Ewa Radomska
Poezja bliskim słowem pisana
Tomik poezji Dragana Jovanowica Danilova pt.: „Homer przedmieścia” przysłała mi Olga Lalic-Krowicka, poetka, tłumaczka literatury serbskiej na polski i polskiej na serbski, na co dzień mieszkająca w Dukli na Podkarpaciu. Tomik wydało wydawnictwo „Ruthenus. Rafał Barski Krosno”. Wiersze z serbskiego na polski tłumaczyła Olga Lalić-Krowicka.
Zawsze zaczynam tomik poezji od kartkowania stron i zatrzymywaniu wzroku na przypadkowych wersach, to tu, to tam, bo już po nich widzę czy chwyci mnie za serce i spowoduje iż z głodną niecierpliwością otworzę pierwszą stronę i oddam się tomikowi w całości...
A potem kiedy już wiersze zaczynają układać się w nastrój, wyłania się z nich chwila zatrzymująca byt nasz powszedni, pojawia się tęsknota za czymś, co było, ale też tym, co może kiedyś będzie. Zaczynam szukać słów, które szczególnie będą wyrażały to, co sama czuję, ale do tej pory nie umiałam ich tak sformułować, aby oddały mi moją prawdę. I jeśli takie słowa znajduję lub kilka splecionych w warkocz mojej wewnętrznej prawdy, wtedy poezja autora staje mi się tak bliska, jakbym była w swoim domu, do którego zaprosiło mnie jego natchnienie.
Już od pierwszego wiersza w tomiku pt: „Starożytni nauczyciele” czuję swój dom. Bo przecież starożytność to moje uwielbienie tego czystego źródła, z którego wszystko wyszło i trwa nie przerwanie.
Starożytni nauczyciele
Ciągle od nowa wracają do naszych dni
starożytni nauczyciele, skąpi w słowach,
trochę zmęczeni ciężką pracą, którą
należy uznać, zrobić.
Obdarzeni darami,
godnymi bogami,
o zmierzchu mijają agorę
lub spacerują brzegiem,
z dala od marnotrawnej
rozrywki ludzkości
i hałaśliwych pijaków
ze śmierdzących tawern.
Nasi starożytni nauczyciele,
starzy prorocy, świadkowie
przyszłości, żyliśmy
w bardziej niejasnej epoce
snów; teraz w waszych
niewypowiedzianych słowach
szukamy echa.
Ponieważ wszystko staje się jasne,
gdy się patrzy
na sam rezultat: nigdzie
nas nie będzie bez was,
nasi starożytni nauczyciele.
I znowu poniesiemy porażkę,
Jeśli nie zniszczymy waszych
wielkich królestw.
Kilka wierszy dalej znalazłam to, co mogłabym powiedzieć o sobie, ale nie potrafiłam tak dobrać słów.
Oto fragment wiersza pt. „Koncert dla nikogo”, którego tytuł to już zapowiedź moich myśli:
W każdym razie nie jestem kimś,
kto kiedykolwiek wiedział, jak się zrelaksować.
W dość zwyczajne dni panował strach
jako mój jedyny majątek ruchomy i nieruchomy (...)
Daniłov łączy delikatne, osobiste przeżycia, jak w wierszach poświęconych córkom Isabeli i Sofii, ojcu, babci, wspomnieniom z dzieciństwa, kobietom, ciału, przemyśleniom swoje wrażliwej poetyckiej duszy z troską o przyszły kształt świata, który jest w rękach dzieci, polityków i... poezji. Ale jakże pełna niepokoju jest ta troska, bo zanim wykuje się z niej prawdziwa wartość musi przejść przez swoje piekło.
Oto fragment wiersza pełnego goryczy i rozpaczy, bo dotyczy tych, którzy są najsłabsi, a zaczynają wymykać się nam, nie umiemy już zapanować nad ich dzieciństwem, ujarzmić złe demony:
Nasze dzieci
Nasze dzieci są bez oczu.
