Nowości książkowe

 

  

Plakat

Barbara Gajewska

Ja, Judasz (proza)

 

Rzadko wchodziłem do tego lasu, ale ten las wszedł we mnie, boleśnie, korzeniami rozorał mój spokój, pniami starych sosen zatrzymał mnie w tamtym dniu i już nie widzę progu jutra, nie jestem w stanie zrobić kroku w jutro, jestem w tamtym dniu, na zawsze zatrzymany w tamtym dniu, tak jak on – mój ojciec. Jesteśmy obaj uwięzieni w tym lesie. On tam siedzi, pod młodą sosną, która cienkimi jeszcze gałązkami umiała zwabić go i zatrzymać na zawsze, a jedna z tych gałązek wciąż drży, choć znikąd nie czuć żadnego podmuchu, choć powietrze stoi jakby zalane betonem i w tym betonie zastygłe razem z całym lasem. Ta gałązka, niby taka marna, niepozorna, a oparła mu się, wytrzymała, okazała się silniejsza niż on. I ostatecznie – pokonała go.

Teraz on – mój ojciec – siedzi tam i czeka na mnie, więc chodzę do niego codziennie i gawędzimy sobie. I to gawędzenie sprawia nam radość. Tyle mamy sobie do powiedzenia! Teraz dopiero, teraz...

Czy kochałem mojego ojca? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. On też nigdy mi nie mówił, że mnie kocha. Czułem jednak, że mam w nim oparcie i że mogę pozwolić sobie na więcej niż moje rodzeństwo. A było nas pięcioro – dwie dziewczyny i trzech chłopaków. A ja byłem najmłodszy. I chorowity. Nie było roku, żebym nie przeszedł jakiejś poważnej choroby. Może dlatego byłem szczególnie ochraniany, oszczędzany. Gdy trzeba było krowy czy owce wypędzić na pastwisko, chrustu przynieść z lasu, chwastu dla świniaka narwać, ojciec zawsze posyłał kogoś starszego z rodzeństwa. Stasiek niech zostanie w domu – mówił. – Łun jesce mały.

I zawsze byłem  jeszcze za mały do tych różnych prac, choć już miałem lat dziesięć, czy dwanaście. Zawsze przecież był ktoś starszy ode mnie, zdaniem ojca bardziej odpowiedni, by zrobić to czy tamto. Moi bracia czasem kłócili się z ojcem, że wszystko muszą za mnie robić, przecież chociaż gęsi mógłbym przypilnować. Siostry jak to kobiety, posłuszne instynktowi macierzyńskiemu, traktowały mnie ciągle jak małe dziecko, którym właśnie one są w stanie najlepiej się zaopiekować. A matka? W zasadzie popierała ojca,  choć bywało, że wypominała mu tę jego nadmierną, jak sądziła, troskliwość o mnie. I żeby pokazać innym, że ode mnie też czegoś wymaga, posyłała mnie czasem, żebym kurom do miski wody nalał, psu jeść zaniósł, śmieci z polepy pozmiatał. Matka potrafiła i klapsa mi dać, gdy np. wylałem mleko z kubka i potem nie miałem  czym chleba popić, a mleka już więcej nie było, bo akurat dojna była tylko jedna krowa, druga tuż przed wycieleniem nie dawała mleka, a ta dojna dawała go niewiele, gdyż na pastwisku nigdy się nie najadała, była zamorzona i wydawało się, że kości przebiją jej skórę. Matka jednak innym razem brała mnie na kolana, przytulała, całowała, gładziła po głowie.  Ojciec nie robił tego nigdy. Miałem wrażenie, że zawsze traktował mnie poważnie, jak dorosłego, choć byłem dzieckiem i choć mówił, że jestem za mały, żeby coś tam zrobić. Pamiętam, że dzielił się ze mną swoimi zmartwieniami, gdy była susza, od dwóch miesięcy ani kropla nie spadła, na pastwisku trawa prawie wyschła, na łące też, a tu pora kosić. Skąd my siana weźmiemy na zimę? A ja chciałem ojca pocieszyć:

– Tato, przecież przez naszą łąkę przechodzi rów i tam jest trochę wody, to będziemy wiaderkami tę wodę nabierać i wylewać na łąkę i podlejemy trawę!

Mój pomysł wydał mi się genialny, a ojciec powiedział  tylko:

– No, no, Stasiu, a toś wymyślił...

* * *

Stary Kulak późno dziś wyprowadza na pastwisko swoją krowinę. Dwie owce idą za nią posłusznie, jak dwa wierne psy. I zwierzęta, i człowiek tworzą dziwną grupę istot tak mizernych, wymęczonych, wychudzonych, że zdaje się, cudem jakimś jeszcze trzymających się życia.

I wszystkie te istoty dźwigają brzemię starości. Wloką się teraz z trudem po piaszczystej wiejskiej drodze, przystając czasem dla wytchnienia, a stary Kulak gładzi po kościstym grzbiecie krasulę, zanurza w liche wełniane runo owiec żylastą dłoń i zachęca:

–  No, dali, dali, juz ino ino bedzie trowka.

A ludzie śmieją się z Kulaka, że popycha swoje zwierzęta za zady, to jedno, to drugie, że w końcu i jego trzeba będzie popchnąć, by jakoś ta przedziwna ekipa dotarła do swojego celu. I nie rozumieją ludzie, dlaczego ten stary jest tak głupi i uparty, i nie chce się zgodzić, by zabrało go do siebie któreś dziecko. A trzeba  przyznać, że wszystkim jego dzieciom powiodło się. Pokończyły szkoły, mają dobre zawody, mieszkają w miastach. Niektóre mają nawet samochody. Rzadko przyjeżdżają, bo nie mają czasu, muszą dużo pracować, żeby sobie życie jak najlepiej ułożyć. Poza tym, tu na wsi wciąż droga piaszczysta, samochód mógłby zaryć, może i popsuć się. Ludzie rozumieją to, i rozumieją, że najkorzystniej dla Kulaka i jego dzieci byłoby, gdyby sprzedać tę marną schedę starego, znajdzie się przecież we wsi jakiś kupiec, są młodzi gospodarze, którzy chcą powiększać swoje gospodarstwa i perspektywy dla nich też są, bo rząd obiecuje wsparcie dla wsi, obiecuje drogi wybudować, kredyty niedrogie na maszyny rolnicze dawać, więcej za produkty rolne płacić, ale trzeba mieć siłę do pracy i pilnować swoich interesów. Gdzież mu tam, staremu Kulakowi do takich wymogów! Co on sam może zwojować? Dopóki jeszcze Kulakowa żyła, jakoś to było. Ale teraz? Gdzie samemu, staremu chłopu gospodarstwo prowadzić? Więc niechby sprzedał, niechby poszedł do któregoś, przecież dzieci po to się ma, żeby na starość wsparcie było. I opieka. I zauważyli ludzie, że ostatnio częściej najmłodszy jego syn się pojawia, jego ulubiony syn. No i dobrze, bo komuż jak nie jemu stary ojciec mógłby zaufać?

