Nowości książkowe

 

 

Plakat

 

 

 

Plakat

Informacja własna organizatorów

 

Afera Kryminalna 2021

 

Po rocznej przewie od spotkań na żywo rusza Afera Kryminalna organizowana przez Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną w Gdańsku oraz Wydawnictwo Oficynka. Przez dwa dni – 03.12. (piątek) oraz 04.12 (sobota) – miłośnicy kryminału będą celebrować swoje święto wraz z ulubionymi autorami.

Warsztaty pisarskie i podcastowe oraz panele dyskusyjne z topowymi pisarzami to mocna strona tegorocznej odsłony tego znanego w całej Polsce festiwalu – mówi Marek Demczuk, kierownik Działu Promocji, Marketingu i PR WiMBP w Gdańsku.

Głównym punktem pierwszego dnia Afery Kryminalnej będzie panel dyskusyjny „Hipnotyzujący urok zła” w Bibliotece Oliwskiej. Małgorzata Oliwia Sobczak, Mariusz Czubaj, Robert Małecki i Krzysztof Beśka porozmawiają o tym, czemu tak bardzo fascynuje nas zbrodnia i dlaczego często to zło okazuje się bardziej pociągające niż dobro.

Drugi panel dyskusyjny będzie mieć miejsce kolejnego dnia festiwalu – w sobotę 04.12., kiedy to w Bibliotece Manhattan zostaną wspólnie przedstawieni pisarze-debiutanci, którym krytycy literaccy wieszczą osiągnięcie sukcesu.

Oprócz panelów odbędą się na żywo tradycyjne spotkania autorskie z Maxem Czornyjem, Martą Matyszczak, Michałem Larkiem oraz Mają Strzałkowską, autorką uwielbianej przez dzieci „Julki i Szpulki”.

Udało nam się również zaprosić Grahama Mastertona. Będzie on gościem specjalnym naszego festiwalu. Na spotkanie z pisarzem oraz z Jane Corry zapraszamy do Biblioteki Manhattan. Ze względu na sytuację pandemiczną, goście z zagranicy będą się łączyć z nami zdalnie, a zgromadzona publiczność będzie mogła śledzić rozmowę na ekranie rozstawionym specjalnie na tę okazję. – mówi Zofia Tatarek, koordynatorka Afery Kryminalnej.

Ruszyły zapisy na warsztaty pisarskie z Piotrem Borlikiem oraz podcastowe z Michałem Larkiem. Została przygotowana również atrakcyjna oferta dla dzieci: warsztaty detektywistyczne z Mają Strzałkowską, autorką „Julki i Szpulki” oraz warsztaty, które poprowadzą doświadczone edukatorki z Biblioteki Oliwskiej.

Z niektórych spotkań z autorami będzie prowadzony dodatkowo streaming na Facebooku.

Szczegółowy program Afery Kryminalnej 2021 znajduje się na: https://fb.me/e/UBVOIJHV oraz na: https://wbpg.org.pl/aktualnosc/afera-kryminalna-2021

 

 

Plakat

Andrzej Walter

 

Nabałaganił ten Brejnak

 

Nagrodziliśmy w tym roku tamten rok, który jakoby nam uciekł. I tak już chyba pozostanie. Wszystko, gdzieś, kiedyś będzie już nam uciekać. Może dlatego nagrodziliśmy pewnego rodzaju poetyczne sudoku. Patetyczną łamigłówkę słów, skojarzeń, labiryntów znaczeń i zabawy słowem. Poezję pędzącą przez salony na łeb, na szyję i nie oglądającą się na nikogo. Budzi ona zachwyt, wznieca niesmak, łamie konwenanse, przerywa ciszę, krzyczy, czai się w kącie i rzuca ci się do gardła. Nie jest obojętna. Jest szorstka. Drażniąca. Ślepa. Upajająca. Ech…

Reklama w sieci brzmi tak: Znakomity debiut poetycki Sebastiana Brejnaka. Kto wie, może to jest najciekawszy głos młodego pokolenia poetów? Oto debiutancki tom wierszy Sebastiana Brejnaka, wszechstronnie utalentowanego poety i muzyka. Tom zatytułowany „Filo”.

