Nowości książkowe

 

 

Plakat

Andrzej Walter

 

Powieść współczesna czyli Niepokorny z Côte d’Azur

 

Wyrafinowana sztuka snucia opowieści, kiedyś tam, dawno, dawno temu powołała do życia zawód pisarza. Zawód ten, jak każdy inny, powinien opierać się na doskonale opanowanym rzemiośle pisania, i to pisania takiego, aby czytelnik momentalnie przenosił się w odmienną rzeczywistość. Jednak czymże byłoby samo rzemiosło pisania bez owego wyjątkowego błysku, błysku sztuki, błysku geniuszu i olśnienia artyzmu wzbudzającego podziw czy emocje? Bez błysku tego czegoś, co powoduje, że zaczerpnięta opowieść staje się wręcz częścią nas, współtworzy nasze ja, staje się nieodłącznym elementem istnienia, naszych przeżyć, wspomnień i doświadczeń.

Tak wysnuta opowieść przeistacza się już bez udziału autora w dzieło i do tego dzieło sztuki pisarskiej, które jako takie jest z kolei elementem szeroko pojętej kultury, ale i odzwierciedleniem: naszych myśli, dążeń i uczuć. Kimże bylibyśmy dziś (jako ludzkość) bez potęgi i ułudy rozsnutej opowieści? Jaka szkoda, że współczesny świat pozbawia nas przestrzeni literatury jako najwartościowszego elementu współczesnej kultury. Spycha tę literaturę do niszy dla najbardziej wymagających, zbyt trudnej dla przeciętnego zjadacza chleba, do enklawy statycznie nudnej i wymagającej nazbyt wiele wysiłku od żmudnej lektury jako przestrzeni czasu zmarnowanego. No cóż, ciężko zaprzeczyć, że z takim zjawiskiem mamy dziś do czynienia. Nieprawdaż?

Czym jest zatem opowieść współczesna? Czym stała się w takich czasach? A czym być powinna?

Henry James, amerykańsko-brytyjski pisarz, krytyk i teoretyk literatury powiedział kiedyś, że: jedynym zobowiązaniem, jakie z góry możemy nakładać na powieść bez narażania się na zarzut arbitralności, jest to, by była interesująca.

Niejednoznaczne, acz wymagające kryterium. Powieść jest zatem najbardziej uniwersalną i wszechstronną formą literacką. W zasadzie możemy uznać, że całe nasze myślenie o świecie zaczerpnęło siłę sprawczą z wchłoniętych opowieści. To, kim jesteśmy, kim chcielibyśmy być, nasze trwanie i dążenia przybierają zawsze jakiś wzorzec, jakiś punkt odniesienia, punkt wyobrażenia i uwolnioną fantazję, którą jakoś tam konfrontujemy z wydarzeniami i teraźniejszością. Oczywiście mam na uwadze jednostki obyte, oczytane i dzięki temu świadome. Jednostki, których wyobraźnia jest poruszona i pobudzona, wielowątkowa i bogata, przy czym nie konkretyzuje ona siebie rzecz jasna jako bohatera literackiego, lecz podświadomie nawet pielęgnuje pewne postawy, myśli czy reakcje na bogactwo życia. Przecież w tej optyce samo nasze życie jest jakąś opowieścią. Dzieje się od do i nawarstwia tyloma zdarzeniami: miłymi, tragicznymi, wielowątkowymi, specyficznymi, trzeba jedynie potrafić to dostrzec.

Jak w takim razie skonstruować w dzisiejszych pogmatwanych czasach w sensie literackim dobrą i ciekawą powieść, powieść jednocześnie wpisującą się w wymagania tych czasów – w sensie narracyjnym, w sensie przykuwania uwagi, owej jednocześnie filmowej fabuły w połączeniu z literackimi smaczkami i aby całość zachowała wysoką estetykę języka przy zachowaniu także jak najwyższego poziomu intelektualnego, poznawczego i pobudzającego naszą wyobraźnię? Niełatwe to zadanie, a jeżeli poszukiwania rozszerzymy z danego kraju na całą globalną wioskę, słowem na cały świat, to w całokształt dzieła wplącze nam się jeszcze problematyka tłumaczenia, a w zasadzie literackiego przekładu, aby efekt był w stanie w jednolitym zakresie zaciekawiać dajmy na to czytelnika koreańskiego i choćby polskiego (w przynajmniej zbliżonym stopniu). Znacie takie powieści? Pewnie tak. Wielu jest takich autorów, choć znowu jest ich nie aż tak wielu. I najgorsze w tym wszystkim, że dziś z reguły tacy autorzy żadnych nagród nie otrzymują. Ich jedyną nagrodą jest ewentualnie okazałe konto w banku i bezcenna niezależność.

Pytaniem stricte literackim jest tutaj pytanie: co uczynić, aby książka – dobra, wciągająca, zajmująca, taka, przy której wyłącza się telewizję oraz wszelkie inne bodźce werbalne, co zatem uczynić, aby taka książka reprezentowała też wysoki poziom literacki – prowokowała do refleksji szerszych, wnikliwszych i głębszych, ponad przeżywaną, czy przeczytaną akcję i płynną fabułę? Jak skonstruować taką powieść. Jak połączyć Lalkę z Tożsamością Bourna, bo chyba współczesny świat – znowu rzecz generalizując, łaknie takich właśnie efemeryd. Kompilacji (do tego artystycznej) świata zajmująco opisanego z narracją zaskakującą, sensacyjną, przykuwającą naszą rozhuśtaną spostrzegawczość tępioną milionem bodźców tego świata.