Nasze dzieci zdziczały
I mogą robić co chcą.
Nasze dzieci już nas nie traktują
na poważnie.
Nasze dzieci nie mogą znieść proroków.
Nasze dzieci są doskonale zsocjalizowane –
ewentualnie mamy jednego lub dwóch przyjaciół,
A nasze dzieci w sieci mają ich tysiące.
Nasze dzieci nie są świadome, że walizki
Kiedyś noszono w dłoni.
Nasze dzieci są naszym nie rozumem, który nas usprawiedliwia.
Nasze nieletnie dzieci bardzo się martwią
O przyszłość swoich rodziców.
Nasze dzieci myślą, że rodzice nie są ludźmi.
Nasze dzieci żyją pod ziemią i swoją
Dziczą rządzą światem...
Podobnie odnosi się do poezji przyszłości w wierszu „Młodzi, wściekli poeci”:
Najważniejsze jest to co pozostaje po uczcie!
Mniej więcej co pięć do sześciu lat
Na scenie pojawia się nowe pokolenie młodych ludzi,
gniewni poeci gotowi zmienić świat....
I rzeczywiście, słusznie się gniewają; tyle całej tej
nieznośniej poetyckiej zgnilizny wokół;
tyle brudnego sentymentalizmu, który
powoduje gniew; demony folkloru, które powinno się
przebić kołkiem głogu...
I konkluduje:
I tylko dopiero jeden z nich / ten, który został upokorzony przed
ciemnym lustrem w sobie / jak starożytny egipski
skarabeusz w bursztynie przedłuża swoją żywotność.
Ale oto i jest śmierć, która jest nieodłącznym elementem życia.
Kaniony
Starość przychodzi, gdy zaczynamy żyć ze śmiercią
Jak z wiosną. Nie trzeba być uczonym
encyklopedystą, aby wiedzieć, że rzeczywistość nie może być
oszukana. (...)
Dragan Jovanovic Danilov urodził się w 1960 roku w Pożedze (Serbia), studiował w Belgradzie historię sztuki, wydał wiele tomików wierszy.
Dziękuje Oldze Lalić-Krowickiej za przysłanie mi tego tomiku. Była to poetycka uczta, odnalazłam w niej swoje myśli, kłaniam się z szacunkiem i uznaniem Poecie!
Ewa Radomska
Jerzy Stasiewicz
Spotykać ludzi dobrych i wartościowych
Ofiarowane prawdzie
tej zapomnianej...
Piotr Horzyk
– Wierz mi Jurku, to moja ostatnia, podsumowująca książka. Trochę wybór wierszy, trochę rozważanie nad minionym, trochę o ludziach spotkanych w drodze, a trochę...
Tu zawiesiła głos. Rozmowa miała miejsce w kawiarence artystycznej Klahra. Dodam dla ścisłości; kamienica „Zur Kornecke”, dom Michaela Klahra Starszego, urodzonego w 1693 roku w Bielicach, a zmarłego 9 marca 1742 roku w Lądku Zdroju – niemieckiego rzeźbiarza, przedstawiciela baroku. Ponoć jego talent odkryli jezuici. Według legendy rektor kłodzkiego konwiktu spotkał chłopca rzeźbiącego figurki do bożonarodzeniowej szopki. Rozpoznał w nim drzemiący dar Boga i po rozmowie z rodzicami zabrał do szkoły prowadzonej przez zakon w Kłodzku. Tu mały Michael pobierał nauki ogólne i uczył się teorii rzeźby. Sprowadzony przez jezuitów Karl Sebastian Flacker, architekt z Wiednia, został mistrzem młodego rzeźbiarza. Prawdopodobnie pod jego kuratelą studiował dalej. Po ożenku z Katarzyną Mühlan nabył ową narożną kamienicę, założył warsztat, szybko pnąc się po szczeblach drabiny społecznej.
