Nowości książkowe

  

Plakat

Rafał Orlewski(1934-2020)

Zmarł Rafał Orlewski

 

 

17 października br. zmarł Rafał Orlewski – polonista, poeta, prozaik, eseista. Był patronem Prywatnej Szkoły Podstawowej w Piotrkowie Trybunalskim oraz Honorowym Obywatelem miasta. Autorem ponad 40 książek i wielu publikacji prasowych, laureatem i jurorem konkursów poetyckich, redaktorem i wydawcą książek indywidualnych i książek zbiorowych, opiekunem adeptów pisarstwa, współtwórcą grup literackich: „Grabia 59” (Łask), „Karawana” i „Wiadukt” (Łódź), „Pomosty” (Piotrków Trybunalski). Był także animatorem amatorskiej twórczości artystycznej, współautorem pieśni i piosenek, w tym harcerskich i zuchowych oraz hymnów kilku szkół. Jego wiersze tłumaczono na język białoruski, rosyjski i włoski. Miał 86 lat.

Urodził się w 1934 roku w Przybyłowie koło Łasku. Był absolwentem filologii polskiej Uniwersytetu Łódzkiego oraz nauk społecznych w Warszawie, nauczycielem szkół podstawowych i licealnych. W 1971 roku zamieszkał w Piotrkowie Trybunalskim.

Podczas II wojny światowej przeżył kilka obozów niemieckich i przymusową tułaczkę aż po Alpy Francuskie. Od 1946 roku działał w harcerstwie.

Za swą działalność został odznaczony dwukrotnie, m.in.: Złotym Krzyżem za Zasługi dla ZHP oraz Zasłużony dla Hufca ZHP Piotrków Trybunalski. Był wieloletnim harcerzem, a następnie instruktorem Hufca Łask. Uczestnikiem Zjazdu Łódzkiego w 1956 roku. W latach siedemdziesiątych zaczął pełnić służbę jako drużynowy, a następnie komendant Gminnego Związku Drużyn w Sulejowie. Wieloletni członek Komendy i Rady Hufca Piotrków Trybunalski. Autor wielu wierszy i tekstów piosenek o tematyce harcerskiej w tym dwóch Hymnów Hufca. Całym sercem służący Ojczyźnie wychowawca wielu harcerskich pokoleń.

Był autorem ponad 40 książek i tomów wierszy m.in. „Krzesiwo” (Łódź 1969), „Igliwie” (1972), „Nad Grabię fraszką wabię” (1985), „Ściernisko” (1985), „Zduńskowolnie – swawolnie” (1986), „Z miłością brata” (esej, 1991), „Krąg tęczy” (powieść dla dzieci, 1991 i 2005), „Piekna Brzydula” (opowiadania, 1993), „Leptony” (utwory satyryczne, 1998), „Wzloty z podglebia” (esej, 1999), „Diminuendo” (poezje w wersji polsko-włoskiej, 2007), „Sute Mosty” (powieść, 2007).

W 1986 roku otrzymał Złotą Wieżę Trybunalską, w czerwcu 2003 roku tytuł Honorowego Obywatela Miasta Piotrkowa Trybunalskiego, a w 2008 roku, przy okazji jubileuszu 50-lecia pracy twórczej – odznakę honorową „Zasłużony dla Kultury Polskiej”, przyznawaną przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Wychował wielu czytelników i miłośników poezji. Młodym poetom pomagał w rozwoju literackim i debiutach książkowych. Był członkiem Związku Literatów Polskich, sprawował również warsztatową opiekę nad Klubem Literackim „Zakole” przy Wojewódzkim Domu Kultury w Piotrkowie.

O jego twórczości pisali wybitni krytycy, literaturoznawcy, pisarze i dziennikarze.

 

Głos Witolda Stawskiego:

Zmarł Rafał Orlewski... Człowiek, któremu zawdzięczam pisanie wierszy. Dawno temu pokazałem mu próby zapisywania swoich przemyśleń. Pokreślił, popisał na marginesie i gdy myślałem, że wyrzuci do kosza, powiedział: „pisz, to jest poezja, tylko trzeba nad tym jeszcze popracować...”. I tak zostało. Piszę, ale pamiętam „o przegadanych wersach”, o wielkiej roli spójnika i kropki, o tym, że wiersz „musi odpocząć”, zanim pokażę go światu.

