Joanna Słodyczka
Zanurzyć się „W przestwór”
Stąpając po ziemi potrzebujemy czasem znaleźć swoją własną przestrzeń i siłę, by wznieść się ponad to, co przyziemne, bolesne, co ogranicza naszego ducha. Takie dążenia mamy niejako „wdrukowane” w naturę i spełnienia szukamy czy to w realizacji swoich pasji, w przeżyciu religijnym, artystycznym czy w medytacji. Ludzie pióra odnajdują taką przestrzeń w twórczości i próbują otworzyć ją dla swoich czytelników.
W swoje przestworza w najnowszym tomie „W przestwór” zaprasza nas Kazimierz Burnat. Koneserów słowa powinna urzec oszczędna, lecz wyjątkowa metaforyka i unikalny sposób ujmowania tematów. Poeta doskonale czuje swoją misję, wie, że z książek, z zapisanych słów można zbudować zaporę przed całym złem tego świata. Wyraził to w wierszu „Odwrót” i choć czasem pisanie nie przychodzi łatwo, to warto próbować ciągle na nowo wyrazić siebie i świat / najlepiej jak to możliwe. W wierszu „Jaskółcze świtanie” prosi, by każdy dzień był twórczy. W przywołanym już utworze „Odwrót” wskazuje, że nawet sny mogą nieść słowa, które warto przekazać dalej. W snach powraca pamięć rodziców („Sen”, „Dylemat”), wspomnienia dziecka („***Dniami i nocami”), sen jest bezludną oazą / bezpieczną dla miłości („***Suche płuca”). Ale to tylko jedna z przestrzeni, w której zanurza nas poeta. Nawiązałam do wątku pamięci. Tylko tu mogą przetrwać zmarli, miejsca, które dziś wyglądają już zupełnie inaczej („Dzisiejsza wieś”), tradycje („Anioł Pański”), bohaterowie przeszłości („***Ilu naprawdę”) i duchy niewinnych ofiar („Ostrze wyrzutu”). Ranga pamięci została świetnie podkreślona w słowach:
...jego czas waszym
odmierzanym pamięcią
jeśli jej zabraknie
wieczność ustanie...
(„***Żwir z nanosem potoków”)
Wydaje się, że Kazimierz Burnat niosąc bagaż doświadczeń szczególnie mocno rozumie siłę przemijalności. Choroba stawia nas czasem na krawędzi pomiędzy światami i człowiek, chcąc nie chcąc, zadaje sobie pytania egzystencjalne. Czym jest odejście? Ile czasu zostało każdemu z nas? Rok? Dwa? W końcu i tak nurtem roztopów odpłyniesz („Niepodobieństwo”). I co potem? Niektórzy w swoim zarozumialstwie wierzą w urojoną wielkość z blachami na wstęgach / za płodną nieprawość („Doceniony”), która ma im zapewnić nieśmiertelność, poeta jednak doskonale zdaje sobie sprawę, że wszystko zamknie się znakiem krzyża nad mogiłą. Warto przejść się pomiędzy grobami i zadać sobie pytanie, co tak naprawdę jest ważne („Niebyt”). W wierszu „Samotny poczęstunek” autor słusznie zauważa:
Dobro przepustką
do pełni życia
[…]
niewdzięczność
uwalnia zło
I niekoniecznie chrześcijańskie pojęcie grzechu jest równoznaczne ze złem, bo przecież nasza natura została nam nadana w akcie stworzenia, więc nie może być zła („Gdzieś tam”). Poeta szuka i pyta dotykając przestrzeni transcendentalnej. Tęskni za niewidzialnym Bogiem i w swoim rozdarciu marzy, by Go zobaczyć („***Dusza”). Prowadzi nasz wzrok tam, gdzie wysychają łzy, a człowiek sięga gwiazd – w niebo, tam odnajduje ukojenie i otuchę („Taki los”). Chwila oddechu jest niezbędna, by przetrzymać ból – i ten fizyczny, wynikający z choroby, i ten płynący z tęsknoty i samotności. Można pokochać ukrzyżowanego / nie krzyż („Znijaczenie”) . Wiersz pomaga nie tylko uporządkować myśli, postawić właściwe pytanie samemu sobie, ale pozwala też oswoić cierniową drogę. Czasem z krzykiem wyrzucamy z siebie cierpienie (chociażby wtedy, gdy na świat przychodzi nowy człowiek) i niechciane emocje. Krzyk obleczony w słowo pełni rolę katharsis. Pomyślmy, czy można oswoić raka? Zatrzymajmy się przy wierszu „Obłaskawianie”. To utwór będący w całości metaforą. Jest w nim ból, który chciałoby się ukoić narkotycznym szeptem – jak powie autor, ale jednocześnie nadzieja, że kiedyś piekło się skończy, że droga cierpienia prowadzi do świtu. Nie ma nic gorszego, niż zabijanie nadziei. Ludzie czasem zapominają, że najbardziej są potrzebni drugiemu człowiekowi wtedy, gdy ten przechodzi trudności. I tu otwiera się kolejna przestrzeń w tomie Kazimierza Burnata – oswajanie uczuć – tych chcianych i tych niechcianych. Poeta pisze o bliskości spełnionej („Narodziny”) i niespełnionej („Odrzucony”, „Owoc”), o fałszywej przyjaźni, która potrafi wbić nóż w plecy („Cięcie”). Chciałby zostawić za sobą wszystkie okropności świata („***Uwolnione”) - czy pomoże mu w tym, czy przeszkodzi błysk czyichś oczu ? Próbuje odnaleźć to, co piękne i dobre spoglądając w wieczorne niebo – jak przypuszczam – z dzieckiem („Przeistoczenie”), odnaleźć spokój w barwach jesiennego poranka („W labiryncie”) czy swój mały raj we wspomnieniu lata („***Oczekiwaniem niemal każdego”). Te wiersze uświadamiają nam, że poza tym, co doskwiera w codzienności należy szukać tego co przywraca utraconą harmonię, co sprawia, iż czujemy, że
jeszcze nie czas
na niebo
ani piekło -
wzięcie
(„***Suche płuca”)
Zachęcam do sięgnięcia po książkę, „W przestwór”. To zbiór bardzo dobrych, intrygujących, utworów poetyckich, wobec których nie da się być obojętnym.
