Jan Stępień
Kilka refleksji o upadku kultury w nowej Polsce
W Polsce Ludowej powszechnie przyjęty był pogląd, w myśl którego byt określa świadomość. Ale mimo że prymat przyznawano sferze ekonomicznej, to zdawano sobie sprawę ze znaczenia kultury i z jej wpływu na świadomość Polaków.
Przypomnę, że w Polsce Ludowej kultura charakteryzowała się bardzo wysokim poziomem rozwoju. Mieliśmy wspaniałych twórców kina, teatru, znakomitych malarzy i kompozytorów. Teatr Telewizji, należał do najlepszych w świecie. Teatr Grotowskiego i Kantora, miał znaczenie światowe. W Polsce Ludowej kwitło życie literackie. Istniały pisma literackie jak na przykład: „Literatura”, „Literatura na świecie”, „Kultura”, „Twórczość” (do dziś ukazująca się), czy „Życie Literackie”, „Nowe Książki”.
Pomagano osobom utalentowanym w debiutach literackich. Były wydawnictwa, które pełniły tę rolę, by wymienić przede wszystkim Młodzieżową Agencje Wydawniczą oraz Iskry. Instytut Wydawniczy PAX wydawał książki wielu autorom polskim i publikował przekłady książek wielu wybitnych pisarzy z zagranicy. Można by rzec, że Polska żyła literaturą piękną. Promowano czytanie książek, organizując kiermasze książek, festiwale literackie, liczne spotkania z pisarzami, poetami i dramaturgami. Organizowano je także w małych miasteczkach dokąd przyjeżdżali znani twórcy.
Przypomnę też wspaniałe kabarety literackie, które ze swej natury miały wpływ na szeroki krąg publiczności. Odznaczały się bardzo wysokim poziomem artystycznym. Wymienię tu na przykład kabaret „Starszych Panów”, kabaret „Dudek”, kabaret Olgi Lipińskiej, a także kabaret Laskowika i Smolenia.
Niestety, zmiany po 1989 roku doprowadziły do upadku sztuki i literatury pięknej. Tak zwana demokracja i tak zwana wolność „otworzyły szeroko drzwi” grafomanom i temu, co pospolite w sztuce oraz literaturze pięknej.
Dziś każdy może zostać pisarzem, poetą, utworzyć kabaret. Decydują o tym pieniądze i koneksje. Mierny pisarz dysponujący pieniędzmi może wydać swoją książkę, płacąc określonemu wydawnictwu. Niestety, sztuka i literatura stały się towarem, jak prawie wszystko w gospodarce neoliberalnej, w której żyjemy. W Polsce Ludowej było to niemożliwe, gdyż o wydaniu książki decydowała wartość merytoryczna, potwierdzana recenzjami wybitnych krytyków literackich. Dziś krytyka została zastąpiona przez naciski powiązań towarzyskich i grę interesów. Poziom obecnych kabaretów jest żenujący. Króluje muzyka disco-polo zaspokajająca najniższe gusty odbiorców. Publikowane tomiki poetyckie bywają pisane wadliwą polszczyzną. Upadek języka staje się wszechobecny.
Nowością w stosunku do Polski Ludowej – w związku z rozwojem cywilizacji – jest internet. W nim każdy może zamieszczać to, co napisze, niezależnie od wartości literackiej.
Dawno temu genialny Lem napisał, że w morzu grafomanii trudno jest znaleźć wartościowy tekst. Dodam od siebie, że obecnie mamy oceany grafomani, więc jeszcze trudniej jest znaleźć wartościowe utwory.
Po 1989 roku nastąpiła u nas powszechna prywatyzacja i ona bardzo negatywnie wpłynęła na stan polskiej kultury. Nie ma na przykład państwowych wydawnictw, które dbały o wysoki poziom publikacji.
Wartością nadrzędną stał się zysk. Rozwój duchowy społeczeństwa nie interesuje rządzących... Tym samym troska o kulturę stała się drugoplanowa w porównaniu ze światem interesów.
Nawet edukacja została podporządkowana prawom rynku. Określone badania naukowe są wyznaczane przez interesy koncernów. Zgodnie z teorią neoliberalizmu ekonomicznego państwo przestało pełnić funkcje opiekuńcze wobec obywateli, a więc także wobec twórców kultury.
Upadek poziomu edukacji i kultury nowego pokolenia polskiej inteligencji jest zatrważający. Wśród rozmaitych czynników, które na to wpływają należy wskazać zgodę na czytanie w szkołach bryków zamiast dzieł literackich. Zagrożeniem szczególnym staje się sztuczna inteligencja. Piewcy cywilizacji zachwycają się możliwością na przykład pisania tekstów literackich przez sztuczną inteligencję. Nie zdają sobie sprawy, że twórczość artystyczna, literacka, a także naukowa jest rezultatem nie tylko racjonalnych przemyśleń, ale także wrażliwości, uczuciowości oraz intuicji człowieka, których pozbawiona jest sztuczna inteligencja.
Jan Stępień
W 10-lecie Kwartalnika Literacko-Kulturalnego „LiryDram” z Marleną Zynger rozmawia Irena Tetlak
„LiryDram” i wystawa „Twarze współczesnych poetów polskich” – alternatywna forma poznawania współczesnej literatury i sztuki
Trzeba mieć wytrwałość i wiarę w siebie. Trzeba wierzyć, że człowiek jest do czegoś zdolny i osiągnąć to za wszelką cenę.