 

Filo – to ciasto składające się z warstw, etymologicznie w różnych językach znaczyć może też, na przykład, nić albo ostrze. Taka jest ta poezja – śmiała, wrażliwa, łącząca różne rejestry, języki i tradycje. Jest w niej trochę zgrywy, ale równie dużo dążenia do wyławiania z pomieszania sensu prawdziwości lub nieprawdziwości tego, co wyrażane.

Autor wyrywa słowa z ich utartych znaczeń, by wepchnąć je w inne konteksty; gra aluzjami, skojarzeniami, dochodząc do absurdu, a czasem do paradoksu.

Zapytam niebanalnie – czy nie zbyt wiele tego absurdu? Może jednak tak trzeba, skoro jeszcze jacyś tam odbiorcy klasyki już nie słyszą, nie widzą, nie cenią? Inny dobrze już namaszczony i wylansowany poeta, wciąż młody, acz do bólu klasyczny, nieodrodny uczeń mistrza Tadeusza, Tadeusza Różewicza, też Tadeusz (bez kija nie podchodź) Dąbrowski tak oto reklamuje kolegę „spod pióra”:

Precyzja współistnieje u Brejnaka z szałem, język pędzi tu na łeb, na szyję, ale nie traci głowy (jeśli w ogóle głowę posiada, przyp. autora).

Wyczuwam w tym poecie głód autentyczności połączony ze świadomością, jak niewiele jest świeżych składników w naszej codziennej paplaninie. On te nieświeże produkty uciera na tarce i na szczęście dla czytelnika co rusz kaleczy się w palec.

O tak. Tak właśnie „poleca” nam żywność nie do spożycia oraz palec ten, który spożył już nazbyt wiele. Do chóru promotorów dołącza się Diva Divissima, nie kto inny jak sama femme fatele polskiej poezji – madame Ewa Lipska. Niekwestionowany numer dwa pozostająca wieczną kandydatką. Posłuchajmy:

Twoje wiersze (Sebastianie) kojarzą mi się z poetyką dodekafoniczną, schönbergowską atonalnością. Przechowuj je w suchym i chłodnym miejscu, z dala od dzieci  (i krytyków literackich, przyp. autora).

Kiedy byłam w Twoim wieku, zakochana w Gouldzie (a w kimże by innym? ach…, och…) i w jego interpretacji Bacha, chciałam być fortepianem. Nie udało się; zostałam jedynie składaczem słów na tym wielkim wysypisku odpadów lirycznych…

Nie rozwiewaj się więc nadmiernie, Drogi Huraganie, ubieraj się ciepło i graj w darta. Bądź dalej źródłem poetyckich protein. Życzę Ci dobrej nocy, wiej w sen…”

Przecieram oczy i wierzyć mi się nie chce. Wszyscy (łącznie ze mną) usiłują się wystroić, przystroić, dostroić i rozstroić, i grać tę kakofonię erudycji, lecieć i lecieć, i upaść w końcu w te Dedale Ikary i stale wysysać krew z Sebastiana Brejnaka, który nam tu niezły bardako-Brejnak uczynił tej jesienio-wiosny bez postu i pod prąd pędom nieświeżych laudacji wybitnych młodonarodzonych na pęczki, u dajmy na to takiego profesora Śliwińskiego, czy Bralczyka, albo innego słodzio Miodka oraz Sędziów Absolutnych Upadłej Akademii nikomu niepotrzebnych: krytyk, poezji, poetów, wierszokletów, literatów i całej tej zbieraniny biedą przymierającej permanentnie i elokwentnie. Sapristi.

Czy to już arcy arcy arcy dzieło czy jeszcze debiut, oceńcie sami. Póki co, Poznań literacki sygnalizuje, że warto po nie, że warto po ten tom sięgnąć. Zatem sięgajcie, czytajcie, radujcie się obficie, należycie i z rozsądnym umiarem. Niektórym zaszkodziło…

Andrzej Walter

 

PS.

nieustająco poruszony niniejszą lekturą – laudacją – inspiracją i pożegnaniem Marsjan;

po kilku słowach sławniejszych Koleżanek i Kolegów

– ja również chciałem się z Wami... pożegnać;

Po prostu; od jutra będziecie kochać... kogoś innego 😊

 

 

 

Plakat

Andrzej Walter

 

Szaniec bez kamieni 

 