I właśnie ostatnio, prowadząc swoje literackie peregrynacje, odkryłem jednego z pisarzy spełniających po części te wyżej opisane kryteria. To pisarz francuski, niejaki Guillaume Musso, (ur. w 1974), najbardziej kasowy pisarz Francji, absolwent ekonomii, z zawodu nauczyciel. Autor piętnastu tak zwanych bestsellerów, od siedmiu lat nieprzerwanie utrzymujący się na pierwszym miejscu listy najpopularniejszych francuskich pisarzy. Debiutował w 2001 roku, a dziś ten pisarz robi światową karierę – łączny nakład jego powieści, przełożonych na prawie 40 języków, przekroczył 25 milionów egzemplarzy. Kluczem do sukcesu Musso jest... no właśnie. Trudno to ująć lapidarnie.

Książki Musso spełniają pewne pozornie wykluczające się kryteria. Z jednej strony tworzą wielowątkowy, bogaty świat opisujący różne warstwy społeczne, wnikający w ich typowych przedstawicieli, wkładając ich w gąszcz wydarzeń jakby typowych, które mogłyby się wydarzyć nam samym, a z drugiej strony pisarsko autor z każdym kolejnym rozdziałem otwiera jakby kolejne drzwi do zaskakujących czytelnika narracji, które od nowa każą patrzeć na to, co już się wydarzyło. Postacie Musso są nieoczywiste, skomplikowane, co chwilę odkrywamy ich inną naturę, a pointa wątku i finału jest z reguły niesłychanie zaskakująca. Jednym słowem ten autor stworzył coś nietuzinkowego, autorskiego, fenomenalnie skrojoną na miarę powieść współczesną, z refleksją, przemyśleniami i zadumą nad światem, a jednocześnie z właściwą akcją iście filmową, niejednoznaczną i wciągającą. Sięgnijcie, a zgodzicie się ze mną. Naprawdę warto.

Książki Musso idą też pod prąd sławetnej już poprawności politycznej, zawierając w sobie wiele kpiny i szyderstwa z tak stworzonego świata, przez co stają się nieco kłopotliwym kąskiem dla mediów lansujących ów nowy wspaniały świat. Nie zdziwię jak kiedyś trafią na indeks ksiąg zakazanych, gdyż zbyt dosłownie francuski autor sobie poczyna z żelaznymi już regułami tego nowego świata, nakazującymi totalną tolerancję w miejsce zwyczajnego myślenia i do tego myślenia krytycznego.

Zapewne ktoś zaraz powie, ależ Musso to z pewnością nie James Joyce i będzie miał stuprocentową słuszność. Ulysses powstał sto lat temu. Minęło sto lat, to przecież kawał czasu. Jesteśmy już innymi ludźmi, innym społeczeństwem. Z inną mentalnością, innymi oczekiwaniami (też literackimi) i innymi hierarchiami wartości. Czy dziś mógłby powstać Ulysses? Tak, z pewnością, tylko któż by go czytał? Może postawmy to pytanie inaczej. Czy dzisiejszy Ulysses odniósłby jakikolwiek sukces? Taki jak sto lat temu książka James Joyce’a? Nie sądzę. Czy mamy dziś nastrój, klimat i właściwą atmosferę – czy choćby refleksyjność współczesną na taką książkę jak „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta? Czy ktoś dzisiaj poświęci czas na siedem tomów lektury i setki godzin rozważań? Czy jest to w ogóle możliwe? Ludzie mają problemy z przebrnięciem Tokarczuk czy Myśliwskiego, a cóż powiedzieć o Prouscie czy Joycie? Wiem, znajdziemy jeszcze kilku jaskiniowców lubiących się zagłębić w te dzieła, ale to nie wyznacznik społeczny. To dinozaury. Świat wymarły. Fatamorgana.

Gdzie zatem jeszcze szukać dzieł, (jeśli nie arcy-dzieł, bo to wyjaśni czas i historia), zwyczajnych dzieł współczesnej literatury? Czy takimi dziełami będą książki Musso? Czy mają szansę? Wydaje się, że nie, ale może coś przegapiliśmy, może gdzieś się zagubiliśmy w ocenie literatury, w krytyce literackiej, w całym życiu i świecie literackim? Może tutaj dopatrzymy się owego rozmijania oczekiwań skostniałej krytyki literackiej (akademickiej) i społecznego zapotrzebowania na nowo skrojoną literaturę głębszą? Może nam umknął jakiś element tej układanki, który spowodował, że pisanie musi się zespolić z oczekiwaniem społecznym na... dobrą książkę, na dobrą literaturę, dobrą – czyli jaką?

Graham Green latami dzielił swoje powieści na dwie kategorie: poważne dzieła prozatorskie jak „Moc i chwała” (1940) oraz książki rozrywkowe czyli historie szpiegowskie i thrillery, takie jak „Broń na sprzedaż” (1936), które jego zdaniem mogły się krytykom nie spodobać. U schyłku życia odpuścił sobie taką kategoryzację, a ja zapytam kto dziś w ogóle sięga po Grahama Greena? A szkoda, bo również warto. Fakt pozostaje faktem. Style podzielono na wysoki i niski. Tyle, że dziś obydwa style sięgnęły w jakimś sensie bruku i wyrównał je drastyczny spadek czytelnictwa preferując w miejsce kategoryzacji po prostu czytanie czegokolwiek i to staje się stylem obowiązującym. Kategoria wysokości ustąpiła miejsce kategorii społecznego zainteresowania w ogóle, czyli przy najmniej rozpoznawania autora w tłumie znanych z tego, że są znani. Autora książek. Może zatem książka sprawnie napisana, niosąca za sobą coś więcej niż rozrywkę, coś więcej niż spędzenie czasu, niosąca ze sobą głębszą myśl, refleksję, namysł nie tylko nad opowiedzianą historią, ale i nad jej wydźwiękiem, nad jej sensem i nad nauką z niej dla nas płynącą już jest, albo stanowi książkę, ponadprzeciętną – kiedyś, w przyszłości, potencjalne dzieło? Tego nikt nie wie. Na szczęście. I dzięki temu na szczęście literatura nadal żyje.

