Nowości książkowe

 

 

Plakat

Marek Jastrząb

 

Dwa spojrzenia na życie

 

Nobilitacja słów nieużywanych

Język, styl, gust — nie są to rzeczy zastygłe. Podlegają nieprzerwanym modyfikacjom w trakcie procesu naszych przeobrażeń. Są kształtowane przez zmiany zachodzące w naszej psychice.

Literatura za bardzo wzięła sobie do serca fakt, że mówi się o niej „piękna”. Zanadto, gdyż powinna mieć spocony kałdun wystający z niedopiętej koszuli. Winna nie mieć wspólnych mianowników ze stylistycznym betonem: ma pachnieć rzeczywistością, czyli nie nosić kagańca i przepuklinowego pasa.

Niektórzy literaci zawzięli się używać słów udeptanych przez tradycję, podczas gdy stosowane przez nich, nie powinny dzielić się na wyrazy dopuszczalne i zakazane, gdyż jest to podział sztuczny i nieuprawniony. Pierwsze, to te z bramy frontowej, reprezentacyjne i poprawnościowe, drugie, to te, które chyłkiem przemykają pod schodami.

Są nie po to, by gęba miała zajęcie. Mają służyć do odzwierciedlania tego, co się ma zamiar powiedzieć. Jednakże między powiedzieć a powiedzieć, rozpościera się otchłań różnic. Można coś tam wyrazić nie uzyskawszy żadnego oddźwięku. Dzieje się tak, gdy język jest martwy, sparciały, mało elastyczny, nie zmusza do przetwarzania skojarzeń, zadowala się stwierdzeniem gołego faktu, nie rodzi konkluzji, a człowiekowi, po przewentylowaniu takiej myśli, nie chce się zgłębiać, co te znaczenia skrywają pod podszewką. Słów kolokwialnych, żywych, obrazowych i zapomnianych używa się rzadziej, niż wcale. A pomijanych w stosowaniu, chadzających za potrzebą, samopas i na bosaka, jeszcze mniej. Nie mówiąc o tych, co są po lewatywie, z tłuszczykiem i przy kości. Neologizmów, językowej kreatywności lub synonimów przemielonych przez uliczny i bazarowy zgiełk, słów zamieszkałych w zwyczajności, brak: nie mogą dopchać się do uzyskania nobilitacji (sądzę, że dzisiejsze zasady, będą jutro traktowane jako błędy. Mówię o modzie na przesadnie skrupulatne wyrażanie myśli).

* * *

Istnienie spadkobierców gwarantuje postęp. Choć rozwarstwiona na oddzielne gałęzie, konary i listki, literatura nie przestaje być potężnym drzewem o wydatnych korzeniach. Drzewo to wydaje na świat dojrzałe plony w kształcie nieprzemijających refleksji. Jego korzeniami są ludzie: poprzednicy i uczniowie.

Poszukująca i odnajdująca, twórcza myśl, jest jak statek przycumowany do brzegów życia lub żaglowiec kołyszący się w przystani. Stanowi ponadpokoleniową symbiozę ludzkich poszukiwań; jest więzią z przeszłością i oazą dającą schronienie przed obskurantyzmem. Ciągłością, zachowaniem tradycji, miłością ukazywania prawdy. Teoretycznym przeczuciem, czerpanym z nieuchwytności. Kreatywną rewizją dotychczasowych twierdzeń. Koniecznym i dobroczynnym atakiem na poglądowe chwasty i toczące ją pasożyty komunałów.

