Andrzej Walter
Chcielibyśmy wiedzieć, czym jest nasze życie
Przyjrzyjmy się literaturze jako istotnej dziedzinie sztuki, tudzież jako zjawisku artystycznemu, a jednocześnie jako fenomenowi społecznemu i w tym kontekście pokuśmy się o ocenę: dzieł i twórców, a potem zachwyćmy się nimi, bądź też zgańmy: za poziom, albo też za frywolność myśli czy też może za banalność kontekstów.
Załamujemy ręce nad stanem czytelnictwa, nad pozycją społeczną pisarza, nad wyrzuceniem poezji poza nawias właściwej jej powagi w przestrzeni publicznej i utyskujemy nad szacunkiem ludzkim dla literatury jako takiej. Kontestujemy zmalałą rangę pisarstwa jako metodę i sposób na życie. Spójrzmy zatem na to wszystko w ogromnie szerokim kontekście całościowego spojrzenia na sztukę współczesną oraz literaturę jako jej bardzo ważny element.
Czy nie warto uświadomić sobie, rzeczy, być może arcybanalnej, niejako oczywistej, od wieków jasnej i swoiście niewątpliwej, że literatura przecież od zawsze – była, jest i będzie – bardzo istotnym elementem sztuki, że jest wręcz jej integralną częścią, że literatura piękna to fundament tak wielkich i ważnych spraw jak: cywilizacja, kultura i tożsamość. A skoro tak, to czy nie warto na moment zamyślić się nad samą sztuką i zbadać, rozpoznać może nawet rozeznać od nowa czym dziś jest, bądź też czym się stała się owa Sztuka – dziedzina jakby nie było nam przecież bliska?
Każdy piszący bowiem jest przecież sobie twórcą i jakby nie było pisząc... tworzy... dzieło. Jest zatem potencjalnym artystą, jest twórcą, kreatorem, ba, czasami bogiem, który stwarza... a tylko na drugim biegunie aktu tego dramatu mamy to paskudne społeczeństwo, lud przaśny i gnuśny, który jakoś nie chce go właściwie docenić czy uwznioślić, a później słusznie zasłużonego posadzić na odpowiednio ustrojonym cokole. Oj, albo co gorsza, ów lud na cokoły wsadza miernoty, czy też przypadkowych głupków, którzy akurat znaleźli się pod ręką. Może zatem warto też z odmiennej perspektywy zadać i inne pytanie – a po cóż ludowi owa Sztuka, skoro on, lud – byt niezależny i autonomiczny, na co dzień wybiera dobrze skrojoną sztukę mięsa, albo inną sztukę ekologicznej pulpy niż wszelakie ważkie sztuki piękne?
Sztuki te ów lud zastępuje sobie łatwo dostępną rozrywką pop, słowem rozrywką popularną i niezobowiązującą do myślenia. (No cóż, nieprzyzwyczajonym szkodzi). Spójrzmy na bieżące dajmy na to kabarety, w których człowiek obyty nie za bardzo znajdzie coś śmiesznego, a gawiedź w najlepsze rechocze się na kiwnięcie palcem. No cóż, takich czasów dożyliśmy. Jarmark zastąpił rynek, igrzyska zastąpiły sztukmistrzów, rozrywka skrojona na towarzysza Szmaciaka zastąpiła wyrafinowany śmiech Milana Kundery i jemu podobnych wichrzycieli.
Musimy sobie uświadomić kochani, że sztuka nie jest człowieczym wymysłem od zarania dziejów. Owszem, dowiedzieliśmy się poniekąd, iż istota ludzka od kiedy tu jest cechuje się oczywistą przecież potrzebą jakiejś estetyzacji, wyrażenia siebie i świata, wytwarzania i podziwiania piękna, doceniania go oraz utrwalenia tego momentu na dłużej, tyle że sztuka, w sensie bycia dziedziną sformalizowaną, nazwaną i autonomiczną, funkcjonuje w społeczeństwie od mniej więcej połowy XVII wieku i jako taka na naszych oczach ulega rozpadowi, zabrudzeniu, zbrukaniu i erozji, aby nie rzecz brutalnie i bezczelnie: degradacji, z jakże możliwą i prawdopodobną eliminacją włącznie.