W dzisiejszym świecie do głosu doszedł pogląd, że podział na style w literaturze to anachronizm. Analizy twórczości kilku autorów powieści detektywistycznych minionego wieku spowodowała, że uznaje się te powieści za w mniejszym stopniu oparte na wątku kryminalnym, a w większym na skoncentrowaniu na motywach i życiu wewnętrznym bohaterów. Dziś te powieści stały się dla współczesnych trudne w odbiorze. Krytycy i akademicy mogą się na to obrazić, ale ciężko polemizować z faktami. Możemy w tym kontekście wysnuć wniosek, że dzisiejsza literatura powinna się chyba zająć nie poszukiwaniem dzieła, arcydzieła, czy właściwej formy powieści, a bardziej na analizie samego czytelnika, na ustaleniu: kim on jest i co sobą reprezentuje, czego oczekuje, jaka jest jego konstrukcja, i skąd się to w ogóle bierze?

Nie chodzi mi tu o rewolucjonizowanie literatury, o zaniżanie jej poziomu, stylu i wartości jaką za sobą niesie. Chodzi mi jedynie o poddanie do dyskusji tego, że współczesny czytelnik stał się kimś zupełnie innym niż sto lat temu. Ewoluuje szybciej i drastyczniej niż akademicy, krytycy i wszelkiej maści dinozaury – fachowcy. Jest oczywistym fakt, że autor pisze, gdyż ma taką potrzebę, a nie pisze dla (poklasku) czytelnika, ale jednak warto wyciągnąć wnioski z dostępnych analiz i ocen rynku księgarskiego, z analiz społecznych i jeśli ma być jeszcze w ogóle jakakolwiek dla literatury przyszłość poddać się choćby w jakimś stopniu tej refleksji. Autor nie działa bowiem w próżni. Literatura ma opowiadać opowieści, ma być i pozostać też sztuką. Jak pogodzić dziś te dwa jakże trudne wyzwania, których jądra odeszły od siebie dość daleko. Mam na myśli zestawienie tego: jakich opowieści łaknie dziś społeczność, a dokąd zaszła sama sztuka. To wydają się antypody istoty i wydźwięku problemu. Logika walcząca z abstrakcją. W kleszczach takiego dylematu znalazły się dziś: zarówno sztuka jako taka, ale i literatura jako idea opowiadania opowieści.

Kończąc ten powieściowy thriller wywodu chcę powiedzieć, że być może my, zarówno twórcy jak i odbiorcy literatury starej daty, niejako konserwatyści problemu nadal czekamy na nową „Ziemię obiecaną” nie dostrzegając jej we właśnie wydawanych powieściach. Tak naprawdę nikt już nie napisze żadnej Ziemi obiecanej, może co najwyżej obiecać ...Ziemię nową, na której taki dla przykładu Guillaume Musso napisze kolejną zwinną, świetną powiastkę, w której zada wiele wciągających, wnikliwych pytań, zakpi z poprawności politycznej, ośmieszy kabotynów i da nam jednak kawał niezłej literatury, którą być może przegapiamy czekając na swojego wysublimowanego Godota.

Musso zrobił to w „Zjeździe absolwentów” perfekcyjnie. Pierwszoosobową narracją opowiedział kryminalną historię nie tylko o konkretnych ludziach i ich losach, wyrafinowanie odkrywając przed nami kolejne warstwy suspensu, ale jednocześnie barwnie nakreślił swoją obserwację całego francuskiego społeczeństwa, pełen wachlarz dziwolągów i wykolejeńców ubranych w szaty ludzi zwyczajnych, ludzi wplątanych w losy każdego z nas, z namiętnościami, oczekiwaniami i marzeniami, z dziwnym systemem wartości, który finalnie kłania się przeszłości jako dawno odeszłemu dobremu światu, który był doprawdy niezły, ale go doszczętnie oszpeciliśmy swoim znudzeniem i tym, że wszystko już było i należy wymyślić... coś innego.

Mówiąc po ludzku. Musso zrobił to po prostu lepiej niż Netflix, w którego każdym filmie musi wystąpić postacie: dobrego geja, szlachetnego geja księdza bądź bezkonkurencyjnego geja prezydenta. Musso wypowiedział się, że owszem, najbardziej na świecie (oprócz opowiedzianej opowieści) szanuje właśnie wszystkich gejów, ale czasami, to jednak woli takich staromodnych facetów, nieco zwierzęcych, seksistowskich i prymitywnych, ze staroświeckimi: honorem i ideami, bo tylko oni mogą Tobie (i innym) w sytuacji krytycznej uratować życie.

W innej z kolei książce stwierdza, że jak uczą wszechobecni dziś terapeuci (niezbędni współczesnemu człowiekowi, aby żyć to kiedyś czuliśmy współczucie dla najbiedniejszych, ale psycholog współczesności podważa tę postawę, dość dziwnie to uzasadniając: współczucie sprawia, że stajesz się podatny na emocje, więc słaby; aby osiągnąć coś w życiu, trzeba myśleć przede wszystkim o sobie. No i taki świat nam stworzono. Świat samych myślących o sobie. Potworne. I do bólu prawdziwe.

Jakież to ta nieszczęsna literatura roztacza przed nami nowe ścieżki doznań, nieprawdaż? Do póki jej nie zakażą zawsze będzie niosła niepokój i ferment. Potworne. Czego Wam i sobie życzę.

Zamiast Netflixa.

