Nowości książkowe

Romuald Koperski, Pojedynek z Syberią. Fotografie: Romuald Koperski. Korekta: Elżbieta Skalska. Wydanie szóste. Wydawnictwo „Bernardinum” Sp. z o.o., Pelplin 2016, s. 326.

 

 

Wstęp

Zimowe wieczory to najlepsza pora na odpoczynek. Padający za oknem śnieg, atmosfera domu pełnego ciepła i dźwięków spra¬wia, że oddajemy się przeróżnym marzeniom – wiadomo, nie za¬wsze realnym. Rankiem przeważnie zapominamy o wszystkim, jesteśmy wypoczęci, a co za tym idzie mózg nasz pracuje trzeźwiej. Kiedy jednak następnego dnia tkwimy w słuszności wieczornych urojeń, bądźmy pewni – jest to znak, że nad sprawą warto pomyśleć, nawet jeśli wszystko wydaje się kompletną bzdurą, po prostu w myśl zasady: że tylko to, co na pozór głupie i szalone, jest naprawdę cokolwiek warte...

Tak a nie inaczej, powstał szalony pomysł przejażdżki samochodem z Europy do Nowego Jorku – ma się rozumieć drogą lądową.

Którędy?

Przez całą Syberię, Alaskę, Kanadę i prawie całe terytorium USA.

Wyczyn na pozór niemożliwy, ale dlaczego nierealny? Właśnie z tego powodu z uporem maniaka rozpocząłem przygotowania do podróży, które jak się później okazało, od początku skazane były na niedokończenie. Nikt nie mógł mi pomóc lub choćby posłużyć dobrą radą, ponieważ nikt tej trasy dotychczas nie przejechał. Nawet fachowcy z Moskwy zajmujący się turystyką niekonwencjonalną rozkładali ręce, gdyż niewiele mogli mi o Syberii powiedzieć.

Syberia, przez którą zaplanowałem podróż, to bezkres tajgi, bezdroży, to pół zamkniętego dotychczas świata.

Znajomi, którym zwierzyłem się ze swoich planów, pukali niedwuznacznie palcem w czoło, a przedstawiciele władz Rosji uznali sprawę za technicznie niewykonalną. Lecz na przekór wszystkim mój mocno rozwinięty instynkt wędrowania sprawił, że za wszelką cenę postanowiłem tę podróż odbyć.

Kontynuowałem przygotowania: szukałem map, zbierałem informacje od meteorologów, bez rezultatu pisałem listy do koncernów i różnych firm o poparcie mojej ekspedycji, ale nikt nie był zainteresowany udzieleniem mi jakiejkolwiek pomocy. Tylko profesorowie z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu zachwyceni byli moim pomysłem. Ponieważ byli to znawcy meteorologii i geografii, fachowo wyjaśnili mi, co pod daną szerokością geograficzną może mnie spotkać. Prócz tych cennych dla mnie informacji wszyscy jak jeden mąż odmawiali mi udzielenia pomocy.

Nie powiodła się też próba znalezienia współtowarzysza podróży i w ogóle wszystko nie wychodziło. Kiedy do planowanej daty wyjazdu pozostało sześć tygodni, zrozumiałem, że nikt mi pojazdu na tę przejażdżkę nie zafunduje, poszedłem więc na złomowisko, gdzie znalazłem porośniętego już trawą starego landrovera. Wraz z zaprzyjaźnionym mechanikiem rozebraliśmy na części skazany już na piec hutniczy samochód, po czym dokonując przeróżnych innowacji, złożyliśmy go na powrót do kupy. Nie robiąc sobie nic z niepowodzeń, które mnie od początku nękały, załatwiałem wizy oraz inne dokumenty podróży i czym bliżej było do wyjazdu, pewniejsze stawało się, że na żadnego sponsora liczyć nie mogę. Tak też się stało.

Na dwa dni przed planowanym terminem wyjazdu zabrałem się za malowanie samochodu, notabene niesprawdzonego jeszcze w terenie. Poinformowałem liczne media o swojej wyprawie, lecz nikogo to nie zainteresowało. Dwie godziny trwało przygotowanie niezbędnego, skromnego wyposażenia.

W ten oto sposób 15 maja 1994 roku, wbrew opiniom wszystkich, wbrew radom znawców Rosji, wbrew przestrogom przedstawicieli ambasady rosyjskiej w Szwajcarii wyruszyłem z Zurychu do Nowego Jorku. Byłem pełen optymizmu, posiadałem bowiem kompas oraz dostępną w każdym atlasie szkolnym mapę Rosji...