Andrzej Walter
Raz ukraińskie poproszę
Nie mam słusznych poglądów na wszystko. Boję się tej wojny, lękam się tego świata, pochylam się nad jego przyszłością i widzę gęstą mgłę niepewności, obaw, nieposkromionych upiorów przeszłości wymykających się nam spod kontroli. Dlatego czepiam się pozytywów. Czepiam się krzepiących wieści. Okruchów nadziei. Potem z chaosu informacji wyławiam te, które dodają otuchy, te, które sugerują, że przecież można zwyciężyć – czy będą tu jacyś wygrani? Czy to się może jeszcze dobrze skończyć? Czy jest jakaś szansa na znowu normalny świat? Nikt nie zna odpowiedzi na te elementarne pytania, które stawia dziś niemal większość z nas.
Niby Dawid walczy z Goliatem, lecz w tej wojnie nic nie jest do końca zdefiniowane, z góry ustalone, nic nie jest pewne i przewidywalne, przed oczami stają nam setki obrazów, słów i komentarzy, a odszukanie w nich prawdy graniczy niemal z cudem. Może więc lepiej zanurzyć się w wiersz Sierhieja Żadana w przekładzie Bohdana Zadury...
Za dużo polityki, we wszystkim – za dużo polityki.
Życie nie potrzebuje takiej ilości naszych poprawek.
Poeci wpychają politykę w życie
jak pięść w rękawicę bokserską.
Podczas gdy delikatni czytelnicy narzekają:
znowu polityka, oni znowu o niej piszą.
We wszystkim za dużo jest polityki – narzekają czytelnicy –
lepiej porozmawiajmy o niebie nad miastem.
Takie piękne wysokie jest niebo tego roku.
Porozmawiajmy o tym, jak ono
odbija się w oku kobiety.
Dobrze – porozmawiajmy o niebie w oku kobiety.
Martwe kobiece oko, w którym o poranku
odbijają się przelatujące ptaki,
a w nocy odbijają się północne gwiazdozbiory.
Czerwone od gorącego zachodu słońca,
tęczowe od porannych deszczów,
oko, które patrzy z perspektywy śmierci –
porozmawiajmy o nim.
Albo porozmawiajmy o przyszłości.
W przyszłości będzie wysokie piękne niebo.
Nasze dzieci będą silniejsze od nas.
Dlaczego poeci nie mówią o zapiekłej
dziecięcej beztrosce?
Tak przecież jest – nasze dzieci dobrze znają cenę obywatelskości,
dzieci, które wybierając między zaufaniem a bezpieczeństwem,
od teraz zawsze będą wybierały suchą piwnicę przeciwlotniczego schronu.
Czemu z nimi nie rozmawiają poeci?
Czemu poetom lepiej wychodzi rozmowa o trupach?
Czemu im tak dobrze wychodzi usprawiedliwianie
bezradności dorosłych?
Porozmawiajmy przynajmniej z tymi, którzy przeżyli.
Jeżeli już się nam nie udało dogadać z umarłymi.
Jeśli nie udało się podyskutować z powieszonymi i uduszonymi.
Jak można mówić o polityce w kraju,
który rani dziąsła własnym językiem?
Najdostępniejszym manifestem jest rąbane mięso, które
wykłada się rano na targach, jak prasę.
Najbardziej przekonującymi rymami są równe i głuche
automatyczne serie, którymi dobijają
ranne zwierzęta.
Wszyscy byli uprzedzeni.
Wszyscy znali warunki umowy.
Wszyscy wiedzieli, że przyjdzie zapłacić niepomiernie wysoką cenę.
Mówcie teraz, że tam było za dużo polityki.
Mówcie teraz o słonecznych horyzontach.
Spływają ostatnie śniegi.
Dopisują się najstraszniejsze książki.
Kraj jak rzeka powraca w swoje brzegi,
pogłębia koryto,
boleśnie dorasta do swojej nawigacji.
* * *
Bądźmy odważni tego lata.
Bądźmy cierpliwi,
bądźmy hojni.
Bądźmy gotowi zobaczyć cień śmierci
w suchych podlotkowych postaciach
tegorocznych słoneczników.
Kto wspomni to lato za jakieś dziesięć lat?
Kto wspomni samotne rozpalone
słońce jego poranków?
Kto wspomni, jak tracił dech latem 18-go
od domysłów i przeczuć,
od strachu i szczęścia?
Wieczne polowanie na płochliwą boską zdobycz.
Wieczne przeglądanie rzecznego dna,
wieczne oddychanie trzcin.
Gonitwa tych niewesołych czasów.
Epoka łowców ptaków,
którzy trafiają
we własne pułapki.
Kto pierwszy zobaczy mróz na sierpniowej trawie?
Tak kochać można tylko ciebie
w tych pustych miastach,
tego surowego lata.
Czterej kapitanowie wynoszą słońce
na szpitalny cmentarz.
Zaczynają się nowe czasy,
zbiera się plony historii.
