Nowości książkowe

 

Plakat

Nowy numer kwartalnika ETHOS

 

Oczekiwanie 

 

OD REDAKCJI

Oczekiwanie. Między pewnością a nadzieją 

 

Problem oczekiwania rzadko zajmuje filozofów, wydaje się, że częściej jest ono przedstawiane w dziełach sztuki słowa, literaturze i poezji. Jego wzorzec i najważniejszy model odnajdujemy w Biblii. Można na nią spojrzeć jako na Księgę, dla której wyczekiwanie jest klamrą i jednocześnie wypełnieniem. Można też powiedzieć jeszcze inaczej; niemal cały Stary Testament jest wiel­kim oczekiwaniem, które kończy się w grocie w Betlejem. Kilkadziesiąt lat później otwiera się perspektywa Paruzji; oczekiwania, w którym, chcąc nie chcąc, pozostajemy. Ojciec Joachim Badeni, kandydat na ołtarze, w wielu swoich wypowiedziach, wydanych po części już po jego śmierci, zwraca uwa­gę (z dużą częstotliwością i siłą), iż żywa pamięć o spodziewanej Paruzji jest życiodajnym źródłem.

Stary Testament dostarcza wątków i obrazów, które (każdy z osobna) mogą stać się podstawą ważnej analizy hermeneutycznej. Wybieram tu tylko kilka z nich, stanowiących ułamek tej problematyki (bardziej obszernie i w od­miennej nieco perspektywie przedstawiona została w jednym z artykułów w niniejszym tomie „Ethosu”1). Należy do nich na przykład motyw kobiet oczekujących dziecka (Sary, matki Izaaka, Anny, matki Samuela..., a już w No­wym Testamencie – Elżbiety, matki Jana, samej Maryi...). Oczekiwanie staje się zasadą obecności i najgłębszą zasadą słowa proroków, przede wszystkim może Izajasza i Ezechiela. Wyczekuje też Dawid, jedna z długiego szeregu oczekujących postaci w Biblii. Księga Psalmów, najbardziej poetycka księga Starego Testamentu, zawiera wyraziste doświadczenie „spodziewających” się, tych, którzy oczekują w pewności, w pełnym przekonaniu, że budują na obietnicy Najwyższego. Takie doświadczenie zawarte jest w psalmicznych dziękczynieniach, błaganiach, radości, smutku, pokucie i uwielbieniu.

Wybrane wersety: „Albowiem poznaj e Pan drogę sprawiedliwych, a droga bezbożnych zaginie” (Ps 1,6)2, „Ty wskażesz mi drogę żywota, pełnia rado­ści jest przed obliczem Twoim, rozkosze u Twojej prawicy na wieczność” (Ps 16,11)3, „Pan da siłę swojemu ludowi, Pan da swojemu ludowi błogosła­wieństwo pokoju” (Ps 29,11)4, przesycone są przeświadczeniem o przyszłym wydarzeniu się tego, czego się oczekuje, po dosłowne zawołanie: „Ocze­kuj Pana, bądź mężny. Niech umocni się serce Twoje. Tak, oczekuj Pana!” (Ps 27,14).5 Przywołane wersety umieszczone zostały – co ma szczególne zna­czenie –jako ostatnie w poszczególnych psalmach, zamykające je. Oczekiwanie ze wzmożoną siłą wymowy objęło zatem swoim znaczeniem wszystkie przedsta­wione wcześniej uczucia, myśli i wezwania. W taki sposób autor psalmów wy­raźnie akcentuje swoje słowa jakby puentą, taką rolę pełni ostatni werset. Cały psalm zostaje zdominowany przez postawę jednoznacznego wyczekiwania.

