Andrzej Walter
Opowieść o tęsknocie
Często zadajemy sobie pytanie czym jest patriotyzm. Zwłaszcza dzisiaj, w niespokojnych czasach, w czasach kiedy na horyzoncie majaczą międzynarodowe konflikty pytanie to urasta niejako do rangi pytania niezwykle ważnego, być może kluczowego ze względu choćby na naszą przyszłość i ewentualne wizje jutrzejszego porządku.
Patriotyzm to przecież pojęcie niebanalne, dyskusyjne i nieco zawiłe. Wbrew pozorom i prymitywnym skojarzeniom nie jest to jedynie tępa siła i zdolność do chwytania za broń i wymachiwania szablą, jak onegdaj to u nas bywało. Jeśli jesteście ciekawi poetycznego ukazania tego zjawiska jako kontrpropozycji dla prostego stereotypu namawiam do lektury nieco zapomnianego już tomu Dominika Górnego sprzed trzynastu lat „Poemat o moim Chopinie”. To doskonały przykład wyrażenia patriotyzmu, jego postrzegania, jego meandrów, jak również tego, że patriotyzm może wyrażać się tworzeniem muzyki, pisaniem wierszy czy pisaniem powieści, a u innych może być on codzienną pracą dla dobra ogółu. Każdy bowiem jest potrzebny jako drobny tryb jednej maszyny nazwanej Polską.
Ta niebanalna dwujęzyczna propozycja poetycka polsko-angielska przedstawia nam jak patriotyzm i nie tylko można wyrazić muzyką i słowem. Co więcej: doskonale opowiada niuanse muzyki zaklęte w metaforycznie wypowiedziane nastroje i tęsknoty. Autor snuje doskonale swoje rozważania wyczuwając znakomicie ową chopinowską nostalgię, którą chyba zaraziliśmy się wszyscy tworząc ten naród, jakże złożony z przeciwieństw, ze sporów i konfliktów, a jednak naród ten sam w duszy i wizji romantycznie opartej na fantazjach i szaleństwie dążeń i smutków z przeszłości. A przecież przed nami zupełnie nowe wyzwania. Warto więc sięgnąć po tę nieco zapomnianą, a doskonałą książkę Dominika Górnego.
(…)
o duszę Polski
nie pytał gwiazd
uwierzył sonatom
preludiom
nasyconym namiętnością
słowiańskiej duszy
etiudom
których pulsacja
ochroniła polskość
Profesor Jan Miodek ujął to tak: Od lat śledzę z wielkim zainteresowaniem i intelektualną satysfakcją twórczość poetycką Dominika Górnego. Podziwiam jego zmaganie się ze słowem, głębię myśli i warsztatową sprawność. Wiem o jego wyjątkowym wyczuleniu na warstwę brzmieniową tekstu poetyckiego – tak jak dobrze jest mi znana jego fascynacja językiem (…) Ktoś zafascynowany muzyką słowa nie może nie może być obojętny na dokonania stricte muzyczne. Między takimi odczuciami zachodzi relacja komplementarności, dialektycznego dopełnienia. (…) Życzę czytelnikom doznań mieszczących się w obszarze nie tylko romantycznej, ale myślę uniwersalnej i wiecznej syntezie sztuk.
Otóż owa synteza sztuk uderza bezwzględnie w twórczości Dominika Górnego. On niejako komponuje wiersz, pisze go jak muzykę.
Ufam miejscu / w którym / pierwsze pragnienia / przemieniłeś / w dźwięki poloneza.
Otóż to. Ufamy takim miejscom, pielęgnujemy te miejsca, zwłaszcza, kiedy owa muzyka poniosła zachwytem cały niemal świat i nieustannie do Polski powracając, choćby jedynie za nią tęskniąc objawiła nam coś, czego przedstawić ani wyjaśnić się nie da, a mianowicie to, że Polakiem jest się wszędzie. Wszędzie i zawsze tam, gdzie niesie się swoje marzenia i swoją tęsknotę. Co to ma wspólnego z Polską zapytacie – zapytajcie samego Chopina. On wam odpowie właśnie taką muzyką. Bez wyraźnych odpowiedzi, bez barokowych wyjaśnień, bez wdawania się w szczegóły, bo my, Polacy w szczegółach potrafimy wszystko zepsuć, aby potem z fantazją odbudować. Świat zdążył już poznać nasze umiłowanie wolności i lekkomyślność jej utraty, lecz świat jest światem dlatego, że ma to głęboko w poważaniu i aby zapewnić sobie dom i miejsce na tym właśnie bezwzględnym świecie musimy codziennie dbać i przypominać na czym zbudowaliśmy ten kraj, że on wciąż coś dla nas znaczy i że zawsze będziemy go bronić do końca. Nawet powołując go ponownie z niebytu. To się chyba kryje w tej muzyce, a co się kryje w tych wierszach? W wierszach kryje się fascynacja. Dobrze zapisana barwa dźwięku i słowa, które łagodnie opisują ile dla nas znaczy Chopin, melancholia tej muzyki, jej dążenia i te momenty, w które zanurzamy się całym swoi jestestwem słuchając brzmienia, jak płynie ku nieskończoności.