Każdego ranka budzimy się w milczeniu. Pytamy samych siebie o wszystko, co istnieje od początku i sto tysięcy lat później, po okropnościach wojen piszemy na skrawkach papieru i w atmosferze resztek zwątpienia, w obliczu zgniłej rzeczywistości i coraz silniej rdzewiejących ciał. Poszukujemy zaginionej duchowości na pustyni współczesności. Nocami rozgrzewamy się wewnętrznym ogniem weny, aby za dnia pozbywać się resztek nadziei. I tak wędrujemy po skłóconej Polsce, przystajemy obok przydrożnych drogowskazów, szukamy w przeróżnych tekstach minionych potęg, dzielimy też z literackimi braćmi smutny los poetów, bo tak sobie w życiu wybraliśmy, bo tak postanowiliśmy, bo na to nas skazano, z tej strony nadeszło przeznaczenie. Los poety w tym świecie, w świecie, w którym poezja stała się niepotrzebnym wytryskiem wygasłych wulkanów, w którym stała się śmiechu wartym buntem wobec hedonizmu i użycia, w którym na poezję jest po prostu brak czasu.

Mógłbym się śmiało podpisać mentalnie i świadomościowo pod tym wierszem bez tytułu otwierającym dopiero co wydany w 2021 roku znakomity tom poezji Andrzeja Dębkowskiego „Na ziemi jestem chwilę”. W naszych myślach inne słowa, w świadomości inna wrażliwość, każdy z nas ma jakąś odmienną i tylko swoją historię, ale łączy nas przecież ten sam bunt, ta sama niezgoda, ten sam ferment duchowy, który sprzeciwia się negacji literatury kosztem nowoczesnej i postępowej karuzeli świata bez czytania, bez tekstu, bez wyobraźni słowa.

Zgoda. Każdy z nas napisałby to przecież inaczej, po swojemu, we własnej formie i stylu, lecz chciałem Wam jedynie przybliżyć ten tom, tom tak bardzo cenny, mądry i metaforycznie realistyczny najlepiej jak potrafię. Czuję go niemal podskórnie, gdyż od dłuższego czasu meandry codzienności prowadzą nas do nieomal tożsamych konkluzji czy refleksji.

Świat się rozpada. Świat jaki znamy. My, ukształtowani w innej rzeczywistości, w poprzednim stuleciu, w epoce poezji i krwi, nie godzimy się teraz na: nową edukację pokoleń – bez literatury, bez kultury, bez ducha, albo z literaturą traktowaną jako piąte koło u wozu, albo z przyzwoleniem na smakowanie literatury jedynie ze streszczeń, bryków i podsumowań. Nie godzimy się na edukację obrazkową, na zanik wyobraźni, na degradację słów i historii, na erozję myślenia.

Cóż z tego, że się nie godzimy skoro walec świata popychany jest i snuty przez samozwańcze elity włodarzy państwem czy społeczeństwem i zmierza ochoczo ku bardzo brzydkiej katastrofie. Pędzi tam już z prędkością nie do zatrzymania i tratuje na swym szlaku prawie wszystko w co do tej pory wierzyliśmy, co ukochaliśmy i czemu poświęciliśmy swoje życie. Poezję odłożył do lamusa. Wrażliwość wyśmiał, a nieprzystosowanych wyciął z kontekstu.

Tom Dębkowskiego o tym między innymi opowiada. Nie wprost, nie dosłownie, nie jawnie. Kluczy w metaforach, jest niemal gęsty żalem, rozpaczą, smutkiem, czy ja wiem, oswojoną już nostalgią za tym, co odeszło. Tom Dębkowskiego czasami szydzi – nawet mottem:

 

W dziwnym świecie,

dziwni ludzie,

mówią dziwne rzeczy.

 

To eufemizm, zmiękczenie kadru. O „tych” ludziach w kuluarach literackich salonów mówi się o wiele dosadniej. W tym „dziwnym” świecie. Dębkowski niejako ostrzega, chce nas uratować diagnozując: narcyzm, nieomylność („tych ludzi”), ich głębokie i niezachwiane przeświadczenie o własnej wartości, ich chęć narzucenia nam: mód, trendów, nawet modelu patriotyzmu czy hierarchii wartości.

 

Zło, nadchodzi znienacka. (...)

Coraz mniej zależy od nas. (...)

