Nowości książkowe

 

 

PlakatSzymon Dederko

 

Kontakt

 

Sztuka wyzwala coś nowego,

krystalizuje nas.

Pfeiffer

 

Drodzy czytelnicy „Gazety Kulturalnej” – przedstawiam Wam Szymona Dederko (1958) autora surrealistycznego opowiadania pt. „Kontakt”, nawiązującego do irracjonalizmu fanta­styki romantycznej (czyli zagadkowego przekazu lirycznego – wśród poprzedników tego nurtu byli: Aragon, Char. Eluard).

Ludzka fantazja, odsłania swoją złożoność – jeżeli dodamy do tego realistyczne środki wyrazu i tradycyjny sposób prowadzenia narracji – będzie to akurat tyle, ile potrzebne jest i niezbędne do tego rodzaju prozy.

Szymon Dederko z zawodu fotograf. Fotografia w rodzinie była istotną sferą działania od czterech pokoleń. Przez dwadzieścia dwa lata pracował jako bibliotekarz na Uniwersytecie Warszawskim – czyli w świątyni słowa. Obecnie na emeryturze. Mieszka w Warszawie. Jak twierdzi: dobrze dogaduje się z dwoma psami rasy uniwersalnej bezobiawowej... jak też z włochatą gąsienniczką z rzędu błonkówek – na ogół pożytecznych. A oto jej „święte słowa”, które wypowie­działa na temat spraw ostatecznych. Ale oddajmy jej głos: „Nawiązu­ję kontakt z upoważnienia i w imieniu mojej społeczności. Chcemy przestrzec ludzkość, że jest na bardzo złej drodze. Jest bardzo blisko katastrofy...”. Wszelkie „kontakty” traktujemy niekiedy z dosadnym dogmatyzmem – jest on katalizatorem w postaci ciała stałego i tym wszystkim co w nim dotykalne.

Literatura (sztuka) krystalizuje nas, żywi naszą wyobraźnię ciepłem i światłem, magią oraz pięknem od którego nawet Tołstoj nie oddalił się ani na krok. Baudelaire powiedział, że człowieka którego najbar­dziej dramatyczne przygody rozgrywają się w ciszy, pod kopułą jego mózgu – są pracą literacką zupełnie innego rzędu...

Andrzej Gnarowski

 

___________________________________

 

Szymon Dederko

Kontakt

To był ciężki dzień. Od dłuższego czasu zbierały się do załatwienia różne sprawy ważne. Urzędowe i osobiste. Na dziś planowałem kompleksowe zajęcie się wszystkimi spiętrzonymi zaległościami. Wiecie jak to jest, co jakiś czas w życiu jest dzień, lub dłuższy okres, kiedy musicie zajmować się tym, co was nie interesuje, ale jest konieczne.

Jak zaplanowałem, tak i zrealizowałem. Cały dzień upłynął mi na wizytach w różnych urzędach i bankach, składaniu w jednym urzędzie dokumentów odebranych z innego urzędu, opłacaniu rachunków itp. Każdy zna takie dni, i lubi je jak kleszcza między łopatkami.

Zapadał wczesny zmierzch, kiedy wreszcie usiadłem w moim pokoju. Biurko robocze stało blisko uchylonego okna. Lampa łagodnie oświetlała blat, na którym były rozłożone moje papiery. Przez okno łagodnie wpływał ciepły zmierzch nasycony zapachami lata. Słyszałem daleki szum miasta, jeszcze wróble biły się o kawałek chleba, koty leniwie wylegiwały na rozgrzanych jeszcze całodziennym słońcem murkach. Lubiłem tę część doby, kiedy już nic nie muszę, a jeszcze nie czas iść spać. Siedziałem wygodnie w fotelu i sączyłem drugą szklaneczkę mojego ulubionego rumu, czarnego Capitain Morgan. Przeglądałem notatki do ostatniej książki, w notatniku zapisałem dane, jakie będę musiał sprawdzić w bibliotece. Do pustej już szklanki wlałem jeszcze jedną porcje rumu. Zatopiłem się w swobodnych rozmyślaniach.

