Nowości książkowe

 

Plakat

Andrzej Zaniewski

 

Tak! Na pewno tak...

 

horyzont pełen migoczących iluzji 

jednej z nich mogę być bohaterką

dla innej mogę pozostać tłem 

wszystko jest moim wyborem

Zima, O! Nie!, Marlena Zynger 

 

Cenię wysoko poetów dojrzałych i poetów, których słowa niosą więcej, niż my jesteśmy zdolni odczytać. Inaczej. Cenię poetów nie tylko opisujących, co podejmujących trud wyzwania – wezwania – obowiązku, a więc ufających słowom i powstrzymujących słowa, poetów sięgających po nieosiągalne, i… zdobywających nieosiągalne… Och! Nie mów, że to niemożliwe. 

W naszej literackiej dżungli Marlena Zynger porusza się jak doświadczony, zdecydowany łowca. Dostrzega ścieżki, ślady, tropy, i z pełną odpowiedzialnością wybiera tematyczną zwierzynę. Dopasowuje formę utworu do skali i kształtu trofeum… Zawsze celna, nieomylna, nie odpuszcza… Kontroluje również samą siebie – wytrawny myśliwy, któremu wszystko się udaje. To wstępne notatki, refleksje, przy pierwszej lekturze nowego zbioru wierszy Marleny Zynger… Zaletą jest również wyważony krytycyzm, skłonność do polemiki, a nawet prowokacja, ironiczna dygresja. Czy wynika to z charakteru autorki, z burzy uczuć, nad jaką stara się zapanować i z oczywistej wiedzy gromadzonej w różnych momentach życia. Rzeczywistość literacka przeplata się z rzeczywistością naszych losów. Zdania ogólne, uniwersalne są zbieżne, zarówno z faktami przynoszonymi przez media, jak i ze zdarzeniami z naszej codzienności. Sprzyja temu wielość metod narracji – perfekcyjnie dobieranych do każdego utworu. I co najważniejsze! Poetka czuje się odpowiedzialna za każde napisane zdanie, jak i za opisywany, rozgorączkowany świat ukraińskiej wojennej wiosny z najgłębiej wzruszającego wiersza:

 

szczęśliwe ptaki

zwykle zapowiadające jej nadejście 

zamieniły się 

w samoloty drony i rakiety

a ptasi świergot 

zastąpił huk spadających pocisków

 

I jeszcze wyjątkowa glosa, zamykająca znakomitą panoramę:

 

a ona płonęła podobnie jak 

polska wiosna 40 roku

w cztery strony świata 

błagalnie wyciągając ręce

 

Julian Przyboś – mistrz lirycznej zwięzłości – witał każdą przychodzącą wiosnę kolejnym wierszem. Marlena Zynger też łączy poezję z porami roku, efektownie wyróżniając wiosnę, chociaż pozostałe sekwencje kalendarza też są tu ważne. 

Zachwyciły mnie wiersze autobiograficzne, związane z Suchedniowem, miejscem dzieciństwa autorki. Ze wzruszeniem czytałem ten, poświęcony ojcu: Spójrz tato, posłuchaj… W literaturze, nie tylko polskiej, przeważają utwory dedykowane matce, a ojciec wciąż pozostaje na poboczu zainteresowań. Chociaż obszerny poemat poświęcił mu niegdyś rewolucyjny poeta Stanisław Ryszard Stando, a Sławek Kubiński, autor słynnej Ballady o Januszku opisał swego ojca w niewielkim zbiorze lirycznym opublikowanym przez Ludową Spółdzielnię Wydawniczą. Wiersz-tren Marleny Zynger – nota bene też z wiosenną narracją, wypełniony głosami ptaków i zwierząt, oraz szeptami przebijających ziemię roślin, to wyjątkowe zjawisko we współczesnej estetyce pisanego słowa…

A tuż obok na sąsiednich kartkach cudowne pejzaże z jaśminem – tu uwodzicielem, kochankiem, spersonifikowanym poetą pukającym w okno u progu lata… I autorka skwapliwie poddaje się…

I znowu wypada przywołać wielkiego Juliana Przybosia, podkreślającego znaczenie własnego domu – dziedzictwa – miejsca narodzin pisarza – Gwoźnicy pod Strzyżowem na Ziemi Rzeszowskiej. Suchedniów – z bogatą przeszłością – z pamięcią o partyzanckich stenach i wszechwładnym jaśminie to szczególny szlachecki azyl autorki, podróżującej dziś po najdalszych regionach planety. Jednak Stavros na Krecie, Bulwary nad Wisłą, czy ulica Solipska na krańcu Warszawy, są traktowane równorzędnie, pozostają źródłami inspiracji oraz przyczynami wypowiedzi. Oto parateatralne sceny zdarzeń – dowody nieobojętności, próby rozliczeń ze zbuntowaną wewnętrznie cywilizacją, zbudowaną i troskliwie wychowywaną przez wieki, a do której przyjęcia nie jesteśmy przygotowani… Autorka przypomina mit o Atenie wyłaniającej się z głowy Zeusa. My jednak nie jesteśmy nieśmiertelni, a wizja bliskiej operacji przeraża. Kiedy nowy bóg nadchodzi stary umiera. Marlena nie błądzi, nie kokietuje impresjami. Idzie wprost, dokładnie wiedząc dokąd, przeważnie znając, lub intuicyjnie wyczuwając trasę. Podstawą jest realne miejsce akcji utworu – fundament narracji… w Warszawie, nad Wisłą… głębiej obecna niż wielu tu urodzonych warszawskich twórców:

 

… i tak nowa Europa 

da się wkrótce porwać 

Zeusowi o nowej twarzy

 