Andrzej Walter

 

 

Plakat

Jarosław Stanisław Jackiewicz

 

Domysły Bartłomieja Siwca

 

„Domysły na temat Ruxa” to nowy tom wierszy Bartłomieja Siwca, wydany w serii „Biblioteka <<Toposu>>” w Sopocie w 2021 r. Na tylnej okładce oprócz biogramu poety (rocznik 1975) widnieje czarno-biała fotografia, a na niej Jego uśmiechnięta, pogodna twarz. Tego uśmiechu jednak nie ma zbyt wiele, jeśli w ogóle jest, w „Domysłach”, co bynajmniej nie musi oznaczać, że jest to książka stuprocentowo pesymistyczna w nastroju czy wręcz ponura. Jej tematyka jest jednak jak najbardziej poważna.

Znajdziemy tu dwa odwieczne tematy: życie i śmierć, ludzkie lęki, niepewności, pytania, także liczne nawiązania do historii najnowszej, zwłaszcza II wojny światowej i hitlerowskiej okupacji  Polski. („Bohaterem” zbiorku uczynił Siwiec Karla-Heinza Ruxa, hitlerowskiego funkcjonariusza, który prawdopodobnie przeżył wojnę – choć słowo „przeżył” brzmi tu cokolwiek dwuznacznie – i w miarę spokojnie „żył sobie dalej” w którymś z krajów Ameryki Łacińskiej, przedtem być może – ciągle pozostajemy w kręgu tytułowych „domysłów” - upozorowawszy własną śmierć w wypadku samochodowym. Oczywiście już w tytule: „Domysły na temat Ruxa” (to także tytuł wiersza) Bartłomiej Siwiec nawiązuje do znanego wiersza Zbigniewa Herberta „Domysły na temat Barabasza”. Inspiracje historią najnowszą (widoczne także w wierszu „Stalinowskie koty”; swoją drogą – cóż za tytuł!) widoczne w poezji Siwca nie są bynajmniej u Niego nowością; zainteresowanych odsyłam chociażby do tomiku „Instrukcja zabicia ptaka”. Ale idźmy dalej, zagłębiając się w świat przedstawiony bydgoskiego poety.

Jak już nadmieniłem na wstępie, tematyka tej książki jest jak najbardziej serio. Śmierć jest chyba głównym jej tematem, czai się niemal w każdym wierszu, przewijając się jak leitmotiv – niemniej nie jest ona traktowana „osobno”, jak jakieś demoniczne, irracjonalne zjawisko nie z tego świata. Siwiec doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jest ona wpisana w ludzką egzystencję, będąc jej immanentną częścią – a nawet znacznie więcej: stając się dla ludzkiego (nie tylko zresztą ludzkiego!) życia wartością konstytutywną, nadającą mu głębszy sens, głębszy wymiar. Na szczęście nie brak tu także pewnej ironii, nieraz niezwykle ostrej, by nie rzec: zgryźliwej – sprawiającej, że zaczynamy na wszystko patrzeć z dystansu, ba! z zupełnie innej perspektywy. Mamy tu do czynienia z niezwykle oryginalnym, nietuzinkowym sposobem patrzenia na świat i czytania go, widzenia dookolnej rzeczywistości niejako „od podszewki”, bardzo z natury filozoficznie, w czym Siwiec przypomina trochę... Wisławę Szymborską – najbardziej to chyba widać w wierszu „Refleksje żuka gnojarza”, w której narratorem (!) jest tytułowy pracowity mały robaczek, mający swą małą – wielką – syzyfową pracę do wykonania i z prawdziwym zdumieniem przyglądający się człowiekowi i jego problemom:

 

(...) Jestem chrząszczem bez specjalnego wykształcenia

od dzieciństwa nauczonym ciężkiej pracy.

Nie kręcą mnie władza, dobra materialne,

a tylko moja kulka.

Czuję się dobrze sam ze sobą,

choć wciąż robię to samo.

Nie jestem wypalony zawodowo,

nie potrzebuję nowych doznań

i pragnień ponad te, które są

przypisane mojemu stanowi.

Dlaczego miałbym być kimś innym

skoro dobrze mi z tym co mam? (...)

 

To, że my – ludzie – możemy CZASEM (bo pewnie niezwykle rzadko) spojrzeć na siebie oczami takiego robaczka, drobinki Istnienia, jest wielkim darem i ogromną szansą na dokonanie życiowych przewartościowań, a przynajmniej na refleksję, dotyczącą naszej kondycji i miejsca Homo Sapiens we Wszechświecie. Zwierzęta uczą nas, także rośliny – choćby... słoneczniki, tylko my nie zawsze jesteśmy w stanie to dostrzec.

Ten jakże oryginalny sposób postrzegania świata jest widoczny także w takich wierszach, jak „Słoneczniki”, „Sekcja”, „Transmisja”, czy w fenomenalnym quasi-erotyku „Rozwiązła książka”; bardzo gorąco polecam te teksty uwadze Czytelników.

Bartłomiejowi Siwcowi bliska wydaje się pewna metoda w penetrowaniu Zła – a mianowicie: pozorna oschłość, chłód, czy cynizm. Idzie tu śladami wojennych tekstów dwóch Tadeuszów: Różewicza i Borowskiego. Widzimy to np. w wierszu „Walter Hierse” z takim cytatem: „W okupowanym kraju najtańszy jest bimber / i ludzkie mięso”. Ta szorstkość, pozorny cynizm, w połączeniu z bezlitosną nieraz ironią dają prawdziwie wybuchową mieszankę. Jest to poezja na pewno nie najłatwiejsza, wymagająca, niepokorna, właśnie „szorstka” (to chyba dobre słowo), niezwykle egzystencjalna.

Bartłomiej Siwiec doskonale sobie zdaje sprawę z tego, że „czas jest elementem gry” („Garde”), a „w każdym z nas jest pustynia. // Jałowiejemy z wiekiem, patrzymy na świat, / coraz bardziej pustymi oczami” („Karawana”). Siwiec jako poeta i jako człowiek odważnie patrzy w oczy Śmierci i Złu, reprezentowanemu przez herr Ruxa czy szlifierkę szkła, będącą zarazem tajną współpracowniczką Gestapo. Nawet więcej, bo oddaje temu Złu głos („Glasschleiferin aus Irene”):

 

(...) Jestem tajną współpracowniczką

Geheime Staatspolizei,

więc nie powinnam o tym mówić

głośno.