 

Dookoła fałszywe prawdy –

stają się twarde i służą już tylko mamieniu.

Gazety drukują kolumny ze skandalami.

Sklepy z porcelaną obłudy

proponują nam rozbite naczynia –

pochodzące z dynastii „Money”.

 

Potem budzimy się w rzeczywistości wstydu. Wiersz „Skrzenie” prezentuje nam prawie całokształt naszej codziennej współczesności. Dyskretnie jakby krzyczy, a może jedynie chce być tylko przestrogą. Nie wiem. Wiem, że czytam i widzę prawie namacalnie całą tę hipokryzję, pod którą zakrywa się dziś to, co nas boli, czego się obawiamy, lękamy i co nas wręcz przeraża, a co wyrażamy w niepokoju, rozmowach i w planach na jutro. Choć nie wiem, czy nie przestaliśmy mieć już tak naprawdę planów na jutro, a raczej żyjemy sobie (ciut cynicznie) z dnia na dzień wierząc, że katastrofa nastąpi w bliżej nieokreślonym „kiedyś”, a będzie to jak najpóźniej. Bo, że katastrofa w takim świecie nastąpi, raczej nie mamy wątpliwości. Jest coraz ciemniej, coraz głupiej i coraz ciszej. W zgiełku igrzysk chowa się myślenie, wyciąganie wniosków, nieskrępowaną wyobraźnię. Zastępują ją: kalki, zapożyczenia, schematy i automatyzm. Daleko idąca systemowość odbioru: uczuć, idei, delikatności czy nawet miłości. Słowo prawda straciło już dawno, ale nada i wciąż traci cały swój zapach, smak i koloryt.

My z kolei, poeci, wierszokleci, ludzie z kultury słowa, dzieci Księgi, nieprzystosowani, roztrzęsieni, zagubieni, próbujemy opisać i wyrazić swój bunt, swoją niezgodę i swoje zatrwożenie takim stanem rzeczy budując swoisty szaniec bez kamieni, bezzębny, miałki i nietrwały wał oporu wobec barbarzyńców. Rozsypujący się na każdym rogu rzeczywistości, zwietrzały od niewysłuchanych skarg, zmurszały erozją samych podstaw, na których budowaliśmy całą naszą konstrukcję bytu, trwania i nadziei. Śmieją się z nas, albo przynajmniej traktują z pobłażaniem i to w najlepszym wypadku tego całego cyrku współczesności opartej na pieniądzach i władzy, na machiawelizmie i dosadności, na skuteczności i nie liczeniu się ze słabszym. Całokształt tego kabaretu w coraz tandetniejszej formie przeniósł się do mediów, które życie literackie czasami wychwala fałszywie na peryferiach oglądalności, ale tylko to, które dobrze wpisuje się w kontekst tego ogromu zażenowania. Wychwala szok, sensację, prowokację i łamanie tabu. Piękno pozostawiając pięknoduchom – jednostkom najsłabszym, dla których w takim świecie miejsc przecież brak.

Wróćmy do tomu Andrzeja Dębkowskiego „Na ziemi jestem chwilę”. To świetny tom. Boleśnie prawdziwy. Dojmująco opisuje stan cywilizacji, więcej pyta niż odpowiada, jest dobrym i właściwym świadectwem czasów, prowadzi myśl tam, gdzie ona powinna być poprowadzona. Czyni to w sposób wyrafinowany, nie szarżuje, bez zbędnej brawury używa słów, z których ciężko się otrząsnąć. No cóż, że nie zaśniecie być może po lekturze tego tomu? Trudno. Sądzę jednak, że jedynie Ci, którzy zrozumieją, gdyż jak wiemy nawet wśród poetów bywają indywidua miewające, delikatnie rzecz ujmując, problemy z czytaniem ze zrozumieniem. Takie czasy. Właściwie efekt nieprzemyślanych decyzji kogoś, kiedyś i gdzieś. Mniejsza z tym. Zaburzenia snu po lekturze niemal wskazane. Przecież po to poeta pisze ten wiersz, aby coś w odbiorcy drgnęło, aby się przebudził, aby podążył choć na moment nowym szlakiem wyobraźni. To się Dębkowskiemu w stu procentach udało. Ten tom jest pozycją ważną, poważną i zauważalną na mapie polskiej poezji. Choć to tom dla wymagającego odbiorcy, dla czytelnika wyrobionego, myślącego, mocno osadzonego w rzeczywistości czasów i wyzwań w skali właściwie całej ludzkości, a nie tylko jednostkowego dobrostanu refleksji nad ciałem i duchem i zielenią planety snutej przez kolejną jakąś przyszłą Madame Nobel w oderwaniu od wszystkiego co się za oknem nieomal dzieje na co dzień i na wyciągnięcie ręki. (To ciepło ręki... to właśnie nadzieja u Dębkowskiego, ale to dygresja).

