Daniela Ewa Zajączkowska-Hynas
Wspomnienia i fascynacje Anny Andrych czyli o twórczości i nie tylko recenzja „Wizerunków”
Książkę pt. „Wizerunki” autorstwa Anny Andrych trudno przypisać do jednego gatunku, ponieważ w tym zbiorze znajdują się recenzje, eseje, wspomnienia, relacje i wywiady.
Co zatem łączy te różnorodne formalnie teksty, dotyczące wielu ludzi i spraw? Jest to idea przedstawienia istotnych dla autorki twórców, lektur, kulturalnych wydarzeń oraz środowiskowej działalności artystów. Pisarka nie ukrywa osobistego zaangażowania i śmiało wyraża swoje opinie, dzieli się refleksjami i spostrzeżeniami oraz sympatiami. Jest przy tym życzliwa, uważna i empatyczna, lecz nie bezkrytyczna. Niektóre postawy ją rażą, gdyż nie lubi środowiskowej zawiści czy twórczego zadufania. „Kilka wierszowanych „jaskółek” nie czyni z nikogo poety, a wydawanie książek niekoniecznie stanowi przepustkę. Ktoś taki ma o własnym pisaniu wysokie mniemanie, oburza się na próbę reakcji, a brakuje mu pokory wobec słowa i dystansu do siebie. Nie czyta książek ani pism literackich, także poezji kolegów po piórze, czyta – siebie”.1 Pisze także o ludziach, którym takie zachowania są obce, choć się z nimi zetknęli, a niekiedy nawet przez nie ucierpieli.
Ważny jest dla niej kontekst czasu, dlatego opowiadając o czyjejś twórczości uwzględnia kiedy i w jakich okolicznościach dzieło powstawało oraz co wpływało na wybory twórcze i życiowe pisarzy i poetów. Artyści, którym poświęca swoją uwagę to zarówno twórcy powszechnie znani, jak i mniej popularni, a również ważni. Czasem jest to ktoś, o kogo dorobku trzeba przypomnieć, niekiedy ktoś dopiero dobrze się zapowiadający.
Zbiór otwiera tekst poświęcony nieodżałowanemu poecie i krytykowi Andrzejowi Krzysztofowi Waśkiewiczowi. Jest to wyraźny sygnał, jak istotna dla idei książki jest kategoria pamięci: upamiętnianie, uwiecznianie, utrwalanie i przypominanie ludzi, twórczości, zdarzeń. Pierwszy wizerunek nie tylko zawiera ważne informacje biograficzne o twórcy, jego życiu rodzinnym i zawodowym, ale jest także impresją ze spotkania promującego książkę wspomnieniową: „Eugeniusz Kurzawa jest autorem, a właściwie współautorem – niezwykłej książki, cennej dokumentacji. Ukazała się ona nakładem toruńskiego Wydawnictwa Adam Marszałek. To sukcesywne odgruzowywanie przeszłości, peregrynacje. Każdy etap wspomnień Andrzeja K. Waśkiewicza, często bardzo osobistych, Kurzawa poprzedził własną wypowiedzią. Zamieścił fotografie, które same w sobie są wartością książki. W trakcie spotkania miałam wrażenie, że autor-redaktor książki bardzo emocjonalnie przeżywa każdy jej fragment. Z pasją też opowiadał o podróży, jaką zafundował przyjacielowi, w ciepłych serdecznych słowach go wspominał. Dzięki pomysłowi Kurzawy, determinacji, sprawnej i przemyślanej organizacji podróży, powstała nie tylko niezwykła książka, ale i film dokumentalny – równie niezwykły. Jego autorką jest Justyna Dzienis”.2 Tworząc wizerunki danych postaci autorka często nawiązuje do ich rodzinnych korzeni. Dowiadujemy się więc w jakim środowisku wyrośli, jakie wzorce i wartości ich ukształtowały. Prezentowani są nie tylko krewni, ale również przyjaciele i ludzie, którzy odegrali, czasem tylko epizodyczną, lecz istotną rolę w rozwoju osobistym i twórczym bohaterów opowieści. Wspominani są także ci, którzy poczynili nieumyślne szkody w ich życiu lub celowo ich skrzywdzili. Autorka uświadamia nam jaki był ich los i z czym się zmagali, z jakimi trudnościami lub chorobami, jakim odrzuceniem lub samotnością. Poznajemy ludzi, którzy walczyli o siebie, innych i o wyznawane przez siebie wartości. Mimo, że są z różnych pokoleń i różne są koleje ich losu, dla wszystkich pisanie to sposób na dzielenie się swoją wrażliwością, przekazywanie istotnych dla siebie prawd. To dzielenie się egzystencjalnym doświadczeniem i dawanie świadectwa swoim czasom.