I zaufał stary ojciec.

A Staś obiecywał:

– Tato, na tę zimę tylko zabiorę cię do siebie. Zima ma być sroga, zamarzniesz w chacie. Zwierzętami zaopiekują się sąsiedzi, a jak przyjdzie wiosna, przywiozę cię na wieś.

I zabrał Staś ojca do miasta. A w tym mieście było prawie jak na wsi, bo Staś wybudował sobie dom przy ulicy na peryferiach. Za jego domem były ugory, na których rosły różne zielska, a po przeciwnej stronie ulicy rósł sobie sosnowy lasek, prawie taki sam jak za domem ojca. Stary Kulak mógł tu poczuć się trochę jak na swojej wsi, a jednak tak się nie poczuł. Bo te pola nieuprawiane były mu obce, i las sosnowy – obcy. I co najważniejsze – obcy byli tu ludzie. Wychodził czasem przed dom, na ulicę i czekał, by ktoś do niego zagadał, albo żeby móc do kogoś zagadać, ale ludzie przechodzili śpiesznie, nikt się nie zatrzymał, nie zapytał o nic, nawet pochwalony nie powiedział. A najczęściej to ci ludzie przejeżdżali samochodami i najwyżej zatrąbili, by uprzedzić starego, żeby czasem nie wszedł na jezdnię. Na dodatek Staś strofował go nieraz, że tak wystaje przed płotem jak żebrak jakiś, że nie ubierze się porządnie, że mu wstyd za niego. Cóż było robić? Stasia przez większą część dnia nie było w domu, jego żony też, a dzieci nie mieli, więc przykrzyło się Kulakowi niemiłosiernie. Gdyby był u siebie, mógłby pogadać do krasuli, do owiec, czy choćby do starej lipy na podwórku. Mógłby wyjść na drogę   i popatrzeć na inne chałupy, czy u Smugów już gotują obiad, czy dym leci prosto  z  komina i wróży dobrą pogodę. Mógłby spotkać Jarugę lub Waśkowiaka, pogawędzić trochę o czymkolwiek, czy będzie tęga zima, czy chałupę ogacać, czy drewna na opał wystarczy. A tu? Ani do kogo gęby otworzyć. To zaczął chodzić Kulak do tego lasku sosnowego. Tam zobaczył czasem sarenką, wiewiórkę lub zająca, i raźniej mu było na duszy. Tam i do drzew pogadał, bo cóż one winne, że obce? Powoli stawały mu się bliskie i jakby coraz uważniej słuchały go. Opowiadał im swoje życie, swoje żale. A zwłaszcza upodobał sobie taką młodą sosenkę, pod którą siadał nawet na śniegu, i mówił jej o tym, co go boli. I teraz dopiero zauważył, że potrafi mówić o tym, co tam w środku się w nim kłębi i spokoju nie daje. Nigdy wcześniej tak nie było. Czasem milknął zawstydzony, że tak bebechy z siebie wyciąga, jak jakaś baba. Ale co tam, nikt nie słyszy, oprócz tej sosenki młodej, która pieściła go gałązkami, łaskotała po starej twarzy, jakoś uciszała, uspokajała. I tak jakoś minęła zima. W sumie nie miał źle stary Kulak. Miał swoją kajutkę u syna, z oddzielnym wejściem, nikomu więc nie musiał się pokazywać, jeśli nie chciał. Było mu ciepło, nie musiał się martwić o nic. Dostawał jedzenie, picie. Jezdem jak ten pies – pomyślał kiedyś. – Mom legowisko i miske. A co jo myśle, co jezd tam we mnie we środku, to nik ło to nie zapyto. Nikogo to nie łopchodzi. I po co jo tu jezdem? Zeby tylko spać, źryć i srać?

I zagadnął do syna:

– Stasiu, a to zima sie kuńcy. Miołeś mnie łodwieźć do nos, na nasom wieś.

A Staś tłumaczył:

– Tato, to dopiero początek kwietnia. Jeszcze zimno. I wiesz, postanowiliśmy

z Mietkiem i Mirką, że najpierw trochę odremontujemy twoją chałupę. Dach przecież przecieka, przez ściany wiatr dostaje się do środka. No i podłogę drewnianą trzeba położyć, żeby ci cieplej było.

– To mi choć łowce przywieź – prosił ojciec. – Po co u łobcych majom być? Tu, na tych ługorach za chałupom, pewno trowsko porządne urośnie. A i na drodze. I na polanie w lesie. Wyjadłyby sie moje baśki ze hej. A jo miołbym wreście jakomś robote. Bo jak cłowiek nic nie robi, to i zyć się nie chce.

– Pomyślę o tym, tato, pomyślę – obiecywał Staś. – Ale to tak głupio będzie wyglądać, żebyś ty

z owcami tu koło domu chodził.

– Nie bój sie, nikto nie bedzie widzioł, dali gdzie popendze.

– Oj, tato...

I minął maj, i minął czerwiec, trawy porosły bujne na ugorze za domem, i na skwerku pod lasem, a Staś nie miał czasu, żeby pojechać po owce. A na początku lipca zjawili się nagle wszyscy – Mietek i Romek, Mirka i Zośka. I ich rodziny.  I wszyscy tacy zadowoleni, roześmiani, hałaśliwi. Chciało im się aż ze Śląska przyjeżdżać.  A cóz to za okazyjo – pomyślał Kulak. I wnet się dowiedział.

Wystawiono stół na podwórko, bo pogoda była wymarzona – nie za gorąco, ale ciepło, przyjemnie, słoneczko wesoło igrało w trawie, wietrzyk muskał leciutko zadowolone  twarze. Na stole dużo jedzenia i wódka. Kulak lubił czasem napić się wódki, ale nigdy nie miał na nią pieniędzy. Nie mógłby spojrzeć w oczy dzieciom, gdyby przepił grosz, zamiast im kupić bułkę. A tu tyle wódki!  Juści, inny tero świat. Inacy ludzie zyjom – pomyślał.

