Adam Majewski
Trzy obrazy napisane – o ikonach
Obraz I
Topografia i tożsamość
Widocznie już nie potrafię oznaczyć tego momentu, kiedy wkroczyłem w krąg rosyjskiej kultury. Stałem się dzięki żonie, Rosjance z odległego Ałtaju, właścicielem przepustki – albo pajdzy – umożliwiającej poruszanie się po rozległych przestrzeniach kodu kulturowego Rosji; zarówno po bogactwie sensów wywodzących się z tradycji bizantyńskiej i staroruskiej, jak i po szlaku ukrytych (ale jawnych dla tych, którzy przeszli rytuał włączenia) połączeń ducha i natury w syberyjskim szamanizmie.
* * *
Chociaż rozpoznawanie tego rozległego imperium artystów w bezkresnej Rosji rozpoczęło się dla mnie wcześniej, już w dzieciństwie. Było bowiem w domu Niemirów oczywiste, że ojciec mojej matki, urodzony w Połocku, mieście nazywanym w sarmackiej republice Wrotami Moskwy, tkwił przez całe życie w pewnego rodzaju rozkroku między płytami tektonicznymi dwóch kultur. Tożsamość miał ukształtowaną przez to rozdarcie, a ślad w niej pozostawiły żywioły etniczne kształtujące ruchome pogranicze Wielkiego Księstwa Litewskiego oraz Carstwa Rosyjskiego, które do rangi Imperium wzniósł Piotr Wielki w roku 1721.
Ogromnym piętnem odcisnął się w życiu dziadka kataklizm wywołany przez rewolucję lutową, która powaliła gigantyczne imperium po 196. latach trwania. Później nadszedł, w tym samym 1917 roku, czas terroru rewolucji bolszewickiej i wojny domowej, który wymiótł po części spolonizowane – na przestrzeni wieków kluczące między katolicyzmem a prawosławiem – „dworianstwo” w granice odnowionej Rzeczypospolitej. Stała się dla nich domem, ale w granicach ustalonych traktatem ryskim zapewne obcym i prowizorycznym.
Wprawdzie Niemirowie przenieśli się zaledwie kilkanaście kilometrów dalej, zostali od dawnego gniazda rodzinnego w Połocku odgrodzeni międzypaństwową granicą. Przyszło im od tej pory żyć w oderwaniu od miejsc, ludzi i żywych przekazów, tworzących topografię indywidualnej tożsamości. Zabrakło też świętych ikon.
Obraz II
Wędrujące granice
W takich okolicznościach, które podyktowały ówczesne położenie ojca mojej matki (zachodnie kresy Imperium Rosyjskiego przeobraziły się w ciągu kilku lat i w wyniku wojny polsko-bolszewickiej w kresy wschodnie II Rzeczpospolitej), dokonała się transgresja tożsamości. Jak później się okazało, przed upływem niecałych dwóch dziesięcioleci, ów dom „obcy” i „prowizoryczny” także był schronieniem tymczasowym.
Ten doraźny dom zawierał w sobie pewien paradoks; był zarazem miejscem wygnania, jak i ostoją tradycyjnych wzorców kulturowych, które nie mogły dłużej się utrzymać w porewolucyjnej Rosji. Zastąpiły je bowiem nowe, w gruncie rzeczy niszczycielskie idee.
Podczas kolejnej wojny doszło do przekroczenia wszelkich ludzkich granic. Po jej wygaśnięciu – nie z powodu zmęczenia wojną, ale w wyniku osiągnięcia militarnych celów w 1945 roku przez aliantów i Stalina – granice państw zostały poprowadzone w sposób rujnujący dotychczasowe obszary pograniczne. Czy było jednak co rujnować?
Z opowieści jego żony, poznanej przez niego już w nowym gnieździe – w odbudowywanym po wojnie Gdańsku, raczej nie przesadzonych, dowiedziałem się, że do cerkwi nie chodził, a jedynie raz w roku, podczas Wigilii Paschalnej, odwiedzał świątynię katolicką. Nie mógł tam podziwiać uroczystego otwarcia Carskich Wrót, ani uczestniczyć w najważniejszej w prawosławiu św. liturgii Zmartwychwstania Pańskiego. Biorąc udział w wielkanocnych obrzędach w rycie rzymskiego katolicyzmu, był we wspólnocie kościoła niejako osobny – jak drzewo przesadzone do innego lasu. Znad Dźwiny nad Wisłę. A tam nie było świętych ikon.
