Tadeusz Zawadowski
Senne wizje Bukowskiego
Michał Bukowski to postać, której ludziom mającym do czynienia z literaturą chyba nie trzeba przedstawiać. Pisze głównie poezję, rzadziej prozę, okazjonalnie recenzje tekstów innych autorów; tłumaczy również współczesną poezję z języka słowackiego, rosyjskiego i niemieckiego na polski. Swoje teksty publikuje w prasie ogólnopolskiej i zagranicznej. Od roku 1985 mieszka w Wiedniu, gdzie jest wykładowcą akademickim. Należy do tamtejszej organizacji zrzeszającej literatów oraz do Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie z siedzibą w Londynie.
Niedawno miałem przyjemność czytania zamieszczonych w grudniowym numerze organu tego związku, czyli w „Pamiętniku Literackim” kilku najnowszych mini opowiadań Bukowskiego, spiętych tytułem ...SEN MARA... Opowieści oniryczne. Są to – jak stwierdził w rozmowie ze mną sam autor – zapisy jego porannych sennych wizji; porannych, bo te podobno najmocniej zapisują się w pamięci. Przyznam, że pomysł to zaiste diaboliczny. Sam wielokrotnie rozmyślałem nad przetransponowaniem swoich snów na papier, jednak w moim przypadku po przebudzeniu pozostawał w głowie jedynie bardzo ogólny zarys tematu z luźnymi odpryskami ekranu, na którym go oglądałem.
W przypadku Michała Bukowskiego miałem wrażenie jakbym wchodził w głąb mrocznych obrazów malowanych ciemnymi plamami, czasem nakładającymi się na siebie, innym razem wylewającymi się poza ich ramy. Klimatami przypominają trochę obrazy Salvatore Dali, innym razem Renoira, czy Degasa; swoim surrealizmem natomiast wczesne filmy Bunuela. Postaci wynurzają się w momentach najmniej oczekiwanych, ustawiają się obok siebie tworząc kombinację zdarzeń. Nie mają ostrych konturów, co pozwala im łatwiej się przeobrażać i wzajemnie przenikać. Generalnie pełnią głównie funkcje rekwizytów przesuwanych wzdłuż mrocznych korytarzy lub zapadających się w studniach wieżowców wielkich miast:
Idąc takim korytarzem miało się wrażenie, że pokoje, znajdujące się po obu jego stronach, są tam wbrew swojej woli, na siłę, że chciałyby się oderwać i usamodzielnić, ale nie mogą, bo korytarz trzyma je jak w kleszczach podłogą i sufitem i do tego złośliwie oświetla światłem pożółkłym, jak stare zęby.
Tego światła w opowiadaniach rzeczywiście pojawia się niewiele, a jeśli już zdoła mu się przebić poprzez mroczną atmosferę tej prozy to jest ono właśnie albo pożółkłe, albo odbite od ścian i spadające jak rozbite szkło w szare studnie wielkomiejskich kamienic. Architektura miast jest generalnie szara, straszą puste oczodoły okien nieukończonych lub opuszczonych domów.
Zapis sennych wizji (nie nazwę ich marzeniami) Bukowskiego, przetworzonych na język literacki i ubogaconych stosownie dla potrzeb opowiadania stanowi doskonały dowód na to, że materiałów do tekstów literackich można szukać niemalże wszędzie. W jego ...SNACH MARACH... odbija się obraz realnej rzeczywistości, w której człowiek zatraca ludzkie przymioty i sprowadzony jest do poziomu przedmiotu, rekwizytu. To nie on decyduje o swoim życiu, jest jedynie fragmentem większej układanki, wmontowanym w określone sytuacje, w których decyzje podejmują za niego inni. Człowiek pragnie się wybudzić z tego snu, żeby jawę przemienić w bardziej optymistyczną. To bardzo ciekawa proza, której lekturę gorąco polecam.
Tadeusz Zawadowski