Nie każdego z nich miała pisarka okazję poznać osobiście, wnioskuje więc o ich życiu – z dokonań oraz tego, co o nich napisano i powiedziano, koncentrując się na tych aspektach ich życia i twórczości, które są dla niej samej szczególnie znaczące. W przypadku życiorysu i pisarstwa Przemysława Bystrzyckiego ważne było dla autorki uwikłanie jednostki w dzieje zbiorowości oraz wierność wyznawanym wartościom, poświadczona postawą życiową i twórczą. Jest to biografia znamienna dla losu tego pokolenia, które zaznało okrucieństwa dwóch totalitaryzmów – faszystowskiego i komunistycznego. Ukazuje nam człowieka, który odważnie żył i pisał, i którego opis świata łączy w sobie barwność narracji z pogłębioną i uważną refleksją. Inaczej jest w opowieści o Romanie Brandstaetterze, w której uwaga jest zwrócona nie tylko na jego przeżycia wojenne i prześladowania jakich doświadczył jako Żyd, ale również na ukojenie jakie odnalazł w religii katolickiej. Rozważając piękno i głębię duchowych przełomów, narratorka przywołuje także postać znanego polskiego aktora Radosława Pazury, który odzyskał wiarę po tym, jak cudem ocalał z niebezpiecznego wypadku. Anna Andrych dostrzega, że obydwa nawrócenia miały miejsce w dramatycznych okolicznościach i stały się punktem zwrotnym w życiu nawróconych.
Z kolei pisząc o swoim odbiorze twórczości noblisty Ivo Andricia, skupia się na związkach pisarza z jego ziemią ojczystą oraz na tym czego doświadczali przez stulecia jej mieszkańcy. Docenia żywość języka tej prozy i to, jak uniwersalne są zawarte w niej obserwacje ludzkiej natury. „Szósty zbiór, „Przydrożne znaki„ bardzo mnie zafrapował. Ale także i uwiódł – za sprawą prawd o człowieku i jego świecie, podanych jak na dłoni, wydawałoby się oczywistych, a przecież na co dzień często przez nas niedostrzeganych czy ignorowanych”.
Poetka nie tylko zwierza się czytelnikom z tego, w jakich okolicznościach zetknęła się z czyimś dorobkiem i jak na poszczególne utwory reagowała, ale opisuje również swoje spotkania z twórcami oraz znajomości i przyjaźnie. Ukazuje także atmosferę wydarzeń kulturalnych, w których brała udział jako widz, współuczestniczka albo honorowy gość. Unaocznia zachowania uczestników, nie pomijając opisu miejsc. Wyjątkowo cenioną przez nią enklawą prezentacji autorskich jest warszawska kawiarnia „Bibeloty”, której przemili gospodarze Państwo Barbara i Krzysztof Kaniewscy zadbali o ciekawy i przytulny wystrój oraz smakowitości kulinarne: „Każdy szczegół jest dopracowany, choć sprawia wrażenie dowolności miejsca, np. odłożonej przed chwilą książki, starej gazety w kolorze sepii, fotografii, imbryka czy filiżanki, zawieszonego obrazu. Mnóstwo ciekawych przedmiotów. Okrągłe stoliki i sporo krzeseł. Serwetki, obrusy, szydełkowa praca. Przytulnie. I jeszcze - dobrze nastrojone pianino. Pachnie kawa z ekspresu i domowe ciasto”.3
Pierwszy raz wspomina to miejsce opowiadając o prezentacji poezji wybitnego twórcy i zasłużonego działacza i prezesa Związku Literatów Polskich Polskich Marka Wawrzkiewicza.
„Tę nietypową, urokliwą „ Bibeloty Cafe” odkrył Stefan Jurkowski, wiceprezes Oddziału Warszawskiego ZLP. To on otwiera każde spotkanie, przedstawia zaproszonego gościa i krótko jego twórczość, podobnie jak Marka Wawrzkiewicza, który sam nadał na wstępie tytuł spotkaniu – „Niestosowna miłość”. Zaprezentował wiersze adekwatnie do tytułu wybrane – frywolne, erotyki z dużym poczuciem humoru, ale też i z dystansem”.4
Później jeszcze wielokrotnie Anna Andrych umieszcza w tekście reminiscencje z mających tam miejsce wieczorów autorskich, w tym również ze swojego. Relacjonuje przebieg spotkań, omawia prezentowaną twórczość, zwierza się z własnych wrażeń. Dzięki temu czytelnik może współuczestniczyć i wczuć się w panujący nastrój.
