Nowości książkowe

 

 

Plakat

Andrzej Walter

 

Mocium panie mam posłanie lub przesłanie

 

Ostatnimi czasy życie literackie w mojej bajce toczyło się wokół wyborów w Związku Literatów Polskich. Oczywiście z perspektywy środowiska literackiego jako takiego, jako pewnego rodzaju jednogatunkowej całości, nie ma i nie miało to większego znaczenia, acz w tym wycinku rzeczywistości oraz w tej konstelacji personalnej owe wybory zajęły nas bez reszty, jakby były to „sprawy wagi państwowej”, choć takimi dawno już nie są i to też przecież wszyscy już wiemy. Jednak jak się bawić to się bawić, zatem bawimy się w ten Związek Literatów Polskich nadal, kontynuując już ponad stuletnią tradycję tych igraszek. Nieco pobłażliwym okiem patrzą na to Koleżanki i Koledzy z ostatnio nawet coraz nam bliższego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, tolerując nasze brewerie zapewne wiedząc, że sami podróżują przez meandry Najjaśniejszej Rzeczpospolitej na tym samym zdezelowanym wózku nieczytanej Literatury, wobec tych samych pospolitych i niedouczonych decydentów naszego wspólnego losu. Bieda nas pogodziła, chichot historii i losu wyrównał, a Najjaśniejsza wypięła się na jednych i drugich. Smutne i prawdziwe.

Jeszcze smutniejsze i jeszcze prawdziwsze jest jednak to, że po naszych salonach poczęły się przechadzać coraz większe literackie kreatury, a nawet wręcz rzekłbym typy spod ciemnej gwiazdy, tak obficie, iż zaczęło to urągać zwyczajnej przyzwoitości. To oczywiście pokłosie pobłażliwości ludzi postawionych na straży kwalifikacji personalnej do tych naszych organizacji. Niestety jest jak jest i musimy się teraz, mocium panie, z tymi wybitnymi indywidualnościami użerać i na co dzień jakoś koegzystować. Jednak kiedy widzę nagle na portalu społecznościowym delikwenta, który po raz nie wiem już który chwali się kolejną nagrodą Ministra Kultury to nie tylko ręce mi opadają na takie dictum, zwłaszcza że sprawa tyczy się postaci ponad wybitnej, znanej nawet z przekładów z węgierskiego, której biogram ulepiony jest z takich nieustannie wyżebranych nagród i odznaczeń, tudzież niedopowiedzeń oraz półprawd wszelakich tworzących jakże piękną i nadobną całość. Człowiek znając konteksty, kulisy i genezy tych nagród i decyzji oraz prawdziwe podłoże tych permanentnie dokładanych laurów miałby ochotę wyć i ciągle zwracać właśnie zjedzony ze smakiem posiłek, a musi w tym towarzystwie „nadal ciągnąć ten wspomniany wcześniej wózek”. Czy musi? To pytanie zawiśnie nad nami już na stałe, gdyż oczywiście nie musi. Tyle że alternatywy za bardzo nie ma. Alternatywą jest wewnętrzna emigracja i zewnętrzne odsunięcie się, które w danych okolicznościach i w takim świecie zakrawa po prostu na dezercję albo choćby sabotaż właśnie wobec tej ukochanej Literatury i wszelakich jej współczesnych przejawów. Czy zatem mamy być strażnikami hucpy? Nie wiem tego na pewno, ale po prostu nie widzę wyjścia z tego zaklętego kręgu rozwiązaniem radykalnym pokroju tyrady Żorża Ponimirskiego. Dotarliśmy bowiem do świata i do czasów, w których prawda wypowiedziana tak otwarcie i radykalnie jak w ostatnich scenach „Kariery Nikodema Dyzmy” również nie będzie przyjęta i rozważona z całą powagą na jaką zasłużyła, co więcej, uznana zostanie za oszołomstwo i szaleństwo, za próbę dyskredytacji świętych krów i próbę bicia jakiejś piany. Pomieszała nam się bowiem w tak stworzonym świecie prawda z fałszem, punkty odniesienia z punktami siedzenia i wizje z uzurpatorstwem oraz błazny z mężami stanu. Smutna to rzeczywistość, w której poseł, właściciel dobrego zawodu, Porsche, Ferrari i kilku nieruchomości wyciąga z Sejmu RP kasę ze względu na „złą sytuację materialną”. Ryba jak wiemy, psuje się od głowy. A głowa zepsuła się już dawno. Kiedy to się zaczęło? Kiedy przestaliśmy wierzyć w socjalizm, jako wersję drogi do komunizmu? A może jeszcze wcześniej?

