Nowości książkowe

 

 

Plakat

Jan Szczurek

 

Na oczach świata. Opolski Norwid

 

Po otrzymaniu zaproszenia na skrzynkę e-mail , pojechałem na spotkanie autorskie i promocję dwujęzycznej (polsko-ukraińskiej) książki poetyckiej „Na oczach świata” Harrego Dudy. Wcześniej były informacje, że taki tomik powstaje więc nie jadę w „ciemno”. W ogrodach Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej namiot zapełnił się znakomitymi gośćmi, których przywitał dyrektor Tadeusz Chrobak.

Następnie do porządku dziennego przeszedł autor promowanej książki, która powstała w związku z sytuacją za naszą wschodnią granicą. Trwa tam okrutna wojna.  Książka nie ma nic wspólnego z chwilową „modą” na pisanie o cierpieniu , wojnie. Czy to jest realny świat ? Który jest pokazywany czy iluzja. To wyrażenie protestu wobec barbarzyńskiej, czarnej otchłani, jakiej dawno świat nie widział. Jest to fakt . A fakty (cyt. Michaiła Buhłakowa,  to najbardziej uparta rzecz pod słońcem. Nie bądźmy obojętni – mówił prof. Turski na uroczystości wyzwolenia Auschwitz. Więc autor promowanej książki nie jest obojętny, co wyraził wierszami w książce „Na oczach świata”.

Harry Duda uzewnętrznia wrażliwość Norwida, zresztą nie tylko w tym tytule. W dużej mierze taka jest jego twórczość, jego charakter. To nie jest aspirowanie do Norwida. Harry Duda jest współczesnym Polskim Norwidem.  Winien mieć większą rozpoznawalność wartości, o których pisze w swoim pracowitym życiu. Na książkę składają się wiersze tworzone w latach 1988-2022. W wierszu „Kłamstwo” poeta pisze: Bo kłamstwo barwę ma ołowiu, śmiertelną barwę zwłok/ a co się przede mną jawi złotem, choć jak ołów sine //  Przeciwko barbarzyńcy gołąbek pokoju z serca  dziecka wyleciał jak z gniazda od nas do Was  leci /  Ptak niebieski jak niebo, żółty jak pszenica, z serca dziecka uleciał, by wróg nie dał rady unicestwić Wam ducha. // I stanie granica dla żelaznej szarańczy / Przyjdzie odrodzenie. Zazielenią się pola i zakwitną sady.

W poezji Harrego Dudy  kłamstwo, chciwość, nienawiść to zwyrodniałe rodzeństwo. Odwieczni wrogowie prawdy, dobra i piękna. Pod namiotem przy WBP w Opolu treść recytowanych tekstów, ich tragizm zwielokrotniała przepiękna dykcja autora. W powietrzu wyczuwało się obecność Aleksandra Sołżenicyna – „Archipelag  Gułag”,  Anatolija Rybakowa – „Dzieci Arbatu”, Wiktora Suworowa – „Akwarium”. Słychać było szloch piór Michała Szołochowa, Lwa Tołstoja, Michała Buhłakowa, Wladimira Nabokowa, Aleksandra Puszkina, Ilii Erenburga Maksyma Gorkiego, Josifa Brodskiego, Sergiusza Jesienina.

Nad żałobną muzyką dla mordowanych na ulicach ukraińskich miejscowości ludzi pochylali się: Piotr Czajkowski, Sergiusz Rachmaninow, Igor Strawiński, Sergiusz Prokofiew, Mikołaj Rylski-Korsakow, Dymitr Szostakowicz. Tę muzykę mogli zanucić Bułat Okudżawa, Włodzimierz Wysocki.  

Ich nieobecność z przyczyn obiektywnych wypełnił  współczesny bard Grzegorz Grunwald, który przy akompaniamencie własnej gitary zaśpiewał piosenkę pt. „Pieśń do rosyjskich matek”. Słowa napisał Harry Duda, muzykę skomponował Janusz Smulski, obecnie mieszka w USA...

(...) Odbierajcie, matki swych synów odbierajcie z niewoli / Wysłał ich Putin na wojnę – nie waszą, nie naszą na swoją // Wysłała młodzików na wojnę, a przed nimi też katów hordy liczne i  zbrojne // Putin kłamie  i wszystkim tylko nóż wbija w serce. // Wrogie dał nam braterstwo – w  wojny poniewierce // uciekają miliony: nie uznają Putina korony // Domy w gruzach i trupy, a wasi nam z mieszkań synowie zbierają łupy. To tekst zaśpiewanej piosenki.