Joanna Słodyczka
_______________
Kazimierz Burnat, W przestwór. Fotografie: Anna Burnat, Wydawnictwo Dolnośląski Oddział Związku Literatów Polskich, Wrocław 2022, s. 94.
Andrzej Walter
Ósmy dzień Adrianny Jarosz
Jestem, który jestem. Siódmego dnia odpoczywam. Ósmego dnia otwiera się przed nami fascynujący świat poezji Adrianny Jarosz. Czy poezja jest właściwym miejscem na czułość i jej utrwalanie na kartkach papieru? Być może jedynym.
Ta poetka jednak z czułością przenika zanikające światy, maluje obrazy baśniowe i realne przeplatając rzeczywistość z magią, wspomnienie z przemijaniem i wrażliwość na krzywdę z pieśnią o naturze. Właściwie pyta Boga o cały Wszechświat i nasze w nim miejsca, a do tego upomina się o tych: najbiedniejszych, wykluczonych i zapomnianych. Ta mistrzowska poezja jest tylko dla wybranych, dla ludzi sztuki, dla outsiderów, wrażliwców, którzy w wielości pejzaży i barw odnajdują swoją treść i sens, tudzież nową rzeczywistość.
Adrianna Jarosz wskrzesza z niepamięci umarłe kultury, pewnych ludzi wyciąga z mgieł przeszłości, ich ponoć nieważne historie, ich życie, ich miłość i ich umieranie, ich marzenia, przy okazji opowiadając w wierszach: o Tobie, o nas, o sobie, snuje nić poezji w zwyczajności przemijania, w niesprawiedliwości zakleszczenia nas w czasie i przestrzeni zawsze nie tej, zawsze nie właściwie dobranej, a może wręcz nieistotnej. Poezja obrazu i mgły, baśni i dziwnych opowieści, nieistniejących jeszcze słów oraz przestrzeni języka, odkrywanych metafor i fraz niepokoju. Nie przypadkiem przywołuje jako motto Georga Orwella cytując, że
Ważniejsze od przetrwania jest zachowanie swojego człowieczeństwa
Człowieczeństwo, to klucz do sztuki tworzonej przez Adriannę Jarosz, człowieczeństwo, jako coś co kurczy się, kruszy bądź zostaje nam odebrane przez: czasy i technologię, przez tak zwany postęp i nowoczesność, przez porzucanie lektur, opuszczanie bibliotek, wyrzucanie książek. Człowieczeństwo w swej różnorodności odsłon, wymiarów czy wystąpień. Powołane z Bieszczadzkich bezdroży i tysięcy innych ucieczek od cywilizacji i wszechświata tworzonego bezdusznie przez człowieka w tej orwellowskiej wizji unicestwienia ducha.
Pokrył mnie kurz, Panie. Pokrył umysł i serce,
lecz póki śnię, oddycham nadzieją.
(...)
Nikt nie wie, Panie, jak słaby jest szew czasu.
Mówią, że nić zerwie się, nim krawiec snów
naprawi dzieło mgielnych prządek.
(...)
Póki oddycham, krawiec szyje.
Póki oddychamy, krawiec uszyje tak, jak sami wybierzemy. Czy wybierzemy: modne, silne, przebojowe, czy może: słabe, wątłe i ukryte. Miłość rodzi się w ciszy, piękno nie umiera, prawdy od lat pielęgnowane stają się – ciężarem albo przestrogą – Ty wybierasz, krawiec snów jedynie może podpowiedzieć, ale Twoja wolna wola jest potężna, choć wydaje się tylko mgnieniem. Póki oddycham (...)
