prof. dr hab. Marek Nalepa
„Rubinowy” jubileusz Regionalnego Stowarzyszenia Twórców Kultury w Rzeszowie
Dedykuję Artystom
Regionalnego Stowarzyszenia Twórców Kultury
w Rzeszowie.
1. „pożeglować jeszcze / po bezmiarze wyobraźni” (Stefan M. Żarów, wolność)
Od ponad dwóch stuleci naturę przeciwstawia się kulturze, jako szczególnej formie aktywności człowieka polegającej na oswajaniu i zadomawianiu najpierw ziemi, ostatnio też kosmosu. Powracające co jakiś czas epidemie (niektórzy uważają, iż w sposób cykliczny) zadawały kłam tym uzurpacjom, udowadniając, że kultura jest ledwie drobną częścią natury, podporządkowaną jej rytmom i kaprysom. Człowiek więc może marzyć o kolejnym locie na księżyc, o pierwszym na Marsa, o wysyłaniu sond kosmicznych na obrzeża Układu Słonecznego, o zasiedlaniu nieodkrytych planet, wystarczy jednak uaktywnienie się maleńkiego wirusa („jakiegoś feleru”, jak czytamy w wierszu Stanisławy Bylicy) pokrytego osłoną białkową z brunatnymi wypustkami, aby to wyobrażenie o ludzkim dorobku nadwyrężyć i wskazać człowiekowi „sięgającemu gwiazd” jego miejsce, nie tyle we wszechświecie, ile w robaczywiejącym jabłku, jak nazwał „planetę ludzi” Wolter. Jedna z autorek antologii tak owe ograniczenia scharakteryzowała: Nie masz wpływu na kulistość Ziemi i bieg historii. Urszula Czyż-Wysokińska, Masz wpływ. Tym sposobem marzenie o podboju nieba zamienił ów maleńki biologiczny podróżnik w marzenie o przyrodzonym, jak już twierdzili pisarze osiemnastego wieku, prawie wolności, ignorowanym na co dzień, podobnie jak zdrowie: Zamarło miasto, w mieszkaniach ciasno – Marzymy o wolności. Barbara Śnieżek, Panie, ratuj! Niektóre wiersze zgromadzone w Antologii na 40-lecie RSTK uznać można z współczesną formę suplikacji, aczkolwiek zdarzają się tu też głosy frustracji, zamanifestowane expressis verbis, choćby w taki sposób: Areszt domowy tej wiosny? / jedni z różańcem, / w boleści, / inni w złości. Stanisława Bylica, Bóg Jedyny wie. Zresztą w ogóle w omawianym zbiorze frekwencja wierszy modlitewnych jest stosunkowo duża, zwłaszcza adresów ekspiacyjnych i błagalnych, kierowanych do Boga, Maryi i aniołów stróżów.
Przyciąga uwagę swoim tonem scenka Małgorzaty Szepelak, dająca asumpt do przypomnień fragmentów wierszy Poświatowskiej, Szymborskiej, Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej – o trwaniu kobiety w „pięknych przyzwyczajeniach”, mimo dramatycznych okoliczności: Biegnę w maseczce ochronnej / I w mijanych oknach i witrynach sprawdzam / Czy mi w niej do twarzy / W maseczce jej do twarzy.
Ukrywanie w sobie wirusa poprzez maseczkowanie ust i nosa wykorzystane zostaje przez niektórych twórców jako synekdocha rzeczywistości (zamaskowanego świata) albo okazja do przypomnienia antropologicznych skojarzeń tego motywu, najbardziej znanych z prac Julii Kristevej. Niektóre maski, jak twierdziła bułgarska badaczka, doskonale przylegają do wybrzuszeń i wgłębień twarzy, inne radykalnie do nich nie pasują, tworząc schizofreniczne przestrzenie obcości między tym, co pokazywane, niekiedy maskowane, a tym, co skrzętnie utajniane. Tak owe związki i wykluczenia scharakteryzowała Urszula Czyż-Wysokińska: Budzisz się i zakładasz maskę / Płaczu lub (u)śmiechu // Próbujesz zrozumieć powody i przyczyny / Myśli doprawiasz / krztyną cynizmu z dwoma uncjami ironii / i kuśtykasz w labiryncie substytutów prawd // Kładziesz się. / Nie zdejmujesz maski – / przyda się jutro, by zrozumieć życie / Maska.
Poeci RSTK dostrzegają wagę zmian nie tylko gospodarczych czy zdrowotnych związanych z „morowym powietrzem” 2020 roku, ale przede wszystkim kulturowych, wzbudzających procesy nieprzewidywalne i nie poddające się jakiejkolwiek kontroli. Tym razem bowiem nie zbrojni „barbarzyńcy” decydują o owych przemianach i przełomach, ale mały krętek w koronie zakładający swoje królestwo w ludzkim ciele, wciskający się podstępnie w płuca, serce, wątrobę, gałki oczne. Rzeszowscy twórcy przewidują więc, że wyjdziemy z pomoru zdziczali, zmęczeni, poranieni, jeszcze bardziej samotni niż przed marcem tego roku, bardziej milczący, nieobliczalni, egoistyczni, niezdolni do korzystania z dobrodziejstw kultury w sposób utrwalony stuleciami, przede wszystkim zaś techno- i biurokratyczni. Jakiż mężczyzna po ustąpieniu pandemii pocałuje dłoń kobiecą? Może w ogóle zmienią się radykalnie gesty przywitań i pożegnań, może wystarczą ludziom kontakty online – sąsiedzkie, zawodowe, „zajęcia online / wpisy online / indeksy w chmurze” (Stefan Michał Żarów, śródmiejskie online). Może też przetrwają i nową funkcję otrzymają maseczki zakrywające twarz, z których jednak będą musieli zrezygnować hooligansi, aby zachować swą tożsamość i nadal wyróżniać się wśród zwykłych zjadaczy chleba. Wirus piętrzy stopnie samotności, dotąd raczej „jednoimiennej”, szarej i powszechnej towarzyszce codzienności. Pisze Ewelina Agnieszka Łopuszańska: najbardziej samotna / jestem we śnie / sama sędzią w swojej sprawie / bez słuchacza zwierzeń / nocą czuwam w muszli miasta / słuchając odgłosów / wysp bezludnych. To znów Grażyna Soryl skarży się na samotność czterech ścian, o które jej kobiecość i potrzeba „drugiego” „kaleczy” się co rusz: Chciałam kupić dom z krzywymi oknami / Ale nie mam z kim w nim zamieszkać / Więc musi mi wystarczyć / Ten pusty pokój / Gdzie samotnością się duszę.