Maria Skłodowska–Curie
Irena Tetlak: – „Twarze współczesnych poetów polskich” to wystawa, która dzięki staraniom Redakcji „LiryDram”, a przede wszystkim Twoim osobiście, bo jesteś jej kuratorką, ma już kolejną odsłonę. Wystawa była wystawiana w Gorzowie Wielkopolskim, Bydgoszczy, w Domu Literatury w Warszawie oraz Suchedniowie. Obecnie jest prezentowana w Kielcach. Czy możesz opowiedzieć o tej wystawie? Kto jest autorem grafik i jaki to ma związek z „LiryDram” oraz propagowaniem literatury?
Marlena Zynger: – Pomysł wystawy narodził się dziesięć lat temu, wraz z ukazaniem się pierwszego numeru Kwartalnika Literacko-Kulturalnego „LiryDram”. Był to dla mnie i dla całej Redakcji czas wizji i przemyśleń. Zastanawialiśmy się nad graficznym i merytorycznym kształtem czasopisma, które wchodziło na rynek w okresie trudnym dla tradycyjnego czytelnictwa, w warunkach powszechnie używanego internetu oraz unifikacji form przekazu, dominacji obrazu i mody na stosowanie wszelakich skrótów i uproszczeń. To właśnie wtedy podjęłam decyzję dotyczącą okładek pisma. Graficzne wizerunki twarzy poetów, wykonane w technice ilustracji komputerowej przez Roberta Manowskiego – artystę i rektora Wyższej Szkoły Artystycznej w Warszawie, miały stać się znakiem rozpoznawalnym, ściśle powiązanym z kwartalnikiem „LiryDram”. Jednocześnie miały stworzyć pomost pomiędzy światem obrazu i słowa, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom nowego pokolenia odbiorców, kształtowanego codziennie przez rozwój technologii i dynamicznie zmieniające się otoczenie.
Kształt i pomysł wystawy „Twarze współczesnych poetów polskich” rodził się równolegle z działaniami kwartalnikowymi. Kolejne grafiki, publikowane na okładkach pisma, drukowane były jednocześnie na płytach biodegradowalnych i płytach PCV o grubości 0,5 cm formatu 1 m x 1 m.
Do końca 2022 roku zebraliśmy 36 płyt z graficznymi portretami, co w konsekwencji umożliwiło pierwszą ich prezentację w formule: „Twarze współczesnych poetów polskich. Odsłona pierwsza”. W tej edycji wystawy można zobaczyć graficzne wizerunki następujących poetów: Julia Fiedorczuk, Małgorzata Lebda, Ewa Lipska, Adam Zagajewski, Marta Podgórnik, Adam Kaczanowski, Marek Wawrzkiewicz, Uta Przyboś, Beata Patrycja Klary-Stachowiak, Marcin Orliński, Dariusz Tomasz Lebioda, Krzysztof Boczkowski, Michał Zabłocki, Ewa Zelenay, Małgorzata Karolina Piekarska, Alicja Tanew, Alicja Patey-Grabowska, Aldona Borowicz, Marlena Zynger, Adriana Jarosz, Stanisław Nyczaj, Aleksander Nawrocki, Kalina Izabela Zioła, Bohdan Wrocławski, Ares Chadzinikolau, Kazimierz Burnat, Magdalena Węgrzynowicz-Plichta, Marek Wołyński, Andrzej Tchórzewski, Małgorzata Skwarek–Gałęska, Elżbieta Musiał, Ryszard Krauze, Stefan Jurkowski, Jacek Jaszczyk, Zbigniew Milewski i Anna Czachorowska.
Pracom wystawowym towarzyszą gabloty z tomikami poezji prezentowanych autorów, nagranie audio z recytacją ich wierszy, jak również 230-stronicowy album formatu A4 zawierający grafiki twarzy oraz rozmowy z poetami publikowane wcześniej na łamach kwartalnika.
– „LiryDram” to już znana marka w przestrzeni literackiej i kulturalnej nie tylko Warszawy, ale także Polski. Jak to się zaczęło? Skąd pojawił się u Ciebie pomysł wydawania takiego pisma?
– Masz rację. „LiryDram” to już rozpoznawalna w świecie literackim marka. Od 2013 roku pracowałam nad tym, żeby czasopismo miało swój jedyny i niepowtarzalny charakter. Od początku istnienia wyróżnia się nie tylko szatą graficzną – co zawdzięczam utalentowanej Annie Skowrońskiej, ale też interdyscyplinarnością prezentowanych treści. Głównym obszarem zainteresowań pisma jest literatura, przede wszystkim poezja. Jednak pojawiają się też inne tematy, oscylujące wokół spraw literackich, mogące potencjalnie zainspirować piszących, tj. malarstwo, rysunek, sztuki wizualne i konceptualne, zabytki, festiwali, wystaw, koncertów. Pojawiają się też relacje z podróży czy też tematy filozoficzne i społeczne. Na przestrzeni dziesięciu lat zmieniła się jedynie objętość kwartalnika. Z początkowo 90 stron doszliśmy do 186.
Sam pomysł na pismo powstał dużo wcześniej, jeszcze przed 2010 rokiem, i dojrzewał czekając na właściwy moment. Nadszedł niespodziewanie. Pod koniec 2012 roku nieżyjący już Aleksander Nawrocki – redaktor naczelny „Poezji dzisiaj” ogłosił wśród młodych poetów z ZLP konkurs na nowe pismo literackie, które początkowo miałoby się ukazywać jako załącznik do „Poezji dzisiaj”. Do konkursu zgłosili się: Juliusz Erazm Bolek z „Enigmą”, Miłosz Kamil Manasterski z pismem o nazwie „Wisła” i ja z pomysłem na „LiryDram”. Wybór padł na „LiryDram”. I tak trzynaście pierwszych numerów było dodatkiem do „Poezji dzisiaj”. Od 2016 roku, czyli od 14. numeru włącznie, kwartalnik był już wydawany przeze mnie samodzielnie. Wówczas też powstało wydawnictwo Veridian, a kwartalnik był dystrybuowany w całej Polsce przez sieć EMPiK.