Jedną z najpiękniejszych biblijnych postaci oczekujących jest Symeon z Ewangelii według św. Łukasza (zob. Łk 2,25–35). Jest on świętym właściwie z pogranicza Starego i Nowego Testamentu. Oczekuje narodzin Zbawiciela. Z Jego przyjściem związana była obietnica, jaką Symeon otrzymał od Ducha Świętego (por. Łk 2,26). W postaci Symeona odnajdujemy swoistą kulminację biblijnych przedstawień oczekiwania. Tak jak wszystkie przypadki oczeki­wania w Starym Testamencie, również i ten związany jest z obietnicą. Jej wypełnienie otwiera usta Symeonowi, który prorokuje6. Obietnica, proroko­wanie pojawiają się w kręgu biblijnego oczekiwania. Towarzyszy mu pewność tam, gdzie człowiek pozostaje w jednoznacznej bliskości Boga. Ta bliskość i pewność charakterystyczne są dla świata Biblii.

Można by powiedzieć, przy zachowaniu koniecznej ostrożności, że w Symeonie upostaciowało się oczekiwanie, stało się czymś na kształt jego archetypicznego obrazu. Z tego, co wiadomo z tekstu Ewangelii, cała obecność Symeona przed narodzeniem Chrystusa wypełniała się w postawie wyczeku­jącej. W momencie zobaczenia Dziecięcia jego życie dokonało się w całości: oczekiwanie, dokonanie i odejście. Wygląda to tak, jakby w tej postaci „zebrał się” cały stary świat oczekujących. Tych, którzy byli pewni wypełnienia się obietnicy.

Człowiek żyje w napięciu ukierunkowanym na przyszłość. Nastawienie na nią zanurzone jest w „spodziewającym się” trwaniu wobec tego, co nadejdzie. Oczekiwanie stanowi konieczną komponentę czasu rysującego się przed człowiekiem. W odniesieniu do postaci biblijnych to czas przesycony żywą pamięcią obietnicy – to ona je prowadzi. Oczekiwanie jest pewnością, że to, co obiecane, dokona się. Wierzą Bogu, nie zaś wierzą w Boga, jak napisał we wstępie tłumaczenia Księgi psalmów w przekładzie Czesława Miłosza ksiądz Józef Sadzik: „Nie znajdziemy w psalmach cienia niepewności, podejrzli­wości, kamuflażu, owego «na wszelki wypadek», które charakteryzuje wiarę człowieka dzisiejszego. Pozwoliłem sobie na paradoks: w Biblii nie ma ludzi wierzących, teraz dodam: ponieważ w Biblii ludzie nie wierzą w Boga, ludzie wierzą Bogu”.7

Takie przeświadczenie ukształtowało oczekiwanie Symeona, który – wie­rzył Bogu. Z paradoksu wskazanego przez księdza Sadzika wynika też cha­rakter postaw w naszych czasach. Na pewno są one rozbite na wiele małych oczekiwań. Kultura, w której żyjemy (myślę o wieku dwudziestym i naszym, najbliższym czasie), ale też – w drugą stronę – kultura przez nas tworzona i bardziej czy mniej podtrzymywana, w intuicjach związanych z problemem oczekiwania jest rozdrobniona, skomplikowana. Świadczy o tym właśnie li­teratura. Daje się w niej odnaleźć wielość oczekiwań i obfitość „spodziewania się”. Literatura piękna, poezja, świadczą o epoce, dają świadectwo naszym czasom. Na początku dwudziestego wieku, w roku 1910, Rainer Maria Rilke pisze powieść, autobiografię wewnętrzną poety zatytułowaną Maltę. Pamięt­niki Malte-Lauridsa Brigge.8 Końcowe jej fragmenty i przede wszystkim sam finał otwierają problem oczekiwania w jego wymiarze najistotniejszym, ale też przesączonym przez osobowe i kulturowe sublimacje, które z jednej strony należy, z drugiej zaś – trudno ocenić. Główny bohater (porte parole autora) po wielu stronach rozmyślań na temat miłości mówi: „Poznawał z dnia na dzień bardziej, że nie jego tyczyła się ta miłość, którą [ludzie spotykani przez boha­tera – B.K.Ch.] się tak pysznili i do której chyłkiem zachęcali się wzajemnie. Musiał uśmiechać się niemal, kiedy się wysilali – i stawało się rzeczą jasną, jak wcale jego nie mogli mieć na myśli. Cóż oni wiedzieli, kto on był! Teraz bardzo trudno było go miłować, a on czuł, że Jeden tylko zdolny był do tego. Ten jednak nie chciał jeszcze”.9