 

...Nie bądźmy obojętni  

H.D. w  wierszu „Piramida”:

I jaką piramidę Cheopsa wznosicie  już nie – bracia Moskale? Nie wstyd wam rozumów, / I sumień, talentów z przeszłości? Kosicie/ dziedzictwo, co jest po nich – jakby wyrastały / chwastami. Lecz podcięte – krwią broczą, A z tłumów/ niezliczonych  krew wasza marnują caraty / od zawsze – wy, armatnie mięso. Łez Bajkały z oczu Matek – na darmo wylane. Karaty / diamentów i satrapia imperium – ważniejsze. / kamieniami i cegłą jesteście na tę piramidę / pychy, co od Cheopsa większa; bezczelniejsze / dzisiaj caratu plany. Lecz to ludzie wolni / wznosili piramidy. Wy kremlowską gnidę usadzacie na stożku – że nie skona, wierzy, / więc nie chce sarkofagu. Być przeciw – niezdolni, / nie wiecie, z jakiej lufy do świata c(z)ar(t) mierzy…

I dalej: Z dna materii piekielna iskra świat podpali: / ukochany wasz Atom dzień wam sądny sprawi, / Co nie umrze w promieniach – w nowy czas wydali / mutantów  spotworniałe dzieci. I gwiazd sięgnie / ich skowyt. Czy wasz Goebbels choć wie, po co sławi / wielkość Rosji nad wszystko? Kto mieczem wojuje, / ten od miecz zginie – kiedy się wylęgnie / z czynów przeznaczenie.

Ile w tym tekście prawdy, historii, odwagi, prognostyki. W innych wierszach autor przypomina  Biesłan, Samaszki,  Politkowską, Litwinienkę, Gruzję, Abchazję, Czeczenię, Syrię. Przecież Rosjanie już w przeszłości „poili konie w Sekwanie”. Baćce Łukaszence marzy się stanąć nad kanałem La Manche. Ile narodów trzeba zniewolić, ile ludzi musiałoby zginąć, aby marzenie „baćki” stało się faktem? Polska jest... po drodze. Żyjemy w czasach, gdzie w mediach celebryci mówiąc o czymkolwiek używają  języka, „spierdalaj dziadu”, „zajebiście” itp.

Harry Duda operuje pięknym językiem, chociaż opisuje sprawy „zajebiste”.  Jest odpowiedzialny za słowo. Cóż, trzeba o tym pisać, pisać, pisać. Wszak... verba volant, scripta manennt. Słowa ulatują, pismo zostaje. Piórem walczy o to, aby mieszkańcy Lizbony, Paryża i wielu miast Europy nie byli „dobrowolnie” przemieszczani w okolice Kamczatki, jak obecni mieszkańcy Ukrainy. Jest to powtórka z historii lat 1831, 1863, 1920, 1939-42. Będąc obojętnym, wejdziemy „dobrowolnie” do jaskiń . Zaczniemy znowu używać pisma obrazkowego, spełniając „marzenie baćki” z Białorusi. Za te przewidywania cierpi Andrzej Poczobut. A używał też tylko… pióra, Jak Harry Duda.

Prezentację książki autora zakończyła aukcja prac graficznych Ryszarda Drucha, który jest przyjacielem poety. Przylatuje z USA osoba i osobowość niezwykła, nieprzeciętna. Wyjechał do Stanów Zjednoczonych mniej więcej lat temu 30, nie znając języka, bez wielkiej kasy – a może bez żadnej kasy w kieszeni. Niemniej minęło 10 lat, w których imał się różnych prac, a efekt pojawił się stosunkowo szybko: stał się właścicielem własnej galerii, własnego studia „Druch Studio Galery” na Brunswick Avenue 920 w Trenton stolicy stanu New Jersey,  przyjaciel poety H.D.

Jan Szczurek

 

 

Plakat

Nowa płyta Joanny Vorbrodt

 

Korytarze

 

Wrażliwa songwriterka Joanna Vorbrodt ponownie zaprasza słuchaczy do swojego świata. Choć sama pisze i regularnie publikuje w antologiach i pismach literackich, na najnowszej płycie postanowiła wykonać kompozycje do wierszy współczesnych poetów, których ceni. Album zatytułowany „Korytarze” przynosi niemal 40 minut muzyki. Połączenie poetyckich tekstów i wysmakowanych dźwięków, które stało się już znakiem rozpoznawczym artystki, tworzy na płycie niezwykle intymny klimat.

Na albumie znalazło się 10 utworów skomponowanych do wierszy m.in. Janusza Kondratowicza, Pawła Bilińskiego, Zbigniewa Jerzyny, Zofii Mikuły, Romana Śliwonika, Marka Wawrzkiewicza i Marii Żywickiej-Luckner. Wyjątek w tym zestawie stanowi utwór „Karuzela”, do którego tekst napisała sama artystka.

Na pierwszy rzut ucha odnajdziemy tu ślady ścieżek wytyczonych przez poprzednie albumy – „Nie ma

przypadków” (2013) i „Punkty zwrotne” (2018): dźwięki instrumentów klawiszowych i gitar, często finezyjnie połączone z elektroniką. Rozbudowane aranżacje przeplatają się jednak częściej z bardziej oszczędnymi środkami wyrazu, solowe partie gitar z delikatniejszym brzmieniem klawiszy, a charakterystyczne wokalizy z wokalem subtelnym i stonowanym. Joanna Vorbrodt niezwykle umiejętnie dobiera środki tak, aby jak najlepiej zaprezentować piękno i głębię tekstu. Mimo całej palety barw, podążając przez kolejne „Korytarze” jesteśmy pewni, że znajdujemy się w określonym, dobrze przemyślanym, muzycznym uniwersum. W świecie bliskim, intymnym, frapującym i skłaniającym do refleksji. I takim, wobec którego nie potrafimy pozostać obojętni.