Rozmowa trwała naprawdę chwikę... przed rozpoczęciem Lądeckiej Nocy Poetów (23.06.2023), zwołanej spontanicznie przez jej wieloletniego organizatora: malarza, poetę i krytyka literackiego Zbyszka Ikonę Kresowatego pod naciskiem poetów ze wszystkich zakątków Polski. Spragnionych – w czas pandemii i walki Kresowatego z cichym mordercą o swoją Muzę Grażynę. Teraz pod skrzydłami Grażyny idącej tunelem dalekiego światła!
Ale czy można wierzyć poetce świętującej za parę miesięcy... dopiero... 91 lat? (rocznik 1932). Nie raz zarzekała się, że to ostatnia publikacja, a spod pióra wychodziły kolejne – dojrzałe jak leciwe wino – wartościowe utwory. Wzbogacając tak już pokaźny dorobek, osnuty na doświadczeniu życiowym i dystansie do świata, mającej niesamowite szczęście do czytelników, czego przykładem – są świadkowie – pierwszy egzemplarz omawianego tomu poszedł za podwójną cenę. Więc jest zapotrzebowanie na słowo Danieli Długosz-Pency. (...) jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają..., tak Słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocnie zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni swego posłannictwa” (Iz 55, 10-11).
Idąc do... to pełna wolności wędrówka bohaterki, narratora i autorki w jednym, po zakamarkach własnej pamięci. Z uczciwym rozliczeniem czasu „nader obfitego życia” w pierwszych wersach rozdziału; „Idę – to znaczy, gdzie?”: „Całe życie idę do celu. Czy go osiągnęłam? Chyba tak, bo to, gdzie i po co szłam, zawsze się spełniało. Teraz mam poczucie zatrzymania się przed próbą przekroczenia legendarnego Rubikonu. Myślę, że każdego to czeka, więc zaczynam analizować”. ...wolność moja może naprawdę uzyskać ostatecznie potwierdzeniem jedynie wtedy, gdy skojarzy się z moim przeznaczeniem osobistym, nie czyniąc żadnych prób wzniesienia się ponad nie. Z drugiej jednak strony przeznaczenie to wykuwa się i pogłębia jedynie pod warunkiem, że otworzy się dla innych. Powiada Gabriel Marcel (Od sprzeciwu do wezwania, s. 45).
Najważniejszy był człowiek. W smudze wspomnień spotykamy raz jeszcze ludzi regionu prudnickiego, mających ogromny wpływ na życie Danieli Długosz-Pency. Jej rozwój duchowo-artystyczny... Tu wymienić trzeba: Antoniego Weigta; redaktora „Głosu Włókniarza”, którego młoda nauczycielka przybyła z Gór Świętokrzyskich – wędrowiec, ciekawa świata, Borgesowska konstatacja – „wszyscy jesteśmy Grekami na wygnaniu” – początkiem lat 70. XX wieku. Tak opisuje w 2008 roku w roczniku „Ziemia Prudnicka”: „Był człowiekiem skromnym, życzliwym, wrażliwym, budził zaufanie. Miał dar wyczuwania ludzi, ich zainteresowań i pewnie dlatego zachęcił mnie do współpracy z redakcją w promowaniu różnych talentów. Był to przecież czas Plastykalii, a więc krąg ciekawych artystów, jak: Jurek Góra, Tadek Weigt, Albert Strzewiczek, Krystyna i Henryk Sobczakowie, Franek Kauca, Walenty Stec, Tadeusz Soroczyński (poezja poety z Prężynki wyszła poza opłotki Opolszczyzny*), Anna Wyrwisz i inni. (...) On też zaznaczył w środowisku mój debiut literacko-poetycki w „Krajobrazach”, dodatku do „GW” poświęconym w całości Studium Wychowawczyń Przedszkoli 1 stycznia 1977 roku. (...) Odkąd go pamiętam, był zawsze pogodny, życzliwy, wyciszony, nawet gdy miał wiele pracy, problemów zawodowych, współpracy z władzami, bo też warunki były różne. (Czasy rozdzielczo nakazowe*) Miał w tym wszystkim czas dla ludzi, także tych z ulicy, którzy przychodzili ze skargami, prośbami o interwencję – on słuchał, pisał i był nadzieją. Wiele osób miało potrzebę bycia z nim, rozmowy. (...) Podziwiałam jego kulturę bycia, wrażliwość na dokonania artystyczne, wydarzenia społeczne, wszak był dziennikarzem i historykiem z zamiłowania. Jakoś trudno pisać o Antonim, że był.