– Kwartalnik jest obszerną pozycją wydawniczą, a cyklicznie opracowywane materiały w nim zamieszczane wymagają sporo zaangażowania od ich autorów. Jak udało Ci się pozyskać tak wiele wspaniałych osób do współpracy?
– „LiryDram” to pismo, które powstało na skutek moich wcześniejszych działań artystycznych oraz obcowania z ludźmi literatury, kultury i sztuki. Toteż nie jest mi trudno pozyskiwać dobrych autorów oraz osoby do współpracy. Od wielu lat nie tylko sama piszę, głównie wiersze, ale też tworzę scenariusze do widowisk i spektakli poetycko-muzycznych, m.in. „Czas śpiewu kobiety. Odsłona pierwsza” (2008/2009), „Powiedz mi. Powiedz” (2012), „Zatrzymaj się” (2014). Współpracuję z aktorami, kompozytorami, malarzami, rysownikami i reżyserami. Z wieloma jestem zaprzyjaźniona. „LiryDram” jest naturalną konsekwencją tej aktywności. To kolejny etap artystycznej drogi. W kwartalniku próbuję zatrzymać na dłużej cenne chwile, rozmowy, spotkania i refleksje. Nie tylko moje, ale też innych poetów, pisarzy i artystów. W wywiadach, fotorelacjach, esejach. Publikuję twórczość ludzi, których znam lub dopiero poznaję, czytając i obserwując bacznie bliższe i dalsze otoczenie. Przyglądam się książkom, które otrzymują ważne nagrody, uczestniczę w wydarzeniach i festiwalach literackich („Warszawska Jesień Poezji”, „Góry Literatury”, „Festiwal Miłosza”, „Festiwal Stolica Języka Polskiego”, „Ciechanowska Jesień Poezji”, „Międzynarodowy Festiwal Poezji im. Andrzeja Bartyńskiego – Poeci bez granic”, „Międzynarodowy Listopad Poetycki”). Biorę udział w wystawach sztuki w kraju i za granicą itp. To wszystko pozwala mi na bieżące zbieranie wartościowych materiałów i pozyskiwanie ciekawych autorów. Ale „LiryDram” to nie tylko praca Redaktor Naczelnej, ale i pozostałych członków Redakcji. To trzynaście nietuzinkowych osób, które wspierają mnie swoją wiedzą i doświadczeniem. Są wśród nich poeci i pisarze tj. Zbigniew Milewski, Anna Czachorowska, Alicja Patey-Grabowska, Magdalena Węgrzynowicz-Plichta, Sylwia Kanicka, Anna Siwek i Szczęsny Wroński. Cieszę się , że od niedawna jesteś również członkiem naszego zespołu redakcyjnego. Jest z nami tekściarka, wokalistka i kompozytorka – Hanka Wójciak. Malarka i kuratorka – Malwina de Bradé. Krytyk teatralny – Adam Karol Drozdowski. W końcu – były prorektor UJ ds. badań profesor Stanisław Hodorowicz. Są też rysownicy wspierający „LiryDram”, tj. Andrzej Czyczyło, Matylda Damięcka i Antero Guerra oraz wymieniony już wcześniej przy okazji tematu wystawy „Twarze współczesnych poetów polskich”, autor grafik okładkowych Robert Manowski.
– „LiryDram” to również przestrzeń dla popularyzowania współczesnej literatury, głównie poezji. Odkrywanie talentów, prezentowanie debiutów oraz sylwetek i twórczości znanych i uznanych autorów – to rola niebagatelna, wręcz misyjna. Jak to możliwe, że co kwartał czytelnicy otrzymują tak bogaty materiał? Możesz coś więcej powiedzieć o pracy zespołu redakcyjnego? Czy każdy może nadesłać swój materiał do publikacji?
– Oczywiście jak już wcześnie powiedziałam „LiryDram” to forum dla ludzi literatury, kultury i sztuki. Każdy piszący ,w tym debiutujący autor, może przesłać swoje propozycje tekstów (poezja, proza) do publikacji , na adres mailowy Wydawnictwa Veridian (Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.). Należy wiedzieć, że nadesłane utwory poddawane są krytyce literackiej, a wybór nadesłanych materiałów i ostateczna decyzja dotycząca publikacji należy do Kolegium Redakcyjnego.
Kwartalnik ukazuje się w wydaniu elektronicznym i jest publikowany w internecie w bardzo przyjaznej dla czytelników formie oraz w tradycyjnym papierowym wydaniu i jest dystrybuowany w sieci EMPiK.
– Znamy się już ponad dekadę, jesteś szalenie pracowitą i zajętą osobą. Przecież sama jesteś poetką, masz liczne obowiązki z racji bycia aktywną zawodowo oraz zaangażowaną społecznie osobą. Od marca tego roku zostałaś wybrana do Zarządu Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich. Nie jest tajemnicą, że jesteś również mamą dwojga studiujących jeszcze dzieci. Jak to wszystko godzisz? Jak znajdujesz czas? Co jest Twoją siłą napędową?
