Nowości książkowe

 

 

Plakat

Andrzej Dębkowski

 

Nie do zapomnienia... 

 

Czytając najnowszą książkę Marka Wawrzkiewicza i Jerzego Fryckowskiego pt. „Nie do zapomnienia / Z drugiej szuflady” tylko przez moment zastanawiałem się czy jest to literatura wspomnieniowa... Bo według definicji jest to taki rodzaj literatury historycznej, która wykorzystuje czyjeś wspomnienia. I tak też się stało z tą książką. Czy to przypadek? No oczywiście, że nie!

Już wiele lat temu – podczas licznych spotkań na różnych festiwalach literackich – osobiście namawiałem Marka Wawrzkiewicza do spisania swoich wspomnień, do ocalenia dla potomnych tego, co w polskiej literaturze współczesnej jest swoistym spiritus movens, jakimś niesamowitym Enfant terrible, a więc sytuacją łamiącą wszelkie reguły. Ktoś może w tym miejscu powiedzieć: jak to, Wawrzkiewicz jest niedyskretny, nietaktowny? Ale tutaj nie chodzi o jego – Wawrzkiewicza – samozadowolenie, tylko o coś bardziej uniwersalnego, unikatowego... Ale o tym później... Bo chciałem się skupić na samych wspomnieniach, zawartych w tym wywiadzie-rzece.

Literatury pamiętnikarskiej jest obecnie w Polsce dużo, ale niewiele jest takiej, która oddawałaby klimat i barwę epoki, tej naszej epoki, która pokazywałaby środowiska twórcze, artystyczne, a w końcu to, co najważniejsze – ciekawych ludzi. Bo – gdyby ktoś nie wiedział – literaturę i wszystko to, co jest wokół niej tworzą ludzie...

Obecnie tzw. gigantów duchowych jest mało, a literatury pamiętnikarskiej dużo. Jaka więc powinna być dobra książka wspomnieniowa? Ano taka, która precyzyjnie, przyciąga uwagę błyskotliwością oraz aluzyjnością, która skomplikowane myśli autora przekształca w coś unikatowego, niepowtarzalnego, innego. Dlatego ta książka potwierdziła tylko moje odczucia i przemyślenia. Więc co odróżnia książkę Wawrzkiewicza i Fryckowskiego od innych? Przede wszystkim sposób ukazania wspomnień. Bo pomimo tego, że Wawrzkiewicz próbuje odcinać się od stwierdzeń, że przecież nie ma czego żałować, bo życie miałem ciekawe i gęste od ludzi, to jednak można wyraźnie dostrzec ten żal i tęsknotę za minionym, to pragnienie odzyskania straconego uczucia, poczucie straty poprzez zamieranie u współczesnych dawnych ideałów... To tylko nieliczne z uczuć opisywanych, a w zasadzie opowiadanych przez Marka Wawrzkiewicza.

Opowieści-wspomnienia autora Dwunastu listów są nieprawdopodobnie poruszające, a poprzez to prawdziwe. Dzięki tej opowieści stały się one wiecznie żywe – bo zostały spisane, a poprzez to zachowane dla spadkobierców jego literackiej drogi. Ktoś kiedyś powiedział, że twórczość może zapewnić autorowi dostateczną pamięć i sławę, uchroni przed zapomnieniem, że ma ona pomóc w pozostawieniu śladu po ziemskiej egzystencji człowieka. Nie do końca tak jest, gdyż sama twórczość często jest tylko papierkiem lakmusowym – przesiąkniętym roztworem słów autora, który musi jednak wyschnąć, żebyśmy mogli odczytać odczyn życia poety czy pisarza. A to, co staje się legendą, to nasze życie, do którego możemy sięgnąć dzięki pamięci. 

Ten wywiad-rzeka to swoisty pamiętnik... Marek Wawrzkiewicz przez te wszystkie lata gromadził i przechowywał wspomnienia, które na szczęście (choć uważam, że nie w całości) zostały dla nas ocalone. To szczęście może być dla niektórych złudne, bo jak napisał w jednym ze swoich esejów Czesław Miłosz – szczęście, to stan trwania „w wiecznym tu i teraz”, oderwanie się od myślenia o przeszłości i przyszłości. Ale Wawrzkiewicz nie bardzo daje się zaszufladkować definicjom Miłosza, bo posiada on w sobie niezwykłą zdolność do zapamiętywania i wspominania, prawdopodobnie dla niektórych największe przekleństwo, a dla innych błogosławieństwo.

Te opowieści to treść życia naszego bohatera zafascynowanego nie tylko samą literaturą, ale tym, co wokół literatury, co tworzy tzw. środowiska.

Rozpamiętywanie lat minionych nie jest u Wawrzkiewicza sposobem ucieczki od teraźniejszości, bezpieczną przestrzenią zamkniętego już okresu w życiu, na który można wciąż spoglądać, ale do którego nie można już wejść. Ten eskapizm, to wędrowanie pośród wspomnień jest dla Wawrzkiewiczą radością. Dlatego dla niego pamięć w literaturze, raz przedstawiana jako dobrodziejstwo, raz jako ciężar i przekleństwo, musi istnieć, a pisanie jest jedną z form jej utrwalania. Przypominanie nigdy nie będzie łatwe, ale życie bez pamięci nigdy nie będzie prawdziwe.

Dawno nie było takiej książki o polskiej literaturze. Jeszcze raz powiem, ile to już lat namawialiśmy Marka Wawrzkiewicza do spisania wspomnień. Nie udawało się, ale udało się wreszcie zrobić z nim wywiad, w którym Wawrzkiewicz opowiada tak barwnie i tak pięknie, że trudno oderwać się choćby na chwilę od tej książki. Jerzy Fryckowski zrobił rzecz monumentalną i chwała mu za to. A Wawrzkiewicz mówi o rzeczach, o których nigdzie nie będzie można się dowiedzieć, o rzeczach, które po przeczytaniu tej książki staną się prawdziwymi „smaczkami” literackimi, o których praktycznie nikt z młodych literatów nie ma „bladego” pojęcia... Pochylcie głowy nad wiedzą i erudycją Wawrzkiewicza... Ta książka uczy pokory, nie tylko literackiej, ale i życiowej... 

Część jej druga to zbiór najróżniejszych tekstów Wawrzkiewicza, które ukazywały się na przestrzeni kilkudziesięciu lat Jego niezwykle bogatej i niewiarygodnej kariery pisarskiej i... towarzyskiej. 

Ta książka to więcej niż najlepszy podręcznik o współczesnej polskiej literaturze. Powiem trochę przekornie: dobrze, że choć tyle udało się ocalić od zapomnienia... 

Andrzej Dębkowski

 

 

Plakat

Barbara Medajska 

 

Życie Polaków w latach wojny – szlachetna postawa Rumunów

 

1 września 1939 roku hitlerowskie Niemcy zaatakowały Polskę, tego samego roku 17 września Armia Czerwona napadła na nasz kraj. Rumunia, nieobjęta działaniami wojennymi, podjęła się niespotykanej w swojej skali pomocy Polsce. Na jej terenie znaleźli się Prezydent Rzeczypospolitej Ignacy Mościcki, premier Felicjan Sławoj Składkowski, Naczelny Wódz marszałek Polski Edward Śmigły – Rydz, dziesiątki tysięcy osób cywilnych i wojskowych – generałowie, oficerowie, lotnicy, elita intelektualna – m.in. Jerzy Giedroyć, Julian Tuwim, hrabia Roman Potocki i wielu innych.

Niektórzy uchodźcy przebywali w Rumunii krótko, emigrując dalej do innych neutralnych państw. Pozostali, jak m.in. poetka Kazimiera Iłłakowiczówna, spędzili tam wiele lat.

W roku 2022 obchodzimy 83-lecie wielkiego uchodźstwa wojennego Polaków do Rumunii. Jest to doniosłe wydarzenie historyczne.

Polacy nie byli przygotowani do wojny – ...nikt nie mógł przewidzieć tragedii września. (...) Polska była państwem prawdziwie niepodległym, niezależnym od nikogo, była partnerem, który liczył się pod względem dyplomatycznym i wojskowym. (…) Wypowiedzi rzeczników wojskowych były zawsze jednoznaczne: rozbijemy bez trudu armię niemiecką... (...) Trudno było nie wierzyć tym zapewnieniom, skoro pochodziły od oficerów, których zarówno wiedza fachowa, jak patriotyzm nie mogły być i nie były podawane w wątpliwość. Zresztą większość społeczeństwa trwała w przekonaniu, że do wojny nie dojdzie...[i] – stwierdza Aleksandra Biedrzycka-Czudowska, która także schroniła się w Rumunii z mężem Michałem Czudowskim, konsulem polskich placówek.

...wojna może się wlec długo i nie znany nam jest nawet w przybliżeniu jej koniec i dzień naszego spotkania. (…) Jeśli chodzi o nasze losy, to każdego dnia zdaje się nam inny plan stosowniejszy: dziś Francja, jutro Algier, pojutrze Rzym, kiedy indziej pozostanie w Rumunii.[ii] pisze do żony Bogdan Treter – krakowski konserwator zabytków. Wyjechał do Bukaresztu spontanicznie, uratował wawelskie arrasy. Nie mając żadnego kontaktu z żoną pisał do niej dziennik, który jest wyrazem jego wielkiej troski o polskie dziedzictwo. W Bukareszcie, dzięki pomocy rumuńskich naukowców, wytrwał dziewięć miesięcy. Pogłębiał swoją wiedzę z dziedziny architektury, kultury, etnografii – korzystał z wielu zbiorów archiwów i bibliotek i ta praca stała się dla niego jedynym sensem życia – ...nigdzie korzystniejszych warunków od tych, które tu są, dla uchodźcy nie ma[iii] – tak podsumowuje swój pobyt dwa miesiące przed wyjazdem z Rumunii.

