Andrzej Dębkowski
W stronę światła, w stronę czułości
O „Krajobrazie światłoczułym” Eligiusza Dymowskiego
Tom Eligiusza Dymowskiego Krajobraz światłoczuły jest jednym z tych zbiorów poetyckich, do których wraca się nie z przyzwyczajenia, lecz z potrzeby – jak do miejsc oszczędnych w słowach, a jednocześnie głęboko naznaczonych obecnością człowieka w jego najbardziej wewnętrznym wymiarze. To książka, która – choć złożona z miniatur – otwiera przed czytelnikiem pejzaż zaskakująco szeroki: duchowy, egzystencjalny, metafizyczny. Każdy wiersz jest tu jak błysk światła na powierzchni wody, jednocześnie delikatny i ostry, czuły i nieubłagany, kruchy i trwały.
Dymowski od dawna fascynuje swoją twórczą konsekwencją. Jego poezja nigdy nie potrzebowała ornamentyki, nie ulegała pokusom retorycznego rozmachu czy ozdobności. Jest to głos konsekwentnie wyciszony, subtelny, a zarazem przejrzysty w swojej metaforycznej głębi. W tym tomie owo wyciszenie osiąga punkt niemal absolutny: słowa pojawiają się jak krople, a między nimi pulsuje przestrzeń, w której odbija się doświadczenie chwili, okruchu, czułości, trwania i kresu.
Już sam tytuł tomu otwiera wielopoziomową perspektywę interpretacyjną. Krajobraz światłoczuły można rozumieć dosłownie – jako krajobraz reagujący na światło, zapis jasności i ciemności, wrażliwy na każdy promień i każdy cień. Ale można go czytać również metaforycznie: jako ludzkie wnętrze, które rejestruje doświadczenia niczym klisza fotograficzna; jako pamięć, która zachowuje blask chwil, zanim zgaśnie; jako duchową wrażliwość, stale gotową drżeć pod wpływem najmniejszego dotknięcia życia. I wreszcie jako przestrzeń, w której światło staje się synonimem prawdy – prawdy, której poeta chce być rzecznikiem, choć wie, że bywa ona nieuchwytna, krucha, a czasem bolesna.
Ta światłoczułość ma w tomie charakter podwójny: jest i łagodną czułością wobec wszystkiego, co kruche, i bolesną świadomością przemijania. Dymowski patrzy na świat z taką delikatnością, jakby każde zjawisko mogło za chwilę zniknąć – i dlatego trzeba je uchwycić, zapisać, ocalić. W jego wierszach chwila staje się wartością samą w sobie, a jednocześnie świadectwem czegoś większego: że nawet w okruchu kryje się istotna prawda o człowieku.
W krótkim wierszu Chwila poeta sprowadza cały dramat ludzkiej kondycji do prostego napięcia między nieufnością a pragnieniem bliskości. „Nie ufaj dłoniom / są zwinne i niepewne / do wiatru podobne / to serce / szepcze miłość” – zapisuje. Już tu pobrzmiewa charakterystyczny ton tomu: napięcie między ulotnością a pragnieniem trwałości, między kruchością a potrzebą dotyku, między tym, co fizyczne, a tym, co duchowe. Dłonie – symbole działania, obecności, komunikacji – zawodzą. Jedynie serce pozostaje wierne swojej funkcji: szeptania miłości.
W innych wierszach chwila staje się bramą do doświadczenia światła. W Budzeniu się majowego świtu drobny szczegół – łza, która „wydaje się rwącą rzeką” – urasta do rangi metafory kondensującej całe napięcie między czułością a niepokojem. A jednak to nie łza, ale „słońce otwiera oczy”, jakby rzeczywistość sama stawała się świadkiem ludzkiego istnienia. U Dymowskiego świat jest współuczestnikiem naszych emocji: zasłony nieba ciemnieją, ptaki tulą się „spłoszone księżycem”, a człowiek szuka snu, który przychodzi zbyt wcześnie albo zbyt późno. Czas traci tu stabilność; jedynym trwałym punktem pozostaje światło.
