Renata Blicharz, Czarownica w sypialni. Wiersze miłosne i inne. Redakcja literacka: Mirosław Pisarkiewicz. Ilustracja na okładce: Rafał Olbiński. Opracowanie graficzne: Piotr Mnich. Wydawnictwo Nowik Sp. j., Opole 2015, s. 78.
Od redakcji:
Czarownica w sypialni to nie tylko zbiór emocjonalnych, zmysłowych erotyków. To przede wszystkim zbiór minipowieści. Bo każdy z wierszy tego tomu zawiera odrębną historię miłosną. A w każdej z nich miłość odgrywa ważną rolę – raz jest głównym bohaterem, raz jest tłem tej historii.
Jednak w każdym przypadku autorka w poetycki sposób dotyka uczuć, które zna każdy z nas. Dzięki temu Czytelnik oddaje się marzeniom i wspomnieniom, poddaje zadumie i melancholii, nie jest w stanie oprzeć się refleksji, fantazji, tęsknocie...
Andrzej Walter, Niepokój horyzontu. Wiersze wybrane 2002-2014. Redaktor prowadzący: Radosław Urbański. Projekt okładki: Andrzej Walter. Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2014, s. 154.
Andrzej Walter autor niniejszego wyboru wierszy poetycki mieszka i twardo stąpa po ziemi, To prawda, że nie jest on zwolennikiem poezji przyrody, kiedy to znajduje się w orbicie ludzkiej egzystencji. Nie powiem wprost, że jego droga zupełnie odrębnym wije się szlakiem na mapie poezji współczesnej. Zwracam szczególną uwagę na te momenty, kiedy poeta stwarza niepokój łamiąc nieoczekiwanie nagłym przerzutem frazy, wyrzuca banalizujący wyraz, uzyskując elipsę przydającą tekstowi niepowszedni urok.
Z posłowia Andrzeja Gnarowskiego
Od autora
Kiedy napisałem pierwszy wiersz była połowa lat osiemdziesiątych. System chwiał się w posadach, tylko jeszcze o tym nie wiedział. Moje życie utkwiło w samotności, leku i marzeniach. Ja jednak już chyba wiedziałem, że będzie ono stanowiło ucieczkę od realności. Choć nadchodzących zmian nie czułem. Jakoś tam doświadczyłem zatem epokowej odwracalności czasów. I nazwałbym dziś swoje pokolenie – Pokoleniem Transformacji. Moja dzisiejsza ocena życia jako ucieczki, to efekt pogranicza, nad którym rozlała się cicho dusza tegoż pokolenia. Nie zdążyliśmy zbudować socjalizmu, ani go zniszczyć. Niezbyt wiemy jak poruszać się w zdziczałym kapitalizmie ani w systemie posttransformacji. I wydaje się, że nas nie ma, a przecież jesteśmy. Nie udało nam się wychować dzieci. Nie udał nam się sukces. Nie wyszła nam nowoczesność. Ucieczka chyba nadal trwa. Ściga nas coraz więcej demonów.
Oszukujemy się. Dostaliśmy nowe zabawki i budujemy lunapark uciech. Co po nas pozostanie? Popiół i kurz. Garść słów. I snów. Pokolenie Miłosza i Szymborskiej. Kłosa i Bonda. Czarnego i Białego. Tamtego i tego systemu. Oszukane pokolenie. Częściowo przez starszych, częściowo przez dzieci, a w zasadzie przez samych siebie. Przecież bardzo źle wyobraziliśmy sobie ten nowy świat. On nas chyba zaskoczył. Udajemy, że nie. Bawimy się wciąż, nadal gotowi do startu. Lecz walimy głową w Mur. Mur zbudowany z naszego marzenia świata bez granic. To jest utopia. Nie ma takiego świata. Nie było. I nie będzie. Kreujemy klimat redukcji słów. Jak pomost pomiędzy starszymi, którzy ślinią się ich bogactwem, a młodymi, którzy już dawno wyrzucili to dziedzictwo na śmietnik. Egzystujemy między klasyką, a utylitarnym wysypiskiem. Cała nasza twórczość to: chaos, dywersyfikacja postaw i miotanie się – w postindustrialnym, bałwochwalczym i plastikowym świecie. Bez ram, stylów, wzorców, inspiracji. Ich resztki, to przypadkowo zebrane okruchy samooszukiwania się. Nie jesteśmy już nawet różewiczowskimi nosorożcami. Staliśmy się genetycznie zmodyfikowaną, niezdrową efemerydą, mutantem popromiennym świata bez promieni.