Joanna Vorbrodt przyznaje, że „Korytarze” to jej artystyczny przystanek na drodze do trzeciego w pełni autorskiego albumu. Przystanek ten jednak z każdym przesłuchaniem – jak śpiewa w utworze do słów Pawła Łęczuka – „jak ocean wciąga nas coraz głębiej”. A sama artystka wbrew temu, co słyszymy w kompozycji do wiersza Magdaleny Gałkowskiej – staje się coraz bardziej wyrazista i coraz więcej w niej kolorów.

Album „Korytarze” ukaże się w czerwcu br. w serwisach streamingowych Spotify, iTunes, Tidal i Deezer oraz w dystrybucji cyfrowej.

Tytuł albumu: Korytarze

Wykonawca: Joanna Vorbrodt

Kompozycje: Joanna Vorbrodt

Muzyka, mix, mastering: Romuald Vorbrodt

Miejsce nagrania: Atmosfera Tymczasowości

Data premiery: czerwiec

Wydawca: Luna Music

 

JOANNA VORBRODT

Choć śpiewa od zawsze, jej fonograficzny debiut przypadł na rok 2011, kiedy na przygotowanej przez Piotra Kaczkowskiego płycie prezentującej młodych artystów „Minimax.pl 6” znalazł się utwór „Obudź się. Warszawa”. Sukcesy odnosiła jednak już wcześniej – w 2009 roku jej piosenka „Nie jestem online” zajęła drugie miejsce w regionalnym etapie ogólnopolskiego konkursu Polskiego Radia „Przebojem na antenę 2009”. Od 2013 roku jest związana z Wydawnictwem Muzycznym Luna Music Polska. Na swoim koncie ma dwie płyty: „Nie ma przypadków” (2013) i „Punkty zwrotne” (2018). Obecnie dołącza do nich trzecia – „Korytarze” (2022).

W twórczości artystki ważne miejsce zajmuje poezja. Jej wiersze ukazują się regularnie w antologiach poetyckich i pismach literackich. Publikowała m.in. w Poezji Dzisiaj, Kwartalniku AKCENT, Migotaniach i Przejaśnieniach, Portrecie, Magazynie Materiałów Literackich CEGŁA, Gazecie Kulturalnej, Akancie, kwartalniku kulturalnym OBOK, Arkuszach Literackich, Zeszytach Poetyckich, Kwartalniku literacko-artystycznym SZAFA, HELIKOPTER OPT, Kwartalniku Kulturalnym Nowy Napis, w Antologiach Warszawskiej Jesieni Poezji i in. Do płyty „Punkty zwrotne” (2018) dołączona była także książka z wierszami artystki, od 2021 roku dostępna w wersji elektronicznej w serii wydawniczej Tyle słów wydawnictwa Dlaczemu.

Joanna Vorbrodt Jest propagatorką twórczości poetów współczesnych. Od kilku lat wierszy w jej interpretacji można wysłuchać w warszawskim Domu Literatury czy Klubie Księgarza podczas festiwalu Warszawska Jesień Poezji. Swoje interpretacje piosenek i wierszy Janusza Kondratowicza zaprezentowała podczas koncertu przy pawilonie edukacyjnym „Kamień” w Warszawie, na wielkiej łące nad Wisłą. Wykonywała także wiersze Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i mniej znanego poety Jerzego Zagórskiego, które spotkały się z ciepłym przyjęciem słuchaczy.

 

Lista utworów:

  1. Niedziela – wiersz: Janusz Kondratowicz
  2. Wiesz, bo ja nie jestem rozmienialna - wiersz: Magdalena Gałkowska
  3. Dzieje się miłość – wiersz: Marek Wawrzkiewicz
  4. Korytarze – wiersz: Paweł Biliński
  5. Grudzień 2009 – wiersz: Maria Żywicka-Luckner
  6. Ponadpodstawowi – wiersz: Zofia Mikuła
  7. Solaris – wiersz: Paweł Łęczuk
  8. Wczoraj nagle szklanka wypadła mi z rąk – wiersz: Zbigniew Jerzyna
  9. Karuzela – wiersz: Joanna Vorbrodt
  10. I nic – wiersz: Roman Śliwonik

 

 

Plakat

Rozstrzygnięto XXX Edycję Nagrody

 

Nagroda Złoty Ekslibris 2022

 

Poznaliśmy laureatów 30. edycji Nagrody Złoty Ekslibris oraz 13. edycji Nagrody Superekslibris Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Łodzi.