Nagle, nie wiadomo skąd, usłyszałem głos. Nie dość, ze rozlegał się z nieokreślonego miejsca, ale i nie umiałbym określić płci ani wieku osoby mówiącej.

– Kontakt mentalny z obiektem prawidłowo nawiązany. Kod znaczeniowy rozpoznany, semantycznie spójny. Odebrano podprogowy sygnał zwrotny...

Rozejrzałem się dokoła. Byłem sam. Komputer i telewizor wyłączone. Telefon ładował się. Rozjaśniłem jego ekran i sprawdziłem, nie było komunikatów o nieodebranych połączeniach. Potrząsnąłem głową, i zajrzałem w głąb szklaneczki. Na dnie była jeszcze resztka rumu.

– Likwor otwierający kontakt prawidłowo zidentyfikowany – usłyszałem ten sam głos. – Kontynuuję realizację zadania.

Cholera, pomyślałem z lekką paniką, czyżbym przekroczył tę niewidzialną granicę? Owszem, nie byłem abstynentem, często bywałem na rauszu, ale żeby tak nagle uderzyło we mnie delirium? Chyba jutro będę musiał zapisać się na konsultację u lekarza.

– Nie jest tak źle – kontynuował głos. – Połączyliśmy się subharmonicznie z Twoją częstotliwością THETA, co pozwala na skuteczną realizację kontaktu na Twojej płaszczyźnie mentalno-scjentycznej.

Rozejrzałem się jeszcze raz. Cholera jasna, byłem sam. Jak nic, delirium. Rozglądając się, na parapecie okna zauważyłem dużą, włochatą, brunatną gąsienicę. Nie znałem tego gatunku. Wziąłem z biurka kartkę papieru, aby zgarnąć tę zapowiedź motyla i strząsnąć ją za okno, na liście drzew lub na trawę. Kiedy z kartką zbliżałem się do okna, usłyszałem:

– Nie dotykaj mnie. Nie chciałbym być zmuszony do dezintegrowania podstawowych struktur molekularnych.

Gąsienica podniosła pionowo przednią część ciała. Przysiągłbym, że odniosłem wrażenie, że poczułem, iż uważnie wpatruje się we mnie. Wyciągnąłem dłoń wskazując na intruza palcem.

– Ty do mnie mówisz?

– Jak najbardziej. Cieszę się, że wreszcie zrozumiałeś tę prostą, oczywistą sytuację. Przybywam do Ciebie, aby porozmawiać w imieniu mojej społeczności o sprawach ważnych dla nas, oraz nie mniej istotnych dla ludzi.

Oszołomiony usiadłem w fotelu. Jednym łykiem opróżniłem szklaneczkę i sięgnąłem po butelkę, aby nalać sobie, tym razem słuszniejsza porcje trunku. W mojej sytuacji już nic nie mogło mi zaszkodzić.

– Lepiej już nie pij. Grozi to dyskoherentną nieharmonicznością kontaktu, a wtedy informacja transmitowana będzie obustronnie niezrozumiała z powodu dynamicznej rozbieżności kodu.

– Dobra, dobra, nie pouczaj mnie. O co w tym wszystkim chodzi?

– Nawiązuję kontakt z upoważnienia i w imieniu mojej społeczności. Chcemy przestrzec ludzkość, że jest na bardzo złej drodze. Jest bardzo blisko katastrofy...

– Chodzi o zmianę klimatu?

– O to też, ale bardziej o katastrofę mentalną i powiązanym z nią zagrożeniem kosmicznym.

– Jaka mentalna? Jaka kosmiczna? – byłem nieco zdezorientowany.

– Grozi wam wykluczenie z galaktycznej wspólnoty oraz otorbienie energetyczne co prowadzi do izolacji. To wszystko w związku z mentalną ewolucją ludzi w kierunku egalitaryzmu i poczucia wyjątkowości.

– Przyznam, że nie bardzo rozumiem...

 – Społeczności o poczuciu wyjątkowej egalitarności muszą, w kontaktach z innymi cywilizacjami, przyjąć agresywną, stadną pozycję. Cała historia Galaktyki wskazuje na nierozerwalne połączenie egalitarności i agresji zewnętrznej. W momencie odizolowania wpadają w nieograniczona autoagresję, co w sposób konieczny prowadzi do anihilacji i autodestrukcji.