Może nagle, w połowie XXI wieku społeczeństwo uświadomi sobie, że w zasadzie w ogóle Sztuki nie potrzebuje. Sztuki instytucjonalnej, formalnej i darmozjadzko kłującej w oczy, tudzież sztuce zbyt kosztownej społecznie poprzez tych obszarpanych i jakże leniwych artystów, a człowiek swoje estetyczne potrzeby będzie zaspokajał zupełnie inaczej – netflixowo i cyfrowo, w sposób platformersko sieciowy i mega higienicznie przefitrowany... Kto wie? W mojej nabuzowanej wyobraźni to całkiem możliwe. Przecież rewolucja cywilizacyjna posuwa się w tempie szalonym i wydaje się właściwie nie do okiełznania.
Jakże to możliwy i prawdopodobny scenariusz, niekoniecznie jednak możliwy w takiej naturalnej i bliższej perspektywie, lecz jeśli by uzyskać perspektywę nieco szerszą, choćby za lat 100, czy może za 200 albo i w jakiejś większej perspektywie dziejów, to w ramach dzisiejszych lęków o sztukę jest to całkiem realne. Przy standaryzacji ludzkich potrzeb i zrównywaniu metod ich zaspokajania taki model jest całkiem możliwy. Czy nie warto zatem zasadnie zapytać – kto podpalił lont?
Kto rozsadził wcześniejsze myślenie i wartościowanie? Kto wyczuł możliwie wcześnie nadchodzące Zesitgeist? I wreszcie kto (i czy w ogóle) odnalazł ten nowy język zdolny oddać skomplikowanie i arcyzłożoność współczesnego świata?
Mniejsza o konkretne nazwiska, bo jeśli wymienię tu Picassa z pewnością się nie pomylę, ale po nim szło przecież wielu, gdyż bardzo, bardzo wielu jest i dziś twórców doskonale pochłaniających i rozpoznających ów tajemniczy Zeitgeist (i do tego znów w wersji niemieckiej), a w całej zabawie w sztukę (jak i w literaturę) przecież dobrze jest wstrzelić się (najlepiej rynkowo) w jak najbardziej... decydujący moment.
Jestem tu nieco ironiczny, ale jak bez ironii spojrzeć dziś na degrengoladę i rozpad?
Teraz już myśląc o sztuce, czy myśląc właśnie o literaturze nikt nie łączy ich losu tak bardzo znowu ściśle z gwałtownością zmian tego świata, z globalizacją, z ideologiami, z końcami historii, z początkami histerii, z bieżącym i codziennym pantha rei, a bodaj w tym tkwi najistotniejszy klucz do zrozumienia, dlaczego jest, jak jest.
Sztuka bowiem przestała już być tą sztuką, którą znaliśmy jeszcze choćby u schyłku XX wieku. Choć był to rzecz jasna wieloletni proces jak już napomknąłem, ciągnący się od powiedzmy impresjonizmu, albo wręcz realizmu, to wykwity te, kwestionujące wszystko na czym sztuka opierała się dotychczas, przestały być jedynie incydentalne, a stały się raczej normatywne i powszechne. Nastąpiło ostateczne zerwanie z pięknem, a wiodącą wartością stały się: przekraczanie granic i nowatorstwo, i w konsekwencji prowokacja doświadczeń i sytuacji intelektualnych. Sztuka stała się wytrąceniem myślenia z utartych szlaków, wstrząśnięciem wyobraźnią, a dzieło przestało już być przyjemnością percepcji. Zaczęło być katalizatorem refleksji intelektualnej, a nawet narzędziem walki o cele pozaartystyczne.
W tym kontekście Picasso rozsadził utrwalony i przyjmowany za „naturalny” sposób przedstawiania rzeczy. Uczynili to też: Kazimierz Malewicz, Marcel Duchamp, Joseph Beuys, Wassily Kandinsky – jeśli chcemy przywołać nazwiska ze sceny sztuk plastycznych, a jeśli ze sceny literackiej, to proszę bardzo: Gombrowicz, Lem, Kundera, Broch... Różewicz... i tak dalej. I wielu, wielu innych. Możne wręcz przyjąć, że uczynili oni ze sztuki pewną formę rejestracji energii, oddawania czystej emocji, co często wiedzie ku abstrakcji.
Współcześni twórcy jak się okazało poszli znów o wiele dalej. Jako manifest bez manifestu i manifestacji samoistnie uczynili sztukę ze wszystkiego, nawet propagując obrazoburcze hasło, że z każdego można uczynić artystę, a głębokim sensem tych przemyśleń jest fakt, iż każdy ma prawo do twórczego przeżywania swojego życia, każdy powinien rozwijać swoją twórczą postawę wobec świata i wreszcie, że kreatywność człowieka jest wartością samą w sobie. Finalnie sztuka, w ramach pewnej utopijnej awangardy ma się roztopić w ludzkim życiu... Tylko cóż to za życie?