Dominik Górny nie zrobił niczego innego jak przywołał pewien fundamentalny autorytet i uczynił to w świecie, w którym autorytety zaczęły wydawać się zbędne tudzież niepotrzebne, albo autorytety te zastąpiono bożkami mediów fałszującymi rzeczywistość. Czy było warto musicie zdecydować już sami, ja jedynie zachęcam do lektury, bo to ważny tom. Do tego napisany przystępnie, ciekawie, zajmująco. Dobrze się czyta te wiersze. Warto przy nich włączyć tę genialną muzykę i już mamy dobrze spędzony czas, w którym kumulacja dwóch wyobraźni: słownej i muzycznej stworzą niezapomnianą mieszankę inspiracji. I przemyśleń.
Największy ból
wybrzmiewa między
uderzeniem w klawisz
a dźwiękiem
co się wydobywa
z pamięci rozległej
jak wszechświat
muzyka to pragnienie
Dominik Górny doskonale opisał tu nie tylko patriotyzm. Doskonale uchwycił napięcie tworzenia sztuki, dzieła artysty, wznoszonego na jego bólu, żalu, tęsknocie i życiu w zasadzie całym nasyconym niespełnionym dążeniem. Spełnienie coś kończy. Niespełnienie to siła napędowa. Siła nienazwana, tajemna i dzika. Jej nieokiełznanie jest niezbędne dla powtarzalności twórczej, do ciągłego poszukiwania nuty idealnej, obrazu doskonałego czy perfekcyjnie złączonych słów, najlepiej wyrażających to, co miało zostać wyrażone. Najczęściej kończy się to Zorbą: ach, jaka piękna Katastrofa. Ponoć Albert Einstein ujął to tak: Życie można przeżyć tylko na dwa sposoby: albo tak, jakby nic nie było cudem, albo tak, jakby cudem było wszystko.
Dlaczego zdecydowałem się to wszystko napisać? Uważam bowiem, że patriotyzm to tęsknota. Tęsknota za doskonałością. Za takim rodzajem wolności, który da wolność wszystkim, który wreszcie doceni sztukę, jej wymiary, jej wagę i... powagę, aż w końcu jej twórców. Wiem jednakowoż, że nigdy to nie nastąpi, a już na pewno nie w Polsce, którą mamy za oknami. Pozwolę sobie zostawić Was z pytaniem dlaczego? Warto się nad nim w bieżącym roku pochylić dokładniej.
Na koniec jeszcze chciałbym się niejako osobiście pożegnać z Heleną Gordziej, znakomitą poetką, zjawiskiem socjologicznym Wielkopolski, którą dane mi było poznać telefonicznie, a której odejście jest niepowetowaną stratą dla literackiego Poznania. Helena Gordziej, matka poetów, napisała do tego tomu króciutkie posłowie. Oddające jednak idealnie to, co chciałem wyrazić w tym tekście.
Autor niniejszego zbioru wierszy, chce wykazać, że muzyka Chopina żyje i powinna coraz silniej zakorzeniać się w narodowym obiegu. Pragnie, żeby zaistniała w świadomości każdego wrażliwego człowieka. Muzyka Mistrza powinna użyźnić wyobraźnię pokoleń, podniecać do wyzwolenia człowieczej godności, nawoływać do odrodzenia etosu, który we współczesności doznał sporego uszczerbku.
Dominik Górny, poprzez poetycką metaforykę, udowadnia czytelnikom, że muzyka Chopina jest szerokim pomostem porozumienia pomiędzy naszym krajem, a otaczającym światem. Nostalgią strof chce scalić rozluźnioną narodową więź, wprowadzić ją na drogę pojednania i zrozumienia, że ojczyzna jest najcenniejszą, niepowtarzalną wartością.
Doprawdy trudno dziś o mądrzejsze przesłanie w roku, w którym podjęte decyzje zaważą być może na kolejnej dekadzie XXI wieku.
Andrzej Walter
Nowy numer kwartalnika ETHOS
Jakby w zwierciadle (Od Redakcji)
Wiele podstawowych kategorii, za pomocą których człowiek próbuje ująć świat i samego siebie, prowadzi jego myśli w przeciwnych kierunkach, a przy bliższej refleksji pojęcia te odsłaniają ukrytą w nich dwoistość. Tak jest w przypadku pamięci: myślimy o niej na przykład jako zarazem zbyt ulotnej i zbyt trwałej bądź jako o źródle pocieszenia i o trudnym do zniesienia obciążeniu.1 Podobnie kategoria widzenia przywołuje przeciwstawne sensy i wyobrażenia.
Z jednej strony widzenie, w podstawowym sensie działania zmysłu wzroku, traktowane jest jako metafora poznania w ogóle. Widzenie w tym znaczeniu to odmiana bezpośredniego kontaktu poznawczego z przedmiotem, co więcej – źródło pewności. Ujrzenie przedmiotu „na własne oczy” zmienia to, co Platon nazywał sądem prawdziwym (gr. doksa), w wiedzę (gr. episteme) we właściwym sensie tego słowa2: na przykład przekonanie ukształtowane na podstawie informacji uzyskanych od innych, wywnioskowane z przesłanek, pochodzące z dowolnego kontekstu3, uzyskuje potwierdzenie w oglądzie przedmiotu obecnego przed poznającym. Z drugiej strony – jak uczy powszechne doświadczenie – bezpośredniemu świadectwu zmysłów nie należy bezkrytycznie ufać. Jego niewiarygodność stanowi jedno ze źródeł obecnego w dziejach filozofii od jej zarania sceptycyzmu. Chociaż w błąd wprowadzać mogą wszystkie zmysły, wzrok jest naszym zmysłem dominującym4 – dlatego złudzenia wzrokowe bywają w tym kontekście przywoływane jako pierwsze.