Decyzja powrotu do Ojczyzny w czasie wojny była w wielu przypadkach wynikiem ogromnego niepokoju o losy najbliższych. Kolejne kraje, w tym Rumunia, przyłączały się do walki. Przez coraz ostrzejszą cenzurę na terenie Polski nie zawsze była możliwa korespondencja z najbliższymi, wiele listów nie docierało do adresata.

Sytuacja polskich uchodźców w Rumunii była ogólnie bardzo dobra – znajdowali mieszkanie, zatrudnienie, otrzymywali zasiłki, mieli swoją prasę – m.in. „Biuletyn Uchodźców Polskich w Rumunii” wydawany nakładem Amerykańskiej Komisji Pomocy Polakom, „Przegląd Polski w Rumunii”, „Nowiny Polskie”, tygodnik, a później miesięcznik Polskiego Instytutu w Bukareszcie. Istotnym nośnikiem informacji w tamtym czasie było także radio – O Polsce – o jej życiu pod okupacją – dowiadywaliśmy się tylko z radia.[iv] – notuje porucznik artylerii Wojska Polskiego i historyk, Władysław Pobóg-Malinowski. Oto jak opisuje spokojne, niezmącone żadnym zagrożeniem pierwsze spotkanie z tym krajem: ...patrząc uparcie przez swą szparę w czarną noc, na ostatnie skrawki ziemi ojczystej – nie dostrzegłem wcale szlabanu. W nieprzeniknionej ciemności utonął nawet graniczny most. Gdy ciężarówka nasza – po dłuższym nieco ruchu bez przerwy – zatrzymała się przed jakimś małym domkiem z oświetlonymi oknami – stojący na ganku Żyd poinformował nas łamaną polszczyzną, że jesteśmy już w Rumunii...[v] Dalej podróż przebiegała także bez przeszkód: W pewnej  chwili ukazuje się i działać zaczyna rumuński Czerwony Krzyż. Panie z opaskami na rękach wynoszą z najbliższych domów tace. Chleb z masłem, pokrajany na duże kawałki biały ser. Będzie też gorące mleko dla dzieci. Dla dorosłych herbata. (…) Dziękuję – czuję, jak coś mocno ściska mnie za gardło. (...)[vi] Opis tego poczęstunku przy drodze uświadamia, że gest pomocy bliźniemu może być bardzo skromny i  zwyczajny – jednak jakże wielka i szlachetna jest to rzecz dla znużonego, skulonego wiele godzin w zatłoczonej ciężarówce uchodźcy, który  potrzebuje chleba i coś gorącego do picia. Inaczej miała się sprawa z Polakami we własnym kraju. Nie tylko utracili podstawowe pożywienie, bliskich, domy, szkoły, skarby narodowe, ale także wolność osobistą: W Bydgoszczy za słuchanie radia angielskiego została skazana na karę śmierci Pelagia Bernatowicz [vii]. Dramatyczne wiadomości z Polski załamywały uchodźców, pocieszeniem była modlitwa. Dziś w niedzielę, 3-go grudnia, byłem na Mszy św. o godzinie 12-ej w kościele włoskim przy Bratianu. Mały kościółek. Pomieścić może z 300 osób. (…) Kordon uchodźców otoczył kościółek ze wszech stron. (…) Po Mszy św. kapłan intonuje „Boże coś Polskę!”. Wznosi się potężny chór głosów męskich. Każdy płacze. Kiedy przechodzimy do wierszów „Ojczyznę, wolność, racz nam wrócić Panie.” nagle śpiew się urywa i z piersi śpiewających wydobywa się jeden długi i żałosny jęk. Coś podobnego żem w życiu nie słyszał! [viii] – wspomina Ojciec Justyn, Franciszkanin, Apostoł Polonii. Przez dwa tygodnie pobytu w Bukareszcie pocieszał, a nieraz oddawał swoją strawę nowo przybyłym uciekinierom z Polski.

Były też chwile radosne i budujące: (...) tutaj zegary przesunięte o godzinę, zatem dwa razy przeżywaliśmy Nowy Rok. Pięcioro z nas domowników zebrało się w pokoju przy winie i torciku, ofiarowanym jednemu z panów przez poczciwego profesora, któremu zawdzięczamy to bezpłatne wspaniałe mieszkanie... [ix], lub chęć dzielenia się sztuką ze wszystkimi uchodźcami, rozsianymi po całej Rumunii: Grupa polskich artystów, licząca 14 osób, podjęła się przy współudziale oficjalnych i publicznych czynników rumuńskich, jak również Ambasady Polskiej, wystawienia sztuki teatralnej Stefana Żeromskiego „Uciekła mi przepióreczka” dla liczącej kilkadziesiąt tysięcy masy uchodźców Polskich... [x]

W latach 1939-1940 przez Rumunię przeszło około 60-100 tysięcy polskich uchodźców – dzięki temu większość z nich przeżyła wojnę, co jest dowodem na niezwykłą pomoc Rumunów w okresie, kiedy opór we własnej Ojczyźnie kosztował tysiące istnień ludzkich każdego dnia.

Na pamięć o wojennych latach uchodźców polskich w Rumunii złożyło się wiele książek historycznych, pamiętników, opracowań, zdjęć. Jednak najbardziej wzruszają i pozostają w pamięci zwykłe, ludzkie gesty pomocy bliźniemu – na to przede wszystkim mogli liczyć w czasie wojny polscy uchodźcy.

Vă mulţumesc foarte mult! – dziękowali Rumunom Polacy za okazanie serca w ciężkich chwilach życia.

Barbara Medajska 

______________________________

[i] Aleksandra Biedrzycka-Czudowska, Wspomnienia konsulowej z lat 1935-1939. Nakładem Karola Walaszczyka, Radomsko 2002, s. 72.

[ii] Bogdan Treter, Dziennik z Bukaresztu Korespondencja 1939-1940. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1980, s 158.

[iii] ibidem, s. 234.

[iv] Władysław Pobóg-Malinowski, Na rumuńskim rozdrożu. Warszawska Oficyna Wydawnicza „Gryf”, Warszawa 1990, s. 37.

[v] ibidem, s. 17.

[vi] ibidem, s. 22.

[vii] „Biuletyn Uchodźców Polskich w Rumunii”, Rubryka „Wieści z kraju”, Nr 124 (269) 1941, Bukareszt.

[viii] Ojciec Justyn, Pustki w piekle, Tom II, Nowiny Polskie Milwaukee, Wis. 1940, s. 400.

[ix] Bogdan Treter, Dziennik z Bukaresztu Korespondencja 1939-1940”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1980, s. 98.

[x] Polscy uchodźcy w Rumunii 1939-1947”, Tom I, Część II, Instytut Pamięci Narodowej, Narodowe Archiwa Rumunii.  Warszawa – Bukareszt 2013, s. 753. 

 

 

Plakat

Andrzej Walter

 

Marek Wawrzkiewicz

 

Marek Wawrzkiewcz skończył niedawno 85 lat i być może z tej między innymi okazji pootwierał na oścież swoje szuflady.

To nie jest człowiek wylewny. To nie jest człowiek kameleon, otwarty zawsze i wszędzie, kompatybilny z okolicznościami. Nie rzuca słów na wiatr, ale też nie kłuje słowem bez namysłu, nie rani nim, nie emanuje nadrzędnością swojego poglądu, nie musi być pierwszy wśród równych i równiejszych i nie musi być Noblistą swojej mądrości ponad mądrości już okrzepłe, ugruntowane i stabilne. To nie jest żaden rewolucjonista, buntownik, brawurowy, waleczny Che Guevara, ani też przewidywalny, obliczalny, do bólu wyrachowany i nad wyraz przebiegły salonowy lis.

Marek Wawrzkiewicz jest nader zwyczajny i po prostu urodził się poetą. Urodził się pełnym, wrażliwym, prawdziwym i jednym z ostatnich poetów (idealnie obrazując nieaktualną już definicję, kto może być poetą) i do tego poetą minionej już epoki (książek i poetów odchodzących w nieistnienie), w sensie bardziej głębokim niż ten, który sprowokował onegdaj, że „Wszystko (ponoć) jest poezją”, a nawet jest poetą w sensie bardziej dojmująco wiarygodnym (bez narcyzmu i pozerstwa) niż pomnikowi: Miłosz, Herbert, Różewicz i cała plejada tysięcy zastępów naśladowców.