Samotność osłabia jednak wolę i duszę. Niedaleko stąd już do skrajnych sytuacji bycia człowiekiem, o których tak pisał Joseph Conrad: „[...] niepodobna dać komuś żywego pojęcia o jakiejkolwiek epoce swego życia – o tym co stanowi jej prawdę, jej znaczenie – jej subtelną i przejmującą treść. To niemożliwe. Żyjemy tak jak śnimy – samotni...”. Pojawia się też w kilku wierszach pragnienie wytchnienia we śnie, odpoczynku od jawy, takiego jakiego u schyłku życia pragnął Norwid („[...] coraz łatwiej przychodzi powiedzieć, / Ze snu się budząc: «Wróćmyż znów do snu»„). Tymczasem w morowym szumie medialnym jest wszystko: przestroga, złe wróżby, przeklinanie, zastraszanie, pokazywanie palca – języka już nie, bo usta maseczką zasłonięte – apele, modlitwy, pogarda, bunt, wściekłość, cynizm, ironia. Panika epidemiczna zaprawia wszelkie dziennikarskie sprawozdania i relacje treściami naddanymi, nie tylko politycznymi, ale też religijnymi oraz obyczajowymi czy nawet gospodarczymi, mniemaniami o tym, że, cytując klasyka, „Moja jest tylko racja i to święta racja. Bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza. Że właśnie moja racja jest racja najmojsza!” (Dzień świra). Z kolei potwierdzeniem „mojej racji” stają się tłumy na ulicach, a jeszcze częściej ściany równiutko poukładanych książek, na tle których najchętniej pozują jej apologeci i nosiciele. Ten nadmiar bitów i informacji prowadzi do marzenia o wyłączeniu się z rzeczywistości mediów, na które skazany jest człowiek w czasach morowego powietrza. A uciec można jedynie w Norwidowski sen lub wyobraźnię. W powieści Borysa Pasternaka jej tytułowy bohater opuszcza zrewolucjonizowaną Moskwę i chroni w rodzinnym majątku w Warykinie, gdzie w nieogrzewanej izbie, przy siarczystym mrozie, schylony nad oszronionym biurkiem zapisuje swe najważniejsze, jak się okaże, wiersze, uwalniając wyobraźnię od okowów okrutnego porządku społeczno-politycznego. Podobny sens ma zamieszczone w antologii RSTK opowiadanie Jadwigi Buczak Duży, którego protagonistka Joanna również opuszcza miasto dla „dwóch miesięcy spokoju i ciszy”; „dwóch miesięcy bez makijażu, w ulubionym rozciągniętym swetrze i wytartych dżinsach”. I Duży i Joanna zostają jednak brutalnie wyrwani ze swojego poetyckiego azylu i ponownie wtrąceni w świat, od którego chcieli odetchnąć, gdyż każdy człowiek potrzebuje pauzy intymności, schronienia się we własnym kokonie, szczególnie w czasach narzucających ekstrawertyzm jako najskuteczniejszą społecznie postawę wobec świata zewnętrznego. W 1801 roku Fryderyk Schiller pisał do swojego przyjaciela w wierszu Początek nowego stulecia: Musisz uciec od nacisku zdarzeń / W cichą serca twojego świątynię: / Wolność jest jedynie w kraju marzeń, / Piękno w pieśni zakwita jedynie. (przeł. Mieczysław Jastrun).
2. „Świat jawi mi się jako miejsce pełne obietnic” (Małgorzata Szepelak)
Czasy morowego powietrza dają okazję do podobnej izolacji, choć nie jest ona ani wyborem ani tym bardziej wyrachowanym eskapizmem. Izolacja ta uaktywnia twórcze poczucie wolności, które w poprzedniej antologii RSTK, zredagowanej przez śp. Józefa Kawałka, nazwane zostało „przestrzeniami wyobraźni”. Jakie są więc owe „przestrzenie” poetów rzeszowskich w ich liryce powstałej wiosną 2020 roku lub w wierszach z wcześniejszych lat, których wybór motywowała zapewne nowo kształtująca się przed kilkoma miesiącami sytuacja egzystencjalna? O procesach oswajania się z ukoronowanym wirusem oraz o modlitwach na czas moru już wspomniano. Wraz z nimi wybija się w zbiorze problematyka regionalna. Już tytuły wierszy: Rzeszów; Bieszczadzki świt; Bieszczadzki koncert; Na bulwarach Wisłoka; Leopold Lis-Kula; Uroki Podkarpacia; śródmiejskie online, Cafe bar Murzynek; Na przyszły lub niedoszły pomnik Szajny; nie pozwalają czytelnikowi mieszkającemu w stolicy Podkarpacia przejść obok niej obojętnie. Najcenniejsze w tej grupie utworów są jednak te, które operują treściami nie dosłownymi, lecz dystynkcjami wyobraźni regionalnej, wskazującej na szczególny związek pisarza z miejscem swego zamieszkania (czy niekiedy także urodzenia). Nie jest więc w nich ważna onomastyka, nazwy geograficzne czy administracyjne czy konkret historyczny, lecz treści z reguły nieuświadomione, implikowane lub czasami w ogóle niewyrażone, pozasłowne albo międzysłowne (zob. wiersz międzysłowie Stefana M. Żarówa). Badacz literatury podkarpackiej Józef Nowakowski pisał przed laty: Regionalizm i prowincjonalizm są immanentnymi zasadami twórczości literackiej. W tym sensie każda twórczość literacka, a szczególnie poezja, może być traktowana jako regionalna, a więc ograniczona pamięcią twórcy zespolonego zakreślonym miejscem i czasem – narzucających się wyobraźni ze szczególną siłą. Przyjęte wzorce kulturowe nie potrafią stłumić owych pierwszych wzruszeń, lecz jedynie służyć mogą za narzędzie wnoszące owo regionalne „napiętnowanie” treści do rangi uniwersalnego znaczenia. Kraj lat dziecięcych, tak żywy w twórczości każdego autentycznego poety, jest ową „wyspą błogosławioną”, „czarodziejską ziemią” pierwotnych, naturalnych, nieskażonych sposobów odczuwania. Region w znaczeniu określonego miejsca na ziemi obrasta historią, tkanką zdarzeń i przedmiotów. Typy ludzkie i wytwory kultury tworzą osobliwy koloryt ziemi. W tym sensie strój, gest, twarz ludzka, rytuał obyczajowy zamknięty w magii słów zasłyszanych, zapamiętanych i dogłębnie przeżytych wchodzi do poezji jako element regionalny. Treści z tego nurtu wydobyte mają często w poezji niecodzienną moc oddziaływania, są podstawą sądów wartościujących, sądów o autentyzmie przeżyć i podstaw twórczych. Oczywiście nie idzie tu tylko o tematyczne i czysto opisowe nawiązanie do pejzażu stron rodzinnych, co jest również wyraźnym dowodem mocy owych pierwszych wzruszeń i „świętego, czystego kochania”, chodzi zaś o te elementy wyobraźni, które niezależnie od tematyki żyją w strukturze poetyckich utworów często jako składnik nieuświadamiany sobie i przez twórcę, i przez odbiorcę poezji. Motywy rzeszowskie we współczesnej poezji.