– Ale co ja mam do tego?

– Wasza cywilizacja jeszcze nie przekroczyła granicy, zza której nie ma odwrotu. Galaktyka dopiero uruchomiła mechanizmy ostrzegawcze i integrujące, a ty masz w tym wyznaczoną ważną rolę wewnętrzną.

– Jaką?

– Musisz przekonać ludzi, że istnieją pozaziemskie formy życia, jak je nazywacie. Oraz, że kontakt z nimi będzie dla ludzi korzystny.

– Jak?

– Po pierwsze, zwiększa wasze bezpieczeństwo, po drugie dając nam dostęp do waszej wiedzy, dostaniecie też dostęp do wiedzy naszej.

– Jaką mogę mieć pewność, że po udostępnieniu naszej wiedzy dostaniemy coś, czego nie znamy?

– Jak daleko dolatują wasze obiekty kosmiczne? Wasze dwa dolatują do obłoku Van Oorta, a to jest jeszcze część waszego systemu planetarnego. My regularnie podróżujemy po całej Galaktyce oraz sporych częściach dwu sąsiednich.

– Skąd pochodzisz?

– Z czwartej planety krążącej wokoło gwiazdy, którą wy nazywacie Taygeta, w gwiazdozbiorze Plejad.

– Powiedzmy, że ci wierzę. Jakie jest moje zadanie? Chyba wiecie na tyle dużo o ludziach, iż zdajecie sobie sprawę, jak trudno będzie przekonać innych?

– Dostaniesz od nas gadżet reklamowy. Będzie on działał w sposób dla was niezrozumiały. Wasi naukowcy badając go nie będą w stanie zrozumieć, jak on działa.

– Ale jak będzie działał w sposób niezrozumiały, a efekt będzie nieznany, to nie tylko nic nie będzie wyjaśnione, ale i nie będzie zauważone...

– Efekt będzie w pełni zrozumiały, sposób nie. Nasze obserwacje ujawniły, że wśród waszej populacji występuje uzależnienie od palenia tytoniu. Dostaniesz paczkę subpsionowych zapalniczek. Będą one wyglądały jak zwykłe kamienie, po uciśnięciu palcami będzie pojawiał się ogień. Budowa wewnętrzna tych zapalniczek będzie dla waszych naukowców niezrozumiała do momentu, kiedy nie opanują praktycznie lewoskośnej transformacji zupy glonowo kwarkowej. Wedle naszego przekonania, bez naszego wsparcia osiągnięcie tego poziomu zajmie wam około czterysta lat.

– A moje zadanie?

– Poinformować twój Świat o naszym istnieniu oraz przygotować na kontakt i rewolucję mentalną. Będziemy z Tobą w kontakcie i masz z naszej strony wymagane wsparcie. Teraz wyłączam transmisję i proponuje abyś przed snem wypił jeszcze jedną porcje Likworu Kontaktu.

Gąsienica zmieniła kolor na zielona i wpełzła w szczelinę muru. Podszedłem do okna, szukałem tej szczeliny. Mur był zwarty, gładki, jednolity, bez śladu najmniejszego pęknięcia. Nalałem sobie słuszną porcję rumu. Wypiłem i poczułem, jak mnie rozgrzewa od środka. Poczułem się senny, zgasiłem światło, rozebrałem i wślizgnąłem się do łóżka. Odpłynąłem w dziwną niezdefiniowaną przestrzeń.

Poranne światło świtu przenikało do mojej świadomości przez powieki. Obudziłem się. O dziwo, bez bólu głowy i towarzyszących sensacji. Przypomniałem sobie wczorajszą rozmowę. Dziwne to było i niewiarygodne. W trakcie przygotowania śniadania, zauważyłem na biurku tekturowe pudełko, bez żadnych oznaczeń czy napisów. Nie pamiętałem, abym je kiedykolwiek widział. Po otworzeniu zobaczyłem, że w środku są zwyczajne kamienie, ot, takie otoczaki jakie można znaleźć nad każdą rzeką. Wziąłem jeden z nich do ręki, zacisnąłem palce. Nad kamieniem pokazał się płomyk, wielkości płomienia zapalniczki, czy niedużej świeczki. Przestałem zaciskać palce, płomień zniknął. Nawet nie zgasł, po prostu zniknął. Jakby go nie było. Powtórzyłem kilkakrotnie zapalenie i zgaszenie.