W dzisiejszych czasach coraz więcej ludzi mówi, że nie ma już autorytetów. Rafał był i pozostanie dla mnie autorytetem w dziedzinie poezji. Ze względu na profesjonalizm, dbałość nie tylko o słowo, ale o każdy znak. Do tekstów swoich i cudzych podchodził z taką powagą, jakby od tego zależały losy literatury światowej. Byłem dla Niego nie tylko poetą, proszącym o redakcję tomików i recenzję, ale też autorem wstępów do Jego książek, projektantem okładek, „składaczem i łamaczem”. Wtedy uczyłem się najwięcej. To była trudna, ale jakże wartościowa współpraca. Wykłócał się o każdy szczegół, tłumaczył dlaczego musi być tak, a nie inaczej. Ingerował nawet w projekty graficzne.

Zamknięty od lat w czterech ścianach żył swoją pasją, złościł się na to co wokół, ubolewał nad upadkiem ideałów, sztuki i literatury. A jednak robił dla tej literatury wszystko. Codziennie. Podziwiałem determinację. Nasze rozmowy telefoniczne trwały godzinami i trudno było je skończyć.

Dzięki Niemu rozumiem czym jest „warsztat literacki” i potrafię odróżnić poezję dojrzałą od dojrzewającej. Rafał nie był moim nauczycielem, był mistrzem, od którego mogłem zawsze nauczyć się czegoś nowego.

Chciałem go zaprosić do rozmowy na moim „przystanku KORONA W”, ale nie dotarł...

Śmierć wyznaczyła mu własny przystanek... 

 

Głos Aleksandry Fidziańskiej:

...nie zgubię twego adresu...

W tysiącach słów zapisanych przez Rafała Orlewskiego pewną ręką i wielkim sercem, odnajdywałam pasję i radość tworzenia kpiącą z wieku i kapryśnego zdrowia, niezgodę na przeciwności losu i determinację w wydawaniu kolejnych książek. Listy, które przez dziewięć lat fruwały między nami, były jak posłańcy niosący dobrą nowinę, warsztatowe dysputy, uśmiech i serdeczność. Jeszcze wczoraj omawiałam z Witkiem Stawskim okładkę do nowej książki Rafała – LIRYCZNE LUSTRO. Jeszcze w niedzielę rozkładałam rękopis, by wiernie przygotować tekst do druku. Przygotuję...

 

  

Plakat

Wojciech Pszoniak (1942-2020)

Zmarł Wojciech Pszoniak

 

 

19 października 20202 roku zmarł Wojciech Zygmunt Pszoniak, polski aktor teatralny i filmowy, pedagog. Urodził się 2 maja 1942 we Lwowie. Tam spędził pierwsze dwa lata życia. Pod koniec II wojny światowej jego rodzina musiała wyjechać z tego miasta.

Dorastał w Gliwicach. W młodości grał na skrzypcach i klarnecie, w średniej szkole muzycznej w Bytomiu uczył się gry na oboju, udzielał się też w orkiestrze wojskowej. Występował w teatrach amatorskich i studenckich, a także w kabaretach (w 1961 założył kabaret „Czerwona Żyrafa”).

W 1968 ukończył studia na PWST w Krakowie. Występował na scenach Starego Teatru w Krakowie oraz Teatru Narodowego w Warszawie i Teatru Powszechnego w Warszawie. W latach 1974-1980 był wykładowcą w warszawskiej PWST. W latach 70. występował także w kabarecie Pod Egidą. Od końca lat 70. grał w teatrach francuskich. W latach 80. wyjechał na stałe do Paryża. Od lat 90. występował zarówno w przedstawieniach francuskich, jak i w polskich.