Tak przynajmniej czyni Kartezjusz w pierwszej swojej Medytacji zatytułowanej O czym można wątpić, wspominając o zawodności świadectwa wzroku w odniesieniu do przedmiotów niewielkich rozmiarów i znajdujących się w dużej odległości od patrzącego.5 W myśli Kartezjusza wątpienie uzasadniane jest jednak także innymi racjami, na przykład „plastycznością” naszych snów („Trzeba – pisze – z przykrością przyznać, że senne widziadła są jak gdyby jakimiś malowidłami, które mogły zostać utworzone jedynie na podobieństwo rzeczy prawdziwych”6), i stanowi nie punkt dojścia, lecz początkowy etap jego intelektualnej drogi: element metody, która ma prowadzić do uzyskania wiedzy prawdziwej i pewnej. Za kryterium takiej wiedzy myśliciel uznaje jasność i wyraźność prezentowania się przedmiotu umysłowi tak, by nie miał powodu podawania uzyskanej wiedzy w wątpliwość7, źródła poznania upatruje zatem Kartezjusz ponownie w widzeniu, lecz już nie w sensie dosłownym, lecz metaforycznym. Zgodnie z tą zakorzenioną również w języku potocznym metaforą spoglądające na przedmiot oko nie jest narządem zmysłu, lecz władzą intelektu umożliwiającą bezpośredni wgląd w istotę przedmiotu. Taki sposób ujmowania przedmiotów Husserl nazwie widzeniem „czystym”8 („reine Schauen”9) i stwierdzi: „Gdziekolwiek mamy [...] czysty ogląd i ujmowanie czegoś obiektywnego, wprost i jako «ono samo», tam mamy też [...] ten sam brak problematyczności”.10
(...)
Patrycja Mikulska
_______________
1 Por. P. Mikulska, Obecność rzeczy przeszłych, „Ethos” 34(2021) nr 3(135), s. 10.
2 Por. Platon, Menon, 97 d-e, tłum. W. Witwicki, Wydawnictwo Marek Derewicki, Kęty 2021, s. 47.
3 „Pytanie, jak to się dzieje, że ktoś wpada na nowy pomysł - czy będzie nim temat muzyczny, intryga dramatu, czy teoria naukowa - może być niezmiernie interesujące dla psychologii empirycznej, jest jednak bez znaczenia dla logicznej analizy wiedzy naukowej”. K.R. P o p p e r, Logika odkrycia naukowego, tłum. U. Niklas, PWN, Warszawa 1977, s. 32.
4 Udział poszczególnych zmysłów w percepcji rzeczywistości pozostaje przedmiotem badań w rożnych dyscyplinach nauki. Na temat dominacji zmysłu wzroku nad zmysłem dotyku i ich wzajemnymi powiązaniami zob. np. D. S t r o k e s, S. B i g g s, The Dominance of the Visual, w: Perception and Its Modalities, red. D. Strokes, M. Matthen, S. Biggs, Oxford University Press, New
York 2014, s. 350-378.
5 Por. R. Descartes, Medytacje o pierwszej filozofii, w: tenże, „Medytacje o pierwszej filozofii’’. „Zarzuty uczonych mężów i odpowiedzi autora". „Rozmowa z Burmanem", tłum. M. Aj- dukiewicz, K. Ajdukiewicz, S. Swieżawski, I. Dąmbska, Wydawnictwo Antyk, Kęty 2001, s. 43.
6 Tamże, s. 44.
7 Por. tenże, Rozprawa o metodzie właściwego kierowania rozumem i poszukiwania prawdy w naukach, tłum. T. Żeleński-Boy, Antyk, Kęty 2002, s. 23.
8 E. Husserl, Idea fenomenologii. Pięć wykładów, tłum. J. Sidoruk, PWN, Warszawa 1990, s. 17, 68.
9 Tenże, Gesammelte Werken, t. 2, Die Idee der Phanomenologie: Fiinf Yorlesungen, red. W. Bie- mel, Martinus Nijhoff, Haag 1950, s. 56.