Autorce zależy na utrwaleniu różnorodności życia kulturalnego, dlatego do jej swoistej kroniki trafiają opisy wielu wydarzeń, w tym tak szczególnych i ważnych jak spotkanie w Domu Kultury w Zelowie, którego bohaterem był Andrzej Dębkowski. Świetny poeta, założyciel i naczelny redaktor pisma „Gazeta Kulturalna, animator życia kulturalnego oraz członek, a obecnie również wiceprezes Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich: „W dniu 28 września 2013 roku sala widowiskowa Domu Kultury w Zelowie była wypełniona po brzegi. Rzadko się zdarza, żeby tyle osób – przyjaciół, znajomych, poetów i sympatyków poezji przybyło na promocję książki. A książka to znamienna w twórczości Andrzeja Dębkowskiego. Minęło 15 lat od 1998 roku, w którym tom poetycki pt. „Paryż nie jest taki piękny” potwierdził rangę twórczości Dębkowskiego. Tom uzyskał nagrodę – Najciekawsza Książka Poetycka Roku XXI Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu. (...) Wiersze zamieszczone w ostatnim tomie pt. „Do wszystkich niedostępnych brzegów...” świadczą o ambitnym wspinaniu się autora i koncentrowaniu na sprawach istotnych – dla niego i dla czytelnika, który dzięki niemu odkrywa, co tak naprawdę jest w życiu człowieka ważne”.
Każda z uwiecznionych przez autorkę imprez kulturalnych miała specyficzny charakter i dynamikę. Ta zjawiskowość jest uchwycona i – co równie istotne – dostrzeżony jest psychologiczny aspekt zachowań twórców i słuchaczy. „Przypomniało mi się poznańskie spotkanie autorskie Ewy Lipskiej w Pałacu Działyńskich kilka lat temu. Czułam się zawiedziona, rozczarowana „moją Lipską” na żywo. A ona – jak każdy człowiek – miała po prostu nie najlepszy dzień. (...) Sala pękała w szwach, większość stanowili studenci. Pytanie za pytaniem. dyskusja. Wypowiedzi poetki lakoniczne, bądź z namysłem, przy trudzie doboru słów! Udało mi się później chwilę z nią porozmawiać, przy okazji podpisywania książki. Stąd wiedza na temat stanu ciała i ducha „mojej Lipskiej”, poetki hołubionej obok Różewicza, Grochowiaka, Śliwiaka (ale też Leśmiana i Asnyka ).5 W dalszej części tekstu poetka opowiada o własnym spotkaniu i o tym, jak czuła się wtedy fizycznie i psychicznie oraz jaki to miało wpływ na jej kontakt z publicznością, a także na dobór wierszy. „Moje nieciekawe tego dnia samopoczucie – kontrastując z bibelotami „z charakterem” – sprawiło, że uderzyłam w słuchaczy wierszami nieadekwatnymi do zapowiedzi prowadzącego spotkanie, ani do aury za oknem i w kawiarnianym ogródku. Trudne, przytłaczające smutasy wypłoszyły trzy osoby, w tym poetę od róży – do ogródka właśnie. (...) Spotkanie trwało dwie godziny, w tym długa rozmowa, w trakcie której, ku mojemu zaskoczeniu, usłyszałam sporo ciepłych słów, pełnych aprobaty, dotyczących zwłaszcza... pierwszej części prezentowanych wierszy i wypowiedzi. Organizator i prowadzący spotkanie Stefan Jurkowski słuchał z uśmiechem zadowolenia, dodając własne komentarze”.6
Wizerunki osób i miejsc oraz zapis wydarzeń kulturalnych tworzy pejzaż czasu. Dzięki Annie Andrych możemy wejrzeć w życie przedstawicieli różnych generacji i środowisk. Możemy także poznać bliżej środowiskową działalność. Najwięcej dowiadujemy się o kręgu Klubu Literackiego „Topola”, ponieważ autorka do niego należy. „Trzydzieste piąte urodziny obchodzi w 2022 roku zduńskowolski Klub Literacki „Topola”. Powstał przy Miejskim Domu Kultury w styczniu 1987 roku. Pomysłodawczynią była Walentyna Anna Kubik, podzieliła się tym pomysłem, a następnie obowiązkami organizacyjnymi związanymi z założeniem klubu z Anną Andrych i Tadeuszem Zawadowskim”.