Wystąpił m.in. w przedstawieniach: Klątwa Stanisława Wyspiańskiego (reż. Konrad Swinarski, 1970), Miłość i gniew Johna Osborne’a (reż. Zygmunt Hübner, 1973), Rewizor Nikołaja Gogola (reż. Jerzy Gruza, 1977), Siedem pięter Dino Buzattiego (reż. Andrzej Barański, 1995), Śmieszny staruszek Tadeusza Różewicza (reż. Stanisław Różewicz, 1997) oraz w wyreżyserowanym przez siebie Dożywociu (2001) Aleksandra Fredry.

Na ekranie debiutował w bułgarskim serialu Proizszestwia na Sljapata ulica (1965). W filmie polskim natomiast w 1970 – Twarz anioła (reż. Zbigniew Chmielewski). Wystąpił w kilkudziesięciu filmach polskich, francuskich i w produkcjach międzynarodowych. Zagrał m.in. tytułową rolę w Diable (reż. Andrzej Żuławski, 1972), rolę Mieszka I w Gnieździe (reż. Jan Rybkowski, 1974), doktora Marglewskiego w Szpitalu przemienienia (reż. Edward Żebrowski, 1978), postać Siedelmayera, dyrektora cyrku w Arii dla atlety (reż. Filip Bajon, 1979), zagrał Josełe w Austerii (reż. Jerzy Kawalerowicz, 1982) oraz Kamińskiego w Strajku (reż. Volker Schlöndorff, 2007).

Wystąpił także w filmach Andrzeja Wajdy: w roli dziennikarza i Stańczyka w Weselu (1972), Moryca w Ziemi obiecanej (1974), Robespierre’a w Dantonie (1983) i tytułowej roli w Korczaku (1990).

W 1990 został uznany przez Gustawa Holoubka, Tadeusza Łomnickiego i Zbigniewa Zapasiewicza za jednego z trzech największych polskich aktorów dramatycznych po 1965 roku (obok Piotra Fronczewskiego i Andrzeja Seweryna).

 

 
 

  

Plakat

Mirosław Gontarski (1960-2020)

Zmarł Mirosław Gontarski

 

 

Zmarł Mirosław Gontarski – poeta, filozof, programista, dziennikarz, nauczyciel, informatyk. Urodził się w 1960 roku w Legnicy. Debiutował w prasie dolnośląskiej w 1979 roku. Ukończył filozofię na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Od lat 70. ubiegłego stulecia współtworzył literacki „Ruch Pilleus”, którego członkowie zainspirowani literaturą i kulturą Japonii piszą haiku i kształtują nowe formy literackie. Na przełomie wieków współorganizował „Ogólnopolskie Warsztaty HAIKU” w Chojnowie koło Legnicy. Był wielokrotnym jurorem ogólnopolskich konkursów „Haiku”.

Publikował w prasie dolnośląskiej oraz w kilkudziesięciu almanachach. Jego wiersze można znaleźć w internecie. Oprócz poezji Mirosław Jerzy Gontarski publikował teksty filozoficzne (jest współautorem podręcznika akademickiego „O sztuce poro­zumiewania się”) i czynnie uczestniczył w kilkunastu filozoficznych konferencjach naukowych (także międzynarodowych) i sympozjach. Opublikował kilkanaście artykułów naukowych i esejów dotyczących problemów z zakresu filozofii wojny, filozofii dialogu, filozofii zdrowia, filozofii religii i eko­filozofii.

W latach 2015-2019 był Wiceprezesem Dolnośląskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, członkiem Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich. Pełni też funkcję Wiceprezesa Stowarzyszenia Jeleniogórski Klub Literacki.

O sobie tak mówił: Urodziłem się w Legnicy w 1960 roku. W 1980 roku pojechałem do Lublina studiować filozofię. Cieszę się, że studiowałem na „moim” UMCS. U moich mistrzów... Mieszkałem na Żuławach, w Gdyni, w Lublinie... Teraz jestem mieszkańcem Wrocławia... Przez te wszystkie swoje lata rozumiałem, że nie ma powrotów. Że to co było, było... Że jestem tym, kim jestem dlatego, bo stało się to, co się stało. I jeszcze, że trzeba żyć ku przyszłości. Pewnie dlatego okna pokojów, w których mieszkałem zawsze wychodziły i wychodzą na wschód...