Literatura dojrzała, odkrywcza, powstająca z potrzeby uszczegółowienia, dopasowania nieznanych pojęć do znanych faktów, narodzona z troski o formę i treść formułowanych idei, tworzy różnorodne koncepcje widzenia świata, umożliwia powrót do zarzuconych prądów, tendencji i ich odzwierciedleń. Jest nieustannym niszczeniem worka z dogmatami, negowaniem stereotypów i mętnych przypuszczeń, pojęć na wyrost i wątpliwych diagnoz. Jest wszystkim po trochu: lekcją pokory, karą, nagrodą, zabawą i przygodą z darowaną obecnością. Atrakcyjną i podniecającą odmianą egzystencji. Ucieczką w śmiech przed monotonią rzeczywistości, a zarazem niezgodą na jej wynaturzenia, świadomym zagadywaniem swoich cierpień, tych prawdziwych i tych wyolbrzymionych, względnych, bo subiektywnych. Reakcją organizmu na zmianę osobowości. Lekarstwem na chroniczne osamotnienie i fałszywe współczucie. Ratunkowym kołem przed nieżyczliwością bliźnich. Zastępczą formą bytu na uwięzi. Sposobem na senne koszmary i emocjonalną huśtawkę. Wyzwaniem, uczeniem się pokonywania trudności, zbawiennym przejściem w stan wysublimowanej metamorfozy. A także daremną próbą zrozumienia siebie i dożywotnim, nieudolnym, stale podejmowanym usiłowaniem nazwania swojej wewnętrznej drogi.

* * *

Język, jego nadzwyczajne bogactwo i wszechstronność sposobów określania widzialnego i niewidzialnego świata  doznań, zależy od nas.  Można też powiedzieć, że język nie umiera. Słowa, którymi się posługujemy, ulegają transformacjom. Przekształceniom, zmianom znaczeń i wpływom mody.

Słowo, to barometr epoki. Znak triumfu i rozwoju myśli. Lub jego przeciwieństwo. W dzisiejszym rozumieniu, język stacza się po równi pochyłej. Ubożeje. Lecz choć w dalszym ciągu jest sposobem międzyludzkiej komunikacji, to wciąż istnieje. Co prawda ilustruje i odzwierciedla  nadal jak umie, jednak nie całkiem. Lecz są słowa przeciwne do stosowanych aktualnie: ruchome i rozhuśtane zastępniki. Kiedy w zdaniu znajdziemy takich kilka znaczeń, nawet pozornie sprzecznych ze sobą, nawet rządzących się nieznanymi prawami, to naglę się okazuje, że zdanie z nich zbudowane, zawiera w sobie nowe barwy i nieprzewidywalne sensy, że tym samym są dopasowane do zamierzonego nastroju, dobrze skrojone, różnorodniejsze i ciekawsze, ponieważ sprawiają, że zwykła myśl, uszarpana własną miernotą, płytka i „jednowymiarowa”, dzięki owym zbitkom lub skojarzeniom, zaczyna wyłazić na powierzchnię zdania w zupełnie nowej szacie, zaczyna pączkować prawdami, których nie podejrzewalibyśmy na wstępie. Mówiąc krótko: niektóre są martwe, bo pojedyncze, a inne składane są jak teleskop.

Gdy używamy pierwszych, bywamy szablonowi, nazbyt kostyczni, zbytnio ostrożni i wkrótce skołczejemy z poprawności. Lecz jeśli posłużymy się słowem teleskopowym, znajdziemy się wśród barw, które nie są przedawnione, zastarzałe i passe, a nasza wyobraźnia uwolni się od stereotypów, przeniesie nas do krain zbudowanych z nowych zafrapowań, nowych pytań i nowych odpowiedzi, odsłoni przed nami las, rozarium, a nie tylko zwyrodniałe skupisko patyków.

* * *

Bunt jest i był miarą postępu. Lecz bunt uzasadniony logiką. Inaczej mamy do czynienia z anarchią, chaosem, jazgotem, czymś nieustająco mętnym, jak wykład idioty uważanego za guru.

Pociechą jest, iż mamy do czynienia z procesem nieuchronnym i nie mającym końca, że i my, zbuntowane kopie naszych rodziców, też wkrótce wejdziemy w poradlony mrok i jak oni dziś, będziemy niedługo załamywać ręce nad upadkiem obyczajów. A ponieważ, jak rzekł Grochowiak, bunt się ustatecznia, nasi następcy, również reformatorzy słów, przepoczwarzą się w rozemocjonowanych obrońców swojej tradycji i również, jak ich przyszłe dzieci, będą dziwakami wyważającymi drzwi do lasu.

