Nowości książkowe

 

  

Plakat

Jerzy Stasiewicz

Głęboka wiara w człowieka w poezji Eligiusza Dymowskiego

 

Dawno nie trzymałem w dłoniach tak znakomicie opracowanej edytorsko książki jak Cicha dłoń  (Tichá dlaň) Eligiusza Dymowskiego. Wydanie polsko-czeskie, w przekładzie na język naszych południowych sąsiadów. Publikacja zrealizowana w wydawnictwie „Literature & Sciences” w Opavie w 2020 roku. Do wyboru zaczerpięnieto wiersze ze zbiorów poezji Eligiusza opublikowanych w Polsce po 1989 roku. 

Moim marzeniem było zorganizowanie wieczoru autorskiego bronowickiego franciszkanina w Nysie, którego miałem zaszczyt poznać najpierw w wydawnictwach Krakowskiej Konfraterni Poetów, później na żywo już jako uczestnik cyklu misterii: „Zaduszki Poetów”, „Wigilia Słowa”, „Chleb nadziei”, „Tramwaj Poezji”. I na gali wręczania „Świętokrzyskich Gustawów” w 2016 roku w Wojewódzkim Domu Kultury w Kielcach, gdzie był członkiem Kapituły, a ja znalazłem się wśród laureatów. Głos Dymowskiego jest silny, bo poeta mówi nie tylko w poezji, ale także jako duszpasterz i przewodnik ziemskiej wędrówki człowieka zagubionego w labiryncie życia, mrokach nocy, niedoborze wody. Obecny czas zarazy mimo ograniczenia w pewnym sensie naszej wolności ukazał sprawy ważne dla człowieka: rodzinę, więź duchową, pomoc sąsiedzką, współistnienie z przyrodą.

Eligiusz Dymowski urodził się na Mazowszu w Sannikach w 1965 roku. Jest wszechstronnie wyedukowanym teologicznie w kraju i za granicą franciszkaninem. Poetą, krytykiem literackim, członkiem wielu stowarzyszeń. Gdzież on na to wszystko znajduje czas? A przecież należy jeszcze dodać pracę dydaktyczną i naukową. Pracował jako duszpasterz w Pińczowie i w Somma Vesuwiana koło Neapolu. A Pińczów to przecież 19 km od Trzonowa, w którym spędziłem 20 lat młodzieńczego życia. W nim nadal mieszkają moi rodzice. W Pińczowie bywałem wielokrotnie, mijałem często młodych zakonników podążających do Kaplicy św. Anny, do kościoła św. Jana Ewangelisty, do budynku dawnego kompleksu paulinów. Może, wśród nich był Ojciec Eligiusz idący spiesznym krokiem do Drukarni Ariańskiej na Mirowie poczuć zapach farby drukarskiej. I ani mnie, ani jemu nie przeszło przez myśl, że spotkamy się dwie dekady później przygarnięci pod skrzydła Euterpe. I będziemy oddawać jej cześć z należnym szacunkiem. Rozumiejąc, że tworzenie poezji to powołanie jak służba Bogu.

Przewertowałem tom wielokrotnie, nad niektórymi utworami popadając w głębszą zadumę. I twierdzę – choć może znajdą się oponenci, że świat według Eligiusza jest otwarty na człowieka z jego zagubieniem w straszliwym pędzie współczesnego świata, zapalczywością zdobywania dóbr doczesnych. Chęcią brylowania na świeczniku. Zakodowaniem, że ja jestem najważniejszy. Oni… są mniej zdolni. Nasila się w utworach bunt wewnętrzny – jak fala sztormowa – po chwili tonowany intymnym dialogiem z rzeczywistością.

 
Jak bardzo trzeba być człowiekiem 
by móc na nawo się narodzić
w ogrodach myśli
sadzić kwiaty
kolory tęczy
w sny zamienić
i cicho dłonią
brodę gładzić
tak by nie zbudzić
śpiącej muchy
która przykuta
szarym cieniem drzew
czeka na swoją nową zdobycz
samotna głupia i bezbronna
a jednak wyszła
z ręki Boga
 

Dialogiem z Absolutem. Ten genialny opis, zanurzenie w rzeczywistość, uchwycenie obrazka bliskiego sercu z tą wielowymiarowością świadczy o głębi duchowych przeżyć. Wydaje mi się nawet, że to zapiski codzienności. Nie wykluczam, że Eligiusz Dymowski prowadzi dziennik. Co często w utworach potwierdzają wydarzenia dnia, czasem strzęp wspomnień, zasłyszany głos, rozmowa z cierpiącym, śpiew ptaka. I zwykłe przyznanie się, że czegoś nie wiem:

 
tak mało w nas umierania  
codzienności
a tak dużo pytań
na które ciągle brakuje odpowiedzi
ile jeszcze trzeba czasu
aby opuścić granice
szczelnie zamknięte
i powędrować
w krainę Nadziei
spróbuj otworzyć
zaciśnięte dłonie

 

„Spróbuj otworzyć / zaciśnięte dłonie” to nawoływanie do pojednania, zgody sąsiada z sąsiadem, kiedy nieraz zwykła błahostka doprowadziła do tragedii i gniewu trwającego dziesięciolecia. Trzeba było dopiero następnych pokoleń by zmyły gniew ojców już dawno poza ziemską wędrówką, ale z zasianym polem zła. I nie pozwólmy by nieżyjący przemawiali do żywych. Żywi muszą być głusi i wierni własnym przekonaniom, że dobro jak i słowo jest człowiekiem. W utworach Eligiusza podmiot liryczny jest blisko Boga. I czuje się jego obecność niemalże w każdym wersie. Jest tutaj ciągłość sacrum i profanum, z głębią refleksji. Choć widzimy czasem, że między człowiekiem, a naturą nie ma zgodności. Odwieczna walka żywiołów, którą poeta traktuje jako metaforę budowania. Dążności człowieka do nieustannego ubogacania – nie w sensie materialnym czy duchowym – a potrzebnego dla egzystencji. „Człowiek / który nigdy nie odnalazł siebie – nie żyje”. Odnajdujemy siebie poprzez pracę, cele, które wyznaczył nam Stwórca, Ale i dał wolę do podejmowania własnych decyzji, których ciężar przygniótł wielu, a poeta to widzi:

 

Wczoraj napisał kartkę:
„wiem, że nic mnie tutaj nie trzyma”
i wyszedł przez okno

 

Z takimi dramatami ludzkimi pewnie nie raz mierzył się jako kapłan i opiekun parafialnej społeczności. Być przewodnikiem dla stada i dodać otuchy tak zwyczajnie po ludzku, by człowiekowi dotkniętemu tragedią samobójczą, bliskiego, chciało się żyć dalej, potrzeba siły wewnętrznej i głębokiej wiary w Stwórcę, który powierzył Eligiuszowi pieczę nad zabłąkanymi, zrozpaczonymi, szukającymi oparcia i nadziei. Ja to wszystko czuję w jego poezji. Eligiusz nie poucza, nie gromi, jak to czyni wielu poetów w sutannie. Staje się partnerem dla odbiorcy. Co przypisane tylko wybitnym, tkniętym palcem bożym, a tu nie mam wątpliwości:

 

bo jeśli życie    
musi być wędrówką
niech umierają chwile
– narodzą się nowe –
Wówczas będziemy pewni
Że miłość się nie starzeje

 

Uczyć należy się na takich lirykach. Gdyby ludzie czytali więcej poezji, świat byłby lepszy, jestem  pewien, dużo lepszy. Może czas pandemii pozwoli wielu zastanowić się nad tym, co jest ważne w życiu. A innym sięgnąć po tomik wierszy. Przeczytać choćby jeden i zdobyć się na refleksję. Czy aż tak dużo wymagam? Naprawdę tak dużo? W Cichej dłoni czytelnik odnajdzie dzieciństwo, młodość, rodziców, o których niejednokrotnie zapomniał, nowy sens tego co minęło.

Ogromnym polem poetyckich upraw Dymowskiego są utwory z podróży, których odbył wiele, jak na prawdziwego pątnika przystało. Wędrowca poszukującego siebie w odbiciu przydrożnych głazów, lustrze kałuż, wilgotnej korze drzew, w oczach ludzi spotkanych w drodze. Sięga po motywy starożytne. Odwołuje się do dawnych cywilizacji. Bo przecież stamtąd przyszedł człowiek. Tam powstała wybitna literatura z Homerem na czele. Autorem Iliady i Odysei. Księgi – ponoć na starość ślepca – były dla starożytnych Greków i Rzymian punktem wyjścia i miarą wartości wszelkiej poezji. Grecy uczyli się z nich historii przodków i etyki. Jego wyobrażenia o bogach zasiliły religię grecką. Na heksametrach Homera młodzież grecka uczyła się czytać. Więc nie ma się czemu dziwić, że poeta i ksiądz katolicki sięga do źródła najczystszego, bijącego przez wieki równomiernie wiedzą niewyczerpalną. Ale skłamałbym gdybym literaturę starożytną postawił na miejscu pierwszym. To miejsce w myślach jak i w sercu zajmuje Biblia. Przywołam słowa poety:

 

Biblio Święta – 
Siostro moich natchnień
Piastunko myśli
Czarodziejko stworzeń
Jakimi słowami
mam dziś nazwać Ciebie
Skoro sam Duch Święty
wyrzeźbił Twe kształty ?
Biblio Święta –
Proroczy dziejopisie Boga
Cieniu wiecznej Jasności
Pocieszycielko smutnych
Towarzyszko samotnych
Przewodniku zabłąkanych
Nie daj wytchnienia moim oczom
pomóż mi otworzyć usta
Niech serce do woli się wypłacze
abyś mogła spokojnie zasnąć
na powiekowym dywanie.

 

Czy tutaj można cokolwiek polemizować? Czy tylko pełnymi garściami czerpać ze słów Ducha Świętego, z poezji twórców starożytnych, nowożytnych i z poezji Eligiusza Dymowskiego kontynuatora tych tradycji.

Jerzy Stasiewicz

 

_________________  

Eligiusz Dymowski, Cicha dłoń / Tichá dlaň. Wstęp: Libor Martinek. Przekład: Karolina Ziemka. Projekt okładki: Dušan Žarský. Fotografie z archiwum autora. Wydano nakładem: Literature & Sciences, Opava 2019, s. 186.

 

  

Plakat

Wystawa Edwarda Berlińskiego w Galerii Collage

Kolory mojego życia

 

 

Edward Berliński, urodził się w 1946 roku w Zelowie. Jak sam mówi – zainteresowania plastyczne wykazywał już w szkole podstawowej, ale dopiero w dojrzałym wieku postanowił zmaterializować swoje młodzieńcze fascynacje. Po odejściu na emeryturę, za namową żony, zaczął tworzyć pierwsze obrazy.
Początkowo malował głównie do „szuflady”, jednak z czasem postanowił pokazać swoje prace szerszemu gronu odbiorców. Często swoje prace przeznacza na różne aukcje charytatywne organizowane terenie na miasta i gminy Zelów.

W swojej twórczości stosuje różne techniki plastyczne: maluje głównie obrazy olejne, ale nie stroni też od tempery oraz pasteli. Inspirują go tacy malarze, jak: Juliusz, Wojciech i Jerzy Kosakowie, Józef Chełmoński, Tadeusz Makowski czy Julian Fałat. Swoje prace wystawiał w Bibliotece Publicznej Miasta i Gminy w Zelowie (2008 i 2019) oraz w Bibliotekach w Wygiełzowie (2017) i Kociszewie (2018).

Wystawę można oglądać od poniedziałku do piątku w godz. 9.00-19.00. 

 

W związku z panująca pandemią osoby korzystające z Galerii zobowiązane są:
– do zdezynfekowania rąk lub nałożenia i używania rękawic ochronnych,
– do stosowania środków ochrony indywidualnej, tj. maseczki na twarz lub przyłbicy ochronnej bądź innych środków zakrywających usta i nos,
– do zachowania dystansu przestrzennego wynoszącego minimum dwa metry i nieprzekraczania wyznaczonych oznakowań.

     
     
     

 

 

 

  

Plakat

Finał Angelusa

Literacka Nagroda Europy Środkowej ANGELUS 2020

 

Wyłoniono 7 książek, które zakwalifikowały się do finału Literackiej Nagrody Europy Środkowej ANGELUS w 2020 roku. Oto one:

 

  • Kapka Kassabova, „Granica. Na krawędzi Europy”, tłum. Maciej Kositorny, Wydawnictwo Czarne (Bułgaria),
  • Siergiej Lebiediew, „Dzieci Kronosa”, tłum. Grzegorz Szymczak, Claroscuro Publishing House (Rosja),
  • Mikołaj Łoziński, „Stramer”, Wydawnictwo Literackie (Polska),
  • Tania Malarczuk, „Zapomnienie”, tłum. Marcin Gaczkowski, Wydawnictwo Warstwy (Ukraina),
  • Paweł Piotr Reszka, „Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota”, Wydawnictwo AGORA (Polska), Goran Vojnović, „Moja Jugosławia”, tłum. Joanna Pomorska, Wydawnictwo Akademickie SEDNO (Słowenia),
  • Serhij Żadan, „Internat”, tłum. Michał Petryk, Wydawnictwo Czarne (Ukraina).

 

Nazwisko laureatki bądź laureata tegorocznej edycji Literackiej Nagrody Europy Środkowej ANGELUS poznamy 17 października.

 

  

Plakat

Jest już nowy numer

Poznańskie „ReWiry”

 

ReWiry zaistniały podczas kwarantanny, jedyna to przyczyna ich narodzin. Za cenę: „więcej wódki” i podwyższonej wagi ciała, uniknąłem depresji – popadłem, powróciłem raczej na chwilę do uzależnień i teraz mam mały problem. A pismo już żyje własnym życiem, natomiast ja muszę spłacać cenę jego narodzin. Jak wysoką, tego jeszcze nie wiem. Niebawem się okaże, czy warto jeszcze coś robić w sytuacji, kiedy inni nic nie robią, ale zwracają uwagę na to, co robią inni. I ta aktywność innych im bardzo przeszkadza, z przyczyn tylko dla nich wiadomych.

To po pierwszym kieliszku – wirtualnym, po drugim wsiądę do zielonego autobusu i udam się do centrum po jakiś gorący temat do „ReWirów”, albo usku­tecznię jedną z moich gier wstępnych, aby cierpiący bohater mojej nowej po­wieści otrzymał ode mnie nowe, ambite zadanie, które go wyprowadzi z ma­razmu starokawalerstwa.

A teraz coś zamiast buńczucznego wstępu do kolejnego numeru pisma, zamiast biogramów poszczególnych członków redakcji, tudzież ich portretów, jak to miało miejsce w przeszłości w innym piśmie. Pierwszy nasz numer był jak probierz, zdania na temat jego kształtu i zawartości są pozytywne, w tym również entuzjastyczne, ale pojawił się jeden głos szukający kija do uderzenia psa, który może być tutaj pogrzebany. Wyciągnięte wnioski, zostaną wykorzys­tane przy formatowaniu kolejnego numeru, i z czasem wyłoni się pożądany jego artystyczny kształt. Pozostaniemy w wyważonym środku wszystkich opinii – na stałe. Czas pokaże, co trzeba robić dalej, bo najważniejszy jest profil pisma akceptowany przez czytelników.

Życzę wszystkim dużo zdrowia i zapału twórczego, abyśmy jesienią mieli nad czym się pochylić i mieć zadowolenie z życia, mimo panującej pandemii i problemów z wykonywaniem pracy.

Jerzy Beniamin Zimny

 

  

Plakat

Nowy numer kwartalnika ETHOS

Muzyka i Ethos

 

OD REDAKCJI 

Wpływ muzyki na ludzkie emocje pozostaje niekwestionowany od jej za­rania: można przypuszczać, że już człowiek prehistoryczny potrafił za pomocą dźwięków wydobywanych z muszli czy prymitywnej piszczałki oddziaływać na swoich pobratymców; w różnych kulturach rozmaite formy dźwiękowe były i są wykorzystywane do wzbudzania uczuć pożądanych lub wyciszania niepożądanych (na przykład podczas obrzędów religijnych i funeralnych, parad czy choćby zawodów sportowych). Dyskusyjną kwestią pozostaje natomiast wpływ muzyki na kondycję moralną i postawy etyczne człowieka – jednost­ki, grupy czy społeczeństwa. Problem ten, podejmowany zwłaszcza przez filozofów i muzykologów1, znajduje też liczne egzemplifikacje w literaturze pięknej. Teoretycy często dowodzą, że słuchanie muzyki klasycznej kształtuje wrażliwość moralną, na przykład jako obcowanie z dobrem poprzez piękno. Z bogactwa przykładów literackich przypomnimy jednak dwa, które pokazują, że muzyka nie tylko „łagodzi obyczaje”2, ale też może przywieść słuchacza tam, gdzie wszelkie normy postępowania tracą znaczenie.

Pozdnyszew, bohater noweli Lwa Tołstoja Sonata Kreutzerowska3, zie­mianin, marszałek szlachty, podejrzewając żonę o romans ze znajomym skrzypkiem, wyraża przekonanie, że za sprawą muzyki, uważanej za najszla­chetniejszą ze sztuk, dochodzi do większości przypadków cudzołóstwa wśród ludzi z jego środowiska. Twierdzi, że muzyka to „najbardziej wyrafinowana zmysłowa chuć”4. Przypisuje jej niemal demoniczną moc: „Muzyka to straszna rzecz — mówi – Co to jest? [...] Co ona robi? I po co robi to, co robi? [...] Nie działa na duszę ani uszlachetniająco, ani poniżające, lecz drażniąco [...] pod wpływem muzyki wydaje mi się, że czuję to, czego właściwie nie czuję, że rozumiem, to czego nie rozumiem, że mogę to, czego nie mogę”5. Przypuszcza, iż dzieje się tak dlatego, że słuchacz utożsamia się ze stanem ducha kompozy­tora, w oderwaniu od przyczyn, które u twórcy stan ten wywołały, i od skutków, jakie powodował, a tym samym poddawanie się mu pozbawione jest sensu. Muzyka wojskowa, taneczna czy religijna ma określony cel, utwory klasyczne natomiast, wykonywane jedynie dla ich walorów estetycznych, budzą zdaniem Pozdnyszewa ekscytację, która nie znajduje rozładowania, dlatego słuchanie ich może okazać się zgubne. I w istocie okazało się zgubne dla bohatera opo­wiadania, doprowadzając do eskalacji namiętności – nie pożądania wprawdzie, lecz zazdrości. Spotęgowania owej namiętności doznaje on, słuchając pierw­szej części tytułowej sonaty skrzypcowej Beethovena, wykonywanej przez żonę i jej domniemanego kochanka. Zazdrość zostaje wprawdzie – w miarę poddawania się urokowi utworu – wyciszona przez łagodne, „nowe nieznane uczucia”6, lecz po pewnym czasie, w innym miejscu, powraca, i ostatecznie przywodzi Pozdnyszewa do zbrodni.

W opowiadaniu Tomasza Manna Z rodu Walsungów7 bliźniacze rodzeń­stwo o znaczących imionach Siegmund i Sieglinda, powróciszy z opery po przedstawieniu Walkirii Wagnera, dopuszcza się kazirodztwa. Młodzi ludzie z zamożnej mieszczańskiej rodziny Aarenholdów, wiodący powierzchowną egzystencję, tak dalece skoncentrowaną na tym, co zewnętrzne, że nie było w niej miejsca „na chcenie, nie mówiąc już o dokonaniu”8, niezdolni do głęb­szego zaangażowania, ulegają jednak przemożnej sile dramatu muzycznego. Siegmund pojmuje, że dzieło to – i twórczość w ogóle – „wywodzi się z na­miętności i ponownie postać namiętności przyjmuje”9; słuchając, uświadamia sobie, że to, co „u góry”, na scenie, na poziomie słów i obrazów, ukazuje się jako wzniosłe, „niżej”, na poziomie orkiestry, czyli wykonywanej przez nią muzyki, ujawnia całą swą zmysłową moc. Podobnie jak Pozdnyszew, Siegmund doświadcza nieokreślonych, obcych mu dotąd uczuć, które w jego przypadku przyjmują postać bolesnej, „słodkiej tęsknoty”10, wiodącej ku nie­jasnemu celowi. Dominującym doznaniem jest jednak żar rozpalający oboje, brata i siostrę, wzbudzony przez „dziki, rozpasany i pożądliwy” świat Walkirii, „który podziałał na nich czarodziejskimi sposobami, przyciągnął ich i wchło­nął”11. Wobec owego żaru rodzeństwo pozostawało poniekąd bezbronne, zwykły sposób bycia, oparty na dystansie wobec wszystkiego, co wykracza poza powierzchowność, zachowania utrzymywane w konwencji krytycyzmu i cynizmu okazały się nieadekwatne i bezużyteczne w obliczu zmiany, jaka w nich zaszła.

Nietrudno dostrzec pewne paralele między opowiadaniami Tołstoja i Manna. Bohaterom obu utworów muzyka jawi się jako siła zrodzona z namiętności i budząca namiętność w odbiorcy. W obu też pojawia się sugestia, że to, co w warstwie estetycznej zasłuchany człowiek odczuwa jako piękne i wzniosłe, „niżej”, w sferze popędów – może nim zawładnąć i doprowadzić do pogwałcenia podstawowych zasad moralnych i przekro­czenia fundamentalnych zakazów społecznych12.

Z tego też względu Pozdnyszew, zabójca żony, opowiadając swe dzieje przypadkowemu towarzyszowi podróży, twierdzi, że muzyka powinna pod­legać kontroli państwa: „W Chinach muzyka jest sprawą państwową. I tak powinno być. Czy można pozwolić, żeby każdy, kto chce, hipnotyzował in­nego lub wielu innych, a potem robił z nimi, co chce? I w dodatku żeby tym hipnotyzerem był pierwszy lepszy niemoralny człowiek?”13.

W słowach tych zdaje się pobrzmiewać echo myśli Platońskiej, grecki filozof traktował wszak muzykę właśnie jako „sprawę państwową”. Uważał, że pozostaje ona w ścisłym związku z porządkiem prawnym polis i z morale jego mieszkańców. Ma też istotny wpływ na wychowanie obywateli, a dzieje się tak dlatego, że „najbardziej w głąb duszy wnika rytm i harmonia i najmocniej się czepia duszy”14. Postulował zatem „oczyszczenie” miasta15 z wszystkich tych rodzajów muzyki, które nie służą kształtowaniu ludzi mężnych i rozważ­nych oraz rozwijaniu w nich cech pożądanych ze względu na pełnione funkcje (szczególnie strażnika, żołnierza). Przestrzegał zwłaszcza przed „nowościami w muzyce”16, które zagrażają ustrojowi państwa, niepostrzeżenie wiodąc do przewrotu politycznego17.

W obu przywołanych opowiadaniach muzyka pośrednio staje się zarzewiem swego rodzaju buntu przeciw panującym w państwie porządkom, a ściślej – przeciw obyczajowości sfer społecznych, do których należą główne postaci.

Pożądanie seksualne nie jest wszak jedyną żądzą, jakiej ulegają bohaterowie Z rodu Wdlsungów. W finale opowiadania z ust Siegmunda pada słowo „ze­msta”18. Poprzez kazirodczy akt Aarenholdowie biorą odwet na mieszczańskiej egzystencji, której warunki pozbawiły siostrę szans na małżeństwo z miłości, brata na rozwinięcie zdolności artystycznych, a oboje na autentyczne, twórcze życie. W Sonacie Kreutzerowskiej motyw odpłaty wobec środowiska społeczne­go nie został tak wyeksponowany, należy jednak uznać, że Pozdnyszew, godząc nożem w ciało żony, zarazem dokonuje aktu agresji wymierzonego w moralność szlachecką, która nie tylko toleruje rozwiązłość, ale nawet jej sprzyja.

Filozofowie starożytnej Grecji przypisywali określonym rytmom i ska­lom muzycznym właściwy im ethos – szczególny wyraz, który oddziałuje na ludzką duszę w specyficzny sposób, kształtując charakter i wywierając wpływ na postępowanie człowieka. Z tego też względu Platon uznał, że pewne typy harmonii (a w konsekwencji również liczne instrumenty) należy usunąć z pań­stwa jako szkodliwe. Teoria ethosu, stworzona przez Damona z Aten, uważa­nego za nauczyciela Sokratesa, rozwinięta przez Platona i obecna w pismach Arystotelesa, w czasach nowożytnych stała się anachroniczna, choć jej echa – w zmienionej już postaci – powracały w myśli chrześcijańskiej. Również obecnie spotkamy się niekiedy z poglądem, że muzyka może budować moral­nie słuchaczy bądź skłaniać ich do zachowań moralnie nagannych. Nie zostało zapoznane stanowisko, że ona sama ma walor etyczny (współcześnie w Polsce prezentowane na przykład przez Krzysztofa Lipkę19), a także przekonanie, że poszczególne utwory w pewnym sensie mogą być poddawane ocenie również pod tym względem (tak twierdzi między innymi Roger Scruton20). Przytoczone tu przykłady literackie zdają się jednak potwierdzać intuicję, że wpływ mu­zyki (dodajmy: dobry lub zły) na postawy moralne odbiorcy wynika nie tyle z jej wewnętrznych jakości, ile z jej percepcji, że etyczność muzyki rodzi się podczas jej doświadczania. Opowiadania Tołstoja i Manna poniekąd pokazują też, że w procesie słuchania powstaje między odbiorcą utworu a jego twórcą swoisty pomost emocjonalny – i że on także jest moralnie walentny.

* * * 

Niniejszy tom kwartalnika „Ethos” stanowi poniekąd kontynuację tomu poprzedniego, zatytułowanego „Słuchanie”. O ile jednak tamten miał charakter swego rodzaju wprowadzenia – poświęcony był ogólnym ujęciom tytułowej kategorii i prezentował jaw szerokim kontekście, o tyle tom bieżący stanowi pewne uszczegółowienie podjętej wcześniej problematyki. Autorzy artykułów, które obecnie prezentujemy czytelnikom, w większości również przedmiotem swoich rozważań czynią zagadnienie słuchania, sytuując je jednak przede wszystkim w obszarze dwóch dziedzin: muzyki i twórczości literackiej.

Mirosława Chuda

 

___________________
1 Zob. np. A. Koszewska, Muzyka i etyka. Przegląd wybranych publikacji i stanowisk, „Miscellanea Anthropologica et Sociologica” 16(2015) nr 3, s. 13-38.
2 J. Waldorff, Muzyka łagodzi obyczaje, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Kraków 1982.
3 Zob. L. Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, tłum. M. Leśniewska, w: tenże, Sonata Kreu­tzerowska. Opowiadania wybrane, tłum. J. Dmochowska i in., Wydawnictwo Literackie, Kra­ków 1995, s. 173-260.
4 Tamże, s. 243.
5 Tamże, s. 239n.
6 Tamże, s. 241.
7 Zob. T. M a n n, Z rodu Walsungów, tłum. M. Kurecka, w: tenże, Opowiadania, tłum. M. Kurecka i in., PIW, Warszawa 1963, s. 268-297.
8 Tamże, s. 280.
9 Tamże, s. 291.
10 Tamże.
11 Tamże, s. 293.
12 Podobnie w powieści Marii Kuncewiczowej, nawiązującej do celtyckiej legendy, symfonia Cesara Francka, niczym napój miłosny, rozpala w bohaterach namiętność prowadzącą do złamania zasad lojalności wobec przyjaciela i wierności małżeńskiej (zob. M. Kuncewiczowa, Tristan 1946, Czytelnik, Warszawa 1977).
13 Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, s. 240.
14 Platon, Państwo, 401 D, tłum. i oprać. W. Witwicki, Wydawnictwo Akme, Warszawa 1991, t. l, s. 153.
15 Por. tamże, 399 E, s. 149.
16 Tamże, 424 C, s. 191.
17 Por. tamże, 424 C-D, s. 191n.
18 Mann, Z rodu Walsungów, s. 296.
19 Zob. K. Lipka, W stroną nowoczesnej kalokagatii, „Miscellanea Anthropologica et Sociologica” 16(2015) nr 3, s. 162–170.
20 Zob. R. Scruton, Understanding Musie: Musie and Morality, https://www.roger-scruton.
com/about/music/understanding-music/182-music-and-morality.

 

  

Plakat

Komunikat jury

XI Ogólnopolski Konkurs Poetycki „O kwiat dziewięćsiła” 2020

 

zorganizowanego przez Stowarzyszenie Radia Ain Karim Dobra Fala w Skomielnej Czarnej pod patronatem Wójta Gminy Tokarnia

 

Po podliczeniu wszystkich wyników, komisja konkursowa w składzie: Kazimierz Burnat (Wrocław) – przewodniczący komisji, Marian Cieślik (Skomielna Czarna), Lesław Urbanek (Gdańsk), Wiesław Zieliński (Rzeszów), postanowiła przyznać następujące nagrody i wyróżnienia:

 

Utwory w kategorii głównej:

I miejsce: Nie przyznano, II miejsce: Anita Pawlak (Ostrów Wielkopolski), godło: JOSEPHIN, III miejsce: Eugenia Zawidzka (Ostrów Wielkopolski), godło: ENI. Wyróżnienia: Katarzyna Kadyjewska (Rzeszów), godło: MIRONKA DAWANKA.

 

Utwory związane z tematyką przyrody górskiej O Nagrodę Wójta Gminy Tokarnia:

Wyróżnienie: Bogusława Chwierut (Libiąż), godło: Krzemień – wiersz  Górskie emocje

 

Utwory wybrane do publikacji w almanachu:

Bogusława Chwierut (Libiąż), godło: Krzemień  wiersz  Jak ćma

Karol Graczyk (Toruń), godło: 4 piętro  wiersz Piwnice i wyjścia

Katarzyna Kadyjewska (Rzeszów), godło: MIRONKA DAWANKA  wiersz  Bieszczadzkie anioły

Zdzisław Maciejewski (Pieszyce), godło: Leostachy  wiersz  Mały strumyczek w górach sowich

Alina Barbara Nowak (Prudnik), godło: Orfeusz  wiersz  Krakowska kuczka

Mariusz Szczepaniak (Katowice), godło: Grotołaz  wiersz  Śnieżne kotły

Paweł Ślusarczyk (Zakopane), godło: Janusz Konkol  wiersz Dom idzie na miasto 

Iwona Świerkula (Warszawa), godło: Etna  wiersz  Szukanie cudzego boga

 

Publikacja almanachu jest przewidziana po XII edycji konkursu w 2021 roku.

 

  

Plakat

Anna Maria Tryba

Klient musi być zadowolony. Nieporozumienia wykluczone

Czyli o potrzebie deformacji ludzkiego oblicza. WITKACY część I – Artysta malarz

 

„Sztuka jest ucieczką, najszlachetniejszym narkotykiem, mogącym przenieść nas w inne światy bez złych skutków dla zdrowia, inteligencji (...)”.

Witkacy

 

Tym oto cytatem pragnę rozpocząć esej poświęcony wielkiej zakopiańskiej postaci, osobie uważaną za ikonę i legendę przedwojennej bohemy – Stanisławowi Ignacemu Witkiewiczowi. Artyście wyjątkowo wszechstronnemu i niesztampowemu dlatego, aby przedstawić drogim czytelnikom chociaż zarys jego twórczości i biografii, każdy ukazujący się w najbliższy numerach „Tatr”, tekst z cyklu „Witkacy” będzie poświęcony innej ścieżce jego artystycznego mistrzostwa.

Pierwszą dziedziną twórczości, z którą dane mi było się zetknąć było malarstwo. Myślę, że jak większość ludzi, na Witkacego początkowo trafiłam w szkole. I jak to z większością rzeczy, z którymi spotykamy się w podręcznikach będąc nastolatkiem nie porwała mnie jego sztuka, a jego nazwisko zapamiętałam wymieniając jednym tchem „Tuwim, Lechoń, Nałkowska, Witkacy, Schulz – czołowi przedstawiciele dwudziestolecia międzywojennego”. A to przecież nie tak, zupełnie nie tak! A przynajmniej nie tylko! Witkacego nie da się zamknąć w jakiejkolwiek definicji! Nie da się go po prostu wcisnąć jako jednego z przedstawicieli epoki i przyjmować odgórnie ustalonych szkolnych kanonów interpretacji jego. Kto by pomyślał, że kilka lat później na pytanie, z którym dowolnym „gwiazdorem” wybrałabym się na randkę, bez wahania odpowiedziałam – z Witkacym!

Ale zanim zostałam uzależniona od zakopialiny, zanim dałam się totalnie pochłonąć sztuce i stylowi zakopiańskiemu, magii Tatr i długich górskich wędrówek minęło sporo lat. Lat spędzonych jako wolontariuszka w Tatrzańskim Parku Narodowym oraz także jako prywatny turysta na tatrzańskich szlakach. Coraz bardziej nasiąkałam duchem tego miejsca, i  z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że Podhale jest mi najbliższym sercu miejscem.

I tak pewnej deszczowej niedzieli, trafiłam do willi Oksza. Z zewnątrz piękna, majestatyczna, bardzo mnie przyciągała. Trzy godziny później... Stało się!!! Zostałam porażona i zarażona malarstwem Witkacego, zahipnotyzowana wystawą i mocno zaintrygowana twórcą. Dopiero wtedy świadomie zaczęłam zgłębiać informacje na temat dwudziestolecia międzywojennego i wszystkiego związanego z Witkacym. A było czego się dowiadywać...

Był on synem wybitnego krytyka sztuki, malarza i twórcy stylu zakopiańskiego – Stanisława Witkiewicza. Ojciec był pewny, że jego jedyny syn zostanie wielkim artystą. Przyszły twórca takich dzieł jak „Kuszenie św. Antoniego” urodził się 24 lutego 1885 roku w Warszawie. Rodzicami chrzestnymi małego Stasia zostały osobistości znaczące dla ówczesnego świata kultury – powszechnie uwielbiona aktorka Helena Modrzejewska oraz Jan Krzeptowski-Sabała – legendarny gawędziarz podhalański. Chrzest odbył się w Zakopanem, do którego rodzina Witkiewiczów przeprowadziła się na stałe w 1980 roku, ze względu na pogorszający się stan zdrowia chorego na gruźlicę Witkiewicza seniora.

Mały Staś nigdy nie uczęszczał do szkół. Jego rodzice, zwłaszcza ojciec uważali, że system szkolnictwa tłamsi indywidualność uczniów, dlatego kształcili syna w domu wysyłając go jedynie na egzaminy śródroczne. Stanisław Witkiewicz dbał o swobodny rozwój zainteresowań swojego jedynaka i przyklaskiwał jego pierwszym krokom w kierunku sztuki. Młody Witkacy nie rozstawał się z pędzlem, w wieku piętnastu lat przeżył prawdziwą fascynację fotografią, która szybko stałą się dla niego ważnym tworzywem artystycznym. Zamiłowanie do niej towarzyszyło artyście przez całe życie. Debiut malarski szesnastoletniego Stanisława nastąpił w 1901 oku, w Czytelni Miejskiej w Zakopanem, w której znalazły się dwa jego pejzaże przywiezione z wakacji na Litwie. Oba spotkały się z wielką aprobatą krytyki.  Już wtedy pokątnie mówiło się, że Witkiewicz syn jest zdolniejszym malarzem niż jego ojciec.

W 1904 roku młody twórca podejmuje pierwszą w życiu zagraniczną podróż. Zmierza do Włoch, zwiedzając po drodze Kraków, Wiedeń i Monachium. Odwiedziny w monachijskiej Pinakotece oraz w Galerii Schacka bardzo go nudziły, co odnotował towarzyszący mu kuzyn Jan Witkiewicz.  Witkacy ponoć ożywiał się jedynie przy niepokojących płótnach Arnolda Bocklina. Za sprawą tego artysty Stanisław włączył do swojej twórczości także kompozycje fantastyczne, ale nadal w jego pracach dominowały pejzaże. Coraz bardziej pochłaniała go tematyka tatrzańska w malarstwie. Powstały takie obrazy  jak Hińczowe Stawy, oraz Ranek w górach. Nastoletni malarz artysta stworzył także cykl pejzaży pt. Przedwiośnie.  Widoczny na obrazach topniejący śnieg miał symboliczne znaczenie w czasach kiełkującej nadziei na niepodległość (Wojna rosyjsko-japońska ożywiła nadzieje środowisk niepodległościowych. Józef Piłsudski prowadzi w Tokio pertraktacje z Japończykami na temat utworzenia legionu polskiego).

Wbrew antyszkolnemu nastawieniu Stanisława Witkiewicza, syn podejmuje studia w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Tworzy w pracowniach Jana Stanisławskiego i Józefa Mehoffera. Właśnie w okresie krakowskich studiów na wyobraźnię Witkacego oddziałuje szczególnie ekspresyjna sztuka Witolda Wojtkiewicza, literacka twórczość Romana Jaworskiego i Tadeusza Micińskiego. W latach 1908-1914 Witkacy wykonał serię rysunków, w których postać ludzka jest przedstawiona w groteskowej deformacji, demoniczne istoty uczestniczą w irrealnych epizodach.  Rodowody swych imaginacyjnych kompozycji wywiódł z fantasmagorii Goi, Ropsa i Beardsleya – czołowych, jego zdaniem „demologów” XIX wieku. Głównymi bohaterami tych pozbawionych klarownej narracji scen są kobieta demoniczna i jej ofiara – bezwolny, zrozpaczony i skazany na zagładę mężczyzna.

Podczas studiów pochłania Witkacego także życie towarzyskie. Zawiera wówczas przyjaźnie z Tadeuszem Micińskim, Tadeuszem Szymberskim „Tymbciem”, Tadeuszem Nalepińskim, Janem Rembowskim oraz Eugenią i Władysławem Borkowskimi. To wtedy również poznaje, o osiem lat starszą, słynną aktorkę, Irenę Solską, z którą połączy ich romans, również literacki i malarski. Znajomość ta zaowocowała licznymi portretami Solskiej rysowanymi węglem.

Witkacy przerywa edukację w połowie 1907 roku. Można podejrzewać, że pod wpływem ojcowskiego niezadowolenia z ustrukturyzowanej nauki akademickiej. Mimo wszystko jednak, kontynuuje naukę na indywidualnych lekcjach u Władysława Ślewińskiego, ucznia Paula Gauguina. Za sprawą nowego mentora Witkacy zostaje pochłonięty Gauguinem i jeszcze w tym samym roku jedzie do Wiednia na wystawę prac francuskiego mistrza. Jednak największe malarskie uniesienia przeżywa rok później– w Paryżu na 24 Salonie Niezależnych. Paryska wystawa dała Witkacemu możliwość obejrzenia płócien awangardzistów takich jak: Van Gogh, Cezanne, Picasso. To dzięki tej wystawie Witkacy zacznie malować swoje pierwsze symboliczno-secesyjne oraz ekspresjonistyczne kompozycje.

Po zakończeniu romansu z Ireną Solską, artysta bardzo szybko związał się z panną Jadwigą Janczewską. Krok ten odcisnął piętno na całym jego życiu. W 1914 roku między zakochanymi dochodzi do kłótni, która pchnęła Janczewską do odebrania sobie życia strzałem z pistoletu. Witkacy był ponoć zazdrosny o uwagę jaką Jadwiga poświęcała Karolowi Szymanowskiemu. Od tamtej pory relacje obydwu panów będą chłodne, a nawet wrogie. Śmierć narzeczonej zdruzgotała świat Stanisława Ignacego. W celu leczenia i poprawy swojego stanu psychicznego wyjeżdża do Australii na zaproszenie Bronisława Malinowskiego. Swoje wrażenia z podróży dokumentuje poprzez liczne pejzaże i fotografie. W tym czasie nad Europą unosiło się już widmo wojny. Na wieść o jej wybuchu artysta postanawia wrócić na kontynent, aby zaciągnąć się do armii rosyjskiej. W wojnie z Niemcami widzi jedyną szansę na wyzwolenie kraju, lecz swoją decyzję w liście do rodziców motywuje też chęcią czynu, pozostającą w opozycji wobec dotychczasowego, egotycznego marazmu. W Petersburgu Witkacy wstąpił do szkoły oficerskiej, a po jej ukończeniu przyjęto go do Pawłowskiego Pułku Lejbgwardii.  Wrażliwy artysta poznał bezwzględne oblicze wojny – w 1916 roku uczestniczył w krwawej bitwie pod wsią Witonirz na Ukrainie, gdzie został ciężko ranny. Nie wrócił już na front, lecz z bliska oglądał zawieruchę rewolucji lutowej oraz prędkie, brutalne zmiany polityczne w Rosji. W rozmowach z przyjaciółmi czas I wojny światowej wspominał jako jeden z najbardziej koszmarnych w życiu. Do okresu wojennego należy dodać jeszcze jedno tragiczne dla Witkacego wydarzenie – w 1915 roku umiera jego ojciec, Stanisław Witkiewicz.

W Rosji powstało wiele portretów, rysowaniem których Witkacy dorabiał do żołdu. Na początku używał węgla, jednak właśnie w tym okresie zaczął tworzyć również za pomocą barwnych pasteli. Oprócz portretów rysował także kompozycje astronomiczne i fantastyczne. Prace często nawiązywały do utworów literackich, np. Pocałunek mongolskiego księcia w lodowej pustyni, będący wariacją na temat utworów Tadeusza Micińskiego.

Na przestrzeni kilku wojennych lat Witkacy precyzuje swój system filozoficzny oraz estetyczny. W 1918 roku kończy sławne Nowe formy w malarstwie i wynikające stąd nieporozumienia, gdzie przedstawia koncepcję Czystej Formy w sztuce. W okresie formistycznym Witkacy sformułował teorię sztuki, której kluczowym pojęciem była „forma absolutna”, istniejąca w sposób jedyny i niepowtarzalny; wprowadził kategorię estetyczną Czystej Formy, która stanowi istotę dzieła sztuki jako jedność składających się na nią wielu rozmaitych elementów jakościowych. Dla Witkacego, w przeciwieństwie do pozostałych formistów, miała ona znaczenie symboliczne. Odzwierciedlała się w niej na zasadzie analogii struktura uniwersum – Tajemnica Istnienia. W myśl teorii Czystej Formy w twórczości artystycznej wyraża się metafizyczny niepokój „istnień poszczególnych”, broniących się przed poczuciem osamotnienia poprzez kreację dzieł sztuki. Narastające „nienasycenie formą”, spowodowane zanikiem duchowego wymiaru ludzkiej egzystencji, prowadzi do jej ciągłego komplikowania, do ustawicznego potęgowania dawek perwersji, dających ostatnią możność przeżycia metafizycznego wstrząsu.

Po wielkiej wojnie zaczyna się dla zakopiańskiego artysty najbardziej barwny i twórczy okres w życiu. W 1918 roku Witkacy zostaje zwolniony ze służby wojskowej i wraca do kraju. Sprowadza się z powrotem do Zakopanego. Mieszka z matką, która prowadzi pensjonat dla turystów.

Dzięki licznym kompozycjom przywiezionym z Rosji Stanisław Ignacy zostaje przyjęty do grupy Formistów, do której należą m.in. Tymon Niesiołowski, August Zamoyski, Leon Chwistek i Tytus Czyżewski. Witkacy wystawia wraz z nimi w Krakowie, we Lwowie, w Poznaniu i w Warszawie. Bardzo ceni twórczość Rafała Malczewskiego, z którym na wspólną wystawę jedzie do stolicy. Ma też indywidualne pokazy swoich dzieł w Zakopanem i Toruniu. W okresie powojennym powstają liczne kompozycje pastelowe oraz olejne, jak słynne Tworzenie świata, Fantazja-Bajka czy Kuszenie św. Antoniego. To w nich artysta upatruje zbliżania się do idei Czystej Formy. Nie zaniedbuje także twórczości portretowej.

Ogromnej zmianie uległo życie prywatne zakopiańskiego twórcy. W 1922 roku poznaje bowiem pannę Jadwigę „Ninę” z arystokratycznego rodu Unrugów, wnuczkę Juliusza Kossaka, której oświadcza się po krótkiej znajomości. Tajny ślub odbył się 30 kwietnia 1923 roku. Za pomocą zagadkowego zawiadomienia Witkacy zaprosił na uroczystość tylko dwóch świadków – Augusta Zamoyskiego oraz Tomasza Zana, jednak tylko Zamoyski zrozumiał zawoalowaną wiadomość przyjaciela i stawił się na ceremonii.

Życie małżeńskie Jadwigi i Witkacego nie układało się jednak dobrze i już w 1925 roku Nina na stałe wyprowadziła się do Warszawy. Nie potrafiła pogodzić się ze zdradami męża, jego intensywnym życiem oraz dzieleniem domu z panią Witkiewiczową, którą uznawała za osobę wyjątkowo nietaktowną i wścibską. Mimo separacji, małżonkowie na zawsze pozostali sobie bliscy. Witkacy traktował żonę jako powiernicę i jedną z nielicznych osób, przed którą odkrywał najintymniejsze szczegóły ze swojego życia. Ich stały kontakt będzie trwał do śmierci artysty.

W 1925 roku powstaje ostatni obraz olejny Witkacego – autoportret pod znamiennym tytułem Ostatni papieros skazańca. Twórca potem już na zawsze porzuca malarstwo olejne. Zakłada Firmę Portretową „S.I. Witkiewicz”, która zajmuje się odpłatnym tworzeniem portretów w technice pastelowej. Jak pisał: (...) rysowanie podobnych i względnie dobrze narysowanych portretów utrzymuje mnie w »formie« pod względem artystycznych środków, poza tym, że dostarcza pieniędzy. Ale dotąd byłem (jak się wyraziła moja żona) »portrecistą pokątnym«.

Warto dodać, że – z wyjątkami – Witkacy nie uważał portretów za dzieła sztuki czystej. Krok ten tłumaczył rozczarowaniem własnym malarstwem, które nie spełniało założeń teoretycznych Czystej Formy. Decyzja wynikała również z potrzeb finansowych. Witkacy nie miał stałego zajęcia, dlatego wciąż borykał się z niedostateczną ilością środków do życia. Firma posiadała humorystyczny regulamin, w którym Witkacy m.in. zakazywał klientom wszelkiej krytyki powstających portretów, zastrzegał sobie prawo do rysowania bez świadków oraz zobowiązywał stronę zamawiającą do bezwzględnej punktualności, „gdyż czekanie źle wpływa na nastrój firmy i może źle wpłynąć na wykonanie wytworu”. Zwracał również uwagę, iż w przypadku kobiecych portretów z odkrytymi ramionami cena wzrasta o 1/3 wartości portretu za każdą rękę. Witkiewicz kategorycznie oznajmia, że regulamin nie podlega dyskusji, opatruje go też specjalnym mottem:

„Klient musi być zadowolony. Nieporozumienia wykluczone”.

Wśród rozporządzeń właściciela Firmy osoba portretowana znajdzie też szczegółową charakterystykę każdego pięciu głównych typów portretu, który (z wyjątkiem typu C) Firma może wykonać na zamówienie:

Typ A – Witkacy mawiał, że jest to najbardziej „wylizany” ze wszystkich typów, gdyż oznacza dość wierne oddanie podobieństwa modela. W tym typie artysta nie stara się uchwycić charakteru danej osoby. Zamiast osobowości akcentuje się tu urodę, gdyż Witkacy zakłada, że w typie A częściej chciałyby być portretowane kobiety. Za modelem wyrysowywane jest często bujne, fantastyczne tło.

Typ B – „Robota bardziej kreskowa niż typu A”, widnieje w regulaminie. Zadaniem portretów typu B było również uchwycenie podobieństwa przy braku elementów karykaturalnych, pojawiały się za to pewne uproszczenia w oddawaniu kształtów. Istniała również odmiana typu B, tj. typ B+d. Była to próba przedstawienia charakteru modela poprzez cechy charakterystyczne jego fizjonomii. B+d dopuszcza też karykaturę.

Typ C – niemożliwy do wykonania na zamówienie. Portrety w typie C powstawały najczęściej w przyjacielskim kręgu Witkacego, który rysował pod wpływem narkotyków, np. eteru (zaznaczonego na obrazie skrótem Et), kokainy (Co), eucodalu (Eu) czy peyotlu (P). Typ C to kontrolowany eksperyment Witkacego, obserwującego wpływ poszczególnych substancji na proces tworzenia. Artysta dopuszczał wtedy absolutny subiektywizm w oddaniu charakteru i powierzchowności modela, a także swobodne posługiwanie się zniekształceniami – „spotęgowania karykaturalne tak formalne, jak i psychologiczne niewykluczone”. Zakopiański portrecista przyznawał, że niektóre prace w typie C są bezcenne, gdyż mogą stanowić przykład Czystej Formy.

Typ D – rodzaj ten imituje typ C, lecz artysta działa bez żadnych „wspomagaczy”.

Typ E – zakładał dowolność psychologicznej interpretacji modela, choć nie wykluczał podkreślenia jego (a zwłaszcza jej) urody oraz wysokiego poziomu podobieństwa. Typ B+E – kombinacja, którą Witkacy podpisywał portrety dziecinne. „Z powodu ruchliwości dzieci czysty typ B jest przeważnie niemożliwy” – tłumaczy autor regulaminu.

Zdarzył się także tragiczny typ U, którym twórca oznaczył „upadek talentu artysty”.

Witkacy umieszczał na swoich portretach liczne adnotacje. Wśród nich znalazł się typ portretu, data, podpis autora, czasem komentarz odautorski oraz zażywane substancje stymulujące. Oprócz narkotyków występował alkohol (C), sygnowane osobno piwo (pyfko), lecz mogły to być nawet kawa (Cof) czy herbata (herb). Skrótem NP. Witkiewicz informował z kolei o niepaleniu, a  – o niepiciu. Cyfry przy tych oznaczeniach wskazywały na ilość dni abstynencji. Zdarzały się adnotacje okazjonalne, takie jak p.p.c – prawie po ciemku, FBZ – fajka bez zaciągania się, czy z.z. – zamiast zgwałcenia.

Firma działała w zakopiańskim domu Witkacego, lecz przy okazji wyjazdów portrecista rozsyłał do znajomych bileciki z informacją o przyjeździe Firmy do danego miasta oraz miejscu przyjmowania klientów. Portrety powstawały zazwyczaj podczas jednego posiedzenia, choć na spotkaniach towarzyskich z przyjaciółmi Witkacy potrafił narysować nawet kilkanaście wizerunków. Były to tzw. „orgie narkotykowe” – eksperymenty, których przebiegiem opiekował się zakopiański rentgenolog Teodor Białynicki-Birula.

Czesława Oknińska-Korzeniowska pojawiła się w życiu Witkacego w 1929 roku i pozostała w nim do samego, tragicznego i smutnego końca. Młodsza o siedemnaście lat, urzędniczka, drobna blondynka, była pierwszą kobieta, która w pewnym sensie podporządkowała sobie Witkacego. Gdy ją zdradzał m.in. z młodszą o 34 lata manikiurzystką, którą odbił zakopiańskiemu fryzjerowi, bez wahania zerwała związek odsyłając obrazy, podarunki, a nawet wyrwane z książek dedykacje. Witkacy szalał z rozpaczy tak bardzo, że nawet żona dała się namówić nam telefon do kochanki z prośbą, aby wróciła do Witkacego i „nie niszczyła człowieka”. Nina nie zgodziła się natomiast na pomysł Witkacego, aby wspólnie adoptowali Czesię.  Związek z Oknińską, choć długotrwały, przysporzył artyście wielu emocjonalnych ran. Pod koniec lat 30. Witkiewicz wpada w depresję. Coraz wyraźniej odczuwa zbliżającą się katastrofę wojenną, coraz częściej nie radzi sobie z burzliwymi rozstaniami i powrotami z Czesławą Oknińską. Zły stan ducha Witkacego wyraźnie odzwierciedla niepokojący autoportret z 1938 roku, na którym autor przedstawił się na tle płonących fabryk i żółtej łuny nadchodzącego pogorzeliska. Poważny wizerunek portrecisty znaczy już znaczna siwizna oraz zmarszczki.

W ostatnich dniach sierpnia 1939 roku Witkacy wyjeżdża z Zakopanego do Warszawy, skąd wyrusza na wschód wraz z falą uchodźców. Towarzyszy mu Oknińska. 18 września Witkacy dowiaduje się, o wkroczeniu Armii Czerwonej do Polski. Wybrali miejsce pod rozłożystym dębem w pobliskim lesie. Tam Witkacy rozpuścił w garnuszku z wodą tabletki luminalu, co wypiła Czesława, on zaś zażył pastylki efedryny na pobudzenie krążenia krwi. Oknińska zasypiając, widziała jeszcze, że Witkacy podcina sobie żyletką żyły, najpierw na przegubach rąk, potem na nogach, ale ponieważ krew nie płynęła, przeciął sobie też tętnicę na szyi. Czesławę po pewnym czasie znaleziono nieprzytomną, Witkacego następnego dnia, 19 września 1939 r., pochowano na małym prawosławnym cmentarzyku w Jeziorach. Oknińska żegnała Witkacego podczas jego pochówku.

Anna Maria Tryba

 

 

Jego ogląd świata był niezwykle szeroki

 

Rozmowa z panią Teresą Szeptyńska – przewodniczką po willi Oksza i zbiorach dzieł Witkacego w niej zawartych.

 

Anna Maria Tryba: – Jak Pani trafiła do Okszy? Czy przywiodło Panią do tego miejsca wykształcenie, czy fascynacja Witkacym? A może coś jeszcze innego?

Teresa Szeptyńska: – Jakiś czas pracowałam w Kolibie, później miałam pewną przerwę w pracy, właśnie Oksza była remontowana i przygotowywana do powstania muzeum. Nie jestem historykiem sztuki i nie umiem siebie nazwać witkacologiem, ale jestem zakopianką zafascynowaną swoim miastem od zawsze. Jestem przewodnikiem w willi Oksza. Zafascynowanie Witkacym wynika przede wszystkim z jego niebanalności. Na twórczość Witkacego najpierw natknęłam się, oczywiście, w szkole. „Szewcy”, „Oni”, z tym go kojarzyłam. Przyznam się szczerze, że z portretami spotkałam się dopiero w Muzeum Stylu Zakopiańskiego w Kolibie, bo tam były początkowo wystawiane. Te portrety były zdecydowanie inne niż wszystkie inne jakie widziałam do tej pory. Mają one wyraz niezwykle psychologiczny, karykaturalny. Takie przede wszystkim prezentuje muzeum, bo jest to kolekcja z kręgu przyjaciół.

Kiedy zostałam przewodnikiem, zaczęłam Witkacego poznawać bardziej i bardziej, zgłębiać coraz bardziej wszystko co związane z artystą. Bo nie można na niego patrzeć przez pryzmat tylko jednej dziedziny, malarstwa, dramatu czy fotografii. Witkacy to nie tylko pisarz, dramatopisarz, malarz, ale również filozof! Był człowiekiem renesansu, jego twórczość, ogląd świata był niezwykle szeroki.

 

No właśnie, jak według Pani należy interpretować, postrzegać twórczość, dokładniej portrety Witkacego?

 

– Przede wszystkim, żeby poznać portrety, jak i w ogóle postać Witkacego należy poznać jego krąg przyjaciół, poznać przyczyny powstania Firmy Portretowej. A powstała ona z prozaicznego powodu – Witkacy musiał zarabiać. Był jeszcze drugi powód, znacznie ważniejszy. Witkacy razem z Rafałem Malczewskim mieli wspólną wystawę w Warszawie w Salonie Garlińskiego. Nie było im łatwo, musieli zmierzyć się ze sławą swoich ojców. Tam malarstwo Rafała Malczewskiego zostało dostrzeżone i pozytywnie skomentowane, a malarstwo w Czystej Formie Witkacego, czyli te jego charakterystyczne ostre deformacje, skomplikowane kompozycje, agresywna kolorystyka, została przez krytyków przemilczana. Myślę, że to się stało przyczyną do zarzucenia malarstwa w Czystej Formie na rzecz pisania. A żeby pisać musiał zarabiać i stworzył firmę portretową, wraz z niebanalnym jej regulaminem i typologią poszczególnych portretów, cennikiem.

Nasze muzeum posiada portrety z dwóch kolekcji: od rodziny Federowiczów i od pani Modesty Stachurskiej-Zwolińskiej, siostry Neny Stachurskiej, która była muzą Witkacego. Muzeum posiada 90 portretów oraz dużą kolekcje fotografii, szkiców.

 

Wszystkie obrazy Witkacego są niezwykłe i niepowtarzalne, ale czy jest w Okszy portret, obraz, z którym wiąże się szczególna historia? Czy jest taki obraz, który jest dla Pani najważniejszy?

 

– W ostatnim czasie muzeum zakupiło kilka portretów. Szczególny jest portret rodzeństwa Fischerów – Krysi i Ludwika. Ludwik Fischer to była znacząca postać w Zakopanem, był nauczycielem, sędzią narciarskim, działaczem sportowym. Podczas pierwszej prezentacji tego portretu, w Okszy zeszły się wszystkie pokolenia nauczycieli, z którymi Ludwik Fischer współpracował. Ten portret jest również nietypowy pod względem rozmiarów, jest bardzo duży, kwadratowy.

Również niedawno z pomocą Urzędu Marszałkowskiego i ministerstwa kultury zakupiono dwa portrety małżeństwa Bierulów. Ludzie ci byli bardzo związani z Witkacym, to u nich odbywały się te słynne „święta peyotlowe i kokainowe”. 

Uważam, że Oksza jest kapitalnym miejscem, żeby Witkacy tam był, bo to właśnie tutaj artysta odbył psychoanalizę doktora Karola de Bourain. To był lekarz psychiatra zaprzyjaźniony z Witkiewiczem juniorem jak i seniorem. Miał w Okszy wynajęty gabinet. Był pierwszym freudzistą. Jednak Stanisław Witkiewicz stanowczo odradzał synowi psychoanalizę, uważał, że dr de Bourain wymyśli Witkacemu jakąś chorobę. Chyba miał się czego obawiać, bo diagnoza dla syna brzmiała „kompleks embriona”. Witkacy zareagował na to właśnie jak Pani – śmiechem. On to bardzo ironizował, traktował prześmiewczo, ale to miało ogromny wpływ na niego. Witkacy opisuje tą psychoanalizę do swojej przyjaciółki Heleny Czerwijowskiej i opisując ją w 1913 roku podpisuje się „Witkacy”. Odrywa się od nazwiska Witkiewicz, idzie własną drogą artystyczną.

Mój ulubiony obraz…  Jest taki portret. Portret Felicji Turowskiej. On jest w takiej bardzo ciekawej kolorystyce, tło jest grafitowe, e sumie są tylko trzy kolory. Bardzo niewiele kresek, minimalizm w czystej postaci, a tak wielka ekspresja. Ten obraz lata temu już zrobił na mnie ogromne wrażenie, jeszcze kiedy wisiał w Kolibie.

 

Witkacy zawsze fascynował, szczególnie ludzi młodych. Proszę powiedzieć jak ludzie odwiedzający muzeum, willę Oksza odbierają sztukę Witkacego? Jakie pytania najczęściej padają? Co ich szczególnie interesuje?

 

– Do Okszy ludzie niewątpliwie przychodzą właśnie dla Witkacego, ale pamiętajmy że jest tutaj jeszcze m.in. Malczewski, Wyczółkowskiego, Stryjeńska. A przychodzą bardzo różni ludzie. Wiele osób przychodzi z myślą, że Stanisław Witkiewicz, a Stanisław Ignacy Witkiewicz to jedna osoba i Oksza daje im tą możliwość oddzielenia ojca od syna.

Przychodzą często osoby starsze, które w młodości interesował Witkacy, znali go poprzez dramaty, książki i portrety są dla nich odkryciem. Przychodzą osoby, których fascynacja Witkacym rozpoczęła się w szkole i trwa do dzisiaj. Rozmawiając z ludźmi staram się zdjąć z Witkacego stereotyp erotomana i wariata z Krupówek.

 

Zajmuje się Pani Witkacym od lat, jest Pani w Zakopanem znana, a Pani sposób opowiadania o Witkacym i przybliżanie odwiedzającym jego sylwetki cieszy się ogromną popularnością. Co osobiście Panią skłoniło do takiej pracy? Co fascynuje Panią w Witkacym?

 

– Zaczęło się od tego, że chciałam dobrze wykonywać swoją pracę.  I im więcej czytałam, poznawałam Witkacego tym mnie bardziej „wsysał”. Jest w nim coś takiego, że wymaga bezwzględnej uwagi. Sygnalizuje pewne sprawy, z którymi człowiek mimowolnie zaczyna polemizować, więc to nie jest fascynacja bezkrytyczna. Witkacy był dwutorowy jak Jekyll i Hyde, więc nie wszystko z mojej strony jestem w stanie u niego zaakceptować. Dużo rozmawiam z ludźmi podczas zwiedzania, są ludzie którzy mają większą wiedzę ode mnie, wiele się od nich nauczyłam i to zostaje we mnie, potem dzielę się tym z innym i to wzmaga zainteresowanie Witkacym.

 

– Bardzo dziękuję, że zgodziła się Pani spotkać i podzielić swoimi opiniami z czytelnikami.

 

– A my zapraszamy zatem serdecznie do Okszy oraz do wszystkich placówek Muzeum Tatrzańskiego!

 

Witkacy to nie tylko pisarz, dramatopisarz, malarz, ale również filozof! Był człowiekiem renesansu, jego twórczość, ogląd świata był niezwykle szeroki.