Siadłem przy biurku, aby zastanowić się nad zadaniem. Jak je rozpocząć? Chyba jest jedyny sposób na przekazanie ludzkości tak rewolucyjnej wiadomości. Już wiem. Na początek napisze powieść SF. Otworzyłem notatnik i zacząłem pisać.

Rum pozostał zamknięty, będzie potrzebny do synchronizacji kontaktu.

Szymon Dederko

 

 

Plakat

 

Plakat

 

Plakat

 

Plakat

 

Plakat

 

PlakatAndrzej Walter

 

Afirmacja zasłużonych

 

Wybaczcie, Drodzy Czytelnicy, moją świadomą przerwę w pisaniu. Czasem człowiek musi odpocząć, nabrać dystansu i zregenerować myślenie, aby wkroczyć w nowe rejony ustateczniania buntu tudzież nowe pozycje dla perspektyw i spojrzeń. Tak bym ocenił swoją absencję w ostatnim czasie, aczkolwiek na usprawiedliwienie mam jeszcze ogrom wykonanej pracy zawodowej. No cóż, z literatury żyją nieliczni, a ja się do nich nie zaliczam.

W literaturze z kolei stara bieda choć słyszę głosy tu i ówdzie jak to dobrze i normalnie. Otóż nie jest normalnie, ani nie jest dobrze, społeczeństwo czyta, tyle ile czyta, ranga pisarza jest jaka jest, książka i jej objawy potrzebna jest coraz węższemu kręgowi odbiorców, a ów krąg coraz silniej naznaczony jest lekturą lekką, łatwą i przyjemną, którą i owszem sam lubię, lecz odróżniam style, warstwy i poziomy po prostu znając i ceniąc lekturę trudniejszą i stanowiącą intelektualne wyzwanie. Rzecz jasna te kategorie można jak najbardziej łączyć, jednak poletko rodzime ma z tym nieznaczny problem. U nas panuje jaskrawość postaw, by nie rzec kakofonia stylów przynosząca albo kicz albo nudę snobowania siebie i innych. Taki polski specyfik kontrastu dla kontrastu. Ryba psuje się... od głowy. Tak było, jest i będzie zwłaszcza u nas.

Zadziwiło mnie ostatnio grono nagrodzonych odznaczeniem (było, nie było) państwowym – zasłużony dla kultury. Otóż owo grono wskazał jeden ze szczęśliwych laureatów (sam wskazując między innymi siebie) kierując się raczej nie meritum nagrody, a sympatiami środowiskowymi i dostaliśmy publiczne świadectwo, że aby być nagrodzonym dla kultury trzeba się posługiwać plugawym językiem kalecząc prawie w każdym zdaniu piękną polszczyznę tudzież być dbającym o własny wątpliwy wizerunek leserem sprytnie i wytrawnie zapewniającym sobie tani poklask. Niech was nie zmyli przypadek męski we wcześniej użytym słowie leser, gdyż lista leserów może być zarówno żeńska jak i męska. Uzasadnienia wniosku były obfite, sążniste i tłuste od zasług i ambicji, a dzwon na trwogę zagrał w całej literackiej Polsce i zgroza ogarnęła wszechświat środowiskowy, ale cóż, stał się, dokonało się, mam następnych... „zasłużonych dla kultury” stąd i mamy taką... kulturę. Smutnym i przykrym jest fakt, że wszyscy znamy z grubsza ludzi, którzy działają aktywnie, intensywnie i w pocie czoła, żyły wypruwając dla kultury, literatury i środowiska, ale ci nigdy nie są nagradzani, bo o to po prostu sami nie zabiegają, a mamy akurat aurę samorealizacji połączoną z brutalną walką o władzę i przywileje. Ludzie aktywni społecznie to często idealiści, ludzie skromni i pokorni, zatem w takim klimacie nie mają szans, a jak epokowo rzekła pewna „ministra” – sorry, taki mamy klimat.