Wróćmy do literatów. Zepsute środowisko to zjawisko systemowe, jak wszystko co nas otacza. Najpierw rdza pojawia się w pozornie niewidocznych i niezauważalnych miejscach, potem atakuje znienacka całą resztę. A system Literatury upadł pod naporem pozornie wolnego rynku. Akwarium, które tak znamienicie funkcjonowało pod parasolem państwa opiekuńczego całkowicie się pogubiło w nowej drapieżnej rzeczywistości. Rzeczywistość tę jednak niejako postawiono nam wszystkim przed oczami jako jedyną i bezalternatywną opcję świata. Łatwo było się pogubić, zwłaszcza kiedy tak zwany „Zachód” do swojej rzeczywistości dochodził i przedzierał się ponad trzysta lat, a nas postawił przed nią z dnia na dzień, wiedząc jaki będzie tego efekt i jakie skutki. Chodziło rzecz jasna o koniunkturę i wielkie pieniądze, ale przy okazji z kąpielą wstrząsową wylano tak zwaną „kulturę” jako ogniwo najsłabsze i bez systemu zabezpieczeń, jako wątłe dziecko ówczesnego świata, które przecież wydawało się takie silne, takie mocarne i doskonale ustawione. Niestety. Wraz z degradacją kultury do świata kultury wdarli się pozerzy i uzurpatorzy wszelkiej maści, wedle zasady „śpiewać każdy może, jeden lepiej, drugi gorzej” i śpiewają nam niektórzy coraz donośniej fałszując przy tym niemiłosiernie. A my klaszczemy, po główkach ich głaszczemy i wręczamy kolejne nagrody. Mój Boże.

Nie wiem dlaczego to piszę. Może z powodów terapeutycznych, aby wyrzucić z siebie to zniesmaczenie ową zastaną i skrzeczącą rzeczywistością, w czasie kiedy człowiek obserwuje głupotę tych klakierów i wazeliniarzy, kiedy nic nie jest w stanie z tym zrobić, aby jakąś prawdę ocalić i sądzi, że podzielenie się tymi obserwacjami z wami, z tak zwanym anonimowym czytelnikiem jakoś mu samopoczucie, że jednak coś zrobił – polepszy. Fakty pozostaną faktami. Opisywany przypadek wystąpił. Nagrodzony nie został osobnik, który na to po prostu zasłużył, ale ten, który tę nagrodę w sposób żałosny i żenujący wyżebrał i wyprosił, któryś już raz w taki sam sposób – otwarcie występując do osób i Instytucji o te nagrody. Oczywiście, winni są też ci, którzy podpisali wnioski, pisma, te wystąpienia. Ich słabość, naiwność i źle pojętą dobroć zostawmy i pomińmy milczeniem, nie każdy radzi sobie z chamstwem i namolnością tych zaradnych i przebojowych Nikodemów. Oni są poza tym bardzo chytrzy i przebiegli, czasami tak poustawiają sprawy w życiu i środowisku, że Prezes ten i ów nawet nie jest w stanie zaprotestować czy się oburzyć, zanurzony w układ bezwiednie te wnioski podpisuje, dla świętego spokoju. Tu chodzi o pokazanie, że tych wystawiających piersi do nagród i orderów jest wielu, bardzo wielu, opisywana heca to nieodosobniony przypadek, ale walka o prawdę, to walka z wiatrakami i gdyby tę walkę podjąć to można by chyba sztandar wyprowadzić zamiast dalej działać... Tak to niestety wygląda, w takim otoczeniu działamy i wciąż się pytamy po co?