W najnowszej antologii RSTK mamy więc wiersze z wyraźnym zaznaczeniem regionalnej, podkarpackiej perspektywy myślenia o przestrzeni własnego w niej udziału i uczestnictwa. Często są one nacechowane postrzeganiem i doświadczaniem wielozmysłowym. Na przykład w wierszu Zaraza Agnieszki Niemiec wrażliwość poetycka autorki wyraźnie zostaje wpisana w holistycznie ujęty „krajobraz serca”: Od jakiegoś czasu wydawało mi się, / że już od dawna mam spakowaną walizkę / i jakby co – mogę stąd bez żalu odlecieć, / bo i tak nie było tu nigdy dla mnie miejsca / (Dla tej małej, wrażliwej dziewczynki, którą w sobie noszę). / Ale kiedy nagle przyszła zaraza / i nie wiadomo było / czy jutro będziemy jeszcze mogli być, / zrobiło mi się żal, że nie zdążę zobaczyć, / jak seledynowa, wiosenna mgła / siada na brzozy za domem. / A co z kaczeńcami w olszynie – / przecież tyle czasu czekałam na nie – a one na mnie. / Czy już nigdy nie pójdę boso / po rozgrzanym piasku na mojej polnej drodze... / Zrozumiałam wtedy, / że tak naprawdę, nigdy nie będę gotowa / stąd odejść.
Obecny tu motyw spakowanej walizki od dawna mnie fascynuje; zawsze byłem gotowy do podróży dalej lub bliżej, tej z wyboru oczywiście, przekonany, że wyjazd jest najważniejszą formą uporządkowania – jakiegokolwiek: emocjonalnego, gospodarczego, egzystencjalnego i przede wszystkim duchowego. Inna rzecz, że nigdy walizki, nawet na kółkach, nie miałem... W kilku utworach antologii wyobraźnia regionalna organizowana jest na interesującej strategii – wpisywanie muzyki w podkarpacką przestrzeń lub rozpoznawania tam jej obecności. Tak ma się rzecz choćby w Kresowym tangu; Bieszczadzkim koncercie; Dzikiej melodii czy Suicie anioła. Kiedy indziej regionalizm wyraża się poprzez dosłowność zaakcentowaną doraźnością i okolicznościowością (zob. wiersze Stanisława Dworaka). Niewątpliwie najwięcej uroku w omawianym zbiorze mają liryki autorstwa Zdzisława Stokłosy, tchnące magiczną i surrealistyczną wyobraźnią. Muszę ze wstydem wyznać, iż dopiero dzięki antologii poznałem twórczość tego poety, na co dzień zatrudnionego w firmie samochodowej. W swoich wierszach rezygnuje on z estetyki mimetycznej na rzecz kreacyjnej, subiektywizującej opisywaną czasoprzestrzeń; elementy realizmu przeplata z baśniową fantastyką, groteską, humorem i regionalnym folklorem. Stokłosa umie oczarować czytelnika poetyckimi rozbłyskami w postaci oryginalnych skojarzeń i sugerowanych związków znaczeniowych, wykluczających się wzajemnie na poziomie dosłowności. Ta magia i alchemia słowa rzeszowskiego pisarza przypominać może księżycową wyobraźnię Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego (np. „Dopiero gdy księżyc wzejdzie...”; „A kiedy noc otworzy się jak brama...”; Księżyc) czy Andrzeja Bursy (np. „Zgaśnij, księżycu...”). Stokłosa także, jak poeci krakowscy, ma w swoim dorobku cykl księżycowy. Jego bohater jest tu psotnikiem dokuczającym chmurom, to znów włóczęgą niebieskim zaglądającym przez okna do ludzkich domostw, urealnia i ukonkretnia marzenia „zawieszone na rogaliku małym”, zakochuje się „występną miłością” w najjaśniejszej gwieździe itd.). Stokłosa jest jednak przede wszystkim malarzem krajobrazu – dynamicznego, niekiedy rozpędzonego, rozedrganego dźwiękami kakofonicznej muzyki i tańcem. Oto próbka jego niebanalnych umiejętności w tym względzie:
tu wiatr wirtuoz, niewidzialnym smykiem, / na strunach zbóż wygrywa suity, / komar sopranem, altami pszczoła / a trzmiel basami pieśń podchwyci, / tenorem świerszcz etiudę nuci, / chór żab próbuje go zagłuszyć. / Wróble, wśród krzewów gęstych kiści, / wtórują w takt szelestu liści, / mistrz słowik, głosem ćwiczy frazy, / by nocą koncert dać bez skazy. // Zaś rankiem, gdy opadnie mgła. / pośród dojrzałej już zieleni, / na scenie łąki kwiatów barw,/ kiedy ją słońce opromieni, / wśród traw, co świeżość swą zyskały w nocy, / wdzięcznie, leciutko, bezszelestnie / taniec swój rozpoczyna – motyl.
3. „profile twórców / pęczniejących na podkarpackiej ziemi” (Stefan M. Żarów, dwa wiersze siedzące w mojej głowie)
W egzystencjalnym poetyckim dezyderacie jego autorka Urszula Czyż-Wysokińska formułuje taki oto postulat: „Nie pisz / jeśli nie chcesz pieścić liter”. Jak sądzę, zdecydowana większość wierszy zgromadzonych w jubileuszowej antologii RSTW ten wymóg realizuje. Można uznać, że otrzymały one podwójną kuratelę twórczą ich autorów: talentu i rzemiosła. Są ewokacją wyobraźni podkarpackiej, a równocześnie uaktualniają ów regionalizm do ram 2020 roku. Znajduję w antologii wiele interesujących zestawień składniowych i stylistycznych, sygnałów intymnego zamanifestowania obecności podmiotowo-autorskiej. Może w związku z tym zaskoczę Jadwigę Buczak, gdy dodam, iż wbrew jej pesymistycznym przewidywaniom (Analiza wiersza), znajduję też serce wierszy zamieszczonych w tym tomie, a więc także serce ich twórców; marginalnie natomiast „szczytne ideały / odezwy / przesłania / alleluja”. Ryszard Krynicki napisał kiedyś: Bój się Boga / Którego nie ma / W twym sercu.
