Nowości książkowe

 

Plakat

Jerzy Stasiewicz

 

Czas w poezji Leszka Sobeczko

 

„Na dobre i na złe dni, dobra jest lektura wierszy”… Taką dedykacją opatrzył Leszek Sobeczko tom depresanty (Rybnik 2020), najnowszy zbiór swojej poezji, przysłany mi z końcem maja wraz z egzemplarzami: „Wytrycha” i „Wytryszka”. Jakież to słowa prawdziwe. Ale żeby omówić tom (ascetyczna czarna okładka z białym szkicem mniszka lekarskiego (mlecz) gubiącym latawce na wietrze) trzeba przytoczyć słów kilka o autorze. Urodził się w 1961 roku, a mieszka w Rydułtowach (ośrodku wydobycia węgla kamiennego „KWK Rydułtowy – Anna”, położonych na Górnym Śląsku w strefie przygranicznej z Czechami). Wraz z Adamem Markiem w lutym 2017 roku założył Wolną Inicjatywę Artystyczną – Wytrych w Rybniku. Inicjator magazynu artystycznego o tej samej nazwie (kwartalnik), gdzie pełni funkcję redaktora naczelnego. Pomysłodawca Biblioteczki Wytrycha i konkursu jednego wiersza im. Janiny Podlodowskiej. Członek ogólnopolskiej grupy Literycznej na Krechę. Czynny w życiu artystycznym i drukowany w wydaniach pokonkursowych, prasie, almanachach, magazynach, portalach internetowych. Opublikował dziesiątki autorskich pocztówek poetyckich. Prezentowany na antenie Polskiego Radia Katowice w Poczcie Poetyckiej pod redakcją Macieja Szczawińskiego. Debiutował w 2015 roku tomem wierszy pt.  Nieautoryzowane.

desperanty – wydane w Biblioteczce Wytrycha tom 1. to całkowicie inny cykl liryków, rzadko spotykanych w polskiej literaturze. Już w samym zamyśle poświęconych… pamięci Henryka Myśliwca (1940-2014), teścia poety. Górnika z 33-letnim stażem, pracę rozpoczął w wieku 14 lat (oszukując kadry, że ma 16 lat). To już świadczy o człowieku, jego dojrzałości i odpowiedzialności za rodzeństwo w powojennym i wielonarodowym Śląsku, gdzie ordnung i pracowitość były modlitwą (paternoster), a niedziela dniem świętym z uczestnictwem we mszy. Przytoczę tutaj fragment posłowia „Opatrywanie (tekst do Leszka)” Kuby Strumienia napisanego ze znawstwem miejscowych realiów i rodzinnych powikłań w maratonie życia. Ale z pewnym udziwnieniem – może – charakterystycznym dla regionu szarego wszędobylskiego kurzu i familoków z czerwonej, brudnej cegły. Nie nawykłego do poetów (lekkoduchów patrzących w gwiazdy) tylko „chopów” solidnego fachu. A tu Leszek Sobeczko – mimo że twardo stąpający po ziemi – kreśli na wymiętym papierze kilka słów mowy wiązanej „poświęconych zmarłemu – jako dawka (przypisana) środków mających przynieść ulgę, pozwalających przez coś przejść, przejść do porządku dziennego nad stopniowym odchodzeniem i w końcu odejściem kogoś, z kim się wcześniej szło, wchodziło (jak) w dym, kto wychodził naprzeciw, komu różnie szło? (...) Naturalna kolej rzeczy – mówić o tym, co się stało, na co się zanosiło, co się zniosło, znosi, nosi. Pisanie jako recepta. Jeśli ma pomóc, to komu? Wskrzesić nie wskrzesi”.

Prawdą jest, że czas goi rany. Wymiatając z naszej świadomości szczegóły. To wiemy po... czasie. Ale przecież jest dzień dzisiejszy – niekończący się dzień – i trzeba go przeżyć. Jak? Leszek Sobeczko korzystając z doświadczenia życiowego i pokładów literatury od antyku po współczesność sięgnął głębi filozoficznej i wypełnił symboliką zestaw dwunastu tekstów opatrując całość prologiem i epilogiem. Mnie tutaj nasuwa się Iwaszkiewiczowska  Mapa pogody z toposem emocjonalnych przeciwieństw: pochwała młodości, z jednoczesnym hołdem starości. Połączenie bytów (filozofia Cycerona). Każdy wybitny poeta dąży do równowagi intelektualne?! Powtarzam: dąży.