Przenosząc się w świat liryki poetki: stanów, obrazów i przejścia na niewidzialną stronę rzeczywistości zacytować trzeba kolejne pokolenie twórcze – wychowankowie Danieli – mieszkające w cieniu Wieży Woka. Poezję mentorki widzą tak:
Zofia Kulig: W przeglądanych obrazach lirycznych odnajduję kogoś, kto w oceanie rzeczywistości znalazł właściwy nurt i doskonale wie, dokąd zmierza.
Alina Barbara Nowak: Obcując z wierszami Danieli Długosz-Pency od wielu lat, mam wrażenie, że umie ona cierpieć, dyscyplinując emocjonalność poprzez poezję, werbalizację źródeł cierpienia, a jednocześnie nazywanie jego sensów.
Krakowska redaktor Anna Kajtochowa w eseju „Sztuka myślenia i doświadczenie” zauważa: W swojej codzienności pogłębia ona wiarę, „wadząc się z Bogiem”, rozważa swój stosunek do cnót chrześcijańskich: „wobec miłości bywa niecierpliwa”, „tylko nadzieja rozpala jej wyobraźnię.” Z nadziei wznosi „Wieżę Babel – z doświadczenia lat”.
Jadwiga Szyszka: Każdy z wierszy zawiera filozoficzną treść, dla której ważny jest wers, a nawet pojedyncze słowo – przykuwa uwagę i zastanawia.
Z mojej wypowiedzi pomieszczono taki cytat: Trzeba długiego życia wypełnionego: nauką, pracą, bezinteresowną pomocą, bólem. Próbą zrozumienia „dlaczego ja”. Pomogła w tym wszystkim poezja z jej transcedentalnym działaniem.
Jest i w książce „Biogram nieklasyczny, czyli rzecz o przesuwaniu granic” pióra Grażyny Jaślar. Delikatnie i z ogromną wiedzą tnący na etapy życiorys wybitnej postaci jej uduchowienie i zaangażowanie społeczne. Z miejscami upamiętnienia i biografią.
Kadry przeszłości i imaginacja przyszłości to bezspornie u poetki proces teraźniejszego doświadczenia: Rozmawiałam dziś jeszcze / z polami sadami / i owocami / słuchały mnie / (...) / Widziałam w podróży / czyjeś oczy usta / I gesty / zostały tory.
Zostawiamy za sobą ślady / dziecięcych stóp i dużych butów, / a czas i przeznaczenie rozmywa wszystko, / także ślad odciśnięty na powierzchni ziemi. / Szmer piasku, plusk wody – / to na pewno zostanie.
Pamięć i pragnienie widzenia/zobaczenia rzeczy minionych, ich powtórne przeżycie to istota katharsis, pozwalająca wypalić się z próżnych nadziei i aprobować realia. W poezji Danieli może...? oznaczać śmierć. Jednak poprzez zwrot Chronosa – źródło wszechrzeczy – uchwycimy drobiny wieczności.