Ryba psuje się i tak dalej. Znamiennym jest fakt, że ta hucpa dokonywana jest przez ludzi w słusznym wieku, którzy takie właśnie wzorce pokazują ludziom młodym później dziwiąc się, że ci młodzi nie chcą działać, uczestniczyć i tworzyć wspólnot. Nie dziwię im się, że takich właśnie wspólnot (cynicznie mafijno-sitwiarskich) tworzyć nie chcą, a często nawet wzdrygają się jak im ktoś o tym opowiada. Grajdołek rządzi się swoimi prawami, a że klimat mamy właśnie taki to i uczestnicy tej gry dostrajają się poziomem do ogółu. Ludzie szlachetni i prawi mogą jedynie pokiwać głową z pobłażaniem i wiedzą niejako, że głową muru nie przebiją, a cóż to za mur? Czy to mur Sarttre’a? Czy raczej mur Fredry, albo bliżej mur z utworu Arahja zespołu Kult?...

 

Mój dom murem podzielony / Podzielone murem schody...

 

A gdybyśmy nadal nie wiedzieli o co chodzi, to przy okazji chodzi też o pieniądze. O braki pieniędzy (praktycznie jakichkolwiek) w branży literackiej. To oczywiście pochodna rangi społecznej literatury, zwłaszcza jej szlachetniejszej (czytaj trudniejszej) odmiany. Finansami obdarza się dziś maszynki do ich pomnażania. Kulturotwórcza rola pieniędzy odeszła dawno do lamusa. Dziś liczy się produkt, promocja, cena i miejsce – słowem filary marketingu dla produktu rzecz jasna. Zysk jest podstawowym kryterium. Cóż z tego, że jeszcze 40 lat temu wyrafinowany kapitalizm Zachodu przeciwstawiony za żelazną kurtyną naszej socjalistycznej siermiędze wyznawał inne wartości, zysk ujmując na którymś tam miejscu. Dziś mamy wojnę każdego z każdym, w której to wojnie wygrywa najsilniejszy, a przecież najsilniejszy to najbogatszy. A kto zarobi na literaturze jeśli czytane są tylko kryminały albo rzewne opowieści kobiece najniższych lotów. Owszem zarobi kilku cwaniaków, przecież jest to jakiś rynek. Tyle, że funkcja edukacyjna literatury spadła do zera. Niestety polska szkoła wiedzie tu prym w odciążaniu narybku od ciężkich Norwidów i kółko się zamyka. W kręgu jaki widzimy.

To jest ten mur. Mur zobojętnienia mur przemilczenia, nagradzania swoich, tworzenia zamkniętych kręgów, krycia się wzajemnego i popierania znajomych królika. Do głosu dochodzą wtedy różne kreatury spod szyldu Nikodema Dyzmy wiecznie aktualnego lansującego swój Bank bez zaplecza intelektualnego czy kulturalnego. Siła przed prawem. Perły przed wieprzami. Witamy w polskiej literaturze XXI wieku. Ciekaw jestem jak zostaną potraktowane dwie (było nie było) najbardziej zasłużone organizacje literackie w Polsce (ZLP i SPP) w dostępie do swojego Domu Literatury – okaże się to wszystko do końca tego roku, ale z obserwacji wynika, że zapadła w tej materii złowieszcza cisza. Włodarze Miasta Stołecznego mają „ważniejsze sprawy”... Mam tak samo jak Ty, miasto swoje, a w nim... kolorowe sny...

Tak, tak, panie Havranek, to se ne vrati. Ryba już się nie psuje, jest skutecznie konserwowana i sprzedawana jako najświeższa ze świeżych ryb i do tego niosąca zdrowie i szczęśliwość ogólną. A pisarze? Poeci? Po cóż to komu? Mamy przecież produkcję rozrywki. Lud zadowolony. Ma chleb, igrzyska, ciepłą wodę w kranie i jakiś tam kąt, w który wchodzi intensywnie Netflix i pokazuje jak żyć. Po cóż się katować jakimś tam czytaniem, jakimiś tam Mrożkami skoro mamy o wiele lepsze Mrozy sążniste dobrze sfilmowane i ubogacone wersją poprawną światopoglądowo i merytorycznie. A jak przyjdzie smaczek... nie dokończę, gdyż wkrótce nowy minister zmieni prawo karne i zacznę być ścigany ustawowo za szerzenie mowy... jakiej przecież wiecie.

