Nowości książkowe

 

Plakat

Kazimierz Kochański

 

Że jak? Że tak

 

Przesyłka nie była zaskoczeniem.

Wcześniej był telefon z podziękowaniem za publikację internetową treści książki i, tradycyjnie, garść zdań o tym, jak leci, same grzeczności.

Nic nowego. Od zawsze nasze relacje były szczere, życzliwe, przepełnione ufnością i wzajemnym zrozumieniem istoty poruszanych spraw.

 Bo, okazuje się, że przyjaźń, serdeczność i zupełny brak zazdrości u artystów tej samej dziedziny sztuki są możliwe i naturalne.

Subtelna i miła dedykacja Autorki zachęciła do natychmiastowego, acz pobieżnego „przewietrzenia stronic” i... powrotu do codziennych, zaplanowanych czynności. Wieczorem „Misja” została poddana pierwszemu dogłębnemu odczytaniu. Poranek następnego dnia zażądał „doczytania” tych fragmentów, które – chyba umknąwszy uwadze – nie utwierdziły o swej niezbędności. W kolejny wieczór – na szczęście wieczorów mam dostatek – przeczytałem „Misję” powtórnie.

Odrębne opowiadania zasygnalizowały spójność; samouwikłanie bohaterów w los nie swój, a jednak żyjący i żywiący się – dosłownie – otwartością i naiwnością nadwrażliwych (no, może najzwyczajniej wrażliwych).

I co z tego?

Jestem facetem – Autorka kobietą. Czy muszę wymięknąć, bo „babski świat”, literacki też, jest „jakiś taki inny”? Nie muszę!

Odłożyłem książeczkę. Musi swoje odleżeć. Odleżała.

Przypomniałem sobie, że jest jeszcze (wtręt?) o Staszku. Aha, sprawdzimy czy dał się wpleść w opowieści o samouwikłaniu.

Mając na uwadze poezję Stanisława i moje poetyckie tropy, dał się. Ta sztuka (poetycka) wypaczająca – proszę o wyrozumiały uśmiech – męską hardość i pewność siebie, prowadzi, wespół z przypisanym jej nadnormalnym i nadnormatywnym odczytywaniem rzeczywistości, do określonych, nieakceptowalnych, choć tolerowalnych  skrzywień.

Poniosło i mnie – właśnie sobie to uświadomiłem – ku uwikłaniu?

O możliwych tego skutkach nie napomknę ani słowem.

A wnioski?

Są. Oczywiste i bezsporne. Irena Nyczaj znakomicie prowadzi czytającego w rewiry swojej wrażliwości. Nie oczekując na dłuższą bytność w jej percepcji wie, ma taką pewność, że czytelnik wróci do lektury i rozważy „czy warto było” z tą książką się – wewnętrznie – droczyć.

A teraz puenta: a o czym te opowiadania? Tak w ogóle.

O ludzkich przypadłościach.

Mało to nam swoich?

A mało!

Znaczy się, warto przeczytać?

Warto!

Kazimierz Kochański

 

 

Plakat

Paweł Kuszczyński

 

„Przywołana pamięć”

 

„Chleb od zająca” to druga książka Jerzego Grupińskiego, obok „Albumu poznańskiego. Przechadzek po mieście i bliskich sercu okolicach”, przywołująca pamięć o minionych latach, sięgająca najwcześniejszego dzieciństwa, jawiącego się macierzą duszy, wrażliwości każdego artysty, jak przystało, także Artysty Słowa.

Czytając ten biograficzny tom, towarzyszył mi podziw dla przebogatej wiedzy Autora o zdarzeniach, ukazanych osobach, dorosłych (ich imionach i nazwiskach, także wyróżniających przezwiskach – co do dziś funkcjonuje w miasteczkach), bogactwie świata dziecięcego (rodzeństwa, kolegów przyjaciół, rywali). Sporo można się dowiedzieć o okresie międzywojnia (istnienie w rodzimych Wronkach żywiołów polskiego, żydowskiego, niemieckiego), okupacji niemieckiej (w Kraju Warty włączonego w 1939 roku do III Rzeszy), dziwactw stalinizmu z domieszką zdumiewających postaci „wyzwolicieli”, a faktycznie okupantów w zafałszowanych uniformach przyjaciół–Słowian.

Czytając, chcąc nie chcąc, można uzupełnić sobie swą wiedzę historyczną. Autor potrafi mądrze i owocnie wygrywać szczegóły, wielokrotnie błysnąć humorem, zaskoczyć puentą i zabawić czytelnika, który z kolei zadaje sobie pytanie: czy tak mogło być?

Pisane prozą poetycką wspomnienia wzbogacane wierszami (niekiedy okolicznościowymi) stają się potwierdzeniem wysokiego kunsztu pisarskiego, wszechstronności zastosowanych narzędzi warsztatu literackiego.