Nagrodę w kategorii Najlepsza Książka o Łodzi Jury przyznało publikacji „Oi! Oi! Oi! To punk z miasta Łodzi…” autorstwa Dariusza Jędrasiaka i Piotra „Bugsa” Wawrzaka. Książkę wydała Fundacja „Człowiek i Środowisko” w Łodzi.

Nagrodę w kategorii Najlepsza Książka o Ziemi Łódzkiej Jury przyznało ex aequo dwóm publikacjom:

  • „Miasto Uniejów i region spycimiersko-uniejowski poprzez wieki. T. 1, do 1918 roku; T. 2, Lata 1918-2020” pod redakcją Jana Szymczaka. Monografię wydało Towarzystwo Przyjaciół Uniejowa i Polskie Towarzystwo Historyczne – Oddział w Łodzi,
  • „Stroje chłopskie regionu radomszczańskiego: studium historii i problemów rekonstrukcji” autorstwa Aleksandra Błachowskiego i Barbary Sitek. Publikację wydało Muzeum Regionalne im. Stanisława Sankowskiego w Radomsku.

 

Ponadto Jury Nagrody „Złoty Ekslibris Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Łodzi” postanowiło uhonorować Nagrodą Specjalną publikację:

„Skarby z malowanej skrzyni: elementarz stroju łowickiego” pod redakcją i z tekstami Magdaleny Bartosiewicz w opracowaniu graficznym i z ilustracjami Karoliny Matyjaszkowicz.

Wydawcą nagrodzonej książki jest Muzeum w Łowiczu.

Nagrodę w kategorii Najlepsze Wydawnictwo Albumowe o Ziemi Łódzkiej Jury przyznało publikacji „Sieradz w fotografii: dawniej i dziś” pod redakcją i z fotografiami współczesnymi Ryszarda Sierocińskiego, z tekstami Tadeusza Olejnika i Tomasza Oszczędy. Album wydało wydawnictwo Prof-Art w Sieradzu oraz Fundacja Wspierania Kultury Miasta Sieradza.

Nagrodę w kategorii Najlepsza Powieść o Łodzi i Ziemi Łódzkiej Jury przyznało publikacji „Tramwaj Tanfaniego” autorstwa Marcina Andrzejewskiego. Powieść wydało Wydawnictwo Kusiński w Łodzi.

Jury nie przyznało nagrody w kategorii Najlepsze wydawnictwo albumowe o Łodzi.

Jury dokonało powyższego wyboru spośród 29 tytułów nominowanych do Nagrody.

 

Nagroda Superekslibris

Nagrodę Superekslibris za całokształt dotychczasowych publikacji o Łodzi otrzymało Łódzkie Towarzystwo Przyjaciół Książki, a za całokształt dotychczasowych osiągnięć w zakresie publikacji o Ziemi Łódzkiej – Jacek Perzyński.

Uroczystość wręczenia Nagród odbędzie się 24 maja 2022 roku o godz. 12.00 w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej im. Marszałka J. Piłsudskiego w Łodzi. 

Jolanta Zwierzyńska

 

 

Plakat

Andrzej Walter

 

Odszedł Aleksander Nawrocki

 

Zelektryzowała nas hiobowa wieść o odejściu Aleksandra Nawrockiego. Jak każda śmierć nadeszła ona: zbyt szybko, zbyt pochopnie, niespodziewanie i znienacka. Zaskoczyła nas, zaszokowała, dlaczego już teraz. Dla polskiej poezji to wielka, przeogromna strata. To strata dla jej: propagowania, uwielbienia, wdzierania się w jaźń i przestrzeń publiczną, dla jej wręcz uświęcania. Aleksander Nawrocki to właśnie z poezją czynił. Uświęcał Ją. Obwieszczał odważnie światu wszelkie odcienie Jej sacrum. Podnosił ją do rangi siły sprawczej wszelkiego Przemienienia, do ideału nad ideałami, do mocy zdolnej unicestwić marazm i zastój tego świata.

Tak, nie przesadzam. Aleksander poświęcił Jej całe swoje życie w czasie aktywności i w czasie snów. Sny przemieniał w rzeczywistość. Organizował spotkania, konkursy, festiwale. Zawsze prowokował do wzbudzania dialogu, zaangażowanej dyskusji i polemiki sprawczej. Pobudzał do szukania rozwiązań i kluczy do naprawy tego, co się jeszcze dało naprawić, a nawet jeśli się nie dało, to chciał abyśmy my nadal mieli marzenia co do roli i znaczenia poezji na świecie. Aleksander Nawrocki podpisał cyrograf. Swoisty pakt ze słowem i jego przemianą w piękno poezji. Nauczył mnie, że jej okruchów, przejawów i sygnałów można doszukać się wszędzie, że nie wolno być zamkniętym na jeden timbre i stylistykę, którą się lubi i rozumie, ale i na wszelkie inne, obce i trudne w odbiorze językowe i uczuciowo-emocjonalne odmienności. Z jednym wszakże zastrzeżeniem, że całość musi zawsze posiadać jakiś sens i znaczenie, jakiś przekaz dla ludzi i świata. Poezja była bowiem dla nas, ludzi, przez nas tworzona i do nas skierowana. Nas miała przecież ocalić. Chciałem tu i teraz, niejako na gorąco, oddać hołd Panu Aleksandrowi, Aleksandrowi, człowiekowi, który opiekował się nami wszystkimi, w tym nawet tymi, których nie lubił. Jeśli pisali, dobrze pisali, zawsze musieli wpaść w sieci Aleksandra. Aleksander Nawrocki był w poezji Wielkim Rybakiem i prawie jak Święty Piotr prowadził nas w dzisiejszym świecie w te wszystkie katakumby nieistnienia. Poruszał niebo i ziemię, żeby tylko ktoś się poetą zainteresował, żeby tylko ktoś poetę nakarmił, żeby ktoś go wydał. Nie było dla niego rzeczy i spraw niemożliwych.

