Mirosław G. Majewski
Non Omnis Moriar
– Jak się pan czuje, panie Januszu?
Zwykle tym pytaniem rozpoczynałem nasze telefoniczne rozmowy z Januszem Majewskim. Niestety, nie zadam już więcej tego pytania. Nasze nocne rozmowy (obydwu nam dokuczała bezsenność) dobiegły swego kresu.
Ten znakomity artysta opuścił nasz ziemski wymiar, udając się w nieznane. Kiedy zapytałem pana Janusza, czy wierzy w egzystencję po śmierci, po chwili zastanowienia odpowiedział, że tego wykluczyć nie może. Tylko tyle, i aż tyle.
Odszedł 10 stycznia, w dniu urodzin swojego ulubionego aktora Wiktora Zborowskiego, który notabene kilkanaście lat wcześniej dał mi telefon do pana Janusza, polecając mnie jako... no właśnie, może jako dobrego słuchacza.
Przy pierwszej naszej rozmowie nie omieszkałem zapytać pana Janusza, czy to czasem nie nasze wspólne nazwisko zaważyło na udzieleniu zgody na wywiad. Pan Janusz odpowiedział, że bardziej referencje Wiktora, ale nazwisko też miało swoje znaczenie. Dziś mogę powiedzieć, że od samego początku poczuliśmy dobre fluidy, do tego stopnia, że pan Janusz Majewski wręcz zachęcił mnie, abym do niego dzwonił, o ile tylko będę miał ochotę, a on czas – tak zwyczajnie, na pogaduchy. Nie ukrywam, że z dziką rozkoszą skorzystałem z tej oferty. Pierwszy nasz wywiad „Bez nadziei, życie jest beznadziejne” ukazał się na łamach „Gazety Kulturalnej”. Wziął swoją nazwę z ostatniej odpowiedzi osiemdziesięciodwuletniego wówczas reżysera w związku z moim pytaniem, czy możemy mieć nadzieję na kolejne jego filmy (w co zupełnie nie wierzyłem, biorąc pod uwagę wiek pana Janusza). Zakładałem że film „Mała matura” jest łabędzim śpiewem tego wspaniałego artysty. Jakże się myliłem.
Pan Janusz zaskoczył widzów filmem „Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy” (2015), dokumentem „Ostatni klezmer” (2017), kryminałem „Czarny mercedes” (2019) oraz dokumentem „Jazz Outsider” (2022), czym pokazał, że jest tytanem pracy. Rok wcześniej, będąc dziewięćdziesięciolatkiem, wydał swoją kolejną książkę „Maleńka”.
To tyle, jeżeli chodzi o sprawy kronikarskie, ale wróćmy do naszych rozmów, chociaż z tym jest wielki problem, biorąc pod uwagę pojemność „Gazety Kulturalnej”. Rozmawialiśmy jak Majewski z Majewskim, a dokładniej jak artysta z klasy okręgowej z artystą z superligi (przynajmniej ja to tak odbierałem). W tym miejscu mogę przytoczyć słowa pana Janusza:
Panie Mirku, nie ma sprawy! Będziemy rozmawiali, ile Pan chce. Od pierwszej rozmowy mam zaufanie do Pana, dlatego przystaję na to bez przymusu, w odróżnieniu od rozmaitych nudziarzy lub idiotek, którzy mnie wkurwiają. Więc bez obaw, zawsze po 23.00 jest OK, a gdyby coś kiedyś przeszkadzało, od razu powiem. Dobrej nocy!
To było dla mnie dobre otwarcie, byłem świadomy różnicy wagi naszych nazwisk, o osiągnięciach nie wspominając, tym bardziej czułem się wyróżniony taką przychylnością pana Janusza, której do dzisiaj nie jestem w stanie zrozumieć. Niejednokrotnie byłem zaskakiwany telefonami od pana Janusza, który ot tak, zwyczajnie, w biegu postanowił ze mną pogadać.