Odnajdywanie tropów antycznych w nowej oczywistości, to nie tylko dowód wiedzy historycznej i umiejętności kojarzenia – niekiedy nawet przeciwieństw. To obraz świadomości autorki, wiążącej dzieje minione z przyszłością, jakże niepewną. Idziemy więc betonowym nadbrzeżem aż do zatłoczonej kładki, łączącej Powiśle ze Starą Pragą… Bez entuzjazmu! Towarzyszy nam wschodni akcent, pełne śmietniki i ciężkie myśli. W tym zestawie – o wiele bogatszym niż moja relacja – dominuje obok ostrzeżenie – smutek, a dla polepszenia nastroju – ironiczny, a nawet z lekka drwiący styl – uczucie zbliżające autorkę do prawdziwych poglądów większości obywateli. Niespodziewanie otacza nas wizja „drugi upadek pierwszych ludzi” z biblijnym mottem o przebiegłym wężu kłamstwa, intrygi, dezinformacji:

 

…stopniowo zaciska się 

wokół ludzkich szyj

i czułymi słowami otula próżność

 

cudzymi rękami sięga po owoc z drugiego drzewa…

 

A więc jabłoń – o ile była to jabłoń – drzewo wiadomości dobrego i złego, tu zostaje powielona. Poetka odważnie otwiera wizję pobiblijnego lasu, w jakim trwamy i ogrodu, który na nowo nas kusi. Nowatorska interpretacja archaicznych motywów. Brawo! Bo przecież codziennie przywabiają mnie niepoznane jeszcze owoce. Otwieramy książkę… Od pierwszych ekspresyjnych zdań o kocie idącym własną drogą, przez nasz świat bezradności, wściekłości, aż po epilog – ośmiowersowe arcydzieło o nieuchronnym przeobrażeniu w zestaw mutujących pierwiastków – czyli o nieobecności. Marlena Zynger przyciąga nas konsekwencjami – zdecydowaniem przesłania, gdzie niepewność staje się łączącym, bo jedynym i ostatecznym pewnikiem świadomości. Podobnie jak zapomniany dziś, czy raczej nie pasujący do wymagań ideologicznych, obowiązujących we współczesnej wizji kultury – Julian Przyboś – Marlena Zynger reaguje na krzywdy, absurdy, groźby swojego stulecia – tysiąclecia. Właściwie każdy wiersz zatrzymuje i domaga się przemyślenia i dalszej akcji intelektualnej. Refleksje – urocze, głęboko uczuciowe, archetypy obok symboli, opisy blisko reportażu… Nic tu nie jest przypadkowe. Całość podporządkowana została wyraźnym wektorom nadziei, że jednak wiemy, a przynajmniej chcemy wiedzieć, skąd, dokąd i po co zdążamy, a raczej przemijamy. 

Tytuł zbioru, jak i jego podział wydaje się w pełni uzasadniony i precyzyjny. To zaplanowana kompozycja. O! Nie! – złościmy się, gniewamy, protestujemy… Oburzenie trwa, lecz już bez wykrzykników… pozostaje nam tylko powtarzać „Nie”. Nie ma jednak efektów, bo siły przebicia też nie ma. „O!” tyle się dzieje, lecz nie stać mnie na bunt, mogę tylko wskazać palcem. Nie podejmuję się jednoznacznego zdefiniowania czy przeważają tu wątki epickie, czy wizje liryczne – urzeka mnie wielobarwność i przejrzystość tekstów, fascynuje trafność obrazów i precyzja celu, nie tylko pisarskiego. 

Osobiście, dziękuję Ci Marleno za wiersz w obronie Pałacu Kultury i Nauki, bo wiąże mnie z nim wiele wspomnień, a codzienne spojrzenia na wysmukłą, choć przyciężką budowlę podpowiadają, że lepiej budować niż niszczyć. 

Wdzięczny jestem też za gorzki i sugestywny wiersz dura lex sed lex o dzieciach, uchodźcach, nie tylko z Michałowa, ze smutnym, przejmującym zakończeniem: 

 

jak widać dobro może być względne 

a Polska nie jest mesjaszem narodów.

 

A wnioski z lektury? Cieszmy się, że w skłóconym świecie biznesowych drapieżców, gdzie wszystko może być prawdą / nawet kłamstwo spotykamy utalentowaną, mądrą, pracowitą, może nieco szaloną autorkę, Marlenę Zynger.

Andrzej Zaniewski

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

Anna Andrych

 

Czarodziej Cyganik

 

Zobaczyłam go na szosie. Stał zapatrzony w Skamieniałe Miasto, a właściwie jego progi, z „Grunwaldem” zachęcającym do wejścia. Zbliżałam się tam, niedaleko po drugiej stronie, wcześniej podziwiając skalną „Czarownicę”. Po chwili zszedł na pobocze, umożliwiając przejazd nielicznym samochodom. Białe spodnie i sweter, z powtarzającym się barwnym motywem – pomyślałam: ciekawy facet, chyba góral, albo ktoś, kto kocha góry. Patrzył na drzewa w kolorach jesieni, wzgórza, rzeźbienia w skalnych zlepieńcach i piaskowcach. Pamiętam wyraz jego oczu. Może niejednokrotnie lubił zagłębić się między drzewa, skały i ścieżki, by dojść aż do „Wodospadu Czarownic”, tylko nie tym razem. A może był myślami zupełnie gdzie indziej. Wkrótce wsiadł z kimś do samochodu i odjechał.

Późnym popołudniem w Kąśnej Dolnej obok Ciężkowic był obecny na podsumowaniu konkursu poetyckiego „O Laur Pogórza”. Całością, jak przez wiele lat „dyrygował” Andrzej Grabowski. Podczas pięknej imprezy kulturalnej w Dworku Paderewskiego dowiedziałam się, kim jest i poznałam zagadkowego mężczyznę spod „Grunwaldu”.