Można te słowa na różne sposoby parafrazować, mając na uwadze konkluzję wiersza Jadwigi Buczak, np. „Bój się wiersza / Którego nie ma / W twym sercu” albo „Bój się wiersza / W którym nie ma / Twego serca”. Wrażliwość – nostalgiczna, wspomnieniowa – często daje o sobie znać u rzeszowskich poetów. Ukierunkowana jest na drugiego człowieka, przyrodę, kulturę, historię albo własną biografię. Pisze Teresa Glazar w wierszu Wciąż tęsknię o intymnych doświadczeniach, a jednocześnie o doświadczeniach typowych dla dojrzałych mieszkańców Podkarpacia, także oczywistych dla mnie, ponieważ ilekroć odwiedzam podrzeszowski Zgłobień i chylącą się ku upadkowi chałupę, przenika mnie ta sama, co poetkę melancholia. Tak charakteryzuje ona rodzinne miejsce po latach nieobecności: dom pusty nad losem swym / w ciszy pogrążony / kiedyś tętnił życiem / były rozmowy / beztroski śmiech dzieci / czasem śpiew przy rodzinnym stole / sąsiedzi siadali przed swymi domami / nucąc razem z nami // a dziś...
Podobna wyobraźnia tęsknoty za minionym przenika i organizuje piękny liryk Jarosława Iwaszkiewicza Odwiedziny miejsc ulubionych w młodości, który warto przypominać, szczególnie w czasach rozkrzyczanych ulic, mównic i ambon, gwałtownych gestykulacji przywódców, moralistów i mentorów, a dodatkowo zamkniętych drzwi, zasłoniętych okien i ust; czasach odchodzenia w pamięć starego świata, jak to się dzieje przy każdej pandemii, i nadziei na nowy świt. Wilgotne, zimne i grożące deszczem / Przepływają obłoki – jesienne łabędzie. / Przychodzę tutaj znowu, by zobaczyć jeszcze, / Czy mnie ten zmarły obraz bardzo wzruszać będzie. // Bez smutku i bez żalu oglądam strumienie, / Gdzieśmy niegdyś gromadnie roili się nadzy, / Ściernie runią porosłe, zagaję, kamienie, / Drzewa w górę wyśmigłe, ścieżki, drogi, miedze. // Dom chyli się do końca, dąb schnie od wierzchołka, // Ogród w las się zamienił, a woda w szuwary, // Gdzie dawniej staw szeroki, dziś wilgotna łąka, / Każdy kąt teraz cichszy, obcy, bardziej szary. // Woda płynąca rzeczki uniosła widoki / Dawniejsze, na swej szklistej powłoce odbite, / Nic nie zostało z tego – tylko te obłoki / Zawsze w stado pierzaste i pierzchliwe zbite. // Przeminęło. Zamknięte. Skończone. Na wieki! / Nie wstrzymuję tej wody. Odpływa, odchodzi, Niechże bieży, gdzie giną wszystkie, wszystkie rzeki, / Stary świat się pochylił, inny dzień się rodzi. // I kiedy, obcy tutaj, przemierzam ugory, / Patrzę, jak las, świerkowy śpi w zielonym futrze, / Niżeli dawną miłość, wyblakłe ubiory, / Wolę ten wiatr dzisiejszy i myśli o jutrze.
prof. dr hab. Marek Nalepa
__________________
Antologia na 40-lecie Regionalnego Stowarzyszenia Twórców Kultury w Rzeszowie. Redakcja: Barbara Śnieżek. Opracowanie i projekt okładki: Krystyna Wajda. Akwarela na okładce: Wioletta Cielecka, Rzeszów-Koszalin 2020, s. 228.
Nowa książka Olgerda Dziechciarza
Podest na piedestale
„Podest na piedestale”, jest, co tu dużo mówić, najlepszą poetycką książką Olgerda Dziechciarza. Prawdę mówiąc, ceniłem (do tej pory) Olgerda jako prozaika, a zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, jest w tym dobry. Hmy, co do jego wierszy to miałem stosunek, że użyję eufemizmu, ambiwalentny. Jedne wiersze mi się podobały, inne nie. Ten tomik przeczytałem jednym tchem i piszę świeżo po lekturze czując się jakbym był po dobrym euforyku. Pomimo tego, że wiersze są jakby ze sztancy, jeżeli chodzi o formę, każdy z nich jest osobny, inny, z jednej strony, jak chce Jakub Kornhauser, to „mknięcie surrealistycznym busem z otwartym szyberdachem”, lecz z drugiej zabawa słowem, skojarzeniami, a autor jest w tym naprawdę dobry. Olgerdowi nie biega o to, „aby świat dziwnością zdumieć”, to nie jest celem tego tomiku, czytając te wiersze, nie wolno nam poddać się ich surrealnej ekspresji, musimy na chwilę zwolnić, aby wbrew atakującemu nas celowemu brakowi interpunkcji, a przy tym używania dużej litery niekoniecznie po kropce, której i tak nie ma, zastanowić się, nie tylko nad swoją egzystencją, „trzeba iść / Iść ciągle iść / W stronę końca, który wieńczy ciało”, ale przede wszystkim na, jakby to ujął Olgerd, „Wczasami w których / Przyszło nam żyć”. Jeżeli ta praca nie zostanie ZAUWAŻONA, przez opiniotwórcze grona, będę bardzo rozczarowany. Poezja to specyficzny towar, nie stoi w miejscu, i Olgerd zdaje sobie z tego sprawę.
Odsapnę i przeczytam raz jeszcze, raz jeszcze, raz jeszcze. Może nie dlatego, że tak kocham Olgerda, ale dlatego, że kocham dobry surrealizm.
Mirosław Majewski
Jubileusz supergrupy
50 lat zespołu SBB
„50-lecie SBB. Wolność z Nami!”. W dniu 14 listopada w Studiu M im. SBB Radia Opole odbędzie się jubileuszowy koncert patronów Studia, legendarnej grupy SBB. Wydarzenie jest uhonorowaniem 50-letniego dorobku artystycznego zespołu i jego niekwestionowanej pozycji w historii polskiej muzyki i promocji polskiej kultury na świecie.
