. Upokorzenie Niemiec po I Wojnie Światowej, było jakby zaczynem i siłą sprawczą II Wojny Światowej – tutaj mamy upokorzenie Rosji pierestrojką, upadkiem, czy wręcz bankructwem systemu wraz z niepohamowanymi aspiracjami społeczeństwa, które może być biedne, głodne, zastraszone, lecz w rekompensacie tego stanu rzeczy dostawać namiastkę wielkoruskiej mocarstwowości i snu o potędze. Czy to wystarczy, aby rządzić Rosją? Zostawmy Rosję samej sobie.

Wróćmy na pole literatury. Ktoś mi zarzucił niedawno narzekactwo ostatnich felietonów, a to o obrzydliwej stronie pisarzy, a to o miałkości powstających książek, a to o upadku czytelnictwa i takie tam marudzenia i tak dalej i tym podobne. Ferment owego „narzekactwa” jednak nastąpił. Zapewniam. Jednak sytuacja drodzy czytelnicy naprawdę jest dramatyczna. Dostaję jako juror konkursów czy członek Komisji Kwalifikacyjnej książki, tomy, pozycje literackie i co? Tragedia cicha i coraz bardziej pospolita. W konkursie nie ma kogo nagrodzić, w Komisji ręce opadają (choćby nad rekomendacjami innych kolegów – literatów, pisarzy, ba, nawet profesorów), a człowiek dla odtrutki po tych lekturach zmysłowych i wątłych… sięga po klasyków. Choćby do poezji Krzysztofa Gąsiorowskiego:

 

Ballada o Fauście

 

Niemcy

Od dawna próbowali stworzyć go,

Aby go zadławić.

Lecz umknął w mroku średniowiecza.

I nic nie będzie ukończone.

 

Goethe

Dopiero go odnalazł. W przytułku

Starców. I odmłodził.

Faust ma być tym, kto stale dąży.

I nic nie będzie ukończone.

 

I tak Bóg minął.

Nietzsche szuka – człowieka, który

Siebie szuka,

Choćby w obłędzie.

I nic nie będzie ukończone.

 

Człowiek zapłonie.

Runie Europa. Przeczuł to

Rilke – uprzedził bieg spraw:

Nienasycony Faust zmalał do Skargi.

I nic nie będzie ukończone.

 

Słowa

Zostaną wkrótce powtórzone. I muzyk

Faustus z ciszy składa kształty.

Jeszcze milczenie nie jest poskromione.

I nic nie będzie ukończone.

 

Nawet odwieczna walka z Faustem.

 

Krzysztof Gąsiorowski – jeden z największych poetów tego świata. Kto dziś tak pisze? Kto wnika, rozważa, przetwarza, rozszarpuje, ciekawe przecież czasy, ducha dziejów, fascynującą rzeczywistość, historię, która rozgrywa się na naszych oczach, te wszystkie końce świata i przemiany skali wręcz niespotykanej, kto?

Nie chcą, czy po prostu nie potrafią? A może im to, za przeproszeniem, lata i powiewa, – jak pisała w jednym z wierszy Łucja Dudzińska – mają na to „wyjebane”, par excellence wybaczcie ten język, ale przecież (jak widzicie) wszedł on już niestety do pełnowymiarowego obiegu poezji.

Ja rozumiem, skoro rozpoczęliśmy Szekspirem to może i nim zakończmy: „Piękno tkwi w oku patrzącego”. Tyle, że jak dziś patrzy patrzący? Pięknem czy obrzydliwością. Ładem czy chaosem? Harmonią czy niepokojem? A może patrzy brzydotą. Moje narzekactwo przerodziło się jak widzicie w stan chroniczny. Szukam rozpoznanej klasyki ubogaconej naszym czasem, naszymi zachwytami, naszymi ideałami, naszym wnikliwym spojrzeniem, a dostaję w zamian albo sztuczne westchnienia, nic przecież nieznaczące, nic nie warte, fatamorgany i złudzenia, albo brzydotę pokropioną wiecznie żywą chorobą samounicestwienia.

Otrzymujemy mieszaninę kiczu i manii wielkości zamiast prawdziwej literatury, poezji, wierszy ważnych i poważnych, wierszy kompletnych, intelektualnych i poszukujących. Zabiliśmy nieodwracalnie „ciężkie norwidy” i tak jak powiedział Szekspir, będziemy postrzegać świat „do ostatniej sylaby zapisanego czasu”. Tylko czy starczy nam tego czasu?