* * *
Zaś jego żona, matka mojej matki, została wydana na świat na innym pograniczu, w części Kociewia określanej toponimem Olędry – jak w przedrozbiorowej Rzeczpospolitej nazywano osiedleńców z Europy Zachodniej, na przykład ówczesnych Niderlandów, czy też Śląska, Czech i Węgier. Dorastała w otoczeniu reprezentującym mieszaną duchowość – zarówno zastaną, katolicką, jak i protestancką. Z dociekań genealogicznych wynika, iż jej przodkowie w linii męskiej, po których miała nazwisko, przybyli w Deltę Wisły z dzisiejszej Austrii, z dorzecza Dyji lub okolic miasta Raabs. To już inna historia.
Obraz III
Gabinet ikon
Mój naskórkowy związek z rosyjską kulturą, jako długoletniego obserwatora i doraźnego uczestnika, rozgrzewały przede wszystkim sztuki plastyczne, w mniejszym zakresie także literatura, kino i teatr. Wzrok nie tylko w moim przypadku okazał się nadrzędnym zmysłem w procesie rozpoznawania otaczającego świata. Doświadczanie rzeczywistości w sferze wizualnej jest mniej wymagające niż konfrontacja z jej odzwierciedleniem w postaci słów – zapisanych, wypowiedzianych, wyrecytowanych czy wyśpiewanych. Te rodzaje twórczości, której tworzywem jest słowo, niekiedy porzucają swojego odbiorcę w otchłani kontekstu, zaś oczy, niezależnie od niego, torują drogę do pobudzenia postrzegania.
Nic zatem osobliwego w tym, że, poznając nowe miejsca, buduję wpierw ich kulturową makietę za sprawą „czytania” architektury i różnorodnych artefaktów w przestrzeni – na przykład reklam, graficznych ujęć rozkładów komunikacji miejskiej czy wszechobecnych ideogramów. Kiedy trafiam do jakiegoś miasta, szczególnie po raz pierwszy, prędzej czy później rezerwuję czas na niespieszne, dokładne, wnikliwe poznawanie miejscowych ekspozycji w muzeach i galeriach sztuki.
Krążąc ulicami Tomska, pieszo czy w marszrutce – kiedy już przybędzie się do tego ponad półmilionowego (licząc bez przyległych miast) i znaczącego w Syberii Środkowej ośrodka uniwersyteckiego – można się poczuć niczym czytelnik opasłego tomu różnorodnych tekstów. Każda dzielnica, nie tylko Leninskij i Oktjabrskij, jest jak obszerny rozdział, a gmachy – jak kolejne strony. Tych stronic są setki, jeśli nie tysiące, zaś każda z nich może pomieścić niezliczoną liczbę obrazów – żywych scen teatru codzienności, a także reklam, malunków, szyldów, napisów i tak dalej. Ale w jednej z tych mnogich budowli, z pierwszych lat dwudziestego wieku, w Obwodowym Tomskim Muzeum Malarstwa, znajduje się niewielki gabinet – w porównaniu z siedzibą instytucji.
W tym pokoju, w rogu budynku, gdzie wystawa zakręca mniej więcej w połowie drogi, kierując zwiedzającego w stronę finału – pomieszczeń z wielkim, dziwiętnastowiecznym malarstwem rosyjskim, zebrano ikony z okresu bez mała pięciuset lat. W kolekcji nie ma tysiącletnich świętych obrazów, za to są eksponaty zarówno z Rusi, jak i nowożytnej Rosji.
Te kilkadziesiąt ikon nie stanowi pokaźnej kolekcji, ale ich nagromadzenie na przestrzeni średniej wielkości mieszkania, w dodatku w oszklonych gablotach, może powodować zawrót głowy. Tyle złotych przedmiotów na raz wcześniej nigdzie nie widziałem. Choć gabinet ikon nie jest „pisany” według klucza sakralnego, obejmuje zwiedzającego aurą odświętności – to szczególny zakątek w całym gmachu muzeum.