W programie wydarzenia: godzina 20:00 „Szukaj, Burz i Buduj – historia grupy SBB” panel biograficzny z udziałem: Michał Wilczyński (dziennikarz muzyczny, biograf SBB, wydawca GAD Records i Kultowych Nagrań), Paweł Brodowski (redaktor naczelny Jazz Forum), Mateusz Torzecki (kulturoznawca, dziennikarz radiowy, kierownik Działu Wystaw i Edukacji Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu), Piotr Moc (redaktor naczelny Radia Opole) – godzina 21:00 „Koncert SBB Wolność z Nami”
Grupa SBB wystąpi w składzie: Józef Skrzek, Apostolis Anthimos, Max Mucha na gitarze basowej i Paweł Dobrowolski na perkusji, zastępujący Jerzego Piotrowskiego, przebywającego w USA, który z powodu pandemii nie może przyjechać do Polski.
Koncert video online transmitowany będzie na kanałach społecznościowych Radia Opole, Studia M im. SBB oraz na stronie internetowej Radia Opole.
Scenografia multimedialna http://www.noktastudio.pl/
Wydarzenie towarzyszące: reportaż radiowy pn. „SBB. Trzy żywioły” aut. Witold Sułek, Tomasz Wojtyłko. Pomysł i produkcja: Piotr Moc (premiera: Radio Opole, 13.11.2020, g. 17:15 FM/DAB+/ INTERNET//.
Patronat honorowy: Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Patronat: https://muzeumpiosenki.pl/ w Opolu, http://jazzforum.com.pl/
Producent: Studio M im. SBB, Septyma Performing Arts
Organizator: RADIO OPOLE S.A. i Studio M im. SBB
„Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury w ramach programu „Muzyka”, realizowanego przez Instytut Muzyki i Tańca” https://imit.org.pl/
Wywiad Anny Jakubczak
dalEKOwzroczność z Małgorzatą Kulisiewicz
W literackim świecie znana przede wszystkim z utworów poetyckich, odsłania przed czytelnikami bardziej prozatorskie, wręcz oniryczne oblicze w swojej najnowszej książce DalEkowzroczność. W rozmowie Anny Jakubczak (poetki) i prozatorki Małgorzaty Kulisiewicz.
Anna Jakubczak – Dalekowzroczność to Twój najnowszy zbiór, tym razem opowiadań, co niosą ze sobą historie zebrane w książce?
Małgorzata Kulisiewicz – Co trzeba na wstępie dodać, że opublikowany jest i dostępny razem z kwartalnikiem Poezja Dzisiaj jako 24. tom Biblioteki Poezji Dzisiaj. Jest tam jeszcze załączony tomik poezji Jacka Jaszczyka pomiędzy/between (w języku angielskim i polskim). Dostępne jest to wszystko jeszcze przez trzy miesiące w Empikach, salonach prasowych, m.in. Ruch S.A. I wybranych księgarniach. A potem w bibliotekach, szczególnie krakowskich i warszawskich.
Zdarza się, że twórcy, tak jak Iwaszkiewicz, dobrze czują się w formach prozatorskich i poetyckich. Mam opublikowane trzy książki poetyckie: Inni Bogowie, Kot Wittgensteina i Ciasteczka z ironią. Teraz pracuję nad czwartym pt. Sprzedawcy jaśminu. Zbiór opowiadań DalEKOwzroczność jest pierwszą moją formą prozatorską. Niektóre teksty powstały bardzo dawno, ale nie zestarzały się. Czekały na książkę. Inne są nowe, ale spaja je podobny styl. Z wierszami mają wspólny system wartości, choć są od nich weselsze, pojawia się w nich dużo humoru. Dwa opowiadania zostały docenione i wyróżnione w konkursie prozatorskim Instytutu Literatury.
A.J. – Nie sposób nie zapytać o inspiracje, którymi kierowałaś się podczas ich pisania?
M.K. – Rzeczywiście, literatura zawsze czerpie z otaczającego życia, jakkolwiek byśmy się od tego odżegnywali. Nawet literatura awangardowa, która rzeczywistość szatkuje, miksuje i przetwarza. Zawsze też teksty czerpią z umysłu autora, a autor, tak czy inaczej, jest zanurzony w rzeczywistości. I zawsze jest też subiektywna, bo każdy inaczej tę rzeczywistość widzi i odbiera. Mało tego, to jest właśnie dobre w literaturze, bo nawet gdy jest oplecione literackimi grami z konwencją, z gatunkami, to zachowuje przejmującą niekiedy do głębi prawdziwość.
A.J. – Skupię się jeszcze na tytule. Można interpretować go na wiele sposobów. Skąd pomysł na tytuł i jaki jest jego głównym przekaz? Szczególnie uwagę zwraca wyróżnienie słowa „Eko”.
M.K. – Właśnie, czas przejść do meritum. DalEKOwzroczność to tytuł opowiadania zamykającego tę książkę, jakby puenta zbioru. Optymistyczna. Choć niektóre teksty zawierały sporo mocnych fragmentów: motywów choroby, śmierci, niewyjaśnionej tajemnicy. DalEKOwzroczność jest tekstem o ratowaniu naszej planety, „staruszki Ziemi”. EKO to oczywiście ekologia, jakże teraz modna, ale nie dla mody ten tekst napisałam. Niektóre zjawiska są rzeczywiście przerażające, a to dopiero początek niektórych dewastacji naszego globu. Bardzo mnie to przejmuje i nie powinniśmy się tu kierować pobudkami, czy to polityczna prawa strona, czy lewa. Wszyscy powinni dbać o naszą planetę, tak jak będzie dbał bohater tego opowiadania. Dużo zagrożeń jest tu opisanych. DalEKOwzroczność – bo on i jego przyjaciółka myślą dalekowzrocznie: jak to będzie u przyszłych pokoleń, które będą znosić skutki naszej lekkomyślności. Jak może się zakończyć nasza cywilizacja, nawet bez wojen.
A.J. – Same historie i bohaterowie Twoich opowiadań są dość nietuzinkowi, skąd zwrot w tym kierunku humoru, ironii i nawet pogranicza snu i jawy?