 

Moim celem jest operacyjne

zabezpieczenie obiektu.

Musimy się uwolnić od elementów obcych.

Nie jesteśmy źli, jesteśmy skuteczni

i moralni, ale tylko dla swoich. (...)

 

Chciałbym jeszcze specjalnie zwrócić uwagę na takie wiersze, jak: „Notatki z wyścigu szczurów”, „Miejsce”, „Transmisja”, „Kwestionariusz więźnia”, „Sekcja”, czy dwa wiersze bez tytułu: *** po pogrzebie, oraz ***wczoraj targnąłem się.

Stosuje tu Siwiec bardzo ciekawą metodę pewnego „odwrócenia” rzeczywistości, jakby z pozytywu uczynił negatyw, jakby chciał zajrzeć pod podszewkę świata – i człowieka – których niejako bierze pod lupę, badając, jak Szymborska najmniejszą drobinę Universum i z tej drobiny wyciągając zupełnie niezwykłe wnioski o donośnym znaczeniu dla naszej egzystencji. Jest więc w tej książce poetyckiej (chyba bez większego ryzyka mogę ją nazwać niezwykłą) ogromne bogactwo treści przy zastosowaniu stosunkowo oszczędnych, nieraz wręcz ascetycznych, środków artystycznego wyrazu. No i naturalnie materiał do wielu przemyśleń – a przecież o to w gruncie rzeczy chodzi w Poezji.

Nie jest to jednak książka do końca „czarna”, pesymistyczna. Widzimy to choćby na zdjęciu, pomieszczonym na okładce: na końcu tunelu, labiryntu czy kanału (kręgów dantejskiego Piekła?) widzimy Postać otoczoną światłem. Postać człowieka, a może anioła? Jest to ktoś, kto może na nas czeka przy przejściu z Ciemności ku Światłu? A może Poeta, który zagląda w te ciemne korytarze?... Jest to bardzo poetycka fotografia i zaprasza ona do lektury tych wierszy. W każdym razie najważniejsze są tu dwa światy: Światło i Mrok. Chiaroscuro, jak u Caravaggia.

No i w centrum jest człowiek.

Na koniec jeden wiersz bez tytułu, które przytoczę w całości:

 

***

Wczoraj targnąłem się

na swoją śmierć.

Została mi jeszcze

jedna połówka.

______________

Bartłomiej Siwiec, „Domysły na temat Ruxa”. Tom 195, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2021.

 

 

Plakat

Wspólny projekt polsko-ukraiński

 

„Jestem z Drohobycza/ Я – з Дрогобича”

 

W roku 2022 kulturalna, międzynarodowa wspólnota, wyróżnia dwie jubileuszowe daty – 130. rocznicę urodzin i 80 lat od tragicznej śmierci Brunona Schulza. Książka „Jestem z Drohobycza/ Я – з Дрогобича” – to wspólny polsko-ukraiński projekt, poświęcony pamięci genialnego, polskojęzycznego pisarza żydowskiego pochodzenia, który urodził się i w ciągu stosunkowo krótkiego życia rzadko opuszczał Drohobycz.  O jednej z takich podróży (do Poznania) wspomina we wstępie autor projektu – pisarz Piotr Prokopiak.

Oprócz tekstów mających na celu uczczenie pamięci pisarza, w książce zaprezentowano niedawno odkryte opowiadanie „Undula”, w oryginale i tłumaczeniu na język ukraiński. Przekład z języka polskiego zrealizowała Switłana Bresławska.

 

2022 року міжнародна культурна спільнота відзначає дві ювілейні дати – 130. років з дня народження і 80 років з дня трагічної загибелі Бруно Шульца. Книжка ”Jestem z Drochobycza/ Я – з Дрогобича” – це спільний польськоукраїнський проект, присвячений пам’яті Бруно Шульца – геніального польськомовного письменника єврейського походження, який народився і протягом порівняно короткого життя майже не виїжджав з Дрогобича. Про один із рідкісних виїздів Бруно Шульца на польські терени – зокрема до Познані – згадує автор проекту – письменник Петро Прокоп’як у передмові. Крім текстів на пошанування пам’яті письменника, в книжці публікується віднайдене недавно оповідання «Ундуля» в оригіналі і перекладі на українську мову. Переклади з польської мови здійснила Світлана Бреславська.

Autorzy: Switłana Bresławska/Piotr Prokopiak, „Jestem z Drohobycza/ Я – з Дрогобича”. Wydawnictwo Місто НВ, Poznań-Iwano-Frankiwsk 2022, s. 60.

 

 

Plakat

Konkurs „O ludzką twarz człowieka”

 

Komunikat – propozycja

 

1 października 2022 roku odbędą się uroczyste finały XXV Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „O ludzką twarz człowieka”, które będą jednocześnie zamykać w sposób oficjalny tę oddolną inicjatywę. Tegoroczna edycja otrzymała Honorowy Patronat Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Pana Andrzeja Dudy. W związku z tym przygotowujemy do druku obszerną Antologię Poetycką, w której znajdą się najlepsze – niestety, tylko niektóre – teksty poetyckie ze wszystkich edycji konkursu. Przez te lata przez Krośnice przewinęło się bardzo wielu poetów i miłośników poezji. Jako organizatorzy cieszylibyśmy się, gdyby przy tej okazji spłynęły na mój internetowy adres (Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.) okolicznościowe świadectwa, osobiste niepowtarzalne wrażenia czy doświadczenia związane z tą imprezą, a może też wiersze, związane z naszym konkursem poetyckim czy z Krośnicami. Przynajmniej niektóre z nich znalazłyby swoje miejsce w przygotowywanej Antologii.

ks. Wacław Buryła, Polna 2, 56-320 Krośnice

 

 

Plakat

Andrzej Walter

 

Bezwład nieobecności

 

Sztuka to w pewnym sensie stan świadomości artysty. Sztuka w fazie nienarodzonej. Jednak w przypadku poezji bardzo płynna jest granica narodzenia, gdyż ekspresja zapisu myśli jest wielka, a sama koncepcja utworu błyskawiczna i niejako trwała.