Marek Wawrzkiewicz jest niejako poetą własnym, osobnym, niezależnym i prawdziwie wolnym, z własnym językiem, z własnym tembrem, kolosalnie prywatnym głosem w tej swojej poezji, z miksturą poezji najprawdziwszego wczoraj, osłodzonego i przyprawionego jakże zauważalnym, realnym dzisiaj. Jest to poezja snutej opowieści, poezja właściwej narracji, poezja będąca wypadkową epok, stylów, wagi słowa, zarówno od strony wizualno-estetycznej jaki i treściowej. Poezja, którą można się całkowicie zaczytać, zaczytać doszczętnie, wniknąć w nią niczym w powieść, której również już nie ma (prawdziwa powieść odeszła do lamusa), a która nas – piszących czy czytających te słowa – wychowała na łaknących poezji, niedzisiejszych najdziwniejszych z dziwnych marzycieli, nieprzystosowanych do coraz powszechniej panujących realiów świata, w którym rządzą, dzielą i królują – silniejsi.

Wawrzkiewicz zaleca dystans, hibernację, zamrożenie myśli i uczuć, poznawanie świata zmysłami, nie orężem, odczuwanie świata uczuciem, nie siłą woli, nie triumfem zwycięzcy, ale łagodnością czułego obserwatora. (Lecz nie czułego narratora Tokarczuk). Może nawet kibica. Widza, a siłą rzeczy i racji stanu mimowolnego i biernego uczestnika upadku tego świata. Nieoderwalnie wpisanego w rytm dziejów, w ducha czasów, w atmosfery, relacje, nastroje i puls krwioobiegu, ale jednocześnie komentującego z perspektywy mędrca, sprawiedliwego i oddalonego od jądra niegodziwości. To oddalenie od niecności, jest u niego bodaj najważniejsze. Niewielu dostrzega to w pełnej jaskrawości, że powiem znów Stachurą. Poetę dziś należy przecież przyspawać do kontekstu.

Wszystkie jątrzące i niesprawiedliwie rzucone oszczerstwa z nadania polityczno-historycznego w przypadku Marka Wawrzkiewicza okazały się kłamstwem, czy choćby nadużyciem, albo propagandą, tendencyjnie przedstawionym pół-faktem, z którego kamienie dawno już zwietrzały, rozproszyły się i rozpadły siłą dawno wypowiedzianych bredni, na potrzeby ówczesnego aktualnego zdeprecjonowania utalentowanego i zaangażowanego, było nie było, społecznie literata. To było ordynarne podstawienie nogi, tylko dlatego, aby przykryć naręcza własnych niedoskonałości pierwszym lepszym kozłem ofiarnym, bez żadnych dowodów, konkretów i faktów, a z nośnym nazwiskiem, człowieka na świeczniku, który był idealnym celem pomówień czy sugestii, które to z kolei doskonale wpisywały się w ducha czasu polowania na bliźniego jako przejaw frustracji i niedomówień, które miały podbudować tę świetlaną, nową, cudowną organizację – niby lepszą, zdrowszą i świeższą. Ci ludzie do dziś podtrzymują te swoje opowieści dziwnej treści, za główny grzech uważając lewicową wrażliwość naszego Jubilata, która zaowocowała przynależnością do przewodniej siły narodu.

Komentarz na to może być tylko jeden. Dzisiejszy socjalizm przerósł wyobraźnię i potencjał socjalistów ówczesnych. Dzisiejsza przewodnia siła narodu jest jeszcze mocniej groteskowa i służalcza neomarksistowskiej jedynie słusznej ideologii, a grzechy przeszłości na tym tle okazały się niewiele znaczącą fraszką adekwatną do minionych (jakże bezpiecznych z dzisiejszej perspektywy) czasów. Nadeszły hordy barbarzyńców, nadciągnęły watahy ludzi bez żadnych właściwości, a za oknami mamy wojnę grubych z chudymi oraz najpodlejszy kabaret rodem z kloaki czasów, w których książkę już nie tyle spalono na stosach (jak za Hitlera), ale po prostu: opluto, wyszydzono i wycięto w pień i zastąpiono wizualizacją rozrywki z właściwą sobie neo-propagandą: jaka oglądana stacja, takie „poglądy”. Człowiek zamienił się w papugę nadawanego komunikatu, najlepiej maksymalnie skróconego, tak, aby zrozumiał go największy ciołek stada. I tak oto społeczeństwo stało się stadem baranów prowadzonych na rzeź.

Zostawmy to. Wróćmy tedy ku poezji, bo tylko poezja, ba, może poezja i przyjaźń pozwoliła wytrwać i przetrwać naszemu Wawrzkiewiczowi w stanie nienaruszonym te czasy burz i naporów, do czasów dzisiejszych – czasów zgnilizny i degrengolady totalnej. A skoro padło tu słowo czy pojęcie – przyjaźń, to warto podkreślić i inne znaczenie, a nawet osiągnięcie Marka Wawrzkiewicza. Najstarsza polska organizacja literacka, ponad już stuletni Związek Literatów Polskich, którego jestem dumnym członkiem, to są trzy nazwiska, nazwiska jakże znamienne dla polskiej historii literatury: otóż są to: Żeromski – Iwaszkiewicz – Wawrzkiewicz, te trzy, nie ujmując nikomu i niczemu, i wszelakim „po drodze” innym ważnym nazwiskom ZLP (jak Tuwim, Przyboś, Broniewski choćby) z noblistami na czele (też przecież członkami ZLP swego czasu).

Piszę to w pełni świadom. Rozważywszy wszelkie za i przeciw. Wszelkie złe instynkty i tendencje wciąż potężnych w środowisku literackim (choć cóż, ono dziś znaczy na tle państwa i społeczeństwa, i obecnej hierarchii szacunku, zatem i ta „potęga” zwietrzała) pewnych osób, które nadal naszego Prezesa, Jubilata, utopiłyby w łyżce wody, jedni najlepiej w święconej, inni najlepiej w morowej. Otóż, Drodzy Czytelnicy, wybaczcie... „powiewa mi to” – że wulgarnie zauważę językiem, ba, slangiem nowomowy, tej bardziej obytej młodzieży. Nie dbam o to. Zapewne ma na to i wpływu ów nieszczęsny kontekst upadku w ogóle tej naszej pożal się boże literackiej pozycji społecznej. Mówię, czy piszę to, co myślę, a jeśli ktoś myśli inaczej, niech dowiedzie swoich tez. Miał na to 30 lat, a ja daję mu kolejne 30. Zapraszam do polemiki. Na argumenty i fakty, a nie subiektywne domniemania i starą śpiewkę jak to zły Generał i tak dalej...

Przypomnę  Wam tylko, niestrudzeni obrońcy prawdy i sprawiedliwości, zapominający belkę w swoim oku, a widzący drzazgę w moim, nieszczęśliwi internowani, więzieni, prześladowani i gnębieni, że w ramach robienia karier i lansu, środowisko, które tak pokochaliście, nazwało tego samego Generała, a i kilku innych, też znacznych Generałów „ludźmi honoru”. Ja się niestety z racji wieku na dolce ekstremum odosobnienia nie załapałem, a pewien pułkownik na ówczesnej Katowickiej Akademii Ekonomicznej (dziś Uniwersytet Ekonomiczny) nie zaliczył mi egzaminu ze statystyki, a był to słynny Krwawy Leon, uczelniana gwiazda minionej epoki, idąca za generałami w ogień przemiany dziejów. W sumie wyszło mi to na dobre, gdyż statystykę wystudiowałem gruntownie, a ekonometrię na piątym roku na ocenę celującą zaliczył mi profesor Barczak, promotor naszych polskich późniejszych guru ekonomii – Balcerowicza i Kołodki. Jakie to były tuzy, niech poświadczy fakt, do czego dziś doszliśmy i jakimż to krajem mlekiem i miodem płynącym dziś jesteśmy. Pogratulować. Toż to czysta poezja ekonomii. Z przewrotną metaforą. Choć uprzedzał o tym nasz kochany profesor-ekonometryk, dzieląc się barwnym opisem naszych dziarskich naukowców.

Powróćmy do Marka Wawrzkiewicza, żyjącej legendy literatury, poety niedocenionego, poety wytrawnego, z którego poezji powinny dziś czerpać całe pokolenia młodych, tyle, że nie czerpią. Dlaczego nie czerpią? Bo nie dostali takiej możliwości.

No właśnie nie dlatego, że wrogowie tak zatriumfowali, a on – mistrz i poeta się wycofał. Nie dlatego, że nie miał nic do powiedzenia temu światu. Nie dlatego, że jego dorobek był tak lichy, że gdzieś tam zostanie w pamięci, ale tych najbliższych, najwytrwalszych, zdeterminowanych. Otóż odwrotnie. Odwrotnie i w dwójnasób. Poezja Marka Wawrzkiewicza jest poezją wybitną. (Być może napisałbym tak jeszcze o: Miłoszu, Różewiczu, Szymborskiej, Zagajewskim, Herbercie, kolejność ma znaczenie, a co do Herberta pewien pytajnik, ale, niech mu będzie). W czym w zasadzie tak naprawdę upatruję tej wybitności poezji Marka Wawrzkiewicza? Otóż w fakcie, że z tych wszystkich gigantycznych nazwisk poetów wymienionych wyżej jedynie Wawrzkiewicz stworzył i zawarł w swojej poezji, w swojej całej twórczości coś, co nazwałbym dziś pomostem pomiędzy epokami – pomiędzy poezją Gałczyńskiego, Baczyńskiego, Staffa, Leśmiana, Broniewskiego oraz wielu innych, pomiędzy epoką Młodej Polski, XX-lecia międzywojennego czy Nowej Fali, a nawet Orientacji Hybrydy, po dzisiejszą poezję: bez wyrazu, bez ładu i składu, bez epok, bez trendów, grup, orientacji i programów. Po dzisiejszą poezję bez ziemi. Dzisiejsza poezja to bowiem chaos, jakiś dychotomiczny efekt motyla zwielokrotniony teorią strun i wielkiego wybuchu zmiksowanego z „zawołaniem ochoczym” – śpiewać każdy może, jeden lepiej, drugi gorzej, słowem miszmasz do kwadratu z perłami rzucanymi między wieprze. (Może by trzeba stworzyć ranking wieprzy?)