W tym wyznaniu autora (bohatera), bez wątpienia z domieszką antropomorfizującej wizji Jedynego, otwiera się przestrzeń wyczekiwania. Bohater nie ma wątpliwości, że „tylko Jeden” zdolny jest go kochać. W niedopowie­dzianej przestrzeni narracji („nie chciał jeszcze” przenosi możliwość na przyszłość) pojawia się mocne i wyraźne miejsce dla oczekiwania i prze­de wszystkim może – tęsknoty; wymownie naznaczającej czas obecny. Tęsknota – nieujawniana, przejawiająca się również w wielorakim działaniu, bywa znamieniem wypatrywania przyszłości. Bohater poetyckiej prozy Rilke– go zdaje się nazywać głębokie intuicje czy pragnienia, może również te najbar­dziej ukryte, właściwe naszym czasom. Być może tęsknota im właściwa łączy naszą współczesność z oczekiwaniem biblijnym. Tyle, że te dwie tęsknoty są bardzo od siebie odmienne. Oczekiwanie biblijne jest skupione, „świadome siebie”, to dzisiejsze bywa rozproszone, staje się najczęściej intuicją, budzącą się w określonych momentach. Ulega sile impulsów cywilizacji. Po stronie dzisiejszego oczekiwania jest raczej nadzieja, nie – pewność. O zjawisku tym należy jednak mówić ostrożnie, ponieważ wydaje się, że kręgi nie wierzących w Boga (jak mówił ksiądz Sadzik), ale tych, którzy zdają się wierzyć Bogu, ciągle się powiększają.

* * *

Oddawany właśnie do rąk Czytelników numer „Ethosu” jest sto pięćdzie­siątym, jubileuszowym tomem czasopisma. Do pierwszej jego edycji wprowa­dzenie napisał ksiądz Tadeusz Styczeń, inicjator i pierwszy redaktor naczelny „Ethosu”. Pokusa, by zbudzić tamtą refleksję, stojącą u początków kwartalnika, jest duża. Kiedy sięgam do fragmentów pierwszego wydrukowanego w nim tekstu, w kontekście tak wyprofilowanego obecnego tomu pojawia się myśl, by na nowo wejść w oczekiwania założyciela czasopisma albo przynajmniej je przemyśleć. Przywołuję zatem fragment pierwszego artykułu Od Redakcji zamieszczonego w „Ethosie”, a zatem tekstu, który stał się początkiem nurtu przepływającego przez sto pięćdziesiąt numerów kwartalnika: „Czy wyjście poza «wolność kierowaną prawdą» w stronę «wolności kierującej prawdą» nie oznacza kresu i prawdy, i wolności? Czy w świetle takiego przeformułowania związku prawdy z wolnością zachowuje jakiś sens i moralną rangę świadectwo tylu więźniów sumienia? Czy dokonana w ten sposób eliminacja możliwości wyrzutów sumienia, które oskarża człowieka o niewierność poznanej praw­dzie, stanowi uzdrowienie tegoż sumienia, czyjego uśmiercenie? Pytania te są tak fundamentalne, jak fundamentalne wydaje się nam zagrożenie dla ethosu, polegające na odwróceniu stosunku zależności pomiędzy wolnością i prawdą. Powaga tego zagrożenia naprowadza nas wciąż na tę oto formułę tożsamości człowieka: autotranscendencja w prawdzie. Pismo wyrastające ze środowiska Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i pragnące je w jakiejś mierze repre­zentować nie może w tym kontekście nie odwołać się do szczególnie trafnego hasła naszej – jak i każdej innej w świecie – katolickiej «Almae Matńs». Hasło to brzmi: «Veritatem in caritate facere». Czynić prawdę w miłości. Czynić ją na wzór Tego, który wyznał przed Piłatem: «Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie» (J 18,37). Chciałoby się tu przytoczyć cały Prolog Ewangelii Janowej, zwany też «Hymnem o Słowie», które samo określiło się mianem Prawdy. Czyż fakt, że dla zbawienia człowieka Odwieczne Słowo stało się Ciałem, ukazując człowiekowi pełnię prawdy o nim samym, nie stanowi objawionego potwierdzenia i pogłębienia tego, iż on sam spełnić się może jedynie poprzez posłuszeństwo rozpoznanej i moralnie wiążącej go prawdzie?”.10