Często się spieraliśmy, warczeliśmy do siebie, burczeliśmy pod nosem, ale zawsze jednoczył nas ten jeden cel. Po latach zespoliło nas to i umocniło. Taka święta polemika i zakochanie w jednym świecie. A teraz pozostał tylko żal, żal że już się nie spotkamy, że nie wręczymy żadnej Nagrody, że nie będzie już komu tak walczyć dla Poezji. Żal i pustka. Taka kolej rzeczy. Życie i śmierć. Splecione nieodwołalnie.

Aleksandrze Nawrocki – cześć Twojej Pamięci i dziełu, któremu poświęciłeś Wszystko. Obaj wiemy, że było warto, chyba nie warto (?), ech jednak warto…

Andrzej Walter

Zdjęcie w tekście: z archiwum Marleny Zynger

 

 

Plakat

Jerzy Lengauer

 

Spiski życiowe

 

Gdybyśmy się kiedyś natknęli na rzecz o Wacławie Sobaszku, spisaną na wielu kartkach papieru, skrzętnie złożonych i włożonych do koperty, to z niej niewątpliwie odczytalibyśmy, że artysta jest pisarzem, poetą, muzykiem, aktorem, reżyserem teatralnym, kierownikiem artystycznym Teatru Węgajty i gospodarzem Festiwalu Wioska Teatralna. I byłaby to prawda niezaprzeczalna. W środku jednak znaleźlibyśmy całkiem inny Sobaszkowy autoportret. Pochodzący od niego samego. Człowiek, który pokonał system, a jednocześnie – i przewrotnie – postkomunista, choć może raczej postpeerelowiec. Przeźroczysty duch warmińskich pól, łąk, lasów i wzgórz. Na poły rzeczywista postać z kolędniczych i allelujkowych wędrówek po Dolnym i Górnym Śląsku, Sandomierszczyźnie, wsiach łemkowskich. Jogin pojawiający się czasami nad brzegami Buga, Wisła, Pilicy. Baczny obserwator społecznych zachowań na kolejowych szlakach pomiędzy Niemcami, Tatrami i Olsztynem. Niezwykły zbieracz okruchów hiszpańskich i francuskich dni i nocy. Samotnik nadbałtyckich plaż i towarzysz irrealnych nocnych biegów swojego przyjaciela. Pamiętnikarz poetów, malarzy, animatorów kultury, muzyków, owładniętych alkoholowym stuporem sąsiadów węgajckiego gospodarstwa, rzemieślników, mechaników, znanych i nieznanych z imienia towarzyszy jego sztuk z domu pomocy społecznej. Syn odchodzącego ojca. Dziadek tęskniący za wnukiem. Te role, osobowości, cechy, umiejętności zamykające się i otwierające w Wacławie Sobaszku, podróżniku po jak najbardziej rzeczywistych krainach i wewnętrznych rozmyślaniach odnajdujemy w „Spiskach życiowych”, czyli dzienniku z podolsztyńskich Węgajt, pisanym przez trzydzieści osiem lat.

Szlaki, na które wybierał się Sobaszek samotnie i z teatralnymi Węgajtami za przyczyną zaproszeń, przyjaźni, instytucjonalnych programów, społecznej empatii, potrzeb iście etnograficznych, antropologicznych i ekologicznych, nie prowadziły jedynie po Polsce i Europie Zachodniej. Widzimy go przecież także w Czechach, Rosji i Białorusi, na Węgrzech oraz na Tajwanie.

A wnętrze artysty? Cóż, to istna biblioteka, nie tyle z przepastnymi tomami i cienkimi, nikomu nieznanymi książeczkami na półkach, lecz z ogromem działów nauk i kierunków humanistycznych. Autorów nie sposób wymienić. Jedni nic czytelnikowi nie mówią. Inni zadziwiają swoją obecnością w życiu Sobaszka. Można sobie wyobrazić, że każda przeczytana przez artystę pozycja, może tylko przekartkowana albo, co chyba jest najbardziej prawdopodobne, przez wiele dni towarzysząca mu wieczorami wraz z nocną lampką, zmieniającym się krajobrazem za oknem wagonu kolejowego czy między teatralnymi próbami jest źródłem pomysłu, rozmów z najbliższymi współpracownikami i w końcu koncepcji kolejnego przedstawienia.