Mam blisko pięćdziesiąt lat. Połowę życia żyłem tam, połowę żyję tu. Trzydzieści lat piszę, a jednocześnie żyję w brutalnym, realnym świecie homo oeconomicus. Nastały czasy dzikiego materializmu, zgoła niedialektycznego. Moja świadomość pozostała jednak wciąż w zmysłowości wiary i czucia silnej mówiących do mnie, niźli mędrca szkiełko i oko. Czuję się niejako skazańcem wizji. Żołnierzem transformacji. Składam broń. Zostaje mi już tylko pisanie. To taka Ucieczka z kina Wolność. Tam na jawie pojawiły się sny, a nowy cenzor stał przed złotymi drzwiami. I już nie wiem dokąd uciekłem.
Moja terapia fotografią, wedle słów przyjaciela, Eryka Ostrowskiego, poszukuje jakiegoś absolutnego piękna. Moja rekonwalescencja poetycka jednak drży. Tapla się w brudzie braku nadziei oraz w mantrycznym oczyszczaniu duszy. Walczę o normalność nic o niej nie wiedząc. Słów mam coraz mniej. Każde puste jak dni, które znikają w perfekcyjnie zaprogramowanym świecie materii. Po co dalej pisać? Nie wiem. Zwijam się w kłębek tego pisania i czekam. Na co? Też nie wiem. Czekam na jakąś szansę oczyszczenia z grzechów, których nie popełniłem. Zostałem w nie wtłoczony siłą czasów i wydarzeń. Decyzję podjęli inni.
Kiedy Andrzej Gnarowski dokonał wyboru wierszy pomyślałem o tej drodze i o jej ewolucji. Nie dostrzegłem jej. Rewolucji też nie. Może jakiś okruch przepoczwarzenia się, nasiąknięcia ludźmi, których w życiu spotkałem, a którzy spotkali mnie i coś zasiali. Oni na te wiersze wpłynęli. Odnoszę wrażenie, że są coraz bardziej szorstkie, będąc zarazem bardziej prawdziwymi. Coś we mnie stale umiera, ale nie wiem, czy z tej drogi ku śmierci wytryśnie poezja nowa, prawdziwa. Jak mam być? Dla kogo i przez kogo. Jedno jest dla mnie jasne – jestem dla Przyjaciela i Żony – Jadwigi. Ale sztuka to coś więcej niż nasza ludzka przyjaźń i miłość. Ona przekracza nas swoją potęgą.
Zanikam więc w jej paranoi odnajdując utracony szlak w małych radościach. Taką radością jest między innymi nawet chropowaty, surowy i czerstwy wiersz, po którym ktoś – ktokolwiek – podejmuje jakikolwiek dialog. Tak się czasem wydarza. Staram się na to chuchać i dmuchać. Na tę iskrę. Szukać jej, bronić i pielęgnować. Dialog czyli spotkanie. Bo to czego nam najbardziej potrzeba w tym świecie to spotkanie z drugim człowiekiem. I dobroć. Jak pisał Norwid – zostanie po nas Poezja i Dobroć. I podobno więcej nic...
Poezję znajdziesz wszędzie – jeśli chcesz. Z dobrocią rzecz bywa bardziej skomplikowana. Czyż zło nie jest jedynie brakiem dobra? Nie wierzę w zło. Nie wierzę w przypadek. Nie wierzę też w siebie. Wierzę w szukanie poezji. W jej ważną Treść i w jej moc. Wiem, że nie pochodzi z materii. Materia przemija – poezja nie.