I gadaliśmy…
Z każdym dniem (a raczej nocą) dało się odczuć coraz większy wysiłek w głosie pana Janusza, który puszczał mimo uszu moje sugestie, aby może zakończyć nasze nocne rozmowy, twierdząc, że i tak nie zaśnie wcześniej niż o 3.00.
I gadaliśmy…
Nasze nocne rozmowy opublikowałem w trzech wywiadach, które ukazały się w trzech literackich periodykach. Materiału mam na sporą książkę, ale nie wiem, czy zrobię z tego użytek.
A teraz ostatni sms, który otrzymałem od Janusza Majewskiego na niespełna dwa miesiące przed jego odejściem:
Siedzę, bo chodzić coraz trudniej, a właśnie siedzenie to pogłębia – błędne koło! Co do psyche: wypróbowałem wszystkie remedia, najlepsza jest terapia pracą i tym się zawsze ratowałem. Na drugim miejscu jest pies, miałem psy od zawsze, dopiero teraz już mieć nie mogę (VIII piętro, mamy skwerek, wybieg w odległości samochodowej), a już 12. rok mieszkam sam. Doszło do tego, że najbliżsi dwaj przyjaciele już odeszli na zawsze, cała moja generacja już odeszła, my dwaj z RP i jeszcze jeden (St. S.) naprawdę jesteśmy ostatni. Teraz seniorzy środowiska to moi uczniowie – Bajon, Falk, Barański, Machulski – już prawie wszyscy w okolicach 80-tki. Stop! To zamienia się w lament, czego nie znoszę. Trzeba odczekać złe dni, w końcu przyjdą lepsze i tego Panu (i sobie) życzę! JM.
Kilkunastoletni okres mojej znajomości z panem Januszem Majewskim skończył się definitywnie. Już więcej nie zadam pytania: Jak się pan czuje, panie Januszu?
Nie będzie już więcej nocnych rozmów jak Majewski z Majewskim.
Ale czy na pewno?
W tym miejscu aż się prosi, aby zacytować Horacego:
Nie wszystek umrę, wiem, że uniknie pogrzebu cząstka nie byle jaka i rosnący w sławę...
Mirosław G. Majewski
Z Markiem Wawrzkiewiczem rozmawia Adam Lewandowski, poeta i burmistrz Śremu
Warto przypomnieć
Marek Wawrzkiewicz – ceniony poeta, dziennikarz, prezes Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich, bywalec corocznego Międzynarodowego Festiwalu Poetyckiego.
Adam Lewandowski: – Marku, pozwolisz, że tak się do Ciebie zwrócę: nie mogłem zliczyć książek Twojego autorstwa?
Marek Wawrzkiewicz: – Ja też nie liczę. Ale gdyby uwzględnić antologie autorskie (tzn. mój wybór, wstępy i posłowia (ewentualnie przekłady w przypadku antologii poezji obcej) oraz moje książki wydane w Macedonii, Serbii, Rosji, Ukrainie i w Chinach – ta ostatnia w nakładzie 110 tysięcy egzemplarzy – to pewnie uzbiera się tego 50.
– Kiedy debiutowałeś?
W połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Nietypowo, bo nie w prasie, a w radiu. Debiut litościwie przykrył kurz zapomnienia, pamiętam, że wiersze były upiorne.
– A kiedy ukazała się pierwsza oficjalna książka?
– W roku 1960 Wydawnictwo Łódzkie wydało moje „Malowanie na piasku”. Redaktor, poeta, Tadzio Chróścielewski, z którym potem wiele lat się przyjaźniłem, bezbłędnie wybrał wiersze najgorsze. Stanisław Czernik nazwał ten tomik „neostaffizmem”, co pewnie nie było pochlebne. A wiersze odrzucone wyszły w tomiku „Orzech i nimfa”. W „Czytelniku”, a to była poetycka nobilitacja.
– Masz wiele nagród literackich, orderów, wyróżnień – które cenisz najbardziej?