– Moją siłą napędową są wartościowi ludzie, marzenia i potrzeba samorealizacji na wielu gruntach. I czuję, że w jakimś stopniu spełniam się jako kobieta, matka, poetka i redaktor naczelna. Założyłam sobie program maksimum. Ale nie jest to łatwe. Ciężko jest wyżyć z literatury, tym bardziej nie ma o tym mowy w przypadku wydawania pisma literackiego. Pomimo dofinansowania LiryDram przez MKiDN (co roku występuję z wnioskiem o dotację i rozliczam projekt), większość środków na ten cel muszę zgromadzić pracując w innej branży. Zawodowo zajmuję się na co dzień konserwacją i odnową zabytków, co z kolei zabiera dużo czasu i pochłania mnóstwo energii. Brakuje chwil na twórczość własną. Ale nie poddaję się. Chociaż czasami jest mi bardzo ciężko, czasem dramatycznie. Wtedy grzmią mi w głowie słowa Alberta Camusa: „Dopiero w samym środku zimy przekonałem się, że noszę w sobie niepokonane lato”. Upór i dyscyplinę pracy odziedziczyłam po moim ukochanym, wspaniałym, nieżyjącym już niestety ojcu – Waldemarze Marczewskim. Zatem, jak dotąd, udaje mi się wszystko godzić, jednak czasami kosztem własnego zdrowia (co odczuwam ostatnio). Wychowałam dwójkę dzieci. Mój syn Cezary ma już 28 lat, pracuje i w tym roku zaczyna kolejne studia, tym razem na Filologii Norweskiej. 25-letnia córka Kamila skończyła trzy lata Kulturoznawstwa na UW, a obecnie studiuje na Akademii Teatralnej we Wrocławiu. Jestem z nich dumna i mamy wspaniałe relacje. Wyrośli na ciepłych, dobrych, mądrych i empatycznych ludzi. Wspieramy się zawsze, gdy zachodzi taka potrzeba.
Od marca bieżącego roku zostałam wybrana do Zarządu OW ZLP. To nowe wyzwanie. Bardzo cieszy mnie zaufanie jakim zostałam obdarzona przez członków Związku. Zyskałam przez to nową możliwość dzielenia się swoim doświadczeniem, pomysłami i energią, które mam nadzieję będą sukcesywnie wykorzystywane w kreowaniu dobrych rozwiązań. Jestem członkiem ZLP już wiele lat i wielokrotnie realizowałam różne przedsięwzięcia na rzecz środowiska literackiego. Obecnie też nie zależy mi na zaszczytach a na działaniu , które może wpłynąć na propagowanie literatury, na rozwój młodych twórców oraz czytelnictwa.
– Jakie są Twoje inne pasje? Co sprawia Ci prawdziwą radość i pozwala odetchnąć od nadmiaru codziennych obowiązków?
– Ogromną przyjemność sprawiają mi dalekie podróże. Fascynuje mnie odmienność kulturowa, ciekawią inni ludzie, ich tradycje i zwyczaje. Lubię odkrywać nowe miejsca, poznawać ich historię, genius loci. Podróże są w stanie mocno doładować życiowe baterie. Pomagają w uzyskaniu właściwego dystansu do wielu spraw. Zdecydowanie poprawiają nastrój. Raz w roku – zimą – robię sobie dłuższą przerwę w pracy i uciekam w inną rzeczywistość, która mnie uskrzydla i inspiruje. Na początku tego roku odwiedziłam wietnamską wyspę Phu Quoc. Naładowałam się energetycznie. I do dziś czerpię z tego...
– Jakie są plany dotyczące przyszłości „LiryDram”?
– Chciałabym utrzymać „LiryDram” jak najdłużej. Dotrwać do 100. numeru. Nie zawieźć czytelników. Dać im alternatywę. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby to urzeczywistnić. Reszta nie zależy już ode mnie. Czas pokaże. Stanisław Lem mawiał „Bądź dobrej myśli, bo po co być złej”. Trzymaj kciuki Irenko!
– Marleno, może na zakończenie rozmowy powiesz nam, kiedy ukaże się Twoja kolejna książka poetycka?
– Moja nowa książka poetycka (tematu nie zdradzę, żeby nie zapeszać) powstaje od kilku lat. Walczę z ciągłym brakiem czasu. Mam nadzieję, że skończę ją do połowy przyszłego roku. Podsumuję tę kwestię cytując Owidiusza: „Moje nadzieje nie zawsze się spełniają, ale zawsze mam nadzieję”...
– Dziękuję serdecznie za rozmowę i życzę dalszych świetnych pomysłów, sukcesów i realizacji planów w kolejnych latach.
Irena Tetlak
Andrzej Dębkowski
Zmarł Lâm Quang Mỹ
25 lipca br. zmarł Lâm Quang Mỹ – polski poeta wietnamskiego pochodzenia, tłumacz literatury wietnamskiej na język polski i polskiej na język wietnamski.
Lâm Quang Mỹ (właściwie Nguyễn Đình Dũng) urodził się w Wietnamie w 1944 roku. Ukończył elektronikę na Politechnice Gdańskiej. Po powrocie do kraju, pracował w Centrum Badań Nauki i Technologii w Hanoi. Do Polski ponownie przyjechał w 1989 roku. Doktor nauk fizycznych (pracował w Instytucie Fizyki PAN i członek Związku Literatów Wietnamskich i Związku Literatów Polskich.