M.K. – Styl wielu z tych opowiadań można określić nawet jako groteskę. Wychowałam się na Mrożku i Gombrowiczu, jak z resztą chyba całe moje pokolenie (urodzeni w latach 60-tych). Uwielbiałam ten typ humoru, gdy pisałam te opowiadania. Oniryczność może też pochodzić nie tylko z rodzaju percepcji i mojej osobowości, ale i z tysięcy obejrzanych filmów. Uwielbiam Saurę, Weira, twórców kina onirycznego. Jestem z wykształcenia filmoznawczynią i polonistką. Myślę, że to też miało wpływ. A bohaterowie? Tu jest ten wpływ tzw. „życia”, o którym mówiłyśmy. Mój bohater to typowy inteligent, bo takich ludzi spotykałam, wśród takich się wychowałam. Bohater opowiadań to często współczesny everyman – pracownik korporacji, dziennikarz, detektyw, redaktor, scenarzysta, informatyk, aktor, teatralny kostiumolog, jednym słowem nieco zagubiony inteligent. Myślę, że najlepsze rzeczy, to te z obserwacji, inaczej musimy robić długi i wnikliwy research.
A.J. – Twoi bohaterowie niejednokrotnie toczą wewnętrzną walkę, czy nie jest też tak, że w realnym świecie nie omija nas ta sama walka? Dokonania wyborów między tym co dobre, a co złe?
M.K. – Oczywiście, że tak jest. Pomaga to też strukturze opowiadań, gdzie musi być dużo tzw. „przewrotek”, konfliktów, punktów kulminacyjnych. W normalnym życiu nie jest to takie fajne, jak dotyka nas coś złego. Ważne, żeby wyciągnąć z tego jakąś naukę, rozwinąć się (paradoksalnie) dzięki naszej reakcji na zło. Przeciwstawić się jakoś, pomagać ludziom, dochodzić do prawdy w jakichś nieporozumieniach, które są często źródłem zła. No i rozwijać się, nigdy nie być sobą zachwyconym, tylko ciągle zdobywać wiedzę i umiejętności, doskonalić się. W literaturze również.
A.J. – Czy te wybory zawsze są oczywiste? Jak według Ciebie dojść do tego spokoju duszy?
M.K. – Nie są oczywiste. Zależą od systemu wartości i nie są też proste. Ważne, żeby dążyć do czegoś, co jest ważniejsze i większe od nas. Boga, absolutu, wewnętrznej duszy wszechświata, zależy w co kto wierzy. Ważne, żeby kochać ludzi, wszystkich. Nie zabijać oczywiście, po to jesteśmy ludźmi, a nie drapieżnymi zwierzętami. Ważne, żeby być wiernym sobie i własnym wyborom raz mądrze dokonanym. I być przejrzystym, bez kłamstwa i niepotrzebnych kombinacji. Wtedy spokój duszy sam przychodzi i człowiek jest też wewnętrznie spójny i silny. Co oczywiście nie może być utożsamiane z siłą fizyczną. Jest to siła ducha.
A.J. – Czy w Dalekowzroczności czytelnicy mogą spodziewać się odniesień autobiograficznych?
M.K. – Już trochę o tym mówiłyśmy, przy okazji inspiracji podczas pisania. Ja sama rzeczywiście byłam na rejsie czarnomorskim w końcówce istnienia Sowieckiego Sojuza, byłam w Londynie, gdzie wiele sytuacji jest zaobserwowane w życiu. Jednak mam pewną zasadę. Ponieważ nie jest to reportaż prasowy, fantazjuję, zmieniam szczegóły, postacie, nigdy nie jest to rzeczywistość jeden na jeden. Można to określić raczej jako kolorowe szkiełka, które zbieram, by stworzyć swój własny witraż. Czasami te zmiany są diametralne i już nie można niczego rozpoznać. Ale jakaś inspiracja zawsze była. Ważne też, żeby postacie bohaterów „żyły” w literaturze, nie były papierowe, żeby ludzie się mogli z nimi utożsamiać. Czasami one same prowadzą pisarza w nieoczekiwaną stronę.
A.J. – Czym kierujesz się w swoim pisaniu, czego poszukujesz?
M.K. – Już mówiłyśmy, pewnej wewnętrznej prawdy postaci, stworzenia czytelnikowi możliwości identyfikacji. I pewnej głębi literackiej. Nie jest to literatura gatunkowa, chociaż takie tropy się pojawiają. Myślę, że nie trudno się ją czyta. Ale zawsze jest jakieś zaskoczenie, jakaś refleksja po puencie. Jakieś poruszenie czytelnicze. Jakieś oderwanie od realizmu i zagłębienie w oniryczność, sen, inny wymiar. A podstawą do tego musi być jakaś dobra opowieść, historia z życia, inspiracja, która zaciekawiła. Pewien paradoks życia, który można przekazać.
A.J. – Publikowałaś w wielu antologiach i almanachach, czy któreś z nich były dla Ciebie szczególne?
M.K. – Najciekawsze moim zdaniem są antologie stworzone przez ludzi, którzy sami dobrze piszą. Coroczna Antologia poetów polskich poety Bohdana Wrocławskiego (w kilku już wzięłam udział), Antologie Konfraterni Poetów Jacka Lubarta-Krzysicy, który sam jest świetnym twórcą (też uczestniczyłam w wielu), Antologia Anny Ziemby-Lonc i Małgorzaty Michalskiej na 10-lecie Szuflandii, Poetyckie światy: między Parnasem a Giewontem Magdaleny Węgrzynowicz-Plichty, Antologia satyry Mariusza Parlickiego. Pokonkursowe antologie np. z Konkursu Poezji Religijnej. I almanachy, na przykład ze Zlotu Poetów w Łodzi, opracowywane i wydawane przez Małgorzatę Skwarek-Gałęską. I wiele, wiele innych. Trochę się tego nazbierało przez te lata.
A.J. – Udało Ci się również zaistnieć zagranicą, zdradzisz o tym nieco więcej?
M.K. – Szukam nie tylko ciekawych kontaktów, ale i różnorodnych konkursów. Moje opowiadanie o mało znanym epizodzie z końca życia Kościuszki w Szwajcarii ukazało się w Antologii Pokonkursowej (język angielskim i polski) Międzynarodowego Konkursu The International Kosciuszko Bicentenary Competition organizowanego przez dr Ernestynę Skurjat-Kozek i prof. Alexa Storozynskiego. Inne moje opowiadanie w języku angielskim Dama z jamniczką (jest też w zbiorze DalEKOwzroczność) wyszło drukiem w dziele Danuty Blaszak i Anny Marii Mickiewicz One Life’s Path Contemporary Writers of Poland. Wzięłam udział ze swoją poezją również w corocznej antologii Whisper of Soflay. Yearly Anthology of Poetry (Vol.2) w języku angielskim. Stale publikuję również swoje wiersze na portalu Spillwords.com. Jest tam również wywiad ze mną na temat mojej poezji w języku angielskim. Uczestniczyłam w corocznym Festiwalu Poezji Słowiańskiej i Festiwalu Poezji UNESCO organizowanym przez Aleksandra Nawrockiego w Warszawie. Zostałam też wyróżniona w konkursie Miłość jest sekretem wszech czasów Polska-Belgia, organizowanym przez Yvette Popławską. Jeden z moich wierszy był drukowany w piśmie Puls Polonii w Australii. I jeszcze trzy antologie opublikowane przez Polkę z Wielkiej Brytanii – Irenę Ewę Idzikowską (Renę Starską) – znakomitą poetkę. Tam była moja poezja.