Marek Wawrzkiewicz porządkuje to niejako w swoich wierszach. Jest uczestnikiem i genialnym obserwatorem współczesności, wchłaniającym artystycznie cały ten dramat współczesnego języka, jego skrótu, dosadności, hałaśliwości i jazgotu, wraz z całą drogą ewolucji od epok, o których wspomniałem do katastrofy, którą widać. Wawrzkiewicz w swej poezji wręcz bawi się konwencjami, czasem zaśpiewa echem poezji dawnej, aby cisnąć nam jakże współczesną puentą między oczy, czasem napisze wiersz mocno współczesny, ale jakby inaczej, jakby nie tak do końca tym językiem, nad którym pastwi się dziś tylu poetów. Wawrzkiewicz łączy style, żongluje narracją, cieszy się tworzonym słowem, raduje snutą opowieścią – jest w tym realny, szczery, wiarygodny i świetnie się czytający, czyli jasny i przejrzysty w odbiorze, a przy tym zachowuje ducha, lekkość i świeżość poezji z narzędziem metafor tak bogatym, że ciężko o porównanie. Owszem. To jest lektura dla intelektualisty. Pewien poziom, klasę i zasób wiedzy trzeba posiadać, operować nimi, aby pojąć, zrozumieć i przeżyć, ale Wawrzkiewicz jest w zasięgu dzisiejszego maturzysty, każdego wręcz człowieka, a może być dla niego: drogowskazem, inspiracją i wzorcem poezji. Tutaj mamy tę wybitność. Porzuconą, osamotnioną, niedostrzeżoną i wypartą, ale jakże ma nie być inaczej, skoro współczesny nam profesor literatury na renomowanym uniwersytecie w Polsce szafuje słowem wybitny w wykładzie wymieniając nazwiska co rusz nieznanych nam obszczymurów literatury (którzy tworzą, aby pluć jadem) i indywiduów z przypadkiem wydanymi tomami z żebrów społecznych po różnych instytucjach, gdzie nieistotnym było meritum słowa i sensu tylko siła jęku oraz plecy tatusia albo takiego właśnie profesorka dziedziny upadłej. (Ja rozumiem, on też musi z czegoś żyć).

Szkoda tylko, że martwa krytyka literacka, albo ta ledwie dysząca elokwentnie akademicka, udaje, że czegoś takiego nie widzi. Udaje, bo jednak widzi, widzieć musi, ale przez gardło jej nie przejdzie choć raz napisać prawdę. Zobojętniałość na obiektywizm zastąpiono terapią szoku. Szkoda.

Mój tekst zapewne wzbudzi gniew, bunt, histerię, może szyderstwo, kpiny, lekceważącą wyższość, przemilczenie, nie wiem. Szanowni Państwo. Od blisko 30 lat przeczytałem ponad kilka tysięcy tomów różnej poezji (rocznie w Polsce od 30 lat wychodzi ich około 500, a nawet więcej) – lepszej, gorszej. Wiele tych tomów stoi na moich półkach. To tomy wybrane (malutki procent tamtych liczb) – subiektywnie ukochane, do których chce się wrócić. Wymienione nazwiska są oczywistością w posiadaniu, lekturze, poznaniu. Wnioski, które wysnułem tutaj i którym się z Wami podzieliłem nie są pokłosiem tego, że jestem w Związku Literatów Polskich, że Marek jest mojej Żony i moim Przyjacielem,  że mógłby „mi coś załatwić” (niczego nie oczekuję, bo nie dbam o zaszczyty, nagrody, wyróżnienia). Skupiam się żarliwie na meritum, na Sprawie, na prawdzie, na szukaniu poezji w słowie, które dostajemy tu i teraz, ale nie dbam o koniunkturalizm i konieczność bycia oryginalnym, które reprezentują naukowcy i akademicy. Ich relacja z publicznością jest żadna. Rezonans społeczny zerowy. Nic nie znaczą. Sami sobie są winni.

Wnioski, które tutaj wysnułem są prawdą, w którą po prostu głęboko wierzę, a jeśli coś w życiu ukochałem szczególnie, to tę publicystykę „o poezji” i o jej związkach z naszym życiem. Wierzę, że bez tych związków, pomostów, ścieżek i dróg nie byłoby w ogóle tego życia. Nie wszystko jest poezją, ale poezję możemy odczuć i zobaczyć wszędzie, jeśli tylko tego chcemy. Możemy z nią być, możemy za nią tęsknić, przygnieceni codziennością i możemy nią gardzić. Miłość i nienawiść na jednej smyczy chadzają. Możemy poezją wypełnić istnienie w tym sensie, że wszystko co nam się wydarza nabierze głębszego, metaforycznego sensu, a oscyluje wokół: miłości, wiary, piękna, szczęścia, spełnienia i jest tylko wyrażone w słowach, ukrytych w naszych myślach. Ta myśl nie zna ograniczeń języka. Chce wyrazić coś inaczej. Tak rodzi się współczesna poezja. Pozornie wolna, bez ograniczeń, może nazwijmy to, wyzwolona, uwolniona od sztampy, szablonu, wzorca czy okowów poprawności semantycznej, a jednak nieistniejąca bez wzruszenia albo poruszenia czytelnika.

Poezja ma sens tylko wtedy, kiedy porusza jakieś struny w czytelniku, choćby to był jakiś jeden ostatni osamotniony czytelnik. Poezja ma sens, jeśli gra w dwóch duszach – poety i czytelnika. Wtedy tworzy, jak w malarstwie: arcydzieło, na które możemy stale patrzeć. Tak tworzy się też nieskończoność, wieczność, dzieło i sztuka. Delikatnym pociągnięciem pędzla słowa chwytającego światło sensu i twojej i mojej wrażliwości. Marek Wawrzkiewicz jako poeta sztukę tę posiadł do perfekcji. Stworzył wiersze niesamowite. Takie jak choćby poniższy:

 

„Może być malutka”

 

Przecież może być malutka

Wiotka jodła

                         Sosna

                                         Lub świerk srebrny

 

Przecież może być gałązka

Z szyszką jedną

Lub bez niej

Ale niech ją przedtem wiatr owieje

Śnieg ochłodzi

                             Ptak trąci w przelocie

 

Niech w niej gwiazdka zamieszka nocą

Niech się o nią lis otrze

Niech urodzi się lepkim pączkiem

W mchach W paprociach W igliwiu

I niech rośnie aż wreszcie dorośnie

 

Niech przyjdzie

 

Przecież może być całkiem malutka

Ale jeśli wiatr Jeśli ptaki

Jeśli śnieg Jeśli gwiazdka

To przecież

Będzie częścią szumiącego lasu

 

A zapachnie jak las zaszumi

Jakby wiatr skrzydło rozpostarł miękkie

To wystarczy Nic więcej nie trzeba

Już jest dobrze

I bardzo pięknie

 

Kochani, ja wiem, że Wawrzkiewicz napisał wiersze lepsze, o wiele lepsze. Wiersze mocne, mocniejsze i ważniejsze, wiersze poruszające, wybitne, ba, nawet genialne. Możemy ich tu przytoczyć wiele. Ten wiersz został wybrany dla VII i VIII klasy szkół podstawowych, aby poruszyć strunę wrażliwości tych dzieciaków. Których poetów wybrano? Jak sądzicie? Poruszy? Moją poruszył...

Służę, ów zestaw dla VII i VIII klasy to: Gałczyński dwa razy, Staff dwa razy, Baczyński, Lange, Twardowski i właśnie wyżej zaczerpnięty Marek Wawrzkiewicz. Przeczytałem ten subiektywny (ale dobry) wybór kilka razy. Niestety. Najlepszy jest Wawrzkiewicz. Dlaczego? Bo w wycofaniu, lęku, subtelnej czułości, nieśmiałości jest najbliżej współczesnemu dziecku, które jest zewsząd zaatakowane: wyścigiem szczurów i wojną o prestiż, współzawodnictwem i startem do kariery od najmłodszych już lat. To hodowla. Te dzieci okrada się z dzieciństwa, a poezja, no cóż, poezja jest tu już tylko wycofującą się alternatywą dla tego przerażającego świata. Alternatywą najmniej istotną. Dla wybrańców. Ten przykład moim zdaniem doskonale puentuje cały ten wywód, ten tekst o niejakim Marku Wawrzkiewiczu, polskim poecie przełomu wieków (XX/XXI), który żył w kilku światach, a w sobie miał zawsze ten świat: inny, świat doskonały, wolny, delikatny, idealny, subtelny, świat ucieczkę, świat opatrunek, świat lekarstwo na wszystkie bolączki naszych podłych światów, świat oparty na poezji, na drugim człowieku, który zawsze dla ludzi dobrej woli pozostaje szansą.