 

Kiedy umrę, nie stój nad moim grobem

zbyt długo, lepiej zamknij oczy i przypomnij

sobie te chwile razem spędzone w sadzie,

pełnym oliwek i tajemniczego piękna.

 

Czas nie jest odpoczynkiem,

ani snem, ani śmiercią, ani popiołem...

Stoję spokojnie i rozglądam się

po tych wszystkich wzgórzach,

których nie zaznałem

i na których nigdy nie byłem.

Na szczycie poczułem ciepło pomarszczonej

upływającym czasem dłoni.

 

Pytajmy coraz intensywniej – czym jest czas. Marnujmy na to czas, aby czas nam odpłacił ową dociekliwością nieskończoną i przestał nas ograniczać. Poeci nie wierzą w czas. Wierzą w tysiące istnień, ale nie w czas. Czas jest przedmiotem zachwytu, lęku, fascynacji, zdziwienia, ba, analizy, ale poeci nie mogą wierzyć w czas. Czas ignorują. Muszą. Kiedy poeci umierają, umiera bowiem cały świat.

No cóż, „Na ziemi jestem chwilę”...

Wiem, zrobiło się smutno, zimno, przygnębiająco, źle. Właściwa pora na otrząśniecie się.

 

nagle zdajemy sobie sprawę,

że w wieku informacji

można zdobyć wiadomość z dowolnej dziedziny,

oprócz elementarnej

– skąd jestem

(...)

 

Kto nie pamięta przeszłości,

ten nie ma przyszłości,

choćby powtarzał wciąż te same słowa.

Różne kamienie spotyka człowiek na drodze życia.

Jedne usuwa z pola,

inne gromadzi,

żeby zrozumieć, żeby zbudować dom.

Kamień jest twardy i wieczny.

 

Kamień jest symbolem istnienia. My, poeci, jakby już nie istniejemy. Wyrugowano nas z przestrzeni publicznej, albo dzieje się to na naszych oczach. Tom Andrzeja Dębkowskiego jedynie stawia kilka nieprzyjemnych w percepcji tez. Buduje też w nas tęsknotę za pięknem, nieśmiertelnością, za niezniszczalnością wiecznych stanów emocji, uczuć, bliskości. Jest pełen goryczy, ale i pełen fascynacji całością życia. Odzwierciedla nasz stan. Jest trudny. Przystawiono nam do głowy rewolwer. Każą nam się z tych szkół, bibliotek i scen po prostu wynosić i wynosimy się. Ukrywamy się coraz częściej w podziemiach, w nieogrzewanych salkach bez publiczności i nagłośnienia. Czytamy wiersze, pijemy wódkę, jesteśmy razem i wciąż wierzymy. W co wierzymy? W poezję, w miłość, w słowa, w samych siebie. Dobrze Andrzeju, że napisałeś i wydałeś ten tom. Podsumowałeś nim siebie i cały nasz byt, całą naszą rzeczywistość, nasze oczekiwania, tęsknoty i nadzieje. Pomimo cykuty i octu, przebitego boku i krzyża apokalipsy pokazałeś nam, że... kamień jest twardy i wieczny.

Tylko trochę żal, że przyszło nam żyć w czasach, kiedy prawie każdy szaniec jest dziś bez kamieni... kiedy trafiają się w środowisku literackim szarlatani wręczający jakieś dziwne nagrody i utrzymujący, że nawet poezja jest wyścigiem szczurów. Kiedy tłum rechocze na kiepskim kabarecie, a nie ma czasu na moment zamyślenia i porzucił już wszelkie zachwyty, jako przecież elementarne źródło natchnienia i sztuki. Poezja jest dziś bezpańska, bezradna i chyba coraz dziwniejsza.