To chyba podstawowa przyczyna do dalszego pisania. Pisania swoim własnym życiem. W tym kontekście poezja jest formą cyrografu. To taki boski cyrograf, choć Boga w to nie mieszajmy. Jego milczenie też składa się ze Słów.
Andrzej Walter
Wojciech Kajtoch, Listy z Moskwy. Powieść epistolarna. Wydawnictwo Aureus, Kraków 2015, s. 126.
Wojciech KAJTOCH (ur. 1957) jest samodzielnym pracownikiem naukowym, krytykiem literackim i poetą. Kieruje Zakładem Semiotyki Mediów i Komunikacji Wizualnej Instytutu Dziennikarstwa, Mediów i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wydał między innymi: „Bracia Strugaccy (zarys twórczości)”, Kraków 1992; „Pisarze wobec innych światów swoich epok...”, Kraków 1994; „Presymbolizm, symbolizm, neosymbolizm... Rzecz o czytaniu wierszy”, Kraków 1996; „Świat prasy alternatywnej w zwierciadle jej słownictwa”, Kraków 1999; „Językowe obrazy świata i człowieka w prasie młodzieżowej i alternatywnej” (t. l i t. 2), Kraków 2008; „O prozie i poezji. Wybór szkiców i esejów z lat 1980-2010”, Częstochowa 2011, „Szkice polonistyczno-rusycystyczne”, Olsztyn 2015, „Szkice o fantastyce”, Stawiguda 2015 i tomiki wierszy. Jego prace publikowano m.in. w Melbourne, Houston, Moskwie, Doniecku, Belgradzie i syberyjskim Abakanie – po angielsku, rosyjsku i serb-sku. Jest redaktorem naczelnym „Zeszytów Prasoznawczych”. „Listy z Moskwy” to jego debiut powieściowy.
„Spotkanie z Moskwą było czymś tak gwałtownym, że dopiero po 6 dniach pobytu zdobyłem się na to, by siąść do maszyny. I nie było zaskoczeniem, że jest to taki dziwny kraj, gdzie wszyscy – nawet małe dzieci – mówią po rosyjsku (dzieci zresztą, bez wątpienia, mówią najładniej). Chodzi o to, że Moskwa ma te skromne 8 milionów, a ja dotychczas znałem zaledwie – milionową Warszawę. Skutki są takie, że wśród tych tłumów ludzi, mając do wyboru kilkaset chyba linii autobusowych, tramwajowych i trolejbusowych, ze dwadzieścia linii metra (nie widziałem jeszcze czegoś tak sensownie urządzonego i sprawnie działającego jak metro – jeśli o komunikację chodzi) i elektryczną kolej, i mając do pokonania olbrzymie odległości w pewnym momencie poczułem się zupełnie zagubiony. Na szczęście jeden z kolegów zna nieco Moskwę, ale i tak załatwienie najprostszej sprawy trwa jeszcze cały dzień. A to wszystko w warunkach idealnie punktualnych przejazdów, A spraw do załatwienia jest sporo”.
Robert Feszak, Wnętrza gór. Redakcja: Bogdan Zadura, Dorota Koman. Obraz na okładce: Izabela Ołdak Anastasis z cyklu Krajobrazy. Zdjęcie autora: Łukasz Jaros. Wydawca: Miasto Radomsko. Współpraca wydawnicza: Instytut Technologii Eksploatacji – PIN w Radomiu, Radomsko 2015, s. 64.
Nagroda główna VII Międzynarodowego Konkursu Poetyckiego im. Tadeusza Różewicza w Radomsku.
Anna Landzwójczak, Papierowy smak. Redakcja: Zdzisława Jaskulska-Kaczmarek. Projekt okładki: Krzysztof Kowalczyk. Opieka edytorska: Waldemar Taurogiński. Korekta: Danuta Makaruk. Wydawnictwo TAWA Taurogiński Waldemar, Chełm-Poznań 2015, s. 68.