Duchowość, serce, umysł, intelekt Sobaszka nie są wypełnione wyłącznie literaturą. Ona wychyla się z poszczególnych wpisów w dzienniku. Codziennie, co tydzień, co kilka miesięcy. Nie da się odpowiedzieć, czy jest wyłączną inspiracją, czy łączy się i przenika z innymi bodźcami, które stanowią węgajcką przestrzeń. Autor „Spisków życiowych” opowiada, jak on sam ją wypełnia, staje się elementem krajobrazu poczynając od prac remontowych w gospodarstwie, które jeszcze w trakcie ich prowadzenia stało się teatrem , aż po rolę mieszkańca na równi z czarnym dzięciołem, sójką na parapecie, dzikiem stojącym na podwórzu, jeleniem ocierającym się o jedno z otaczających dom Sobaszków drzew.

I ludzie. O nie! Nie są traktowani przez autora jednakowo. Tyle że... rzecz w Sobaszkowej empatii, atencji, szacunku, nawet czymś w rodzaju czułości. Ich odcieni i rodzajów artysta z Węgajt ma nieprzebrane ilości. Bez rozróżniania na współpracowników, zapraszanych artystów, wiejskich gospodarzy czy mieszkańców Domu Pomocy Społecznej w Jonkowie. Dysharmonię czytelnik znajduje tam, gdzie pojawia się przyjaźń, przywiązanie, a potem niewiarygodne poczucie straty, ból samotności, jakaś próżnia w miejscu, które nie powinno, bo przecież za wcześnie, stać się puste. Do tych osób wraca autor często. Tak jak do pisarzy i poetów mających wpływ na jego postawę życiową, stosunek do świata, drogę artystyczną.

Wspomnienia, zdarzenia, sytuacje, wydarzenia, czasami tylko jakaś drobnostka są dla wrażliwego i posiadającego niebywale rozwiniętą wyobraźnię Sobaszka intelektualnym impulsem do rozważań dotyczących życia i śmierci, aspektów filozoficznych, czasami ujętych w jeden tylko wers, ubranych w poezję, przybierających postać prozatorskiego haiku, połączonych z wnikliwą obserwacją przyrody, bądź cytatem literackim, co z kolei zmusza czytelnika do podążania wskazaną przez autora drogą, na której spotka dygresje i skojarzenia związane z własnymi doświadczeniami.

Czasami enigmatyczność Sobaszka wręcz drażni. Wydaje się w pierwszej chwili nie pasować do ładunku emocjonalnego wspominanego wydarzenia. Chociażby choroba i śmierć ojca, skonfrontowane przed czytelnikiem z zapisem o całodziennych wspólnych wyprawach samochodowych. Podobnie śmierci psów, które przez lata towarzyszyły Sobaszkom w Węgajtach, ujęte zostały w formie prawie suchych, zimnych dziennikarskich not. Czyżby autor te niewątpliwie ważne dla niego zdarzenia próbował w ten sposób zachować dla siebie, ukryć przed czytelnikiem swoje uczucia, wpisać w cykl życia i śmierci przeżywany wyłącznie osobiście, samotnie? Tak, jakby pewne sprawy rozdzielał na znaczące dla świata, ekosystemu, sztuki o charakterze społecznym i te dla siebie, które powinny być oznaczone dopiskiem: „Czytelniku, uszanuj!”.

O ile „Spiski życiowe” to dziennik pełen emocji autora, które wynikają z jego obserwowania najbliższego mu otoczenia tudzież świata szerokiego, a wpływającego właśnie na tę jego regionalną, lokalną dziedzinę, z którą dzieli i tworzy swój teatr, co chyba przykuwa największą uwagę czytelnika do postaci Sobaszka, to przecież czynione przez niego spostrzeżenia są dowodem wrażliwości autora na zmiany zachodzące w społeczeństwie, polityce, kulturze instytucjonalnej, czego sam stał się poniekąd ofiarą z początkiem lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Zdający sobie z tego sprawę czytelnik wyraźnie widzi, że Sobaszek przykładający wielką wagę do teatru jako miejsca scenicznego spotkania aktorów i widzów, którzy zamieniają się miejscami, rolami, ba! nawet funkcjami reżysera, scenarzysty, rekwizytora, chciałby, żeby uczestnicy życia społecznego wzięli bardziej aktywny udział w wielkiej sztuce świata. Dopracowywali ją, pisali didaskalia, mieli wpływ na dialogi. Jest oczywiście bardzo oszczędny w słowach. W ten właśnie sposób zwraca uwagę na zanieczyszczone polskie rzeki (przywołuje Herberta). Albo ze zdziwieniem konstatuje, że samochód, który mu się wydał ozdobiony po hippisowski to tylko jeżdżąca reklama jakiegoś pożądanego produktu. Co rusz woła o wstrzemięźliwość w jedzeniu mięsa, przywołując literaturę piękną. Wspomina znajomego, który zakładał olsztyński oddział Greenpeace. A wszystkie te zdawkowe zapiski to jakby zaproszenie czytelnika do kontaktu i z samym Sobaszkiem, i Teatrem Węgajty, a przede wszystkim do po prostu myślenia.