Takimi drobinkami są/mogą być podróże – ciekawość człowieka, co znajduje się za górą – te dalekie do: Chin, Izraela, Egiptu, Włoch, Cypru, Turcji, Ukrainy – jeszcze jako republiki Związku Radzieckiego. A po latach spojrzenie na dramat wojny u wschodniego sąsiada. I odniesienie do własnych przeżyć z dzieciństwa. Zachwyt zabytkami: egipskim Sfinksem, stambulską Hagia Sophia, ale i bliskimi – zamkami i pałacami Euroregionu Pradziad. Kafejkami śląskich miasteczek. Ludźmi. To emanuje z tomu Idąc do..., z rzadko spotykaną tak trafną selekcją wierszy, z jedenastu książek. Posiadanie tej publikacji to kompendium wiedzy o poetce z Prudnika, ale i wyraz szacunku za Jej dokonania.
Jerzy Stasiewicz
____________________
Daniela Długosz-Penca, Idąc do... Prudnik 2023, s. 140.
* Przypisy: J.S.
Joanna Słodyczka
Zanurzyć się „W przestwór”
Stąpając po ziemi potrzebujemy czasem znaleźć swoją własną przestrzeń i siłę, by wznieść się ponad to, co przyziemne, bolesne, co ogranicza naszego ducha. Takie dążenia mamy niejako „wdrukowane” w naturę i spełnienia szukamy czy to w realizacji swoich pasji, w przeżyciu religijnym, artystycznym czy w medytacji. Ludzie pióra odnajdują taką przestrzeń w twórczości i próbują otworzyć ją dla swoich czytelników.
W swoje przestworza w najnowszym tomie „W przestwór” zaprasza nas Kazimierz Burnat. Koneserów słowa powinna urzec oszczędna, lecz wyjątkowa metaforyka i unikalny sposób ujmowania tematów. Poeta doskonale czuje swoją misję, wie, że z książek, z zapisanych słów można zbudować zaporę przed całym złem tego świata. Wyraził to w wierszu „Odwrót” i choć czasem pisanie nie przychodzi łatwo, to warto próbować ciągle na nowo wyrazić siebie i świat / najlepiej jak to możliwe. W wierszu „Jaskółcze świtanie” prosi, by każdy dzień był twórczy. W przywołanym już utworze „Odwrót” wskazuje, że nawet sny mogą nieść słowa, które warto przekazać dalej. W snach powraca pamięć rodziców („Sen”, „Dylemat”), wspomnienia dziecka („***Dniami i nocami”), sen jest bezludną oazą / bezpieczną dla miłości („***Suche płuca”). Ale to tylko jedna z przestrzeni, w której zanurza nas poeta. Nawiązałam do wątku pamięci. Tylko tu mogą przetrwać zmarli, miejsca, które dziś wyglądają już zupełnie inaczej („Dzisiejsza wieś”), tradycje („Anioł Pański”), bohaterowie przeszłości („***Ilu naprawdę”) i duchy niewinnych ofiar („Ostrze wyrzutu”). Ranga pamięci została świetnie podkreślona w słowach:
...jego czas waszym
odmierzanym pamięcią
jeśli jej zabraknie
wieczność ustanie...