10 Tamże, s. 68.
Karol Maliszewski
Szarość i jej zaprzeczenie
Pierwszy tomik płockiego autora, który wpadł mi w ręce, nosił tytuł „Fuga na ziarnko piasku”. Nie zdawałem sobie sprawy, że jest to jeden z ostatnich zbiorów poety piszącego od wielu lat. Zwróciłem uwagę na charakterystyczny, owocujący określoną wizją świata, ton wierszy wypełniających tę książkę w krótkiej nocie dla miesięcznika „Odra” – tekst spokojnie sobie czeka w kolejce, by się wreszcie kiedyś ukazać. To, co pisałem tam na gorąco, posłuży mi dzisiaj jako punkt wyjścia do rozważań bardziej ogólnych. A pisałem tam, nie zdając sobie jeszcze sprawy z tła, zaplecza i życiorysu poety, że rozgrywa się tu odwieczny dramat dogadywania się tego, co męskie z tym, co żeńskie. Obydwie tajemnice spotykają się w przestrzeni wiersza i stają wobec trzeciej tajemnicy – tajemnicy słowa, zaś poeta jest tym, który owo zejście tajemnic obserwuje i nagłaśnia, usiłując dociec prawdy o tym, co stanowi nadrzędną wartość ich zbliżenia się i połączenia. We wnikliwie czytającym utwory z tej książki czytelniku może pojawić się wrażenie, że zbliżenie jest okazjonalne, połączenie iluzoryczne. Udało się poecie rozkołysać przestrzeń do tego stopnia, że czytelnik nie ma pewności, co do rodzaju i znaczenia stwarzanych-odtwarzanych uczuć, i na ile ta miłość, jeśli to miłość, jest realna, a na ile wynika ze zręcznej gry słów, które dokumentują to, co się mogło zdarzyć. I przed naszym naiwnym czytelnikiem pojawia się następne tego typu pytanie o to, czy ta miłość na pewno wypełniała bohatera w jego życiu, w jego rzeczywistości, kończąc się spełnieniem i happy endem, czy jest tylko projekcją marzeń o podróży i ucieczce, plaży i kobiecie.
Poeta w opisie falowania uczuć sytuuje się w pół drogi, w aksjologicznym zawieszeniu między paradygmatami płci, gdzieś ponad wyobrażeniami przeciętnego samca, lecz poniżej kobiecej uczuciowości i wrażliwości. Tajemnica kobiecości wymyka się mu, zadziwia i wprawia w konfuzję, a tropi ją z oddaniem, z pasją i cień jej niejednokrotnie przyszpila celnym słowem, trafia błyskotliwą, adekwatną metaforą. Męski głos staje się tu chwilami głosem kobiecym, tak jakby poeta nadawał swej empatii ogólnoludzkich odcieni, stając wyraźnie ponad podziałami płci. Oto człowiek – chciałoby się powiedzieć – kochający drugiego człowieka. Coś jest ponad pożądaniem, coś jest obok tańca ciał i to – jak się wydaje – zostało tu wysłowione. Połączono ów obraz chwilowego szczęścia, doraźnego spełnienia z czymś niejasnym, niepokojącym. Spotkaniu się ciał i dusz towarzyszy przeczucie utraty, rozłąki, a dogłębna samotność daje bez przerwy o sobie znać w metaforach związanych z „samotnością piasku”. To rzeczywiście szczęście, gdy dwa ziarenka przylgną do siebie i wypełni je poczucie jedni (jedności ze sobą i światem), najczęściej jednak tylko ocierają się o siebie, nie mogąc wyzwolić się z poczucia, że tak naprawdę są obok siebie, a nie ze sobą, gdyż na przeszkodzie idealnie harmonijnego połączenia stoi impuls przyrodzonego egoizmu i fatum pojedynczej samotności.
I kiedy zachęcony sięgnąłem po wcześniejsze tomy Wojciecha Łęckiego, odnalazłem ten znajomy ton rozterki i polemiki, żarliwej dyskusji ze światem i gorzkiej kontestacji jego porządków. Rzecz jasna, że w tej poezji dominuje intencja liryczna, jednakowoż Łęcki jest lirykiem, który odważa się swoją podmiotowość, swoją liryczność narażać na konfrontację ze światem historycznym i społeczno-politycznym. Ne pozostaje li tylko w pięknym ogrodzie o wymuskanych ścieżkach, by opiewać słowika na kruchej gałęzi. Jego wycieczki w stronę publicystycznej dosłowności w naturalny sposób wchodzą w relacje z czymś intymnym i głęboko osobistym. Rdzeniem tej poetyckiej retoryki jest obserwowany z bólem, a niekiedy już z szyderstwem, rozziew między projektem a realizacją, między zamiarami a wykonaniem, między ideą a rzeczą. To, co projektowano jako idealne (bo miało być tak pięknie, bo miało być tak dobrze) zderza się ze swoją rzeczywistą, daleką od zakładanej doskonałości, kopią. Marzenie zderza się z jego spełnieniem. Tę obserwację potwierdzają niektóre utwory ze zbioru „Drzewa szare od marzeń”, gdzie degradację marzenia sygnalizuje się w oksymoronicznie brzmiącym tytule książki.
Zaczyna się tu od dekonstrukcji mitów narodowych i patriotycznych, które wobec „powszechnej szarości” zdają się blednąć, a chwilami po prostu sięgać bruku. Społeczna gorycz związana z traumą stanu wojennego znalazła w tych wierszach odbicie aż nadto wyraźne. Mowa jest o „rozdrapanym kraju”, o tym, że „hymn rozpiszą na same cymbały”, mowa jest o zdradzie, o patriotyzmie zakłamanym, odwróconym do góry nogami. Zwieńczeniem tego nurtu rozważań staje się interesująca metafora horyzontu podobnego do medalika, który oni „gotowi powiesić na szyi narodu”. Z tą osobistą opowieścią o doznanej narodowej zniewadze sąsiaduje opowieść o zniewadze niemal osobistej – to próba zwrócenia honoru własnemu ojcu, żołnierzowi, o którym zapomniała Polska i zapomniał Bóg.