Informacjom ogólnym towarzyszą również przytoczone wypowiedzi dwóch „Topolanek” – Katarzyny Godlewskiej-Siuty i Izabeli Kowalczyk, a także opiekunki klubu, Joanny Sychniak-Paterek oraz znanego krytyka i poety Leszka Żulińskiego, który stwierdza: „Wielokrotnie pisałem i mówiłem, że „Topola” jest ewenementem. Grono zduńskowolan w szybkim czasie zdołało uplasować się na mapie poetyckiej Polski, ściągać na organizowane imprezy autorów z całego kraju, wabić oboma ww. konkursami, co bardzo cenne. Najbardziej aktywni i uzdolnieni poeci odnosili sukcesy w konkursach ogólnopolskich, poza opłotkami swojego miasta wydawali dobre tomiki... – to wszystko „pracowało” nie tylko na ich dobre imię”.7 Wspomniane relacje ukazują nam, jak duże znaczenie klubowa działalność miała dla życia kulturalnego regionu i kraju oraz twórczego rozwoju związanych z „Topolą” literatów.
Świetnym pomysłem było także zamieszczenie w zbiorze wywiadów. W jednym z nich pisarka jest osobą przeprowadzającą rozmowę, w innym, to ona odpowiada na pytania. W pierwszym, doktor Henryk Pustkowski – zasłużony krytyk literacki, działacz kultury i świetny poeta – opowiada autorce o swoim widzeniu współczesnej poezji i o przyjaźniach z innymi poetami: Dorotą Chróścielewską, Ziemowitem Skibińskim, Andrzej Biskupskim. Mówi o działalności w ZLP i o swojej sympatii do twórców z Grupy Literackiej „Centauro”, podkreślając przy tym (skromnie), że jest tylko przyjacielem i doradcą, natomiast funkcję animatora i lidera pełni Henryk Zasławski.
Przyznam, że te miłe słowa o Centaurowcach i Henryku sprawiły mi osobistą radość, ponieważ wciąż czuję się członkinią tej Grupy i jak wszyscy uczestnicy poniedziałkowych spotkań, wiele obu panom Henrykom zawdzięczam.
Drugi z wywiadów przeprowadził z Anną Andrych Piotr Prokopiak, poeta i prozaik. Dzięki dobrze postawionym przez niego pytaniom i szczerym odpowiedziom poetki, poznajemy drogę twórczą autorki „Wizerunków”, jej zainteresowania i przyjaźnie i – co równie ważne – podejście do działalności kulturalnej i twórczości innych literatów: „(...) Wsuwam się pod podszewkę wierszy – próbuję wnikać do innego, często odmiennego sposobu myślenia, patrzenia na tak zwany świat. Lubię ten stan. Kiedy rośnie adrenalina. Analiza i wnioski. Nieraz zaskakująca spontaniczna decyzja”.
Autorka pozwoliła nam również spojrzeć na swoją twórczość oraz siebie samą oczami innych. Zamieściła bowiem recenzje swojej poezji pióra autorek o tak znaczącym dorobku jak Marianna Bocian i Krystyna Konecka oraz list od przyjaciółki Małgorzaty Osuch. W tekście recenzującym tom Anny Andrych pt. „Do dna” pierwszej z wymienionych znamienitych literatek czytamy: „Anna Andrych sięgnęła po język codzienności, w którym rzeczywistość jest odsłonięta w oczywistości, a najdrobniejszy nawet jej własny zamysł kłamstwa byłby odczytywalny. Tak czysty, przezroczysty w sensach i znaczeniach język poetycki jest tożsamy z oczyszczeniem naszego myślenia o „sprawach ostatecznych”, ze złudzeń, nabytych urojeń”.8