Anna Landzwójczak – absolwentka Politechniki Poznańskiej, nauczycielka, poetka, członkini Poznańskiego Oddziału ZLP. Debiutowała w 1984 roku wierszem o Głogowie, który wydrukowano w tygodniku "Konkrety". Debiut książkowy to Stawiam na siebie (2001). W latach 1986-1994 czynnie uczestniczyła w spotkaniach Klubu Literackiego Pałacu Kultury w Poznaniu. Obecnie związana z Kołem Literackim przy Klubie Nauczycieli Miasta Poznania. Autorka tomików poezji: Stawiam na siebie, Po bezdrożach, Ponad siebie, Zanim nadejdzie.
Jurata Bogna Serafińska, Międzyepoka. Eseje. Wstęp: Andrzej Zaniewski. Opracowanie graficzne: Maciej Penar. Portret autorki: Zbigniew Kresowaty. Autorzy eXlibisów: Zbigniew Kresowaty i Jerzy Napieracz. Wydawnictwo ALMAGRAF, Krosno 2015, s. 120.
„Sztuka tworzenia eseju wymaga od autora nie tylko talentu i wrażliwości, lecz również wiedzy, zarówno psychologicznej –trzeba przecież przewidzieć jak zareaguje czytelnik – jak i konkretnej, szczegółowej, encyklopedycznej... esej bowiem – ten najbardziej popularny – przypomina „montaż atrakcji” i wiąże ze sobą odbiorcę, wywołując stan konieczności poznania tekstu natychmiast od A do ZET.
Zbiór esejów Juraty Bogny Serafińskiej, znanej poetki i powieściopisarki, a także absolwentki Wydziału Filozofii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, to nie tylko rozległa panorama wydarzeń, zjawisk i sylwetek, lecz również fascynująca wyprawa w przeszłość, w bliższe i dalsze obszary historii. Najważniejsze wydaje się jednak spojrzenie w przyszłość, niespokojne, może nawet zalęknione, spowodowane złożoną sytuacją geopolityczną, zmaganiem cywilizacji, nietolerancją, czy wręcz nienawiścią, a także – niestety – naszą obojętnością, ignorancją, cynizmem postaw życiowych i skłonnością do zapominania, lekceważenia, odtrącania...". [...]
Ze wstępu Andrzeja Zaniewskiego
Jurata Bogna Serafińska, Kosmiczny żyrandol. Opowiadania. Opracowanie graficzne: Maciej Penar. Portret autorki i exlibris: Zbigniew Kresowaty. Fotografie: Jurata Bogna Serafińska. Wydawnictwo ALMAGRAF, Krosno 2015, s. 106.
Od Wydawcy
„Z prawdziwą przyjemnością przekazuję w Wasze ręce, drodzy Czytelnicy, kolejne dzieło Juraty Bogny Serafińskiej. Jest to już siódma książka tej wytrawnej mistrzyni pióra, którą miało zaszczyt przygotować do druku krośnieńskie wydawnictwo Armagraf.
Tym razem kreatywna pisarka postanowiła uraczyć nas... wielosmakowym, wybornym słonecznikiem – wszak każde z zamieszczonych opowiadań porównać można do jadalnego nasionka tego magicznego kwiatu. Pozwalam sobie na to swoiste porównanie z uwagi na słonecznikowy motyw przewodni przewijający się zarówno w tytułowym opowiadaniu, jak i na delikatnie dopełniających treść zbioru fotografiach. Każde z wyłuskanych spośród kart książki ziarenek smakuje i pachnie inaczej... Choć dominuje gorycz, subtelnie dawkowana słodko-kwaśna ironia sprawia, iż uczta okazuje się wykwintna.
Nie zamierzam silić się na drętwe „analizy dzieła literackiego” czy doszukiwać jakiegokolwiek drugiego dna. Autorka pozostawia nam swobodę interpretacji każdej z misternie skonstruowanych
opowieści – i niechaj każdy z czytających spróbuje dociec (o ile czuje taką potrzebę), które z wątków są „z życia wzięte”, a które zrodziły się w bogatej fantazji JBS. Najprościej jednak będzie po prostu usiąść w... ciszy, po kolacji i w blasku kosmicznego żyrandola otworzyć książkę, by delektować się do woli...”.
Dobrej lektury!
Maciej Penar