Bernadetta Kuczera-Chachulska

 

_______________

1 Zob. M. Dżugan, „Oczekuj Pana, bądź mężny, nabierz odwagi i oczekuj Pana” (Ps 27, 14). Koncepcja oczekiwania w Starym Testamencie, „Ethos. Kwartalnik Instytutu Jana Pawła II KUL” 38(2025) nr 2(150), s. 35–59.

2 Księga psalmów, tłum. C. Miłosz, Editions du Dialogue, Paris 1981, s. 55.

3 Tamże, s. 74.

4 Tamże, s. 98.

5 Tamże, s. 96.

6 „Słowa Symeona sąjakby drugą zapowiedzią dla Maryi, gdyż wskazują na konkretny wymiar historyczny, w którym Jej Syn wypełni swoje posłannictwo, to jest wśród niezrozumienia i w cier­pieniu”. Jan Paweł II, Encyklika Redemptoris Mater, nr 16.

7 J. Sadzik, O psalmach, w: Księga psalmów, s. 15n.

8 Zob. R.M. Rilke, Malte. Pamiętniki Malte-Lauridsa Brigge, tłum. W. Hulewicz, Czytelnik, Warszawa 1979.

9 Tamże, s. 240n.

10 T. Styczeń, Dlaczego „Ethos”?, „Ethos. Kwartalnik Instytutu Jana Pawła II KUL” 1(1988) nr 1, s. 5n.

 

Plakat

 

 

 

Plakat

Andrzej Dębkowski  

 

Rocznica Powstania Warszawskiego – pamięć, sens, świadectwo

 

1 sierpnia 1944 roku, o godzinie 17:00 – „W” jak „Wolność” – Warszawa stanęła do nierównej walki. Wybuchło Powstanie, które od osiemdziesięciu jeden lat wciąż zadaje pytania, porusza sumienia i domaga się zrozumienia. To już nie tylko wspomnienie o bohaterskim zrywie, ale trwały element naszej tożsamości narodowej – dramatyczny symbol wolności, ofiary i niezgody na zniewolenie.

Powstanie Warszawskie, mimo swojej militarnie tragicznej klęski, jest wydarzeniem głęboko zwycięskim moralnie i duchowo. Było odpowiedzią na pytanie, które stawia historia każdemu pokoleniu: czy warto walczyć, gdy wszystko wskazuje na porażkę? Pokolenie Kolumbów odpowiedziało: „Tak, bo nie można żyć w kłamstwie i upodleniu. Bo niepodległość nie jest darem, ale zobowiązaniem”.

Wielu z tych młodych ludzi nie miało jeszcze nawet dwudziestu lat. Chodzili jeszcze niedawno do szkół, kochali, marzyli, pisali wiersze. A jednak chwycili za broń, często domowej roboty, by stanąć naprzeciw jednej z największych machin wojennych świata. Nie szli na pewną śmierć z romantyczną naiwnością, jak chcieliby to widzieć niektórzy krytycy. Szli, bo czuli, że to ich moment – ostatni moment, by powiedzieć światu: „Warszawa nie zgadza się na bycie ofiarą historii”. Ich odwaga nie była szaleństwem. Była świadectwem – głęboko przemyślanym aktem wolnej woli.

Dziś, po 81 latach, wciąż pytamy, czy Powstanie miało sens. Historycy spierają się o decyzje dowódców, szacują straty, analizują alternatywy. I dobrze – taka refleksja jest potrzebna. Ale ponad tymi dyskusjami unosi się coś, co nie poddaje się chłodnym analizom. Unosi się duch. Duch tych, którzy wyszli z kanałów z białą flagą, ale nie ze złamanym sumieniem. Duch tych, którzy w ruinach stolicy odnaleźli godność i głęboki sens walki o wolność, której nie mierzy się sukcesem na mapie frontów, ale niezłomnością serca.