Adrianna Jarosz dyskutuje z nami w sposób szlachetny, nienachalny i delikatny. Prezentuje malarskość w poezji jako świadectwo czasów, kultur i bytów, a sprawą odbiorcy jest jego na to wrażliwość, właściwe rozpoznanie i późniejsze poszukiwanie: kto i dlaczego, a właściwie i po co był tu i przeminął. Może nam się tylko wydawało?
Nie ma nic pewnego. Stoisz na brzegu / pociąga cię bezkres. Nasze życie rozpięte pomiędzy końcem i początkiem. Pamiętajcie o tym. Codzienność i pęd rzeczywistości, spadające kartki kalendarzy zdają się o tym zapominać, albo choć nie myśleć, wypierać tę jedyną faktyczną prawdę. Poetka nie tyle chce nam ją przypomnieć ile wszczepić pod skórę jako busolę sensualizacji naszego istnienia w świecie skasowanych wrażliwości, w świecie zanikania poezji, defraudacji dusz i niwelowania stanów poszukiwań nieskończoności. To bardzo mądre i ważne przesłanie. Idea wręcz najważniejsza, w świecie wyalienowanym realizacją potrzeb i mnożeniem materii. Baśń czy legenda być może więcej nas mogą nauczyć niż wyrachowane programy edukacyjne nowoczesności wraz z przemysłowym hodowaniem nowego człowieka. Tylko jak ocalić te baśnie i legendy w świecie, w którym trudno ocalić książki?
„Krawiec snów” Adrianny Jarosz z 2021 roku to bardzo dobry tom, tom równie udany jak tomy poprzednie, acz świadczący o ciągłym dojrzewaniu poetki, poetki mi bardzo bliskiej i bratniej, z tej minionej już krakowskiej, rodzikowo-kajtochowej macierzy, z Nagliskałkowej rzeczywistości i wawelskiej wrażliwości na: czas, przestrzeń, człowieka i przemijanie, z tej dawno zapomnianej stolicznej krakowskiej manany i oswajania czasu magią zamyślania, która rozleniwia ludzi z biegiem Wisły. Oboje tam niejako zaczynaliśmy, a to niczym skaza na pancerzu, doskonałe znamię nadające charakteru i właściwości, wypaczenie tyleż szkodliwe, co zmysłowe i pozwalające oglądać sprawy z dystansu i z odległości. Spleen się przecież uszlachetnia i nigdy nie umiera. Zakażeni Krakowem takimi pozostają. To jednak dygresja, odrobina subiektywnej prywaty, w tym naszym coraz uboższym w tego typu refleksje literackim świecie.
Adrianna Jarosz ukształtowała się na bardzo odrębną, niezależną i wielce oryginalną poetkę XXI wieku. Jaka szkoda, że właśnie takie poetki nie są nominowane do tych niby głośnych nagród, a nominuje się wierszyki banalne, lekkie łatwe i przyjemne, wierszyki o niczym i słowa nic nie warte. Nominuje się kluczem personalnym, a nie wartościującym, kluczem koteryjnym, a nie merytorycznym, pod merytoryczny się jedynie podszywając frazesami i pustosłowiem. No cóż. Wszyscy nie przetrwamy. Zachowajmy zatem swoje człowieczeństwo.
Emigrujmy wewnętrznie (i zewnętrznie) wobec poezjopsujów i sitw językowych. Róbmy swoje. Zachwycajmy się dla przykładu: Adrianną Jarosz, Joanną Nowocień, Magdaleną Pocgaj czy Anną Nasiłowską, a nie poetkami, którymi nam się każą zachwycać różne dziwne gremia w tym kraju. Słowacki wielkim poetą był, to wiemy. Nasza gombrowiczowska rzeczywistość jak wiemy jest wiecznie żywa i doskonale prosperuje wśród skarlałej krytyki literackiej i pozostanie taką na tej pustyni książkowych dziejów z wiadomych już względów. Trudno. Zachwycić się można jednak tym, co zachwyca naprawdę. Sztuka to wolność i nikt nam jej nie odbierze.
O takiej wolności pisze też i Adrianna Jarosz, której sylwetkę chciałem tu nieco przybliżyć, bo warto. Szukajmy zatem ocalenia swego człowieczeństwa, słów prawdy i piękna metafor, a nie poezji sztucznej od imitacji, a taką jawi się często poezja dziś nagradzana, której dla wyrównania samopoczucia również nikt nie czyta oprócz kilku mało istotnych statystycznie maniaków jak niżej podpisany
Niskie ukłony dla wszystkich, pięknych i bogatych, jak też tych ukrytych i przemilczanych, ale zwłaszcza dla wszystkich poetek i poetów, którym zawsze „nie po drodze”...
Andrzej Walter