Nowości książkowe

 

 

Plakat

Andrzej Walter

 

Z cyklu: Ważny wiersz

Tadeusz Różewicz – na obrzeżach poezji

 

Rozpoczynam nowy cykl publicystyczny. Ważny wiersz. Piszcie do mnie o takich wierszach. Zarażajcie mnie nimi, a ja zarażę Was swoimi.

Chciałem Wam oto przybliżyć kilka dość ważnych wierszy. Wierszy na tyle ważnych, że można rozważać ich ocalającą wymowę albo terapeutyczną rolę we współczesnym świecie. Wiersze, które po prostu wypada też znać. Zacznijmy od Różewicza, mistrza mistrzów.  

 

na obrzeżach poezji

 

po stworzeniu wiersza

jestem wymiatany

usuwany

na obrzeża poezji

 

w sam środek życia

 

na starość zrozumiałem

że świat jest „dziwny”

ale życie nie jest snem

wariata

 

ktoś – to było na początku –

chciał mnie wyprowadzić

z tego labiryntu

daj tu rękę swoją

i włóż z bok mój

a nie bądź bez wiary

powiedział do mnie

ale ja już zapomniałem

kto to był

kiedy to było

 

po skończeniu wiersza

jestem wydalany

usuwany

na obrzeża poezji

na obrzeżach panuje

gorączkowe ożywienie

zgiełk i zamieszanie

kipi życie

 

tylko wnętrze poezji

jest nieruchome puste

 

wejście do wnętrza

jest otwarte

dla wszystkich

 

wyjścia nie ma

 

dlatego poeci szukając

wpadają w pułapkę

 

na przynętę

„piękno” „dobro ludzkości”

sława wieczory przy świecach

oczy kobiet

laury wstęgi wieńce

 

poeci gubią się

wpadają w obłęd w szał

w politykę

stają się tajnymi radcami

młodszymi szambelanami dworu

kamerlokajami

rzecznikami „prawdy”

a nawet nierządu

słyszą głosy syren

wyskakują z okien

roztrzaskują się na bruku

jak muzyczne instrumenty

młodzi nie wiedzą

gdzie się znaleźli

gdzie Krym gdzie Rzym

(o! kurwa! Gdzie szmal?)

poezja śpiewana i śpiewająca

 

pośrednicząc

między górą a dołem

wykonując od wielu lat

ten zawód

do którego zostałem wybrany i

powołany

„a który nazywa się poezją”

 

oddałem się z ociąganiem

„tej najosobliwszej

ze wszystkich czynności ludzkich,

jedynej, co służy

uświadomieniu śmierci”

 

rzecz to trochę wstydliwa

być może nie nadawałem się

do niczego – byłem do niczego –

miałem dwie lewe ręce

do dziś piszę tylko ręką

ręką stawiam litery

oszczędzam na kropkach

 

moja ręka lewa

to mój anioł lewy

ten co nie wiedział

ten co odlatuje

 

moja ręka prawa

to tylko narzędzie pracy

służy do ocierania potu z czoła

pisania wierszy

 

na obrzeżach poezji

pod pokrywką śmierci

sentymentalnej

kipi życie i poezja

pełna smaku

dobrego i złego

 

wietrzeje sól ziemi

słowa

stają się bezdomne

 

Dokonało się. Właśnie żyjemy w świecie, w którym słowa stały się bezdomne. Ten wiersz Różewicza właściwie skończył wiek XX, wiek hekatomby i krwi, wiek hurtowego zabijania, przenosi nas jakby bezwiednie i bez naszego udziału w nowy, XXI wiek kolejnej hekatomby postępu technologicznego i szaleństwa cyfrowego wiodących do atomizacji i bezbrzeżnej samotności, które poczęły przerastać psychikę niemal każdego współczesnego człowieka. Spójrzmy na statystyki: morderstw, samobójstw, przestępstw czy szaleństwa jednostek jako stanów chorobowych. Liczby są jednoznaczne, a to dopiero początek.

Chyba po każdym „stworzeniu” twórca jest wymiatany na obrzeża: sztuki, wiersza, poezji, malarstwa, rzeźby czy poza nawias wszelkiej realności. W sam środek życia. W ten gąszcz zatracenia. Świat za oknem to coraz mniej przytulne czy przyjazne miejsce. Bez ducha i bez poezji. Czyli, kiedy piszemy, kiedy napiszemy i kiedy stajemy się wypluci na obrzeża poezji w sam środek chaosu czujemy się nadzy i brudni, tak brudni jak powinniśmy być czyści. I może nawet jak czyści jesteśmy, jedynie że ten świat brudzi nas mimo woli. Bezwiednie.

Życie nie jest snem wariata. Życie, kurwa, boli jak diabli, odziera nas ze złudzeń, świat przemija, zmienia się, przestajemy go poznawać, rozpoznawać, ludzie głupieją, wiotczeją intelektualnie, nie czytają, niczego już nie wiedzą, nie myślą, przestają czuć. Koszmar rozprzestrzenia się, i tylko blondynki i imbecyle udają, że jest cacy i cudownie, tak higienicznie i miło, jak pranie po środku zmiękczającym. Owszem, chemia: żywi, leczy, buduje. I unicestwia, już unicestwia.

Wszyscy już jesteśmy dziś niewiernymi Tomaszami, albo nawet gorzej. Folgujemy sobie wiarę, niewiarę, w zależności od zachcianki, w niezależności od myślenia, daleko od ateizmu Tadeusza Różewicza – skromnego, pokornego, dopuszczającego choć odmienny pogląd, ba, łaskę wiary i smutek niewiary. Słowem świat, który skonał. Dziś jest na odwrót. Mamy świat hedonisty, aby nie powiedzieć idioty. Świat, w którym wszyscy wygrywają wybory, choć tak naprawdę wszyscyśmy je przegrali pogrążając się w bałaganie, w marazmie, w chaosie i kłótniach wszystkich ze wszystkimi. Coraz mniej taki świat pojmuje, coraz dalej mi do niego, a coraz bliżej do obrzeży: poezji, świata i historii. Smutne to wszystko.

Wiersz Różewicza – zapewnie kompletnie dla dzisiejszej młodzieży niezrozumiały, ale czy tylko dla młodzieży, czy zinfantylniała dziś dorosłość taki wiersz choć cząstkowo jest w stanie pojąć ze swoich okopów merkantylnych czy hodowlanych? Czy władcy tego świata są go w stanie pojąć z swoich wieży z kości słoniowej, albo czy ubodzy tego świata ze swoich podziemi hulanek i swawoli, z perspektywy jarmarku i igrzysk, są w stanie choć nadążyć za Różewiczem wizjonerem?

Poezja?! Rzecz nieco wstydliwa, jedyna, co służy uświadomieniu śmierci, śmierci, której przecież nie ma. Wymazano ją z przestrzeni refleksji. Odsunięto ją do enklawy bojaźliwych albo zrzędliwych, przetransponowano ją w reinkarnacje albo inne przepoczwarzenia, byle tak nie straszyła swoim przyglebiającym memento mori

Słowa stały się bezdomne i o tym powinniście dziś napisać kochani poeci. O tym i o tej jakże dojmującej samotności człowieka na oceanie głupoty… tematy zarówno potężne, monumentalne, jak i mikro prywatne i intymne, jak Ocean, i jak Ocean burzliwe, aby kojąco je zrozumieć i odkodować, ku jakiejś znośnej przyszłości… ku Poezji właśnie, ku wszystkim obrzeżom, których doznajemy po napisaniu wiersza.

Andrzej Walter