Ale teraz ważna jest książka prozatorska, zbiór opowiadań DalEKOwzroczność, do którego przeczytania zachęcam Państwa serdecznie.
___________________
Małgorzata Kulisiewicz, dalEKOwzroczność, Biblioteka Poezji Dzisiaj, t. 24, Wydawnictwo Książkowe IBiS, Warszawa 2020, s. 79.
Rafał Orlewski(1934-2020)
Zmarł Rafał Orlewski
17 października br. zmarł Rafał Orlewski – polonista, poeta, prozaik, eseista. Był patronem Prywatnej Szkoły Podstawowej w Piotrkowie Trybunalskim oraz Honorowym Obywatelem miasta. Autorem ponad 40 książek i wielu publikacji prasowych, laureatem i jurorem konkursów poetyckich, redaktorem i wydawcą książek indywidualnych i książek zbiorowych, opiekunem adeptów pisarstwa, współtwórcą grup literackich: „Grabia 59” (Łask), „Karawana” i „Wiadukt” (Łódź), „Pomosty” (Piotrków Trybunalski). Był także animatorem amatorskiej twórczości artystycznej, współautorem pieśni i piosenek, w tym harcerskich i zuchowych oraz hymnów kilku szkół. Jego wiersze tłumaczono na język białoruski, rosyjski i włoski. Miał 86 lat.
Urodził się w 1934 roku w Przybyłowie koło Łasku. Był absolwentem filologii polskiej Uniwersytetu Łódzkiego oraz nauk społecznych w Warszawie, nauczycielem szkół podstawowych i licealnych. W 1971 roku zamieszkał w Piotrkowie Trybunalskim.
Podczas II wojny światowej przeżył kilka obozów niemieckich i przymusową tułaczkę aż po Alpy Francuskie. Od 1946 roku działał w harcerstwie.
Za swą działalność został odznaczony dwukrotnie, m.in.: Złotym Krzyżem za Zasługi dla ZHP oraz Zasłużony dla Hufca ZHP Piotrków Trybunalski. Był wieloletnim harcerzem, a następnie instruktorem Hufca Łask. Uczestnikiem Zjazdu Łódzkiego w 1956 roku. W latach siedemdziesiątych zaczął pełnić służbę jako drużynowy, a następnie komendant Gminnego Związku Drużyn w Sulejowie. Wieloletni członek Komendy i Rady Hufca Piotrków Trybunalski. Autor wielu wierszy i tekstów piosenek o tematyce harcerskiej w tym dwóch Hymnów Hufca. Całym sercem służący Ojczyźnie wychowawca wielu harcerskich pokoleń.
Był autorem ponad 40 książek i tomów wierszy m.in. „Krzesiwo” (Łódź 1969), „Igliwie” (1972), „Nad Grabię fraszką wabię” (1985), „Ściernisko” (1985), „Zduńskowolnie – swawolnie” (1986), „Z miłością brata” (esej, 1991), „Krąg tęczy” (powieść dla dzieci, 1991 i 2005), „Piekna Brzydula” (opowiadania, 1993), „Leptony” (utwory satyryczne, 1998), „Wzloty z podglebia” (esej, 1999), „Diminuendo” (poezje w wersji polsko-włoskiej, 2007), „Sute Mosty” (powieść, 2007).
W 1986 roku otrzymał Złotą Wieżę Trybunalską, w czerwcu 2003 roku tytuł Honorowego Obywatela Miasta Piotrkowa Trybunalskiego, a w 2008 roku, przy okazji jubileuszu 50-lecia pracy twórczej – odznakę honorową „Zasłużony dla Kultury Polskiej”, przyznawaną przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Wychował wielu czytelników i miłośników poezji. Młodym poetom pomagał w rozwoju literackim i debiutach książkowych. Był członkiem Związku Literatów Polskich, sprawował również warsztatową opiekę nad Klubem Literackim „Zakole” przy Wojewódzkim Domu Kultury w Piotrkowie.
O jego twórczości pisali wybitni krytycy, literaturoznawcy, pisarze i dziennikarze.
Głos Witolda Stawskiego:
Zmarł Rafał Orlewski... Człowiek, któremu zawdzięczam pisanie wierszy. Dawno temu pokazałem mu próby zapisywania swoich przemyśleń. Pokreślił, popisał na marginesie i gdy myślałem, że wyrzuci do kosza, powiedział: „pisz, to jest poezja, tylko trzeba nad tym jeszcze popracować...”. I tak zostało. Piszę, ale pamiętam „o przegadanych wersach”, o wielkiej roli spójnika i kropki, o tym, że wiersz „musi odpocząć”, zanim pokażę go światu.
W dzisiejszych czasach coraz więcej ludzi mówi, że nie ma już autorytetów. Rafał był i pozostanie dla mnie autorytetem w dziedzinie poezji. Ze względu na profesjonalizm, dbałość nie tylko o słowo, ale o każdy znak. Do tekstów swoich i cudzych podchodził z taką powagą, jakby od tego zależały losy literatury światowej. Byłem dla Niego nie tylko poetą, proszącym o redakcję tomików i recenzję, ale też autorem wstępów do Jego książek, projektantem okładek, „składaczem i łamaczem”. Wtedy uczyłem się najwięcej. To była trudna, ale jakże wartościowa współpraca. Wykłócał się o każdy szczegół, tłumaczył dlaczego musi być tak, a nie inaczej. Ingerował nawet w projekty graficzne.
Zamknięty od lat w czterech ścianach żył swoją pasją, złościł się na to co wokół, ubolewał nad upadkiem ideałów, sztuki i literatury. A jednak robił dla tej literatury wszystko. Codziennie. Podziwiałem determinację. Nasze rozmowy telefoniczne trwały godzinami i trudno było je skończyć.
Dzięki Niemu rozumiem czym jest „warsztat literacki” i potrafię odróżnić poezję dojrzałą od dojrzewającej. Rafał nie był moim nauczycielem, był mistrzem, od którego mogłem zawsze nauczyć się czegoś nowego.