 

w dziwnym świecie

dziwni poeci

piszą dziwne wiersze

które dziwni krytycy

stawiają na coraz dziwniejsze

piedestały

Andrzej Walter

 

________________

Andrzej Dębkowski, Na ziemi jestem chwilę... Redakcja, projekt okładki i zdjęcie na I stronie okładki: Andrzej Dębkowski. Zdjęcie na IV stronie okładki: Andrzej Walter. Wydawnictwo Autorskie Andrzej Dębkowski, Zelów 2021, s. 64. 

 

 

Plakat

Andrzej Walter

 

Zakochana w ludziach i poezji

 

Chyba po raz pierwszy w swoim pisaniu... nie wiem jak zacząć, bowiem w tym tekście chyba musi być tak wiele smutku i tęsknoty, że jego początek skradnę mojemu serdecznemu przyjacielowi, świetnemu poecie z Poznania Zbyszkowi Gordziejowi, który we wstępie do fenomenalnego tomu „Mówię o sobie ciszą” tak napisał o jego Autorce, naszej dobrej i niezapomnianej literackiej Koleżance Jolancie Nowak-Węklarowej:

 

Napisanie słowa wstępnego do pośmiertnie wydanego tomu poezji Jolanty Nowak-Węklarowej nie jest zadaniem łatwym. Kreślenie słów o zmarłej Koleżance, z którą dane mi było znać się przez kilkadziesiąt lat, z oczywistych względów ma wymiar emocjonalny. W głowie jawią się obrazy z różnych zdarzeń, ze spotkań z Jolą, słuchania wierszy przez Nią czytanych, rozmów, chwil wzajemnego milczenia, bo wpierw trzeba było dobrze przemyśleć sprawy literackie oraz inne dotyczące różnych sfer życia społecznego, gospodarczego i politycznego Polski, Oboje uważaliśmy, że warto zabierać głos w ważnych sprawach, po choćby krótkiej analizie ich stanu, a temu sprzyjał chwilowy bezgłos pomiędzy nami.

 

Jolę kochali wszyscy. Nie tylko jako poetkę, ale przede wszystkim jako dobrego, prawego i nieobojętnego człowieka, na sprawy ludzi i na ich losy splecione z losem całego świata. Człowieka, dodajmy: wielkiego formatu, człowieka do rany przyłóż, człowieka kolosalnej wyobraźni, a nade wszystko utalentowanej kobiety, poetki, której wiersze jakże często: poruszały, wzruszały, dawały do myślenia i były siłą sprawczą tak wielu uczuć i emocji, że z czystym sumieniem w środowisku uznawaliśmy Jolantę Nowak-Węklarową za artystkę najwyższych literackich lotów, za poetkę światowej ekstraklasy, poetkę polskiego Panteonu, choć nigdy o taki poklask nie zabiegała, a jakże dalece była tego warta. (!) Wydany pośmiertnie tom – skromny, niepozorny, acz niesamowity tom „Mówię o sobie ciszą” jest tego najlepszym dowodem.

Choć może słów Joli nie zrozumieją Ci, którzy nigdy nie zaznali wielkiej miłości. Miłości takiej, która ocala świat, takiej która jest, była i będzie, która z biegiem dni narasta, przemienia się w przyjaźń, ewoluuje do postaci niezbędności osoby dla osoby i umacnia własną siłą pielęgnacji. Taka miłość, niemal idealna, miłość jakby żywcem wyjęta z niewinności Małego Księcia, z drobnej, acz monumentalnej powieści Antoine de Saint-Exupery... taka miłość była celem i jakby duchem zakorzenionym w literaturze Jolanty Nowak-Węklarowej. Byłą ideą nademocjonalną, sprawczą, mocno wyczuwalną i chyba też stąd zachwyca mnie taki oto wiersz:

 

biegliśmy

żeby zanurzyć się w swoich ramionach

w lato słonecznego potopu

w ciepło kominka długiej zimy

 

biegliśmy z miesiąca na miesiąc

strumyczkiem dzikiej krwi

na wieki wieków przeznaczenia

 

dziś stąpamy nieporadnie

rok za rokiem

 

Życie toczy się swoim brutalnym prawem, a jest to prawo cielesnego obumierania, przemijania, prawo utraty, stopniowego odchodzenia, zanikania sprawności, zwinności, zręczności. To cielesność, która ulega metamorfozie. To bieg ku śmierci. W jednym kierunku. Kurczy się, marszczy, na naszych oczach przemienia, przy jednoczesnym umacnianiu ducha, krzepnięciu wyobraźni i dojrzewania mądrości do świadomej akceptacji wyroków nieodwracalnych. Wykuwa się wtedy nasze człowieczeństwo. Dojrzałość. Pojęcie sensu życia. A ów sens jest ukryty w radości, w miłości, w potrzebie drugiego człowieka i w spełnianiu poprzez życzliwość.