– W ostatnich latach często zasiadam w różnych jury przyznającej różne nagrody literackie. Powoduje mną nie tylko niska żądza pieniędzy, ale przede wszystkim nadzieja, że dokonam jakiegoś odkrycia, że coś mnie olśni. Rzadko, bo rzadko, ale to jednak się zdarza. A moje nagrody? Jestem laureatem nagród im. Reymonta, Norwida, Słowackiego, Nagrody Miasta Stołecznego Warszawy. Są ważne, ale z perspektywy czasu często wspominam szczególnie dwie. W roku 1958 wygrałem turniej jednego wiersza w czasie Festiwalu Młodej Poezji Polskiej w Poznaniu, pokonując prawie 70 poetów ze ścisłej czołówki polskiej. Trzecią nagrodę otrzymał wówczas wspaniały poeta, Krzysztof Gąsiorowski, z którym przyjaźniłem się przeszło pół wieku, aż do jego śmierci. A w połowie lat sześćdziesiątych wraz z kompozytorem Czesławem Majewskim wygraliśmy ogólnopolski konkurs na piosenkę patriotyczną. Honorarium było ważne, ale ważniejsze było to, że tę nagrodę wręczał nam Jerzy Wasowski.
– Wiele o Twojej twórczości, polskim literackim świecie można się dowiedzieć z książki Nie minęło... Moim zdaniem jedna z najlepszych książek, które ukazały się w 2023 roku. Rozumiem, że to tylko opis niewielkiej części Twoich doświadczeń?
– Rzeczywiście, spotykam się z bardzo pochlebnymi opiniami na temat tej książki – ponad oczekiwania. Ona wpisuje się w nurt moich książek wspomnieniowych – przedtem wyszły dwie takie. Piszę w nich o zdarzeniach, których byłem świadkiem i uczestnikiem. Piszę o ludziach, z którymi los mnie zetknął (za co losowi jestem wdzięczny), a którzy są ważni dla polskiej literatury i kultury. Niestety, dla młodszych pokoleń ich nazwiska i dzieła są nieznane. Uważam za swój obowiązek przypominanie o nich. Ci młodsi, dzisiejsi, często nie zdają sobie sprawy, nie są świadomi, że ich twórczość wyrosła na glebie, którą tamci użyźnili. Okazuje się, że nie wszystko napisałem, ciągle wracam pamięcią do przeszłości, więc niewykluczone, że jeszcze nie skończyłem...
– Uwielbiam Twoje opowieści dotyczące życia literackiego świata z lat sześćdziesiątych, czy siedemdziesiątych. Które doświadczenia, z którym literatem tego okresu, uważasz za najważniejsze, za najbardziej ilustrujące tamten okres?
– Jestem warszawiakiem, ale powojenne losy rzuciły moją rodzinę na Ziemię Łódzką. W Łodzi mieszkałem 17 lat, studiowałem, pracowałem jako dziennikarz, w Łodzi publikowałem wiersze. To miasto w tych czasach było ważnym ośrodkiem literackim. Poznałem się, kolegowałem, przyjaźniłem z wieloma prozaikami i poetami, od nich uczyłem się literatury. Ale jednocześnie, ponieważ publikowałem już w pismach ogólnopolskich, coraz częściej bywałem w Warszawie. To był czas pokolenia Współczesności i mojej znajomości z Grochowiakiem, Śliwonikiem, Drozdowskim i innymi. A kiedy wypączkowała Orientacja Poetycka HYBRYDY, wsiąkłem w nią, zaprzyjaźniłem się z Gąsiorowskim, Górzańskim, Jerzyną, Żernickim, Waśkiewiczem, Stachurą. Rozmawialiśmy godzinami o poezji, co było zapładniające, kształcące i pomagające w szukaniu własnej drogi poetyckiej. Myślę jednak, że bardziej na mnie wpłynęli dwaj wielcy poeci – Jastrun i Iwaszkiewicz. Ten drugi do dziś jest dla mnie olbrzymem: wielkim poetą i największym polskim nowelistą. I co najważniejsze: w początku lat sześćdziesiątych ukazał się tom wierszy wybranych T.S. Eliota. Jestem przekonany, że to jeden z największych poetów świata, a przynajmniej ten, który miał decydujący wpływ na współczesną poezję Europy, jeśli nie świata.