Chciałem go zaprosić do rozmowy na moim „przystanku KORONA W”, ale nie dotarł...
Śmierć wyznaczyła mu własny przystanek...
Głos Aleksandry Fidziańskiej:
...nie zgubię twego adresu...
W tysiącach słów zapisanych przez Rafała Orlewskiego pewną ręką i wielkim sercem, odnajdywałam pasję i radość tworzenia kpiącą z wieku i kapryśnego zdrowia, niezgodę na przeciwności losu i determinację w wydawaniu kolejnych książek. Listy, które przez dziewięć lat fruwały między nami, były jak posłańcy niosący dobrą nowinę, warsztatowe dysputy, uśmiech i serdeczność. Jeszcze wczoraj omawiałam z Witkiem Stawskim okładkę do nowej książki Rafała – LIRYCZNE LUSTRO. Jeszcze w niedzielę rozkładałam rękopis, by wiernie przygotować tekst do druku. Przygotuję...
Wojciech Pszoniak (1942-2020)
Zmarł Wojciech Pszoniak
19 października 20202 roku zmarł Wojciech Zygmunt Pszoniak, polski aktor teatralny i filmowy, pedagog. Urodził się 2 maja 1942 we Lwowie. Tam spędził pierwsze dwa lata życia. Pod koniec II wojny światowej jego rodzina musiała wyjechać z tego miasta.
Dorastał w Gliwicach. W młodości grał na skrzypcach i klarnecie, w średniej szkole muzycznej w Bytomiu uczył się gry na oboju, udzielał się też w orkiestrze wojskowej. Występował w teatrach amatorskich i studenckich, a także w kabaretach (w 1961 założył kabaret „Czerwona Żyrafa”).
W 1968 ukończył studia na PWST w Krakowie. Występował na scenach Starego Teatru w Krakowie oraz Teatru Narodowego w Warszawie i Teatru Powszechnego w Warszawie. W latach 1974-1980 był wykładowcą w warszawskiej PWST. W latach 70. występował także w kabarecie Pod Egidą. Od końca lat 70. grał w teatrach francuskich. W latach 80. wyjechał na stałe do Paryża. Od lat 90. występował zarówno w przedstawieniach francuskich, jak i w polskich.
Wystąpił m.in. w przedstawieniach: Klątwa Stanisława Wyspiańskiego (reż. Konrad Swinarski, 1970), Miłość i gniew Johna Osborne’a (reż. Zygmunt Hübner, 1973), Rewizor Nikołaja Gogola (reż. Jerzy Gruza, 1977), Siedem pięter Dino Buzattiego (reż. Andrzej Barański, 1995), Śmieszny staruszek Tadeusza Różewicza (reż. Stanisław Różewicz, 1997) oraz w wyreżyserowanym przez siebie Dożywociu (2001) Aleksandra Fredry.
Na ekranie debiutował w bułgarskim serialu Proizszestwia na Sljapata ulica (1965). W filmie polskim natomiast w 1970 – Twarz anioła (reż. Zbigniew Chmielewski). Wystąpił w kilkudziesięciu filmach polskich, francuskich i w produkcjach międzynarodowych. Zagrał m.in. tytułową rolę w Diable (reż. Andrzej Żuławski, 1972), rolę Mieszka I w Gnieździe (reż. Jan Rybkowski, 1974), doktora Marglewskiego w Szpitalu przemienienia (reż. Edward Żebrowski, 1978), postać Siedelmayera, dyrektora cyrku w Arii dla atlety (reż. Filip Bajon, 1979), zagrał Josełe w Austerii (reż. Jerzy Kawalerowicz, 1982) oraz Kamińskiego w Strajku (reż. Volker Schlöndorff, 2007).
Wystąpił także w filmach Andrzeja Wajdy: w roli dziennikarza i Stańczyka w Weselu (1972), Moryca w Ziemi obiecanej (1974), Robespierre’a w Dantonie (1983) i tytułowej roli w Korczaku (1990).
W 1990 został uznany przez Gustawa Holoubka, Tadeusza Łomnickiego i Zbigniewa Zapasiewicza za jednego z trzech największych polskich aktorów dramatycznych po 1965 roku (obok Piotra Fronczewskiego i Andrzeja Seweryna).
Mirosław Gontarski (1960-2020)
Zmarł Mirosław Gontarski
Zmarł Mirosław Gontarski – poeta, filozof, programista, dziennikarz, nauczyciel, informatyk. Urodził się w 1960 roku w Legnicy. Debiutował w prasie dolnośląskiej w 1979 roku. Ukończył filozofię na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Od lat 70. ubiegłego stulecia współtworzył literacki „Ruch Pilleus”, którego członkowie zainspirowani literaturą i kulturą Japonii piszą haiku i kształtują nowe formy literackie. Na przełomie wieków współorganizował „Ogólnopolskie Warsztaty HAIKU” w Chojnowie koło Legnicy. Był wielokrotnym jurorem ogólnopolskich konkursów „Haiku”.
Publikował w prasie dolnośląskiej oraz w kilkudziesięciu almanachach. Jego wiersze można znaleźć w internecie. Oprócz poezji Mirosław Jerzy Gontarski publikował teksty filozoficzne (jest współautorem podręcznika akademickiego „O sztuce porozumiewania się”) i czynnie uczestniczył w kilkunastu filozoficznych konferencjach naukowych (także międzynarodowych) i sympozjach. Opublikował kilkanaście artykułów naukowych i esejów dotyczących problemów z zakresu filozofii wojny, filozofii dialogu, filozofii zdrowia, filozofii religii i ekofilozofii.
W latach 2015-2019 był Wiceprezesem Dolnośląskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, członkiem Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich. Pełni też funkcję Wiceprezesa Stowarzyszenia Jeleniogórski Klub Literacki.
O sobie tak mówił: Urodziłem się w Legnicy w 1960 roku. W 1980 roku pojechałem do Lublina studiować filozofię. Cieszę się, że studiowałem na „moim” UMCS. U moich mistrzów... Mieszkałem na Żuławach, w Gdyni, w Lublinie... Teraz jestem mieszkańcem Wrocławia... Przez te wszystkie swoje lata rozumiałem, że nie ma powrotów. Że to co było, było... Że jestem tym, kim jestem dlatego, bo stało się to, co się stało. I jeszcze, że trzeba żyć ku przyszłości. Pewnie dlatego okna pokojów, w których mieszkałem zawsze wychodziły i wychodzą na wschód...