Jednym słowem: wizja utworu, jego wszechświat wyobrażeń i jego osobliwa symbolika treści. Później wszystko się komplikuje, rodzi od nowa, rozrasta i wzbiera. To swoisty underground owej treści, dekadencja olśnień i archeologia opowieści wydobywana stopniowo z czeluści umysłu.

Sam zamysł uczynienia z metra (z metra czyli kolei podmiejskiej i miejskiej, współczesnego wyznacznika nowoczesnej metropolii)  przestrzeni doświadczeń i doznań podmiotu lirycznego jest właściwie genialny (idealny  punktu widzenia symboliki). Z tego też wyrastają ogromne konsekwencje poszczególnych wierszy – spostrzeżeń poetyckich, artystycznych i najzwyczajniej w świecie: społeczno-życiowych zamkniętych w przestrzeń dobrej, surowej poezji ludzi cieni – jako kwintesencji tej współczesności.

Anna Nasiłowska w swoim najnowszym tomie „Sztuczne światła” tworzy jedyną w swoim rodzaju Odyseję przestrzeni i Losu, Odyseję stanów umysłu, fenomenalną koncepcję rozpoznania życiowych wyborów, lęków, frustracji czy innych utożsamień człowieczeństwa nadchodzącego wieku.

To będzie wiek dynamicznego popadania w rozwarstwianie się sztuki na skrajnie odległe i coraz mocniej skontrastowane dwie wizje artyzmu – niszowego w kontrze do skomercjalizowanego – wraz z coraz czytelniejszymi formami jej świadczeniu ludności – jedne będą też z perspektywy nędznego i podziemnego bytu Morlocków, drugie, ze świetlano-postępowego upojenia warstwy Elojów. W tej podwójnej dychotomii pojawi się i inna droga – wspomniany już najwartościowszy underground tworzenia sensownego, poza kanonami, poza szkołami, poza kategoryzacją - natchniony głosem własnym, zasadnym, wyzywającym i niepowtarzalnym.

Feniks powstanie z popiołów podziemi, tak jak i podziemia dziś symbolizują pewien upadek rozwiniętych społeczeństw z ich tętniącymi życiem metropoliami, w których anonimowość proletariatu (warstwy wyższe coraz rzadziej poruszają się metrem) wyparła dekalog i uczyniła człowieka pozornie wolnym wolnością absolutną. Jest to wolność stricte korporacyjna wedle schematu wartościującego. Wedle upojenia brakiem wizji, w miejsce której zaimportowano masom ludzkim piramidę potrzeb jakże niezbędnych do zrealizowania.

Dlaczego tyle samotności? Zapytam. Dlaczego tyle beztroski, bezmyślności, siły bezwładu? Sięgnijcie po tom Anny Nasiłowskiej. Tam jest odpowiedź, ukryta w gąszczu pytań i obserwacji. Ukryta w słowach pełnych sztucznego światła, rytmiki ciemności, industrialnej przestrzeni nowoczesnego Hadesu okablowanego napięciem emocji wyrwania się w tych czeluści, z powtarzalności rytuału, z wielkiej podróży donikąd.

Poetka znakomicie rozwija innego rodzaju opis przestrzeni miejskiej niż czynił to Zagajewski. U niego miasto było przestrzenią koncentrującą, bardzo tradycyjne, historyczne, określone w czasie i przestrzeni. U Nasiłowskiej to miasto – to bardziej prawdziwe, realne, dotykalne i tętniące prawdą życia w metropolii przesunęło się do podziemi, tam bowiem realizują się ludzkie trwania, przyjazdy i odjazdy, codzienność, błądzenie we mgle stanów umysłu, tam toczy się całe „naprawdę” ludzkiej egzystencji, ludzkich kajdanów współczesnego korponiewolnictwa nie różniącego się od mrowisk: Berlina, Paryża, Londynu czy Sztokholmu. Ten wszechświat alienacji i unicestwienia wkroczył i tutaj, do Europy niższych prędkości i zaraza rozprzestrzenia się nieskrępowana, wolna i swobodna.

Metro – genialna inspiracja kreatywna artystów. Obrazy, fotografie, dziwny, fascynujący mikroświat, przestrzeń do odkrycia, którą rozpoznawałem jako fotografik w przestrzeni paryskiej czy londyńskiej, a nawet berlińskiej. Miasto tam ginęło. Rodził się inny wszechświat, mikrokosmos zunifikowanych ludzi, postaci jednolitych, pochłoniętych swoimi sprawami, ludzi cieni, ze słów starszej już piosenki Pet Shop Boys – jesteś wampirem / i ja jestem wampirem / mamy tylko odruchy / świetlne refleksy / podróż w nieznane i wszystko to jest bez znaczenia. (przekład swobodny, A. Walter – taki jest jednak sens tej pop-artowej piosenki, nie przypadkiem też grupa Pet Shop Boys, jako jedyna z wielu dostąpiła zaszczytu wykonania genialnego show w Covent Garden na scenie Londyńskiej Opery).

Metro kumuluje nasz świat – świat codziennego rytmu wyznaczonego czynnościami bez znaczenia, linii od – do, życia od – do, taśmy produkcyjnej, współczesnego proletariatu higienicznie stworzonego powszechną edukacją i wtłoczonego w miejskie mrowiska anonimowych ludzi cieni, którym pozostają tylko niespełnialne marzenia. Ciężko się wyrwać z takiej matni.