Krystyna Konecka, o której pięknych sonetach znalazł się w omawianym wyborze wnikliwy tekst, tak ujęła swoją opinię: „Twórczości tej obcy jest introwertyzm, wprost przeciwnie, autorka próbuje zaczepiać czytelnika, prowokować do myślenia, nie tylko o poruszanych często emocjach, doświadczeniach intymnych, ale też o wielu kwestiach uniwersalnych. Być może jest to konsekwencja codziennej aktywności społecznej, determinującej postawę autorki „Archipelagu”, jej potrzeby rozmowy z odbiorcą poprzez artykuły, szkice i felietony publikowane na forach „ w eterze” (sama administruje – jako sekretarz kolejnej już kadencji Oddziału ZLP w Poznaniu – jego stroną internetową) i na łamach prasy literackiej”.9 W swoim liście poetki do poetki Małgorzata Osuch dzieli się odczuciami i refleksjami dotyczącymi wierszy, które wywarły na niej szczególne wrażenie, a jest tych tekstów wiele, ponieważ twórczość koleżanki wysoko ceni. „Mam pewność, że do Twoich wierszy będę powracać. Czuję swoją wrażliwością”10 – wyznaje. A na temat jednego z nich pisze: „Aniu, kilka razy czytałam wiersz łabędź. (...) Sięgnęłam nawet po słownik symboli Kopalińskiego, bo zastanawiałam się, dlaczego łabędź i powrót do przeszłości, do matki – są ze sobą zestawione? I nie wiem czy odczytałam ten wiersz właściwie? Łabędź, symbol piękna, doskonałości, mądrości, czystości, godności, szlachetności, samotności, wierności, wdzięku, (...) ...Ileż łabędź ma znaczeń. Wszystkie te symbole można przypisać ukochanej matce i temu, za czym ona sama tęskniła. Jawi mi się tu dramat przeżyć córki i matki. Matki, która się utopiła w stawie? Wracała nad staw wypatrując łabędzia – swojej tęsknoty za pięknem... sama samotna jak ten łabędź. I refleksje córki w powrotach nad tym stawem”. (...)12 Umieszczając w zbiorze owe teksty dotyczące jej samej, Anna Andrych celowo się do nich nie odniosła, aby jej komentarz nie stał się swoistą korektą. Dzięki temu jej wizerunek funkcjonuje w książce na identycznych prawach jak wizerunki innych twórców.
Pamięć jest równie ważna dla zbiorowości jak i jednostek. Buduje naszą świadomość, poczucie tożsamości i więzi z własnym życiem i z innymi ludźmi. Jest naszą bronią do walki z przemijaniem, które dotyka wszystkich i wszystkiego. Wizerunki to pozycja niezwykle cenna, przypomina bowiem i utrwala, „ocala od zapomnienia”. Dokonany przez autorkę wybór twórców, dzieł i zdarzeń ma charakter osobisty. Napisała o osobach szczególnie jej bliskich ze względu na ich twórczość i z uwagi na ich losy, życiowe postawy i co równie istotne, utrwaliła ulotność życia kulturalnego.
Pośród wybranych przez pisarkę artystów – poza już wspomnianymi – znaleźli się Zdzisława Jaskulska-Kaczmarek, Artur Bromberger, Krzysztof Pieczyński, Helena Gordziej, Elżbieta Musiał, Joanna Rawik, Aleksander Nawrocki, Rafał Orlewski, ks. prof. dr hab. Jan Kanty Pytel, Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz, Maria Magdalena Pocgaj, Jerzy Fryckowski. Świat poetycki i działalność artystyczna i środowiskowa każdego z nich są przedstawiane z analityczną wrażliwością.
Zmieniająca się tematyka, dobór ciekawych, wybitnych postaci oraz opis wydarzeń kulturalnych i subtelny styl opowieści łączący konkret z poetycką refleksją i umiejętnością oddania uczuć oraz nastrojów, sprawiają, że jest to lektura niezwykle ciekawa, pobudzająca intelekt oraz emocje i pozwalająca doznać zmysłowo estetycznych wrażeń. Aż chciałoby się kolejnego tomu lub poszerzonego wydania obecnego wyboru.
Daniela Ewa Zajączkowska-Hynas
_______________
Anna Andrych, Wizerunki. Szkice o literaturze. Redakcja: Andrzej Dębkowski. Grafika na okładce: Lech Lament. Zdjęcie na IV stronie okładki: Roman Tomaszewski. Wydawca: Wydawnictwo Autorskie Andrzej Dębkowski, Zelów 2022, s. 202.