Przykład innego, starego poety, z tragicznym życiorysem czasów wojny i powojnia. Miałem zaszczyt podziwiać w pracowni profesora Mariana Molendy model w gipsie pomnika Jerzego Kozarzewskiego – jak żywy, a mistrz dopracowywał jeszcze detale – którego postać siedząca na ławeczce ma stanąć przed nyskim magistratem we wrześniu. Poeta Jerzy Kozarzewski – pisałem o tym już wielokrotnie –  w wierszu „Egzekucja” przewidział swoje ocalenie. Nadmienię tylko: skazany dwukrotnie na śmierć za przynależność do Narodowych Sił Zbrojnych (Związek Jaszczurczy), nawiązanie łączności pomiędzy ośrodkami emigracyjnymi a krajem i organizację szlaku dla łączników. Ów liryk w rękach Juliana Tuwima na audiencji u prezydenta Bieruta miał moc przekonywującą i ułaskawiającą – 10 lat więzienia (prawo do comiesięcznych piętnastominutowych widzeń, listów i paczek bez dodatkowych zezwoleń). Życie w klatce wysokich, grubych murów i okratowanych, maleńkich okien to czas niekończącej się żałoby. U Leszka Sobeczko podzielonej na miesięcznice, wchodzące bezopornie w jego świat, który tutaj przywołam z każdego wiersza budującego rok, starając się o jak największą ścisłość. O esencję myśli zbitą w jedną całość bez kroju na zwrotki i utwory.

Z prologu: „Czas ma ręce / skrzyżowane, dotyka wszystkiego i nigdy mu dość”. – „Gotuje się we mnie zimny maj. / Pies za płotem / przez odsłonięte zęby recytuje wiersz. / Patrzy wilkiem, przestał szczekać. // Marznie we mnie gorący czerwiec. / Zoom x 4 – pośród dropów rozpoznaje w dziewczynce córkę, / jakiej już nie będzie. Młody kłos zboża, który jeszcze nic nie wie / o pętli księżyca, o historycznej dacie bitwy pod Grunwaldem, / czy smoleńskim drzewie. // Asfalt paruje / po gwałtownej lipcowej burzy. // Każda (...) krucha, jak chwila ostatniej niedzieli / sierpnia. Tężeje we mnie niewypowiedziane. / Ponoć głupców nie sieją – fałsz! Coraz więcej ich wokół, / jakby wiatr zdmuchnął z jednego zbędnego mlecza // cały plon. // Wczoraj czytałem z kręgów na wodzie / jak z papilarnych linii, / Pies podąża za ulotnym tropem / września. // Staje się ziemisty, a przecież jeszcze ubrany w kolory / październik. Przygasa odciskiem stopy na wodzie, / tuż przy brzegu, bo lęk pęta nogi. / Kto poznał strach, / jest zdolny zrobić wszystko. // listopad /  rozpostarł  skrzydła. (...) ubyło dusz (…) Największy kłopot z żywymi. Garść wspomnień / siną pręgą. / Gdyby odnaleziono grób, a w nim kości, całun, powróz / i czwarty gwóźdź, czy nie należało by przypuszczać, / że wymazał każdą z przypisywanych zdrad. // Pamięć umiera / i nic tego nie zatrzyma (…) w kolejny grudzień. Ofiara z Karpia ocieka / jak ość w gardle Ulissesa. // Tworzą(c), / scenariusze styczniowego rozdania / sztuką jest dostrzec intymność, / albo zaprzeczyć naturze. // Przyznaje się do skoliozy i plam / w życiorysie. Ciemna strona księżyca / nie jest moją sprawką. Lutowe pola / obsiadły gawrony, / nie czekają na odcięty / kawałek postronka. // Wraz z dotykiem marcowego słońca - / Zapragnął odejść, // Odpłynął w długą / kwietniową noc, / Na drzwiach /zawisł jak tabliczka. Trzeba mieć oparcie, / by grunt nie dostał skrzydeł. Pamiętaj / o nas, wspomnij, choć przez chwilę / dobre stare czasy. / Ostatni zjazd pod ziemię i  lot sokoła. Kieliszek /  wylewam za okno, za zdrowie, którego / już nie ma. Wyrzuty sumienia niech odejdą / z tymi, co codziennie przechodzą / wrotami do nieba. / O pył dbają wiatr i woda. / Wiatr / przegląda się w słowach. / Woda / gasi źrenice.”

Z epilogu: „Najtrudniej / podsumować, / Tuż przed wyrazami współczucia”.

Widzimy: owy cykl w strukturze i oddziaływaniu to poemat obliczony na kruszenie obojętności i szczerość przede wszystkim wobec samego siebie z żądłem niepogodzenia. „W krótkiej perspektywie dajemy się podpuścić, / na dłuższą jesteśmy... za ubodzy duchem”.

Niech to ponadczasowe  wyznanie  poety nie ugrzęźnie w naszej świadomości jako figura poetycka, a stanie się filozofią trwania z popiołem przeszłości tak naturalnym w naszym bycie.

Jerzy Stasiewicz