 

Kulturowy fioł

Znajomy pojechał na zagraniczną wycieczkę i wrócił w stanie wskazującym na roztrzęsienie, a w każdym jego spojrzeniu malowały się podniecenia, jakieś niesprecyzowane elementy spłoszeń, zażenowań i wściekłości, tak, że ja, człek bywały w przeróżnych emocjach, musiałem dołączyć się do jego rozpaczy i przyznać mu rację.

Na wstępie podkreślił, że wyjechał po raz pierwszy i NA PEWNO po raz ostatni, bo odkąd wrócił, czuje się paskudnie.  Dodał, że OSOBIŚCIE nie znosi mieć się z pyszna, stanowczo nie pragnie odstawiać gladiatora, podczas, gdy wie, że jest słabeuszem, nie uwielbia robić za wała na lipnej gwarancji, za światowca z kurnej chaty, ma dosyć upokorzeń, pod dostatkiem ma bycia dzikusem, za cholerę nie chce być posądzany o umysłowe niechlujstwo, znajdowania się w sytuacji wytykanego palcem i protestuje przeciwko dawaniu go za przykład gnidy. A gdy spytałem o przyczyny jego rozjuszenia, wyrzęził tylko jedno słowo: czystość.

Określenie to rzuciło mu się na mózg i nie potrafił wykrzesać z siebie innych. Przez chwilę miałem wrażenie, że z całej swojej wycieczki zapamiętał tylko tamtejsze porządki i został ekspertem od zwiedzania schludnych miejsc. Wrażenie to jednak było mylne, gdyż użyte przez niego słowo zapoczątkowało lawinę następnych, przekształconych w pytania. Na przykład: z jakich to powodów stronimy od etycznej higieny?  

Ogólnie mówiąc, dostał bzika, bzik ten zaś można streścić jako: fioł kulturowy. Co, przekładając na ludzki język, oznaczało: gdzie nam do ich solidności. Zżerała go zazdrość, bo na każdym kroku natykał się na brak absurdów istniejących w kraju nad Wisłą. Chodziło mu o nasze ordynarne i agresywnie wrogie zachowanie wobec bliźniego.  O nasz nieufny stosunek do innych ludzi i farbowaną tolerancję nakazującą wyrzeczenie się szacunku dla odmienności ich obyczajów. O powszechną mentalność narzucającą stadne uleganie leserstwu Bo istotnie, jak się nad tym zastanowić, czystość intencji jest najważniejszą miarą wymuszającą moralne postępowanie wobec reszty wspólnego zaścianka. Ponieważ czy tego chcemy, czy nie, jesteśmy skazani na istnienie w tym samym miejscu.

Marek Jastrząb

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

Jerzy Stasiewicz

 

Słowo o prozie Zbigniewa Niedźwieckiego Ravicza w kontekście relacji damsko-męskich

 

Aby zrozumieć fenomen prozatorski (powieści, opowiadania) Zbigniewa Niedźwieckiego Ravicza, sięgnąć trzeba do lektur i pisarzy, którzy go ukształtowali. Tu bez wątpienia ogromny wpływ mieli przedstawiciele „złotych żniw” – przełom XIX i XX wieku – polskiej beletrystyki: Sienkiewicz – powieść historyczna, Reymont – realizm, ale przede wszystkim Bolesław Prus z jego literaturą współczesną (Lalka) i nowelistyką pełną psychologii, szczegółów i humoru codzienności... dla nas już tamtych czasów. Ale Raviczowi doskonale znana jest literatura zachodu, jak i klasycy rosyjscy. Na półkach jego biblioteki znajdują się filozofowie, przecież nie po to, by zbierać kurz.