– W Śremie wspominamy super udane spotkanie w Śremskim Wirydarzu, podczas którego – wspólnie z Andrzejem Walterem i Andrzejem Dębkowskim – podaliście słuchaczom niesamowity komponent literacki. To było piękne spotkanie – sporo historii, faktów literackich, ale i sporo humoru. Takie spotkania pomagają przybliżyć społeczeństwu literaturę?
– Młodym poetom mówię: każdy z was jest równy Mickiewiczowi. Bo „Ballady i romanse” wielkiego Adama ukazały się w nakładzie 300 egzemplarzy, tak, jak książki, które wy wydajecie. Taki tomik ma może około 1000 czytelników, na jego poczytność nie wpływa krytyka towarzysząca, której praktycznie nie ma. Tak więc współczesny maniak tworzący literaturę, ma obowiązek nie tylko pisania dobrych książek, ale powinien być czymś w rodzaju domokrążcy – musi starać się dotrzeć do czytelnika, propagować literaturę. A jeśli pytasz mnie o śremskie spotkanie: z Andrzejami Dębkowskim i Walterem pozostaję w bliskiej przyjaźni, mamy podobny stosunek do literatury, często razem występujemy i w jakiś sposób się uzupełniamy. A ponieważ nie lubimy wzniosłości i celebry, to sobie żartujemy, starając się, aby te żarty były niegłupie i żeby przemycić w nich słuchaczom trochę wiedzy o poezji i o tym czym ona, naszym zdaniem, być powinna. Jeśli uważasz, że w Śremie nam się to udało, to bardzo się cieszę.
– Międzynarodowy Listopad Poetycki daje naszemu miastu sporo literackich emocji. Gościliśmy Ciebie na kilku spotkaniach – jaka jest śremska publiczność literacka?
– Chyba jednak jest coś takiego: genius loci. Są takie przyjazne, życzliwe miejsca. Jestem ciekawy publiczności, z którą się spotykam. A jeśli ona jest ciekawa mnie i tego, co mówię i czytam, to z tej obopólnej ciekawości rodzi się zrozumienie, co powoduje, że spotkanie jest udane i wszyscy są zadowoleni – choćbyśmy pozornie byli z innych planet. W Śremie byłem parę razy, odwiedzałem jedną z najpiękniejszych bibliotek, jakie widziałem. Wyniosłem z tych odwiedzin jak najlepsze wrażenia, polubiłem tę publiczność. Może to jest tak, że jeśli władze miasta są zainteresowane kulturą, to to zainteresowanie staje się zaraźliwe. Może to i Twoja zasługa? Przecież jesteś najlepszym poetą wśród burmistrzów, i najlepszym burmistrzem wśród poetów... Wbrew mniemaniu, że poeta to jest ktoś bujający w obłokach, uważam, że poeci są ludźmi najbardziej zorganizowani. Na czele większości oddziałów ZLP stoją poeci. I dobrze sobie radzą.
– Jaka jest kondycja Związku Literatów Polskich pod Twoim kierownictwem?
– To jest przeszło 1000 osób zgromadzonych w 18 oddziałach. To są ludzie, którzy chcą być razem, wspólnie działać, spotykać się, rozmawiać o literaturze. Są przekonani – niekiedy słusznie – że mają ludziom, społeczeństwu, coś ważnego do powiedzenia. To ich łączy. I niewiele więcej. No, nie – jeszcze sytuacja finansowa. Jesteśmy biednym środowiskiem, wydawcy nie płacą honorariów, bo system rozpowszechnienia ambitnej, wartościowej książki nie istnieje. Przestała ona być dokumentem kulturowym, stała się towarem. Jedynym sukcesem książki jest sukces komercyjny, a ten jest udziałem może 40-50 współczesnych pisarzy, w tym ani jednego poety, krytyka, czy eseisty.
Pochodną tej sytuacji jest sytuacja organizacji pisarskich. Mają się utrzymywać ze składek członkowskich. Dotacje na akcje promujące literaturę – konkursy, festiwale, seminaria – przyznawane są nadzwyczaj niechętnie i według niepojętych kryteriów. A mimo to próbujemy coś robić i często – sądząc po reakcji odbiorców – postępujemy słusznie. Zapaleni naiwniacy.