Kończąc niech mi będzie wolno na tych łamach podziękować Opatrzności, że splotła moje ścieżki, ze ścieżkami Marka Wawrzkiewicza. To duże szczęście poznać poetę wartego Nagrody Nobla, który otrzymał ją już dawno w głębi wielu czytelniczych serc. Ten Nobel realny, Nobel wypaczonego świata, przyznawany jako wypadkowa: podchodów, gierek, gry politycznej i propagandowego zaangażowania, sił, które „za tym stoją” nijak się nie mają do merytorycznego poziomu, popularności i prawdziwej wybitności tworzonych dzieł. Tak to ten świat poukładano. Naprzeciw temu wszystkiemu jest poezja – to prawdziwie wielka poezja i podróż, obydwie mówią między innymi tak:

 

Marek Wawrzkiewicz

 

                                     Podróż

 

Na bułanych koniach jechaliśmy stępa płytkim potokiem

W stronę zachodzącego słońca. Zdawało się, że płatki

Czerwone z wieczorniejącego nieba spadają nam

Na głowy i ramiona, a potem bez plusku toną

W ledwie szemrzącej wodzie.

 

Konie niekiedy parskały jakby  chciały rozproszyć nasze

Bezwolne zamyślenie i czuły bliskość celu. Cel znała też rzeka,

Wiedziała skąd pochodzi i dokąd zmierza.

 

Było nas troje – ty, ja i ten nieznajomy

W długim, srebrzyście połyskującym płaszczu.

Domyślałem się kim jest i nie śmiałem

O nic pytać. Może widziałem go przed laty

W „Siódmej pieczęci” Bergmana. Prowadził wtedy na wzgórze

Korowód niewinnych a skazanych. Konie pochylały łby,

Złote krople wody spadały im z pysków.

 

Wiedziałem: za kępą modrzewi, z których osypywały się igły

Będzie zatoczka i łacha ziarnistego piasku.

Wiedziałem – tam zostanę. A ty pojedziesz za nim

Aż do wschodzącego słońca, a potem jeszcze dalej.

 

A ja zostanę. Obok szkieletu bułanego konia,

Nad wysychającym, niemym strumieniem.

I będę czekał.

 

A on powróci.

 

Marzec, 2019

 

Będę czekał Marku, zostanę, kiedy pojedziesz aż do wschodzącego słońca, a potem jeszcze dalej. Nie będę tu czekał sam. Wychowałeś przecież mnie i kilku moich przyjaciół, którzy będą tu ze mną w Imię Żeromskiego – Iwaszkiewicza – Wawrzkiewicza i pociągną ten wóz w nowe, przeklęte rewiry przyszłości. To obiecujemy Tobie, a póki co, żyj nam sto lat... i więcej...

 

Bardzo Was przepraszam, Drodzy Czytelnicy. Właściwie miałem napisać o książce. To w tej książce „Marek Wawrzkiewicz skończył niedawno 85 lat i pootwierał swoje szuflady”. Książka jest zatytułowana „Nie do zapomnienia/ Z drugiej szuflady” i stanowi kompilację dwóch działów – wywiadu – rzeki przeprowadzonego z Markiem Wawrzkiewiczem przez Jerzego Fryckowskiego oraz działu z „drugiej szuflady” stanowiącego z kolei Marka publicystykę. Książka jest niesamowita, ma ponad 500 stron i wydał ją Zaułek Wydawniczy Pomyłka Cezarego Sikorskiego. Panie i Panowie – czapki z głów. O tej książce zapewne jeszcze będzie w Polsce głośno i wielu o niej będzie pisać... Marek jest bowiem człowiekiem, który zaznał czasu literackiej hossy drugiej połowy XX wieku, widział i przeżył rzeczy, sprawy i ludzi, których my możemy sobie jedynie wyobrazić w sensie spotkań autorskich z pełnymi (ba, przepełnionymi) salami, z festiwali, o których randze i prestiżu nam się nawet nie śniło, a do tego zgrzeszył naprawdę świetną publicystyką. Namawiam do lektury, nie będziecie rozczarowani. Właściwie każdy ze środowiska literackiego znajdzie tam coś dla siebie. Poza tym jest ta książka swego rodzaju pomnikiem, kwintesencją, summą świata i życia. Świata, którego już nie ma i życia poezją, któremu Marek Wawrzkiewicz poświęcił całe życie. Do tego pierwszy opublikowany tekst publicystyczny z roku 1988, opublikowany w „Kulturze” pomimo swej ostrości, brawurowości i szczerości jest chyba dziś (o zgrozo) jeszcze bardziej aktualny niż wtedy. Co jest dosyć przerażające, ale musicie stwierdzić to sami. W każdym razie ten tekst powinien stanowić zaczyn do wielowątkowej, pełnej, powszechnej i publicznej dyskusji wszystkich środowisk nad stanem literatury współczesnej jako takiej, z ukierunkowaniem też na poezję, ale nie tylko. To poważna diagnoza o stanie literatury. Jedna z najpoważniejszych jakie czytałem. Nie postawił jej ani Miłosz, ani Herbert, ani Zagajewski, o Rymkiewiczu nie wspominając, choć i oni grzeszyli tego typu publicystyką. Myślę, że do tematu jeszcze powrócę.

Andrzej Walter

 

 

Plakat

ZLP w Poznaniu zaprasza

 

Konkurs o Nagrodę Literacką 45. Międzynarodowego Listopada Poetyckiego

 

Związek Literatów Polskich Oddział W Poznaniu zaprasza autorów wydawnictwa stowarzyszenia fundacje do udziału w konkursie o Nagrodę Literacką 45. Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu.

Tomy poezji wydane w roku 2021 w języku polskim prosimy nadsyłać w trzech egzemplarzach do 15 września 2022 roku.

Do trzech egzemplarzy tomu poetyckiego należy dołączyć małą kopertę zawierającą kartkę z imieniem i nazwiskiem autora oraz danymi adresowymi, e-mailem lub numerem telefonu.

Wybory wierszy nie będą brane pod uwagę.

Organizator konkursu powoła kompetentne jury.

Wyniki konkursu zostaną ogłoszone podczas 45. Międzynarodowego Listopada Poetyckiego, w dniu 3 listopada 2022 roku lub na stronach internetowych Związku Literatów Polskich Oddział w Poznaniu: www.zlp.poznan.pl oraz na Facebooku.

Laureat Nagrody Literackiej (nagroda finansowa) oraz osoby wyróżnione otrzymają powiadomienie o terminie i miejscu uroczystego wręczenia Nagrody.

Tomy poezji prosimy nadsyłać na adres: Maria Magdalena Pocgaj, Związek Literatów Polskich, ul. Knapowskiego 22/5, 60-126 Poznań.

 

 

Plakat

Jerzy Grupiński

 

Trzy pióra w drodze do Słowa

 

Pisząc o książkach poetyckich chętnie sięgamy po publikacje – meteory, po tomiki młodych – zapowiadających się... A jakie drogi, ścieżki czekają na tych, którzy dopiero w dojrzałe swe lata sięgnęli po pióro? Czy osobowość ułożona latami doświadczeń, ukształtowana świadomość, język... jednym słowem, czy sięgający po pióro w tej sytuacji, mają szansę, by zapisać w sposób własny, oryginalny, swą literacką ścieżkę? Jedno więc pytanie i trzy odpowiedzi w twórczości trojga...

Danuta Ewa Dachtera debiutowała w „Protokole Kulturalnym”. „Więź poza śmierć” jest drugą książką poetki, znajdziemy w niej wiele wątków, symboli, obrazów kontynuujących przeżycia autorki z poprzedniego tomiku pt. „Moje Macondo”. Na okładce czytamy, jakby w charakterze programu wiersz pt. „Poza śmierć”: Oni żyją / Mówią swoje: / Człowiek jest bytem niekoniecznym / Trzymaj pion i fason / Nie rozpaczaj – jak ja nie umarłam / To nie tylko pamięć / to więź poza śmierć.

Na stronie pierwszej okładki oglądamy słonie, zwierzęta, jak wiadomo, pamiętające cmentarze, kości swych zmarłych. Obraz nie bez znaczenia dla twórczości Danuty Ewy Dachtery. Czytam, że i nasze krukowate, między innymi sroki, rozpoznają szczątki swych zmarłych. Bo też i pamięć, tytułowa więź, stanowią kluczowy symbol łączący wiersze książki – „Więź poza śmierć”. Te słowa pięciokrotnie powtórzone w tomiku odnosi poetka tak do żywych, jak i do tych, którzy odeszli. Czułość, wrażliwość Danuty Ewy Dachtery ogarnia wszystko i wszystkich „To tylko pies...”, czytamy. Liczne wiersze, słowa poświęca poetka mężczyźnie – towarzyszowi dni i nocy „Czas mija jednako”: Masz rozum naiwna / pokaż zanim przeczytasz / o sobie / kobieta definiująca się / przez mężczyznę.

Najczęściej wraca jednak motyw śmierci, przemijania „Oni są”: Matce / W czasie magicznym / wyrwanym ze snu / umarli żyją / mówiąc / (co chcą / do kogo chcą)...

Obok tekstów łatwych, deklaratywnych, ba – okolicznościowych ku czci – znajdziemy tu wersy pełne tajemnic, bardzo osobiste niełatwe do rozszyfrowania. Pieczęć tajemnicy, intymności zabezpiecza pełne przejęcie ich przez czytelnika. Liczy się ekspresja, emocja, jak w wierszu „Stopniowo”: Charon czuwa bez sznura / bo mój ci jest / oblubieniec radosno-muzyczny / jako chcą rzeczowi / bo tak już mają / że logicznie musi być – może.