W wierszach Dymowskiego obecna jest również fascynacja codziennością – nie tą zwykłą, lecz tą, która poetycko się odsłania, jeśli tylko pozwolić sobie na odpowiednią uważność. W Rzymie na Piazza Navona jest miniaturą niemal impresjonistyczną: promienie słońca, espresso, „kruchej filiżanki” czułość, życie „jak woda w szklance pita haustami – do dna”. To poezja, która nie zatrzymuje się na powierzchownym obrazie, ale drąży, wnika, pokazuje, że w najprostszej rzeczy kryje się metafizyka. Jakby każde doświadczenie mogło stać się ikoną większej tajemnicy.
Jednocześnie Krajobraz światłoczuły to tom przesiąknięty obecnością śmierci. Ale nie śmierci spektakularnej czy patetycznej – raczej tej wpisanej w porządek świata, obecnej w zmarszczkach czasu, w ciszy domów, w zarośniętych polach matki, w pustym talerzu pozostawionym na wigilijnym stole. W wierszu Cienie pożółkłych fotografii wspomnienia ożywają nie w wyniku wzniosłych uniesień, lecz dzięki drobnym obrazom: wygaszony piec, chabrowe wino, dzikie osty. Ten świat jest pełen bólu, ale jednocześnie pięknie wierny temu, co minęło. Wspominając matkę, poeta potrafi jednym zdaniem przywołać całą przestrzeń ciepła i troski: „czy w niebie także robisz swetry na drutach” – pyta, a w pytaniu tym mieści się nie tylko pamięć, lecz także miłość, brak i tęsknota.
Śmierć pojawia się też jako temat z filozoficzną głębią. W wierszu Szkoła poeta zapisuje: „zapisuję się do szkoły umierania / z radością oblewam końcowy egzamin / i tulę się do życia”. To niezwykła triada: umieranie, radość i tulenie się do życia. Dymowski nie boi się mówić o kresie – przeciwnie, traktuje go jako moment prawdy. W wielu wierszach, zwłaszcza tych dedykowanych zmarłym przyjaciołom, śmierć jest nie tyle końcem, ile dopełnieniem, nie tylko bólem, ale i przesłaniem. W Śmierci zapisuje: „zawsze przychodzi za wcześnie / nigdy w porę / bez zaproszenia”, jednak w kontekście całego tomu te słowa brzmią jak gorzki realizm, nie rezygnacja.
Poezja Dymowskiego jest głęboko zakorzeniona w obrazowaniu natury. Drzewa, rzeki, kamienie, wiatr – wszystko to staje się nie tylko elementem świata przedstawionego, ale również symbolicznym sposobem mówienia o człowieku. W Rada poeta stwierdza wprost: „o starości / rozmawiaj z drzewami / one najlepiej wiedzą / jak czerpać radość z ziemi”. Natura nie jest tu ozdobą, lecz mistrzem. Jej czas, jej cykliczność, jej milczenie, jej czułość wobec życia i śmierci – wszystko to czyni ją zwierciadłem ludzkiego losu.
Tom Krajobraz światłoczuły imponuje również konsekwencją formalną. Są to wiersze-miniatury, często kilkuzdaniowe, ale gęste od znaczeń. Poeta wie, że im mniej powie, tym więcej wybrzmi w ciszy. To jedna z największych sił tego zbioru: przy całej swojej emocjonalności Dymowski nie pozwala sobie na nadmiar, nie dopowiada, nie tłumaczy. To poezja, która ufa czytelnikowi – jego wrażliwości, jego doświadczeniu, jego pragnieniu sensu.
Czułość jest w tych wierszach obecna w sposób nieoczywisty: nie jako sentymentalizm, lecz jako uważność. Jest to czułość, która potrafi objąć zarówno człowieka, jak i świat, zarówno życie, jak i śmierć, zarówno piękno, jak i cierpienie. Szczególnie przejmujące są wiersze osadzone w konkretnych miejscach: w Palmirach, pod płonącą katedrą Notre Dame, w szpitalnej sali, na cmentarzu. W każdym z nich poeta zachowuje niezwykłe wyczucie – potrafi połączyć konkretny obraz z metaforyczną głębią, nadając temu, co jednostkowe, wymiar uniwersalny.