W pierwszym tomiku Łęcki kłócąc się z wszechobecną, zapierającą dech szarością, w paradoksalny sposób staje po jej stronie. Nie widząc szans ratunku przed nią, zaczyna penetrować jej zakątki i zakamarki, by odkryć coś ludzkiego i ciepłego. – Wszyscyśmy zatopieni w szarości – powiada bohater – ale to tylko powłoka, pod którą biją ludzkie serca i opowiadają się prawdziwe historie. I najciekawsze w tym zbiorze jest to, jak bohater do tych serc i historii zaczyna się dobierać. Być może miasto jako wylęgarnia nijakości i szarości, jako nieludzka, zdegradowana przestrzeń nie jest jego, może czuje się w nim źle i obco; jednakże miasto jako panoptikum osobowości porusza jego wyobraźnię i rozbudza wrażliwość na to, co wyjątkowe, na to, co inne, osamotnione, opuszczone i wydziedziczone. I paradoks zapętla się dalej, gdy dochodzimy do wniosku, że nie po stronie szarości stoi bohater, lecz po stronie jej zaskakujących, barwnych zaprzeczeń, po stronie tego, co przez tę szarość jest zjadane, utylizowane i homogenizowane. Jest po stronie pojedynczych przypadków i indywidualnych losów. I właśnie wtedy, gdy ucieka od uogólnień w stronę jakiejkolwiek poszczególności, gdy przypatruje jej się z wytężoną uwaga, jest najbardziej autentyczny i wiarygodny. Wtedy powstają poruszające wiersze. Takie jak „Starzec”.
Starzec
osiemdziesiątkę zebrał
co do kłosa
listonosza przyjmuje
w ubraniu kupionym na śmierć
słowa ściubi jak rentę
żeby starczyło na ostatnią spowiedź
chleb krzyżem żegna
przed natrętnymi grzesznikami
zwaśniony z księdzem
bogu w ofierze
składa wieczorem
obie morgi dłoni
tylko heli żarneckiej
jeszcze nie wybaczył
kosza
sprzed pięćdziesięciu lat
Czymś analogicznym jest pewien utwór z tomiku wydanego w 1989 roku pod tytułem „W zakosach wiatru”. Chodzi mi o „Polną gruszę” będącą przykładem zatrzymania się nad obrazem, chwilą, szczegółem. Łęcki jako poeta wyrywa się w stronę rozsianych drobiazgów, które nie mieszczą się, nie chcą mieścić się w kategorii, typie, schemacie. Między innymi także i w tym przejawia się jego przekora, jego twórcza wolność, ów polemiczny ton. Liryczne pyskówki dotyczą zazwyczaj porządków świata, który narzuca banał i konwencje do tego stopnia, że już sami nie wiemy, czy i jak jesteśmy autentyczni. Bohater tych wierszy chce być autentyczny i wie, że staje się nim wówczas, gdy na chwilę zamiera bądź ucieka od obyczajów szarości, od rytuałów codzienności. Medytacja nad – wydawałoby się – nędzną polną grusza staje się strzelistym aktem wiary w prawdę i siłę tego, co wyrzucone poza nawias ważności i powagi, poza ramy namysłu i dyskursu snuje w wyobraźni poety własną opowieść. Tu w najlepszych wierszach od drobiazgów zaczyna się budowanie świata na nowo, zaczyna się tworzenie wiarygodności. Tym drobiazgiem raz bywa porzucony przez Boga i ludzi starzec, innym zaś razem przypadek tej, którą „za wierność korzeniom wypędzono z sadu”.
W interesującym mnie nurcie mieści się również „Głupia Jagna” z tomiku następnego (rok 1990, „Kwiaty ostu, kwiaty jabłoni”), określająca – moim zdaniem – jak na dłoni charakter tej liryczności, która tak naprawdę spełnia się w pisaniu o innych. Nie wiem, ile z wrażliwości autora przenika w opisywane postacie i zjawiska, ale nie jest nam ta wiedza potrzebna, by zrozumieć, że mamy do czynienia z liryką oddaną światu, wymierzającą mu sprawiedliwość, liryką w niektórych przypadkach wręcz interwencyjną. O wszystko można pomówić poetę, tylko nie o egotyzm. Przyznaję, że jest to rys, w moim mniemaniu, szlachetny. Podziwiam twórców, którzy umieją porzucić przekonanie, że liryka to prosta konfesja, synonim bebechowatości. Liryka kryje się w zakamarkach świata, po lirykę schodzi się w głąb między ludzi. Liryka jest w upływającym czasie, w historii. Łęcki tam ją właśnie odnajduje. I gdyby się mogło wydawać, że nie ma bardziej prozaicznego żywota, jak los jakiejś przygłupiej kobieciny z zadupia, to właśnie pod jego piórem staje się mały cud i rewolucja jednocześnie – ten życiorys ulotny, ten mizerny los nabiera wielkości, doświadcza patosu i wyniesienia, stając się nagle czymś godnym namysłu i wzruszenia. Ten wiersz porusza mnie szczególnie, gdyż ograniczono tu odautorskie komentarze do minimum, jest surowy i prawie dokumentalny, złożony z samych faktów. Oczywiście, że sztuka literacka polega na tym właśnie złożeniu, na tym świadomym układzie. Ważne jest zwieńczenie układu, ważna jest pointa. Tu jest tak dobrze wyobrażona i przeczuta, że nie pozwala o sobie zapomnieć:
lubiła letni skwar zapach wiatru szum lasu kochała się
dwa razy umarła na łące zdążyła wbić grabie
w kopkę siana jego zapach każdego lata
stoi teraz w Lipinach jej pomnik
Nie pozwala o sobie zapomnieć celna metafora losu uzmysławiająca to, jak szybko znikamy (i jak nieważni!), jak szybko kruszy się pamięć o nas. Poezja jednak ocala, mówi tym wierszem Łęcki – jest właśnie po to, by tworzyć w piśmie ostoje pamięci, by ustawiać pomniki trwalsze niż woń siana latem nad wioską.