(„***Żwir z nanosem potoków”)
Wydaje się, że Kazimierz Burnat niosąc bagaż doświadczeń szczególnie mocno rozumie siłę przemijalności. Choroba stawia nas czasem na krawędzi pomiędzy światami i człowiek, chcąc nie chcąc, zadaje sobie pytania egzystencjalne. Czym jest odejście? Ile czasu zostało każdemu z nas? Rok? Dwa? W końcu i tak nurtem roztopów odpłyniesz („Niepodobieństwo”). I co potem? Niektórzy w swoim zarozumialstwie wierzą w urojoną wielkość z blachami na wstęgach / za płodną nieprawość („Doceniony”), która ma im zapewnić nieśmiertelność, poeta jednak doskonale zdaje sobie sprawę, że wszystko zamknie się znakiem krzyża nad mogiłą. Warto przejść się pomiędzy grobami i zadać sobie pytanie, co tak naprawdę jest ważne („Niebyt”). W wierszu „Samotny poczęstunek” autor słusznie zauważa:
Dobro przepustką
do pełni życia
[…]
niewdzięczność
uwalnia zło
I niekoniecznie chrześcijańskie pojęcie grzechu jest równoznaczne ze złem, bo przecież nasza natura została nam nadana w akcie stworzenia, więc nie może być zła („Gdzieś tam”). Poeta szuka i pyta dotykając przestrzeni transcendentalnej. Tęskni za niewidzialnym Bogiem i w swoim rozdarciu marzy, by Go zobaczyć („***Dusza”). Prowadzi nasz wzrok tam, gdzie wysychają łzy, a człowiek sięga gwiazd – w niebo, tam odnajduje ukojenie i otuchę („Taki los”). Chwila oddechu jest niezbędna, by przetrzymać ból – i ten fizyczny, wynikający z choroby, i ten płynący z tęsknoty i samotności. Można pokochać ukrzyżowanego / nie krzyż („Znijaczenie”) . Wiersz pomaga nie tylko uporządkować myśli, postawić właściwe pytanie samemu sobie, ale pozwala też oswoić cierniową drogę. Czasem z krzykiem wyrzucamy z siebie cierpienie (chociażby wtedy, gdy na świat przychodzi nowy człowiek) i niechciane emocje. Krzyk obleczony w słowo pełni rolę katharsis. Pomyślmy, czy można oswoić raka? Zatrzymajmy się przy wierszu „Obłaskawianie”. To utwór będący w całości metaforą. Jest w nim ból, który chciałoby się ukoić narkotycznym szeptem – jak powie autor, ale jednocześnie nadzieja, że kiedyś piekło się skończy, że droga cierpienia prowadzi do świtu. Nie ma nic gorszego, niż zabijanie nadziei. Ludzie czasem zapominają, że najbardziej są potrzebni drugiemu człowiekowi wtedy, gdy ten przechodzi trudności. I tu otwiera się kolejna przestrzeń w tomie Kazimierza Burnata – oswajanie uczuć – tych chcianych i tych niechcianych. Poeta pisze o bliskości spełnionej („Narodziny”) i niespełnionej („Odrzucony”, „Owoc”), o fałszywej przyjaźni, która potrafi wbić nóż w plecy („Cięcie”). Chciałby zostawić za sobą wszystkie okropności świata („***Uwolnione”) - czy pomoże mu w tym, czy przeszkodzi błysk czyichś oczu ? Próbuje odnaleźć to, co piękne i dobre spoglądając w wieczorne niebo – jak przypuszczam – z dzieckiem („Przeistoczenie”), odnaleźć spokój w barwach jesiennego poranka („W labiryncie”) czy swój mały raj we wspomnieniu lata („***Oczekiwaniem niemal każdego”). Te wiersze uświadamiają nam, że poza tym, co doskwiera w codzienności należy szukać tego co przywraca utraconą harmonię, co sprawia, iż czujemy, że
jeszcze nie czas
na niebo
ani piekło -
wzięcie
(„***Suche płuca”)
Zachęcam do sięgnięcia po książkę, „W przestwór”. To zbiór bardzo dobrych, intrygujących, utworów poetyckich, wobec których nie da się być obojętnym.
Joanna Słodyczka
_______________
Kazimierz Burnat, W przestwór. Fotografie: Anna Burnat, Wydawnictwo Dolnośląski Oddział Związku Literatów Polskich, Wrocław 2022, s. 94.
Andrzej Walter
Ósmy dzień Adrianny Jarosz
Jestem, który jestem. Siódmego dnia odpoczywam. Ósmego dnia otwiera się przed nami fascynujący świat poezji Adrianny Jarosz. Czy poezja jest właściwym miejscem na czułość i jej utrwalanie na kartkach papieru? Być może jedynym.