W wierszu Notre Dame de Paris Dymowski zapisuje scenę pożaru katedry, ale czyni to tak, jakby mówił o płonącym ludzkim sercu. „Bóg modlił się za smutek człowieka na kolanach” – zdanie to brzmi jak czysta teologia wpisana w poezję, a jednocześnie jest jednym z najczystszych obrazów empatii wobec ludzkiego bólu.
W tomie pojawia się również refleksja nad winą, współczuciem i odpowiedzialnością. Obraz Piłata, który „nie znalazł odwagi / spojrzeć Matce w oczy”, staje się symbolem braku odwagi wobec cierpienia, a jednocześnie lustrem współczesności. Dymowski nie moralizuje, nie osądza – ale jego słowa niosą wyraźny apel o prawdę, dobro i wierność sumieniu.
Niezwykle przejmujące są wiersze dotykające samotności, zwłaszcza tej naznaczonej starością. Wariatka spod „Osiemnastki”, Bez sentymentów czy sceny z domu matki ukazują świat, w którym samotność jest nie tylko doświadczeniem, ale także pytaniem o sens ludzkiego losu. A jednak nawet tu pojawia się światło: czasem ledwo widoczne, ale nie poddające się ciemności.
Tom kończy się wierszem o miłości i wierze w jej zmartwychwstanie. W całej tej poezji widać bowiem głębokie przekonanie, że nic, co prawdziwe, nie ginie; że świat, choć bezradny i pełen bólu, nosi w sobie obietnicę. Światłoczułość to przecież nie tylko zdolność rejestrowania światła, ale też zdolność jego oczekiwania.
Krajobraz światłoczuły jest książką niezwykłą. Nie tylko dlatego, że dotyka fundamentalnych zagadnień ludzkiego życia – chwili, czułości, pamięci, cierpienia, kresu. Nie tylko dlatego, że jest formalnie purystyczna i zachwycająco konsekwentna. Przede wszystkim dlatego, że tworzy przestrzeń, w której człowiek może odnaleźć własne odbicie: ciche, delikatne, pełne światła i cienia.
Poezja Dymowskiego – oszczędna, światłoczuła, czuła – jest jak fotografia wykadrowana z największą uwagą: nic zbędnego, nic przypadkowego. Wiersze są tu jak okruchy istnienia, które autor podnosi z ziemi, oczyszcza i podaje czytelnikowi z taką pokorą i taką wrażliwością, że trudno pozostać wobec nich obojętnym.
To tom do powolnej lektury. Do czytania w ciszy. Do dotykania słów jak kruchych naczyń. Do wracania. Do odkrywania światła, które odbija się – czasem mocno, czasem zaledwie muśnięciem – w każdym wersie.
Czytając Krajobraz światłoczuły, człowiek staje się bardziej uważny, bardziej czuły, bardziej świadomy własnego istnienia. I może właśnie to jest największą wartością tej poezji: że przypomina, iż każdy z nas jest częścią krajobrazu, który, jeśli tylko pozwolimy mu przemówić, okazuje się nieskończenie światłoczuły.
A wszystko to nabiera jeszcze głębszego znaczenia, kiedy pamiętamy, kim jest autor tego krajobrazu. Eligiusz Dymowski – franciszkanin, doktor teologii, człowiek wieloletniej praktyki duchowej i naukowej – niesie w swoich wierszach ten sam rodzaj skupienia, który znamy z tradycji kontemplacyjnej: ciszę, w której dojrzewa sens, delikatność spojrzenia, które nie ocenia, lecz słucha, i mądrość, która wyrasta z doświadczenia służby światu i ludziom. Jego poezja, choć zanurzona w konkretach codzienności, otwiera się ku temu, co metafizyczne; choć mówi szeptem, niesie tonację modlitwy; choć traktuje o kruchości, tchnie wiarą w światło, które przenika wszystko.