Jest tyle miejsc, zdarzeń, którym Wacław Sobaszek jako świadek, widz, gość, turysta, podróżnik przygląda się jakby mimochodem. Czytając „Spiski życiowe” wiemy jednak, że to nie jest przelotne spojrzenie. On patrzy z uwagą, wyciąga wnioski, jakby jednocześnie był na scenie i wśród publiczności, z obu pozycji czerpał dla siebie inspiracje do kolejnych sztuk mających tylko jeden cel: motywacja społeczności do działania, współtworzenia, wspólnego przeżywania.

Autor „Dziennika” motywuje w przeróżny sposób. Potrafi wprowadzić konsternację w idealnym, spokojnym świecie. Jakąś nieczystość, coś z dołu, na przykład pijacką balladę w opozycji do śpiewanej hinduistycznej mantry. W obronie obu  natychmiast przywołuje Grotowskiego, Gombrowicza… Popisuje się humorem nieco przypominającym zapiski Umberto Eco. Powodem jednego z najdłuższych w książce wpisów jest   powszechny zwyczaj rozmawiania w przedziałach kolejowych przez komórkę, połączony z  rozważaniami, jak spełnić kobiecy apel do  mężczyzn, żeby ci nie sikali na deskę klozetową. Zwracając uwagę czytelnika na wydarzenia kulturalne, literackie wprowadza ciągi dygresyjne. Na przykład w kolejnych zapiskach z początku 2008 roku przywołuje po kolei Gezę Vermesa, autora książki „Jezus Żyd”, następnie „Strach” Grossa, w końcu księdza Węcławskiego.

W „Dzienniku” zwraca uwagę koncepcja „non violence” połączona z niezwykłą tolerancją. Widać, że w Sobaszku obie postawy się rozwijają w miarę potrzeb i  zmian zachodzących w życiu artysty, szczególnie dotyczących zamieszkania i poszerzania działalności artystycznej, czy może raczej pewnego uwrażliwienia społecznego. Zaczyna wspomnieniem o odmowie służby wojskowej z podaniem recepty na skuteczność. Pisze o pracy w Olsztynie i związkach z peerelowskim instytucjonalizmem w kulturze. Stara się nie oceniać. Jednocześnie mierżą go problemy wynikające z głupoty i docenia wartość zalegalizowanej działalności związanej z państwem. Gdy jesteśmy już w Węgajtach, wspomina autor o wzajemnej z mieszkańcami wsi akceptacji, zrozumieniu, poniekąd ustępliwości a nawet pobłażaniu. Tutaj jednak pozostawia czytelnikowi duże pole wyobraźni, zaznaczając jedynie skonfrontowanie miasta ze wsią, obcego z mieszkańcami, artysty z ludźmi poświęcającymi się jedynie pracy fizycznej, sztuki i intelektu z alkoholizmem. Potem wychodzi poza Węgajty, kolęduje i allelujkuje w domu pomocy społecznej, zapewne i innych instytucjach. W tych czasach łagodności i uprzejmości, już w wolnej, demokratycznej Polsce wzburzają Sobaszka ataki rasistowskie, szowinistyczne, dyskryminacja, tym bardziej, że ofiarą staje się jeden z artystów węgajckich. Wówczas zapisuje także to, co widzi na polskich ulicach.

W pewnym momencie zapiski bardziej dotyczą poszczególnych przedstawień, spektakli, performance'ów. Zaczyna jawić się czytelnikowi Sobaszkowy teatr, w którym wielką wagę odgrywają maski i kostiumy, muzyka i śpiew, taniec i dialog z widzami w ich domach. Z zasady Sobaszek nie pisze o treściach swoich sztuk. Scenariusz, a i samo wydarzenie są przed czytelnikiem ukryte. Pomagają przypisy, których jest nieco więcej niż stron „Spisków życiowych”. Zapiski będące reminiscencjami, krótszymi lub dłuższymi refleksjami, notatkami „ad hoc”, krótkimi emocjami bądź dłuższymi przemyśleniami o teraźniejszości z rzadka przekraczają granice dobrego smaku. Widać jednak w takiej dosadności burzę emocji. I to nie w reakcji na zło, głupotę spoza warmińskiego świata, wobec którego Sobaszek często jest bezradny, lecz po prostu z powodu niewątpliwie nerwowej i wymagającej ciągłego opanowania pracy:

„26 czerwca 2017 

Reżyseria: wkurw i cierpliwość” [1].

„Dziennik” kończy się datą 8 kwietnia 2020 i zdaniem: „Nie odpuszczać, nasłuchiwać, leśne znaki poznawać, poukładać jak się da, na kształt i podobieństwo naszych oddechów i ciał” [2]. Dzień wcześniej pojawia się ponad dwustronicowy wiersz, pandemiczny zapis...