Wydawać by się mogło, że tę bogatą w wątki i pomysły twórczość zawężam i spłycam. Ależ ja tylko subiektywizuję odbiór, dokonując wyboru, wskazując na to, co mnie rzeczywiście dotyczy i dotyka. I jest tu jeszcze jedna rzecz bardzo mi bliska. Ona również wiąże się z tym, co podkreślałem do tej pory. Poeta oddając sprawiedliwość marginesom (ukrytym na manowcach powszechnej szarzyzny), rzeczom, osobom, zjawiskom pominiętym, wydziedziczonym, wyrzuconym poza oficjalny dyskurs, trafia wreszcie na wdzięczny temat prowincjonalnego miasteczka jako przestrzeni w podobny sposób odrzuconej i nieoswojonej, położonej na uboczu, wzniosłej i trywialnej zarazem, wielkiej i małej. Takiego opisu doświadczamy w niektórych utworach z następnych książek poety, zaś z interesującą sublimacją tego tematu mamy do czynienia w zbiorku „Widok ustronny” będącym moim zdaniem największym dokonaniem w dorobku autora.
I okazuje się, że temat blokowisk wielkiego miasta jest tu tematem nabytym, zaś temat miasteczka jest tematem osobistym, dlatego w wierszach wypełniających tę książkę brzmi tak wiarygodnie. Autor wreszcie zajął się sobą, swoim dzieciństwem, młodością, splątaną genealogią znaczeń pierwszych. Opis dojrzewania w miasteczku nosi znamiona opisu dojrzewania w ogóle, dojrzewania do podjęcia brzemienia, ciężaru losu. Na to nakłada się zdystansowane spojrzenie po latach, chłód z lekka ironicznej obserwacji, spojrzenie dojrzałego mężczyzny wpadającego od czasu do czasu do miasteczka. Zazwyczaj po to, by uczestniczyć w smutnych obrzędach świadczących o uciekającym czasie. Zadziwia go to, jak miasteczko trwa nieporuszone i to, że sentymentalno-staroświecka substancja świata na uboczu jest wieczna, że nie naruszył jej ząb czasu, a rytuały polityki czy gesty historii spływają po niej jak po kaczce, objawiając się tylko mechaniczną zamianą nazwy ulicy z Lenina na Jana Pawła II. Jako mieszkaniec i adorator podobnego miasteczka, w którym wszystkie ulice bez przerwy uciekają gdzieś w bok i biegną pod górę, podobnych wspomnień i obyczajowych klimatów, muszę przyznać, że obserwacje poety są trafne, a ich poetycki wyraz w swojej powściągliwości i rzeczowości nader udany.
Miasteczko nie
Miasteczko mówi nie
z czym by się nie poszło
Nie bo nie
kiedy już nie ma nic na nie
Wszystko co było
imienia Lenina
teraz nosi imię
Jana Pawła II
Lecz ono nadal
jest na nie
Ale świat ma miasteczko
a miasteczko półświatek
W tym błądzeniu
w podniebnych zaułkach
I tak, proszę państwa, jak świat ma miasteczko, a miasteczko półświatek, literatura ma swe różne litery rozsiane w przestrzeni, która się zatomizowała, rozbiła i podzieliła. Jedni o drugich nic nie wiemy, a każdy klub literacki ustala hierarchię na własną rękę. Są kręgi, środowiska, getta i półświatki. Ale warto nieraz wyrwać się z własnej niszy, by poszukać czegoś ciekawego w innej. Warto opuścić miasteczko, by przeczytać zbiorki poetyckie wydane w nakładzie kilkuset egzemplarzy i jakby wstydliwie chowane przed światem. Oto prawdziwe wyzwanie dla czytelnika naszych czasów, wyzwanie dla chcącego się rozwijać poety, wyzwanie dla krytyka. Oto możliwość zaskakującej przygody. Dziękuję Wojciechowi Łęckiemu za podróż i przygodę.
Karol Maliszewski
Źródło fotografii w tekście:
https://www.facebook.com/photo/?fbid=10158847577309814&set=a.10150363007549814
Stefan Michał Żarów*
Ireneusz Niekowal (1976-2010) – poeta przerwanej pieśni
Odejście poety w młodym wieku w czasie dynamicznego wchodzenia na piedestał liryki jest pytaniem o pozostawiony dorobek literacki. Ireneusz Niekowal – Max Jasiński, pozostawił po sobie niekwestionowaną spuściznę poetycką o szerokim wachlarzu tematycznym w ręcz o nieograniczonej głębi. Posiadał on niezwykły dar odczuwania wielorakiej otaczającej nas różnorodności. Muzy poezji obdarzyły jego wyobraźnię niezwykłym spostrzeganiem codziennych zdarzeń. W okresie nader krótkiej drogi twórczej wypracował indywidualny, rozpoznawalny przekaz poetycki.