Zdarzyło się to ponad 30 lat temu. Później bywałam na „Jesieniach Pogórza Ciężkowickiego” i „Laurach Tarnowskiej Starówki”. Poznałam Jerzego Harasymowicza, Annę i Jacka Kajtochów, Leszka Żulińskiego... Henryka Cyganika spotykałam jeszcze kilkakrotnie na Ogólnopolskich Konfrontacjach Literackich w Zelowie i Międzynarodowych Listopadach Poetyckich w Poznaniu. Do dzisiaj jest wspominany, jako jedna z ciekawszych postaci literackich.

W Tarnowie brałam do ręki „Tarniny”, a potem też „Dziś i jutro”. Kiedyś namiętnie oglądałam „Spotkania z balladą”, słuchałam piosenek Anny Tretter. Oczywistym było, że każdy element Cyganikowego tworzenia, który oczarowywał ludzi, także i mnie, to nie tylko owoc pracy, ale przede wszystkim serca i talentu. Dzielił je pomiędzy współpracę z teatrami, radiem, telewizją i prasą. Były konkursy i wiele przedsięwzięć, częstokroć adresowanych do młodzieży. Przy tak rozlicznych zajęciach trudno uwierzyć, jak znajdował jeszcze czas dla rodziny, przyjaciół, współpracowników.

Czas ten cenił sobie najbardziej. Potem w alkowie doznań i przemyśleń obcował z Weną – pochylał się nad słowem i – czarował. Budził do życia wiersze, pozostające dzisiaj mimo upływu lat nadal świeże, prawdziwe, pełne myśli mądrych, które czytelnika nie pozostawiają obojętnym.

Obok wierszy powstawały inne formy literackie.      

Urodził się 17 lutego 1946 roku w Maniowych, zmarł w Krakowie, 23 lutego 2005 roku. Mówił, że jest mieszańcem, powstałym z genów góralskich i podkrakowskich. Ukończył Akademię Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie. Nie wiedziałam, że jeden z wątków jego biografii dotyczy bliskiej mi Łodzi, konkretnie Teatru Lalki i Aktora „Pinokio”. Przede wszystkim jednak to poeta, pisarz, satyryk, dziennikarz i publicysta.

Henryk Cyganik był zakochany w gwarze i kulturze góralskiej. Tańczył w czasie biesiady na Konfrontacjach Artystycznych, kiedy muzyka porwała uczestników do tańca. Był człowiekiem skromnym, zdystansowanym, ale też i otwartym na ludzi i ich sprawy. Tak go postrzegałam, podobnie jak znajomi z kręgów literackich. Nikogo nie lekceważył, nie uważał, że jest kimś wyjątkowym i nie nosił głowy wysoko. Poetów wstępujących na Parnas nie traktował z góry – wręcz przeciwnie – bardzo życzliwie, a rozmowy przebiegały w naturalnej, koleżeńskiej tonacji.

Ważne są dla mnie dedykacje w książkach, ich treść. Autorzy czasem z przymrużeniem oka traktują akt dedykacji z autografem. Henio Cyganik przykładał wagę do tych kilku słów przed złożeniem pod nimi podpisu. Często zawierały swoisty przekaz, wskazówkę, ważką puentę jego własnego wiersza.

Nie wszyscy go kochali. Ale – każdemu z nas można coś zarzucić, nikt nie jest święty, zwłaszcza jeśli za takiego się uważa. Mówiąc źle o innych, sobie samemu wystawia świadectwo. Każdy człowiek ma inną naturę i wrażliwość. Nie można zaprzeczyć, że Cyganik był osobowością twórczą, człowiekiem orkiestrą. Sam siebie nazywał „wyrobnikiem pióra”.

Nie ma Henia Cyganika wśród nas od dwudziestu już lat... A ja ciągle go widzę przed Skamieniałym Miastem. Zapewne z tamtej strony tęczy patrzy na ludzi bliskich sercu, na swój Kraków, a także góry, te wysokie i takie, co to „nie wyrosły”, a cieszą... Może jesienią, gdy przychodzi czas minionych literackich spotkań na Pogórzu Ciężkowickim wypatruje poetów i śladów własnej obecności w ich pamięci.

Anna Andrych

Fot. Andrzej Dębkowski

 

 

Henryk Cyganik

 

Trzy siostry

 

kiedy tracę grunt pod nogami

i czas przesypuje się przez palce

jak groszowy bilon

kiedy wygasa domowe ognisko

i na świecie brakuje kąta

gdzie mógłbym zawyć

kiedy już nie ma szans

na choćby jedno olśnienie

choćby jeden taniec

i jedno kiełkujące ziarno

zawsze mogę liczyć

na cztery ostatnie deski ratunku

i na trzy siostry wierne

górę

metaforę

i ciszę

 

 

Plakat

Kinga Młynarska

 

Miałam kiedyś brata

 

Są książki, które sieją wewnętrzne spustoszenie. „Miałam kiedyś brata” to jedna z nich. I wcale nie chodzi tylko o to, że tom wierszy Renaty Blicharz wyrósł na kanwie jej intymnych doświadczeń i dlatego tak mocno wstrząsa. Ta poezja opowiada o najtrudniejszym z ludzkich przeżyć – pożegnaniu bliskiej osoby. A to zawsze będzie poruszać, jeśli jest podejmowane w osobistej relacji.

Śmierć to przecież temat w literaturze już naprawdę mocno eksploatowany, a jednak każda kolejna publikacja wykorzystuje go nieco inaczej, prezentując z odmiennej strony, innymi środkami. Przede wszystkim jednak ten motyw wyzwala w nas potężne uczucia, dlatego też tak do niego (nawet mimochodem) lgniemy.