Dymowski pozostaje poetą uważności, ale także duchownym, który przekracza granice konfesyjnego języka – jego wiersze nie są kazaniem, lecz świadectwem człowieka, który patrzy na świat z czułością Franciszka z Asyżu, z pokorą wobec tajemnicy życia i śmierci, z pragnieniem ocalenia najmniejszego odblasku dobra. Jest w nich ślad teologa, ale przede wszystkim człowieka poszukującego i wiernego: wiernego życiu, światłu, prawdzie. Dlatego Krajobraz światłoczuły nie jest jedynie tomem poetyckim. To zapis czuwania. Modlitwa bez patosu. Cicha obecność.
I być może właśnie dzięki temu – dzięki temu duchowemu zakorzenieniu, które nigdy nie staje się narzucające – wiersze Dymowskiego potrafią dotrzeć tam, gdzie często brakuje słów: do najwrażliwszych miejsc ludzkiego doświadczenia, do przestrzeni, które trzeba nie tyle opisywać, ile dotykać światłem.
A wszystko to nabiera jeszcze głębszego znaczenia, kiedy pamiętamy, kim jest autor tego krajobrazu. Eligiusz Dymowski – franciszkanin, doktor teologii, człowiek wieloletniej praktyki duchowej i naukowej – niesie w swoich wierszach ten sam rodzaj skupienia, który znamy z tradycji kontemplacyjnej: ciszę, w której dojrzewa sens, delikatność spojrzenia, które nie ocenia, lecz słucha, i mądrość, która wyrasta z doświadczenia służby światu i ludziom. Jego poezja, choć zanurzona w konkretach codzienności, otwiera się ku temu, co metafizyczne; choć mówi szeptem, niesie tonację modlitwy; choć traktuje o kruchości, tchnie wiarą w światło, które przenika wszystko.
Dymowski pozostaje poetą uważności, ale także duchownym, który przekracza granice konfesyjnego języka – jego wiersze nie są kazaniem, lecz świadectwem człowieka, który patrzy na świat z czułością Franciszka z Asyżu, z pokorą wobec tajemnicy życia i śmierci, z pragnieniem ocalenia najmniejszego odblasku dobra. Jest w nich ślad teologa, ale przede wszystkim człowieka poszukującego i wiernego: wiernego życiu, światłu, prawdzie. Dlatego Krajobraz światłoczuły nie jest jedynie tomem poetyckim. To zapis czuwania. Modlitwa bez patosu. Cicha obecność.
I być może właśnie dzięki temu – dzięki temu duchowemu zakorzenieniu, które nigdy nie staje się narzucające – wiersze Dymowskiego potrafią dotrzeć tam, gdzie często brakuje słów: do najwrażliwszych miejsc ludzkiego doświadczenia, do przestrzeni, które trzeba nie tyle opisywać, ile dotykać światłem.
Andrzej Dębkowski
_______________
Eligiusz Dymowski, Krajobraz światłoczuły. Wstęp: Wojciech Ligęza. Opracowanie graficzne: Karolina Limburska. Wydawnictwo Austeria, Kraków Budapeszt Syrakuzy, 2025, s. 88.
Jan Belcik
Poetyckie Gdziekolwiek Doroty Kwoki
Bardzo schludnie wydany w 2025 roku nowy tom poetycki Doroty Kwoki pt. Gdziekolwiek wydał mi się tym szczególnym w jej dorobku.
Pomimo że autorki przedstawiać szerzej rzeszowskiemu środowisku nie potrzeba, to poświęcę jej jednak kilka zdań. Bo jest Dorota Kwoka artystką znaną i cenioną – nie tylko na Podkarpaciu. Można przypomnieć, że wstępowała do ZLP w kieleckim oddziale. Ale całe jej życie zawodowe i artystyczne związane jest z Rzeszowem. Stąd liczne nagrody i wyróżnienia – w tym Nagroda Marszałka Województwa Podkarpackiego, Srebrny Krzyż zasługi nadany przez Prezydenta RP czy honorowa odznaka Zasłużonego dla Kultury Polskiej.