Metro. Underground. Duszna przestrzeń, którą przecież znamionuje się symboliką tego świata na zewnątrz, którą przecież ożywia się kolorami, światłem i sztuką, uatrakcyjnia na wszelkie możliwe i wyszukane metody i sposoby służące jednakże finalnie temu samemu – przetransportowaniu codziennemu tych wielkich ludzkich mas z i do pracy, z i do domu, tam i z powrotem, tik tak, tik, tak, jeszcze żyjemy, ale rytm jest ciągle ten sam, wiosna, lato, jesień, zima – zawsze ten sam: rytm, stukot, podziemie i twoje życie: zaplanowane, odmierzone, przewidywalne, monotonne, takie samo.

„Sztuczne światła”. Sztuczne życie. Sztuczni ludzie, wsadzeni do sztucznej bańki, tworzą sztuczne historie i znikają. Elojowie i Morlokowie. Doskonale zorganizowana społeczność. Anna Nasiłowska w swoich wierszach snuje swoją liryczną opowieść o naszym świecie. O każdym z nas, o bliźnim, który się pogubił, o człowieku, który zamienił pełny oddech wiecznością, na krótki, impulsywny oddech biegacza, dbającego o zdrowe ciało w niezdrowym duchu – duchu bez wiary, religii, poezji i bez zbędnych słów. Bez szczęścia, które przepoczwarzyło się w podobieństwo szczęścia, w plastikową podróbkę, w labirynt bez wyjścia. W podziemie świadomości. Zagubienie, wykluczenie, atropia, monotonia, codzienny rytm dni nie różniących się od siebie, trwanie podtrzymane używkami i relaksem w impulsywnym stylu. Wiek XXI w pełnej krasie. Piękny wiek nowoczesności po nowoczesności.

Wszystko to dziś ukryliśmy bardzo głęboko. Wszystko, to nasze słowo wytrych. Posiedliśmy wszystko, sprzedaliśmy wszystko i wszystko nam uleciało z rąk. Staliśmy się bezwładni i nieobecni. Prący naprzód dzięki sile bezwładu nieobecności. Gdzie w tym miejsce na poezję?

O to Nasiłowska nie zapytała wprost, ale pyta pomiędzy słowami.

 

Jak co dzień

 

w metrze każdy we własnej bańce

(...)

sztuka ignorowania

zbyt bliskiej bliskości bliźnich

czyli przymusowej komunii

w komunikacji

(...)

stado napiera z tyłu

następuje eksplozja niechęci

żrącej i zaraźliwej

zdolnej tratować

 

wiersz powinien rejestrować przemianę

porannego tłumu w stado

 

przy najbliższym hamowaniu

trzeba go będzie szukać w chmurze

 

jak stutysięczny pasażer metra

który już wysiadł

i nikt go nie zapamiętał

tylko na nagraniu kamery

 

pozostało widmo

niestraszne

cień tylko

przesuwa się do wyjścia

zanim zapis zostanie skasowany

bo nic się nie stało

nic

co ma jakiekolwiek znaczenie

 

* * *

 

My w wiecznym niedoczasie

ćwiczymy

nieliniową półobecność

w kilku niemiejscach naraz

spotykamy się

w locie i na czacie

wieczorem

pomiędzy dwunastym

a dwudziestym szóstym

w październiku listopadzie

który rozsnuł gęsty

ciemnoczarny tren

aż po grudzień

 

Tę wręcz mistyczną sztukę ignorowania bliźniego opanowaliśmy dziś do perfekcji, a nawet wynieśliśmy do rangi zaradności, pragmatyzmu, mijania wydarzeń w pędzie codzienności, w bańkach swoich „spraw”. Komunię komunikacji mamy każdego dnia popadając z mechaniczne zamyślenia bezmyślnego docierania do swoich miejsc pracy, w których wykonujemy serię równie bezmyślnych czynności w ramach korpo-postępu i błogostanu totalnej informacji. Wspólnota ewoluowała ku stadom, więź, ten lepik społeczny ludzkości nie jest już potrzebna, ba, jest zbędna i niepotrzebna. Jednostka samotna jest najlepszym możliwym podmiotem społecznym. Wygodnym w użyciu. I w zużyciu.

Jesteśmy widmem. W niedoczasie. No właśnie – a cóż uczyniono z czasem? Czasy, w którym wszystkim... brak czasu.

 

Pejzaż

 

nie ma horyzontu

metr półtora metra

za oknem betonowa

ściana w ruchu

i kable

być może pod napięciem

 

czasami prześwit

oto stacja

zalana światłem

jest sztuczne

jaskrawe

i zaraz znowu ciemno

 

możesz oddychać

ale się nie zaciągaj

(...)

 

Co?

 

jak co dzień

zstępuję do podziemi

na pamięć

nauczyłam się labiryntu

 

Paryż po północy

 

złapałam wtedy ostatnie metro

z Gare du Nord

ku peryferiom

była sobota

a może już niedziela

lekko po północy

 

Tym razem odpowiem Autorce wierszem: (choć wiersz to dalece niedoskonały)

 

Wciąż Paryż

 

                      Annie Nasiłowskiej

 

był nowy rok

nowy wiek

nowe tysiąclecie

ostatnie metro odjechało

czekała mnie wędrówka

a paryż wciąż się cieszył

szampany zalewały

Rue de Rivoli

Sekwana dudniła księżycem

nikt nie czuł

nadciągających wojen

smaku krwi

wolności z korkiem

cynizmu

 

kiedy szedłem ku peryferiom

było coraz ciszej

coraz duszniej

właściwie każda myśl

zataczała się o paryż

miasto światła

i kolorowej nadziei

 

musiałem iść

przed siebie

dla siebie

wbrew sobie

potykałem się o wojny

samoloty artylerię

 

idę już wiele lat

wszystko to

się znów zaczęło

ale nie wiem

kiedy się skończy

 