 

To wszystko właśnie jest nam dane na wyciągnięcie ręki w fenomenie poezji Jolanty Nowak-Węklarowej. To swoiste credo tej poetki, która zakochała się w ludziach i w poezji, potrafiła niemal doskonale to wyrazić i jej wiersze już zawsze pozostaną ważne w tym kontekście. A że żadne noble się tego nie trzymają, że współczesny świat niemal się naśmiewa z takich postaw, dylematów i głosów? Tym gorzej dla tego świata. Świata coraz potworniejszego, świata zmierzającego ku zatraceniu. Orwellowskiej groteski. Jedyny co może nas ocalić, to właśnie miłość. Może i to banalne, ale warto to tysięczny raz powtarzać. Może tych kilku szaleńców urządzających nam rzeczywistość to zrozumie? Choć nie liczyłbym na to.

 

Mamy, z moją ukochaną Żoną, Jadwigą, swoje własne, prywatne wspomnienie Joli, z którą razem wybierałem się niegdyś na znakomitą imprezę Galicyjskiej Jesieni Literackiej, blisko 8 lat temu, jak siedziała w naszym domu, przy pysznym obiedzie, obłożona naszym stadem zwierząt i cieszyliśmy się wszyscy razem taką chwilą i do dziś ją wspominamy, ciągle utrwalając te wspomnienia, że mogliśmy onegdaj gościć tak wyjątkową, mądrą i ciepłą poetkę, piszącą tak znakomite wiersze... Była wtedy jeszcze z nami Danusia Capliez-Delcroix Bylińska (pozdrawiamy Cię ciepło Danusiu) i z pewnością też mile wspomina tamten zaklęty czas, te nasze galicyjskie wojaże poetyckie, spotkania z młodzieżą, wieczorne dzielenie się poezją jak opłatkiem i dzielenie się słowem... jak miłością.

Dla takich chwil się żyje. Przeżyte chwile trzeba właśnie tak pielęgnować. Wspomnieniem. A chwile nienarodzone... wciąż stwarzać i szukać ich w sobie i na zewnątrz, w innych ludziach, w nowych sytuacjach, w zauważaniu ich. Po to jesteśmy na tej planecie, trzeciej od Słońca, pędzącej stale gdzieś na oślep w Wszechświecie. Jola zapewne już wie dokąd zmierzamy...

 

syty mną aż po przyzwyczajenie

mówisz

zbudzi się dzień jak co dzień

 

godzina szósta zero zero

zadźwięczy w budziku i eterze

za oknem wiatr

powlecze niesienie śniegu

w łaziennej fontannie Bakczysaraju

odniesiesz zwycięstwo

nad własnym ciałem

dasz powietrzu swój śpiewny głos

przy sztuce golenia zarostu

kubek mleka

zagryziesz pajdą grzanki

umocnisz węzeł krawata na karku

zazgrzytasz kluczami w drzwiach

 

nie oszukuj się

przecież jutro

obudzisz się beze mnie

 

I On obudził się bez Niej... któregoś dnia, po którym już wszystko było... inaczej.

W tym tkwi cały dramat tego świata. Cały mroczny akt tragedii, zwanej życiem, której nie da się zaakceptować po wielu, wielu latach miłości, przyjaźni, ofiarowania siebie sobie nawzajem... kiedy to się zmienia, kończy się i dogasa.

Boimy się pustki. Prawdziwości pożegnania. Jej dotyku i bólu, który przyniesie. Mgły i chaosu, który potem nastąpi, a najbardziej tęsknoty nie do ogarnięcia i nie do zaakceptowania. Wszystko bowiem w tym życiu można przyjąć i przyswoić, oswoić, okiełznać, ale najtrudniej przyjąć do świadomości, że najważniejszych osób w życiu już się więcej po prostu w wymiarze ludzkim nie spotka. To najtrudniejsze. To przepaść, w którą wpadamy i nie ma z niej wyjścia.