Napisałem Wam kiedyś, że nadciąga wojna, że ten wiek, wiek XXI jeszcze się nawet nie rozpoczął, jeszcze nie nadszedł, nie zagnieździł się, nie narodził. To już nieaktualne, nieważne, nieistotne. Oto mamy ten nowy wiek. Mamy go pod ręką, na tacy, podany saute. Mamy nowego potwora i nowego szaleńca, który podpalił ten świat. Jak się okazało historia wcale, a wcale się nie skończyła. Czasy też się nie skończyły. Nowy wspaniały świat wcale nie nadszedł, a nadeszło zło i zniszczenie. Katastrofa i destrukcja. Nihilizm oraz początek końca. Końca tego świata? Końca ludzkości? Końca tego, co dobrze znaliśmy? A może my niczego nie znaliśmy, tylko osiedliśmy na mieliźnie „świętego spokoju”, na brzegu nieistniejącej krainy dobrobytu i dobrostanu, na łachach rozleniwienia higieną i bezpieczeństwem, kreowanym nachalnie poprzez skostniałe instytucje do naszych uwolnionych od myślenia umysłów? Covid był tylko wstępem, prologiem i preludium do tego, co właśnie zaczyna następować?
Zapytam się Was... ależ tak, właśnie Was się zapytam: o co toczy się ta wojna? Dlaczego strzelają, niszczą, bombardują, zabijają? W jakim celu? Po co? Komu jest to potrzebne?
Dlaczego nie zjem już pierogów ruskich okraszonych śmietanką, od teraz będą już tylko pierogi ukraińskie i słowa ukraińskie, i sława Ukrainie, i sława bohaterom.
I tamten świat odejdzie w niepamięć, a nastanie nowy świat. Nastanie?
Zaczynają się nowe czasy. Zbiera się plony historii. Kiedy to się wszystko zaczęło? Kiedy zburzono berliński mur? Kiedy powiedziano o czymś i o kimś – imperium zła? Kiedy gwiezdne wojny rozmontowały Związek oraz... ducha rewolucji? Czy kiedy runęły dwie wieże? A może jeszcze później? A może jeszcze wcześniej? Kiedy kultywowano spartańskie wychowanie w szkole KGB, kiedy wzorem Hitlerjugend szkolono człowieka bez właściwości, z jednym przesłaniem – unicestwić wroga.
A może zaczęło się to wraz z postępem, kiedy demontowano słowa, literaturę spychając do kątów, poezję wymazując z mapy świata, a pisarzy wyrzucając do zbioru ludzi gorszej kategorii. Kiedy w ten właśnie sposób w białych rękawiczkach udoskonalono metodologię stosów palonych księgozbiorów, bo zakazanych lektur mamy bodaj coraz więcej, tylko że nie trzeba ich zakazywać, gdyż i tak ich już nikt nie czyta... Być może mnie poniosło? Poniosło do poszukiwania zła, w niszczeniu dobra, w niszczeniu sztuki, piękna, zachwytu, intymności spotkania z poezją właśnie...?
To nie są czasy dla poezji. To czasy wojny. Tyle, że wojna ... zawsze rodziła i rodzić będzie... poezję. Nasz przyjaciel, Sergiej Shelkovyj pisze w charkowskim schronie. Przeczytajcie poruszający wiersz Siergieja Szelkowyja, ukraińskiego poety i tłumacza, w przekładzie Antoniego Matuszkiewicza.
Nie dzwońcie do mnie zza granicy.
Ja przed wojną nie będę uciekał –
Z Ukrainy, którą zły sen niszczy,
ściąga realną drogą na dno piekieł.
Jeszcze krwawszy ogarnie nas czas,
Jeszcze nieraz będą nas zabijali.
Lecz niebo samo zatroszczy się o nas
I jak świece gwiazdy nam zapali.
I na przekór nawale drapieżnego zwierza,
Na przekór grozie odwiecznego bydła
Będzie, będzie Ukraina moja,
Przeznaczenia jej światło rozbłyska!
Nie zapraszaj mnie do ziemi piękniejszej –
Tu boleje serce me przebite.
Eloi – znowu wykrzyczę –
Eloi,
Tu są pokłady wszystkich mogił moich,
Poczęstunki wszystkie nad nimi i kwiaty.
Przypominają mi się strofy Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, jego niesłychanie wstrząsający głos z płonącej Warszawy, z ginącego miasta, ginącego świata skontrastowanego z młodością i nadzieją:
I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc,
i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło.
Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką.
Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?
Może to i banalne, ale wiersz powstały 78 lat temu podpowiada mi, że nasze serce właśnie pęka. Nie potrzeba kul, coraz wymyślniejszej broni uśmiercającej hurtowo i szybko, nie potrzeba wojen, strzałów, wybuchów, wystarczy świetnie rozprzestrzeniany lęk, miarowo dawkowane wiadomości, ów info jazgot i zgiełk propagand, newsów i dociekań. Serca pękają i milkną.
Pozostaje nam wiara w zwycięstwo. Wiara w wolną Ukrainę, w triumf wolności nad imperium zła –
Za dużo polityki, we wszystkim – za dużo polityki.
Życie nie potrzebuje takiej ilości naszych poprawek.
Poeci wpychają politykę w życie
jak pięść w rękawicę bokserską.
raz ukraińskie poproszę (...)
Andrzej Walter