1 Anna Andrych, „Wizerunki”, Zelów 2022, s. 174.
2 Tamże, s. 10.
3 Tamże, s. 37.
4 Tamże, s. 37.
5 Tamże, s. 155.
6 Tamże, s. 157.
7 Tamże. s. 197.
8 Tamże, s. 164.
9 Tamże, s. 177.
10 Tamże, s. 181.
11 Tamże, s. 184.
Szymon Koprowski
O poezji słów kilka z tomikiem „Septety” Teodozji Świderskiej w tle
Drodzy czytelnicy „Gazety Kulturalnej”, zdecydowałem się napisać kilkanaście zdań o współczesnej poezji, choć to zadanie podobnie karkołomne jak zawarcie na kilku zaledwie stronach historii życia i twórczości Tuwima, Bursy czy Herberta. Poezja bowiem tyle ma imion ilu jej autorów, nie wspominając o warunkach historycznych i społecznych wpływających na ich postawy. Mimo że sam jestem twórcą: plastykiem i prozaikiem, unikałem, głuchy na propozycje pisania o sztuce, wdawania się w polemiki krytyczne. Nie potrafiłem poradzić sobie z ciężarem odpowiedzialności za chłodną ocenę dzieł, wykluczającą emocjonalny stosunek do autora lub autorki, mimo wszystko nie gwarantującą obiektywizmu. To bardzo stresująca misja, ponieważ oprócz oceny walorów formalnych, wymaga wniknięcia w „zakazane rewiry” twórcy i jego dzieła, do sedna znaczeń, do „szpiku” modelowanych związków frazeologicznych, a przez nie do sekretów skrywanych w najgłębszych zakamarkach duszy. Krótko mówiąc konieczne jest prześwietlenie autora, poddanie go drobiazgowemu śledztwu bez taryfy ulgowej. Po prostu inaczej się nie da. Ba! Jest to podstawowy wymóg krytyki, uwolnić się od krępujących, koleżeńskich i zawodowych uwikłań. Bycie krytykiem obdarzonym „chłodnym okiem”, uczciwością i rzetelnością zawodową wymaga jeszcze nie tyle odwagi co zimnej krwi, odporności na kubły brzydko pachnącej, nieutulonej złości krytycznie zdiagnozowanych, wylewane w rewanżu na głowy pożal się Boże krytyków. No cóż, trzeba zapamiętać, że obiektywizm towarzyszący każdej ocenie, twórczości także, jest w gruncie rzeczy ułudą, a prawda jaka jest najtrafniej opisał ks. Józef Tischner.
Ale do rzeczy. Wpadł ostatnio w moje ręce tomik poezji „Septety” Teodozji Świderskiej. Uwiódł mnie już samym pomysłem poetyckiego opisu siódemki, liczby „7”, jako wieloznacznego symbolu obecnego w treści i nazwach najbardziej znanych dzieł człowieka. Wiersze zbudowane z siedmiu siedmiosylabowych wersów każdy, składają się na zwartą, logiczną całość tomiku, tak jak siedem dni stworzenia świata, siedem sakramentów, siedem grzechów głównych, siedem wzgórz rzymskich i wiele innych jeszcze majestatycznych i mistycznych siódemek, współtworzy dzisiejszy obraz świata.
Przeczytałem „Septety” dwukrotnie, ale nie odłożyłem tomiku na półkę, leży na biurku i prowokuje, sięgam więc, otwieram na chybił trafił, czytam, odkładam i po chwili sięgam ponownie.
Poezja, jak to poezja czynić powinna, marszczy czoło albo w zafrasowaniu ściąga brwi, bywa że wywołuje blady uśmiech i głębokie westchnienie. Wiersze Teodozji to nie poetyckie Snikersy, zabójcza słodycz oblana czekoladą. Nie są też rymowanymi Hot Dogami z ulicznego baru ani bandażem nadziei, której jedyną rolą jest klajstrowanie i odsuwanie w nieskończoność tego, co nieodwracalne. Poetka nie sprzedaje nam poezji paliatywnej ani dla odmiany lukrowanego kitu. Dodam jeszcze, że daleka jest od emocjonalnej przemocy i nie pomylę się chyba jeśli powiem, że „Septety” ukazują w pełni Jej dojrzałość artystyczną.
Znaczącą wartością poezji Teodozji Świderskiej jest to, że nie usiłuje przybierać póz kaznodziei, przepowiadacza, Wernyhory, anioła zagłady i zbawiciela w jednym, unoszącego się nad sczerniałymi sumieniami czytelników. Chwała Jej za to, ale inaczej chyba być nie może. Dam głowę, że autorka sama utkana jest z bolesnych wykrzykników i znaków zapytania, a mimo to bez histerycznego darcia szat przyjmuje z pochyloną w zadumie głową nie podlegające apelacji wyroki losu. Twórca z „boskiego” nadania nie jęczy, nie mazgai się, nie złorzeczy, nie wygraża i nie stara się pomijać lub lekceważyć własnych uczynków, tylko w skupieniu mierzy, waży, próbuje oceniać, nazywać i wyrokować, ale przede wszystkim w sprawach dotyczących jego samego. Resztę pozostawia innym, ławie przysięgłych, czytelnikom. Tak nakazuje uczciwość. Moim zdaniem podobnie czyni Teodozja Świderska. Jestem przekonany, że mam rację, ale jeśli nawet jest inaczej, czuję się usprawiedliwiony i pozostanę przy swoim, bowiem wnikliwy czytelnik, nie tylko poezji, musi w czytaną rzecz wstąpić, co chcąc nie chcąc czyni go współautorem, przekłada je na język własnych wartości i doświadczeń treści z którymi się utożsamia. Wszystkim, którzy cenią poezję, polecam bardzo udany tomik wierszy „Septety” Teodozji Świderskiej.
