Andrzej Walter
Siła rażenia
Zacznijmy może od tego jaka jest dziś siła rażenia słów czy opinii wyrażanych przez literatów – czy to nawet w miarę znanego prozaika, pisarza poczytnego, czasami przez czytających intelektualistów rozpoznawalnego, czy też – na przeciwnym biegunie obserwacji – nikomu nieznanego poety? Ta siła jest praktycznie zerowa, niezauważalna i mało istotna. Artyści tego pokroju, tego sortu, jak to dziś modnie zwykło się określać i nazywać, nie są dziś żadnymi: demiurgami, żadnymi autorytetami, żadnymi wyznacznikami opinii społecznej w najmniejszym nawet stopniu czy też nie stanowią żadnego wzorca dla jakiejkolwiek wręcz grupy społecznej, no, może poza samymi zainteresowanymi i wygłaszającymi te dziejowe słowa wszem i wobec, najczęściej własnych współplemieńców, towarzyszy broni i w zasadzie w towarzystwie po prostu innych piszących. Reszta świata ma ich (znaczy nas) w głębokim poważaniu, w... czarnej dziurze, w nosie, albo nawet w ogóle ich (nas) po prostu nie dostrzega.
„Pierdnęła mrówka powiedział słoń, choć chyba mu się tylko wydawało...”.
Doczekaliśmy zatem świata, w którym pisarz przejął rolę włóczęgi z MPO – w czasach mojej młodości po naszych PRL-owskich miastach włóczyły się grupki pracowników w pomarańczowych koszulkach, kufajkach czy narzutkach z Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania zwanymi wdzięcznie śmieciarzami – i dziś pisarz właśnie ma rangę i status społeczny mniej więcej takiego śmieciarza: no niby robi coś tam pożytecznego, ale żeby go zaraz jakoś wynagradzać czy nie daj boże szanować, o co to, to nie. Niech sobie tam zbiera te śmieci, one go wyżywią...
Ach, no co innego kiedy ktoś tam zafasuje Nobla, jak nasza nieszczęsna Olga. Ma pięć minut sławy, pięć minut poczucia wazeliny, ale potem wszystko wraca do normy, no, w przypadku Noblistki z tą różnicą, że ma może zapewniony (mimo wszystko) jakiś dożywotni szacunek. O wiele większym pechu może już mówić taki Adam Zagajewski, który był tego Nobla tuż, tuż, ale mu nie wyszło, no i popatrzcie sobie jak dziś świat żegna takiego Krzysztofa Krawczyka, a jak pożegnał (w odstępie raptem kilkunastu dni) przywołanego Zagajewskiego. Komentarz jest zbędny, choć dla przypadkowego czytelnika zauważę, że dla kultury polskiej Zagajewski to był (pardon) słoń, a Krawczyk to taka mrówka (chodzi mi o skalę wartości), tyle, że większość ludzi dziś nie bardzo wie, kim był przywoływany Zagajewski, a wszyscy z kolei wiedzą kim był Krawczyk. Zatem pozwolę sobie na własny (nieco złośliwy) komentarz:
Krawczyk to taki Zenek (Martyniuk) z lat 70 tych ubiegłego wieku, ale celebryta pierwszej wody, a ten Zagajewski... ech, jakiś tam poeta (czytaj: oszołom)
Takie mamy czasy. Kto by tam słuchał poety? Po cóż nam ci poeci? Piszą coś, czego nikt nie rozumie, to szkoda czasu na ich słuchanie, a co dopiero na roztrząsanie, analizowanie, ba, zastanawianie się o co w ogóle im chodzi. Czort z nimi. Na drzewo, jak mawiają dziś już niemal wszyscy wulgaryzując nasz piękny język ojczysty, żeby nie wchodzić w bardziej jaskrawe przykłady schamienia społecznego (ja piszę dziś wersją light).
Po cóż ja to wszystko piszę? Siła rażenia? Ranga? Status? Znaczenie? Kogo to obchodzi? No właśnie. Nikogo. Wszyscy słuchają głównych mediów, są pod wpływem tych najsilniejszych (choćby w sieci), ludzie przestali sami myśleć. Działają i zachowują się stadnie, jak barany prowadzone na rzeź. Prawda i zdrowy rozsądek są im obojętne jak zeszłoroczny śnieg. Liczą się: koryto, przyjemności i stan konta. Wszelkie zaś: duchowość, głębia, emocje i uczucia – „na drzewo”, dla słabeuszy...
W takim świecie żyjemy. I dodam jeszcze – w świecie cwaniaków, którzy wyczuwają skąd wieje wiatr i mówią pod zamówienie, rządzą nami łatwo, lekko i przyjemnie, gdyż sami im na to pozwalamy, aby takie stado błaznów narzucało nam codzienność wedle swoich wydumanych fantasmagorii, w które wiele ludzi świecie wierzy, bo zabrakło już im siły konfrontowania świata realnego ze światem propagandy, ze światem szuflowania kłamstwa i podpierania go cyframi, pseudo-autorytetami i totalną ściemą, za którą stoi gigantyczna kasa gigantycznych koncernów. Czas Orwella nadciąga. To już jednak inny temat.
Wnioski, jakie wypływają z siły rażenia, podsumujmy, zerowej siły rażenia współczesnej publicystyki w następnych komentarzach... Te epokowe pytania: co powinien robić dziś ktoś, kto chce jeszcze uprawiać takie rodzaje sztuki, jak: dziennikarstwo zaangażowane, rasowa publicystyka, pisanie felietonów, ocenianie świata i rzeczywistości, realizacja chęci zmieniania świata? Co powinien robić? Czy godzić się na cenzurę, która wróciła ze zwielokrotnioną siłą w czas konfliktu? Czy godzić się na upokorzenia, na zniewagi, na warcholstwo i hucpę, na kłamstwa i mijanie się z prawdą?
Andrzej Walter