Żałosne to wszystko i miałkie. Pycha kroczy przed upadkiem. Stąd niektórzy są zadowoleni. Niektórzy też, lubią poezję. Niektórzy skarżą się i złorzeczą, niektórzy działają, a niektórzy – zasłużenie dla kultury – po prostu są i pokazują się, bo przecież byśmy nie pomyśleli, że oni tacy zasłużeni, tacy wybitni i takie nam dzieła przedstawili oprócz zasług ogólnych dla kultury też przedstawionych między wierszami w tym tekście. Jest cudownie, a będzie jeszcze lepiej. Już na horyzoncie widzę jutrzenkę zmian. Europa da się lubić.

Właściwie zastanawiam się o co mi chodzi. Przecież mam co czytać, mam co jeść, mam gdzie pracować, mam wszystko czego potrzeba, aby godnie żyć. Jest i kultura. Ba, nawet sztuka. Sztuka, która dziś w większości oferuje konfekcyjny kicz podlany sosem dorabiania filozofii albo brzydotę, brzydotę za miliony, wyrafinowaną i czystą, której ponoć jeszcze nie było. Ta przedziwna polaryzacja oferty oszałamia i zdecydowanie... poszerza horyzont. Jest bosko. Powinniśmy się cieszyć, że artysta odwiedził wszystkie okoliczne śmietniki i sklecił tak fenomenalną rzeźbę z puszek po zimnym Lechu, że aż nam dech zaparło...

 

wyszłem na podwórze,

spojrzałem ku górze,

dech zatkało mi w piersi,

to oni, skowronki, przylecieli pierwsi

  

Taką to mamy oto kulturę wysoką i sztukę arcy-arcy-oryginalną w tym cudownym świecie higieny i tolerancji, w świecie, który nam się podoba jak rzadko który ze światów, świecie postępu i nadziei, świecie praw człowieka i człowieka, którego... coraz mniej.

Zatem nie narzekam. Przyjmuję zasłużonych dla kultury z cały dobrodziejstwem inwentarza – żywego i martwego, w pełnej krasie i w całej rozciągłości. Oczywiście martwota polega na subtelnej śmierci nadziei, że mogłoby być inaczej, ale już dziś wiem na pewno: to niemożliwe. Możliwe jest jedynie to, że Ty i ja – wciąż mamy wybór – wciąż mamy szansę czytać to, co chcemy, emigrować wewnętrznie do swoich światów, ciepłych i wypracowanych, w swoich gronach, bliskich i przyjaciół, gdzie jeszcze można o wszystkim mówić i myśleć, gdzie można się jeszcze uczciwie śmiać i wyznawać te wyśmiane zlikwidowane światy, które przeminęły.

Na koniec przytoczę słowa, które usłyszałem wczoraj, na wieczorze autorskim od pisarza, poety, profesora medycyny w Krakowie. Otóż ów twórca podzielił się z nami (widzami i słuchaczami) refleksją, że jako akademicki wykładowca zauważa u swoich studentów tendencję do coraz mniejszej zdolności używania słów, to jest opisania prostych zależności, co się widzi, jak się widzi i co z tego wynika. Nie użył słowa, że... przecież dorastają i kończą swoje kształcenie kolejni pół-analfabeci, którzy już za moment utworzą nową polską elitę intelektualną. To przerażające i przecież wiemy z czego wynika. Ryba, a dalej to już wiecie, choć pewnie znów zostanę posądzony o defetyzm, zatem przepraszam wszystkich już na zapas.

Jak wspomniałem wielokrotnie: jest cudownie, a będzie jeszcze lepiej. Chce się żyć. Mamy wiosnę, mamy co czytać, niechaj się martwią ci, co nie mają😊.

Andrzej Walter

Fot. w tekście: Andrzej Dębkowski