Związek Literatów Polskich liczy sobie 104 lata. Przewodzili nim Żeromski, Strug, Iwaszkiewicz, Przyboś, Kruczkowski, Słonimski, Żukrowski, Kuncewicz. Ta tradycja zobowiązuje.
– Czy twórczość poetycka ma szanse na przebicie się pośród literatury fantastyki, powieści kryminalnych, biografii?
– Poezja zawsze była sztuką elitarną, intymną rozmową między twórcą a niewielką grupą czytelników. Nie ma szans równania się popularnością z kryminałem, fantazy, powieścią obyczajową itd. Ale też zawsze stawiała przed swoim pokoleniem, a także następnymi, ważne pytania, niekiedy nawet formułowała diagnozy. Tak jest i dzisiaj i tak pewnie będzie. Czy to jednak nie zastanawiające? W każdym niemal mieście jest ulica Żeromskiego, Prusa, może jeszcze kilku prozaików. A zobaczmy, policzmy ulice Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Norwida, Kasprowicza, Przybyszewskiego, Broniewskiego...
– Jesteś dziennikarzem, radiowcem, dyplomatą. Kim jeszcze jest Marek Wawrzkiewicz?
– Pytasz mnie o przeszłość. Byłem, byłem... Teraz wydaje mi się, że jestem pisarzem, poetą, gawędziarzem opowiadającym o minionych latach, krytykiem, publicystą, działaczem kultury. I przeszło dwadzieścia lat prezesem ZLP. I jeszcze jedno: przyjacielem. Z dystansu lat widzę, że obok miłości, przyjaźń jest najważniejszym ludzkim uczuciem. Lubię przyjaźń, dobrze się w niej czuję. Chciałbym, żeby ludzie się przyjaźnili. A jeśli to niemożliwe, to chociaż, żeby byli wobec siebie tolerancyjni.
– Czy dostrzegasz plejadę młodych, polskich, utalentowanych poetów?
– Od dawna twierdzę, że polska poezja należy do najwybitniejszych poezji świata. W ciągu mojego długiego życia aż trzech polskich autorów – piszących przecież w peryferyjnym, niepopularnym języku – otrzymało nagrody Nobla. Pokaż mi drugą taką nację! Ale nie tylko nazwiska noblistów stanowią o randze polskiej literatury. Jest nią różnorodność, wielorakość, mnogość stylów i trendów. Czytam stale polską współczesną poezję i podziwiam ją. Nie będę wymieniał nazwisk, jest ich wiele. Młodzi? No, pewnie, wszyscy są młodsi ode mnie.
– Na koniec poproszę o treść najnowszego wiersza Twojego autorstwa. Bardzo dziękuję za rozmowę – no i zapraszam na kolejne spotkania do Śremu, który uwielbia literaturę, a szczególnie poezję.
– Dziękuję za Twoje zaproszenie, z radością z niego skorzystam. A może zamiast streszczenia wiersza, przytoczę w całości jeden z dwóch ostatnich. Dobry, bo rymowany i krótki.
Oczy
Postarzały się ręce moim byłym dziewczynom,
Ich głosy niegdyś dźwięczne stały się chropawe.
Czas bujnych włosów już dawno przeminął,
Jest jak stara moneta uroniona w trawie.
Jest ich wiele bogaciej i w talii i w biodrach,
A i poniżej bioder rozrosły się znacznie.
Poszarzały źrenice, kiedyś takie modre.
Są niby takie same, ale są inaczej.
Nie owijają ich teraz ciepłym światłem zorze,
A blask od nich bijący zmniejszył się i zmroczył.
Tak dzisiaj wyglądają, takie są. Lecz może
Prosto w oczy mi kłamią moje stare oczy.
Na zdjęciu od lewej: Andrzej Walter, Adam Lewandowski, Marek Wawrzkiewicz i Andrzej Dębkowski