 

Mirosław Gontarski 
 
* * *
poetę poproszono o przeczytanie wiersza
ten najpierw wyspał się
bo dnia następnego miał czekać na spóźniony autobus ze stolicy
w dalszym ciągu nie wiedział czy ma przeczytać wiersz o biedzie
czy wiersz o wojnie
bo czy są to dobre tematy na wiersz?
obawiał się ów poeta zajmować jakiekolwiek stanowisko
polityczne albo moralne
i nie chciał używać brzydkich słów
(a to takie ostatnio w jego kręgach modne)
słów które cisnęły się mu na usta
każdego poranka po przebudzeniu
też chciał uniknąć albo się ich wstydził
chociaż tak naprawdę kochał prawdę nade wszystko
najważniejsze jednak w tym miejscu jest to
że jak zwykle bał się poeta ów
by ten czytany przez niego wiersz
nie był jego wierszem ostatnim
 

  

 

Plakat

 

  

Plakat

 

  

Plakat

Irena Kaczmarczyk

Czerwone kamienie Henryka Owsianko

 

 

Henryk Owsianko. Ten znakomity, pierwszej klasy artysta malarz, nie dbający o dyplom Akademii Sztuk Pięknych, chociaż jako wolny słuchacz uczestniczył w zajęciach, postanowił wyrazić swoje postrzeganie świata i złożoność natury ludzkiej, w słowie poetyckim. Skromny a bogaty w doświadczenia, w wyobraźnię, postanawia namalować słowami zawiłość intymnych relacji kobieco-męskich. Zgłębia naturę człowieka w jego rysach, spojrzeniu, ciszy włosów, drganiu nerwów czy stukocie serca, ale też...w głębszych przemyśleniach. Wnika do „środka” przeżyć, do złożoności zawirowań emocjonalnych, jakie zachodzą w pożyciu między kobietą i mężczyzną. I nie opowiada zasłyszanych historii, wydumanych przejść. Skupia się na konkretach. Na osobistym doświadczeniu, nieużywając przy tym górnolotnych słów. Mówi wprost. Zachowując przy tym kulturę słowa.

Już w pierwszych, prezentowanych w tomie „Czerwone kamienie” wierszach wyczuwa się marzenie o stabilizacji, także psychicznej. Poeta śni o dobrym, otwartym domu, gdzie istnieje harmonia pomiędzy Nią i Nim. Nie chce mieszkać w „domu pułapce”, jak go nazywa w jednym z utworów; domu pustym, pozbawionym uczuć, rozmów przy kominku do późnej starości:

 
Dzisiaj siedzę na ganku przed domem
Całkiem pustym od uczuć i dni
I wspominam te chwile minione
Gdy otwarte były jego drzwi.
 
Teraz głuche, zatrzaśnięte złością
A ja nie wiem, w którą mam iść stronę
Ktoś mi zburzył spokój przed starością
Więc tu siedzę przed zamkniętym domem.
(„Dom pułapka”)

 

Motyw rozczarowania, osamotnienia powraca kilkakrotnie na łamach zbioru wierszy. Jakby na przekór czerwonym kamieniom z okładki książki, które symbolizują miłość, namiętność (czerwień) i trwałość (kamień). Poświęca im autor jeden z krótkich utworów:

 
Osiadłem na dnie
I posiedzę tu chwilę
Dobrze, że woda jest chłodna
I czysta jak sumienie
Nad wodą latają motyle
A na dnie
Czerwone kamienie.
(„DNO – czyli Dni Na Odpoczynek”)
 

Emocjonalne porażki – zauważa Owsianko, jako dobry obserwator – nie dotyczą tylko jego osoby. Mieszkając od 2006 roku w Belgii, bacznie obserwuje życie i zauważa nieomalże uniwersalny trend współczesnego świata – dążenie do sukcesu za wszelką cenę, pośpiech i bylejakość. Sam, nie utożsamia się z taką filozofią życia:

 
Chciałbym mieć taką wyspę
Gdzie chwile płyną szczęśliwie
Gdzie chmury są tylko na niebie
Depresja odpływa w odpływie
Chciałbym być w takim miejscu
Gdzie ludzie myślą na plusie
A „wyścig szczurów”się skończył
Bo nikt nie uległ pokusie
(…)
Chciałbym nić mocną utkać
Z mądrości, prawd i sumienia
Omotać nią tych wszystkich
U których brak zrozumienia
Chciałbym popatrzeć w oczy
Odważne, życiem spełnione
Dalekowzrocznie mądre
Miłości mojej spragnione.
(„Czy to utopia?”)
 