Wiersze pisał w języku ojczystym i polskim. Przekładał literaturę polską na język wietnamski. Publikował w Wietnamie m.in. wiersze C.K. Norwida, Z. Krasińskiego, Jana Pawła II, Cz. Miłosza, W. Szymborskiej, T. Różewicza oraz wielu polskich poetów współczesnych. Uczestniczył m.in. w: Warszawskich Jesieniach Poezji, Światowych Dniach Poezji UNESCO, Międzynarodowych Listopadach Poetyckich w Poznaniu, Krynickich Jesieniach Literackich, Międzynarodowych Jesieniach Literackich Podgórza, Produkcji teatralnej „I Miasto przemówiło” (And the City spoke) w Anglii, Polsce i Italii, Międzynarodowych Galicyjskich Jesieniach Literackich, Międzynarodowym Festiwalu Wiosny Poezji w Wilnie (Litwa), Międzynarodowych Literackich Sesjach w Rzeszowie, Międzynarodowych Festiwalach „Poeci bez Granic” w Polanicy, Międzynarodowych Poetyckich Spotkaniach w Czechach i innych.
Publikował w polskich pismach literackich: „Poezja dzisiaj”, „Literacka Polska”, „Iskra”, „Gazeta Kulturalna”, „Temat”, „Enigma”, „Złote myśli”, „Warsaw Tales"(New Europe Writers Ink), „Znad Wilii”, „Ślad”, „Autograf”, „Tygiel” oraz w innych czasopismach, gazetach, na stronach internetowych oraz w antologiach poetyckich polskich i zagranicznych.
Opublikował tomy poezji: „Echo – Tiếng vọng” (po wietnamsku i po polsku, Polska Oficyna Wydawnicza Warszawa 2004), „Đợi” (Oczekiwanie) (Wydawnictwo „Kultury i Informacji” w Hanoi 2004) i „Przemija życie... – Life pass on...” (poezja, po polsku i po angielsku, wydawnictwo Temat, Bydgoszcz 2010). Jego wiersze tłumaczone były na język czeski przez poetkę Verę Kopecką i wydane w tomiku „Zatoulana piseń” (Zabłąkana pieśń) w 2008. Tłumaczył na język polski (z Pawłem Kubiakiem) i wydał Antologię Poezji Wietnamskiej od XI w. do XIX w. (Wydawnictwo IBIS Warszawa 2010). Wydał tomik po wietnamsku i po angielsku: „Chiều rơi trên sóng – Evening descends on waves” (Wydawnictwo ZLW w Hanoi 2012).
Laureat wielu literackich nagród, m.in. Światowych Dni Poezji UNESCO 2006, dwukrotnie otrzymał „Wielki Laur” festiwalu Literacka Galicja (2009 oraz 2011). Otrzymał nagrodę im. Klemensa Janickiego za całokształt twórczości oraz ministerialny Medal za zasługi dla kultury polskiej (2013). Otrzymał honorowe obywatelstwo gminy Krasne (rodzinnych okolic Zygmunta Krasińskiego).
Fot. Andrzej Dębkowski
Mirosław G. Majewski
Uczyć się od mistrzów, czyli jak Majewski z Majewskim
Co jakiś czas, zawsze po 23.00 dzwonię do Janusza Majewskiego, tak zwyczajnie pogadać sobie jak Majewski z Majewskim. „Majewski Majewskiemu”, z taką właśnie dedykacją otrzymałem książkę „Czarny Mercedes” od Pana Janusza.
Jak to się w ogóle zaczęło?
Kilkanaście lat wcześniej poznałem Wiktora Zborowskiego z którym umówiłem się na spotkanie w kawiarence Domu Muzyki I Tańca w Zabrzu, na którego to deskach Krystyna Janda wystawiała swoją „Boską” przy pełnej widowni rzecz jasna.
Gdy tylko wszedłem do kawiarenki zobaczyłem Wiktora samotnie siedzącego przy stoliku, pykającego sobie fajkę, gdy mnie zauważył, powstał, a ja z niedowierzaniem podnosiłem wzrok, jakbym obserwował Empire State Buillding w Nowym Jorku. Witając się z Wiktorem poczułem się przy swoich 176 centymetrach wzrostu niesamowicie niski. Szybko przeszliśmy na ty, pogadaliśmy trochę o polityce, trochę o teatrze, mój syn strzelił nam fotkę, po czym Wiktor musiał uciekać do garderoby. Spektakl się opóźnił jakieś 25 minut, ale zapewne ja nie byłem tego przyczyną. Spektakl był świetny, a oklaskom na stojąco nie było końca.
No i ruszyła zasada domina, namiary na Janusza Majewskiego dostałem właśnie od Wiktora Zborowskiego, który uprzedził pana Janusza, że zadzwoni do niego facet z prośbą o wywiad. I to facet zupełnie nieznany, a jego jedynym atrybutem jest to, że nosi nazwisko... Majewski. I to, ku mojej niezmiernej radości zupełnie wystarczyło. Pierwszy wywiad, którego mi udzielił był, co bardzo sobie cenię, dla „Gazety Kulturalnej”, na której to łamach stawiałem swoje pierwsze kroki.