I zakończmy te rozważania raz jeszcze wielkim Gąsiorowskim, jak przystało na Mistrza i na hołd mu należny, którym (w hołdowaniu) już dziś nikt nikomu i niczego nie mówi…

 

Rozpoczęcie koloru całości

 

Kamieniom –

jak tragarzom najbardziej brzemiennym

złożyć wyrwę dymu

                               schwytaną w człowieku

i płatek szeptu

                               w locie o nim

 

Wymówić ten kolor

                               – jak rzeźbę bez kształtu

jak napoczęty profil mijającej nas nocy

czasem głębiej znużony

                               niczym zaspa ciała

tląca się na dnie bieli

                               – pod powierzchnią

pogody i historii

 

Ukazać słowa

                               a ż    n a   r o z d r o ż u

 

Widać jesteśmy nieco brzemienni. Nieuleczalnie niepoprawni. A życie dla nas:

to opowieść idioty, pełna wrzasku i wściekłości, lecz nic nie znacząca (…)

Słuchajmy zatem płyt (chodnikowych) na Krakowskim Przedmieściu, pijmy na umór, który potem – prędzej czy później – nastąpi, ale wcześniej wyrzućmy literatów z Domu Literatury jak sobie życzy (w coraz częściej pomrukujących oficjalnych pismach) Miasto Warszawa ustami co bardziej pazernych swoich przedstawicieli. Literatura? Do gazu.

Andrzej Walter

Fot. w tekście: Andrzej Dębkowski

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

Jerzy Grupiński

 

IX Turniej Młodych Piór

 

Klub Literacki w Piątkowskim Centrum Kultury „Dąbrówka” Poznańskiej Spółdzielni Mieszkaniowej – os. Bolesława Chrobrego 120 w Poznaniu – zaprasza 4 października 2022 roku o godz. 17.00 młodzież szkolną, studentów, debiutantów na IX Turniej Młodych Piór. W programie także warsztaty literackie, więc pożądane wydruki tekstów w 5 egzemplarzach. Szansa na publikację  i ocenę utworów. Zapraszamy nauczycieli. Warunkiem uczestnictwa w Turnieju jest przyjęcie zgłoszenia do 30 września br. pod numerem tel. 61 222 30 33. Członków Klubu Literackiego prosimy o czytanie, także o obdarowanie młodych autorów swymi książkami. Turniej obejmuje teksty własne – autorskie.

 Klub Literacki – Jerzy Grupiński

 

 

Plakat

Andrzej Walter

 

Podstawowy dokument kulturowy

 

Jak napisał kiedyś Marek Wawrzkiewicz książka w naszych czasach przestała pełnić funkcję podstawowego dokumentu kulturowego.

Niestety uwaga ta powinna wejść do epokowych podsumowań współczesności, jakkolwiek byśmy się na nią nie obruszali czy buntowali, jakkolwiek byśmy przeciw temu stwierdzeniu jako książek ogromni miłośnicy, a właściwie wręcz wielbiciele się nie oburzali. Nie możemy pozostać ślepi, zaślepieni, albo nawet zaimpregnowani wobec faktów, a stwierdzenie to stało się już statystycznie zaobserwowanym faktem, którego dowodów możemy zasmakować: czy to w bezwzględnych liczbach spadku czytelnictwa, czy to też choćby w ogólnej ocenie dokonań artystycznych współczesnych pisarzy i poetów, a nawet w społecznej percepcji znaczenia książek, opowiedzianych w nich historii czy też wreszcie rangi i roli w dzisiejszym świecie zawodu pisarza, szacunku doń, jego wynagradzania czy honorariów, aż po wymiar zainteresowania wyrażony frekwencją na spotkaniach autorskich czy wieczorach promocyjnych.

Książka stała się li tylko rozrywką, metodą spędzenia wolnego czasu i do tego jedną z wielu. Książka (jej „ciężar gatunkowy”) przestała być wyznacznikiem edukacji elit, edukacji w ogóle, czy wręcz przepustką do świata wyżej postawionego ponad jarmarczny świat prostych igrzysk. Ważnym i zasadnym wydaje się być pytanie: cóż tę książkę w tym wymiarze zastąpiło? Pieniądz? Suma posiadania? Wiedza? A może władza? Czy też może inne wyznaczniki i miary wartości intelektualnej, czy duchowej, choć przecież obserwujemy upadek tej wartości, którą zastępuje dziś pragmatyzm sytuacji zmiksowany z podparciem dowodami naukowymi, bądź takimi nazwanymi, czy argumentami z serii mądrości większości. Doprawdy ciężko to stwierdzić, gdyż już tego typu badań nikt przecież nie prowadzi, zapewne z powodów kłopotliwego wskazywania „głównego barbarzyńcy” jako przywódcy tego upadłego stada.

Jeszcze niedawno wierzyłem, że owa garstka związana z książką to elita elit, lecz stopniowo z błędu wyprowadza mnie poziom współczesnej literatury pięknej, sprawy, którymi ta literatura się zajmuje (mam na myśli jej podłą koniunkturalność) oraz listy bestsellerów, na których triumfy święcą kryminały i trzeciorzędne westchnienia pań pozbawionych hamulców swawolnie bajdurzących o zmysłowych kochankach. W tym obszarze też doprawdy ciężko znaleźć literaturę już nie tyle, że... piękną, ale po prostu normalną. Kiedy skonfrontujemy język literacki powieści z lat końca minionego wieku z obecnymi (nawet tymi nagrodzonymi) pozycjami literackimi, naszym udziałem stanie się co najmniej lekkie zmieszanie, aby nie powiedzieć dosadniej. Co się dzieje zatem z literaturą? Gdzie jest współczesny autor „Ziemi (przecież) obiecanej” czy też „Lalki” i do tego nie tej z porno szopu używając na moment arcy-popularnego języka potocznego?