Henryk Owsianko, jak łatwo zauważyć, nie jest poetą awangardowym. Nie interesują go modne prądy literackie.Jego poezja jest prosta, śpiewna, rytmiczna. Mknie po „czerwonych” kamieniach, raz żywiołowo, nie szczędząc słów krytycznych i żartobliwych

 
Świnia ma krótki żywot
A jednak w człowieku
Dożywa w spokoju
Sędziwego wieku
(„Żywotność”)
 

to znów szemrze w rytmie przesuwających się głębokich przemyśleń i i refleksji nad istnieniem.

Tom „Czerwone kamienie” jest zapewne dla autora – malarza ważną poetycką wypowiedzią, świadczy o tym grafika w zbiorze wierszy, której bohaterem jest sam poeta w różnych pozach: w zamyśleniu, w półuśmiechu, w skupieniu; na ławce, na dworcu, z papierosem. A nawet... tylko sama jego dłoń, której symbolikę może czytelnik interpretować wg własnego uznania.

Na uwagę zasługuje interesujące odautorskie posłowie, którym Henryk Owsianko zamyka poetycki tom. Snuje w nim rozważanie na temat: „Czy poezja jest sztuką?”. Może przytoczę chociaż krótki cytat: (...)„ Wielu twórców żeby zaistnieć, zainteresować tym co robią, balansuje na granicy zdrowego rozsądku, przyzwoitości, moralności, czasem je przekraczają, igrając z szaleństwem a nawet obłędem. Spacerując po krawędziach, balansując na linie, prowokując, rozpychają rzeczywistość i granice naszej percepcji. Za wszelką cenę uciekają od normalności. Mówi się wtedy o artystach, często cynicznie a nawet z pogardą: Oto artysta! Poeta! Twórca. Nie ma co robić, nie ma pomysłu na życie i zarabianie uczciwych pieniędzy, to wymyśla bzdury. Emil Zola powiedział, „że sztuka jest wycinkiem rzeczywistości widzianym przez temperament artysty”. Nasuwa się jednak pytanie – kontynuuje Owsianko – czy szaleństwo lub obłęd mieszczą się w temperamencie, czy są już poza jego krawędzią?”. I tym pytaniem, przerywając wywód poety, pragnę Państwa zachęcić do przeczytania całego posłowia, jak również wszystkich wierszy, w których autor „Czerwonych kamieni”przedstawił rzeczywistość bez retuszu, nie pozbawiając jej pozytywnych, jak również negatywnych aspektów. Zrobił to z perspektywy obywatela Europy, artysty malarza, zdobywającego uznanie na belgijskim i holenderskim rynku, poety i aktywnego działacza w polonijnym życiu kulturalnym. Notabene, za wybitną działalność kulturotwórczą na emigracji Henryk Owsianko otrzymał w 2015 roku „Ianiciusa”, ogólnopolską Nagrodę Literacką im. Klemensa Janickiego.

Irena Kaczmarczyk

_______________ 
Henryk Owsianko, Czerwone kamienie, Wydawnictwo ADAMANT, Kielce 2016, s. 94 + audiobook.
 

  

Plakat

Zofia Kulig

Zauważyć człowieka

 

 

(…) Dzień do dnia taki podobny
że nawet nie czeka się następnego…
                                  (Jerzy Stasiewicz)

 