Mijały laty, pisałem tu i ówdzie, czasem udało mi się zgarnąć jakąś nagrodę w poetyckim konkursie, ku radości mojego mentora Leszka Żulińskiego. Doszło nawet do tego, że zostałem stałym współpracownikiem kwartalnika literackiego, miej więcej w tym samym czasie zachorowałem bardzo poważnie na raka (o czym sporo napisałem). W trakcie leczenie zadzwoniłem ponownie do Janusza Majewskiego z prośbą o kolejny wywiad. Pan Janusz wyraził zgodę, a nasze rozmowy zaczynały zamieniać się w pogaduchy, z jednej strony legendy polskiego kina z trzecioligowym pisarzem ocierającym się o śmierć, co spowodowało że Pan Janusz pocieszał mnie jak tylko mógł, i wręcz zachęcał mnie, aby dzwonić ot tak, aby sobie pogadać, aby podzielić się ze mną swoją witalnością, życiową energią, która we mnie się ledwie tliła. Pozwolę sobie przytoczyć słowa Pana Janusza (lekko je parafrazując, gdyż pamięć jest zawodna): Panie Mirku, nie ma sprawy! Będziemy rozmawiali, ile Pan chce. Od pierwszej rozmowy mam zaufanie do Pana, dlatego przystaję na to bez przymusu, w odróżnieniu od rozmaitych nudziarzy lub idiotek, którzy mnie wkurwiają. Więc bez obaw, zawsze po 23.00 jest OK, a gdyby coś kiedyś przeszkadzało, od razu powiem. Dobrej nocy!
Dlaczego o tym piszę, po pierwsze chcę wyraźnie to powiedzieć, że rozmowy z Panem Januszem miały na mnie uzdrawiający wpływ, były – nie bójmy się tego słowa – błogosławieństwem, a pod drugie po to, aby polecić najnowszą książkę Pana Janusza „Maleńka”, którą wydał mając 90 lat, co jest ewenementem. Dodam, że Janusz Majewski swoją pierwszą książkę opublikował w wieku 70 lat, czym pobił rekord należący do Andrzeja Kuśniewicza (którego twórczością swego czasu był tak zafascynowany, że przeniósł na ekran jego powieść „Lekcja martwego języka”). Wszystko to, co do tej pory napisałem, wskazuje na jedno, warto pisać/tworzyć bez względu na wiek i choroby, warto czytać, szlifować swój warsztat, zabiegać o energetyzujące relacje, jednym słowem uczyć się od mistrzów.
Mirosław G. Majewski
Jerzy B. Sprawka
Szalom Alejchem
`~weata tawo el awotecha beszalom` –
– i ty przyjdziesz do Twoich ojców w pokoju
Nie często się zdarzają w Polsce takie uroczyste momenty jak ten, którego uczestnicy – mieszkańcy Okrzei, Woli Okrzejskiej oraz innych miejscowości w gminie Krzywda – nie kryjąc wzruszenia nagrodzili gorącymi oklaskami. Spontaniczny aplauz społeczeństwa oraz władz powiatu łukowskiego wywołało okolicznościowe wystąpienie obywatela Izraela. Wypowiedziane w języku polskim ciepłe, ze szczerością oddane wyrazy wdzięczności były równie szczerze przyjęte. Niecodzienne zgromadzenie nastąpiło w połowie września 2008 roku przy okazji odsłonięcia pomnika pamięci ufundowanego przez członków rodziny przemawiającego, która mu towarzyszyła. Abram Hurman, nie czuł się obco pośród licznie zebranej ludności. Podkreślił to w swoim wystąpieniu w sposób wzruszający. Wyznał, że niegdyś był mieszkańcem tej tragicznej ziemi. Przeżył dzięki pomocy rodzin polskich i przez to stał się ocalonym, żywym naocznym świadkiem niemieckiego okrucieństwa.
Mała mieścina Okrzeja, administracyjnie należąca do powiatu łukowskiego przez czas swojego historycznego istnienia przechodziła różne koleje losu. Wydaje się, że najchlubniejszym okresem w dziejach oddalonej od głównych szlaków komunikacyjnych i większych ośrodków handlowych osady był czas, kiedy po wygaśnięciu linii męskiej Leśniowolskich i Rostworowskich, drogą porozumień pomiędzy spadkobiercami, dobra przejęła Katarzyna Rostworowska, która wyszła za mąż za starostę mielnickiego Kazimierza Cieciszowskiego herbu Kolumna (Roch, Pierzchała).
Okrzeja wraz z przyległościami (nb. z Wolą Okrzejską)1, należała do możnego rodu Cieciszowskich. Pradziadek Henryka Sienkiewicza Adam Cieciszowski, który w 1781 roku został dziedzicem Okrzei postanowił wznieść murowany kościół, co w tamtym czasie było nie lada trudnym bo kosztownym przedsięwzięciem. Końca budowy nie doczekał, zmarł bowiem 1783 roku. Ambitny zamiar męża, dokończenia budowy kościoła powzięła wdowa Teresa z Lelewelów, ciotka Joachima, późniejszego historyka, który będąc dzieckiem bywał częstym gościem w dobrach Cieciszowskich. Aby wyjaśnić szerzej mało znane rodzinne związki należy do powyższego dopowiedzieć kilka ważnych szczegółów.
Otóż syn realizatorki kosztownej budowli sakralnej2 Adam Cieciszowski w 1806 roku poślubił hrabiankę (późniejszą babkę H. Sienkiewicza), Felicjannę Rostworowską. Z tego małżeństwa przyszło na świat siedmioro dzieci. Spośród tego licznego rodzeństwa wywodzi się matka przyszłego geniusza literackiego Stefania Cieciszowska, która w 1843 roku poślubiła Józefa Sienkiewicza (herbu Oszyk) – ojca wspomnianego już Henryka.