Ta poetka jednak z czułością przenika zanikające światy, maluje obrazy baśniowe i realne przeplatając rzeczywistość z magią, wspomnienie z przemijaniem i wrażliwość na krzywdę z pieśnią o naturze. Właściwie pyta Boga o cały Wszechświat i nasze w nim miejsca, a do tego upomina się o tych: najbiedniejszych, wykluczonych i zapomnianych. Ta mistrzowska poezja jest tylko dla wybranych, dla ludzi sztuki, dla outsiderów, wrażliwców, którzy w wielości pejzaży i barw odnajdują swoją treść i sens, tudzież nową rzeczywistość.
Adrianna Jarosz wskrzesza z niepamięci umarłe kultury, pewnych ludzi wyciąga z mgieł przeszłości, ich ponoć nieważne historie, ich życie, ich miłość i ich umieranie, ich marzenia, przy okazji opowiadając w wierszach: o Tobie, o nas, o sobie, snuje nić poezji w zwyczajności przemijania, w niesprawiedliwości zakleszczenia nas w czasie i przestrzeni zawsze nie tej, zawsze nie właściwie dobranej, a może wręcz nieistotnej. Poezja obrazu i mgły, baśni i dziwnych opowieści, nieistniejących jeszcze słów oraz przestrzeni języka, odkrywanych metafor i fraz niepokoju. Nie przypadkiem przywołuje jako motto Georga Orwella cytując, że
Ważniejsze od przetrwania jest zachowanie swojego człowieczeństwa
Człowieczeństwo, to klucz do sztuki tworzonej przez Adriannę Jarosz, człowieczeństwo, jako coś co kurczy się, kruszy bądź zostaje nam odebrane przez: czasy i technologię, przez tak zwany postęp i nowoczesność, przez porzucanie lektur, opuszczanie bibliotek, wyrzucanie książek. Człowieczeństwo w swej różnorodności odsłon, wymiarów czy wystąpień. Powołane z Bieszczadzkich bezdroży i tysięcy innych ucieczek od cywilizacji i wszechświata tworzonego bezdusznie przez człowieka w tej orwellowskiej wizji unicestwienia ducha.
Pokrył mnie kurz, Panie. Pokrył umysł i serce,
lecz póki śnię, oddycham nadzieją.
(...)
Nikt nie wie, Panie, jak słaby jest szew czasu.
Mówią, że nić zerwie się, nim krawiec snów
naprawi dzieło mgielnych prządek.
(...)
Póki oddycham, krawiec szyje.
Póki oddychamy, krawiec uszyje tak, jak sami wybierzemy. Czy wybierzemy: modne, silne, przebojowe, czy może: słabe, wątłe i ukryte. Miłość rodzi się w ciszy, piękno nie umiera, prawdy od lat pielęgnowane stają się – ciężarem albo przestrogą – Ty wybierasz, krawiec snów jedynie może podpowiedzieć, ale Twoja wolna wola jest potężna, choć wydaje się tylko mgnieniem. Póki oddycham (...)
Adrianna Jarosz dyskutuje z nami w sposób szlachetny, nienachalny i delikatny. Prezentuje malarskość w poezji jako świadectwo czasów, kultur i bytów, a sprawą odbiorcy jest jego na to wrażliwość, właściwe rozpoznanie i późniejsze poszukiwanie: kto i dlaczego, a właściwie i po co był tu i przeminął. Może nam się tylko wydawało?