Autorka Otwierania róży jest wszechstronnie utalentowaną artystką, nie tylko poetką – wydała już osiem tomików wierszy (nie licząc tych, których była współautorką), ale też malarką – uczestniczką wielu wystaw indywidualnych i zbiorowych, także plenerów, grafikiem oraz bardzo cenioną interpretatorką tekstów literackich. Wraz ze Stachem Ożogiem nagrała ponad 60 płyt z poezją własną oraz zaprzyjaźnionych twórców. Jest też m.in. laureatką Złotego pióra, jakie otrzymała od rzeszowskiego oddziału ZLP. Swoje życie zawodowe związała z Rzeszowską Spółdzielnią Mieszkaniową, jest też wieloletnim członkiem Zarządu Związku Zawodowego „Budowlani”.
Jak już wspomniałem – ostatnio wydany tomik Doroty Kwoki – jest wyjątkowy nie tylko ze względu na treść, ale powiedziałbym, że jego wymiar metafizyczny. Mówi to sama dedykacja tego tomu: „Tym co odeszli – poświęcam”.
Mógłby ktoś pomyśleć, że są to epitafia dla ludzi albo też – wspomnienia tych, którzy odeszli – w jakikolwiek sposób. Są to jednak epitafia – jeżeli można tak to określić – obrazów, uczuć, pragnień, czasami pożądań, jakie w zderzeniu z czasem i przestrzenią wygasły, zostały złożone do grobu i teraz czekają na wskrzeszenie.
Bo jest też w tych wierszach nadzieja powrotu – aczkolwiek nie zawsze pewna – utraconego. Wszystko to dokonuje się w obliczu paradoksu natury, w tym przypadku lasu, który może przybliżać ludzi ku sobie, ale i oddalać. Jak choćby w wierszu Las: „Był upał / A ty zalany zimnem / jak ta kołdra / nawleczona wczoraj // (...) I ja twoja / w rozpaloną noc”. I w następnym pt. Wrażenie: „Nic / Nie było nic / A może było jak ten las // Czy coś było”. W kolejnym Zanurzenie: „Zanurzyłam w tobie / Poranek / Dzbanek / Kawę // Pochłonął mnie las / Czas / Ty w sobie”. I jeszcze jeden, zatytułowany Obawa: „Czy kochaniem jestem / Nie wiem // (...) Jak można / nie kochać lasu”.
No właśnie – jak można nie kochać lasu? Las to przecież pierwsze schronienie ludzi, ale też duszy i ducha, według „Słownika symboli” Władysława Kopalińskiego, czasem ucieczka od ludzi, schronienie dla banitów i świętych (choćby przypadek św. Jana z Dukli szukającego skupienia w lesie pod Górą Cergową), ale też kochanków – jak Tristan i Izolda w Lesie Moreńskim.
Bo to jednak miłość jest głównym przesłaniem tomiku, miłość tego, co nieuchwytne, co zranione, bo nawet – jak pisze poetka w wierszu Mogiła: „Na cmentarzu / w Paryżu / Arbelot z ukochaną / w dłoniach spoczywa”.
Historia Fernanda Arbelota to jeden z tych niezwykłych przykładów, w których miłość przekracza granice życia i śmierci. Arbelot – muzyk i aktor, zmarł w 1942 roku. Przed śmiercią miał jedno wyjątkowe życzenie: pragnął, aby po odejściu mógł wciąż patrzeć na twarz swojej ukochanej żony.
Na jego nagrobku, znajdującym się na słynnym paryskim cmentarzu Père-Lachaise, powstała nietypowa rzeźba. Przedstawia leżącą postać Arbelota, trzymającego w dłoniach rzeźbioną twarz kobiety. W zamyśle ma to symbolizować nieprzerwaną więź małżonków – on, choć już po drugiej stronie, wciąż wpatruje się w swoją ukochaną.
Tak też ta nietypowa więź łączy poszczególne wiersze tomiku Doroty Kwoki. Pomiędzy przemijaniem a wiecznością, miłością a utratą, zaklętą w słowo jak choćby w tytułowym wierszu Gdziekolwiek, dedykowanym pamięci Józefa Szydełki: „Wołam ciszę gdziekolwiek // struny racją pękają / jak żyły ostatnim milczeniem // (...) I tylko / Zdrowaś Maryjo // Gdziekolwiek jesteś”.