Bo to poetka na swój sposób zamknięta poprzez indywidualne, osobnicze przeżycie, z drugiej strony – paradoksalnie – otwarta, wymagająca od odbiorcy jego „uzupełnień”. Jakby więc nie dowierzając czytelnikowi, w swym posłowiu Danuta Ewa Dachtera dopisuje: „Więź poza śmierćto moja druga książka poetycka po wydanej w 2018 roku wielowątkowej, poetyckiej opowieści Moje Macondo”. W „Więzi...” daję wyraz wierze w sens życia człowieka opartej na więzi między ludźmi, tej doczesnej i tej – poza śmierć”. Autorka nie tylko uprawia poezję, środowisko poznańskie zawdzięcza jej też publikacje – recenzje, wywiady we wrocławskiej „Kamenie”.

„Na rozdrożu” to siódma książka Stanisława Chutkowskiego inżyniera-mechanika. Niewątpliwym atutem poety jest pamięć, związek z Ziemią Ojców, z nadwiślańskim krajobrazem Mazowsza. Tak więc na okładce czytamy, że Przywędrował nad Wartę i poczuł się / jakby był stąd, tylko mowa i akcent – / zdrajcy pochodzenia, obwieszczają, że nie. / Że nie wsiąknął całym sobą w jej ziemię, / a mowy jego przyoranej mazowiecką skibą, / nie odwrócił jeszcze wielkopolski pług.

Tomik Stanisława Chutkowskiego ma trójdzielną budowę, poszczególne części poprzedza motto – wprowadzenie do tekstów. Na początek więc czytamy: Kłębią się chmury nad coraz / ciemniejszą perspektywą dni, / w szeroko otwartej / przestrzeni Świata, wiatr / rozsiewa skażone powietrze. Wiersze tego cyklu, pełne aktualnych sytuacji, obaw i nieprzystosowania do środowiska metropolii... Jest więc obawa przed bliźnim, nosicielem wirusa, przed domową smyczą, symboliczną skorupą... Brak „uścisku dłoni, żywego słowa”. Na szczęście jest pamięć o utraconym bezpiecznym świecie dzieciństwa, rodziców... „Boski parasol”: W myślach tulę się do łona matki, / jak kiedyś, / gdy byłem jeszcze pod jej sercem. / Wtedy gorącą modlitwą / wyprosiła powrót ojca z wojny.

Ważną niezbędną cząstką duchowości autora „Na rozdrożu” jest Kościół. Obrzędowość religijna, pamięć „Wokół nadziei”: ...Przygotowuję się duchowo do niedzielnej mszy / odprawianej w domowym zaciszu. / Nachodzą mnie dziwne skojarzenia, / doczekałem chwili / kiedy telewizor stał się ołtarzem. Obok niej liczne odwołania (typowe to dla autora) do dnia codziennego, do spraw społecznych, politycznych. Stanisław Chutkowski żywo i szybko reaguje na wydarzenia z telewizji, dziennika, komentuje, protestuje, wierzga.

Część druga książki to wiersze dedykowane rodzinie, bliskim, osobom z twórczego kręgu literackiego. Wzruszają teksty poświęcone zmarłym kolegom, których cień ciągle kładzie się na kartki pamięci, autor wspomina między innymi Andrzeja Ogrodowczyka i Tomasza Rębacza. W tym cyklu odnajdujemy również towarzyskie realia, nazwiska poetów założycieli „stolika poetyckiego, Jolanty i Stanisława Szwarców, a także Jerzego Beniamina Zimnego, któremu poeta zadedykował wiersz drapieżny (ale czuły), „Jastrząb z gołębim sercem”: ...Krąży w poetyckiej przestrzeni Poznania / jako drapieżnik myśli. / wypatruje głodne poezji młode talenty, / służy radą, aby poszybowały / lotem jaskółki w niebo wzięte.

Nasz autor nie gardzi też wydarzeniami z kręgu literackiego jak i inżynierskiego. Stąd i relacje, anegdoty z wydarzeń towarzyskich, sytuacje, sylwetki, wspominki.

We wspomnianym cyklu także liczne, typowe dla poety odwołania do dzieciństwa, Kraju nad Wisłą, do domu, w którym w Wigilię całowało się ojca w rękę, a chleb znaczyło krzyżem. Wiersz „Chaber”: ...nieświadomy jutra, trzymam się gromady / nasadzonej w minionym czasie. / Z nadzieją na jeszcze jeden sezon, odnajduję się wśród polnych stokrotek, fiołków, niebieskich dzwonków, ogrodowej nasturcji i zgarbionych słoneczników.

Książkę zamyka cykl „Paradoks czasów” silnie zaznaczający kontrast między czasami dzieciństwa a wiekiem męskim. Wyostrzeniu ulegają tu obrazy, symbole kontrastujące „tam – tu”, „dawniej – dzisiaj”. Bohater tych wierszy staje „między”. Trudno o wybór. Utracone nie wróci a „nabyte” w metropolii nie satysfakcjonuje. Zapewne – paradoks sytuacji. Na szczęście jest jeszcze Słowo. Ono, jak Arka „między dawnymi a nowymi laty”. To ono zawróci nas, znów zaniesie do kraju dzieciństwa. Jest i nadzieja w tych wierszach. Może otworzą się (jak w wersach) „Wrota czasu”? Nadzieja w sacrum, w konfesji i oczyszczeniu się... W powrocie do nadziei, do Kościoła. ...Będziemy krążyć w kosmicznym śmietniku. / Czekać na otwarcie wrót czasu / z których wyłoni się inność. / Może w niej / będzie nowe odpuszczenie i zadośćuczynienie. Na koniec wypada dopisać, że znaczącą zaletą twórczości Stanisława Chutkowskiego jest jej przystępność. Także swoista aktualność, bo poeta żywo i szybko reaguje na wydarzenia środowiskowe, społeczne i polityczne.

W innej sytuacji wobec wiersza znajdujemy Józefa Zdunka. Pisarza – zasłużonego historyka krotoszyńskiego regionu, redaktora i autora licznych publikacji, periodyków, kolekcjonera ekslibrisów... Autor sześciu książek poetyckich... Tu także poeta poprzez słowo wstępne objaśnia swą twórczość: Główny wątek stanowią zagadnienia filozoficzne dotyczące ludzkiej egzystencji w świecie wielości wyborów prezentowane z pozycji różnych ról życiowych. Nie brak także odwołania do miejsc i sytuacji, także takich w których tracimy poczucie bezpieczeństwa i wolności. Pojawiają się pytania, jaki człowiek ma wpływ na to kim jest i jego oddziaływanie na społeczeństwo w którym żyje. / A więc „bezpieczeństwo, wolność” a w końcu wstępu dopisana i „przyjemność”. Te stoickie pojęcia przywołują też postawy dawnych pisarzy, m.in. naszego renesansu... A więc nie „ja, ja, ja” lecz Ktoś bardziej, Ktoś jeszcze. To twórczość zwrócona do tzw. szerokiego odbiorcy. Klarowna, jasna, pełna dobra i optymizmu. Wiersze przeplatają autorskie zdjęcia – ulubiony pejzaż, znajoma uliczka, drzewo, koń...

Książkę otwiera wiersz „Czas w bezkresie istnienia” / czas w bezkresie istnienia/ wypełnia człowiek i natura/ jeśli bezkres istnieje/ gdzie jego początek/ gdzie punkt wyjścia/ Jaki cel jaka przyczyna/ początek bez udziału/ człowieka/ odległy i niewyraźny/ jak mgła/ później historia/ zapisana w archeologii/ i księgach/ dla przyszłych pokoleń. Zgodnie ze swymi założeniami, autor obdarza czytelnika dobrymi radami, otwiera się na piękno, dobro. Niewątpliwym walorem książki są obrazy przyrody. Kolorowe, pełne świateł i zapachów... Matka Natura towarzyszy przeżyciom poety. Wszystko zależy od niej, człowiek, zwierzę, roślina. „Marsze demonstracyjne (...) pozostaje niesmak”. Ludzie przemijają jak chmury, jak u Horacego „Eheu Postume, Postume labuntur anni...” „cumulusy”: na niebie obłoki / piękne cumulusy / wypiętrzają się / zmieniają kształty / i znikają / niewolnice wiatru / pchane w nieznane / budzą wyobraźnię / i myślenie / spokojne / sympatyczne ptaki / lecą donikąd.

Często wraca w tych wersach motyw sumienia. To sumienie mówi najwięcej o człowieku, o jego świecie. I ten motyw Horacjański z prochem i cieniem... Mikrokosmos („Noc rześka...”): pająk, kromka chleba, łza i milczenie – mówią więcej o człowieku i jego świecie niż zapisane tomy – deklaruje autor. To również twórczość zwrócona do szerokiego czytelnika. Jasna, otwarta, programowo unikająca eksperymentu, ryzykanckiego języka. Otwarte serce i Słowo patronują drodze twórczej Józefa Zdunka.

Jerzy Grupiński

 

__________________

Danuta Ewa Dachtera, „Więź poza śmierć”, Wydawnictwo Atena, Poznań 2021.

Stanisław Chutkowski, „Na rozdrożu”, Wydawnictwo Kontekst Poznań 2020.