Tom Blicharz to właściwie liryczny zapis próby pogodzenia się z odejściem brata. Swoista kronika, wszak swą opowieść podmiot rozpoczyna od nakreślenia tła, miejsca, czasu i kluczowego zdarzenia. To sprawia, że czytelnik już od początku jest uwikłany w tę historię. Zostaliśmy świadkami, nie można teraz się wycofać.

„Miałam kiedyś brata” odczytuję jako studium uczuć. Różnych. Może nawet wszystkich. One się materializują czasem w dość niezwykłych okolicznościach. Pierwsze co napotkamy to wątpliwość, podburzona pewność siebie, rozczarowanie, utrata wiary, może tez i nadziei. Otwierający wiersz – ta miniaturka – mówi bardzo wiele o twórczości Blicharz. Pokazuje, jak autorka potrafi wyławiać słowa z ogromu leksykalnego morza. I jak za pomocą jednego wyrazu tworzy opowieść zgodną z jej koncepcją. Tu akurat wprowadza niepozorne „ponoć”, które ma przecież wielką siłę rażenia! I oto widać, co takie pięć liter potrafi zrobić z człowiekiem, jak grać na jego emocjach, jak burzyć to, co buduje się latami.

W następnych tekstach dostrzeżemy kolejne stałe elementy tej poezji – m.in. kreację podmiotu (tu ewidentnie alter ego Blicharz) obdarzonego wielką wrażliwością, ale przede wszystkim – uważnością. Na słowo, na świat wokół, na drugą osobę, ale i na własne wnętrze. I doskonałą relację podmiotu z czytelnikiem – opartą na szczerym wyznaniu (bez patosu, bez ukrywania się za fikuśnymi metaforami czy barokowymi ozdobnikami).

Opis ostatnich chwil zmarłego jest przeszywający. W celowych powtórzeniach, w niedopowiedzeniach i niedookreśleniach potęguje się ból podmiotu. Kobieta zmaga się w tych wierszach z bezwzględnością śmierci i własną bezsilnością. To ta ostateczność zdarzenia jest bodaj najtrudniejsza do zrozumienia i zaakceptowania.

Wnikliwy czytelnik może odczytać w tych wierszach także i swoiste, kilkustopniowe etapy żałoby. Choć może nie w klasycznych realizacjach, ale dostrzegamy ból, zaprzeczenie, wszelkie te rozedrgania, powierzanie się woli boskiej, to znów ciche dyskusje (choć głównie w domyśle) ze Stwórcą.

Bardzo podoba mi się wplecenie do tej osobistej opowieści głosów z „offu”. Tych, co to każdy z nas słyszy na przy okazji przekazywania tragicznych wieści, podczas pogrzebów, czy na cmentarzu. Blicharz potrafi słuchać otoczeniu, co udowodniła nie raz, ale chyba w „Miałam kiedyś brata” ten głos z zewnątrz wybija się najmocniej. Być może to przez ten kontrast, który autorka delikatnie, ale konsekwentnie eksponuje – zderzenia się czegoś mistycznego, sakralnego z pospolitym, wywodzącym się ze strefy profanum. Podczas trwającego nieprzerwanie misterium śmierci słychać bowiem (utarte już w polszczyźnie): „tam będzie my lepiej”, „taki młody, mógł jeszcze pożyć”.

Śmierć zmienia optykę. Widać to choćby w „Starości”, gdzie podmiot postrzega starość (tę, na którą się w innych okolicznościach wyłącznie utyskuje) jako „przywilej”. Co, rzecz jasna, ma także podkreślić, że brat zmarł zbyt wcześnie, jako młody jeszcze człowiek.

Podmiot jest poetką, a zatem nie dziwi, że z tematem umierania usiłuje uporać się poprzez literaturę. Zapuszcza się przy tym w głębiny języka, w „semantykę”. Żali się na leksykę, która gmatwa to doświadczenie, przez eufemizmy nie oddaje jego bezbrzeżnego bólu, a nawet i komprymuje to dramatyczne przeżycie.

 

„Uśmiech pośmiertny”

 

Dlaczego nie uśmiechasz się

lekko, tak leciutko,

niemal niezauważalnie,

jak każdy normalny

nieboszczyk!?

 

Pytam o to w duchu

tylko siebie.

 

I wiem, że na to też

nigdy nie znajdę odpowiedzi.

 

Śmierć brata generuje serię pytań i wątpliwości. Od tych kluczowych, jakie pojawiają się zawsze do takich, jakich się raczej nie spodziewamy. Mnogość pytań, szczególnie kierowanych do zmarłego, do Boga, losu, świata czy samej siebie, świadczy o wielkim chaosie, jaki towarzyszy podmiotowi. Jej uporządkowany świat runął, teraz stąpa po zgliszczach i co krok osuwa się na niestabilnych gruzach. Szuka odpowiedzi na nawet te najbardziej abstrakcyjne pytania. Dla mnie to kolejne podkreślenie tego, jak bardzo śmierć jest zjawiskiem skomplikowanym, pustoszącym, wymagającym.

Gdzieś, pomiędzy tymi wierszami, przemyka też kwestia samotności. Zwykło się mówić, że samotny jest ten, kto opłakuje zmarłego. A podmiot Blicharz (jak to często bywa) postrzega rzecz zgoła inaczej, skupiając się w pierwszej kolejności na kimś (nie na własnym bólu), jak np.:

 

„Wielka samotność”

 

Trumna

w żałobników tłumie.

Ty sam.

 

Samotny w trumnie.

 

Kończący tom cykl haiku to jeden z najbardziej emocjonalnych fragmentów tej książki.