Codzienność mniej lub bardziej kreuje w nas pewne postawy. Nierzadko też podstawia oczywiste wzorce, które akceptujemy bądź nie. Najchętniej jednak sięgamy po nie, ponieważ błyszczą i nęcą, zachęcając do zbiorowego naśladownictwa, co dzieje się współcześnie na wielu płaszczyznach. Owo sugestywne wygodnictwo siłą rzeczy odkształca naturalną osobowość, co skutecznie rozmazuje rzeczywiste obrazy i zjawiska. Innymi słowy, pozbawieni ostrości widzenia, tracimy indywidualność – klaszcząc w dłonie tylko dlatego, że inni to robią. W świecie pozorów, łatwo jest pogubić się i zmanierować, co gorsza, fikcja z czasem przywiera do nas na tyle mocno, że stymuluje ogłupiałą psychiką, niczym zdezorientowany kierunku kompas. Zachodzi pytanie – dlaczego tak trudno dzisiaj być sobą? Do czego potrzebna jest mistyfikacja, gdy codzienność to scena, której światła nie gasną, a w jej blasku łatwo można dostrzec wirtualną rzeczywistość.

 
(…) Czytając wiersze doszedłem do wniosku
że nie wszystko można napisać.
Jakaś boląca cząstka
pozostanie w głębi serca.
 

Zacytowany fragment wiersza – to słowa poety, który nie płynie z nurtem populizmu, naturalnym odruchem wskazuje na ludzi wolnych od pozorów. W pewnym sensie, stojących na skrajach środowisk w którym żyją, niezależnie od stanu posiadania czy intelektu, tylko dlatego, że cechuje ich swoista odrębność. Oryginalność twórczości Jerzego Stasiewicza (mieszkańca Nysy), wyrasta ze zdrowego drzewa świadomości historycznej, kultury osobistej oraz własnych doświadczeń. Wartości te są źródłem, z którego czerpie inwencje twórcze, a czyni to z miłością i należytą estymą. Można by rzec, że własne przeżycia formowały mu kręgosłup moralny, oparty na wnikliwej obserwacji życia. Po raz kolejny sięgam po tomik wierszy „Po co komu krzyż” przekonując się, że za każdym razem dotykam kulturowej głębi autora, ponieważ zapisy konkretyzują odsłony trudnych dni dzieciństwa i towarzyszącym im wydarzeniom. To kadry, uświadamiające czytelnika o czasie minionym, ale jakże żywym w twórczości poety.

 
(…) Nigdy nie spotkałem Marii Zaremby
Ona przeżyła
Siwiutka jak gołąbek
Łamała słowa – kula uszkodziła język
Mario Ziembo módl się za nami (…)
   

Jerzy bystrym okiem analizuje przeszłość, a w dzisiejszości spod cywilizacyjnego blichtru, pełnego patosu i współczesnej pychy, odkrywa oblicza prawd, tych najmniej widocznych dla przeciętnego oka. Z wierszy mimo wszystko płynie spokój, gdyż podmiot nie szafuje nadmiarem słów czy rozregulowaniem literackim. Epatuje szczerością wobec narcystycznej otuliny ludzkiej. Opisując punkty zapalne, nie ulega zbytnim emocjom, używa narzędzi umiarkowanych i stonowanych namysłem. Niezmiennie rozbłyskuje poszukiwaniem człowieka w człowieku, w nastrojach niewyszukanej egzystencji.

 
Szukał przytułku
mówili o nim – znajomy Norwida
Nie było miejsca dla słowa
a psalmy brzmiały inaczej…
 
Szukam człowieka
Gdzie zamieszkamy Panie?
 

Jerzy Stasiewicz to indywidualista niekryjący się za parawanem pozorów i hipokryzji. Energią płynącą z osobistych przemyśleń, buduje obraz człowieka poszukującego powodów cywilizacyjnego roztrojenia i społecznej destrukcji. Jest prawdziwy, tak jak prawdziwe są jego wiersze, zakotwiczone w refleksjach człowieka, próbującego zwrócić uwagę na to, co w poezji było, jest i myślę, że zawsze będzie najważniejsze – zwykła, ludzka uczciwość.

 
(…) Naprawić błędy – tak tylko się mówi
łzy nie wyschną na słońcu jak pranie
ból nie odchodzi jak słońca zachód
nie ma uśmiechu jak promieni słońca (…) 

Zofia Kulig