Powstanie Warszawskie jest jak świętość narodowa, nie dlatego, że było bezbłędne, ale dlatego, że było prawdziwe. Uczyniło z Warszawy nie tylko ruinę, ale i symbol. Stało się mitem – ale mitem nie w znaczeniu bajki, lecz opowieści, która nadaje sens wspólnocie. To opowieść o tych, którzy nie wybrali łatwej drogi przetrwania, ale trudną drogę wolności.

Dlatego dziś – po dziesięcioleciach – młodzi nadal składają kwiaty pod Pomnikiem Powstania, śpiewają powstańcze pieśni, zapalają znicze na grobach „Zośki” i „Rudego”, noszą opaski z kotwicą Polski Walczącej. Bo gdzieś głęboko czują, że to nie tylko historia – to ich dziedzictwo.

Ale w tej samej przestrzeni pamięci, obok autentycznego wzruszenia i refleksji, pojawia się coś niepokojącego. Powstanie Warszawskie, jego legenda i symbolika, bywa coraz częściej zawłaszczane przez niektóre środowiska polityczne. Odwołując się do etosu walki i poświęcenia, próbują uczynić z niego oręż w swoich doraźnych, partyjnych wojnach. Fałszuje się kontekst, pomija niewygodne wątki, dzieli się bohaterów na „naszych” i „nie naszych”. Tymczasem pamięć o Powstaniu nie należy do żadnej partii ani ideologii – należy do narodu. Do wszystkich, którzy chcą z niej czerpać mądrość, a nie propagandę. To zawłaszczanie boli, bo umniejsza ofierze tych, którzy walczyli dla wszystkich Polaków, nie dla jednej wizji Polski.

W 81. rocznicę Powstania Warszawskiego powinniśmy mówić nie tylko o tragedii i heroizmie. Powinniśmy mówić o zobowiązaniu. O tym, że wolność, którą dziś mamy – jakkolwiek krucha, zagrożona, niedoskonała – została opłacona najwyższą ceną. A skoro tak, to naszym obowiązkiem jest jej strzec – nie tylko przed wrogiem zewnętrznym, ale i przed własną obojętnością, cynizmem, lenistwem moralnym.

Powstanie Warszawskie to nie tylko zryw z przeszłości. To wezwanie, które brzmi nadal. Do odwagi. Do odpowiedzialności. Do pamięci. I do tego, byśmy nigdy nie pozwolili, by duch tamtych dni został zapomniany lub wykorzystany wbrew jego istocie.

Andrzej Dębkowski 

 

 

 

Plakat

 

 

 

Plakat

 

 

 

Plakat

 

 

 

Plakat

 

 Andrzej Dębkowski

 

Trzy dekady z „Gazetą  Kulturalną” –

czyli o sztuce trwania  na przekór wszystkiemu

 

W grudniu 2004 roku, kiedy pisałem tekst z okazji wydania setnego numeru „Gazety Kulturalnej”, byłem pełen mieszanki ironii i ostrożnego optymizmu. Tamten jubileusz nie skłonił mnie do wygłaszania górnolotnych laudacji. Raczej pozwoliłem sobie na odrobinę przekory i żartu. Rozpocząłem  go słowami:

Jubileusz 100. numeru pisma jest pretekstem do wygłaszania różnych mów czy laudacji. Nie będę tego robił, bo przypuszczam, że nie spowoduje to zwiększenia nakładu pisma, na przykład do dziesięciu tysięcy egzemplarzy… Ze swej strony chciałbym z tej okazji podziękować wszystkim Czytelnikom „Gazety Kulturalnej” za ich wierność, że pomimo braku kolorowych wkładek z »wierszami« Pameli Anderson, w dalszym ciągu chcą nas czytać. Dyrekcji Domu Kultury za to, że daje na druk, wszystkim redaktorom, stałym współpracownikom i autorom publikującym swoje materiały dziękuję za to, że nigdy prosili o honoraria, których i tak by nie dostali, gdyż pismo od samego początku redagowane jest społecznie. Kochani, chciałbym Wam powiedzieć, że nie dostaniecie ich również przez kolejne sto numerów, a to z tego powodu, aby pieniądze nie przesłoniły Wam czystości umysłu przy pisaniu Waszych wspaniałych, na wysokim poziomie tekstów. A czego życzę sobie?... Sobie, życzę zdrowia i spokoju... bo wszystko inne mam... Czego i Wam życzę – przynajmniej na następne sto numerów”.

Pamiętam, jak pisałem te zdania z lekkim uśmiechem, nie przypuszczając, że faktycznie przyjdzie nam to wszystko sprawdzić w praktyce. Minęło bowiem 21 lat od tamtej chwili, a oto trzymacie w rękach numer 348., a Gazeta Kulturalna świętuje swoje TRZYDZIESTOLECIE.

Wciąż tu jesteśmy. I choć chciałbym napisać, że trzy dekady to czas triumfów i zwycięstw, prawda jest bardziej skomplikowana. To raczej czas mozolnego trwania, wygryzania sobie kawałka przestrzeni w rzeczywistości, która nie zawsze była przyjazna dla kultury. To historia pełna wzlotów i upadków, chwil nadziei i momentów zwątpienia, ale przede wszystkim historia ludzi – autorów, współpracowników, przyjaciół i Czytelników – którzy przez trzy dekady udowadniali, że słowo ma znaczenie.

A początki były w imię pasji, nie pieniędzy... Kiedy w 1996 roku ruszaliśmy z pierwszym numerem (wtedy jako jednodniówka z okazji Ogólnopolskich Konfrontacji Literackich w Zelowie), nie mieliśmy nic poza pasją i przekonaniem, że w naszym kraju potrzebne jest pismo, które będzie przestrzenią dla niezależnej myśli i sztuki. Nie było pieniędzy na porządną redakcję, na szeroką dystrybucję, na kolorowe wkładki i papier kredowy. Były za to stare prymitywne komputery (dzisiaj muzealne), zapach toneru w maszynie drukującej i entuzjazm ludzi, którzy wierzyli, że kultura to coś więcej niż przemijające mody.

Redakcja mieściła się (i mieści do dzisiaj) w pokoju instruktorskim w Domu Kultury, gdzie na biurku piętrzyły (i dalej piętrzą) sterty materiałów, książek i druków, a telefon stacjonarny (wtedy) co chwilę dzwonił z wiadomościami od autorów. Były dyskusje o tematach numerów, często przy herbacie i papierosach (choć dziś trudno się do tego przyznać).

Pierwsze numery powstawały w bólach – dosłownie i w przenośni. Pamiętam nerwowe wizyty w drukarni, gdzie każda zmarszczka na twarzy drukarza wydawała się zwiastować katastrofę. Pamiętam też entuzjazm pierwszych czytelników, którzy pisali listy, dzwonili, podchodzili na ulicy i mówili: „To się czyta, chociaż to nie są łatwe teksty!”. To wtedy zrozumiałem, że warto.

Przez te wszystkie lata przez pismo przewinęło się mnóstwo Przyjaciół, których już nie ma. Bo trzy dekady to również czas pożegnań. Z każdym kolejnym rokiem lista nazwisk, które muszę wymieniać w czasie przeszłym, stawała się coraz dłuższa: Jerzy Tomaszkiewicz (2001), Tomasz Agatowski (2004), Tadzio Kwiatkowski-Cugow (2008) – jego miejsce jako felietonista zajął Stefan Jurkowski, Tadzio Chróścielewski (2005), Henio Cyganik (2005) Wilk Przeczek (2006), Ania Kajtochowa (2011), Zbyszek Jerzyna (2010), Czarek Leżeński (2006), Nikos Chadzinikolau (2009), Jasiu Juszczyk (2011), Rysiu Rodzik (2012), Krzysiu Gąsiorowski (2012), Andrzej Waśkiewicz (2012), Adaś Szyper (2015), Jurek Górzański (2016), Rafał Orlewski (2020), Jasio Leończuk (2021), Leszek Żuliński (2022), Ernest Bryll (2024), Kazio Ivosse (2025)... Przecież to znane i uznane nazwiska polskiej literatury współczesnej. Każdy z nich był osobnym światem, niepowtarzalnym głosem na łamach Gazety Kulturalnej.