Dobrym rozwiązaniem było złożenie tej książki z miniatur poetyckich. Krótka forma trafia celniej i głębiej. To krótkie komunikaty, które możemy odczytywać jako liryczne spazmy, z przerwą na zaczerpnięcie oddechu. U Blicharz jest wszystko to, co istotne, każdy utwór skupia się na konkretnej myśli, chwili, pewnym zdarzeniu. Podmiot wyjaśnia to w wierszu bez tytułu:

 

Z czasem przekonuję się

coraz bardziej,

że nie trzeba wielu słów

żeby wyrazić

to, co

tam,

 

najgłębiej.

 

„Miałam kiedyś brata” to zatem liryczne oswajanie cierpienia. Pewnego rodzaju pamiętnik żałobny, w którym podmiot szuka wyjaśnień, docieka, ale te próby prowadzą w ślepe uliczki – ciągle dochodzi się do ściany. A jednak, jak mi się wydaje, wcale nie chodzi tu o to, aby uzyskać odpowiedzi, ale by nieustannie pytać...

Kinga Młynarska

 

 

Plakat

Daniela Ewa Zajączkowska-Hynas

 

Wspomnienia i fascynacje Anny Andrych czyli o twórczości i nie tylko recenzja „Wizerunków”

 

Książkę pt. „Wizerunki” autorstwa Anny Andrych trudno przypisać do jednego gatunku, ponieważ w tym zbiorze znajdują się recenzje, eseje, wspomnienia, relacje i wywiady.
Co zatem łączy te różnorodne formalnie teksty, dotyczące wielu ludzi i spraw? Jest to idea przedstawienia istotnych dla autorki twórców, lektur, kulturalnych wydarzeń oraz środowiskowej działalności artystów. Pisarka nie ukrywa osobistego zaangażowania i śmiało wyraża swoje opinie, dzieli się refleksjami i spostrzeżeniami oraz sympatiami. Jest przy tym życzliwa, uważna i empatyczna, lecz nie bezkrytyczna. Niektóre postawy ją rażą, gdyż nie lubi środowiskowej zawiści czy twórczego zadufania. „Kilka wierszowanych „jaskółek” nie czyni z nikogo poety, a wydawanie książek niekoniecznie stanowi przepustkę. Ktoś taki ma o własnym pisaniu wysokie mniemanie, oburza się na próbę reakcji, a brakuje mu pokory wobec słowa i dystansu do siebie. Nie czyta książek ani pism literackich, także poezji kolegów po piórze, czyta – siebie”.1 Pisze także o ludziach, którym takie zachowania są obce, choć się z nimi zetknęli, a niekiedy nawet przez nie ucierpieli.

Ważny jest dla niej kontekst czasu, dlatego opowiadając o czyjejś twórczości uwzględnia kiedy i w jakich okolicznościach dzieło powstawało oraz co wpływało na wybory twórcze i życiowe pisarzy i poetów. Artyści, którym poświęca swoją uwagę to zarówno twórcy powszechnie znani, jak i mniej popularni, a również ważni. Czasem jest to ktoś, o kogo dorobku trzeba przypomnieć, niekiedy ktoś dopiero dobrze się zapowiadający.

Zbiór otwiera tekst poświęcony nieodżałowanemu poecie i krytykowi Andrzejowi Krzysztofowi Waśkiewiczowi. Jest to wyraźny sygnał, jak istotna dla idei książki jest kategoria pamięci: upamiętnianie, uwiecznianie, utrwalanie i przypominanie ludzi, twórczości, zdarzeń. Pierwszy wizerunek nie tylko zawiera ważne informacje biograficzne o twórcy, jego życiu rodzinnym i zawodowym, ale jest także impresją ze spotkania promującego książkę wspomnieniową: „Eugeniusz Kurzawa jest autorem, a właściwie współautorem – niezwykłej książki, cennej dokumentacji. Ukazała się ona nakładem toruńskiego Wydawnictwa Adam Marszałek. To sukcesywne odgruzowywanie przeszłości, peregrynacje. Każdy etap wspomnień Andrzeja K. Waśkiewicza, często bardzo osobistych, Kurzawa poprzedził własną wypowiedzią. Zamieścił fotografie, które same w sobie są wartością książki. W trakcie spotkania miałam wrażenie, że autor-redaktor książki bardzo emocjonalnie przeżywa każdy jej fragment. Z pasją też opowiadał o podróży, jaką zafundował przyjacielowi, w ciepłych serdecznych słowach go wspominał. Dzięki pomysłowi Kurzawy, determinacji, sprawnej i przemyślanej organizacji podróży, powstała nie tylko niezwykła książka, ale i film dokumentalny – równie niezwykły. Jego autorką jest Justyna Dzienis”.2 Tworząc wizerunki danych postaci autorka często nawiązuje do ich rodzinnych korzeni. Dowiadujemy się więc w jakim środowisku wyrośli, jakie wzorce i wartości ich ukształtowały. Prezentowani są nie tylko krewni, ale również przyjaciele i ludzie, którzy odegrali, czasem tylko epizodyczną, lecz istotną rolę w rozwoju osobistym i twórczym bohaterów opowieści. Wspominani są także ci, którzy poczynili nieumyślne szkody w ich życiu lub celowo ich skrzywdzili. Autorka uświadamia nam jaki był ich los i z czym się zmagali, z jakimi trudnościami lub chorobami, jakim odrzuceniem lub samotnością. Poznajemy ludzi, którzy walczyli o siebie, innych i o wyznawane przez siebie wartości. Mimo, że są z różnych pokoleń i różne są koleje ich losu, dla wszystkich pisanie to sposób na dzielenie się swoją wrażliwością, przekazywanie istotnych dla siebie prawd. To dzielenie się egzystencjalnym doświadczeniem i dawanie świadectwa swoim czasom.