Anna Nasiłowska w swoim arcydobrym tomie „Sztuczne światła” dotarła do jądra rzeczywistości i naszej współczesności. Nie strasząc wojnami (przyjdą same), nie strasząc upadkiem ludzkości (erozja postępuje), nie emanując Armageddonem, potopami i plagami egipskimi. Po prostu jak co dzień – zstąpiła do podziemi – stanęła u wrót Hadesu i opisała co zobaczyła. Próbowałem to sfotografować. Na kliszy zapamiętały się jakieś cienie, jakieś widma, jakieś poświaty, światłoczułość naszego istnienia. Jednak lepiej oddają to słowa tego tomu. Jego mistyka undergroundu. Jego wizja, a w zasadzie przestroga obserwacji tego bezwładu nieobecności wystukiwanej przez co drugą osobę na swoich smartfonach, na swoich ekranach samoświadomości, w czeluściach elektronicznych łączy, w gąszczu impulsów, sygnałów, mikrodźwięków.

„Sztuczne światła” to jeden z najlepszych tomów poezji jaki ostatnio wpadł mi w ręce. Godny najwyższej nagrody choćby dlatego, że dotyka spraw i rzeczy najważniejszych. Nie taki zapewne jego los, gdyż literacki światek woli uciekać od rzeczy i spraw najważniejszych i okryć się bardzo wygodną zasłoną niezrozumiałych treści. Tak łatwiej pozostać w obiegu, schować się w muszli swojej akademickiej wyższości nad gawiedzią i swojej niezbędnej potrzebności na niwie nieczytającego niczego (oprócz harleqina i kryminału) społeczeństwa. Przecież jakoś trzeba te uczelniane katedry utrzymać, których sensu utrzymania to społeczeństwo zapewne już nie widzi, albo wkrótce widzieć przestanie. No cóż. Dlatego też tomy poezji najważniejszej są gdzieś tam po kątach rzucane, ale krytyk musi o nich napisać, musi je zauważyć, musi wręcz o nich krzyczeć. Będziemy jeszcze krzyczeć i zapewniam Was, jest jeszcze grupa ludzi chcąca deliberować o rzeczach i sprawach najważniejszych. Sztuczne światła to nie jedyna odpowiedź na życie. Jest też światło z góry, jest świat po tym świecie i wyobraźnia, której nie da się zniewolić.

 

właśnie myślę

nad chaosem a nie logosem

i nad nieboską

poezją metra

ciemną tłumną

w pełni mobilną

pełną pyłu

milionów stóp

w entropii

Andrzej Walter

 

PS.

 

małe podróże wielkimi tunelami

 

(znów: Annie Nasiłowskiej po lekturze Sztucznych świateł)

 

paryskie metro ma swoje słońca

w Londynie

underground to królestwo

supernowej

w Berlinie na stacji Mohrenstraße

dyskretnie lśni

bladoróżową czerwienią

marmur Kancelarii

Tysiącletniej Rzeszy

wcześniej była tam

Strefa śmierci

i pewien mur

który zbudował Miasto

 

w Warszawie

wszystkie mury zburzono

bardziej skromnie

postawiono Wieżowce

zataczamy kręgi solarne

modląc się do podziemi

o kwartalną premię

i szklany chłód

biurowca

kamienie są pospolite

nasze życie

to metro tak samo tętniące niemal wszędzie

 

paryż tęskni

Londyn pokrywa się

dostojeństwem

a w Berlinie znów

paraduje miłość

płoną książki

ponad granicami

trzymamy swoje tarcze

wielkie jabłko

nowojorski sen

kęs nadziei

_______________

Anna Nasiłowska, „Sztuczne światła”. Warszawa 2021. Państwowy Instytut Wydawniczy, s. 80.

 

 

Plakat

Zaproszenie na wystawę

 

Klamerusy

 

23 czerwca br. w K&K Art Galerii odbędzie się wernisaż  Wystawy Rodziny Klamerusów, rozpoczynającej cykl wystaw Wielopokoleniowych rodzin artystów.

 Warszawska Praga,  przez kilka tygodni, przepełni się natchnieniem płynącym z gór.

Na wystawie cieszyć się można będzie pracami rzeźbiarskimi, malarstwem, grafiką, poezją oraz rysunkiem – a przede wszystkim wyjątkową atmosferą łączącą w sobie wielkie talenty z rodzinnością. Artyści i poeci. Mówi się, iż „krew nie woda” i z pewnością wyjątkowość talentu zgromadzonego w rodzinie Klamerusów potwierdza te słowa; Każdy z nich zgromadził w sobie miłość do gór i niespotykaną wrażliwość na piękno.  Na wystawie zaprezentowane będą dzieła  aż ośmiu członków tej niezwykłej rodziny: Kazimierza, Ryszarda, Renaty, Juliana, Adama, Piotra, Władysława oraz Bartłomieja Klamerusów. Najstarszego Ryszarda – rzeźbiarza, Juliana – malarza, publicysty i przewodnika tatrzańskiego, Władka – rzeźbiarza, taternika, który zdobył sławę chyba największą. Wreszcie Piotra – też rzeźbiarza, scenografa i Bartosza, syna Ryszarda, który również zajmuje się rzeźbą. Wystawy dopełniła poezja Renaty, żony Ryszarda oraz fragmenty poezji Adama.

Wydarzenie trwać będzie do 9 lipca 2022 roku.

Wernisaż rozpocznie się o godzinie 19:00, Serdecznie zapraszamy!

K&K ART GALERIA, ul. Białostocka 9, Warszawa

 

 

Plakat