Debiutował (2004) powieścią społeczno-obyczajową Grzech przemilczenia. Następnie spod jego pióra wyszedł zbiór satyrycznych opowiadań pt. Przypadki małżeńskie. Na kanwie własnej sztuki teatralnej o Daisy von Pless napisał w przeciągu kilku lat trzytomową powieść biograficzną Daisy. Błękitna tożsamość. W międzyczasie stworzył wiele przedstawień dla dzieci i młodzieży. Ja studiuję po raz kolejny Scenki z życia we dwoje, z dedykacją: „Violi i Jurkowi! Zbyszek N. Ravicz, Łosiów 7.05.22”, o której dr Alina Bernadetta Jagiełłowicz w posłowiu napisała „(...) drobiazgowo, wręcz z anatomiczną precyzją, pedantycznie, Zbigniew Niedźwiecki Ravicz bada psychikę w różnych stanach rozchybotania, rozhuśtania emocji, balansu uczuć. Rozbiera, niczym cebulkę z kolejnych warstw, dochodząc do samego jądra sprawy. I raczej pozostawia z tą wiedzą Czytelnika – nie potępia, ani też nie usprawiedliwia, nie zajmuje stanowiska w kwestiach spornych etycznie, nie opowiada się po stronie męskiej solidarności i szowinizmu, ani też nie jest przeciw niej. A do feministycznych ideałów odnosi się z równie podziwu godną neutralnością. Innymi słowy mówiąc, nie wdając się w moralne sądy i oceny, i dystansując się „do” i „od”, pozostawia Czytelnikowi białe pola do wypełnienia kolorami uczuć – to on winien być tutaj współkreatorem: dopowiedzieć to, co naprawdę piszczy w zakamarkach jego duszy, rozpoznać w scenkach własne emocje i dokonać wiwisekcji umysłu, by następnie móc przejść do następnego etapu w życiu, do transformacji na wyższym poziomie osobistego rozwoju. (...) bowiem chcemy zgłębić, jak faktycznie rzeczy się mają z człowiekiem, jaka jest jego natura w kwestiach damsko-męskich i nie tylko! W moim przekonaniu, nic bardziej nie przybliży nam problemu istoty tego, kim sami jesteśmy – czym powinniśmy być zainteresowani najbardziej – jak obraz ludzkiej psychiki uczciwie, z wielką wyrazistością i starannością namalowany. A właśnie taki jest ten niezwykły zbiór opowiadań.

Groteska, ironia, humor, karykatura, przerysowanie, parodia, pastisz, satyra, pamflet... i: unosząca się ponad nimi chmurka refleksji – tym wszystkim są Scenki z życia we dwoje. Autor w sobie właściwy sposób, posługując się często ostrym jak brzytwa, sięgającym głęboko, przenikliwym językiem (a nierzadko i neologizmami powołanymi przez Niego na użytek tego zbioru), zrywa wszelkie maski, kostiumy, przebrania. Pisze o pruderii, rozpuście, niepowściągliwości, nieumiarkowaniu, niepohamowaniu, zakłamaniu, obłudzie, załganiu, hipokryzji, dwulicowości, nieszczerości, zawiści etc. Obnaża nagą prawdę o człowieczym życiu, z jakim się stykamy i jakie często jest również naszym udziałem, choć nie lubimy się do tego przyznawać ani przed sobą, ani – tym bardziej – przed innymi”. Stąd to wielkie zainteresowanie „poławiaczy twórczości” opowiadaniami Niedźwieckiego. Czytają w nich i rozważają nie tylko to, co Ravicz napisał, ale dlatego, że Ravicz to napisał!

Przy pracy – „Historia tego zbioru jest zawiła, wydaje mi się nawet, że bardziej, niż którejkolwiek z wcześniejszych moich książek” [od autora] – Ravicz miał: wielkomiejskie, małomiasteczkowe, sanatoryjno-kudowsko-polanickie realia pod ręką. Studiował je żyjąc tu i ówdzie. Objazdowe stoisko z książkami, wielokrotnie spotykałem pisarza – w czas własnych wojaży – sprzedającego swe książki, schodzące jak świeże bułeczki. Płeć piękna po dedykację parła na autora, twardą, dużą piersią... aż się bałem, że go zadepcze. A to przecież nie ułomek. Nierzadkie spotkania autorskie w pijalniach wód leczniczych, domach kultury, saloniku literackim „Różanego dworu” pełnego oryginałów i niekończącego się monologu właścicielki. – To dopiero materiał na powieść rzekę... z wodospadem... i częste wylewy. Jak już wielokrotnie pisałem – dla wtajemniczonych – od pół wieku... osiemnastolatka! Nocując w drogich pensjonatach, przygodnych hotelach, bursach, izbach „cichego” snu. Gdzie jego oczy widziały niejedno, słyszał opowieści zapierające dech w piersiach, wręcz nieprawdopodobne, a prawdziwe. Sam wiele przeżył, lecz Afrodyta jest dyskretna. Uczestniczył kiedyś w mojej „Bitwie w tle”, ma się rozumieć jako gość honorowy. Obserwując zmagania wrogich stron rzekł: – Markietanki muszą mieć ogień w sobie, inaczej wiarusowi muszkiet by nie wypalił.