Sądzę, że to udane połączenie wątków funeralnych z miłosną narracją skierowaną zarówno do miejsc (bo oprócz krajobrazów typowo polskich pojawia się też Singapur i Paryż), jak i ludzi ukochanych. Tomik jest opatrzony rysunkami i grafikami samej autorki Gdziekolwiek – w dużej mierze dopełniającymi jego treść i liryczne przesłanie.
Jan Belcik
Andrzej Dębkowski
Księga życia i odpowiedzialności
Księga Dziejów rodu i firmy Tańczak i Spółka jest dziełem, które trudno zamknąć w prostych definicjach. To nie tylko obszerna kronika, nie tylko świadectwo minionych lat, lecz przede wszystkim zapis niezwykłej drogi człowieka, który rozumiał, że historia – zarówno ta wielka, jak i ta najcichsza, rodzinna – rodzi się z codziennych wyborów, pracy, wytrwałości i lojalności wobec wartości, które raz przyjęte, prowadzą przez całe życie.
Emil Tańczak, twórca tej niezwykłej księgi, jest człowiekiem, którego nie sposób opisać jednym słowem, jednym gestem czy jednym czynem, bo jego osobowość i działania układają się w wielowymiarową opowieść o odwadze, wierności, sile charakteru i niegasnącej ciekawości świata. Z jednej strony związany z Opolem – miejscem, które formowało jego wrażliwość, pracowitość i przywiązanie do tradycji – z drugiej zaś jakby wyjęty z ram zwykłych biografii, wykraczający poza swoje czasy dzięki zdolności widzenia szerzej, głębiej i dalej niż inni.
Ci, którzy go znają, często mówią o nim różnymi językami. Jedni podkreślają jego talent przedsiębiorczy, widząc w nim człowieka zdolnego do podejmowania decyzji wymagających odwagi, konsekwencji i odpowiedzialności. Inni opisują go jako humanistę, człowieka zamyślonego, przekonanego, że prawdziwa wartość rodzi się tam, gdzie spotykają się serce i rozum, tradycja i nowoczesność. Są też tacy, którzy widzą w nim wizjonera, kogoś, kto potrafił tworzyć rzeczy trwałe, piękne i potrzebne, zanim inni w ogóle dostrzegli ich przyszłe znaczenie. A jednak żadne z tych określeń nie oddaje w pełni jego postaci, bo Emil Tańczak jest przede wszystkim człowiekiem wyjątkowym – człowiekiem, którego wielkość nie wynikała z jednego talentu czy jednej pasji, lecz z umiejętności harmonijnego łączenia różnych światów i przekuwania ich w coś, co przetrwało próbę czasu. A w centrum tych światów, w ciszy jego codzienności, zawsze obecna była wiara – nie jako ornament, lecz jako żywy fundament, z którego czerpał siłę, spokój i zdolność do podejmowania mądrych decyzji. Była dla niego przestrzenią, w której świat zewnętrzny spotykał się z wewnętrznym, a obowiązki łączyły się z sensem.
Księga, którą stworzył, jest dokładnie takim połączeniem – zapisem osobistego wysiłku i rodzinnej pamięci, dziedzictwa i nowoczesnego spojrzenia, opowieści o pojedynczych ludziach i o firmie, która stała się symbolem solidności i polskiej przedsiębiorczości. Jej powstanie wynikało z głębokiej potrzeby ocalenia historii, która w przeciwnym razie mogłaby zniknąć w wirach codzienności. Emil Tańczak przez lata gromadził dokumenty, zdjęcia, rękopisy, notatki, opowieści i drobiazgi, z których utworzył wielobarwną mozaikę losów swojej rodziny i firmy. Nie robił tego dla chwały, lecz z poczucia obowiązku – bo wiedział, że bez pamięci nie ma ciągłości, a bez zrozumienia przeszłości trudno budować przyszłość. Jego działanie można porównać do pracy dawnych kronikarzy, skrupulatnie i z pietyzmem zapisujących każdy szczegół świata, który kochali i chcieli zachować dla tych, którzy przyjdą po nich. A jednak w tym skrupulatnym zbieraniu i porządkowaniu historii kryła się także cicha modlitwa – przekonanie, że każde ludzkie życie jest częścią większego planu, że losy rodziny składają się na sens, który warto rozpoznawać z wdzięcznością.
