Nowości książkowe

Andrzej Walter, Niepokój horyzontu. Wiersze wybrane 2002-2014. Redaktor prowadzący: Radosław Urbański. Projekt okładki: Andrzej Walter. Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2014, s. 154.

 

 

Andrzej Walter autor niniejszego wyboru wierszy poetycki mieszka i twardo stąpa po ziemi, To prawda, że nie jest on zwolennikiem poezji przyrody, kiedy to znajduje się w orbicie ludzkiej egzystencji. Nie powiem wprost, że jego droga zupełnie odrębnym wije się szlakiem na mapie poezji współczesnej. Zwracam szczególną uwagę na te momenty, kiedy poeta stwarza niepokój łamiąc nieoczekiwanie nagłym przerzutem frazy, wyrzuca banalizujący wyraz, uzyskując elipsę przydającą tekstowi niepowszedni urok.

Z posłowia Andrzeja Gnarowskiego

 

 

Od autora

 

Kiedy napisałem pierwszy wiersz była połowa lat osiemdzie­siątych. System chwiał się w posadach, tylko jeszcze o tym nie wiedział. Moje życie utkwiło w samotności, leku i marze­niach. Ja jednak już chyba wiedziałem, że będzie ono stano­wiło ucieczkę od realności. Choć nadchodzących zmian nie czułem. Jakoś tam doświadczyłem zatem epokowej odwracalności czasów. I nazwałbym dziś swoje pokolenie – Pokole­niem Transformacji. Moja dzisiejsza ocena życia jako uciecz­ki, to efekt pogranicza, nad którym rozlała się cicho dusza tegoż pokolenia. Nie zdążyliśmy zbudować socjalizmu, ani go zniszczyć. Niezbyt wiemy jak poruszać się w zdziczałym kapitalizmie ani w systemie posttransformacji. I wydaje się, że nas nie ma, a przecież jesteśmy. Nie udało nam się wy­chować dzieci. Nie udał nam się sukces. Nie wyszła nam nowoczesność. Ucieczka chyba nadal trwa. Ściga nas coraz więcej demonów.

Oszukujemy się. Dostaliśmy nowe zabawki i budujemy lunapark uciech. Co po nas pozostanie? Popiół i kurz. Garść słów. I snów. Pokolenie Miłosza i Szymborskiej. Kłosa i Bonda. Czarnego i Białego. Tamtego i tego systemu. Oszukane pokolenie. Częściowo przez starszych, częściowo przez dzie­ci, a w zasadzie przez samych siebie. Przecież bardzo źle wy­obraziliśmy sobie ten nowy świat. On nas chyba zaskoczył. Udajemy, że nie. Bawimy się wciąż, nadal gotowi do startu. Lecz walimy głową w Mur. Mur zbudowany z naszego marze­nia świata bez granic. To jest utopia. Nie ma takiego świata. Nie było. I nie będzie. Kreujemy klimat redukcji słów. Jak pomost pomiędzy starszymi, którzy ślinią się ich bogactwem, a młodymi, którzy już dawno wyrzucili to dziedzictwo na śmietnik. Egzystujemy między klasyką, a utylitarnym wysypiskiem. Cała nasza twórczość to: chaos, dywersyfikacja po­staw i miotanie się – w postindustrialnym, bałwochwalczym i plastikowym świecie. Bez ram, stylów, wzorców, inspiracji. Ich resztki, to przypadkowo zebrane okruchy samooszukiwania się. Nie jesteśmy już nawet różewiczowskimi nosoroż­cami. Staliśmy się genetycznie zmodyfikowaną, niezdrową efemerydą, mutantem popromiennym świata bez promieni.

 

Mam blisko pięćdziesiąt lat. Połowę życia żyłem tam, po­łowę żyję tu. Trzydzieści lat piszę, a jednocześnie żyję w bru­talnym, realnym świecie homo oeconomicus. Nastały czasy dzikiego materializmu, zgoła niedialektycznego. Moja świa­domość pozostała jednak wciąż w zmysłowości wiary i czucia silnej mówiących do mnie, niźli mędrca szkiełko i oko. Czu­ję się niejako skazańcem wizji. Żołnierzem transformacji. Składam broń. Zostaje mi już tylko pisanie. To taka Ucieczka z kina Wolność. Tam na jawie pojawiły się sny, a nowy cenzor stał przed złotymi drzwiami. I już nie wiem dokąd uciekłem.

Moja terapia fotografią, wedle słów przyjaciela, Eryka Ostrowskiego, poszukuje jakiegoś absolutnego piękna. Moja rekonwalescencja poetycka jednak drży. Tapla się w brudzie braku nadziei oraz w mantrycznym oczyszczaniu duszy. Wal­czę o normalność nic o niej nie wiedząc. Słów mam coraz mniej. Każde puste jak dni, które znikają w perfekcyjnie zaprogramowanym świecie materii. Po co dalej pisać? Nie wiem. Zwijam się w kłębek tego pisania i czekam. Na co? Też nie wiem. Czekam na jakąś szansę oczyszczenia z grze­chów, których nie popełniłem. Zostałem w nie wtłoczony siłą czasów i wydarzeń. Decyzję podjęli inni.

Kiedy Andrzej Gnarowski dokonał wyboru wierszy po­myślałem o tej drodze i o jej ewolucji. Nie dostrzegłem jej. Rewolucji też nie. Może jakiś okruch przepoczwarzenia się, nasiąknięcia ludźmi, których w życiu spotkałem, a którzy spotkali mnie i coś zasiali. Oni na te wiersze wpłynęli. Odno­szę wrażenie, że są coraz bardziej szorstkie, będąc zarazem bardziej prawdziwymi. Coś we mnie stale umiera, ale nie wiem, czy z tej drogi ku śmierci wytryśnie poezja nowa, praw­dziwa. Jak mam być? Dla kogo i przez kogo. Jedno jest dla mnie jasne – jestem dla Przyjaciela i Żony – Jadwigi. Ale sztuka to coś więcej niż nasza ludzka przyjaźń i miłość. Ona przekracza nas swoją potęgą.

Zanikam więc w jej paranoi odnajdując utracony szlak w małych radościach. Taką radością jest między innymi na­wet chropowaty, surowy i czerstwy wiersz, po którym ktoś – ktokolwiek – podejmuje jakikolwiek dialog. Tak się cza­sem wydarza. Staram się na to chuchać i dmuchać. Na tę iskrę. Szukać jej, bronić i pielęgnować. Dialog czyli spotka­nie. Bo to czego nam najbardziej potrzeba w tym świecie to spotkanie z drugim człowiekiem. I dobroć. Jak pisał Norwid – zostanie po nas Poezja i Dobroć. I podobno więcej nic...

Poezję znajdziesz wszędzie – jeśli chcesz. Z dobrocią rzecz bywa bardziej skomplikowana. Czyż zło nie jest jedynie bra­kiem dobra? Nie wierzę w zło. Nie wierzę w przypadek. Nie wierzę też w siebie. Wierzę w szukanie poezji. W jej ważną Treść i w jej moc. Wiem, że nie pochodzi z materii. Materia przemija – poezja nie.

To chyba podstawowa przyczyna do dalszego pisania. Pi­sania swoim własnym życiem. W tym kontekście poezja jest formą cyrografu. To taki boski cyrograf, choć Boga w to nie mieszajmy. Jego milczenie też składa się ze Słów.

 

Andrzej Walter