Wronki, rodzinne miasto Jerzego, są dobrze wyposażone przez naturę: znajdują się na skraju Puszczy Noteckiej (największego kompleksu leśnego w Wielkopolsce), przepływająca Warta (wcale nie mała polska rzeka), występujące wzgórza, urozmaicona rzeźba terenu, żyjące liczne zwierzęta leśne, rzeczne i polne, urozmaicona roślinność, wzbudzające zainteresowania dwa mosty.

Pierwszy rozdział: „Zajęczy chleb...” stanowi doskonałe wprowadzenie do książki, ukazuje w jakim „klimacie” żyją mieszkańcy miasteczka i jak go postrzega Pisarz. Trafnie nawiązuje do „Latarnika” Henryka Sienkiewicza: Dom. Święty Dom... Na strychu był pokój. Wieża i twierdza. Okno na wschód. Rano czerwona tarcza słońca nad dachy miasteczka. Mgły nad Wartą podnoszą się... Dalej las. Puszcza Notecka. Lustro rzeki. Codzienne misterium stawania się świata, aktu, którego jestem świadkiem niegodnym tajemnicy. Czerwona fasada klasztoru.

Las jest wyjątkowo obecny w rodzinie, to nie tylko za przyczyną brata matki Józefa Kołocha, który był łowczym u hrabiego Hochberga von Pless w Goraju.

Wyjątkowo dobrze wspomina dom rodzinny: Dom był patriarchalny. Nigdy nie słyszałem, by rodzice mówili podniesionym głosem, nie mówiono źle o kimkolwiek. Dom żył dwoma oczywistymi rytmami: kalendarzem świąt i rytmem natury, ziemi... Oddalony od domu w prostej linii około 300 metrów kościół klasztorny – towarzyszył wszystkim pracom i słowom. Od rana do wieczora organy, chóry, śpiew, słowa kapłana, ministranckie dzwonki.

Wielopokoleniowa była to rodzina, w której ważne miejsce zajmowały babcie i dziadkowie. Szeroko prezentuje drzewo genealogiczne swojej rodziny, która od wieków była związana z Wronkami... od zawsze pachniała drewnem, żywiczną sośniną. Oprócz naszego warsztatu, drugi na Poznańskiej, konkurencyjny – dziadkowego brata – Edmunda oraz na ulicy Kościelnej zakład dwóch braci krewnych... Szczepaniaków. Ojciec Władysław miał warsztat stolarski obok domu w rynku pod numerem 4., zakupionym przez dziadka Józefa Grupińskiego.

Najbliższy kontakt miał Jerzy z mamą Joanną, piszącą wspomnienia, o których powie: Cóż się z nimi porówna. Blednie moja pisanina...

Ojciec Władysław, mistrz stolarski, członek Stronnictwa Demokratycznego, w młodości rozmiłowany w wioślarstwie, kajakarstwie, skupiony na pracy mówił niewiele, najchętniej często milczący, jakby posiadający tajemnicę, której nie chciał ujawnić, której nie byłem godny. Najtrafniej charakteryzują ojca słowa matki: Wszystko zawdzięczamy tatusiowi. Powtarzała: „Tatuś powiedział”, mówiła, gdy chciała pokazać nam (dzieciom) szczególnie ważne polecenia.

Wyjątkową traumą stało się wysiedlenie z domu przez Niemców 22 listopada 1941 roku. Trafnie nazwie ten bolesny moment matka Pisarza, mówiąc do męża: Ubieraj się szybko, bo przyszli nas wyrzucić. Jak się później okazało zostali wywiezieni wozem do Dusznik Wielkopolskich całą rodziną, z matką karmiącą sześciomiesięczne dziecko (Janka, najmłodszego brata Jerzego). W dwudziestu minutach wysiedleńcy musieli spakować zabierany dobytek, kategorycznie ustalony przez esesmana. Zabrakło w nim ulubionych zabawek dzieci: nakręcanej na kluczyk myszki oraz dużego pięknego bąka, który naciskany wydaje z siebie tajemnicze brzmienie i mieni się wszystkimi kolorami.

Jerzyk wraz z ojcem co chwilę musieli schodzić z wozu, by się trochę rozgrzać, panowało dokuczliwe zimno i mgła. I tak mieli szczęście, nie zostali wywiezieni do Generalnej Guberni (Jędrzejowa, do którego trafili inni mieszkańcy Wronek).

W tej „wycieczce” paradoksalnie zdarzyło się coś radosnego: bo oto ojciec, który nigdy nie miał dla mnie czasu, biegnie ze mną za wozem, śpiewa, gwiżdże (jak to często bywa: zagrożenie zbliża ludzi).

Jerzy Grupiński realistycznie, a często i z humorem, pisze o różnego rodzaju zdarzeniach w czasie okupacji hitlerowskiej, ciekawych i jednocześnie groźnych, przejawianym sprycie i elastyczności zachowań Polaków w zdobywaniu/uzyskiwaniu żywności (z najbardziej pożądanymi kiełbasą i masłem), drewna na opał (węgiel był tylko dla Niemców). Najznaczniejsze rezultaty w tym zakresie uzyskiwała matka Joanna, dzięki swej mądrości i przebiegłości. Zdarzali się porządni Niemcy, jak Bellau, aktualnie burmistrz miasta (poprzednio był kościelnym, zamiataczem posesji pastora i zboru), nie przejawiał wielkiej urzędniczej gorliwości, pasji ani nienawiści do współmieszkańców – Polaków. To on zarejestrował nielegalny powrót rodziców do Wronek (konkretnie na przedmieście Zamość), dał im kartki na zakupy.