Nie każdego z nich miała pisarka okazję poznać osobiście, wnioskuje więc o ich życiu – z dokonań oraz tego, co o nich napisano i powiedziano, koncentrując się na tych aspektach ich życia i twórczości, które są dla niej samej szczególnie znaczące. W przypadku życiorysu i pisarstwa Przemysława Bystrzyckiego ważne było dla autorki uwikłanie jednostki w dzieje zbiorowości oraz wierność wyznawanym wartościom, poświadczona postawą życiową i twórczą. Jest to biografia znamienna dla losu tego pokolenia, które zaznało okrucieństwa dwóch totalitaryzmów – faszystowskiego i komunistycznego. Ukazuje nam człowieka, który odważnie żył i pisał, i którego opis świata łączy w sobie barwność narracji z pogłębioną i uważną refleksją. Inaczej jest w opowieści o Romanie Brandstaetterze, w której uwaga jest zwrócona nie tylko na jego przeżycia wojenne i prześladowania jakich doświadczył jako Żyd, ale również na ukojenie jakie odnalazł w religii katolickiej. Rozważając piękno i głębię duchowych przełomów, narratorka przywołuje także postać znanego polskiego aktora Radosława Pazury, który odzyskał wiarę po tym, jak cudem ocalał z niebezpiecznego wypadku. Anna Andrych dostrzega, że obydwa nawrócenia miały miejsce w dramatycznych okolicznościach i stały się punktem zwrotnym w życiu nawróconych.

Z kolei pisząc o swoim odbiorze twórczości noblisty Ivo Andricia, skupia się na związkach pisarza z jego ziemią ojczystą oraz na tym czego doświadczali przez stulecia jej mieszkańcy. Docenia żywość języka tej prozy i to, jak uniwersalne są zawarte w niej obserwacje ludzkiej natury. „Szósty zbiór, „Przydrożne znaki„ bardzo mnie zafrapował. Ale także i uwiódł – za sprawą prawd o człowieku i jego świecie, podanych jak na dłoni, wydawałoby się oczywistych, a przecież na co dzień często przez nas niedostrzeganych czy ignorowanych”.

Poetka nie tylko zwierza się czytelnikom z tego, w jakich okolicznościach zetknęła się z czyimś dorobkiem i jak na poszczególne utwory reagowała, ale opisuje również swoje spotkania z twórcami oraz znajomości i przyjaźnie. Ukazuje także atmosferę wydarzeń kulturalnych, w których brała udział jako widz, współuczestniczka albo honorowy gość. Unaocznia zachowania uczestników, nie pomijając opisu miejsc. Wyjątkowo cenioną przez nią enklawą prezentacji autorskich jest warszawska kawiarnia „Bibeloty”, której przemili gospodarze Państwo Barbara i Krzysztof Kaniewscy zadbali o ciekawy i przytulny wystrój oraz smakowitości kulinarne: „Każdy szczegół jest dopracowany, choć sprawia wrażenie dowolności miejsca, np. odłożonej przed chwilą książki, starej gazety w kolorze sepii, fotografii, imbryka czy filiżanki, zawieszonego obrazu. Mnóstwo ciekawych przedmiotów. Okrągłe stoliki i sporo krzeseł. Serwetki, obrusy, szydełkowa praca. Przytulnie. I jeszcze - dobrze nastrojone pianino. Pachnie kawa z ekspresu i domowe ciasto”.3

Pierwszy raz wspomina to miejsce opowiadając o prezentacji poezji wybitnego twórcy i zasłużonego działacza i prezesa Związku Literatów Polskich Polskich Marka Wawrzkiewicza.
„Tę nietypową, urokliwą „ Bibeloty Cafe” odkrył Stefan Jurkowski, wiceprezes Oddziału Warszawskiego ZLP. To on otwiera każde spotkanie, przedstawia zaproszonego gościa i krótko jego twórczość, podobnie jak Marka Wawrzkiewicza, który sam nadał na wstępie tytuł spotkaniu – „Niestosowna miłość”. Zaprezentował wiersze adekwatnie do tytułu wybrane – frywolne, erotyki z dużym poczuciem humoru, ale też i z dystansem”.4

Później jeszcze wielokrotnie Anna Andrych umieszcza w tekście reminiscencje z mających tam miejsce wieczorów autorskich, w tym również ze swojego. Relacjonuje przebieg spotkań, omawia prezentowaną twórczość, zwierza się z własnych wrażeń. Dzięki temu czytelnik może współuczestniczyć i wczuć się w panujący nastrój.

Autorce zależy na utrwaleniu różnorodności życia kulturalnego, dlatego do jej swoistej kroniki trafiają opisy wielu wydarzeń, w tym tak szczególnych i ważnych jak spotkanie w Domu Kultury w Zelowie, którego bohaterem był Andrzej Dębkowski. Świetny poeta, założyciel i naczelny redaktor pisma „Gazeta Kulturalna, animator życia kulturalnego oraz członek, a obecnie również wiceprezes Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich: „W dniu 28 września 2013 roku sala widowiskowa Domu Kultury w Zelowie była wypełniona po brzegi. Rzadko się zdarza, żeby tyle osób – przyjaciół, znajomych, poetów i sympatyków poezji przybyło na promocję książki. A książka to znamienna w twórczości Andrzeja Dębkowskiego. Minęło 15 lat od 1998 roku, w którym tom poetycki pt. „Paryż nie jest taki piękny” potwierdził rangę twórczości Dębkowskiego. Tom uzyskał nagrodę – Najciekawsza Książka Poetycka Roku XXI Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu. (...) Wiersze zamieszczone w ostatnim tomie pt. „Do wszystkich niedostępnych brzegów...” świadczą o ambitnym wspinaniu się autora i koncentrowaniu na sprawach istotnych – dla niego i dla czytelnika, który dzięki niemu odkrywa, co tak naprawdę jest w życiu człowieka ważne”.  