I tutaj warto postawić zasadnicze pytanie: czy nie doszło do relatywizacji sztuki i roli w niej artysty?
Odpowiedź jest dalece podchwytliwa, a w zasadzie z gruntu zafałszowana – bo niby poprzez to trudno oddzielić dobre od marnego, ale niby dawniej to było tak fajnie, wszystko było oczywiste. Tyle, że to nieprawda. Wartościowanie zawsze zawierało w sobie pewien moment arbitralności. Do tego dochodziły czynniki zewnętrzne. Świat artystyczny się jednak rozszerzył i spluralizował. Być wybitnym artystą, albo choć artystą wartościowym jest o wiele trudniej, gdyż nagle się okazało, że w jednym czasie i miejscu obowiązuje wiele różnych wizji dobrej sztuki.
W tym oto momencie, przy obecnej sile pieniądza, przy zmerkantylizowaniu świata oraz możliwościach współczesnej komunikacji pojawia się ogromne pole do popisu dla manipulacji – i tu też pojawia się rynek, sztuka staje się nagle towarem, a fe...
Cały ten proces jest jednak jeszcze bardziej złożony: – w sztuce malarstwa tutaj właśnie pojawiają się (nadal prężni i silni środowiskowo czy wizerunkowo, z potężnym zapleczem i kontekstem społecznym): – krytycy, kuratorzy, muzea i kolekcjonerzy – trudno zatem uznać całkowicie przypadkiem za wybitne dzieło bezwartościowe – weryfikatorem jest też czas, ale to argument dodatkowy – nieadekwatny.
Tak oto doszedłem do sedna i pointy tej „opowieści”. Do literatury, w tym i poezji, do czytelnictwa i upadki rangi pisarza, czy stanu pisarskiego, o poetach już nawet nie wspominając, gdyż ich los jest w tym wszystkim najbardziej żałosny, by nie powiedzieć kompletnie społecznie zbędny.
Otóż zdecydowanie inaczej niż w sztukach plastycznych jest w tym momencie w literaturze: tu pojawiają się: źle opłacani, albo nieopłacani wcale (nieopłacalni?) krytycy, brak jakichś kuratorów (w ich miejsce wyobraźmy sobie – mecenasi z permanentnej łapanki), brak instytucji wspierających prezentację (łaska wydawnictw, bądź teksty wszeteczne – a jak ja na tym zarobię) i wreszcie brak odbiorców – jakże łatwo sprawić w czymś takim sytuację następującą, że grupka krzykaczy dobrze umocowanych środowiskowo (ot co najważniejsze – wiedzących gdzie rozdają konfitury), (połowicznie) rynkowo i (układowo) medialnie może ogłosić wybitność chłamu. Podeprą to paroma groszami z wydawnictwa, okraszą lansem w kilku czasopismach dla tak zwanych intelektualistów, w stopkach zaanonsują dwóch profesorów i mamy gotowy, skrojony i podbijający świat wybitny produkt literacki. Dojdzie do tego kilka dyskretnie ustawionych Nagród literackich, w którym w skład jury wchodzą tylko ludzie związani absolutnie z jedną opcją czy też środowiskiem i mamy prawie wieszcza. No, bez przesady, ale w jeszcze ledwie dyszącej księgarni można wystawić ów wybitny chłam z opaską – nagroda imienia...
Później kochani i tak nikt tego nie kupuje, nie czyta, bo w tym kraju mało kto czyta, ale leży sobie ładnie, pachnie, a potem ląduje za 4 złote w składnicy tanich książek, aby w końcu trafić dziarsko do antykwariatów bądź na makulaturę i na przemiał. Mój Boże. Ilu ja już tych „wybitnych” zaliczyłem, ilu widziałem, z ilu się zdrowo pośmiałem. Ech, łza się w oku kręci. Tak naprawdę jednak żałość ogarnia i... lęk się czai za rogiem. No bo w końcu dokąd my wszyscy zmierzamy? My, my wszyscy płynący nabierającą wody, rozchwianą i przeciekającą łodzią literatury. Może wróćmy do meritum. Do opowieści o sztuce. I do tego co najważniejsze, że w sztuce dziś nie musi być piękna.
