Nowości książkowe

 

 

Plakat

Jerzy Lengauer

 

„Zaśnięcie Darii”

 

Daria zasnęła w liceum. Może jeszcze wcześniej. Nie wiadomo, kiedy pojawiły się pierwsze senne obrazy. Jej osobisty, własny Morfeusz nadał im kształty, gdy Daria stawała się kobietą, dziwiącą się nie tyle kształtom fizycznym, co uwypukleniom emocjonalnym, pulsującym, drgającym, nie mogącym odnaleźć właściwego miejsca, koryta dla płynących niczym wezbrana rzeka uczuć, zdaje się, że już zbyt często popadających w bagienny marazm lub niknących, zamieniających się w wąski strumień za sprawą długo trwającej suszy.

Bezruch jest niepokojący. W cuchnących plamach przybrzeżnych torfowisk zbierają się siły, które z czasem zostają wzruszone. Opary, wonie znajdują swoje ujście na powierzchnię. Brudna strużka wody ledwie widoczna spod hałd piasku, w których zalegają naniesione przedmioty: wspomnienia, zdarzenia, smutki, żale, zdziwienia, tęsknoty. Poszarpane, potłuczone, rozbite, rozdarte. W częściach, w strzępkach, rozczłonkowane. Daria pochyla się, wyciąga je, otrzepuje z piasku. Delikatnie, skrzętnie, eterycznie wręcz, w jakiś mgielny, subtelny, amorficzny sposób przenosi skrawki siebie na polanę pośród Szyszkinowego lasu, łąkę babci Marysi, gdzie wspomnienia zamieniają się w jaśniejący stożek efektu Tyndalla.

Jakież są te tęsknoty, sentymenty, erotyki, dramaty, zdziwienia porozkładane na trawie, gdy słońce grzeje Darię siedzącą na rozłożystej sośnie, jakby była złotym bochenkiem chleba, gdy przygniata ją duszność zieleni, jakby była jej częścią, gdzie las drga nienazwanymi dźwiękami? To fragmenty życia kilkunastoletniej dojrzewającej dziewczyny, młodej kobiety, w końcu dorosłej, niezwykle wrażliwej osoby, umiejącej oddać poetycko nie tylko subtelności osobistych przeżyć, ale opisać lirycznie uchodźcze dramaty na polsko-białoruskiej granicy w „dla Issy Jerjos”: „Innego jakoś tak inaczej boli / inaczej żrą wszy gniją stopy dławi strach / chcącemu nie dzieje się krzywda / mogłeś umierać kilka centymetrów dalej / na sferze globusa // a tam gdzieś twoja Matka / niefizyczna pieta / zamykająca w złamanym życiu powietrze / zamiast Twojego ciała [1], czy samotność pandemii w „lockdownie” pani stoi na balkonie / z czwartego piętra podlewa z konewki ogródek / to ładne / orientuję się że znowu przygryzam usta / to nieładne. [2] Siedząca wśród drzew bosa Daria ogląda cząstki siebie. Każda z nich leży osobno. Wydawać się może, że ta osobność jednocześnie do kogoś niedawno należała. Jakby Darię chciano przyciągnąć, rozciągnąć, zabrać z niej jak najwięcej dla siebie. Albo dziewczyna, czy może wówczas jeszcze dziewczynka, rozpadła się, rozeszła sama pod naciskiem, ciężarem, bezwolnie, nie rozumiejąc. Dziwiąc się temu, że ciało przestało być jej: moje ciało / będzie jeszcze śmieszniejsze / kiedy straci swego pana // pozostanie mu na chwilę / kilka odprysków fizjologii / która będzie wtedy jeszcze śmieszniejsza. [3]

Wiersze zamknięte w ramach czasowych od liceum, o czym dowiadujemy się ze wstępu Justyny Artym „Kruche ciało”, do ubiegłorocznego kryzysu migracyjnego na granicy z Białorusią epatują konsekwencjami rozdarcia. Rozkawałkowana dusza, emocjonalność, psychika pod piórem Darii Klimek ma postać fizyczną. To paluszki, które się rozbiegły, szukając dotyku czegoś miłego, wydzieliny, kończyny, które odpadły, zwłókniałe wnętrze, drgająca tkanka, sucha kościana klatka. Autorka zbierając w jedno kawałki swojej psyche przypomina, że bez połączenia z nią ciała nie będzie kompletnego, wiarygodnego, żyjącego w poczuciu choćby odrobiny komfortu człowieka. Jednak wymaga to pozbycia się odrobiny wstydu, obejrzenia siebie w trakcie aktu miłosnego, spojrzenia oczami mężczyzny pożądającego ciała młodej kobiety, wsłuchanie się w lodowate drżenie cierpnącej skóry, wyobrażenia sobie czerwonego mięśnia szaleńczo pompującego krew do opierających się temu policzków, dotknięcia spoconych z tęsknoty włosów, włosków, grudek, koniuszków, w końcu odrzucenia bezpodstawnego poczucia winy i poniżenia w spływających z ciała i po ciele wydzielinach.

Najpierw młoda dziewczyna się dziwi, nastrój dramatu jeszcze się nie pojawia, choć mimowolnie szuka, łaknie, czuje się bezradna. Doświadcza siebie kruchej i zdaje sobie sprawę, że właśnie tak przychodzi jej poznawać świat: moje żyły wyrosły / widocznie jestem ich pestką / kiełkują przez moją skórę / rozwijają soczyste gałęzie / na poznanie świata. [4] Wraz z dostrzeganiem własnej fizjologii przychodzi poczucie winy, co widać szczególnie w tytułowym „Zaśnięciu Darii”, gdy autorka pisze, że jej ciało obraża, a w kolejnym utworze pod tytułem „kobiety mojego ojca” winą za rozdzielenie, czyli rozdartą psychikę nastolatki obarcza konkretne osoby: dużo cennych obserwacji / że człowiek rozdzielony / na mężczyznę i kobietę / pozostaje zawsze rozdzielony [5], ponieważ przedmioty, zdarzenia, rzeczy, drobiazgi pozostaną już na zawsze z Darią, niczym atrybuty oskarżenia. Cóż zatem pozostaje, jeśli nie oddzielić się, wyrwać, wyruszyć w drogę, żeby poszukać uspokojenia, kochania, czułego miejsca. Wędrówka nie jest jednak pewna, z jasno wyznaczonym celem. Poetka robi kilka kroków naprzód, potyka się, ogląda za siebie, cofa w końcu. Jednocześnie pragnie umrzeć i na nowo się urodzić: zakopię się żywcem / wyrosnę na sobie / zapylę się i pofrunę. [6] Wydaje się, że natura i najdalsze dziecięce wspomnienia zdają się najlepszymi schronieniami. Także od pragnień młodości i wczesnej dorosłości, udręk tęsknot i kochania, głodu doskonałości w ramionach i marzeń, które mają się spełnić za wszelką cenę: zróbmy sobie / w tym pokoju / gniazdo dziecko pracownię melinę / baldachim posiłek / dobrze często / śmierć, [7] lecz dojrzałość i wnikliwe oglądanie siebie, skóry, tkanek, włosków, żyłek wcale nie daje równowagi: kiedy wyrastasz z miejsc okazuje się / że nie mogą już dać ci schronienia, [8] ponieważ jest to miejsce, gdzie nie dosięga niczyja miłość / oprócz miłości matki / ale ile można zarzynać tę biedną matkę / trzeba znaleźć inne źródło / odrobiny ukojenia / ululania przerażenia [9] i pomaga mi Miłosz / przykładam sobie jego wiersze. [10]

Utwory Darii Klimek pisane są wierszem białym i wolnym, bez przywiązania do podziału na strofy. Większość z nich ma tytuły. Odbiera się je jako krótkie historie, powstałe w wyniku potrzeby wypowiadania emocji i uczuć, które z pewnej, czasem dłuższej, innym razem krótszej perspektywy łagodnieją, by paradoksalnie stać się wyraźniejszymi dla czytelnika, nie zmieniając absolutnie siły wyrazu; historie, gdzie kłębią się dramaty, niepokoje, eksplodują kochania i boleśnie zacierają jedne wspomnienia, zaś krwawią inne. To skondensowane opowieści o dojrzewaniu, emocjonalnej burzy niemającej końca, bo targającej także wczesną dorosłością. Jej skutki odbiorca widzi w kolejnych wierszach - etapach życia czy raczej emocjonalnych rozdziałach, gdzie turpizm przeplata się z prawie że romantyczną nostalgią, fizjologia z niezwykle delikatną erotyką, potrzeba miłości (nie tylko fizycznej) z tęsknotą za bezpiecznym ciepłem dzieciństwa, a wręcz powrotem do łona matki w kojącym otoczeniu wód płodowych. Wyraźnymi, niezwykle raniącymi fragmentami owej opowieści są wyrzuty skierowane do konkretnych, bliskich osób, wzmocnione wyrzutem konsekwencji: a ja jestem z wami na tym samym paragonie. [11] Gdzieś pod koniec tomiku nawałnica się uspokaja, bo Daria Klimek jakby nieznacznie odwracała wzrok od siebie i przenosiła go za okno, na ekran smartfona, do Internetu, zwracając uwagę swojej wrażliwości ku dramatom współczesności.

Jerzy Lengauer

 

___________________

[1] Daria Klimek, „Zaśnięcie Darii”. Wydawca: Signi Zygfryd Słapik, 2022, s. 62.

[2] Tamże, s. 57.

[3] Tamże, s. 10.

[4] Tamże, s. 9.

[5] Tamże, s. 11-12.

[6] Tamże, s. 13.

[7] Tamże, s. 39.

[8] Tamże, s. 41.

[9] Tamże, s. 42.

[10] Tamże, s. 25.

[11] Tamże, s. 12.

 

 

Plakat

Elżbieta Musiał

 

Nieco o prowokacjach artystycznych Szczęsnego Wrońskiego czyli co zaczynił Wroński? 

 

Szczęsny Wroński. Jest w nim więcej poety, prozaika czy performera? Zapracował też na miano kreatora kultury. Żadnej z tych dyspozycji twórczych nie sposób umniejszyć, wszystkie budują jego artystyczną osobowość. Ba, wzajemnie się przenikają. Temperament performera daje się zauważyć nie tylko w scenicznych działaniach, a tych ma na koncie wiele, ale też w jego prozie, a nawet w wierszach. Tak operuje słowem, by uobecniało spontaniczny ruch wynikły z niepokornego ducha i niepodległego. U Wrońskiego jest ono równoważne z zebranym doświadczeniem i jednoczesnym doświadczaniem słowa w chwili jego dziania się, gdyż stanowi narzędzie obserwacji nakierowane między innymi na rozumienie i odnalezienie siebie i własnej rzeczywistości. Ale słowo to również tworzywo i świetne pole do prowadzenia doświadczeń; „jakby róża / miała wyniknąć / spomiędzy palców / zaistnieć / w porach skóry / zasilić sokami / krew” (wiersz „39” z t. „Zaczyn”, s. 63). Słowo – czy to pisane, czy artykułowane – w założeniach tego twórcy ma potencjał aktu, więc aktem się staje.

 

twardym być

jak komin

Mount Blanc

z monologiem

na przekór

ze środka trzewi

trzasnąć by

się rozeszło

w grzmot ulewę

lawy skowyt

przetaczający się

w litery schody

do

(„43”, s. 69)

 

Ileż w tym wierszu nagłości, ruchu i buntu. Zupełnie jakby sam wiersz miał ruszyć z posad i ruszyć bryłę z posad świata, jak w Odzie do młodości A. Mickiewicza. Jednak, aby zaistniał ruch, muszą pojawić się czynniki inicjujące, czyli jakieś – nazwijmy to – performery. Typuję, że polot twórczy Szczęsnego Wrońskiego rozbudziły (w bardzo ogólnym ujęciu) niezgoda na zastany porządek, negacja narzuconych wzorców, bunt i wolnościowe ciągoty. Uzmysłowiła mi to jego powieść „Wolna miłość” z 2000 roku (wchodzi w skład trylogii, obok „Praktyk” i „Konsultantów”). Wyraźnie zaakcentowany został tam młodzieńczy bunt Piotra, bohatera, który wynikał ze sprzeciwu wobec peerelowskiej rzeczywistości, w której wolność jednostki była pragnieniem. Postać Piotra naznaczona jest buntem. Piotr jest chodzącym buntem. Gdy prześledzimy ciąg zdarzeń „od czynu do czynu”, w całej jaskrawości zobaczymy niepohamowaną chęć wolności, której bohater szukać będzie w hippisowskiej wspólnocie, bo taka stanęła mu na drodze.

Przecież nic złego się nie dzieje. Niech panowie popatrzą, wszyscy są zadowoleni i trzeźwi. Czy nie takich obywateli potrzebuje Polska Ludowa?

– Na pewno nie takich obszarpańców.

– Ubóstwo nie jest przestępstwem.

– Ale to jest manifestacja.

– Przeciwko czemu?

– To my jesteśmy od zadawania pytań.

– Tak, to jest manifestacja – szczebiotała Mara – przeciwko temu smutnemu faktowi, że ludzie nie dostrzegają na co dzień drugich ludzi, odwracają się od siebie. A przecież zgodzicie się panowie, że najważniejsza w życiu jest miłość, ale dlaczego jej tak mało? Moglibyście nam trochę pomóc, użyć swojego autorytetu i namówić ludzi, a nawet im nakazać, żeby się bardziej kochali...

Najlepiej zacząć od dzisiaj [...] byłby to najnowocześniejszy styl milicyjnego działania, pionierski w skali światowej. Wtedy ludzie pokochaliby was jeszcze bardziej... („Wolna miłość”)

Już choćby powyższy cytat ukazuje złożoność zapętleń jednostki w systemie i jej niezgodę na jarzmo systemu. Ale ten passus jest niezwykle poukładany w „rozpędzonej” powieści. Takich urywków porządkujących treści i trzymających w ryzach całość w utworze jest oczywiście więcej. Zbierają sensy, urealniają i scalają przekaz oraz czuwają nad komunikatywnością. Są niezwykle pomocne, jako że powieść najeżona jest dynamicznie biegnącymi zdarzeniami, a niektóre z nich dzieją się na „peryferiach życia” i jakiegoś obłędu. Oczywiście ów obłęd sugeruje pogubienie się młodego człowieka w pędzie po wolność, ale też obnaża twórczą ekspresję autora. Podskórnie czujemy ją też w narkotycznych wizjach i halucynacjach bohatera utworu. Czytelnik wraz nim wpada w wir uporczywych fragmentarycznych przywidzeń i zmieniających się jak w kalejdoskopie przeskoków doznań. Sam Szczęsny Wroński ten rodzaj narracji nazwał myślowirami (w rozmowie ze Stanisławem Nyczajem). I choć w literaturze znajdziemy mniej lub bardziej podobne sposoby „upamiętniania psychodelicznych chwil”, które wymykają się zwykłemu opisowi (choćby „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” D. Masłowskiej) – to te Wrońskiego należą do szczególnie uderzających, pisanych „ze środka trzewi”.

Coś uniosło go do góry – świetliste oszalałe świdry zbliżyły się do rozkrzyżowanych rąk, przeszywający ból targnął ciałem i z ciemności wyłoniła się szkarłatna trupia twarz i... ręka... Ból jakby zelżał... Piotr podniósł głowę i dotknął językiem popękanych warg... Może to Bóg Ojciec albo któryś z jego sług. Wyszeptał błagalnie:

– Daj mi choć odrobinę wody, Panie.

Trupia twarz wżerała się w niego oczami jak świdry, Piotr chciał splunąć w te ślepia, ale język miał suchy jak wiór i jeszcze te nogi, jakby je ktoś poobcinał i... broczące krwią ręce... ten straszny dochodzący nie wiadomo skąd śmiech, który dobijał... („Wolna miłość”)

Myślę, że takie obrazowanie już samo w sobie jest przejawem performerskich inklinacji. Owej chęci przesuwania funkcji słowa leżącego na papierze w kierunku „coś się dzieje” i to bez mała na oczach widzów. Dodam, że niektóre wątki powieści są autobiograficzne, co przyznaje sam autor. To może kojarzyć się z „życiopisaniem” Stachury. Wroński również konfrontuje życie ze słowem pisanym i robi to nie tylko z pobudek twórczych, ale też dla uporania się z emocjami i uporządkowania doświadczeń. Pomocne w tym są praktyki poetyckie i powieściopisarskie prowadzące do przewartościowania postaw; potrzeba wymiany noża na słowo.

 

przejść

do siebie

od siebie

gdzie jeszcze

jest

potrzeba

wymiany

noża

na słowo

 

to

co

jest

(„27”, s. 50)

 

Puentą wiersza, a raczej otwarciem na głębię rozmyślań są trzy słowa „to co jest” – oznaczają po grecku onto. Dostajemy więc wyraźny sygnał, jakich wymiarów sięgają rozważania (ontologia). Wroński eksploruje słowo na różnych płaszczyznach i polach. Filozoficznym i czysto ludzkim dociekaniom o istocie bytu towarzyszą jeszcze prowokacje językowe. W „Wolnej miłości” stany nieopowiadalne (psychodeliczne wizje) chce uwolnić od przykładnych opisów i akcenty kładzie na odczuwanie. W wierszach najnowszego tomiku „Zaczyn” wsłuchuje się w słowa, jakby rozbrajał je do pojedynczych liter. Albo rozsypywał i na nowo, po swojemu organizował. Widać to nawet w samym zapisie. Z upodobaniem stosuje dekonstrukcje – a nuż ujawnią się utajone sensy. I znajduje je, i podaje w oprawie konceptualnej, bez metaforyzacji; to może szansą ocalenia jest zrozumieć „z” które scala („Z”, s. 58).

 

stawiam litery i słowa

wychodzą ze mnie obce

 

nie zdążyły się oswoić

we mnie ani poza mną

 

bo co to właściwie znaczy

i gdzie jest ta granica

 

bo jeśli jej nie ma

to cały ten ruch jest fikcją

 

która nawet nie boli

(„II”, s. 10)

 

Jaką „granicę” miał na myśli poeta? Warto się nad tym zastanowić. Wtedy siłą rzeczy zadamy sobie pytanie: czym w ogóle jest granica i gdzie ona jest, we mnie czy poza mną? Kto mi ją narzuca? Czy granica ogranicza? A może prowokuje do czynu, ruchu? Można rzec, niezły „zaczyn” uczynił nam autor. I otóż dochodzimy do wniosku, że „granica” dla każdego z nas może być czymś innym. Wystarczy, że każdy użyje swojego „szkiełka i oka” lub spojrzy na postawiony problem a to przez pryzmat polityczny, a to moralny albo ontologiczny. Tak więc znów Wroński użył z premedytacją performerskiego chwytu, a nasze „wstąpienie w wiersz” jest niczym innym jak intelektualnym uczestnictwem w wierszu i indywidualnym. I jest to bez wątpienia kolejna wartość tego utworu, oprócz – rzecz jasna – niebagatelnej problematyki, jaką wnosi.

Szczęsny Wroński w działaniach twórczych często wykorzystuje prowokację artystyczną. Ten manewr wykształcił na tyle dobrze, że gotowi jesteśmy uznać, iż prowokacja leży w jego naturze. Oczywiście jedno drugiego nie wyklucza. Co by nie powiedzieć, artysta obrał kierunek kreatywności performatywnej. A trend ten (ku medialności) coraz powszechniej stosowany jest w rozwoju sztuk. „Zwrot performatywny” to dziś znak czasu.

 

a może to ja 

jestem 

zacierką dnia

 

Powyższy wiersz o tytule „43” również pochodzi z tomiku „Zaczyn”. Poeta nie pyta, co go spotka danego dnia. On chce zobaczyć w sobie sprawcę dnia. Tak zinterpretowałam przekaz, bo nie trudno zauważyć, że i tym razem miejsce bohatera lirycznego zajął performer.

W internecie znalazłam ślad dającej do myślenia prowokacji artystycznej, kiedy to autor i aktor Wroński sprawdzał, jak słowo przylega do pewnych okoliczności. Podczas swojego spotkania autorskiego w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej im. Witolda Gombrowicza w Kielcach skandował wiersz. Oczywiście to nie stanowiłoby sytuacji nadzwyczajnej, gdyby nie fakt, że wcześniej zachęcił publiczność do powstania z miejsc i luźnych rozmów, a sam wtopił się w tło i budował to tło. Poezję wyprowadził tym samym ze sceny i wmontował w „gwar foyer”. Zdjął ją z piedestału i zbliżył do „zwykłości”. Działanie artystyczne jak najbardziej łamało konwencję i kazało się zastanowić nad motywacją takiego przekazu. Czyli? Słowo poetyckie jako jedno z wielu słów? Słowo, które zgromadziło ludzi i jest narzędziem nie tylko komunikacji, ale i „dziania się”? Słowo, które „z” ciałem się staje? 

Gdy już weźmie się pod lupę poczynania artystyczne Szczęsnego Wrońskiego, wtedy da się zauważyć, że na jego postawę artystyczną miało wpływ wiele czynników i zależności. Od uwarunkowań społeczno-politycznych po „kształt wewnętrzny”, który jest nie do przecenienia. Ale bez pielęgnowania zasobów twórczych nie byłaby możliwa cała ta artystyczna sprawczość sceniczna i językowe kreacje z osobistym piętnem. Spektrum działań jest spore. Dla porządku dodam, że Szczęsny Wroński nie ograniczał się do uprawiania poezji, powieściopisarstwa i dramatopisarstwa, sprawdzał się między innymi jako asystent reżysera w Teatrze STU w Krakowie, współtworzył też Teatr Dialog (kierownik literacki, aktor i reżyser). Był leaderem formacji teatralnych i rockowych, stąd wziął się przydomek „poeta o duszy rockmena”. Jako artysta multimedialny znany jest w środowisku krakowskim i kieleckim, gdzie promuje literaturę, realizuje spektakle i wydarzenia pod szyldem Teatru Promocji Poezji. W ramach tego Teatru również moje poematy „Mówię pochyloną cambrią” poddał dramaturgicznej próbie. Nie miałam okazji oglądać tego z pozycji widza, gdyż byłam na scenie, nawet Barbara Wrońska, współgrająca w tym spektaklu, malowała danaidy na moich gołych plecach. Nie mogło być inaczej, ot, twórca i tworzywo w jednym – wypełnienie założeń performerskiej sztuki. Przepraszam za tę prywatę, ale dla mnie jest to sposobność, by powiedzieć, że ze Szczęsnym Wrońskim dobrze się kreuje i dobrze wychodzi na zdjęciach.

Osobowość twórcza tego artysty oraz jego dokonania, ale potraktowane przekrojowo, mogłyby być ciekawym przyczynkiem do wnikliwych opracowań. Mam nadzieję, że ktoś to kiedyś uczyni. Ja, w niniejszej analizie, skupiłam się tylko na jednym kontekście, gdy tymczasem można wyszukać ich więcej i znaleźć też wiele odcieni. Widać je też w najnowszym tomie „Zaczyn”. Polecam.

Elżbieta Musiał 

_______________________

Szczęsny Wroński, „Zaczyn”. Wydawca: Biblioteka Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Kraków 2022, s. 69.

Szczęsny Wroński, „Wolna miłość”; Oficyna Wydawnicza STON 2, Kielce 2000, s. 170 (1998 – pierwsza Nagroda w Ogólnopolskim Konkursie im. Mikołaja Reja z Nagłowic). Inne książki: „Nadzieja matka głupich” (1980), „Praktyki” (1984), „Przenikanie” (1998), „Potwór nie opisany” (1999), „Smak ciemności, smak światła” (2006), „Poręcze” (2006), „Nie pozwól milczeć sercu. Wiersze z lat 1977–2007” (2008), „Pogwarki o Kaczmarku” (2013), „Konsultanci” (2014), „Czas rozpocząć” (2015), „Piszę poemat” (2017), „Czas się weselić” (2021).

 

 

Plakat

 

 

Plakat

prof. Ignacy S. Fiut

 

Poezja rozpadu

 

Nowy tom Małgorzaty Grajewskiej jest niewątpliwie oryginalny i momentami budzi zdziwienie ze względu na nietypowe sposoby wersyfikacji inspiracji poetyckich. Zarówno bowiem te inspiracje emocjonalne, ale i intelektualne, są generowane przez obecność w otoczeniu poetki innych ludzi. Towarzyszy temu emanowanie delikatności jako formy obecności między nimi.

Większa część zamieszczonych tu utworów łączy się z reminiscencjami nt. uroków życia i osobowości meksykańskiej poetki i artystki Fridy Kahlo. Kolejne utwory stanowią wariacje nt. F. Kahlo postrzeganej  m.in. jako różnorodne doświadczenia tego społeczeństwa w różnych formach doznawania i przeżywania świata pozostającego w nieustannej rewolucji emocjonalnej. Tak dynamiczne emocje pozwalają również zrozumieć współistnienie ludzi, kiedy podejmują się oni współtworzenia duchowości zbiorowej. Przy okazji autorka stara się opisać dziejącą się tam ars poeticę jako wszechzwiązek elementów istnienia układających się w przysłowiowy „taniec życia”. Autorka nawiązuje także do obecnej sytuacji przy granicy polsko-białoruskiej i podejmuje próbę intymnego wczucia się w nią.

Przechodząc do analiz relacji mężczyzny z kobietą, Grajewska wnika w fenomeny „kaprysów kobiecych” z urokiem eksponując „szelest ust” obojga kochanków, porównując go z obrazem relacji między Frankiem Zapatą i „słodką Margaritą”. Jednak nie można ukryć, co przypomina Grajewska, że wszystkim tym relacjom damsko-męskim zawsze towarzyszy samotność i to ona powoduje, ze strony doznają jakby „delirium tremens” w tego typu związkach. A do tego brak dzieci może pociągać za sobą pogłębienie odczucia „pustki” domowej. Jednak wiadomo, że poetka posiada trzech synów, z którymi wiążą ja silne więzi emocjonalne.

Ludzie w mieszkaniach często podchodzą do okien i wtedy oglądane widoki prowadzą nierzadko do utraty pewności sensu życia – przypomina poetka. Zwracając oczy ku kosmosowi  zaczynają rozumieć metafory oddalenia i bliskości, a także łatwiej pojmują, że każdy drugi człowiek warunkuje istnienie kolejnego, innego człowieka, a jego walka stanowi sposób odradzania się człowieczeństwa w ludziach. Zaś doświadczenie pandemii pozwala każdemu odkryć prawdę o sobie i „eksplodować z codziennej sterylności”.

Omawiany tomik nie jest łatwą lekturą, bo poetka stosuje wiele nietypowych form wersyfikacji poetyckie, które niekiedy przypominają nawet jej zaprzeczenie. To jest jednak przemyślana postawa twórcza, bo powala czytelnikowi na głębszą analizę przekazywanych treści i pomyślniejsze życie w tych przecież niełatwych czasach.

prof. Ignacy S. Fiut

__________________________

Małgorzata Grajewska, „Obecność, prawie czułość. Linoryty: Jacek  Soliński. Przygotowanie do druku: Jacek Czekała. Wydawca: Galeria Autorska, Bydgoszcz 2021, s. 64.

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

Andrzej Dębkowski

 

Zmarł Jacek Lubart-Krzysica

 

10 grudnia 2022 roku zmarł Jacek Lubart-Krzysica, poeta, dramaturg, reportażysta, edytor, animator misterii poetyckich: „Wigilia Słowa”, „Chleb Nadziei”, „Zaduszki Poetów”.

Urodził się 24 stycznia 1942 roku w Krakowie.

Współpracował z „Tygodnikiem Powszechnym”, „Przekrojem”, „Studentem”, „Życiem Literackim”, „Aurą”, Przeglądem Tygodniowym”. W latach osiemdziesiątych oprócz tygodników współpracował z krakowską prasą codzienną oraz z prasą litewską i ukraińską, wtedy to nawiązuje bliską współpracę za środowiskiem literackim obu tych języków. Był założycielem krakowskiej Konfraterni Poetów i Oficyną Konfraterni Poetów.  

Jego utwory zostały przełożone na rosyjski, litewski, ukraiński, rumuński, węgierski, słowacki, czeski, niemiecki, angielski, a nawet arabski. Dotychczas wydał poza kilkudziesięcioma wspólnymi almanachami, własne tomiki wierszy: Gorycz nadziei (1989), W Krakowie (1994), Obok (1997), Tramwajem przez Kraków (2005), Rymowanki krakowianki (2014), Kraków w poezji (2016), Jestem (2016), Gorycz nadziei (2019) oraz dwutomową powieść Nikodem wnuk Nikodema (2004), Nikodem i miłość (2005). Jest autorem scenariusza rewii Ktoś mnie pokochał, której premiera odbyła się w lutym 2001 roku w Teatrze Muzycznym – Operetka Wrocławska.

W 2005 roku otrzymał nagrodę im Orkana, jest również uhonorowany medalem Cyryla i Metodego przez Maticę Słowacką. Poza wydaniem i redakcją ponad dwustu tomików, w tym kilkudziesięciu dwujęzycznych, stworzeniu i poprowadzeniu ponad siedemdziesięciu Misteriów poetycko-muzycznych w najwspanialszych miejscach Krakowa od Wawelu, Muzeum Czartoryskich, po kolejne muzea i kościoły, jak choćby w czasie tradycyjnej Kolędy dla Bezdomnego w Bazylice Mariackiej. Zespolona przez niego Konfraternia skupia twórców z kraju i zagranicy, poetów, artystów, muzyków, kompozytorów, krytyków.

Fot. Marcin Lubart-Krzysica