Ireneusz Niekował jako poeta debiutował 14 czerwca 2007 roku w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie w Podkarpackiej Izbie Poezji, czyli po formalnym wstąpieniu do Regionalnego Stowarzyszenia Twórców Kultury w Rzeszowie. Stowarzyszenie, które nieprzerwanie działa od 1980 roku w WDK w Rzeszowie posiada niezwykłą cechę wyławiania utalentowanych osób, którzy po kilku latach już z ugruntowanym dorobkiem literackim zostają członkami Związku Literatów Polskich lub indywidualnie kontynuują swoją działalność i są rozpoznawalni nie tylko środowisku podkarpackim. Zapewne taka byłaby dalsza droga twórcza Niekowala gdyby nie nagłe odejście w dniu 7 lipca 2010 roku na drugą stronę jak powiedział w mowie pożegnalnej inny członek Stowarzyszenia Zygmunt Kiełbowicz,, Drogi Ireneuszu. Spotykaliśmy się razem co miesiąc, by mówić i przedstawiać wszystko to, co zrobiliśmy dla dobra kultury. Ty pisałeś i czytałeś nam labo też recytowałeś swoje wiersze. Myśmy Ciebie pytali, dlaczego napisałeś ten utwór. A Ty odpowiadałeś. Myśmy Ciebie podziwiali, a także zastanawialiśmy się skąd bierzesz tyle pomysłów i ujmujesz tak wiele treści i tak dużo różnorodności. Dziś wiemy, że już do nas nie przyjedziesz. Będzie nam Ciebie brakowało. Twoja śmierć uczyniła wielka wyrwę w serii naszych spotkań. Odszedłeś za wcześnie (...) W takiej chwili tragicznej jak ta zastanawiam się czy Twoja śmierć rozwiązała wszystkie problemy, które Ciebie dręczyły i czy ukoiła ból Twojej wrażliwej duszy(...) Jestem przekonany, że nadal tam na niebiańskich niwach będziesz robił to samo. Dziękuję Ci Ireneuszu, że żyjąc miąłeś wyznaczony cel- pisałeś wiersze, zajmowałeś się literaturą”.
Jak nadal są aktualne te słowa doświadczamy teraz po latach fizycznej nieobecności poety, który pozostawił po sobie dorobek literacki w postaci trzech wydanych drukiem tomików poetyckich: Pamiętnika Małego Księcia (2007), Skaza i Rozmowy (2008), był również autorem eseju Książę poetów: krótkie, subiektywne rozważania o poezji Zbigniewa Herberta. Oraz ogólnie o świecie i człowieku (2009), oraz szkicu literackiego Sacrum i profanum: polskie symbole w dwóch esejach… (2009). Już same tytuły sugerują, że autora w niezwykły sposób pasjonował literacki świat Małego Księcia, Hamleta, Braci Karamazow i Pana Cogito. Ten obszar literatury był bliski jego warsztatowi uprawiania poezji. Cokolwiek działo się w nurcie życia to ubierał to wydarzenie, fakt, preludium barw wiersza. Potocznie człowiek odczucia oddaje słowem i gestem. Niekowal to samo przekazywał wierszem, opisując dokładniej i więcej, ale uwaga w przypadku tej poezji z pozoru lakonicznie. Ta cecha stała się wyznacznikiem autora ,,Skazy” gdzie słowo ,,skaza” jest budowaniem świata bez skazy. Marzenie o szczęściu stało się przesłaniem poety dla nas Ziemian. Bo trzeba wznieść się ponad jej materię w Kosmos okrążyć Ziemię by dostrzec i zobaczyć wszędzie wielkie szczęście. W Takich utworach, jak Cmentarzysko, Fortepian Rachmaninowa, Ocalony i zacytowana poniżej Szaruga dokonał ilustracji - jak ludzie ludziom zbudowali los to właśnie jest skazą człowieka. ,, Spleen angielskiej pogody / deszczowej / mglistej/apatycznej / przygnębiającej / melancholijne // może wyolbrzymiony / zwłaszcza w sytuacji / nieznajomości Zjednoczonego Królestwa // po którego ziemi/ nie chodzi poeta // więc Czemu wierzyć / i wpędzać się w dołek // nie przekonawszy się / na własne oczy / jak jest naprawdę // pomińmy Wielkich /Audena / Eliota/ i całą plejadę // czy poeta / może dobrze / opisać ukochaną / jałową Ziemię Wyobraźni // bez dotknięcia zmysłami / Błogosławionej Muzy / drugiej Beatrice //wyszukanej w sieci’’
Poezja Ireneusza Niekowala jest wyjątkowo frapująca i doskonale w pisuje się w słowa Czesława Miłosza z tomu Wierszy ostatnich, (…) My jesteśmy zaledwie igraszką / Sił tajemnych, nieznanych nikomu”. Emanuje spojrzeniem na sprawy człowiecze jak by z ponad Ziemi - poety, który odczuwając bardzo głęboko i wszechstronnie potrafił jednocześnie, pisząc, wyizolować od nacierającej na niego presji codzienności jej skazę - komercjalizację i narastająca znieczulicę postępu oraz nieograniczonej przyjemności posiadania, przedmiotowości w miejsce podmiotowości u współczesnych ludzi, którą w wierszu symbolizuje ,,Beatrice, wyszukana w Sieci...” W innym wierszu pt. Krzyżowcy pisał ,,Do Ziemi Świętej krzyżowcy jechali // na wierzchowcach w pancerzach żelaza // ziemia dudniła pod ciężarem galopu / zwiewne chusty i rycerskie proporce // trzepotały żądzami bogactwa i sławy // niektórzy co przedniości rodem jeźdźcy // mieli też miecze z damasceńskiej stali / nieznające zmęczenia w zabijaniu // (...) zwracając wzrok stalowy ku niebu i ziemi / znak krzyża czynili mieczem w imię Wiary // strącanej z rycerskiego piedestału honoru / chrześcijańskie wartości pożerały złote bożki (...). Jako historykowi nieobce były zdarzenia mające istotne znaczenie dla dziejów cywilizacji. Na tyle ważne, że wpływały na bieg historii. W wierszu Mały książę ujął to w sposób szczególny ,,Ogród Małego Księcia musi być plewiony / Ale róże które pielęgnował // Dawnego koloru nieodzyskany / Koloru rozżarzonego fenicka purpurą // Dziś ten chłopiec jest dorosły / ma w sobie dziwny niepokój // i mimo upływu lat minionych / zachował obraz Medalionów”.