A jednak ta księga nie jest tylko świadectwem przeszłości. Jest również obrazem jego samego – człowieka, który wierzył, że historia ma wartość wychowawczą, że jest źródłem mądrości i odpowiedzialności. Dlatego pisał nie tylko o faktach, lecz także o ich sensie. Potrafił łączyć realność z refleksją, konkret z duchem, losy rodziny z losami przedsiębiorstwa, bo widział w nich jedną wspólną opowieść. Wiedział, że firma nie istnieje w próżni, lecz wyrasta z doświadczeń swoich twórców, z ich ambicji i lęków, z ich porażek i zwycięstw. Pokazał, że biznes może być przedłużeniem rodziny – miejscem, gdzie pielęgnuje się wartości, rozwija skrzydła i uczy odpowiedzialności za innych. I właśnie w tym miejscu jego wiara odgrywała rolę szczególną: nadawała właściwe znaczenie pracy, nadawała rytm życiu i uczyła pokory wobec tajemnicy ludzkiego losu. Nie była deklaracją, lecz życiem; nie była teorią, lecz praktyką, widoczną w jego postawie, relacjach, gotowości do niesienia pomocy i w tym, że każdą decyzję poprzedzał chwilą milczącej refleksji.
Tym, co wyróżnia Emila Tańczaka spośród wielu ludzi sukcesu, jest jednak nie tylko zdolność budowania i dokumentowania, lecz przede wszystkim sposób, w jaki postrzegał swoją rolę. Nie uważał się za bohatera czy wyjątkową jednostkę. Uważał się za kogoś, kto ma obowiązek wykorzystać swoje możliwości w służbie większym celom – rodzinie, społeczności, firmie, historii. Praca była dla niego nie tylko środkiem do osiągnięcia dobrobytu, lecz także źródłem godności i radości. Wiedział, że praca – ta codzienna, mozolna, nie zawsze spektakularna – buduje człowieka silniejszego niż najbardziej efektowne sukcesy. Dlatego był wymagający wobec siebie, a jednocześnie życzliwy wobec innych, bo rozumiał, że każdy człowiek staje każdego dnia przed własnymi bitwami i własnymi wyborami. Jego wiara czyniła go człowiekiem jeszcze bardziej uważnym, jeszcze bardziej empatycznym, jeszcze bardziej świadomym, że żaden sukces nie jest tylko dziełem jednostki, a każdy dar warto przekuwać w dobro. Umiał dziękować za to, co osiągnął, traktując swoje życie nie jako własność, lecz jako powierzoną misję.
Jego życie było szkołą odpowiedzialności. Potrafił podejmować trudne decyzje, ale zawsze kierował się zasadami, które uznawał za nienaruszalne. Szacunek, rzetelność, uczciwość, lojalność – te słowa w jego życiu miały realną wagę. Zestawiał je z marzeniami, które prowadziły go w stronę nowych inicjatyw, nowych pomysłów i nowych wyzwań. Łączył to, co wielu uważa za niemożliwe do pogodzenia: wrażliwość z siłą, tradycję z innowacją, stanowczość z pokorą. Nie gonił za zyskami, lecz za sensem, i dlatego jego działania – zarówno w biznesie, jak i w życiu prywatnym – były trwałe, głębokie i inspirujące. A w tle tych działań, czasem dyskretnie, a czasem otwarcie, pulsowała wiara, która nadawała jego krokom kierunek i chroniła przed zgubnym przekonaniem, że człowiek jest panem wszystkiego. Wiedział, że jest tylko częścią większego porządku, że prawdziwa siła nie rodzi się z ego, lecz z pokory – a ta była jego cichą, codzienną towarzyszką.