I zrobiło się wesoło na podwórku u Stasia Kulaka. I staremu Kulakowi jakoś raźniej zrobiło się na duszy. Może dlatego, że wszystkie jego dzieci tu były i widział, że im dobrze, a może dlatego, że wychylił już piąty kieliszek? Tym razem polał jego najmłodszy i to on przemówił. I Kulak słyszał, jak z zadowoleniem informował wszystkich o załatwieniu sprawy. Jak korzystnie udało mu się sprzedać gospodarstwo ojca, jego krowę i dwie owce. I nawet za tę walącą się chałupę wziął niezły grosz. I zwołał tu wszystkich, by się uczciwie tymi pieniędzmi z nimi podzielić. A ojciec może zostać nadal u niego albo po kolei mogą go po trochu potrzymać u siebie inni. Jak chcą. No i ojciec też otrzyma sprawiedliwie część pieniędzy ze sprzedaży.

Kulak już nie słuchał dalej. Minęło alkoholowe zamroczenie. Wstał i powiedział bardzo dobitnie:

– Wsadźta se w dupe te piniondze.

I poszedł w stronę sosnowego lasku.

– On tam często chodzi – skomentował Staś. – Niech sobie pospaceruje. Ochłonie trochę, przemyśli. Przecież chcemy dobrze dla niego.

Mietek nalał wszystkim wódki. Wypili za zdrowie ojca.

* * *

Tato, tato... Ja, twój najmłodszy, twój synek ulubiony... Teraz wiem, że cię kochałem, zawsze cię kochałem... A jednak... Ja – Judasz...

 

  

Plakat

Zapraszamy na 4. edycję 

Imieniny Marszałka w Bibliotece im. Piłsudskiego

 

Spotkanie online odbędzie się 19 marca 2021 r. w  godz. 17.00-18.30.

W programie:

– Po prostu… Wieniawa – prezentacja prof. dr hab. Przemysława Waingertnera (Uniwersytet Łódzki, Polskie Towarzystwo Historyczne)

– „Chórem dla Marszałka” - piosenki dwudziestolecia międzywojennego oraz pieśni patriotyczne w wykonaniu Stowarzyszenia Śpiewaczego im. Stanisława Moniuszki w Łodzi

– Powinszowania w Dniu Imienin – odczytanie najciekawszych życzeń imieninowych przesłanych do Biblioteki pocztą tradycyjną i mailową.

 

Bolesław Wieniawa-Długoszowski (1881-1942) – adiutant Józefa Piłsudskiego, generał dywizji Wojska Polskiego, dyplomata, pierwszy ułan II RP.

Prof. dr hab. Przemysław Waingertner – historyk reprezentujący Katedrę Historii Polski Najnowszej UŁ i Polskie Towarzystwo Historyczne. Zainteresowania badawcze: Polska myśl polityczna XX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem obozu piłsudczykowskiego / Życie polityczne Drugiej Rzeczypospolitej / Polski czyn zbrojny w I i II wojnie światowej / Historia Łodzi i regionu.

Stowarzyszenie Śpiewacze im. Stanisława Moniuszki w Łodzi (Moniuszkowcy) – powstało w roku 1894. Chór Stowarzyszenia wykonuje zarówno muzykę sakralną, jak i świecką oraz kolędy. Więcej informacji: https://moniuszkowcy.pl.tl/

 

Aby dołączyć do wydarzenia na komputerze czy laptopie wystarczy kliknąć w link: 

https://wbpwlodzi.clickmeeting.com/4-edycja-imienin-marszalka-w-bibliotece-im-pilsudskiego-

Aby dołączyć do wydarzenia na urządzeniu mobilnym wystarczy pobrać darmową aplikację ClickMeeting (Android, iOS) i wpisać ID pokoju: 825626845.

 

Zapraszamy i życzymy udanego spotkania.

Udział w spotkaniu jest bezpłatny.

Wydarzenie na Facebooku : https://www.facebook.com/events/276658550563363

 

  

Plakat

Adam Majewski

Trzy obrazy napisane – o ikonach

 

Obraz I

Topografia i tożsamość

Widocznie już nie potrafię oznaczyć tego momentu, kiedy wkroczyłem w krąg rosyjskiej kultury. Stałem się dzięki żonie, Rosjance z odległego Ałtaju, właścicielem przepustki – albo pajdzy – umożliwiającej poruszanie się po rozległych przestrzeniach kodu kulturowego Rosji; zarówno po bogactwie sensów wywodzących się z tradycji bizantyńskiej i staroruskiej, jak i po szlaku ukrytych (ale jawnych dla tych, którzy przeszli rytuał włączenia) połączeń ducha i natury w syberyjskim szamanizmie.

* * *

Chociaż rozpoznawanie tego rozległego imperium artystów w bezkresnej Rosji rozpoczęło się dla mnie wcześniej, już w dzieciństwie. Było bowiem w domu Niemirów oczywiste, że ojciec mojej matki, urodzony w Połocku, mieście nazywanym w sarmackiej republice Wrotami Moskwy, tkwił przez całe życie w pewnego rodzaju rozkroku między płytami tektonicznymi dwóch kultur. Tożsamość miał ukształtowaną przez to rozdarcie, a ślad w niej pozostawiły żywioły etniczne kształtujące ruchome pogranicze Wielkiego Księstwa Litewskiego oraz Carstwa Rosyjskiego, które do rangi Imperium wzniósł Piotr Wielki w roku 1721.

Ogromnym piętnem odcisnął się w życiu dziadka kataklizm wywołany przez rewolucję lutową, która powaliła gigantyczne imperium po 196. latach trwania. Później nadszedł, w tym samym 1917 roku, czas terroru rewolucji bolszewickiej i wojny domowej, który wymiótł po części spolonizowane – na przestrzeni wieków kluczące między katolicyzmem a prawosławiem – „dworianstwo” w granice odnowionej Rzeczypospolitej. Stała się dla nich domem, ale w granicach ustalonych traktatem ryskim zapewne obcym i prowizorycznym.

Wprawdzie Niemirowie przenieśli się zaledwie kilkanaście kilometrów dalej, zostali od dawnego gniazda rodzinnego w Połocku odgrodzeni międzypaństwową granicą. Przyszło im od tej pory żyć w oderwaniu od miejsc, ludzi i żywych przekazów, tworzących topografię indywidualnej tożsamości. Zabrakło też świętych ikon.

 

Obraz II

Wędrujące granice

W takich okolicznościach, które podyktowały ówczesne położenie ojca mojej matki (zachodnie kresy Imperium Rosyjskiego przeobraziły się w ciągu kilku lat i w wyniku wojny polsko-bolszewickiej w kresy wschodnie II Rzeczpospolitej), dokonała się transgresja tożsamości. Jak później się okazało, przed upływem niecałych dwóch dziesięcioleci, ów dom „obcy” i „prowizoryczny” także był schronieniem tymczasowym.

Ten doraźny dom zawierał w sobie pewien paradoks; był zarazem miejscem wygnania, jak i ostoją tradycyjnych wzorców kulturowych, które nie mogły dłużej się utrzymać w porewolucyjnej Rosji. Zastąpiły je bowiem nowe, w gruncie rzeczy niszczycielskie idee.

Podczas kolejnej wojny doszło do przekroczenia wszelkich ludzkich granic. Po jej wygaśnięciu – nie z powodu zmęczenia wojną, ale w wyniku osiągnięcia militarnych celów w 1945 roku przez aliantów i Stalina – granice państw zostały poprowadzone w sposób rujnujący dotychczasowe obszary pograniczne. Czy było jednak co rujnować?

Z opowieści jego żony, poznanej przez niego już w nowym gnieździe – w odbudowywanym po wojnie Gdańsku, raczej nie przesadzonych, dowiedziałem się, że do cerkwi nie chodził, a jedynie raz w roku, podczas Wigilii Paschalnej, odwiedzał świątynię katolicką. Nie mógł tam podziwiać uroczystego otwarcia Carskich Wrót, ani uczestniczyć w najważniejszej w prawosławiu św. liturgii Zmartwychwstania Pańskiego. Biorąc udział w wielkanocnych obrzędach w rycie rzymskiego katolicyzmu, był we wspólnocie kościoła niejako osobny – jak drzewo przesadzone do innego lasu. Znad Dźwiny nad Wisłę. A tam nie było świętych ikon.

* * *

Zaś jego żona, matka mojej matki, została wydana na świat na innym pograniczu, w części Kociewia określanej toponimem Olędry – jak w przedrozbiorowej Rzeczpospolitej nazywano osiedleńców z Europy Zachodniej, na przykład ówczesnych Niderlandów, czy też Śląska, Czech i Węgier. Dorastała w otoczeniu reprezentującym mieszaną duchowość – zarówno zastaną, katolicką, jak i protestancką. Z dociekań genealogicznych wynika, iż jej przodkowie w linii męskiej, po których miała nazwisko, przybyli w Deltę Wisły z dzisiejszej Austrii, z dorzecza Dyji lub okolic miasta Raabs. To już inna historia.

 

Obraz III

Gabinet ikon

Mój naskórkowy związek z rosyjską kulturą, jako długoletniego obserwatora i doraźnego uczestnika, rozgrzewały przede wszystkim sztuki plastyczne, w mniejszym zakresie także literatura, kino i teatr. Wzrok nie tylko w moim przypadku okazał się nadrzędnym zmysłem w procesie rozpoznawania otaczającego świata. Doświadczanie rzeczywistości w sferze wizualnej jest mniej wymagające niż konfrontacja z jej odzwierciedleniem w postaci słów – zapisanych, wypowiedzianych, wyrecytowanych czy wyśpiewanych. Te rodzaje twórczości, której tworzywem jest słowo, niekiedy porzucają swojego odbiorcę w otchłani kontekstu, zaś oczy, niezależnie od niego, torują drogę do pobudzenia postrzegania.

Nic zatem osobliwego w tym, że, poznając nowe miejsca, buduję wpierw ich kulturową makietę za sprawą „czytania” architektury i różnorodnych artefaktów w przestrzeni – na przykład reklam, graficznych ujęć rozkładów komunikacji miejskiej czy wszechobecnych ideogramów. Kiedy trafiam do jakiegoś miasta, szczególnie po raz pierwszy, prędzej czy później rezerwuję czas na niespieszne, dokładne, wnikliwe poznawanie miejscowych ekspozycji w muzeach i galeriach sztuki.

Krążąc ulicami Tomska, pieszo czy w marszrutce – kiedy już przybędzie się do tego ponad półmilionowego (licząc bez przyległych miast) i znaczącego w Syberii Środkowej ośrodka uniwersyteckiego – można się poczuć niczym czytelnik opasłego tomu różnorodnych tekstów. Każda dzielnica, nie tylko Leninskij i Oktjabrskij, jest jak obszerny rozdział, a gmachy – jak kolejne strony. Tych stronic są setki, jeśli nie tysiące, zaś każda z nich może pomieścić niezliczoną liczbę obrazów – żywych scen teatru codzienności, a także reklam, malunków, szyldów, napisów i tak dalej. Ale w jednej z tych mnogich budowli, z pierwszych lat dwudziestego wieku, w Obwodowym Tomskim Muzeum Malarstwa, znajduje się niewielki gabinet – w porównaniu z siedzibą instytucji.

W tym pokoju, w rogu budynku, gdzie wystawa zakręca mniej więcej w połowie drogi, kierując zwiedzającego w stronę finału – pomieszczeń z wielkim, dziwiętnastowiecznym malarstwem rosyjskim, zebrano ikony z okresu bez mała pięciuset lat. W kolekcji nie ma tysiącletnich świętych obrazów, za to są eksponaty zarówno z Rusi, jak i nowożytnej Rosji.

Te kilkadziesiąt ikon nie stanowi pokaźnej kolekcji, ale ich nagromadzenie na przestrzeni średniej wielkości mieszkania, w dodatku w oszklonych gablotach, może powodować zawrót głowy. Tyle złotych przedmiotów na raz wcześniej nigdzie nie widziałem. Choć gabinet ikon nie jest „pisany” według klucza sakralnego, obejmuje zwiedzającego aurą odświętności – to szczególny zakątek w całym gmachu muzeum.

Wyjątkowość gabinetu ikon w Tomsku, przynajmniej w moim odbiorze, polega na tym, że ekspozycja nie została uporządkowana według jakiejś narracji – historycznej lub społeczno-kulturowej. Muzea z „narracją” (za wyjątkiem wspaniałego warszawskiego Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN) do mnie bardzo rzadko przemawiają – są w dwójnasób muzealne, prezentują na przykład dawne dzieła sztuki oraz bieżący dyskurs w dziedzinie historii czy nauk społecznych. Są muzeami wtłoczonymi w inne muzea. Pewnego rodzaju konserwatywne podejście do ekspozycji w Tomsku paradoksalnie dodaje dawnej sztuce mocy, pojmowanej jako ładunek emocjonalny, a w przypadku świętych ikon jeszcze intensywniejszy.

Ikony zostały urządzone według dwóch wzorcowych w muzealnictwie kluczy – czasu powstania i tematyki przedstawienia. To nie znaczy wcale, że zbioru świętych ikon nie można podczas zwiedzania wiązać samodzielnie, zgodnie ze swoim wyczuciem estetycznym (lub religijną żarliwością), w ponadczasową opowieść.

Uniwersalny wymiar ekspozycji niejako dowodzi, że „sztuka jest świętością”. W kontekście prezentowania ikon, jako eksponatów, to także dowód potraktowania zbiorów z właściwym szacunkiem, bezstronnie – bez ubierania w szaty interpretacji. W dobie budowania przez współczesną Rosję nowej tożsamości, w miejsce wyrwy powstałej w minionym stuleciu z powodu ciężaru historii, o takie nadpisywanie znaczeń wcale nie trudno – choć nie dokonuje się ono teraz tak gwałtownie, a jedynie niekiedy bywa niepokojące.

Wizyta w takim miejscu – jak gabinet ikon w muzeum malarstwa – nie wymaga odświętności, ale staje się celebrowaniem pewnego stałego porządku. Ikona towarzyszy mieszkańcom Rosji od bez mała tysiąca lat. Stała się medium najważniejszych znaczeń w rosyjskiej kulturze, albo i szerzej – w umysłowości Wschodu.

Ikona jest „wpisaną” w materię obrazu (gra słów jest tutaj celowym zabiegiem) wizją porządku świata – jest zarówno kulturową kliszą, jak i schematem objaśniającym sprawy ostateczne w obrządku prawosławnym.

Opuszczenie gabinetu ikon to przemieszczenie się w zupełnie inny wymiar – gwałtowne wtargnięcie w chłodną przestrzeń prezentowania muzealnych zbiorów. Białe ściany, froterowana podłoga, szelest jednorazowych woreczków nakładanych na obuwie. Ikony ocieplają psyche zwiedzających nie tylko połyskliwością złota, lekko przybrudzonego korozją i zanieczyszczeniami dużego rosyjskiego miasta (lub wielu miejsc-przystanków, także o przeznaczeniu sakralnym, które nałożyły się na tę korozję na przestrzeni stuleci).

* * *

Wszystkich szczegółów związanych z pobytem w muzeum, łącznie z przejściem przez gabinet ikon, nie zdołałem odnotować w pamięci. Istotą takich wizyt są notatki, jak i ślady w pamięci. Operowałem tutaj tymi wrażeniami, które okazały się trwalsze. Wszak wszechmoc ikon – w miejscu oddalonym od domu o prawie siedem tysięcy kilometrów – onieśmieli każdego podróżnika.

* * *

Niepamięć przysłania teksty kultury, które chłonąłem w młodości (w tle przysłuchując się opowieściom dziadka z Połocka), później ucząc się z własnego wyboru języka rosyjskiego i studiując filologię polską, a także zgłębiając inne dziedziny wiedzy. Wybrane teksty przebijają zza tej mgły, choć pełny krajobraz tych wędrówek pozostaje przysłonięty.

Tego teraz bynajmniej nie żałuję, bo celem poszukiwań kulturowych, a może i duchowych, jest przyswajanie coraz to nowych obrazów, książek, filmów, spektakli, a nawet muzyki. Układają się one w ciągłą linię drogi, która prowadzi do – ujmując to bardzo szeroko – osobistej świadomości kulturowej.

Dziedzictwo kulturowe Bizancjum, do którego przynależy pisanie ikon, od zawsze było dla mnie gdzieś w tle – w pokładach pamięci, a może przeczuć – obecne albo wyczuwalne. Czasami widzenie tej nadbudowy wyostrzało się, a teraz jest szczególnie wyraźne.

Adam Majewski

Ikona w tekście: Danuta Perier-Berska

 

  

Plakat

Pod patronatem Wójta Gminy Tokarnia

XII Ogólnopolski Konkurs Poetycki „O Kwiat Dziewięćsiła” Skomielna Czarna 2021

 

 

  1. Konkurs organizuje Stowarzyszenie Radia Ain Karim Dobra Fala w Skomielnej Czarnej (gmina Tokarnia, pow. myślenicki, woj. małopolskie).
  2. Konkurs ma charakter otwarty i mogą w nim brać  udział osoby, które ukończyły 18 lat, niezależnie od przynależności do związków i stowarzyszeń twórczych.
  3. Na konkurs należy  nadesłać zestaw trzech wierszy o tematyce dowolnej w czterech egzemplarzach, niepublikowanych (w tym w Internecie) oraz nie ocenianych w  innych konkursach. Łączna objętość zestawu wierszy nie może przekraczać trzech stron wydruku  komputerowego, formatu A4. Rękopisy nie będą oceniane.
  1. Każdy uczestnik konkursu, do obowiązkowego zestawu trzech wierszy może dodatkowo dołączyć jeszcze jeden wiersz na temat: „Zdrowy styl życia” uwzględniający jednocześnie walkę z nałogami (w czterech egzemplarzach) w kategorii, O nagrodę Wójta Gminy Tokarnia. Wiersze w tej kategorii nie są obowiązkowe i będą oceniane oddzielnie.
  2. W konkursie nie mogą brać udziału autorzy, którzy byli nagradzani lub wyróżniani w poprzedniej edycji konkursu (2020).
  3. Każdy uczestnik konkursu może nadesłać tylko jeden zestaw wierszy w kategorii obowiązkowej oraz wg uznania jeden wiersz w kategorii dodatkowej.
  4. Wiersze muszą być podpisane godłem słownym (pseudonimem). Takim samym godłem należy opatrzyć dołączoną do nich zaklejoną kopertę, zawierającą obowiązkowo wewnątrz następujące dane autora (imię i nazwisko, dokładna data urodzenia (dzień, miesiąc, rok), dokładny adres, numer telefonu, e-mail).
  5. Prace konkursowe należy nadsyłać do 30 czerwca 2021 r., decyduje data wpłynięcia na adres: Adam Kotoniak, 32-437 Skomielna Czarna 444, z dopiskiem na kopercie: „Konkurs Poetycki”. Na kopercie nie wolno umieszczać nazwiska i adresu zwrotnego nadawcy, uczestnika konkursu.
  6. Oceny prac konkursowych dokona jury powołane przez Organizatora.
  7. Wiersze autorów podpisane imieniem i nazwiskiem nie będą podlegać ocenie jury.

Wiersze osób poniżej 18 lat nie będą oceniane. Uprasza się o dokładne przeczytanie regulaminu. Prace niespełniające wszystkich wymogów regulaminu nie będą oceniane.

  1. Organizator nie zwraca nadesłanych tekstów.
  2. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi 18 września 2021 r. O wynikach konkursu Organizator powiadomi tylko laureatów. Laureaci konkursu otrzymają dyplomy i okolicznościowe upominki.

Po ogłoszeniu wyników konkursu, laureaci mogą być poproszeni o przesłanie nagrodzonych i wyróżnionych wierszy pocztą elektroniczną do Organizatora. Ułatwi to pracę nad redakcją tomiku pokonkursowego (przewidzianego na 2021 r.). Uroczyste podsumowanie konkursu będzie zależne od sytuacji epidemiologicznej w kraju.

  1. Organizator zastrzega sobie prawo do publikacji nagrodzonych i wyróżnionych wierszy w tomiku pokonkursowym (wydawanym co trzy lata) oraz w lokalnych mediach bez dodatkowej zgody autorów oraz bez honorarium autorskiego.
  2. Zgłoszenie zestawów wierszy do udziału w konkursie oznacza akceptację regulaminu.

 

  

Plakat

Edycja 2021

Małopolska Nagroda Poetycka „Źródło” 

 

Skład jury konkursowego: Józef Baran – poeta, prozaik, autor ponad 30 książek, juror wielu konkursów poetyckich (przewodniczący Jury), Jadwiga Malina – poetka, redaktorka kwartalnika „Czas Literatury”, sekretarz Krakowskiego Oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Beata Paluch – aktorka Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, interpretatorka poezji, Adam Ziemianin – poeta, dziennikarz, twórca inspirujący wykonawców poezji śpiewanej.

Konkurs ma charakter ogólnopolski, otwarty. Mogą w nim brać udział osoby pełnoletnie, zarówno poeci polscy z kraju, jak i z zagranicy.

Tematyka utworów powinna nawiązywać do idei Konkursu. Mile widziane są wiersze inspirowane nazwą Konkursu Poetyckiego „Źródło” i jego mottem. Forma utworów jest dowolna. W tym roku ze względu na panujące obostrzenia podjęliśmy decyzję o przyjmowaniu zgłoszeń wyłącznie drogą e-mailową.

Warunkiem udziału w Konkursie Poetyckim jest nadesłanie do Organizatora od trzech do czterech utworów poetyckich.  Prace konkursowe powinny być przesłane w postaci plików pdf  opatrzonych godłem słownym i tytułem, a w przypadku braku tytułu pierwszym wersem (każdy wiersz w osobnym pliku). Rękopisy nie będą brane pod uwagę.

Uwaga! Utwory nie mogą być wcześniej publikowane ani nagradzane w innych konkursach. Pod pojęciem „publikacji” rozumie się wydawnictwa zwarte (wydane drukiem książki, czasopisma oraz antologie wierszy). 

Prawidłowo przygotowane zgłoszenie do konkursu powinno zawierać:

a) prace konkursowe jak opisano w pkt 4-8 Regulaminu;

b) skan lub zdjęcie odręcznie podpisanego Oświadczenia o akceptacji Regulaminu Konkursu Poetyckiego oraz zgody na wykorzystanie prac konkursowych i wizerunku (Załącznik nr 1);

c) skan lub zdjęcie podpisanej odręcznie informacji o przetwarzaniu danych, zgodnie z RODO;

d) skan lub zdjęcie wypełnionego i podpisanego odręcznie formularza z danymi osobowymi;

e) skan, zdjęcie lub dokument pdf wygenerowany z banku – potwierdzenie dokonania opłaty akredytacyjnej.

Każdy uczestnik Konkursu Poetyckiego zobowiązany jest do wniesienia opłaty akredytacyjnej w wysokości 30 zł. Opłatę akredytacyjną należy wpłacać na rachunek Organizatora na konto i w sposób opisany w Regulaminie. Prace osób, które nie wniosły opłaty akredytacyjnej nie zostaną dopuszczone do konkursu.

Laureaci Konkursu Poetyckiego zostaną uhonorowani nagrodami i wyróżnieniami pieniężnymi o łącznej puli 9 tysięcy złotych: I nagroda – 3 000 zł; II nagroda – 2 000 zł; III nagroda – 1 000 zł oraz 5 wyróżnień po 500 zł. Nagroda Specjalna za utwór związany z regionem Małopolski.

Jury zastrzega sobie prawo do innego podziału nagród. 

Prace konkursowe powinny być przesłane do 25 czerwca 2021 roku (piątek) na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. z dopiskiem: Nagroda Poetycka „Źródło”. Prace nadesłane po ww. terminie nie wezmą udziału w Konkursie Poetyckim.

Opłatę akredytacyjną należy wpłacić do 25 czerwca 2021 roku na konto Organizatora podane w Regulaminie.

Rozstrzygnięcie Konkursu Poetyckiego i wręczenie nagród nastąpi w październiku 2021 roku podczas uroczystej gali.

Szczegółowy regulamin:

https://csm.tarnow.pl/wydarzenie/1032,malopolska–nagroda–poetycka–zrodlo–edycja–piata?fbclid=IwAR03z25pz8NG4a–A8KvA6UsJvo–qAst_obYGWGvTDmMFsRlheJJ0SbE79hg

 

  

Plakat

Maria Duszka

W oczekiwaniu na „Maestro” 

„Maranta” – litewska powieść o poszukiwaniu prawdy i miłości

 

Jak czuje się człowiek, który dowiaduje się po latach, że od dziecka były okłamywany, oszukiwany przez własną rodzinę? Który co pewien czas odkrywa nową, starannie ukrywaną przez najbliższych tajemnicę. Akcja powieści Birutė Jonuškaitė „Maranta” toczy się w litewskiej rodzinie mieszkającej w Polsce nad jeziorem Sejwy. Główna bohaterka skupia się na poszukiwaniu własnej  tożsamości. Pełno jest tutaj zaskakujących zwrotów akcji. Właściwie można byłoby powiedzieć, że to powieść detektywistyczna.

Birutė Jonuškaitė to Litwinka urodzona i wychowana w Polsce. Dzieciństwo i wczesną młodość spędziła na Sejneńszczyźnie. I z tym regionem czuje się związana emocjonalnie, mimo że od wielu lat mieszka w Wilnie. Jak trafiła do stolicy Litwy? Była uczennicą liceum ogólnokształcącego w Puńsku. W latach siedemdziesiątych tylko jeden absolwent tej szkoły, który w danym roku  uzyskał najwyższą lokatę, mógł wyjechać na studia do Wilna. W roczniku Birutė Jonuškaitė to właśnie ona była tą najlepszą uczennicą. Ukończyła dziennikarstwo na Uniwersytecie Wileńskim. Jest poetką, powieściopisarką, eseistką i tłumaczką literatury polskiej. Opublikowała sześć powieści i siedem zbiorów opowiadań, tom wierszy oraz wiele esejów i szkiców literackich. W swoim dorobku ma również przekłady wierszy Czesława Miłosza, Wisławy Szymborskiej, powieści Hanny Krall, Magdaleny Tulli i Jacka Dehnela. Przełożyła także mój wybór wierszy. Jest osobą, która łączy i zbliża do siebie kulturę Polski i Litwy. Otrzymała za to wiele nagród i odznaczeń. Od kilku lat pełni funkcję prezesa Związku Pisarzy Litwy.

Litewska powieść wydana u nas to ewenement. Natomiast na Litwie nasza literatura jest powszechnie znana – nie tylko w przekładach, ale i w oryginale. Tak było już zresztą w okresie komunizmu – nasi wschodni sąsiedzi uczyli się języka polskiego, aby móc poznawać nie tylko naszą, ale i światową poezję i prozę.  U nich bowiem przekłady literatury zachodniej się nie ukazywały.

Powieść „Maranta” otwiera motto i dedykacja: „Nie żyje ten, kto ciągle boi się śmierci. Wszystkim, którzy żyją. Zwłaszcza Nijolė”. Nijolė jest przyjaciółką Birutė, którą i ja miałam okazję poznać. Jest nauczycielką lituanistką. Osobą, która od wielu lat zmaga się z nieuleczalną chorobą, porusza się na wózku inwalidzkim. Swoją energią, zaradnością i optymizmem mogłaby jednak zarażać ludzi, którym życie układa się o wiele łatwiej.

Główna bohaterka „Maranty” to Rasa – najpierw mała dziewczynka, potem uczennica liceum pielęgniarskiego, studentka akademii sztuk pięknych dążąca, mimo wielu przeszkód, do realizacji swojego pragnienia, aby być malarką. Bohaterowie powieści to silne osobowości, barwni ludzie z (czasem  niełatwym) charakterem. Oto Dominika, osoba, której nikt w rodzinie nie jest w stanie się przeciwstawić:

„Matka leży w szerokim małżeńskim łożu (…) Ostre krawędzie tej kobiety ojciec zawsze szlifował łagodnymi słowami, przysłaniał dłonią, nieraz kalecząc się do krwi, najważniejsze, żeby dzieci nie widziały, nie odczuły, żeby nie zraniła ich zbyt głęboko swoją twardą bezwzględnością, żeby nie pozostawiła im blizn na całe życie.”

Rasa najbardziej czuje się związana ze swoją siostrą Saulė:

 „Twój Boziulek ma baranki na ręku, czapkę wciśniętą na czarne loki i pognieciony liścik z twoimi modlitwami za wszystkich tych, którzy zasypiają obok ciebie, ale najbardziej za siostrę, za jej ramiona, w których czujesz się tak bezpiecznie, za jej gruby warkocz, który teraz opasał was obie w jednym śnie i spaja was jak woda dwa brzegi jeziora. „

Jednak ukochana siostra Rasy już wkrótce okaże się… Judaszem. Nagle wyjedzie do Ameryki. „Wyjechała z solidnym chłopem pod koniec lata siedemdziesiątego siódmego roku, z dwiema walizkami w białych lakierowanych pantofelkach, w plisowanej niebieskiej spódniczce, pozostawiając w domu gromadkę zmartwiałych domowników. Wtedy ojciec po raz pierwszy zapłakał w obecności dzieci: „Zgasło, słońce zgasło na wieki…”.

Nie tylko ojciec boleśnie przeżywa wyjazd Saulė. Cała rodzina pogrążona jest w rozpaczy. Najbardziej jednak cierpi jeden z braci – Tadulek.

 „Czy to jest możliwe? – zastanawiałaś się brnąc przez zaspy. Czy można stracić coś, co się dostało na całe życie? Przecież każdy mówi: mówią Lonia i Werutka, mówi wujek Jurgis, nawet Kazys od czasu do czasu coś mówi.

Dowiedziałaś się, że to jest możliwe, krótko po wyjeździe siostry. Po wielkim płaczu na pagórku. Tadulek mówił coraz mniej, aż wreszcie całkiem przestał się odzywać: komunikował się z wami gestem dłoni, skinięciami głowy, wzruszaniem ramion.”

Rasa dorasta, kończy wymarzone studia plastyczne, podróżuje po świecie – do Ameryki, Francji, Ziemi Świętej. I przez cały czas usiłuje się dowiedzieć prawdy o swoim pochodzeniu, o tajemnicach (czasem mrocznych), w które uwikłani są jej najbliżsi.

A kiedy już wszystko wychodzi na jaw, Rasa ma do nich wielki żal. Wujek Vladas próbuje jednak usprawiedliwiać rodzinę: „Nie przez złość tobie nie powiedzieli… Czy źle się tobie działo? Czy kto ciebie bił, popychał? Dla mnie z boku się widziało, że to ciebie, najmniejszą, wszyscy najbardziej kochali…”

To powieść, której poszczególne wątki układają się jak puzzle. Język , którym posługuje się Birute jest niezwykle żywy, barwny, czasem dosadny, inkrustowany zwrotami zaczerpniętymi z gwary litewskiej. Autorka ma wyjątkowy dar pięknego i interesującego opowiadania.

Świetna powieść Birute Jonuskaite i znakomity jej przekład dokonany przez Agnieszkę Rembiałkowską, wykładowczynię w Zakładzie Bałtystyki na Uniwersytecie Warszawskim. „Maranta” ukazała się na Litwie w 2015 r., a w Polsce w 2020 r. w Wydawnictwie „Pogranicze” w redagowanej przez Krzysztofa Czyżewskiego serii „Meridian”. Czekamy na ciąg dalszy, czyli powieść „Maestro”, która na Litwie została wydana w 2019 r. Miejmy nadzieję, że wkrótce jej przekład ukaże się także u nas.

Maria Duszka

______________

Birutė Jonuškaitė, Maranta. Przełożyła: Agnieszka Rembiałkowska. Fundacja „Pogranicze”, Ośrodek „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów”, Sejny 2020, ss. 351 + 2 nlb. (seria „Meridian” pod redakcją Krzysztofa Czyżewskiego).

 

  

Plakat

Ryszard Mścisz

Nadsańska poezja – odsłona druga

 

Mirosław Osowski nie spoczął na laurach i doprowadził na początku roku 2021 do wydania drugiego zbiorku „Wierszy znad Sanu”. Bo przecież mimo panującej pandemii, na rozłożystych zakolach Sanu dokonuje się wzrastanie – w sensie życiowym i twórczym. Słowa te pochodzą z wiersza „Moja słodka dola”, który napisała debiutująca w almanachu Elżbieta Boukourbane. Poza nią pojawiają się tu także, jako twórcy nieobecni w pierwszym almanachu, młode poetki Karina Jurewicz i Gabriella Sharkey oraz członek rzeszowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich – Ryszard Jaśkowski. Ostatni z wymienionych twórców dołącza do obecnych w obu almanachach twórców z Oddziału: Bogdana Stangrodzkiego, Małgorzaty Żureckiej, Ryszarda Mścisza i Mirosława Osowskiego. Ponownie prezentują swoją twórczości poeci związani obecnie lub kiedyś ze Stowarzyszeniem Literackim „Witryna” w Stalowej Woli: Elżbieta Ferlejko, Jacenty (Jacek Kotwica), Marta Męcińska, Grzegorz Męciński, Andrzej Moskal, Wiktoria Serafin i Mirosław Grudzień. Po raz drugi także możemy się zetknąć z twórcami niezwiązanymi z literackimi związkami czy stowarzyszeniami: Henrykiem J. Giecko i Hiacyntem Górnickim. Wśród 17. twórców związanych ze stalowowolskim środowiskiem nie ma natomiast, obecnych w pierwszym nadsańskim zbiorku, Dariusza i Marty Sienkiewicz oraz Beaty Wermińskiej.

Na szlakach twórczej wyobraźni poetów prezentujących odmienne osobowości, źródła inspiracji, pokłady wrażliwości i skale wyobraźni możemy odkrywać zarówno płaszczyzny zbliżeń jak i oddaleń. W plastycznej wyobraźni Elżbiety Boukourbane świat nabiera barw i tętni rytmem oswojenia znanych miejsc, wędrówki przez życie i wejrzenia we własny twórczy świat Elżbiety Ferlejko zmierzają ku przyczynie istnienia / nieodgadnionej (wiersz „Inny wymiar”).

Henryk J. Giecko wyznaje w swoim wierszu „Jak i ty”: Boję się spojrzenia ludzi, / chowam swą twarz, a poszukiwania sensu i istoty trwania zyskują nieco introwertyczny wymiar. Z kolei ekstrawertycznych „wyjść”, wypraw w nieznane można by się doszukiwać w poezji Hiacynta Górnickiego, który między innymi pisze: Ktoś z nas otworzył bramę / i weszliśmy w głąb cienistej parkowej alei (wiersz „Noc świętojańska”).

Wyruszający na poszukiwanie uczuć i trwałych wartości Mirosław Grudzień z nutą ekshibicjonizmu wyznaje: tam głęboko / w żelaznej klatce moja dusza (wiersz „*** (nieodstępny towarzysz)”. W poezji Jacentego (Jacka Kotwicy) można dostrzec problem balansowania między „osobnością”, światem postrzeganym wielce subiektywnie, i objawiającym się w relacjach z innymi, a jedna z płaszczyzn kompromisu między nimi wyłania się ze słów wiersza „Grupa”: W zasadzie nie było nigdy problemu żeby się wtopić.

Ryszard Jaśkowski zdaje się poszukiwać jakiejś esencji życia, łowić ulotne uczucia w przemijającym świecie: Z nadzieją, że ujrzę / Szczęśliwych ludzi / Pośród tykających zegarów.

A może zauroczy czytelnika wejrzenie w siebie, szukanie tego, co esencjonalne, w wierszu Kariny Jurewicz, która w wierszu „My, piaski” pisze: A gdyby tak zamiast krwi pod skórą kryć piaski, / karmić się skałą oddychać kurzem?

Pewne pragnienie utrwalania siebie, czasem apoteoza życia, czasem zaś melancholijna refleksja dojrzewają w wierszach Marty Męcińskiej, która potrafi przewidzieć: Za przyzwoleniem nowego dnia / stoczę się gładko po krawędzi nocy (wiersz „Przepowiednia”).

Pewna ulotność uczuć, przeżytych chwil, próba oswojenia tęsknoty widoczna jest w poezji Grzegorza Męcińskiego. Natomiast Andrzej Moskal zgłębia filozofię egzystencji, tajemną mowę chwil i rzeczy oraz sekrety miłości, która chodzi szeptem (wiersz „Ona chodzi szeptem”).

Nuta egzystencjalnej refleksji, przemijania, ale i zauroczenie pięknem świata, natury wybrzmiewa niejednokrotnie z wierszy Wiktorii Serafin, która pisze w wierszu „Zaplątani”: wolni zamknięci w klatkach życia / możemy tańczyć z obłokami.

W poezji Bogdana Stangrodzkiego ów nurt egzystencjalnych doznań i wejrzeń w siebie łączy się często z wiarą, więc na przykład w wierszu dedykowanym Julianowi Przybosiowi „Wędrówka” pisze: Boską cnotą / odłożyłeś na bok obłok niewiary.

Dla Małgorzaty Żureckiej świat wartości, nurt życia i nakładający się nań obłok wspomnień poszukują słów pojemnych, twórczych utrwaleń, choć nieco przekornie w utworze „Piszę biały wiersz” stwierdza: nie czekałam na was / okrągłe słowa spod serca. Podobnie jak w poprzednim almanachu, aforystycznie puentuje całość Mirosław Osowski, a refleksje całkiem poważne, czasem gorzkie korespondują tu z ujęciami ironicznymi, humorystycznym dystansem.

Zaprezentowane tu myśli, wyimki z utworów obecnych w almanachu poetów nie określają ich twórczości całościowo – także w odniesieniu do zestawu wierszy, który znalazł się w tym almanachu. Stanowią swoiste zaproszenie do wejrzenia w poetyckie światy owych twórców i własnej percepcji, odbioru każdego utworu osobno i w reprezentatywnym wyborze. Wierzę, że będzie to doznanie interesujące, które zarazem pozwoli docenić wydawniczą inicjatywę Mirosława Osowskiego.

Ryszard Mścisz

_________________

„Wiersze znad Sanu 2. Almanach poetycki”. Pod red. Mirosława Osowskiego, Stalowa Wola 2021.