Każda z uwiecznionych przez autorkę imprez kulturalnych miała specyficzny charakter i dynamikę. Ta zjawiskowość jest uchwycona i – co równie istotne – dostrzeżony jest psychologiczny aspekt zachowań twórców i słuchaczy. „Przypomniało mi się poznańskie spotkanie autorskie Ewy Lipskiej w Pałacu Działyńskich kilka lat temu. Czułam się zawiedziona, rozczarowana „moją Lipską” na żywo. A ona – jak każdy człowiek – miała po prostu nie najlepszy dzień. (...) Sala pękała w szwach, większość stanowili studenci. Pytanie za pytaniem. dyskusja. Wypowiedzi poetki lakoniczne, bądź z namysłem, przy trudzie doboru słów! Udało mi się później chwilę z nią porozmawiać, przy okazji podpisywania książki. Stąd wiedza na temat stanu ciała i ducha „mojej Lipskiej”, poetki hołubionej obok Różewicza, Grochowiaka, Śliwiaka (ale też Leśmiana i Asnyka ).5 W dalszej części tekstu poetka opowiada o własnym spotkaniu i o tym, jak czuła się wtedy fizycznie i psychicznie oraz jaki to miało wpływ na jej kontakt z publicznością, a także na dobór wierszy. „Moje nieciekawe tego dnia samopoczucie – kontrastując z bibelotami „z charakterem” – sprawiło, że uderzyłam w słuchaczy wierszami nieadekwatnymi do zapowiedzi prowadzącego spotkanie, ani do aury za oknem i w kawiarnianym ogródku. Trudne, przytłaczające smutasy wypłoszyły trzy osoby, w tym poetę od róży – do ogródka właśnie. (...) Spotkanie trwało dwie godziny, w tym długa rozmowa, w trakcie której, ku mojemu zaskoczeniu, usłyszałam sporo ciepłych słów, pełnych aprobaty, dotyczących zwłaszcza... pierwszej części prezentowanych wierszy i wypowiedzi. Organizator i prowadzący spotkanie Stefan Jurkowski słuchał z uśmiechem zadowolenia, dodając własne komentarze”.6

Wizerunki osób i miejsc oraz zapis wydarzeń kulturalnych tworzy pejzaż czasu. Dzięki Annie Andrych możemy wejrzeć w życie przedstawicieli różnych generacji i środowisk. Możemy także poznać bliżej środowiskową działalność. Najwięcej dowiadujemy się o kręgu Klubu Literackiego „Topola”, ponieważ autorka do niego należy. „Trzydzieste piąte urodziny obchodzi w 2022 roku zduńskowolski Klub Literacki „Topola”. Powstał przy Miejskim Domu Kultury w styczniu 1987 roku. Pomysłodawczynią była Walentyna Anna Kubik, podzieliła się tym pomysłem, a następnie obowiązkami organizacyjnymi związanymi z założeniem klubu z Anną Andrych i Tadeuszem Zawadowskim”.

Informacjom ogólnym towarzyszą również przytoczone wypowiedzi dwóch „Topolanek” – Katarzyny Godlewskiej-Siuty i Izabeli Kowalczyk, a także opiekunki klubu, Joanny Sychniak-Paterek oraz znanego krytyka i poety Leszka Żulińskiego, który stwierdza: „Wielokrotnie pisałem i mówiłem, że „Topola” jest ewenementem. Grono zduńskowolan w szybkim czasie zdołało uplasować się na mapie poetyckiej Polski, ściągać na organizowane imprezy autorów z całego kraju, wabić oboma ww. konkursami, co bardzo cenne. Najbardziej aktywni i uzdolnieni poeci odnosili sukcesy w konkursach ogólnopolskich, poza opłotkami swojego miasta wydawali dobre tomiki... – to wszystko „pracowało” nie tylko na ich dobre imię”.7 Wspomniane relacje ukazują nam, jak duże znaczenie klubowa działalność miała dla życia kulturalnego regionu i kraju oraz twórczego rozwoju związanych z „Topolą” literatów.

Świetnym pomysłem było także zamieszczenie w zbiorze wywiadów. W jednym z nich pisarka jest osobą przeprowadzającą rozmowę, w innym, to ona odpowiada na pytania. W pierwszym, doktor Henryk Pustkowski – zasłużony krytyk literacki, działacz kultury i świetny poeta – opowiada autorce o swoim widzeniu współczesnej poezji i o przyjaźniach z innymi poetami: Dorotą Chróścielewską, Ziemowitem Skibińskim, Andrzej Biskupskim. Mówi o działalności w ZLP i o swojej sympatii do twórców z Grupy Literackiej „Centauro”, podkreślając przy tym (skromnie), że jest tylko przyjacielem i doradcą, natomiast funkcję animatora i lidera pełni Henryk Zasławski.

Przyznam, że te miłe słowa o Centaurowcach i Henryku sprawiły mi osobistą radość, ponieważ wciąż czuję się członkinią tej Grupy i jak wszyscy uczestnicy poniedziałkowych spotkań, wiele obu panom Henrykom zawdzięczam.

Drugi z wywiadów przeprowadził z Anną Andrych Piotr Prokopiak, poeta i prozaik. Dzięki dobrze postawionym przez niego pytaniom i szczerym odpowiedziom poetki, poznajemy drogę twórczą autorki „Wizerunków”, jej zainteresowania i przyjaźnie i – co równie ważne – podejście do działalności kulturalnej i twórczości innych literatów: „(...) Wsuwam się pod podszewkę wierszy – próbuję wnikać do innego, często odmiennego sposobu myślenia, patrzenia na tak zwany świat. Lubię ten stan. Kiedy rośnie adrenalina. Analiza i wnioski. Nieraz zaskakująca spontaniczna decyzja”.