Chcę jednak abyście wiedzieli. Abyście znali tę prawdę. O ludziach, o nagrodach, o współczesnych – pożal się Boże – „mistrzach”, o znanych i wybitnych, o ponadprzeciętnych przeciętnych poetach i pisarzach stawianych przez samych siebie na pomniki i cokoły, wystawiających pazerne łapska po kolejne laury i kontentujących sobie później te nagrody, aby zbierać lajki i gratulacje. Jak już kiedyś pisałem – to obrzydliwe – było, jest i takim pozostanie. Ci, którym te nagrody naprawdę się należą, latami działają, pracują, poświęcają się i życie swe oddają sprawie i innym ludziom, a ich skromność i naiwność powoduje, że wciąż zostają w cieniu. Nie są w stanie przebić tych bezczelnych i bez skrupułów kreatur, które po trupach dążą do celu. Mogę im tylko, tu i teraz oświadczyć, że pamięć po was szybko uleci w momencie, kiedy was już nie będzie. Swoje nagrody już odebraliście.

Zdaję sobie sprawę, że wchodzę w skórę Żorża Ponimirskiego, że jedni mi nie uwierzą, albo nawet wierząc skrytykują, że to ujawniam na światło dzienne, że jestem niby to jakimś rewolucjonistą, ależ nie, nie jestem, powiedziałem wam, ciężko mi opanować ten niesmak i to zażenowanie. Granice zostały przekroczone, przelało się, roztrzaskało. Nie chcę właśnie rewolucji. Chciałbym żyć i pracować w spokoju, w prawdzie i jakiejś stabilizacji, robić swoje, patrząc na poetów i pisarzy, lepszych, gorszych, ale wyznających jakieś wspólne zasady, granice, jakąś przyzwoitość. A żyję w jakimś kłębowisku żmij, w atmosferze nieustannej wzajemnej zawiści, podkładaniu ciągłym nóg, w chwytach poniżej pasa, w numerach poniżej krytyki, w środowisku, które upada bardziej niż jemu samemu się wydaje. Czy znowu – ja chcę temu środowisku to uświadomić? Niestety, prawda jest bardziej bolesna. To środowisko to doskonale wie, ale nic z tym nie robi. Dlaczego? Przywołajmy prawdę, którą ogłosił swego czasu Kisiel:

 

To, że jesteśmy w dupie to jasne.

Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać.

                                                                                 Stefan Kisielewski

 

Ten właśnie cytat chyba najlepiej oddaje cały mój wywód, ten tekst, wywołany coraz bardziej kanalizowanym moim świętym oburzeniem. Tak, kochani. Zaczyna mi to powoli też... „latać koło pióra”. Zaczynam się urządzać. Wciąż jednak pytam – dlaczego śmierdzi?

Kończąc sam siebie zapytam, mocium panie, mam posłanie? Mogę spać? Czy chcę jeszcze jednak coś wam powiedzieć, przekazać, ujawnić. Zastanawiam się nad tym i doprawdy czuję się coraz słabszy, coraz bardziej kruchy i sam siebie pytam się o sens dalszego działania, pisania, trwania w środowisku, w którym rządzą hochsztaplerzy i gangsterzy. Dokąd zmierzamy? Po co ta gra? Mocium panie... to nie zemsta. Nie wyzwanie. To skonfudowanie i przegrzanie. Wybaczcie –

 

Bardzo proszę, mocium panie,

Mocium panie, me wezwanie,

Mocium panie, wziąć w sposobie,

Mocium... panie

 

Zapomnijcie to czytanie.

Zapomnijcie sobie i w osobie, i w sposobie.

Andrzej Walter

 

 

PS. 1.:

Amerykański ekonomista Chris Lowney napisał kiedyś, że

słabi ludzie sprzedają swoje wartości, gdy jest to wygodne lub korzystne. Ludzie uczciwi trzymają się swoich wartości, nawet gdy jest to trudne lub niepopularne.  

Czy jesteśmy słabi czy uczciwi? A może te cechy się dziś jakimś cudem przenikają i mieszają, raz jesteśmy słabi, raz uczciwi, a realia tworzące chaos stają się nie do ogarnięcia i określenia dobra i zła. Wszystko tak się pomieszało tak, że obydwie strony „mocy” jasna i ciemna stają się nieodzowną codziennością, a my w niej pogubieni nie potrafimy odnaleźć busoli sensu (…)?

Wydarzenia, ludzie i konteksty stały się skomplikowane i złożone. Wybieramy często mniejsze zło. Staram się zrozumieć dlaczego, a nie rozumiem nawet prostego wyboru. Jak wybierać bowiem „mniejsze zło”? To rodzi ból i frustrację, a potem depresję i obojętność, syndrom labiryntu bez wyjścia. Nie jest to łatwe.

Chcecie wiedzieć jak kończy się demokracja? Jak umiera wolność? Jak milkną zasady? Jak rodzi się faszyzm? Dotąd wydawało mi się, że na wszystkie te pytania odpowiada Literatura, a nawet jeśli niejasno i nie w sposób oczywisty, to przynajmniej je stawia, przynajmniej podejmuje dyskurs, a dziś? Literatura stał się rozrywką, nie pyta, bo pytać już chyba nie potrafi...

 

PS. 2.:

Redaktor Naczelny Pisarze.pl zarzucił mi (czy też nam – stałym współpracownikom) lenistwo, szukanie łatwych tematów, łatwych tekstów, recenzyjek zamiast porządnych esejów o literaturze, słowem trwonienie talentu i daru pisania na łatwiznę, nieróbstwo i marnotrawstwo. Powinienem właściwie się z Szefem zgodzić. To prawda, ale tylko w połowie. Diabeł bowiem, jak zwykle tkwi w szczegółach.

Jesteśmy ponoć artystami, ludźmi pióra, którzy piszą nie na zamówienie, nie jak maszyny, ale z potrzeby serca, z wnętrza i trzewi, z zewu wewnętrznego, że o czymś napisać trzeba. Rzeczywistość nas już w ogóle, ale to w ogóle nie nagradza, wręcz wyśmiewa i wyszydza, piszemy zatem za darmo, jak wspomniałem z potrzeby, a żeby przeżyć, wykonujemy różne zawody, w których, zapewniam Szefa, rzeczywistość skrzeczy tak samo i tak samo miarowo przybija nas do swojego krzyża każąc się uśmiechać i klaskać. Upokarzając nas. Tak samo nas upokarza to opisane przyznawanie nagród – to przypadek nagród państwowych, związanych z polityką i organizacjami. Osobnym jednak tematem są nagrody literackie, kolejne szambo środowiskowe, którego opisania i opowiedzenia się nie podejmuje bez wymieniania nazwisk. Z grubsza nagradza się „ludzi ze swojej stajni”, a stajnie są przeróżne. Wszystkie cuchną łajnem i układami. Kolejny wstydliwy temat, kochany Szefie, temat, którego znowu nikt nie poruszy, gdyż po co się narażać. Ja jako nadworny głupek mam odwagę o tym bagnie choć wspomnieć, bo po prostu straciłem jakąkolwiek nadzieję na cokolwiek dobrego w światku literackim. W takich konstelacjach można by było właściwie zamilknąć, tylko wciąż coś każe pisać...  

Zakończę, drogi Szefie, ten wątek konotacją, o której dobrze wiesz to wszystko, że (ta, albo i inne) nagrody państwowe od dawna należą się Tobie, jako twórcy i kontynuatora najbardziej poczytnego w Polsce pisma literackiego, a nie tym poetom z awansu z wierszami z drugiej ligi, czy też pseudodziałaczom na własny rachunek, ale wiesz też dobrze, gdzie nas mają wszelcy ministrowie kultury w tym kraju razem wzięci, w kraju, w którym „biedny poseł”, właściciel ferrari, bierze jałmużnę finansowaną... przez nas – z naszych podatków – taka to jest tutaj, nad Wisłą sprawiedliwość. To też kieruję do Piotra, który pisał ostatnio o dylemacie głosowania i aspektach polityki. Ja już tracę wszelką nadzieję... tym razem nie głosuję. Nie dokładam się do okradania mnie ze złudzeń, mocium Panie...