Nie ma nic pewnego. Stoisz na brzegu / pociąga cię bezkres. Nasze życie rozpięte pomiędzy końcem i początkiem. Pamiętajcie o tym. Codzienność i pęd rzeczywistości, spadające kartki kalendarzy zdają się o tym zapominać, albo choć nie myśleć, wypierać tę jedyną faktyczną prawdę. Poetka nie tyle chce nam ją przypomnieć ile wszczepić pod skórę jako busolę sensualizacji naszego istnienia w świecie skasowanych wrażliwości, w świecie zanikania poezji, defraudacji dusz i niwelowania stanów poszukiwań nieskończoności. To bardzo mądre i ważne przesłanie. Idea wręcz najważniejsza, w świecie wyalienowanym realizacją potrzeb i mnożeniem materii. Baśń czy legenda być może więcej nas mogą nauczyć niż wyrachowane programy edukacyjne nowoczesności wraz z przemysłowym hodowaniem nowego człowieka. Tylko jak ocalić te baśnie i legendy w świecie, w którym trudno ocalić książki?
„Krawiec snów” Adrianny Jarosz z 2021 roku to bardzo dobry tom, tom równie udany jak tomy poprzednie, acz świadczący o ciągłym dojrzewaniu poetki, poetki mi bardzo bliskiej i bratniej, z tej minionej już krakowskiej, rodzikowo-kajtochowej macierzy, z Nagliskałkowej rzeczywistości i wawelskiej wrażliwości na: czas, przestrzeń, człowieka i przemijanie, z tej dawno zapomnianej stolicznej krakowskiej manany i oswajania czasu magią zamyślania, która rozleniwia ludzi z biegiem Wisły. Oboje tam niejako zaczynaliśmy, a to niczym skaza na pancerzu, doskonałe znamię nadające charakteru i właściwości, wypaczenie tyleż szkodliwe, co zmysłowe i pozwalające oglądać sprawy z dystansu i z odległości. Spleen się przecież uszlachetnia i nigdy nie umiera. Zakażeni Krakowem takimi pozostają. To jednak dygresja, odrobina subiektywnej prywaty, w tym naszym coraz uboższym w tego typu refleksje literackim świecie.
Adrianna Jarosz ukształtowała się na bardzo odrębną, niezależną i wielce oryginalną poetkę XXI wieku. Jaka szkoda, że właśnie takie poetki nie są nominowane do tych niby głośnych nagród, a nominuje się wierszyki banalne, lekkie łatwe i przyjemne, wierszyki o niczym i słowa nic nie warte. Nominuje się kluczem personalnym, a nie wartościującym, kluczem koteryjnym, a nie merytorycznym, pod merytoryczny się jedynie podszywając frazesami i pustosłowiem. No cóż. Wszyscy nie przetrwamy. Zachowajmy zatem swoje człowieczeństwo.
Emigrujmy wewnętrznie (i zewnętrznie) wobec poezjopsujów i sitw językowych. Róbmy swoje. Zachwycajmy się dla przykładu: Adrianną Jarosz, Joanną Nowocień, Magdaleną Pocgaj czy Anną Nasiłowską, a nie poetkami, którymi nam się każą zachwycać różne dziwne gremia w tym kraju. Słowacki wielkim poetą był, to wiemy. Nasza gombrowiczowska rzeczywistość jak wiemy jest wiecznie żywa i doskonale prosperuje wśród skarlałej krytyki literackiej i pozostanie taką na tej pustyni książkowych dziejów z wiadomych już względów. Trudno. Zachwycić się można jednak tym, co zachwyca naprawdę. Sztuka to wolność i nikt nam jej nie odbierze.
O takiej wolności pisze też i Adrianna Jarosz, której sylwetkę chciałem tu nieco przybliżyć, bo warto. Szukajmy zatem ocalenia swego człowieczeństwa, słów prawdy i piękna metafor, a nie poezji sztucznej od imitacji, a taką jawi się często poezja dziś nagradzana, której dla wyrównania samopoczucia również nikt nie czyta oprócz kilku mało istotnych statystycznie maniaków jak niżej podpisany
Niskie ukłony dla wszystkich, pięknych i bogatych, jak też tych ukrytych i przemilczanych, ale zwłaszcza dla wszystkich poetek i poetów, którym zawsze „nie po drodze”...
Andrzej Walter