Idziemy na przemiał. Na przemiał losu. Na przemiał przeznaczenia. Na przemiał wszystkich napisanych słów, skoro czytają je tylko ci, co też piszą? Oj nie, jest przecież jeszcze grupka niepiszących czytających, ale kurczy się ona w tempie zastraszającym i potwierdzającym regułę. Smutne.
Sztuka rozumiana współcześnie ma ponoć: wzbogacić wrażliwość, poszerzyć wyobraźnię, otworzyć na świat, zmienić percepcję, ułatwić zobaczenie rzeczy inaczej. Nadeszły czasy pełni kultury popularnej. Innego, zubożonego języka, ekspansji mody, trendu, łatwości promocji, siły internetu. Po co komu literatura? To nudne i wymagające intymnego namysłu spędzanie (marnowanie?) czasu, wysiłku, wczytania się, zrozumienia, podstaw wiedzy i wyobraźni. A tu ukształtowała się edukacyjnie inna wyobraźnia – wyobraźnia obrazkowa. Komiksowa. Szybka. Słowem pop-art do potęgi podświadomości. Książka na księżyc. Tak jak księża. Dobra, żartowałem...
Wcale nie chcę powiedzieć, że sztuka współczesna jest zła, że idzie w złym kierunku, że neguje człowieka, czy coś w tym stylu. Wręcz przeciwnie. W świetle całego wyżej przedstawionego wywodu uważam, że sztuka współczesna ma się dobrze (ale nie w dziedzinie literatury) i chce współczesnego nam człowieka po prostu uratować. Paradoksalnie. Wbrew biadoleniu i frustracjom ludzi sztuki ja wciąż w Sztukę wierzę. Wierzę w Nią bardziej niż w siebie i bardziej niż w Ciebie – czy to drogi czytelniku, czy to... bracie artysto.
Globalizacja spowodowała, że nieprawdopodobnie poszerzyło się nam dziś to pole artystyczne i obszar jego uprawiania, a jednocześnie guru lansu i krytyk przestaje być też aż tak słyszalny, jak był kiedyś. Dzieje się i tworzy ożywczy chaos. Nawet z tym rynkiem, snobizmem, inwestycyjnym wartościowaniem dzieła, a nie merytorycznym spojrzeniem na nie. Głównym zadaniem współczesnej sztuki jest zatem wykształcenie zdolności samodzielnego myślenie oraz krytycznego widzenia rzeczywistości. To jest ta bezcenna wartość podpalenia lontu przez tych kilku szaleńców sztuki. Fakt, że sztuka zaczęła być mało pięknym drogowskazem dla wybrańców. Dla tych, którzy nie chcą stać się łatwo manipulowalnym przedmiotem, zamiast podmiotu. Dla tych, którzy nie chcą ulec modom, marketingowi i propagandzie. Dla prawdziwych koneserów.
Znów na moment wkraczając na pole literackie. Nie naszą jest winą, że Zeitgeist ujarzmił czytelnictwo, w konsekwencji niwelując naszą rolę i znaczenie. Bez słowa i jego zapisu nie da się ani tego zanalizować, ani nawet przekazać, ani choćby przedstawić odbiorcy zatem to stan (wierzę, a właściwie jestem pewien) przejściowy. Nowe czasy ustalą i określą skalę podaży literatury, a czas spowoduje, że brak czytelnictwa wybitnego chłamu wyprze go jednak z rynku, a ktoś w to miejsce wejść musi. Poezja nie zginie. Jedynie artyści ją tworzący muszą trochę zmienić swoją mentalność, ale to temat rzeka i na inny tekst. Tutaj chciałem tylko skorelować los literatury jako takiej ze strumieniem sztuki i jej losu w kontekście globalnym i niejako całościowym. Każdy niech sobie wyciąga własne wnioski z tych wielu równań z wieloma niewiadomymi. Ja z matematyki byłem raczej kiepski. Lubiłem jednak filozofować i pytać dlaczego, a ten aspekt w matematyce jest czymś niesamowitym i wiodącym w odkrywanie nieodkrytego.
Przedefiniowaliśmy, zarówno jako odbiorcy, ale i jako twórcy znaczenie piękna. Kiedyś piękno było rozumiane w sposób klasyczny. Dziś to już nie wróci. Wizja klasyczna piękna stała się jednym z elementów pojmowania sztuki. Jest, albo stało się ono jednym ze środków artystycznych do celu – do pobudzenia: wyobraźni, emocji, energii. W związku z tym wielu stawia pytanie również bardzo ważne – czy sztuka się dziś kończy – czy zjada własny ogon? Czy jest jeszcze miejsce na rewolucję w sztuce.