W styczniu 1945 roku nastaje druga okupacja, już nie tak dokuczliwa dla mieszkańców, realizowana przez rosyjskich wyzwolicieli, tylko z pozoru przyjazna. Na noc, na nocleg przychodzi kilku młodych żołnierzy. Pragną towarzystwa, zauważyli kobiety – ciocie przebywające w domu rodziców Autora. Wytwarza się niepożądana sytuacja. Awanturę kończy wezwany oficer. Ciocie są bezpieczne.

Przejmujący widok prowadzonych tłumnie niemieckich jeńców, których pilnują Rosjanie z pepeszami.

Jerzy Grupiński interesująco prezentuje wiele barwnych postaci, tych ważnych, którzy rządzą i tych mniej znaczących, wszyscy są godni uwagi. Zapoznaje czytelnika z wnętrzami domów i mieszkań, trafnie wychwytuje szczegóły ich wystroju – w sprzętach i umeblowaniu.

Szczególnie bogato opisuje stragany we Wronkach i Lubaszu, sprzedawane sprzęty i przedmioty, nie tylko odpustowe. Nie zapomina o udzielanych klientom poradach, jak należy postępować ze zwierzętami: żeby koń nie rżał, czy osioł ryczał. Naprawdę przebogaty jest przedstawiony świat Wronek i okolicznych wsi. W miasteczku odbywają się procesje Bożego Ciała, koncerty strażackiej orkiestry dętej, zabawy taneczne (także na otwartym powietrzu), obchody 1 Maja i pochody z tym związane, popisy strażaków. Jest też wiele ciekawych obrazków związanych z pełnieniem funkcji ministranta w kościele klasztornym ojców Franciszkanów, śpiewaniem kolęd w chórze, grą na rodzinnych skrzypcach.

Bliskość rzeki Warty spowodowała trwającą do dziś wyjątkową pasję wędkarską Jerzego, czytelnik zostaje zapoznany ze światem ryb (oczywiście słodkowodnych).

W recenzji nie można nie przywołać znakomitej filozoficznej syntezy określającej okres dzieciństwa: Czas i przestrzeń schodziły się... Świat spójny i bezpieczny.

Paweł Kuszczyński

__________________

Jerzy Grupiński, „Chleb od zająca”. Bogucki Wydawnictwo Naukowe, Poznań 2022, s. 160.

 

 

Plakat

 

 

Plakat

Po raz 14. w Zielonej Górze

 

Nagroda Literacka im. Andrzeja K. Waśkiewicza 2023

 

W ostatni weekend listopada (to już tradycja związana z andrzejkami) 2023 roku wręczono po raz czternasty Nagrodę Literacką im. Andrzeja K. Waśkiewicza. Fundatorem jest zielonogórski oddział Związku Literatów Polskich. Wydarzenie odbyło się w ramach tzw. gali literackiej organizowanej w Muzeum Ziemi Lubuskiej.

Nagrodę Literacką im. Andrzeja K. Waśkiewicza, przyznawaną przez Oddział ZLP, otrzymał poeta, prozaik, krytyk literacki – Czesław Sobkowiak. Obok niego do tejże nagrody nominowani byli Grażyna Rozwadowska-Bar, Maria Jolanta Fraszewska oraz Marcin Radwański.

 

PlakatPodczas gali literackiej wręczono również inne nagrody pisarskie, których fundatorami było Towarzystwo Miłośników Zielonej Góry „Winnica”. Pilotuje ono co roku konkurs na utwór o tematyce zielonogórskiej, a nagrodą jest druk książki (poetyckiej, prozatorskiej) zwycięskiego autora. Należy jednak zaznaczyć, iż nagrodę otrzymuje on dopiero rok później. Zwyciężczynią konkursu została w br. Katarzyna Grabias-Banaszewska, a nominacje otrzymali: Maria Jolanta Fraszewska oraz Arkadiusz Stosur. W trakcie wieczoru odbyła się promocja książki Anny Sobeckiej „Dedykacje (dla Andrzeja Waśkiewicza)”, a także premiery pism: „Na Winnicy” (TMZG „Winnica”) oraz „Pasje Literackie” (wydawanego przez ZLP).

(Saw.)

 

Zdjęcie 1. Na pierwszym planie Czesław Sobkowiak, laureat Nagrody im. Waśkiewicza, w tle pozostali nominowani i jurorzy.

Zdjęcie 2. Z portretem Andrzeja K. Waśkiewicza sfotografowali się (od lewej): Czesław Sobkowiak, jako laureat oraz wręczający mu: nagrodę Eugeniusz Kurzawa i Anna Sobecka, żona patrona tegoż lauru.

Fotografie w tekście: Alicja Błazyńska

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat