Aleksander Nawrocki
Listy do żony, w zaświaty (fragmenty)
Barbarze-Bajce
Kiedy Cię poznałem była jesień. Mieszkałem kątem u kolegi. Nie miałem nic prócz kilku paczek książek i skończonych trzech fakultetów. Dotąd lubiłem brunetki, a Ty stanęłaś przede mną światłowłosa. W dodatku w mini /wolałem zawsze maxi/. Tylko ten perłowy uśmiech. I głos. Głęboki, przekonywujący. Nieduża kształtna głowa i szyja, prawie łabędzia. Robiłaś wrażenie: postawą, sposobem bycia, onieśmielałaś mężczyzn... I ich zdziwienie, dlaczego wybrałaś akurat mnie. Ale dziś ciągle dręczy mnie myśl: czy można było Cię uratować? I boli Twoje cierpienie przy odchodzeniu. Moja wobec niego bezradność. I irracjonalny wyrzut – dlaczego pozwoliłem Ci odejść? Zaufałem medycynie, świętym cudotwórcom i temu, że uzdrowię Cię przekazywaną Ci energią. Zapewniałem Cię po wielekroć, że nie dam Cię śmierci..., a ty mi ufałaś lub próbowałaś... Ciągle nie mogę pogodzić się z tym, czy z tym kimś, kto zabrał z tego świata tak pięknego i szlachetnego człowieka, w dodatku obdarowanego pragnieniem życia. Uwielbiającego swoje wnuczki i dumnego że ma dobre córki. Kilka lat temu poeta Krzysztof Gąsiorowski w rozmowie o poezji i kobietach powiedział mi: ty nie wiesz kogo masz. Pani Basia jest kobietą wyjątkową. Wtedy zdziwiło mnie to. Jeszcze nie dorosłem do takiego przeświadczenia. Dziś wiem, że gdyby Pani Basia pojawiła się znowu w moim życiu, miałaby przy sobie zupełnie innego mężczyznę. Może takiego, jak pragnęła, żebym nim był. Co w niej podziwiałem? Że nigdy, w żadnej sytuacji, nawet najbardziej nieprzewidzianej, nie powiedziała wulgarnego słowa. Wolała w ciszy serca zapłakać. Albo udać, że jest poza tą sytuacją. Była prawdziwą damą. Nie tylko dlatego, że lubiły Ją kapelusze. I nawet w wieku bliżej 50-tki wyglądała dziewczęco.
Jeśli jedyną mą nadzieję
Okrutny wicher jak sen zmiecie,
Nigdy szczęśliwy już nie będę
Ni na tym, ni na tamtym świecie.
Tak modlił się Aleksander PETOFI do swojej Julii, kiedy się poznali i kiedy byli szczęśliwi. Powtarzałem Ci ten wiersz wielekroć, zaczynający się od słów „Miła, brązowe oczy Twoje...”. W Twoje szczęśliwe oczy i uszy. Również wtedy, kiedy 14 czerwca 1975 roku po południu w opinogórskim kościele braliśmy ślub, Ty uśmiechnięta z bukietem polnych kwiatów: chabrów, kąkoli i innych (zawsze później powtarzałem Ci, że kąkol w Twoim życiu to ja, atrakcyjny chwast w zbożu, a pozostałe kwiaty to Ty). Wtedy klęcząc przed ołtarzem z w niebo wstępującą Matką Boską byłem szczęśliwy do łez, które dzielnie przełykałem powtarzając za księdzem słowa przysięgi: „I że Cię nie opuszczę aż do śmierci”. Piękna i okrutna przysięga. Szkoda że już spełniona i że to nie ja pierwszy. Dzień wtedy był słoneczno-pochmurny, na chórze „Ave Maryja” śpiewał nam i grał na skrzypcach student Wyższej Szkoły Muzycznej, a szampana piliśmy w opinogórskim pałacyku Zygmunta Krasińskiego, następnie wprowadziłem Cię na jego wieżę z widokiem zielonych zbóż i drzew i powiedziałem: takie będzie nasze szczęście, wiecznie młode, zielone aż po horyzont naszego życia. Co się do joty wypełniło, nawet, gdy w nasze życie wdzierały się czasem burze, deszcze i zawieruchy, to zawsze byłaś tylko Ty, której mogłem ufać, wierzyć w Twoje dobre rady, i której nigdy żadna z kobiet nie zastąpiła, nawet gdy zdarzały się okazje, to trzymałaś mnie od nich z daleka. Tak mówiły i czuły moje chwilowe zauroczenia: nie możemy tego zrobić, coś nas powstrzymuje, wręcz zakazuje. A więc jednak coś ponad nami istnieje. Według rodzinnej legendy opinogórski kościół budował Twój prapradziad przybyły z Lotaryngii, sprowadzony przez Krasińskich, za co w dowód wdzięczności w roku 1985 razem z Wojciechem Żukrowskim kładłaś kamień pod przyszły pomnik Zygmunta przybrany polnymi kwiatami, a jesienią ubiegłego roku przesłałaś mu przeze mnie kwiaty, gdy z grupą poetów pojechaliśmy do Opinogóry na spotkanie autorskie. Był wtedy mglisty ranek, ale z południa rozsłonecznił się świat, znak dla mnie że wyzdrowiejesz i przyjedziemy tu jeszcze niejeden raz.
(...)
Kiedy piszę te słowa, a jest rano, obok w pokoju płacze bez powodu Twoja ukochana młodsza wnuczka, Liliana i nie można jej utulić. Przestała, gdy jej powiedziałem, że ten płacz sprawia przykrość babci Basi, która tak ją kochała. Siedzi teraz zamyślona. Skończyła niedawno 3 Modlę się tedy, Basiu do Ciebie codziennie: chodząc nad Twoje morze, będąc wśród pól i lasów, na gwarnych ulicach i w kościołach, do których zacząłem chodzić dla Ciebie, modlę się strofą Juliusza Słowackiego z poematu „W Szwajcarii”, do Ciebie, o którą modliłem się od lat chłopięcych: zimą, przez malowane mrozem szyby i latem pod krzewem bzu, przed domem zbudowanym przez rodziców w jedną noc na pocarskim poligonie wojskowym, wśród pól „malowanych zbożem rozmaitem /A. Mickiewicz/,”potem na studiach, podczas wykładów, w akademikach, na skalistych drogach do nieuniknionej samodzielności – w absolutnym odosobnieniu. Modlę się i dziś, codziennie, do Ciebie, tymi słowy Wielkiego Juliusza:
Ledwie zniknęła jak sen jaki złoty,
Usycham z żalu, omdlewam z tęsknoty
I nie wiem czemu ma dusza z popiołów
Nie wylatuje za Nią do aniołów,
Czemu nie leci za niebieskie szranki
Do Tej zbawionej i do tej kochanki...lata, jest bardzo mądra i zazwyczaj spokojna. Pewnie ja swoim pisaniem o Tobie sprowadziłem na nią ten wielki jak na dziecko płacz. Teraz siedzimy zamyśleni oboje: ja ze ściśniętym gardłem, ona już bez łez, milcząca. Może ta rozpacz po Niej nie pozwala Jej odejść tam, gdzie pragnie, w lepszy dla Niej świat i dlatego cierpi razem z nami? A dziecko to czuje.
(...)
Modlę się tedy, Basiu do Ciebie codziennie: chodząc nad Twoje morze, będąc wśród pól i lasów, na gwarnych ulicach i w kościołach, do których zacząłem chodzić dla Ciebie, modlę się strofą Juliusza Słowackiego z poematu „W Szwajcarii”, do Ciebie, o którą modliłem się od lat chłopięcych: zimą, przez malowane mrozem szyby i latem pod krzewem bzu, przed domem zbudowanym przez rodziców w jedną noc na pocarskim poligonie wojskowym, wśród pól „malowanych zbożem rozmaitem /A. Mickiewicz/,”potem na studiach, podczas wykładów, w akademikach, na skalistych drogach do nieuniknionej samodzielności – w absolutnym odosobnieniu. Modlę się i dziś, codziennie, do Ciebie, tymi słowy Wielkiego Juliusza:
Ledwie zniknęła jak sen jaki złoty,
Usycham z żalu, omdlewam z tęsknoty
I nie wiem czemu ma dusza z popiołów
Nie wylatuje za Nią do aniołów,
Czemu nie leci za niebieskie szranki
Do Tej zbawionej i do tej kochanki...
Aleksander Nawrocki
Na fotografii w tekście: Barbara Jurkowska-Nawrocka