Dlatego kochajmy ich, bo tak szybko... przemijają, bo tak szybko możemy stracić tę szansę... szansę na radość z relacji.

Prostota tych wierszy może porażać. Jednakowoż weźmy pod uwagę cały ich ładunek emocjonalny. Kontekst życia. Dodajmy do tego, że były to notatki z szuflady, nad którymi poeci jeszcze później miesiącami pracują szlifując to i owo. Metaforyka Jolanty jest jednak aloesowo kojąca, bogata, zaskakująca... miła w obcowaniu:

 

dni uchodzą jak zwierzęta

po zboczach gór

w przepastne gęstwiny

skąd się nie powraca

 

za nimi ludzie

poza miejsca obecności

dać swoje życie na okup

za wielu

 

Cały ten tom to jakby znów świeże ziarna, zalążki poezji wielkiej, nieogarnionej, fenomenalnej, którą Jola potem przekuwała potem w doskonałe wiersze, ale też wiersze te praktycznie wiązała z życiem. Jakże mało który poeta pisze tak jak żyje, adorując to życie, potęgą empatii, potęgą miłości, nieodgadnionej głębi swojego wielkiego człowieczeństwa.

Dziękuję Ci Jolu, że nasze drogi się kiedyś skrzyżowały i wiem, że nas kochałaś, tak jak i my kochaliśmy Ciebie.

Dziękuję też Miastu Wągrowiec, miastu wyjątkowemu, małej ojczyźnie poetki, której oddała serce i duszę, a która teraz dzięki zaangażowaniu Przewodniczącej Rady Powiatu Wągrowieckiego, także poetki, Pani Małgorzaty Osuch zdołała doprowadzić do wydania tego niepowtarzalnego pośmiertnego tomu ze znakomitą poezją Jolanty Nowak-Węklaro-wej. Ta wydawnicza i merytoryczna perełka jest bardzo, ale to bardzo ważna dla świata literatury i całej naszej społeczności – ludzi pióra w Polsce. Jest ważna dla życia literackiego naszego kraju.

Mówmy o sobie taką właśnie ciszą, którą słychać nad powierzchnią codziennej paplaniny właśnie dzięki inicjatywie obecności – wydania tomu, którego mogłoby nie być, ale to, że jest, jest bezcenne. (po prostu – komuś „się chciało” – najwięcej poświęcamy dla samych siebie nawzajem, kiedy poświęcamy swój czas...).

 

mówię o sobie ciszą

– ma smak głodu i sytości

pragnień i upojenia

jest na swoim miejscu

nawet kiedy jej nie ma

 

Jolanta Nowak-Węklarowa stała się już dziś, wciąż żywą historią literatury. Mistrzyni słowa, zakochana w ludziach i w poezji. Po prostu ekstraklasa. Niedoceniona za życia, albo zbyt mało doceniona, zbyt rzadko upubliczniania, propagowana, wykorzystywana choćby edukacyjnie. (Skąd my to znamy?)

Jaka szkoda, że nasi obecni włodarze edukacyjnego przemysłu nie chcą, nie widzą i nie potrafią nawet zaczerpnąć z takich źródeł poezji – królowej literatury, a czerpią literacki brud, który wtłaczają potem w mało chłonne głowy i tak nieczytającej niczego młodzieży. Czy tędy wiedzie droga do lepszego, zdrowszego i piękniejszego świata?

Smutne to wszystko, ale dlatego właśnie chciałem znów wspomnieć Jolę. Zawsze już Ją wspominać i wciąż od nowa, delektować się Jej jedyną w swoim rodzaju wzruszająco-kojącą poezją, która nigdy nie umrze i zawsze pozostawi na tym padole grono swoich wiernych wyznawców.

Do zobaczenia Jolu po drugiej stronie tęczy. Ty (i kilku jeszcze innych poetów) – zatem Wy, wy wiecie, co mam na myśli...

Andrzej Walter

___________________________

Fot. w tekście: Andrzej Dębkowski

 

 

Plakat

 

 

 

Plakat