Zbigniew Niedźwiecki Ravicz w powieściach, opowiadaniach, dramatach daje rozległe malowidła, portrety, szkice albo humorystyczne trawesty większości środowisk ludzkich. Od wiktoriańskiego dworu pełnego arystokratów, mężów stanu, władców po hinduskich niewolników i współczesnych nędzarzy intelektualnych z dużym kontem bankowym, chciwością na życie. Na kartach książek przewijają się ludzie „wolni” mieszkańcy piwnic, studzienek ciepłowniczych, zaczytani – dziesiątki tomów – w literaturze pozostawionej przy zsypach. Konsumujący wiktuały z kubłów na odpadki. Patrzący w niebo – o dziwo – radośnie.

Niedźwiecki stworzył imponującą galerię typów o najrozmaitszych losach i charakterach. Typów pełnych zawsze tej przekonywującej prawdy, która budzi zazdrość piszących i podziw czytelnika: „jak ten Ravicz zna życie i ludzi”. Rozmawiając z nim wielokrotnie – przy szklaneczce dobrego trunku – czułem w tych snutych przez niego opowieściach, że nie jest on biernym –oddalonym narratorem. On znajduje się „we mgle” centrum wydarzeń. Dba, aby linia jego opisu wiodła dokładnie poprzez „fakty” dobrze mu znane – powiedzmy punkty trasy. A krzywa prawdopodobieństwa – kreślona przez pisarza – przecinała wszystkie okoliczności i zdarzenia. Podkreślał, miejscem, wokół którego zaczyna się krystalizować i rozwijać kompozycja utworu jest własne przeżycie, zasłyszana opowieść, niecodzienne publiczne wydarzenie, przypadkowy drobiazg. Albo jak u Prusa opis procesu o lalkę w Brnie Morawskim na łamach „Gazety Polskiej” w 1887 roku. Dodam z własnego, bibliofilskiego doświadczenia, że tym, co zdobywa czytelnika najbardziej jest uczuciowość ludzkich przeżyć – Ravicz jest tu mistrzem. W szerokim wachlarzu mieści płomień ekscytacji w ludziach i historiach fascynujących wyobraźnię i serce czytelnika. Zaczyn naszych – tak myślę – pierwszych sądów moralnych. Zadumy – jak żyć? „Osiąga się ten efekt – rzecz prosta i dawno wiadoma (potwierdza Maria Dąbrowska) – przez umiejętność stwarzania postaci bezwarunkowo żywych, prawdziwych psychologicznie i w słowach, i w myślach, i w uczynkach”.

Nie jest łatwo odnieść się u Niedźwieckiego do jednego utworu. Musi być brany pod uwagę cały jego dotychczasowy dorobek literacki. Ściśle ze sobą powiązany w warstwie społeczno-obyczajowej, mimo czasem „satyrycznego”, bądź historycznego kostiumu. Tak czuję. Niech poparciem mojej tezy będą słowa autorki Nocy i dni: „Wielkim pisarzem zostaje się dlatego, że ma się zdolność dobywania typowych, istotnych i artystycznie wartościowych tematów z jakiegokolwiek szczegółu rzeczywistości, który przejdzie przez oczy, uszy czy osobiste doświadczenie życia”.

Jerzy Stasiewicz

____________________

Zbigniew Niedźwiecki Ravicz, Scenki z życia we dwoje. Korekta: Alina Jagiełłowicz, Barbara Ciborska. Okładka: Wojciech Jaruszewski. Fotografia autora: Kamila Żółkiewicz. Wydawnictwo Kaliny, Wrocław 2021, s. 248.

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat