Mariola Sternahl
„Zbrodnia”
Powieść „Zbrodnia” Joanny Krupińskiej-Trzebiatowskiej, to kolejna książka, w bogatym dorobku literackim tej autorki, a natrafimy w nim nie tylko na ciekawe powieści, ale również na ambitne tomiki wierszy.
Jest to powieść historyczna, która idealnie wkomponowała się w kanon jakże dzisiaj popularnej literatury obozowej i wojennej.
Proza poruszająca nie tylko tematykę II Wojny Światowej, ale również czasu „po” tym traumatycznym okresie. Czasu rozliczeń, w który zaangażowane były jednostki wojskowe i wywiadowcze z wielu krajów. Okres w historii trwający wiele lat, a pozostawiający za sobą dramaty wielu rozbitych rodzin, osamotnionych dzieci, rodziców oraz tragedii rodzinnych rozgrywających się w wielu przyszłych pokoleniach, po akty największej desperacji – samobójstwa włącznie.
Do takich osób należy również Wiktoria Berg, absolwentka studiów doktoranckich Wydziału Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, główna bohaterka powieści. Atrakcyjna, młoda kobieta, która zabiera nas w podróż po Europie. Tak, w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Jednak to nie podróż globtroterska, ani tym bardziej relaksująca. To podróż śladami jej przodków, pełna miejsc historycznych, wspomnień, przemyśleń i podążania śladami zbrodniarzy wojennych. Autorka zgrabnie przeprowadza Czytelnika przez okres sprzed II Wojny Światowej, wplatając w fabułę wielu szczegółów i faktów historycznych, co sprawia, że książkę nie tylko płynnie i z ciekawością się czyta, ale również przypomina nam ona o ważnych momentach w dziejach ludzkości. Sięgając przy tym do najstarszych cywilizacji. Poczynając od Homo Habilis, który pojawił się blisko dwa miliony lat temu, przez budowle Sumerów, wielką piramidę w Gizie, Arkę Przymierza i biblijnego Mojżesza, docieramy do Anioła Jahwe.
„Jeśli pójdziesz dalej tym tropem, to znajdziesz odpowiedź na pytanie, co to jest imperium zła. To królestwo szatana, przybierającego na przestrzeni dziejów różne oblicza. Generuje fanatyzm i podsyca wojny religijne. (…) Ale nie było w całej historii ludzkości takiej eskalacji zła, do jakiej doszło w czasie drugiej wojny światowej, na kosmiczną skalę zakrojonego bestialstwa i ludobójstwa”.
Głęboka analiza dziejowa korzeni zła przeraża i skłania do daleko idących rozważań, z równoczesnym przełożeniem na czasy obecne.
Książka ta to wielka podróż. Zagościmy w Warszawie, by potem udać się do Gdańska, z którego wyruszymy w podróż do Heidelbergu, Weimaru, Ludwigsburga, a nawet zajrzymy do wspaniałej Katedry Notre Dame. Dalej autorka przenosi nas do starożytnych budowli Meksyku.
W powieści nie brakuje również nakreślenia różnic kulturowych. Pomimo że to temat stary jak świat, pozostanie zawsze tematem bardzo delikatnym i trudnym, wzbudzał i wzbudzać będzie zawsze wiele emocji i dyskusji pomiędzy narodami tego świata. I to właśnie w ten skomplikowany świat relacji niemiecko-żydowskich wprowadza nas autorka, na kartach swojej powieści. Robi to w sposób wysublimowany, ale bardzo szczegółowy. Nie łatwe do zrozumienia koligacje i powiązania rodzinne pomiędzy żydowskim rodem Reinhardtów a ewangelicką rodziną Rosenfeldów prowadzą do odkrywania tajemnic, które wstrząsną młodą Wiktorią i całym jej życiem.
Gdańsk, autonomiczne miasto-państwo i spokojne, niemalże sielankowe życie rodziny Rosenfeld przed wojną. Doktor Hans Rosenfeld, jego małżonka dystyngowana arystokratka Maria Rosenfeld oraz ich córka Ewa Rosenfeld, uwikłana w romans z żydowskim lekarzem Maurycym Reinhardtem oraz nazistą Rudolfem Bergmannem Hauptsturmfuehrerem SS, budowniczym obozu koncentracyjnego Stutthof.
Tajemnice rodziny, Wiktoria odkrywać będzie powoli, krok po kroku, a tym samym coraz bardziej żyć będzie przeszłością.
W roku 1945 Maria Rosenfeld patrząc na wydarzenia minione i bieżące zastanawiała się, czy to już dzień Apokalipsy, a słysząc naloty bombowe i ostrzały artyleryjskie nie potrafiła przestać myśleć o swojej córce Ewie. Ale wtedy, 9 maja roku 1945, kiedy wojska radzieckie wkroczyły na teren obozu koncentracyjnego Stutthof, jej córka Ewa już nie żyła; było już za późno na budowanie utraconych relacji pomiędzy matką i córką.
Maria Rosenfeld, jako rodowita Niemka dobrze wiedziała co ją czeka, gdy Gdańsk zostanie zdobyty przez Armię Czerwoną. Udało się jej tylko uratować dwóch wnuków, których przekazała w ręce swojej kaszubskiej kucharki.
Kiedy po latach Wiktoria, przyjmuje jako darowiznę od stryja dawny dom swojej babci Ewy Reinhardt i odnajduje w nim jej „Dziennik”, rozpoczyna wielką i dramatyczną przygodę życiową. Jeszcze wtedy nawet w najśmielszych snach nie przeczuwała, że odnajdując w jej trakcie miłość swojego życia, tak naprawdę z każdym dniem będzie podążać ku własnemu zatraceniu.
Odwiedzając miejsca opisywane w „Dzienniku” swojej babci, stara się zrozumieć i zgłębić tajemnice rodziny, ale czy słusznie?
Trudo się jednak dziwić, cały splot wydarzeń i odkrywanych tajemnic rodzinnych, każdego z nas popychałby w kierunku, jaki obrała również bohaterka tej powieści.
Autorka wprowadza nas między innymi w kulturę i obyczaje rodów żydowskich, ukazując bogactwo rytuałów i obrzędów, a zarazem ukazując brutalność życia po 1 września 1939 roku.
W znalezionym „Dzienniku”, Wiktoria zapozna się z historią dziadków, poznając równocześnie wiele szczegółów z życia swojej babci i to z najdrobniejszymi szczegółami.
Próbując zrozumieć jak trudne i bolesne decyzje musieli podejmować najbliżsi członkowie jej rodziny, aby przeżyć i uratować życie swoich ukochanych, będzie musiała zmierzyć się z bolesną prawdą i zaakceptować wydarzenia sprzed wielu lat. Wiktoria sama przeżywać będzie trudne chwile, które wymagać będą od niej nie lada odwagi i przyjęcia do świadomości kolejnych obciążeń, kolejnych perturbacji losu.
W „Dzienniku” znajdziemy zapisy ukazujące jak bestialsko i z jakim okrucieństwem w obozie koncentracyjnym Stutthof traktowano ludzi i w jaki sposób znęcano się nad nimi. To z tymi brutalnymi scenami i opisami Wiktoria będzie się konfrontować na co dzień, mając świadomość, że to ludzie ludziom zgotowali takie piekło na ziemi.
Wieloletnie maltretowanie i wieloletnia katorżnicza praca w obozie Stutthof, pseudobadania i pseudoeksperymenty wykonywane przez „lekarzy” na ludziach, sceny trudne do wyobrażenia współcześnie żyjącemu człowiekowi.
A przecież to nie tylko Stutthof. To również obozy koncentracyjne rozlokowane w całej Europie; między innymi: Auschwitz-Birkenau, Sachsenhausen-Oranienburg, Mathausen-Gusen, Treblinka, Majdanek, Bełżec, Warszawa, Dachau i wiele innych.
Joanna Krupińska-Trzebiatowska opowiada los ofiar wszystkich obozów zagłady na całym świecie językiem zatrważającym, bolesnym, posępnym, dramaturgicznym i katastroficznym.
Przez całą książkę przewija się mroczna i bardzo tajemnicza postać brata ojca Wiktorii, Michaela Reinhardta, pół Żyda, obciążonego świadomością, że to SS-Mann, kochanek matki tak naprawdę uratował mu życie.
Ojciec Wiktorii przedstawiony został jako ten, który nienawidzi swojego ojca SS-manna, który był bestią w ludzkiej skórze – jak sam mówi.
„Zbrodnia” Joanny Krupińskiej-Trzebiatowskiej, to niesamowita podróż w przerażający świat zła, deprawacji i bestialstwa, obozów koncentracyjnych II Wojny Światowej, ale nie tylko. To głęboka podróż psychologiczna w głąb natury ludzkiej. Podana nam w sposób tak przystępny, że tej książki się nie czyta, w nią się wpada jak w nałóg.
Zamiłowanie do cytowania dobrych autorów, zmusza mnie do zamieszczenia słów autorki powieści: (…) „– Pomyśl o milionach kobiet, które były równie piękne, równie inteligentne, wykształcone, kochane i kochające, a niekiedy brzemienne i kończyły żywot w komorze gazowej – usłyszała własny wewnętrzny głos. Po chwili zorientowała się, że to nie jest jej własny głos, ale przebijający się do jej podświadomości głos Ewy Rosenfeld, zdającej się przekonywać ją, że nie zmarnowała życia, skoro przeżyło jej dwóch wspaniałych synów”.
Mariola Sternahl
Nowe pismo poznańskiego Oddziału Związku Literatów Polskich
ReWiry
Ukazał się pierwszy numer nowego pisma literackiego „ReWiry” – poznańskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Twórcą i pomysłodawcą tego projektu jest niestrudzony w działaniach Jerzy Beniamin Zimny.
Jak piszą wydawcy na swojej stronie: Początek maja 2020 roku – to pora budzenia się przyrody do życia, ale także nieprzyjaznej wielu działaniom człowieka, także kulturalnym, z racji panującej pandemii. I okazuje się, że w tak trudnym czasie, bez wychodzenia z domu można nadal „robić swoje” i – złożyć wielostronicowy numer czasopisma literackiego. Mamy nadzieję, że zaspokoi oczekiwania czytelników.
Na początek 180 stron poezji, prozy, szkiców, recenzji, wywiadów, reportaży, historii, opracowań naukowych z dziedziny literatury, publicystyki. Redakcja zaprasza do lektury i współpracy...
A redakcja „Gazety Kulturalnej” gratuluje pomysłu i życzy wielu, wielu owocnych lat na rynku literackim...
dr hab. Tadeusz J. Zieliński
Rozdział kościoła i państwa. Krótkie uzasadnienie
W polskiej debacie publicznej coraz częściej pojawiają się głosy domagające się konsekwentnej realizacji postanowień Konstytucji RP dotyczących rozdziału kościoła i państwa. W oczywisty sposób biorą się one stąd, że normy polskiej ustawy zasadniczej są w tym zakresie — zwłaszcza w ostatnich latach — notorycznie łamane. Obecny stan stosunków między władzą publiczną i instytucjami religijnymi w coraz większym stopniu przypomina model, którego w Polsce miało już nie być, czyli zespolenie państwa i religii, symbolicznie zwane „sojuszem tronu i ołtarza”.
Przypadki naruszania norm konstytucyjnych dotyczących relacji państwowo-kościelnych są na bieżąco i szeroko komentowane w środkach masowego przekazu. Z drugiej strony szczegółowej i fachowej analizy tych zjawisk dostarcza polska nauka prawa, zwłaszcza prawa wyznaniowego. Na tym tle wciąż niewiele jest wypowiedzi, które by kompleksowo uzasadniały rozdział kościoła i państwa, pokazywały, dlaczego jest on właściwą formą relacji obu tych instytucji. A przecież doświadczenia nabyte na przestrzeni wielu lat w wielu krajach dowiodły, że rozdział stanowi korzystne rozwiązanie i dla państwa, i dla religii. Taki jest właśnie cel niniejszej publikacji: ma ona przedstawić główne racje przemawiające za systemem oddzielenia władzy publicznej i wspólnot religijnych, zwłaszcza z myślą o realiach Polski. Zrezygnowano z całościowego przedstawienia wątków historycznych. Pojawiają się one raczej wycinkowo dla naświetlenia problematyki dzisiejszej.
_________________
Tadeusz J. Zieliński, Rozdział kościoła i państwa. Krótkie uzasadnienie. Wydawnictwo Naukowe Semper, Warszawa 2020, s. 174.
Tadeusz Jacek Zieliński (ur. 1966) — doktor habilitowany nauk prawnych, profesor teologii protestanckiej, radca prawny, prorektor Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, nauczyciel akademicki Wydziału Nauk Społecznych tej uczelni. Był posłem na Sejm RP II i III kadencji, a w latach 2008-2016 prezesem Polskiego Towarzystwa Prawa Wyznaniowego. Specjalizuje się w prawach człowieka, prawie edukacyjnym, historii i myśli protestantyzmu. Opublikował m.in. książki: Roger Williams. Twórca nowoczesnych stosunków państwo-kościół (1997), Państwo wobec religii w szkole publicznej według orzecznictwa Sądu Najwyższego USA (2007), Ustawa o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich (2012; współautor: Andrzej Czohara), Państwowy Kościół Anglii. Studium prawa wyznaniowego (2016).
Komunikat Fundacji Zeszytów Literackich
Koniec Zeszytów Literackich?
Szanowni Państwo, Drodzy Czytelnicy, Sympatycy, Przyjaciele Zeszytów Literackich!
5 marca 2020 roku Rada Fundacji Zeszytów Literackich podjęła uchwałę o likwidacji Fundacji. Sąd Rejonowy wpisał w KRS informację o wszczęciu procesu likwidacji w dniu 6 kwietnia. Powodem naszej decyzji jest wyczerpanie zasobów finansowych i majątku Fundacji potrzebnych do jej utrzymania. Mimo licznych prób pozyskania środków na naszą działalność, nie udało nam się zapewnić Fundacji trwałego finansowania.
Proces likwidacji potrwa do listopada 2020 roku. Zamierzamy kontynuować w tym czasie naszą pracę – wydawanie czasopisma internetowego „Palimpsest”, redagowanie strony internetowej www.zeszytyliterackie.pl Podejmiemy również starania o utrwalenie dorobku pisma i wydawnictwa Zeszyty Literackie z 38. lat ich istnienia. Pieniądze uzyskane dzięki Państwa szczodrobliwości przekażemy właśnie na te cele. O wpłatach na fundusz Zeszytów Literackich, naszych działaniach i ich wynikach będziemy informować na stronie internetowej www.zeszytyliterackie.pl
Czytelnikom, Darczyńcom, Sympatykom i Przyjaciołom serdecznie dziękujemy za wsparcie i życzliwość. Zapraszamy do lektury najnowszego, siódmego numeru naszego czasopisma internetowego, którego odsłony ukazują się sukcesywnie od 9 kwietnia. Następny, ósmy numer, ukaże się w maju.
Redaktorzy strony internetowej www.zeszytyliterackie.pl: Barbara Toruńczyk, Artur Urban
Krzysztof Kwasiżur
Tej jesieni będę pisał wiersze
Jesień to specyficzna pora roku; zwiastuje rychłe nadejście zimy i zbliżający się koniec roku. Z jakiegoś powodu to nie zima kojarzy się z podeszłym wiekiem (choć przecież mówi się o szronie na skroniach), a jesień. W tej konotacji zdanie: „Tej jesieni będę pisał wiersze” zaczyna nabierać pięknej dwuznaczności; czy to ta pora roku nastroi mnie poetycko? Przecież poeci jesienią tak jakby wzmagają działalność. Czy może idzie o to, że jesień życia spędzę na egzystencjalnej zadumie i pisaniu wierszy?
Dla literata Kazimierza Lindy – autora książki poetyckiej „W szranki z czasem” oba te wyjaśnienia wydają się poprawne. Jego przykład teraz przywołuję, bo to on umieścił powyższe słowa w najnowszym swoim zbiorze wierszy.
Książki w moim mniemaniu – niestandardowej u Lindy samego, jak i w Poezji Polskiej. U Kazimierza Lindy niestandardowa, bo inaczej poeta ów dał się już doskonale poznać przez dziesięciolecia pracy artystycznej, sześć zbiorów wierszy i ponad 200 tytułów, których był redaktorem. To – oczywiście – nie wszystkie zasługi tego człowieka dla kultury, nie sposób ich wymienić, wystarczy dodać, że Pan Kazimierz został przez Zarząd Powiatu Stalowowolskiego uhonorowany tytułem „Osobowości Roku 2014”, a w roku 2017 przez Radę Miejską tytułem „Zasłużonego dla Miasta Stalowa Wola.
Książka „W szranki z czasem” wydaje się być nietypowa nie tylko dzięki nieszablonowemu autorowi. Całość jawi mi się jako próba rozliczenia z przeszłością, której świadkiem jest czytelnik, jednak tylko świadkiem przypadkowym. Utwierdza mnie w tym przekonaniu fakt, iż w opisywanym tomie autor umieścił (doboru wierszy, jak i ich kolejności dokonał sam) utwory, których dostrzega techniczną niedoskonałość, jednak były publikowane przed laty i nawet w swej niedoskonałości stanowią wartość. Tak jest z jednym z początkowych utworów „Konkluzje” – to pierwszy publikowany wiersz Kazimierza Lindy, jaki się zachował. Jakby dla przeciwwagi i własnej obrony – na przeciwległej stronie znajdziemy „Trzy światy” – dowód na świetne opanowanie umiejętności rymowania; naturalne i nie rzucające się w oczy.
Tę ważną uwagę, którą poczynił autor o swoich wierszach podczas naszej rozmowy, przekazuję skrzętnie, gdyż dzięki niej możemy śledzić progres umiejętności warsztatowych artysty na przestrzeni lat.
Czego zatem można spodziewać się po książce poety który „z niejednego pieca chleb jadał” (wiem, bo znam osobiście) i urodził się w 1945? Wszystkiego, a najbardziej niespodziewanego! Nie jest to typowy twórca okresu powojennego, nie jest naznaczony poezją okresów przełomowych Zagajewskiego, czy Barańczaka. Nawet gdy występuje z protestem, jest on parlamentarny i dystyngowany. Bliżej mu ze swoją twórczością do pierwszych tomików Ewy Lipskiej, czy współczesnej Szymborskiej.
Co zatem wnikliwy czytelnik jest w stanie wyczytać u Kazimierza Lindy?
Jak już wcześniej pisałem, kolejność utworów poeta ustalał sam, co znaczy, że owa konfiguracja wierszy względem siebie, czy obecność jest wyborem (nawet jeśli nie do końca uświadomionym) i także może nam wiele powiedzieć o autorze. Jeśli tak postawić sprawę, od samego początku zbioru jawi nam się on jak zdeterminowany realizmem romantyk; znów znajdujemy dwie kartki, jakby sklejone cechami charakteru autora – po jednej stronie dowód delikatności i skromności „Mój świat”, po przeciwległej – przejaw pojmowania ciężkiej pracy, przyrody, a ponadto pierwotne poczucie „ślebody” (poeta pochodzi z Podkarpacia) jak awers i rewers tej samej monety. Podobnie na zasadzie dwóch biegunów pojawiają się w tym dziele strofy wręcz banalne, powstałe pod wpływem równie banalnych inspiracji, („Jesienny dzień”) by przeciwstawić im wiersze o sprawach ważkich i tematach ważnych („Dzieci Zamojszczyzny”).
Czy świadomie tworzonych, czy nieświadomie – takich antynomii w zbiorze jest
o wiele więcej, sprawiają, że książkę postrzega się jako bardzo zrównoważoną i bez zgrzytania nadmiarem i w jakimkolwiek kierunku.
Na odnotowanie zasługuje fakt, że Linda świetnie operuje emocjami i choć pierwszy raz spotykam się z zapisem „droga wśród galaktyk” w kontekście czyjejś śmierci, to nie ujmuje on dramatyzmu, a dodaje:
...pozostawiasz nas oniemiałych
wybrałeś drogę wśród galaktyk
byłeś tu z nami gdzie odchodzisz
zabierasz resztę życiorysu
na dno jeziora marzeń swoich
tyle nie zapisanych kart
zostało i nie powiedzianych słów
wciąż ich za mało choć tak wiele...1
w tym krótkim fragmencie można dopatrzyć się słów ekwiwalentów pustki (galaktyki/kosmos), głębi uczuć (dno jeziora). Nie sądzę, że te zabiegi poczynił Pan Kazimierz świadomie, nie jest psychologiem, ani socjologiem.
Uważam, że obrazy owe „wydrukować” może instynktownie, zatem śmiem twierdzić, że jest poetą instynktownym – zatem z tą iskrą bożą którą ludzie zwą talentem.
Dlaczego ja, smarkacz w porównaniu, usiłuję z prawie matematyczną precyzją udowodnić, że oto człowiek, zajmujący się pisaniem wierszy od nastolatka ma talent? Bo od tej chwili odbiorcy będzie towarzyszyła świadomość, iż nic nie jest przypadkowe w tej książce. To wielka odpowiedzialność tak samo po stronie pisarza, jak i czytelnika. Bo czytelnik biorąc taką książkę do ręki powinien mieć świadomość wagi słów, które czyta.
Skoro to mamy wyjaśnione, możemy wrócić do treści „W szranki z czasem”.
Autor także najpewniej zdaje sobie sprawę z ważności i doniosłości profesji, którą się para, gdyż o samym procesie przelewania słów na papier, w kontekście ich szczerości wypowiada się słowami:
ktoś uparcie stuka
w klawisze zapomnienia
wydrapuje z blizny
świeżą kroplę tęsknoty...
To jest dowód, że Kazimierz Linda zdaje sobie sprawę z dyskomfortu, jaki może przynieść szczerość wypowiedzi. A ową szczerość i autentyczność, czasem – wręcz bezceremonialne – widać w omawianej książce na prawie każdym kroku.
Mamy niekiedy wrażenie, że autor stoi zdesperowany nad przepaścią, lub jest w tym zaawansowanym wieku, kiedy wypowiadający się nie dba już ani o miłość własną rozmówcy, ani co ludzie powiedzą. Bezceremonialnie podawane prawdy przez autora, wcale nie pieką mniej przez to, że „upakowane” w zgrabny stych. Wręcz przeciwnie! Prawdy o tym że:
czas nie naprawi samotności
powraca jak australijski rogal...
czytelnik pozostaje zmrożony ich trafnością i bezceremonialnością, ale nie odkłada tomiku. Jest zbyt ciekaw innych prawd, spisanych przez tego bacznego obserwatora.
W większości, jeśli nie w każdym z tekstów w opisywanym przeze mnie tomie czuć tchnienie upływającego czasu. Czy to w opisie rodzinnego domu, kiedy poeta przeprowadza nas przez własne wspomnienia i pozwala obserwować proces pustoszenia, niszczenia zębem czasu gniazda, czy to kiedy poeta analizuje bariery architektoniczne (schody, telefon komórkowy), dlatego zrozumiałym wydaje się tytuł „W szranki z czasem” .
Nie jestem jednak pewien, czy w tej potyczce Pan Kazimierz stoi na przegranej pozycji; pomimo nutki goryczy, która bije z kart zbioru, kolorowe, wesołe akcenty znajdujemy bez specjalnego doszukiwania się.
Kocha się w porze gdy świat zielenieje
kiedy się pola wonnym chlebem złocą
w porze liściowej czerwieni I brązu
w czasie gdy życie chłodna biel pokryje
kocha bo jesteś bo trwasz bo istniejesz
kocha pomimo walki na poglądy
bezwzględnie kocha choć nieprzymuszenie
i chętnie chociaż odrzucany czasem
(…)
bo kocha się za nic
bez przerwy niezmiennie
czyta ciepłe strofy i jest przekonany, że ten wie co pisze, że te mądrości nie są sztuczne, wydumane, że one w autopsji zdobyte. I cieszy się wraz z poetą ową dojrzałą miłością, cierpi z rozstań, wraz przeżywa rozterki.
Właśnie tu upatruję największą wartość zbioru – szczerą radość bijącą ze stron „W szranki z czasem” .
Konfucjusz, w jednej ze swoich trafnych myśli uczył że: „wielka mądrość, to wielki smutek”, dlatego – jeśli drogi Czytelniku – odnajdziesz smutek w tych wierszach, nie doszukuj się goryczy porażki życiowej! Znam autora i nie jest zgorzkniały, ani na jotę.
Zalecam raczej zagłębiać się w ową radość, o której mówił George Lucas słowami mędrca Yody: „Nie ufaj w słowa mędrca, który się nie śmieje”.
Krzysztof Kwasiżur
___________________________
[1] K. Linda, „W szranki z czasem”. Wydawnictwo Diecezjalne Sandomierz, Stalowa Wola 2018, s. 24.
Poetariat zaprasza na...
I Turniej Satyryczny „O Buławę Aleksandra Fredry”
Przedmiot i forma zmagań: Napisanie frywolnej bajki w stylu wielkiego mistrza komedyjek oraz wszelkiej rubaszności, jakim był hrabia Aleksander Fredro!
Nie zasypujcie bajek w popiele, nie skazujcie ich na piekielną agonię w ciasnych odmętach szuflad. W związku z nadchodzącą rocznicą urodzin wielkiego mistrza, Poetariat postanowił powołać do życia turniej satyryczny „O Buławę Aleksandra Fredry”.
Utwór musi być napisany wierszem rymowanym i nie może przekraczać 10 stron znormalizowanego maszynopisu. Utwór turniejowy wraz z formularzem zgłoszenia (dostępny na stronie organizatora) należy słać na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. Do momentu rozstrzygnięcia turnieju utwór nie może być publikowany w indywidualnych publikacjach, almanachach i antologiach oraz prasie.
Termin nadsyłania utworów mija 20 czerwca 2020 roku. Zgłoszone na turniej utwory oceni jury powołane przez Organizatora. Termin rozstrzygnięcia: 15 lipca 2020 roku (rocznica śmierci mistrza).
Nagrodą główną w turnieju jest: Buława, statuetka wg satyrycznego zamysłu artysty rzeźbiarza Tomasza Bohdanowicza (projektodawcy i wykonawcy statuetki) oraz upominki książkowe. Przewiduje się nagrodę specjalną: Kaduceusz polski, płaskorzeźbę w drewnie (za wplecenie wątku historycznego lub / i patriotycznego do utworu).
A więc, Drodzy Literaci!… sięgnijcie zatem do swoich wstydliwie ukrywanych czeluści szuflad i pokażcie głęboko skrywane rubaszne historie lub chwyćcie za pióro i przyjmijcie wyzwanie. Turniej skierowany jest do osób pełnoletnich i ma charakter online.
Organizator ma prawo nie rozstrzygnąć turnieju. Prosimy nie nadsyłać na turniej: wierszy białych oraz poetyckiej i standardowej prozy.
prof. Ignacy S. Fiut
Teologia wiersza
Poezja pełni w życiu człowieka wiele funkcji, np. eksponuje przyjaźń, miłość, ale i nienawiść oraz niezgodę. Pełni również funkcje religijne jako wyraz wiary jednostki przybierając formę modlitwy do Najwyższego. Ważne w tej postawie są doświadczenia z okresu młodości, kiedy to formowały się podstawy osobowości człowieka, który często wraca do tych czasów dzieciństwa. Owo postrzeganie korelatu wiary jakim jest byt boży zawsze jakoś łączy się z miejscem urodzenia i dojrzewania człowieka, szczególnie z przyrodą i krajobrazem tego miejsca, w którym rozwijała się umiejętność postrzegania tego naturalnego piękna, ale i chęć nieustannego, pośrednio i bezpośrednio, obcowania z nim. Z taką sytuacją intelektualną i artystyczną łączy się niewątpliwie zawartość poetycka tomu wierszy pt. „Ziemia kamienna” autorstwa Eligiusza Dymowskiego – kapłana, franciszkanina i doktora teologii. Urodził się i wychował w regionie północnowschodnim Polski w okolicach Druskiennik niedaleko rzeki Niemen i Czarnej Hańczy. Od dziecka doświadczał wielokulturowości, wieloreligijności tego regionu, widząc w nim piękno i wzniosłość jako niekłamany wytwór woli bożej, w którym On mu się uobecnia. Działo się tak nawet kiedy podróżował po Polsce i świecie, czy nawiązywał do wybitnych poetów, którzy m.in. inspirowali się podobnymi przeżyciami religijno-estetycznymi, np. Mosze Kulbaka, Zbigniewa Herberta, Bolesława Leśmiana, Adama Mickiewicza, Alberta Camusa, czy Czesława Miłosza i Sylvi Plath.
Kolejne wiersze Dymowskiego inspirowane są głównie poszukiwaniami śladów Boga w bliskim mu świecie, często przyjmujących formy modlitwy i kontemplacji, abstrahujących od paradoksów wiary. Poeta podkreśla, że kluczowe dla życia człowieka są walka o pokój i poczucie istnienia Boga, budzącego nierzadko trwogę, ale i życiodajny szał, bo dla Niego człowiek jest bytem najważniejszym. W wierszu – „W przytulisku Brata Alberta” pisze: twoja dłoń podaje chleb / nie pyta o adres / człowiek jest najważniejszy.
Z kolei w wierszu „Góra błogosławieństw” czytamy: (...) // wspinając się na szczyt / za każdym razem drżysz z przerażenia / święty / od najzwyklejszych spraw. Autor podkreśla, że wiara, by była skuteczna, musi mieć charakter zbiorowy, bo nie zbawia się świata / w pojedynkę. Towarzyszy jej zwątpienie, cierpienie, niepewność, ale i misterium incarnationis, ujawnia miłość bożą i przebaczenie dla grzesznego żywota. Doświadczenie biedy, choroby, ukazuje nam, że do śmierci nigdy nie dorastamy / i nie dorośniemy, a jedynie kamienie dają świadectwo naszego bytowania i towarzyszących mu nadziei, kiedy np. odwiedzamy cmentarze i czytamy epitafia. W wierszu bez tytułu dowiadujemy się: przytul do dłoni kamień / ukoi ból / wykrzyczy go z tobą / nie raniąc nikogo / s ł o w e m.
Dwie kwestie według poety są ważne dla człowieka, czyli widmo Sadu Ostatecznego, ale i kondycja naszej Ziemi. Sąd bowiem stanowi dla wierzącego ostatnią instancję sensownego wyboru życia i perspektywę jego wiecznego istnienia, zaś szacunek dla „matki” Ziemi – „wybranki Boga” – jest zapowiedzią również wiecznego zbawienia ciała. Nasz ziemski byt, pomimo wszelkich jego dokuczliwości i niedogodności, jest przecież „miłosnym darem niebios”. Natomiast słowa i kamienie są dwoma stronami wiary. Życie bowiem przypomina Syzyfowy wysiłek wtaczania kamienia na górę, ale i pogoń za prawdą istnienia oraz nieśmiertelnością, co dobrze ilustrują fenomeny podróży, miłości, modlitwy, pracy kobiet, ale i dialektyki zmiany dnia i nocy. W tej perspektywie ważne dla poety jest studium portretu własnej matki piekącej chleb – dającej nam dar życia.
Patrząc na fizyczny i metafizyczny wymiar oraz przekaz tego tomiku nietrudno nie zauważyć że pozostaje w duże koincydencji z atmosferą obecnych nam czasów, kiedy żyjemy w cieniu „wielkiej zarazy”, która dotyka w wymiarze globalnym wszystkich bez wyjątku i odbiera ludziom nadzieję, że kiedyś się to skończy. Wobec tych traumatycznych doświadczeń i przeżyć, na które nie mamy większego wpływu, zaczynamy rozumieć naszą znikomość w świecie, ale i sens naszego powołania przez Stwórcę. Warto zatem przeczytać tę książeczkę, by znaleźć racje za przekonaniem, że istnienie zawsze ma jakiś sens, a nie jest tylko nieustannym doświadczaniem absurdalności naszej kondycji w świecie.
prof. Ignacy S. Fiut
_______________
Eligiusz Dymowski, Ziemia kamienna. Redak-tor prowadzący i koncepcja graficzna: Janina Osweska. Korekta: Marianna Rant-Tanajewska. Opracowanie graficzne: Arteks Kazimierz Sobecki. Seria Poetycka, nr 2. Wydawca: Fundacja Słowo i Obraz, Augustów 2020, s. 48..