Jerzy Lengauer 

 

__________________

[1] Wacław Sobaszek, „Spiski życiowe: Dziennik węgajcki 1982-2020”, wyd. Stowarzyszenie Węgajty, 2020, s. 185.

[2] Tamże, s. 221.

 

Źródło zdjęcia w tekście: https://lubimyczytac.pl/autor/109321/jerzy-lengauer

 

 

Plakat

Rzeszowskie Czwartki Literackie

 

Czwartek ze Stefanem Żarowem

 

Bohaterem cyklicznych Rzeszowskich Czwartków Literackich, organizowanych przez WiMBP, był poeta, publicysta, krytyk literacki i animator kultury Stefan Żarów. Na spotkanie z mieleckim twórcą przybyła do siedziby rzeszowskiej Biblioteki liczna grupa sympatyków literatury oraz twórców – także spośród członków rzeszowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich oraz Regionalnego Stowarzyszenia Twórców Kultury w Rzeszowie, których Stefan Żarów jest aktywnym członkiem.

Witając licznie przybyłych gości, w tym także byłą dyrektorkę WiMBP, Barbarę Chmurę, i profesora Uniwersytetu Rzeszowskiego – Jana Wolskiego, obecna dyrektorka Biblioteki, pani Bożena Janda wyraziła radość z tak dobrej frekwencji na spotkaniu Stefana Żarowa. Przedstawiła bohatera spotkania, jego najważniejsze dokonania twórcze, w czym wsparła ją Małgorzata Żurecka – prezes rzeszowskiego Oddziału ZLP, pokazując Stefana Żarowa w ujęciu anegdotycznym: opowiadając historię związaną z początkami jego twórczej działalności. Podziękowała również panu kapelmistrzowi Grzegorzowi Mazurowi z WDK w Rzeszowie, który wcześniej zagrał na akordeonie „Czardasza”  Vittorio Montiego. Następnie dyrektorka Janda oddała głos wiceprezesowi Oddziału i koledze bohatera Czwartku Literackiego – Ryszardowi Mściszowi, który poprowadził spotkanie.

Ryszard Mścisz na początku humorystycznie nawiązał do epiforycznego zwrotu, swego rodzaju refrenu, który wieńczy każdy wiersz z tomiku Stefana Żarowa „Mensura hominis”, następnie zaś zapowiedział kolejny występ Grzegorza Mazura, który zagrał walca Yanna Tiersena z filmu Jean-Pierre`a Jeuneta „Amelia”. Po koncercie prowadzący zadał bohaterowi spotkania kilka pytań, które dotyczyły jego wcześniejszej twórczości oraz szeregu działań  z tym związanych i stanowiły dopełnienie wstępnej prezentacji Stefana Żarowa. Gdy przyszła kolej na najnowsze dzieło mieleckiego twórcy „Mensura hominis – dziennik małopandemiczny”, główna rola przypadła znanemu w środowisku rzeszowskim znakomitemu recytatorowi, zarazem zaś pracownikowi naukowemu UR – Stachowi Ożogowi. Wypowiedział on szereg interesujących uwag o tworzeniu w ogóle i o twórczości Stefana Żarowa, po czym zaprezentował kilkanaście wierszy z tomiku „Mensura hominis”.

Kolejne pytania zadawane przez Ryszarda Mścisza i uczestników spotkania, między innymi Jerzego Nawrockiego i Dominika Ćwika, skupiały się wokół „pandemicznego” zbiorku z 2020 roku, niekiedy także wybiegały ku doświadczeniom związanym z przeżywaniem pandemii, tym, jak wpłynęła ona na życie wszystkich. Stefan Żarów opowiedział o swoich doświadczeniach i genezie „Dziennika małopandemicznego”, snując obszerne refleksje i w ciekawy sposób dopełniając to, co w poetycki, skondensowany sposób znalazło odzwierciedlenie w kolejnych wierszach odpowiadających 61. dniom z początku pandemii (każdy wiersz odpowiadał poprzez datowanie i numerację kolejnemu dniowi panowania pandemii). Pytania dotyczyły także roli finalnego zwrotu „O, ironio”, dzieł, twórców i myślicieli, którzy twórczo zainspirowali poetę (szczególną rolę odegrała to „Dżuma” Alberta Camusa), wpływu pandemii na stan ducha i sytuację człowieka, twórcy, chrześcijanina. Były też pytania bardziej szczegółowe, dotyczące na przykład określenia „choroby współistniejące” czy „fake newsów”, pojawiło się sporo poważnych refleksji, ale także nieco humoru, odreagowania od tego, co wszyscy w ostatnich latach przeżywali.

Bardzo udane, żywe spotkania zakończyły podziękowania i kwiaty dla jego bohatera, ale także Stefan Żarów podziękował wszystkim jego uczestnikom. Pozostało podpisywanie przez twórcę egzemplarzy „Mensura hominis” dla chętnych osób i „czwartkowe” rozmowy kuluarowe uczestników spotkania w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej przy ulicy Sokoła.

 

 

Plakat