Józef Zdunek, „Czas wypełniony”, Wydawnictwo rhytmos Poznań 2021.

 

W tekście portret Jerzego Grupińskiego autorstwa Zbigniewa Kresowatego.

Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzy_Grupi%C5%84ski

 

 

Plakat

 

 

 

Plakat

Jerzy Stasiewicz

 

Widziane światy Františka Všetički 

 

Prawda o Don Kiszocie

 

Pozbyć się oślej upartości

jak Rufio pilnujący szlaku – – –

 

Okulbaczony domorosłym filozofem

Szancho Pansą dźwigającym na barkach

szaleństwo swego pana

– obietnica władzy na wyspie –

widzącego: w wiatrakach olbrzymy

w płatach śmigieł upadłe anioły

ciągnące ukochaną Dulcyneę na zatracenie.

Słyszący głos:

– Luby dobyj miecza jam  warta krwi.

 

Zagubionym traktem leśnym

na rozkracznym Rosynancie rycerz szuka

szczęścia z pieśni trubadura – – –

wąwóz, przełęcz, góra

gdzie jest skryptu skóra –

opis losów błędnego rycerza.

Nikt do dziś nie odgadł? Dokąd zmierzał?

 

A ja wiem...  Alonzo Quejana

pod tekturowym hełmem był łysy

bruzdy spalonego czoła – gościniec do Nysy,

którym parł na oślep, w galopie,

rąbiąc przekaźniki telefonii komórkowej.

 

Szkic rozpocząłem swoim wierszem drukowanym w międzynarodowej antologii poezji Poezijos tiltai (Wilno 2020) i tłumaczonym przez Editę Masiulianec na język litewski. Bardzo – że tak powiem – konweniujący terytorialnie z okładką książki Nábřeži nón / Nabrzeże non  (Prudnik 2021) Františka Všetički – zawierającej 34 owe nony po czesku – w przekładzie na język polski Wojciecha Ossolińskiego.

Twórca obrazu Paweł Pałczyński na prośbę Wojciecha, pragnącego czymś wyjątkowym obdarować  Františka na kolejne urodziny – a sporo już ich obchodził docent Všetička – jak często prostuje – mówiąc: – nie mylcie docenta z profesorem, różnica między tymi stopniami naukowymi w Czechach wynosi zaledwie 100 koron.

Paweł Pałczyński użył surrealistycznego sposobu obrazowania Salvadora Dali i karykaturalnych postaci z czytelną symboliką Jerzego Dudy-Gracza, pracując nad płótnem. Obraz zawisł w profesorskiej (docenckiej) sypialni na wysokości wzroku leżącego. A po czasie posłużył jako okładka książki. I cóż on przedstawia? Ano... Františka jako Don Kichota, okutego w zbroję bez hełmu, z długą  piką, zakończoną staroświecką stalówką. Dosiada Rosynanta. I patrzy z wysokości na giermka. O krok za mistrzem Wojciech odziany w podartą szatę – to chyba te słynne dżinsowe ogrodniczki, które poeta „wtedy... zawsze młody” nosił przez dwadzieścia lat – na maleńkim osiołku – katalońskim symbolu mądrego i spokojnego, lecz upartego dążenia do celu. Patrzy na mistrza pełen podziwu i uwielbienia. Przez okulary powiększające stokroć wielkość mentora. Podążają asfaltową drogą przed siebie. Może pochłonięci dyskusją? W dali widać góry, to nie Sierra Morena tylko nasze Opawskie. Po prawej zwalony wiatrak... czas zrobił swoje i brak prawa własności. A po lewej wrak czołgu. Lud czeski owiany wiatrem wolności 68. roku, uśmiercił stalowego, radzieckiego kolosa. Głowy obu jeźdźców nieproporcjonalnie duże – wiedza gdzieś musi się zmieścić! W obrazie każdy widzi to, co chce. Zwłaszcza Stasiewicz, który obu twórców zna od dziesiątków lat. I pojąć nie może jak te dwie wybitne osobowości znajdują wspólny język. A początek ich przyjaźni datuje się jeszcze na XX wiek.

Parę słów o Františku Všetičce: urodził się 25 kwietnia 1932 roku w Ołomuńcu. Jest teoretykiem literatury, prozaikiem, poetą i tłumaczem. Jego teoretyczne myślenie kształtował anglista ołomunieckiego uniwersytetu Ladislav Cejp i rosyjska szkoła formalna. Interesuje go, z racji profesji, poetyka dzieł literackich.

W latach 1961-1963 pracował jako bohemista w Instytucie Pedagogicznym w Gottwaldowie (Zlín), a od roku 1964 na Uniwersytecie Palackiego w Ołomuńcu. Jako teoretyk literatury zajmuje się literaturą czeską, słowacką, polską i rosyjską. Łącznie opublikował ponad 30 książek, przeważnie literaturoznawczych (Václav Říha,Josef Štefan Kubín, Kompoziciana itd.). Jest autorem pięciu powieści: Před branami Omegy, Daleký dům, Léta legionů, Otevírání oken i Kuděj aneb Krása kuráže. Felietony poświęcone literaturze zamieszczał w dotychczas wydanych książkach: Vnitřní vitráže, Olomouc literární (cztery tomy), Morava a Slezsko literární, Rakousko literární i Polsko literární. Opublikował również 3 tomiki wierszy: 57 + 5 haiku, Hájemství haiku, Návratnost nóny. Tłumaczy między innymi wiersze. Dotąd opublikował tomiki następujących poetów polskich: Jana Pyszki, Zygmunta Dmochowskiego, Waltera Pyki, Tadeusza Soroczyńskiego, Jerzego Kozarzewskiego, Danuty Kobyłeckiej, również jej  monografię o Jerzym Kozarzewskim, Wojciecha Ossolińskiego, Jana Szczurka, Urszuli Tom i Piotra Horzyka. Pracuje w kolegium redakcyjnym czasopism „The Peculiarity of Man” (Toruń-Kielce) i „Inskrypcje” (Siedlce).

W roku 2015, podczas pobytu w Polsce, za całokształt twórczości uchwałą Warszawskiej Kapituły odznaczony został Złotym Wawrzynem Literackim.1

Dla tych, którzy znają Všetičkę jedynie z jego książek, może nie dość jaskrawo odczytują (wychwytują) pewien jego rys, który w obcowaniu osobistym, w rozmowach zdaje się cechą dominującą Františka inteligencji: mianowicie czeska (morawska) złośliwość, podszyta dowcipem złośliwość, wyostrzona jak brzytwa, lśniąca jak piana piwa „Opat”. Rozmowa zawsze iskrzyła od takich cięć, które zadawał – nawet w czasie znakomitych wykładów o literaturze i pisarzach czeskich – przyciszonym głosem z dziwnym miękkim akcentem i czartowskim uśmieszkiem na wargach. Wykładami doszczętnie pochłonięty – jedna z wizyt z Danutą Kobyłecką w Stasiewiczówce – dolałem coś mocniejszego do herbaty, wielokroć, nawet nie poczuł. Zdziwił się tylko, że sam opróżniłem całą butelkę. Wieczorem z Kresowatymi oglądaliśmy mecz piłkarski Polska – Rumunia u Danusi i Tadeusza Zająców – przyjaciół poetów, mających  monitor jak wrota  garażu – František kibicował przeciwnikowi, jako że wojska Nicolae Ceausescu nie wzięły udziału w interwencji czechosłowackiej. Jego znakiem rozpoznawczym na promocjach książek i wieczorach autorskich – nawet własnych – było zaprezentowanie w języku czeskim tekstów autorów polskich obecnych na spotkaniu. Wszystko w translacji gościa z Ołomłuńca.

Lubił i zaskakiwać po odczycie pytaniem: – czyj to liryk? Doświadczyłem tego osobiście zapatrzony w kształty niewieście z pierwszego rzędu. Od tamtego – pamiętnego – wieczoru stałem się wzorem słuchacza... A może upływający czas studzi instynkt? O Boże! Tu wiele na temat relacji męsko-damskich – satyrycznie oczywiście – mógłby dodać Wojciech Ossoliński rocznik 1949 – prudniczanin. Autor 13. tomików poetyckich. Redaktor książek literackich (antologie, almanachy, wydania autorskie podparte wstępami). Były lider wielu grup poetyckich. Aktywny organizator spotkań literackich. Tłumacz poezji Františka Všetički. Poeta, satyryk, felietonista. Jego utwory prezentowano w polskiej i czeskiej prasie literackiej i wydaniach międzynarodowych. Wielokrotny laureat konkursów poetyckich. Odznaczony Medalem Honorowym im. Jakuba Wojciechowskiego, Srebrnym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis i wielu innymi.

Zaciekły dyskutant i polemista. Wychwytujący w zapisach mowy wiązanej: miałkość i płytkość. Potrafiący wycisnąć – z dziesiątek wierszopisów i poetes, obdarzonych atrybutami typowo... nieliterackimi – ciecz grafomana do ostatniej kropli, do łzy niewiedzy i braku logicznego zamysłu. Czasem rozpędzony potrząśnie i „autorytetem”, co nie zjednuje mu przyjaciół. Ale na dobre wychodzi literaturze.

W takim klimacie przebiegają rozmowy Wojciecha z Františkiem. Františka z Wojciechem. Ludźmi pióra potrafiącymi mówić, ale i słuchanie nie jest im obce. Czego przykładem tyluletnia współpraca i przyjaźń – czasem kolczasta.