Autorka pozwoliła nam również spojrzeć na swoją twórczość oraz siebie samą oczami innych. Zamieściła bowiem recenzje swojej poezji pióra autorek o tak znaczącym dorobku jak Marianna Bocian i Krystyna Konecka oraz list od przyjaciółki Małgorzaty Osuch. W tekście recenzującym tom Anny Andrych pt. „Do dna” pierwszej z wymienionych znamienitych literatek czytamy: „Anna Andrych sięgnęła po język codzienności, w którym rzeczywistość jest odsłonięta w oczywistości, a najdrobniejszy nawet jej własny zamysł kłamstwa byłby odczytywalny. Tak czysty, przezroczysty w sensach i znaczeniach język poetycki jest tożsamy z oczyszczeniem naszego myślenia o „sprawach ostatecznych”, ze złudzeń, nabytych urojeń”.8

Krystyna Konecka, o której pięknych sonetach znalazł się w omawianym wyborze wnikliwy tekst, tak ujęła swoją opinię: „Twórczości tej obcy jest introwertyzm, wprost przeciwnie, autorka próbuje zaczepiać czytelnika, prowokować do myślenia, nie tylko o poruszanych często emocjach, doświadczeniach intymnych, ale też o wielu kwestiach uniwersalnych. Być może jest to konsekwencja codziennej aktywności społecznej, determinującej postawę autorki „Archipelagu”, jej potrzeby rozmowy z odbiorcą poprzez artykuły, szkice i felietony publikowane na forach „ w eterze” (sama administruje – jako sekretarz kolejnej już kadencji Oddziału ZLP w Poznaniu – jego stroną internetową) i na łamach prasy literackiej”.9 W swoim liście poetki do poetki Małgorzata Osuch dzieli się odczuciami i refleksjami dotyczącymi wierszy, które wywarły na niej szczególne wrażenie, a jest tych tekstów wiele, ponieważ twórczość koleżanki wysoko ceni. „Mam pewność, że do Twoich wierszy będę powracać. Czuję swoją wrażliwością”10 – wyznaje. A na temat jednego z nich pisze: „Aniu, kilka razy czytałam wiersz łabędź. (...) Sięgnęłam nawet po słownik symboli Kopalińskiego, bo zastanawiałam się, dlaczego łabędź i powrót do przeszłości, do matki – są ze sobą zestawione? I nie wiem czy odczytałam ten wiersz właściwie​? Łabędź, symbol piękna, doskonałości, mądrości, czystości, godności, szlachetności, samotności, wierności, wdzięku, (...) ...Ileż łabędź ma znaczeń. Wszystkie te symbole można przypisać ukochanej matce i temu, za czym ona sama tęskniła. Jawi mi się tu dramat przeżyć córki i matki. Matki, która się utopiła w stawie? Wracała nad staw wypatrując łabędzia – swojej tęsknoty za pięknem... sama samotna jak ten łabędź. I refleksje córki w powrotach nad tym stawem”. (...)12 Umieszczając w zbiorze owe teksty dotyczące jej samej, Anna Andrych celowo się do nich nie odniosła, aby jej komentarz nie stał się swoistą korektą. Dzięki temu jej wizerunek funkcjonuje w książce na identycznych prawach jak wizerunki innych twórców.

Pamięć jest równie ważna dla zbiorowości jak i jednostek. Buduje naszą świadomość, poczucie tożsamości i więzi z własnym życiem i z innymi ludźmi. Jest naszą bronią do walki z przemijaniem, które dotyka wszystkich i wszystkiego. Wizerunki to pozycja niezwykle cenna, przypomina bowiem i utrwala, „ocala od zapomnienia”. Dokonany przez autorkę wybór twórców, dzieł i zdarzeń ma charakter osobisty. Napisała o osobach szczególnie jej bliskich ze względu na ich twórczość i z uwagi na ich losy, życiowe postawy i co równie istotne, utrwaliła ulotność życia kulturalnego.

Pośród wybranych przez pisarkę artystów – poza już wspomnianymi – znaleźli się Zdzisława Jaskulska-Kaczmarek, Artur Bromberger, Krzysztof Pieczyński, Helena Gordziej, Elżbieta Musiał, Joanna Rawik, Aleksander Nawrocki, Rafał Orlewski, ks. prof. dr hab. Jan Kanty Pytel, Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz, Maria Magdalena Pocgaj, Jerzy Fryckowski. Świat poetycki i działalność artystyczna i środowiskowa każdego z nich są przedstawiane z analityczną wrażliwością.

Zmieniająca się tematyka, dobór ciekawych, wybitnych postaci oraz opis wydarzeń kulturalnych i subtelny styl opowieści łączący konkret z poetycką refleksją i umiejętnością oddania uczuć oraz nastrojów, sprawiają, że jest to lektura niezwykle ciekawa, pobudzająca intelekt oraz emocje i pozwalająca doznać zmysłowo estetycznych wrażeń. Aż chciałoby się kolejnego tomu lub poszerzonego wydania obecnego wyboru.

Daniela Ewa Zajączkowska-Hynas

_______________

Anna Andrych, Wizerunki. Szkice o literaturze. Redakcja: Andrzej Dębkowski. Grafika na okładce: Lech Lament. Zdjęcie na IV stronie okładki: Roman Tomaszewski. Wydawca: Wydawnictwo Autorskie Andrzej Dębkowski, Zelów 2022, s. 202.

 

1 Anna Andrych, „Wizerunki”, Zelów 2022, s. 174.

2 Tamże, s. 10.

3 Tamże, s. 37.

4 Tamże, s. 37.

5 Tamże, s. 155.

6 Tamże, s. 157.

7 Tamże. s. 197.

8 Tamże, s. 164.

9 Tamże, s. 177.

10 Tamże, s. 181.

11 Tamże, s. 184.