To są pytania retoryczne. Smutne w sumie wnioski z wyżej przeprowadzonego wywodu, którego konsekwencje będziemy wkrótce coraz silniej odczuwać. Oczywiście znajdziemy jeszcze wciąż dobre książki. Tu i tam wpadną nam w ręce pozycje lepsze niż przeciętne. Tyle, że to niczego nie dowodzi. Raczej uśmierza całą przygnębiającą obserwację.

Dobra książka do tego ma pod górkę. Adresat wymiera. Krąg potencjalnych czytelników się kurczy, maleje, aż do stopnia uniemożliwiającego powstawanie takich książek, gdyż znowu – oglądając i oceniając całokształt – jest to pewnego rodzaju koło zamknięte, słowem obieg naczyń połączonych, „dobrzy” (mądrzy i wykształceni) czytelnicy pozwalają jakoś zaistnieć takiemu autorowi i vice versa, ów autor ma pisać dla tych, którzy zrozumieją, a jak pisać, kiedy czytelników jak na lekarstwo?

Wkurza Was ten tekst. I bardzo dobrze. Po to jest pisany. Jako zarzewie buntu wobec: ignorancji, zaściankowości, kumoterstwu, wszelkiemu społecznemu ogłupieniu, wszelkiej maści klakierom i piedestałom niby dziś (uznanych za) wielkich autorów. Któż to taki? Wskażcie mi jakieś konkretne nazwiska. Wskażcie mi dowód na ogólnonarodową dyskusję po jakiejkolwiek książce, na poruszenie po takiej, na ferment społeczny po lekturze!? Na medialny rezonans. Wskażcie mi całą maszynerię – proszę bardzo; tu mamy autora; tytuł; wydarzenia po publikacji, aż po wnioski i znaczenia. Zapraszam. Może się mylę, albo przesadzam. Tak wiem, wiem, Myśliwski, Tokarczuk, i tak dalej – jest jeszcze jakieś dalej?

Najlepsze książki, które ostatnio przeczytałem to były książki: greckie, słowackie, francuskie, czeskie, a nawet rumuńskie... tylko nie polskie. A i to zapewne dzięki pomysłowi translatorsko-wydawniczemu Wydawnictwa Książkowe Klimaty, które raczyło wydać w naszym języku książki po prostu najlepsze i najgłośniejsze z tamtych wskazanych wyżej (dla przykładu) krajów. To też niczemu nie dowodzi, jedynie mamy szczęście, że mogliśmy – dzięki świetnym przekładom – zapoznać się z nielicznymi jeszcze wirtuozami.

Dokąd to wszystko zmierza i prowadzi? Nie wiem. Wiem jedno, że coraz ciężej o dobrą opowieść, bez ucinanych głów, zakopywaniu żywcem czy rui wszechogarniającej, która „Portret Doriana Graya” zamieniła na „Twarze Graya” i ekscytuje mało wymagającego czytelnika. Kiedy to się zaczęło? Kiedy runęły dwie wieże? Kiedy pozwaliśmy sobie na „coraz więcej”? Czy kiedyś indziej? Kiedy ktoś, gdzieś tam ogłosił koniec historii...?

Książka przestała być dzisiaj podstawowym dokumentem kulturowym. Jest towarem, rozrywką, wyrazem ślepych i głuchych, coraz bardziej analfabetycznych przedstawicieli gatunku, którzy w efekcie braku stosowania umiejętności czytania i pisania zaczynają mieć nawet problem ze skonstruowaniem jednego, prostego zdania w mailu, a co dopiero z czytaniem ze zrozumieniem. I jak my mamy się z takim kimś (albo takim czymś?) porozumieć, jak mamy tworzyć i współtworzyć społeczeństwo obywatelskie, jak mamy rozpoznać, opisać i zrozumieć wspólną płaszczyznę, nić porozumienia, wolność, równość i braterstwo?

Zmierzamy tą drogą do katastrofy, być może jeszcze odległej, oddalonej, majaczącej na horyzoncie czasów, ale nieuchronnej. Język, który przestanie nieść porozumienie pocznie rozprzestrzeniać agresję. Tę agresję, którą powoli już obserwujemy czy odczuwamy.  Jak wierszu Andrzeja Dębkowskiego „List do Ojca”:

„Ojcze.
Dobrze, że tego nie widzisz.
Dużo nienawiści.
Nasze głowy – pełne pustki.
Nasze ręce – brudne i chude”.
(...)

Kiedyś wspomnicie te słowa, tylko może być już zbyt późno. Jednak kół historii powstrzymać się nie da. Zatem bawmy się. To nam chyba tylko pozostało. Nielicznym życzę dobrych lektur...

 Andrzej Walter

Fot. w tekście: Andrzej Dębkowski