Nie ma już miejsca na rewolucję w sztuce. Nie ma już i nie będzie wielkich przełomów, epokowych impulsów, dzieł monumentalnych. Jedyna rewolucja jaka może się wydarzyć, to rewolucja w naszych głowach, rewolucja cywilizacyjna, a wtedy świat sam sobie zadecyduje czy w ogóle jeszcze sztuki potrzebuje, czy powróci ona do korzeni starożytności, jako dobrze opłacone rzemiosło czy też skoro ludzkość od strony duchowej i intelektualnej cofa się w hedonizm, barbarzyństwo, pogaństwo i jarmarczną luddyczność, ona też się tam cofnie.
Jestem sobie w stanie TO wyobrazić – taki prymitywny świat bez sztuki, świat pop-przemysłowy, w którym sztukę zastąpi najwymyślniejsza rozrywka, a elity będę zatrudniać takich jak my do ornamentowania sedesów... i laudacji czynności z nimi związanych... I jeśli będziemy na to gotowi – mentalnie i ambicjonalnie – staniemy się wtedy naprawdę wolni, przechowamy w sobie ów niezbędny bunt i okruchy anarchii, bo to właśnie to będzie warunek konieczny do przetrwania na ścieżkach sztuki i prawdy tworzenia. Czyż można dodać do tych rozważań coś jeszcze? Ależ tak. To przecież dyskurs na wiele nocy.
Przyszło nam żyć w czasach dywersyfikacji zdefiniowań, w czasach negacji utartych szlaków i ról społecznych, w czasach poszukiwania tożsamości. Paskudne to czasy. Psychicznie szkodliwe. Przejmujące. Niejednoznaczne. Nie poezja nam dziś świat wytłumaczy, a brudny pieniądz, iluzja władzy, instynkty stadne i mało szlachetne.
Pomimo że, jak zakładałem, od samego początku, do niczego nie dojdę w tych rozważaniach, to jednak udało mi się może zadać kilka pytań i zostawić nas z tym pytajnikiem przed tą całą naszą zmienną codziennością. Nie wiemy czym jest sztuka. Ślepniemy, dziwimy się, stajemy się przeźroczyści...
Adam Zagajewski napisał kiedyś taki wiersz, który być może dobrze podsumuje powyższe rozważania:
Wiemy, czym jest sztuka
Wiemy, czym jest sztuka, dobrze znamy uczucie szczęścia
jakie nam daje, niekiedy trudne, gorzkie, gorzko-słodkie,
a czasem tylko słodkie, jak turecki smakołyk. Cenimy sztukę
bo chcielibyśmy wiedzieć, czym jest nasze życie.
Żyjemy, ale nie zawsze wiemy, co to znaczy.
Podróżujemy więc, albo po prostu otwieramy w domu książkę.
Pamiętamy moment olśnienia gdy staliśmy przed obrazem,
i pamiętamy też może, jakie obłoki płynęły wtedy po niebie.
Drżymy słysząc jak wiolonczelista gra
suity Bacha, gdy słuchamy, jak śpiewa fortepian.
Wiemy, czym może być wielka poezja, wiersz
napisany trzy tysiące lat temu albo wczoraj.
A jednak nie rozumiemy, dlaczego niekiedy na koncercie
ogarnia nas obojętność. Nie rozumiemy, dlaczego
niektóre książki zdają się ofiarowywać nam przebaczenie
a inne nie kryją swego gniewu. Wiemy, a potem zapominamy.
Z trudem tylko domyślamy się, dlaczego zdarza się, że dzieła sztuki
zwijają się, zamykają jak włoskie muzeum w dniu strajku (sciopero)
Dlaczego także nasze dusze zwijają się niekiedy i zamykają
jak włoskie muzeum w dniu strajku (sciopero).
Dlaczego sztuka milczy, gdy dzieją się rzeczy straszliwe,
dlaczego jej wtedy nie potrzebujemy – tak jakby rzeczy straszliwe
wypełniały świat całkowicie, kompletnie po sam dach
Nie wiemy czym jest sztuka
Pozwolę sobie Was z tą błogą albo i nieco drażniącą niewiedzą tu i teraz pozostawić...
Andrzej Walter