Także jego intuicja była czymś niezwykłym. Widząc świat, dostrzegał w nim nie tylko to, co oczywiste, ale przede wszystkim to, co dopiero miało nadejść. Umiał czytać zmiany, przewidywać potrzeby, dostrzegać zagrożenia. Dzięki temu firma Tańczak i Spółka rosła, umacniała się i rozwijała, stając się symbolem solidności, jakości i odpowiedzialności. Lecz to, co najważniejsze, pozostało niematerialne – atmosfera, etos i duch, który sprawia, że nawet po latach wspomina się nie tylko samego założyciela, lecz także sposób, w jaki patrzył na ludzi i świat. Ten duch wyrastał również z jego głębokiego przekonania, że w każdym człowieku kryje się dobro, które warto pielęgnować, oraz że praca ma największą wartość wtedy, gdy służy nie tylko zyskowi, lecz także budowaniu wspólnoty i poczuciu sensu, jakie wiara wprowadza w codzienne życie.
Księga Dziejów rodu i firmy Tańczak i Spółka jest zatem nie tyle dokumentem, ile pomnikiem – pomnikiem zbudowanym nie z kamienia, lecz z pamięci i ducha. To pomnik wytrwałości człowieka, który wiedział, że aby coś przetrwało, trzeba temu poświęcić czas, uczucie i uważność. To pomnik wyobraźni, bo Emil Tańczak nie tylko zapisywał to, co było, lecz także nadawał temu formę, sens i ponadczasowy wymiar. I wreszcie jest to pomnik siły charakteru – bo jego życie pokazuje, że wielkość nie potrzebuje rozgłosu, nie potrzebuje pomników na placach, lecz tylko jednego: aby być przechowywana w sercach i umysłach kolejnych pokoleń. A w najgłębszej warstwie tej pamięci trwa coś jeszcze – przekonanie, które niósł przez całe życie: że to, co budujemy na wartościach, które daje wiara, trwa dłużej niż jedno pokolenie i ma sens niezależny od zmieniających się czasów.
Ta księga, tak samo jak całe jego życie, jest hołdem – hołdem złożonym rodzinie, pracy, historii i wartościom, które pozostają niezmienne mimo zmieniających się czasów. Jest świadectwem człowieka, który potrafił zatrzymać to, co ulotne, i przekształcić to w coś trwałego. Jest inspiracją dla tych, którzy chcą budować własne historie odważnie i odpowiedzialnie. Emil Tańczak pokazał bowiem, że wielkość nie polega na krzyku, lecz na codziennej cichej pracy, na odwadze bycia wiernym sobie, na determinacji w dążeniu do tego, co dobre i uczciwe. Jego dzieło trwa, działa i przemienia innych – i w tym właśnie kryje się prawdziwa miara człowieka wyjątkowego. A ci, którzy znali go najlepiej, powtarzają jedno: że wszystko, co tworzył, wyrastało z głębokiej wdzięczności za życie, z przekonania, że to, co ważne, buduje się sercem, oraz z wiary, która prowadziła go z taką samą pewnością, z jaką on prowadził innych.
Andrzej Dębkowski
___________
Emil Tańczak, Księga dziejów rodu i firmy Tańczak i S-ka w czas jubileuszu 1974-2024 (poważnie i na wesoło). Redakcja i kompozycja książki: Harry Duda. Projekt okładki: Anton Komar (Rafał Tańczak). Opracowanie edytorskie: Wojciech Starczewski. Korekta: Renata Żemojcin. Transkrypcja rękopisów: Małgorzata Maciejska. Wydawca: Specjalistyczny Zakład Opieki Zdrowotnej „Tańczak i S-ka” Sp J., Opole 2024, s. 544.



































































































































































































































































