W życiu każdego z nas są chwile zadumy - refleksji i jest taki dzień, w którym modlimy się za dusze ludzkie szczególnie, to dzień zadumy na życiem naszym istnieniem dzień pamięci o tych co już odeszli - Dzień Zaduszny. Taki wiersz zawiera tom poezji ,,Skaza” pt. Requiem ,,Pełna łez opłakana żałosna Lacrimosa // panie zmiłuj się // Kyrie eleison // nadchodzi Dzień gniewu / Des irae // Dobrzy ludzie mogą spać spokojni/ przed Sądem Ostatecznym // msza święta za zmarłych / nieukończona przez Mozarta // niewątpliwie // dopięta na ostatnia nutę / przez Kogoś // to został Mozartem /w Requiem”. Motyw ten zwiera również tytułowa Lacrimosa,, Codzienna pełna łez wieczorna modlitwa / nie oczyszczała źrenic słonymi kroplami // wieńce położone na usypanym kurhanie / zasłoniły bruzdowatą ropiejąca ziemię // liście kwiaty cmentarne tuje więdły w oczach/ pręciki kwiatów biły niemo o kielichy dzwonów // przez miesiąc werble nie dawały zasnąć / a głosy małych aniołów śpiewających Requiem // zaciskały błękitne pętle na szyjach oprawców / wykorzystujących śmierć do własnych celów”.
Istotną cechą tej poezji jest głęboka wrażliwość na otoczenie i proces codziennych relacji międzyludzkich. Twórczość ta nacechowana jest również symboliczną sumą odniesień do faktów historycznych przetransponowanych do współczesności. Dylematów nadal aktualnych pomimo upływu czasu, wynikających z niezbywalnych cech natury człowieka z odwiecznym egzystencjalnym pytaniem co po nas pozostanie, skoro w jednej chwili wyniku kataklizmu można strać dorobek całego życia, indywidualny, a nawet całych pokoleń. Niewątpliwie pozostanie poezja, tak jak pozostała spuścizna twórcza Ireneusza Niekowala.
Jest to poezja bogata w swej treści, przemyślana i atrakcyjnie podana bez tłoczenia wniosków i morałów - pozostawiająca czytelnikowi wolność myśli. Słowa tych wierszy same stają się naszymi wnioskami. Znajdziemy tu filozoficzne widzenie świata kryjące się pod myślą przewodnią autora, która jest ukierunkowana mottem ,,Świat nie jest Jedynym pięknym obrazem, dlatego piszę”. Poetyckie predyspozycje mogą być dla piszącego niezwykłym darem losu, przeznaczeniem, spełnieniem. Tkwi w tym niekiedy co wiemy z biografii wielu pisarzy tragiczny los, oddziaływanie sił niezależnych od jednostki. Z puentuje ponownym odwołaniem się do naszego noblisty Miłosza, który wierszu Sprawozdanie ujął to zagadnie wyjątkowo trafnie ,,O Najwyższy, zechciałeś mnie stworzyć poetą, / i teraz pora, żebym złożył sprawozdanie”. Bo przeznaczenie poety tkwi w nim wewnętrznie i emanuje w postaci strof.
Zasadniczo!
Stefan Michał Żarów
Bibliografia:
Kultura i pieśń. Informator Kulturalno-Społeczny Regionalnego Stowarzyszenia Twórców Kultury w Rzeszowie Nr 1/2007; 2/2008; 4/2008; 3/2010.
Nasz Dom Rzeszów, Miesięcznik Społeczno-Kulturalny Nr 38/2008; 45/2009;59/2010.
Nadwisłocze, Miesięcznik Społeczno-Kulturalny Nr 4/2007; 3/2008.
Przestrzenie Wyobraźni Almanach Regionalnego Stowarzyszenia Twórców Kultury w Rzeszowie i Środowisk Twórczych Podkarpacia, Rzeszów 2015.
Czesław Miłosz. Wiersze ostatnie, SIW Znak, Kraków 2006.
Zbiory własne autora.
_______________
*Autor artykułu to między innymi były długoletni wiceprezes Regionalnego Stowarzyszenia Twórców Kultury w Rzeszowie.