A to z tomiku – na zachętę:
Od autorki
Siódmego dnia miesiąca
świat otworzył przede mną
swoją wielkość lub małość
gamę świtów i zmierzchów
na każdy dzień tygodnia
w słońcu we mgle czy w deszczu
poruszające piękno
Tajemnica
W czym tkwi sekret siódemki
by uznać ją za pełnię
choćby przybyło planet
murów w Jerozolimie
albo wzgórz wokół Rzymu
czy znikł siódmy sakrament
niech miłość dopełnieniem
Szymon Koprowski
Andrzej Dębkowski
Dada, haiku, jazz & Ares
Zacznę od definicji. Awangarda – zespół tendencji i kierunków w sztuce XX wieku odrzucający dotychczasowe style, tworzący własny świat, nienaśladujący rzeczywistości, szukający odrębnego języka wyrazu. Po I wojnie światowej rozwijała się ona bujnie w krajach europejskich. Tyle o awangardzie Wikipedia. A co to tak naprawdę jest? Pewnie tyle głosów, ilu o awangardzie piszących. Przeczytałem kiedyś, że „awangarda, to ślepy zaułek dla sztuki”, ktoś inny pisał, że to „rewolucyjne zjawiska np. w muzyce” – dodatkowo dodawali, że „zwane awangardą pozbawione były (albo są) perspektyw rozwoju”. Byli też tacy, którzy odsądzali od czci i wiary tych twórców, którzy poszukiwali w sztuce czegoś nowego. Interesująco o awangardzie mówił Witold Lutosławski, który uważał – w pewnym uproszczeniu, ale chyba trafnie – że „rozróżnienie pomiędzy klasyką a awangardą jest w istocie rozróżnieniem dzieł o wartości trwałej, samoistnej, niejako ponadczasowej, od tych, które mają znaczenie głównie dla rozwoju języka, stylu, estetyki w danym momencie historii sztuki”. Uproszczenie zawarte w tym sformułowaniu bierze się z tego, że pojęcie awangardy zrodziło się dopiero na początku XX wieku, pojawiło się najpierw w sztukach wizualnych, a dopiero nieco później zaczęto odnosić je do muzyki czy literatury.
Niezwykle trafnie pisze o zjawisku awangardy Krzysztof Meyer: „mówiąc lub pisząc o uderzających zmianach, używano terminu nowatorstwo. Nikomu nie przyszłoby więc do głowy określanie Wielkiej fugi czy Tristana i Izoldy mianem dzieł awangardowych. Nowość, jaką stanowiły one dla pierwszych słuchaczy, szła w nich w parze z wieloma elementami tradycyjnymi – nie byłoby przecież Wielkiej fugi bez polifonii epoki baroku, a Tristana bez oper Glucka i Webera czy poematów symfonicznych Liszta. Tymczasem awangarda zadeklarowała się jako świadoma i zamierzona negacja wszystkiego, co wcześniej stanowiło istotę sztuki. Odrzucała tradycyjną estetykę i przyjęte środki, na dodatek celowo prowokowała odbiorców. Burzenie zastanego świata sztuki było jednym z jej głównych celów, a niechętne reakcje słuchaczy tłumaczyła tym, że zrozumieją ją dopiero przyszłe pokolenia”.
Ale może wystarczy tego teoretycznego wstępu (chociaż potrzebnego), bo chciałbym pochylić się nad wydawnictwem muzycznym, które ostatnio podesłał mi Ares Chadzinikolu, poeta, pianista, kompozytor, tłumacz, działacz Związku Literatów Polskich, zasłużony dla kultury polskiej, lider i wokalista Ares & The Tribe, Ares Chadzinikolau Trio i Jah Ares Quartet. Wieloletni wykładowca Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu, posiadacz stopienia doktora w dziedzinie nauk humanistycznych – syn pochodzącego z Grecji poety, pisarza i historyka literatury, Nikosa Chadzinikolau. Jednym słowem artysta pełną gębą. I nie jest to teza przesadzona, gdyż Ares należy do tych ludzi kultury, dla których słowo KOMPROMIS w sztuce nie istnieje. Poznański artysta dał się wielokrotnie poznać jako twórca wyjątkowy, odmienny, osobny. Czy to w literaturze, czy muzyce, dla niego najważniejsze zawsze były emocje. To one stawały się dla niego wyznacznikiem tego, co w literaturze czy muzyce jest najważniejsze, co przyciąga lub odpycha, co daje poczucie zadumy i refleksji, a co nie pozwala ani na moment zapomnieć, co się przed chwilą stało, kiedy czytamy wiersze poety, czy słuchamy jego kompozycji.