Zawsze powtarzam, że nasze pismo jest czymś więcej niż zbiorem artykułów – to także wspólnota ludzi, których połączyła miłość do słowa. Wspólnota, która z każdym odejściem staje się uboższa, ale też silniejsza pamięcią o tych, którzy tworzyli ją przed nami.

Nie da się ukryć: przez 30 lat istnienia Gazety Kulturalnej ani razu nie mogliśmy liczyć na prawdziwe wsparcie Państwa. W Polsce nigdy nie zbudowano systemu mecenatu kulturalnego, który pozwoliłby takim inicjatywom, jak nasza, funkcjonować bez nieustannego balansowania na granicy przetrwania. Prywatny mecenat? Byłby zbawieniem – ale i on wciąż raczkuje, a w Zelowie praktycznie niedostępny.

A mimo to przetrwaliśmy. Na przekór wszystkiemu. A przetrwaliśmy dzięki Dyrekcji Domu Kultury w Zelowie i władzom miasta – Oni rozumieli, że Gazeta Kulturalna, to rzecz unikatowa w skali kraju i jakże ważna dla kultury, nie tylko regionu...

Czy dziś jest trudniej?

Tak, dziś jest trudniej niż kiedykolwiek. Świat zmienił się nie do poznania. Internet sprawił, że każdy może być „wydawcą”, ale też sprawił, że wartościowe treści giną w zalewie taniej rozrywki i fake newsów. Papierowe czasopisma stały się anachronizmem – ale czy to oznacza, że powinniśmy się poddać? Nie. Bo wierzymy, że istnieje grono Czytelników, którzy wciąż cenią głębszą refleksję, piękno języka, sensowne rozmowy o kulturze. Dla nich warto robić to dalej. Warto dla tych kilku tysięcy odwiedzających naszą stronę każdego dnia.

Na pytanie, co dalej, odpowiem krótko: będziemy trwać. Tak jak przez ostatnie trzydzieści lat, tak i przez kolejne będziemy szukać autorów, którzy mają coś do powiedzenia. Będziemy drukować wiersze, eseje, recenzje i felietony, które nie schlebiają gustom, ale zmuszają do myślenia. Ale dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy Was – naszych Czytelników i Przyjaciół. Waszego wsparcia, zarówno duchowego, jak i materialnego. Bo tylko razem możemy zapewnić, że Gazeta Kulturalna będzie istnieć dalej. Trzydzieści lat temu nie mieliśmy pewności, czy dotrwamy do kolejnego numeru. Dziś mogę powiedzieć: było warto.

Dzisiaj „Gazeta Kulturalna” – choć w dalszym ciągu nie jest pismem atrakcyjnym edytorsko (oczywiście z powodów finansowych) – ma swoich stałych odbiorców, czekających z utęsknieniem na kolejne numery. Pełni więc ona swoją rolę, niezwykle pożytecznie. Z jej kolumn płynie nuta optymizmu pozwalająca zrozumieć uciekający czas, odnaleźć swoje miejsce we współczesnym świecie, lepiej poznawać przyszłość, nie zapominając o tym, co w sumie jest najważniejsze – pamięć o własnej przeszłość, o swoich korzeniach i tradycjach – o swoich ojcach i o swoich dziadach... Naród bez historii jest narodem martwym, kto o tym nie pamięta, nie będzie nigdy zapamiętany przez swoich następców...

Sobie życzę zdrowia i spokoju. Wszystko inne mam.

A Wam życzę tego samego – na następne... lat.

Andrzej Dębkowski