Powyższy wtręt może się wydać czytelnikowi zbędny do treści, jaką poniżej proponuje autor. Jednakże historyczne przybliżenie – choćby tak bardzo skąpo przytoczone – wydaje się być potrzebne, aby móc zrozumieć patriotyczne postawy obywatelskie, mieszkających na tych ziemiach ludzi. Prostota życia, poczucie wspólnoty dobrosąsiedzkiej, jaka od wieków cechowała różnowierczą ludność tych okolic do dzisiaj budzi podziw i szacunek.
Cechy szlachetnego charakteru mieszkańców Okrzei i okolic najlepiej odda pomieszczona poniżej wypowiedź. Prawdziwość uczuć, empatia i wyrazy wdzięczności zawarte w słowach człowieka, wywodzącego się z narodu, który podobnie jak naród polski miał być unicestwiony na zawsze, przytoczone są w oryginalnym materiale. Na kilku kartkach papieru wyjętych ze szkolnego zeszytu w kratkę pozostał interesujący dokument, mówiący o więzi, braterstwie i wspólnym cierpieniu obu nacji. Po zakończeniu uroczystości A. Hurman wręczył te kartki ówczesnemu księdzu proboszczowi parafii Okrzeja Czesławowi Ciołkowi, którego wysiłek w powstaniu i lokalizacji pomnika jest nieoceniony.3
Wymieniony w przemówieniu, ksiądz profesor Seminarium Duchownego w Janowie Podlaskim Antoni Kresa zasługuje na szerszą charakterystykę, ponieważ jego działalność duszpastersko-społeczna miała wielkie znaczenie nie tylko dla kościoła. Zaraz po objęciu funkcji proboszcza parafii Okrzejskiej w 1929 roku, zainicjował powstanie Kółek Rolniczych. To ksiądz Kresa z upoważnienia ordynariusza diecezji ks. biskupa Przeździeckiego wziął na swoje barki budowę Kopca Henryka Sienkiewicza, który do dzisiejszego dnia przyciąga rzesze miłośników twórczości genialnego pisarza.
Ksiądz Antoni Kresa sypanie Kopca rozpoczął w 1932 roku od poświęcenia ziemi, na której miał powstać kopiec. Po kilku latach prace ukończono. Uroczystość oddania, znaczącego pomnika pamięci, jakim jest Kopiec, nastąpiła w IV kwartale 1938 roku. O ukończeniu budowy informuje umiejscowiony obecnie u podnóża, a wcześniej na szczycie Kopca kamień z napisem: „H. Sienkiewiczowi – 1938”.
Na ów czas nikt nie przypuszczał, że za niespełna rok spadnie na Polskę brunatno-czerwona szarańcza, że na tych ziemiach rozstrzygnie się ostateczny wojenny los żołnierzy gen. Kleeberga. Ksiądz Antoni od samego początku wojennych zmagań niósł pociechę duchową wiernym, a ocalałym żołnierzom schronienie i doraźną pomoc w uzyskaniu cywilnego odzienia, co dawało im możność dotarcia do rodzinnych domów.
Masy uchodźców powiększały się w nieustającej wędrówce; najpierw z zachodu na wschód, a później po 17 września w odwrotnym kierunku. Plebania stała się miejscem, gdzie szukano pomocy. W miarę możności – potrzebujący, niezależnie od wyznawanej wiary – pomoc otrzymywali. Dla księdza Antoniego każda istota ludzka stanowiła ważne ogniwo chrześcijańskiego życia.
Kres działalności księdza Kresy, jego dwóch wikariuszy oraz osób zaangażowanych w niesienie pomocy, położył triumfujący okupant niemiecki. Na skutek zdradzieckiego donosu, wysługującego się Niemcom mieszkańca Adamowa doszło do aresztowań. Usilne starania diecezjalnych władz kościelnych o uwolnienie księży nie przyniosły żadnego skutku. Wszyscy księża zostali przez Niemców potraktowani jak zbrodniarze. Część aresztowanych w tym proboszcz ks. prof. Antoni Kresa, wikariusze i osoby świeckie z lubelskiego więzienia na Zamku odesłane zostały do obozu zagłady w Oświęcimiu. Ksiądz Kresa został rozstrzelany w oświęcimskim obozie; los księdza wikariusza Michała Bąkowskiego przeniesionego do obozu w Dachau pozostawał nieznany. Wystarczyło jednak, by łaskawa Opatrzność sprawiła, że mało szerzej znane wspomnienie o. Henryka Marii Malaka z obozu śmierci w Dachau trafiło do rąk piszącego te słowa.4 W wydaniu drugim wspomnień zatytułowanych przez o. Malaka Klechy w obozach śmierci5 w tomie drugim na s. 605 występuje obok innych, nazwisko ks. Michała Bąkowskiego w niżej przytoczonym fragmencie:
[…]” 5 maja 1945 roku. Pierwsza sobota miesiąca, dzień Niepokalanego serca Maryi. Mszy św. nie udało mi się celebrować do dzisiaj. […] Dzień jest dzisiaj pogodny. Po raz pierwszy mamy od długich dni słońce. Obóz przedstawiający dotąd ponury obraz nabiera kolorów i robi się raźniej na duszach. Tysiące więźniów wylega z zatęchłych baraków na świeże majowe powietrze. Komunikaty radiowe niosą co chwila nowości, lecz...kiedy wreszcie skończy się ta potworna wojna. […] – Wreszcie Amerykany pomyślały o tych tysiącach dogorywającej nędzoty. Uporządkowano jako tako koszary esmańskie i urządzono w nich prowizoryczny szpital na piętnaście mniej więcej tysięcy chorych. […] Zwrócono się zatem do samego obozu, by zgłaszali się pielęgniarze ochotnicy i...
– I ty zgłosiłeś nas obu.