Ares Chadzinikolau, obdarował nas niezwykłą płytą: Dada, haiku& jazz #Staffa61. Już sam tytuł każe nam zastanowić się co też to może być...
Ares bawi się nami i bawi się sam. On wie doskonale, że fragmenty, te drobiny życia, na które składają się nasze codzienne emocje, mogą kiedyś wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Mogą spowodować, że staniemy się lepszymi, gdyż brzydota współczesnego świata nie może być tylko i wyłącznie przyczynkiem do bycia złym dla innych ludzi, ta brzydota być może zmieni nas do tego stopnia, że zaczniemy poszukiwanie tego upragnionego Edenu piękna. Dlatego autor robi wszystko, żeby nam w tym pomóc, żeby świadomie wywołać w nas rodzaj wewnętrznego buntu, wobec tego, co nas dookoła otacza. To ten typ artystycznego ekshibicjonizmu (w dobrym słowa znaczeniu), który dzięki przemyślności artysty i zarazem jego wyrachowaniu pokazuje nam, że prawdziwa sztuka jeszcze nie umarła, że oprócz najróżniejszej współczesnej miernoty otaczająca nas dookoła, disco polo, grafomańskich wierszy o miłości do sąsiadki, którą czasem udaje się nam podpatrzeć przez niezasłonięte okno, powstaje w sztuce jeszcze coś, co daje do myślenia. Bo nawet jeśli ten muzyczno-literacki kolaż nie każdemu przypadnie do gustu (a śmiem twierdzić, że tak stanie się w wielu przypadkach), to efekt końcowy obcowania z tą propozycją kulturalną będzie piorunujący.
Ares Chadzikikolu stworzył w swojej niesamowitej, artystycznej pracowni coś na podobieństwo rodzinno-przyjacielskiego „spędu” ludzi, którzy – podobnie jak Ares – chcą szukać nieznanego, czegoś co nie każdy potrafi w sobie odnaleźć. To rodzaj swoistego, „zaklętego kręgu”, który stał się wylęgarnią pomysłów, idei i zwykłych marzeń. A zaangażował do tego przedsięwzięcia dzisiątki, jeśli nie setki podobnych jemu poszukiwaczy. Trudno by mi było wymienić tutaj w tym tekście wszystkich, bo zajęłoby zbyt wiele miejsca, a nie o to tutaj chodzi. Wspomnę tylko, że muzykę skomponował sam Ares – i jak jest napisane na okładce płyty – wsparł się tekstami: ChadziNikolu, ZybUry, MorgernSterna i ZaWadowskiego.
Po pierwszym przesłuchaniu płyta robi przygnębiające wrażenie, czujemy się dziwnie. Ale kiedy uda nam się ją odtworzyć ponowie, kiedy nie będziemy jej słuchać podczas domowych porządków nagle okaże się, że jest to niezwykle przemyślany artystyczny „produkt”. Tak, „produkt”, gdyż jego autor doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że aby w dzisiejszym, spauperyzowanym świecie poruszyć ludzkie sumienia, trzeba stworzyć coś, co nami wstrząśnie, co spowoduje, że albo to odrzucimy, albo staniemy się lepszymi odbiorcami kultury, co w czasach internetu, smarfonu i pilota telewizyjnego jest niezwykle ważne...
Kontakt z awangardowymi dziełami zawsze był dla wielu odbiorców niemałą trudnością, więc chociaż twórcy liczyli się z niechętną, a nawet wrogą reakcją publiczności, nie zamierzali z niej rezygnować i bardzo dobrze, że tak się działo. Objaśniali zatem swoje intencje, tłumaczyli nawet sensy swojej twórczości. Awangarda potrzebowała bowiem manifestów lub choćby tylko wyjaśnień, gdyż inaczej trudno by jej było uzasadnić swe miejsce w zastanym świecie sztuki. Tak też dzieje się i teraz, a Ares Chadzinikolu doskonale wpisuje się w te działania. I oby jak najdłużej...
Andrzej Dębkowski