Za materiał wyjściowy do pracy przekładowej nad książką Nábřeži nón / Nabrzeże non, posłużył czeski tom Františka Všetički Návratnost nóny opublikowany w H&H w 2019 roku, a sfinansowany „s podporou grantu Olomouckého kraje” (odpowiednik naszego województwa). I zawierający 68 non ułożonych zgodnie z zamysłem autora. Ale czymże są owe nony? David Voda w posłowiu „Smak nieśmiertelności, czyli nony” sięga do słownika poetyckiego Jozefa Bruknera i Jiřího Filipa, który sucho oznajmia: Strofa włoskiej poezji renesansowej, pierwotnie złożona z dziewięciu-, dziesięcio-sylabowych wersów z obrazem rymowym: abababccb (...), należy już do historycznych rekwizytów poezji. W słownikach, które posiadam jest tylko objaśnienie „nony muzycznej”. A do biblioteki strach iść. Więc Wikipedia: „Termin może oznaczać albo każdą strofę dziewięciowersową, albo konkretną strofę dziewięciowersową pochodzenia włoskiego. Za wynalazcę włoskiej nony uchodzi Dino Campagni, domniemany autor dzieła L’intelligenza. Włoską strofę spożytkował również Gabriele D’Annunzio w  wierszu II dolce grappolo z tomu L’lsottèo (1886). Strofy dziewięciowersowe mogą być oparte na trzech lub czterech rymach. Strofę dziewięciowersową trójrymową Alfred Tennyson wykorzystał w znanej balladzie Pani z Shalott. Strofy Tennysona rymują się aaaabcccb. Najwyżej cenioną strofą dziewięciowersową jest zapewne strofa spencerowska, której używały dziesiątki poetów, w tym Walter Scott w lirycznych partiach poematu The Lady of the Lake. W tym samym dziele poeta zastosował również inną, czterorymowaną strofę dziewięciowersową (abaabccdd). Felicia Hemans w poemacie The forest sanctuary zastosowała strofę dziewięciowersową rymowaną ababccbdd. Zwrotkę dziewięciowersową będącą oktawą (abababcc) wydłużoną o jeden wers (abababccc) zastosował angielski poeta z XVII wieku Phineas Fletcher w poemacie The Locusts, or Apollyonists. Później schemat ten przejął od niego Francis Quarles. Cztery rymy, dziewięć wersów w schemacie ababbccdd spożytkował w utworze Twicknam Garden John Donne. Strofy dziewięciowersowe o różnych układach współbrzmień wykorzystywał Robert Browning. Dziewięciowersowa w zapisie jest też zazwyczaj strofa Balassiego. W Polsce strofa dziewięciowersowa nigdy nie była tak popularna jak oktostych albo oktawa. Pojawiła się wprawdzie już w średniowieczu (w pieśni Cesarzewno wszech   najświętsza), ale pozostawała na uboczu. Strofy spenserowskiej używali Juliusz Słowacki i Jan Kasprowicz – poeta młodopolski – zastosował ją w wierszu Oni i my z cyklu Z padołu walki. Rymy ababcbcdd. W literaturze czeskiej strofę dziewięciowierszową rymowaną ababccdcd  w wierszu Svatý kraj z tomiku Českie pisane zastosował Josef Václav Sládek. Natomiast klasyczną strofę spenserowską w utworze  Stvořeni světa  wykorzystał Jaroslav Vrchlický. Poeta ten wypracował też oryginalną zwrotkę dziewięciowersową, rymowaną ababcccdd, o wyraziście skontrastowanych wersach. Użył jej w wierszu  Ekloga V z tomu  Eklogy a pisně.” Jest jeszcze jeden tytan czeskiej poezji Vitězslav Nezval jak doczytał się Voda „ u Bruknera z Filipem”, ale jego wymienić Wikipedia zapomniała.

Kiedy doszło do aktu tchnienia – poczucia w sobie wiatru Boga – owej siły danej człowiekowi-poecie czującemu możliwość uniesienia na barkach słów prawdy (zawierzone beneficium) i przekazanie jej czytelnikowi w uncji utworu obwarowanego wersyfikacją i sylabotoniką. I co było motywem sięgnięcia w przeszłość? „(...) dlaczegóż sobie ten Všetička – pyta David Voda po hrabalowsku – tak chętnie nakłada pancerz z brązu starej włoskiej strofy? Na pozera czy flagelanta nie wygląda. (...) Dosłownie w chwili, kiedy czytałem nonę „W winnicy”:

 

Do winnicy przyszedł młody winiarz,

gdy z przedświtu zerkało już rano.

– Jak tu pięknie niezmiernie – pomyślał

i ją całą w okamgnienie zgarnął.

W głębi domek, uwierz, to nie miraż,

starą klamkę damskie szatki barwią.

W środku ona. Naga, pełna soków.

Czy się winiarz odda jej urokom?

Zgrzytem zamka cenzor w scenę wtargnął.2

 

Zrozumiałem, muza mnie rąbnęła – gdy Všetička glosuje, filozofuje, rymuje, wtedy tak naprawdę bosko się bawi. Ale bawić się tak (jak bóg) można tylko wtedy, kiedy potraficie <<tańczyć w kajdanach>>, jak pracę poetycką z rymem określił, dziś już niewątpliwie pokryty rdzą, klasyk. Taki taniec ma swoje kroki, swoją tektonikę; w czymś jest jak architektura, też, jak mawiał Gottfried Semper, nie jest niczym innym niż – zamarzniętą muzyką”. Prawda. Wszystko prawda. Mnie jednak wydaje się – abym w tej dyspucie wyłuszczył istotę zagadnienia – że stosunek poety do rzeczywistości w nonach jest inny niż zazwyczaj w jego pismach. Anegdota jest nie punktem wyjścia, ale najistotniejszym materiałem twórczym. Rzadko kiedy dane nam głęboko wejrzeć w warsztat poety. I każdemu kto patrzy/patrzył z bliska na ludzi (Ossoliński, Kresowaty, Stasiewicz) i wydarzenia („Boże Narodzenie”, „Trzej jeźdźcy”, umykające miesiące – od „ Stycznia” po „ Grudzień”) splatające się w  Nabrzeże non. Podziwu godnym jest właśnie to, jak lekkimi muśnięciami – niby szkic – Všetička potrafi codzienną rzeczywistość zakląć w poezję. I na mały krok odstępując od anegdoty umie jej nadać olbrzymie znaczenie symbolu. František w tworach imaginacji nie zaciera związków z rzeczywistością, ale je jakby uwypukla. Tu trzeba doświadczenia życiowego (za cztery miesiące ukończy 90 lat). Wiedzy nabytej z ksiąg i apokryfów, wymiany myśli pisarskiej i filozoficznej, obcowania z malarstwem, podróży. Nawet szperania w archiwach, przerzucania rękopisów, starodruków. By wyjść z tajemnicą własnego wnętrza – Nie bój się:

 

Nie bójże się, nie bój się tak bardzo,

a jeśli to tego, co tkwi w tobie.

Nie wierz ulicy, nią mądrzy gardzą,

spoglądaj wyżej, tam masz odpowiedź.

Przed tobą pustka, więc po co z tarczą?

Zawsze przed sobą mam siebie – powiedz.

Gdy wielbisz wielu, nie będzie lepiej.     

We wzroku innych nie będzie ciebie.    

Czego zapragniesz – wiedz – znajdziesz w sobie.3   

 

A potem z wielką atencją oddać „ hołd dla mistrza” Ossolińskiego:

 

Ossoliński

 

Woj Ossoliński wierszem się gryzie,

wadzi ze słowem, ze składnią igra.

Jak mam mu pomóc, gdy – zaśnij – słyszę.

Zanim zasnąłem, szczerze podziwiam

upór, zasadność Wojtkowych zbliżeń.

W kąt cisnął harfę. Wena na witraż!

Zręcznie przetworzył oporną nonę,

wiersz mi rozświetlił, ustawił w pionie.

Piękne więc dzięki i hołd dla mistrza.4

 

Wiedział przecież, że stawia prudnickiego satyra na pozycji Syzyfa? Wojciech jednak jak wprawny grotołaz, przedarł się przez ciemne, ciasne, oślizłe tunele języka i znaczeń. Opierając się na własnej intuicji sensu słów, zwrotów. Tworzył niekiedy nowe powidoki, by „komnata” nony tętniła życiem. Przecież odnosi się i do świata realistycznego, i metafizycznego, ale z tą rzeczywistością – jak  pisałem wcześniej – wyczuwalną. Co znakomicie oddał Ossoliński w translacji, nie gubiąc czystości zamyślenia twórczego poety z Ołomuńca. Tak wyczulonego na każdy zgrzyt.

Dobre słowo należy się także Magdalenie Sajewicz za całościowe złożenie i wytrwałe czuwanie nad wysoką jakością książki.

Jerzy Stasiewicz

 

____________________________

1 Nábřeži nón/ Nabrzeże non, s. 81.

2 Tamże, s. 29.

3 Tamże, s. 11.

4 Tamże, s. 75.

František Všetička, Nábřeži nón/ Nabrzeże non. Przekład: Wojciech Ossoliński. Wydawca: Agencja Sportu i Promocji w Prudniku, Prudnik 2021, s. 86.