– Tak. Zresztą zgłosił się i Romek Budniak, i Antoś Majchrzak, i Józio Woźniak, i ks. Piotrowski z Owińsk, i Leoś Michałowski, i Stefcio Flisiak i Michał Bąkowski i Jasio Przydacz i wielu innych, w sumie pięćdziesięciu.” […] (s. 603-605, wytłuszczenie, autor JBS).
Z powyższego tekstu wynika, iż ksiądz Michał Bąkowski doczekał końca wojny w obozie w Dachau i znalazł w sobie jeszcze tyle sił, aby wesprzeć bliźnich znajdujących się w gorszym stanie.
Glob ziemski od zarania depczą, żyjący obok siebie ludzie nikczemni i wielkoduszni. Trudno określić proporcje, stosując matematyczny rachunek prawdopodobieństwa.
Jerzy B. Sprawka
_______________
1 Miejsce urodzenia pierwszego polskiego laureata Nagrody Literackiej 1905 r. Henryka Sienkiewicza (1846-1916).
2 Dokończenie budowy nadwerężyło stan posiadania rodziny. Powstały trudne do spłacenia długi, co praktycznie zrujnowało posiadany majątek.
3 Po zakończonej uroczystości p. Abram Hurman był gościem ks. Proboszcza Cz. Ciołka, któremu wręczył tekst wygłoszonego publicznie przemówienia. Piszący ten szkic otrzymał zaproszenie do udziału w tej uroczystości, ale na skutek innych obowiązków w tym samym czasie, musiał z zaproszenia zrezygnować. Okrzeję odwiedził w następnym roku (czego dowodzą zamieszczone fotografie). Wówczas rękopis p. Hurmana otrzymał od ks. Cz. Ciołka z przekazem dowolnego wykorzystania.
4 Autor otrzymał w darze 2 tomowe wspomnienie od mieszkającego w Toronto bibliofila Henryka Wójcika.
5 Dokładna informacja o książce w zamieszczonej na końcu książki w części – „Literatura”.
Andrzej Dębkowski
Nie żyje Milan Kundera
12 lipca br. w wieku 94 lat zmarł czeski i francuski pisarz i eseista Milan Kundera. Urodził się 1 kwietnia 1929 roku w Brnie.
Od dziecka uczył się gry na fortepianie. W 1948 roku ukończył szkołę średnią w Brnie, potem studiował muzykologię i literaturę na Uniwersytecie Karola w Pradze – musiał je jednak przerwać w 1950 roku z powodów politycznych. Ostatecznie w 1952 roku udało mu się skończyć Wydział Filmowy i Telewizyjny Akademii Sztuk Scenicznych w Pradze, gdzie później pracował jako wykładowca.
Dorastał w czasie II wojny światowej, gdy Czechosłowacja była pod okupacją niemiecką. Od 1948 roku należał do Czechosłowackiej Partii Komunistycznej, ale po dwóch latach został z niej usunięty za działalność antypartyjną. Te wydarzenia zainspirowały go do napisania powieści „Żart”, która była satyrą na życie w komunistycznym państwie i została wydana w 1967 roku. Już rok później z powodu krytyki systemu jego twórczość trafiła w ojczyźnie na czarną listę.
Podobnie jak inni czescy intelektualiści, tacy jak Václav Havel, był zaangażowany w Praską Wiosnę. Tamten okres zakończyła interwencja ZSRR i innych członków Układu Warszawskiego (Polska, Węgry, NRD i Bułgaria) w nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 roku. W 1975 Kundera wyemigrował do Francji – najpierw pojechał do Rennes na zaproszenie uczelni, na której wykładał literaturę, a dopiero potem dotarł do Paryża.
W 1979 roku stracił czechosłowackie obywatelstwo po ukazaniu się francuskiego tłumaczenia nieopublikowanej wtedy jeszcze w oryginale powieści „Księga śmiechu i zapomnienia”. Wtedy zakazał przekładów swoich tytułów na język czeski.
Czeskie obywatelstwo przywrócono Milanowi Kunderze po 40 latach.
W 1984 roku opublikował swoją najbardziej znaną książkę zatytułowaną „Nieznośna lekkość bytu”, która została uznana za arcydzieło literatury światowej. Cztery lata później powieść została zekranizowana, a w rolach głównych – małżeństwa żyjącego w Czechosłowacji właśnie w okresie Praskiej Wiosny – wystąpili Daniel Day-Lewis i Juliette Binoche.
Ostatnią powieścią napisaną w ojczystym języku była „Nieśmiertelność” wydana w 1990 roku. W następnych latach pisarz nie zezwalał na tłumaczenie na czeski swoich kolejnych książek, a od tego czasu pisał już tylko po francusku.
Swoje powieści Kundera konstruował na podobieństwo muzycznych kompozycji – każdą w siedmiu częściach. „Człowiek, którego wiedzie poczucie piękna, przemieni przypadkowy zbieg okoliczności (...) w motyw, który już pozostanie w kompozycji jego życia. Wraca do niego, powtarza go, zmienia, rozwija – jak kompozytor temat swej sonaty” – napisał w „Nieznośnej lekkości bytu”.
W październiku 1995 roku otrzymał „Medal Za Zasługi” przyznane mu przez prezydenta Havla – odebrała go Hradczanach żona pisarza.
Ostatnią książkę, „Święto nieistotności” Kundera opublikował w 2013 roku. Została napisana po 13. latach milczenia.
Zdjęcie w tekście: https://pl.wikipedia.org/wiki/Milan_Kundera