Wyjątkowość gabinetu ikon w Tomsku, przynajmniej w moim odbiorze, polega na tym, że ekspozycja nie została uporządkowana według jakiejś narracji – historycznej lub społeczno-kulturowej. Muzea z „narracją” (za wyjątkiem wspaniałego warszawskiego Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN) do mnie bardzo rzadko przemawiają – są w dwójnasób muzealne, prezentują na przykład dawne dzieła sztuki oraz bieżący dyskurs w dziedzinie historii czy nauk społecznych. Są muzeami wtłoczonymi w inne muzea. Pewnego rodzaju konserwatywne podejście do ekspozycji w Tomsku paradoksalnie dodaje dawnej sztuce mocy, pojmowanej jako ładunek emocjonalny, a w przypadku świętych ikon jeszcze intensywniejszy.
Ikony zostały urządzone według dwóch wzorcowych w muzealnictwie kluczy – czasu powstania i tematyki przedstawienia. To nie znaczy wcale, że zbioru świętych ikon nie można podczas zwiedzania wiązać samodzielnie, zgodnie ze swoim wyczuciem estetycznym (lub religijną żarliwością), w ponadczasową opowieść.
Uniwersalny wymiar ekspozycji niejako dowodzi, że „sztuka jest świętością”. W kontekście prezentowania ikon, jako eksponatów, to także dowód potraktowania zbiorów z właściwym szacunkiem, bezstronnie – bez ubierania w szaty interpretacji. W dobie budowania przez współczesną Rosję nowej tożsamości, w miejsce wyrwy powstałej w minionym stuleciu z powodu ciężaru historii, o takie nadpisywanie znaczeń wcale nie trudno – choć nie dokonuje się ono teraz tak gwałtownie, a jedynie niekiedy bywa niepokojące.
Wizyta w takim miejscu – jak gabinet ikon w muzeum malarstwa – nie wymaga odświętności, ale staje się celebrowaniem pewnego stałego porządku. Ikona towarzyszy mieszkańcom Rosji od bez mała tysiąca lat. Stała się medium najważniejszych znaczeń w rosyjskiej kulturze, albo i szerzej – w umysłowości Wschodu.
Ikona jest „wpisaną” w materię obrazu (gra słów jest tutaj celowym zabiegiem) wizją porządku świata – jest zarówno kulturową kliszą, jak i schematem objaśniającym sprawy ostateczne w obrządku prawosławnym.
Opuszczenie gabinetu ikon to przemieszczenie się w zupełnie inny wymiar – gwałtowne wtargnięcie w chłodną przestrzeń prezentowania muzealnych zbiorów. Białe ściany, froterowana podłoga, szelest jednorazowych woreczków nakładanych na obuwie. Ikony ocieplają psyche zwiedzających nie tylko połyskliwością złota, lekko przybrudzonego korozją i zanieczyszczeniami dużego rosyjskiego miasta (lub wielu miejsc-przystanków, także o przeznaczeniu sakralnym, które nałożyły się na tę korozję na przestrzeni stuleci).
* * *
Wszystkich szczegółów związanych z pobytem w muzeum, łącznie z przejściem przez gabinet ikon, nie zdołałem odnotować w pamięci. Istotą takich wizyt są notatki, jak i ślady w pamięci. Operowałem tutaj tymi wrażeniami, które okazały się trwalsze. Wszak wszechmoc ikon – w miejscu oddalonym od domu o prawie siedem tysięcy kilometrów – onieśmieli każdego podróżnika.
* * *
Niepamięć przysłania teksty kultury, które chłonąłem w młodości (w tle przysłuchując się opowieściom dziadka z Połocka), później ucząc się z własnego wyboru języka rosyjskiego i studiując filologię polską, a także zgłębiając inne dziedziny wiedzy. Wybrane teksty przebijają zza tej mgły, choć pełny krajobraz tych wędrówek pozostaje przysłonięty.
Tego teraz bynajmniej nie żałuję, bo celem poszukiwań kulturowych, a może i duchowych, jest przyswajanie coraz to nowych obrazów, książek, filmów, spektakli, a nawet muzyki. Układają się one w ciągłą linię drogi, która prowadzi do – ujmując to bardzo szeroko – osobistej świadomości kulturowej.
Dziedzictwo kulturowe Bizancjum, do którego przynależy pisanie ikon, od zawsze było dla mnie gdzieś w tle – w pokładach pamięci, a może przeczuć – obecne albo wyczuwalne. Czasami widzenie tej nadbudowy wyostrzało się, a teraz jest szczególnie wyraźne.
Adam Majewski
Ikona w tekście: Danuta Perier-Berska