Jerzy Lengauer
Kłamstwa
Kłamiemy, żeby nakarmić swoje ego? Czy to powoduje, że krzywdzimy najbliższych? Jak to się dzieje, że jedna, druga lub trzecia opowieść będzie determinować dorosłe życie własnych dzieci, ich stosunek do rodziców? Dlaczego megalomania dawno nieżyjącego krewnego może być powodem pytań o moralność własnego ojca? Oto jedne z wielu pytań, które zadaje Enrique de Hériz czytelnikowi w „Kłamstwach”, powieści o dziadku Simónie, która stworzyła całkiem inną opowieść...
W latach dwudziestych, gdy Hiszpanią rządzili dyktatorzy, w jednej z wąskich, zaciemnionych uliczek dochodzących do któregoś z barcelońskich rynków znajdował się sklepik warzywny. Jego wnętrze przesiąknięte było zapachem cebuli, zaplecze zaś zgnilizny, stęchlizny i pleśni. Czy, gdyby syn właściciela tego bardziej straganu niż sklepu nie sprzeciwił się w myślach planom swojego ojca, nie narodziłaby się w owym śródziemnomorskim kąciku megalomania - przyczyna rodzinnych kłamstw w kolejnych dwóch pokoleniach? Oszustw tak bardzo zakorzenionych, że sięgających aż do trzynastego wieku, do wioski gdzieś między Barceloną a skalistymi wysepkami Formigues, zatoki, na wodach której rozegrała się jedna z bitew krucjaty aragońskiej, a nawet do siódmego wieku, w opowieści o wygnanym z dworu chińskiego cesarza poecie Li Po.
Dobroduszny i łatwowierny czytelnik zrazu nie zwraca uwagi na niuanse rodzinnych stosunków. Drobne kłamstewka, przemilczenia, unikanie odpowiedzi, wykręty i wynikające z tego sprzeczki, krótkie kłótnie, złość raczej bawią niż są podejrzane. Tytułowych kłamstw szuka gdzie indziej, czeka na punkt zwrotny w fabule. Niczego specjalnego nie oczekuje także od pierwszych dwóch, trzech zdań książki. Tym bardziej, że kursywa sugeruje wspomnienia, może dziennik, pamiętnik lub narrację głęboko ukrytych myśli. Dopiero, gdy zadomowi się w przestrzeni między katalońskim wybrzeżem Morza Śródziemnego a gwatemalską dżunglą, a bohaterowie powieści zajmą w niej odpowiednie miejsca i najważniejsi z nich zaczną zadawać pytania, czytelnik gorączkowo zacznie oczekiwać na nie odpowiedzi, z niecierpliwością wyglądać kolejnych wydarzeń, wyznań i opowieści. Zanim jednak się doczeka, musi usiąść w pozbawionej elektryczności chatce z Isabel Azuerą do rodzinno-antropologicznych zapisków o kulturze śmierci, zaś w sklepie papierniczym w Barcelonie kupić z Sereną zeszyty i rozpocząć z nią spisywanie sagi rodzinnej.
Enrique de Hériz dokonał rzeczy niebywałej. Nie dość, że odważył się powierzyć opowieść narratorce, to pierwiastek żeński podwójnie zdominował fabułę, zdecydowanie odsuwając męskie postacie na bok, obsadzając je w rolach, w jakich będą sobie życzyły obie panie. To one, sześćdziesięciodziewięcioletnia antropolożka i jej córka, niepodzielnie rządzą i dzielą, zadają pytania i szukają odpowiedzi, odpowiadają za nastrój w powieści i tworzą rodzinną atmosferę. Jedna, kołysząc się nago w wodach laguny gdzieś w Gwatemali, druga krążąc między Barceloną a wioską Malespine nad zatoczką zwaną „łazienkami Rosjanki”.
W momencie, gdy Isabel, matka trojga dzieci - prawnika, muzyka-pianisty i meteorolożki oraz żona byłego malarza i żeglarza, staje się poniekąd z własnej winy ofiarą koszmarnej pomyłki, jej jedyna córka, opiekująca się ojcem tracącym z powodu choroby kontakt z otaczającą rzeczywistością, rozdrapuje zasklepioną, acz swędzącą ranę rodzinnej megalomanii.
Narracja Isabel jest zrazu przytłoczona a to wyrzutami sumieniami, a to szukaniem właściwego uzasadnienia wyjazdu do Gwatemali. Z biegiem czasu więcej miejsca poświęca aktualnym wydarzeniom, których jest bohaterką. Gdy następuje moment kulminacji, do głosu dochodzą wspomnienia antropologicznych podróży, próby usprawiedliwienia i znalezienia przyczyn obecnych decyzji w pracy zawodowej, która na lata rozdzielała ją z domem, mężem i dziećmi, sprawiając, że stała się żoną i matką postrzeganą jako pragmatyczna, nieco oschła i oziębła, w zasadzie nie wtrącająca się w życie swoich najbliższych. Nie sposób w tych wynurzeniach nie znaleźć niechęci Hériza do takiej postawy. Czy to jest zarzut w stosunku do naukowców, profesorów, akademików, którzy za ideę swojej pracy płacą pozostawieniem życia rodzinnego samemu sobie? Jakby z brzegu rzeki, który jest zarośnięty sitowiem i listowiem ich badań, prac, referatów, wykładów, sympozjów, artykułów w naukowych czasopismach, seminariów i przewodów doktorskich, jedynie zerkają na bawiące się w wodzie dzieci, nie przeszkadzając, nie ingerując, nawet nie ganiąc. Jedynie wyjątkowe wydarzenie może spowodować fizyczną reakcję. Autor „Kłamstw” przykłady takich wydarzeń oczywiście podaje. Choroba męża, która przykuwa go do wózka inwalidzkiego i przenosi świadomość w rejony nieznane najbliższym. Jakby była to wyjątkowo okrutna złośliwość w stosunku do Izabeli. Swojego rodzaju próba pokazania jej własnego stanu na przykładzie ukochanego. Wielomiesięczna śpiączka wnuka Luisa, podczas której przewraca się do góry nogami życie Pabla, jego ojca, najstarszego syna Isabel. Czytelnik jednak nie pamięta, żeby Hériz opisał choćby jeden dzień, podczas którego Isabel Azuera stała przy wózku Julia, czuwając, żeby nie zsunął się z jego kolan wełniany koc. Nie przypomina sobie też babci przy łóżku Luisa, co pozwoliłoby odetchnąć jej synowi. Od czego zatem Isabel próbuje uciec, po czym odpocząć, jaki bałagan spowodował potrzebę uporządkowania myśli? Śmierć. Nie rytuał, nie obrzęd, nie ceremonia, lecz jej śmierć, którą sobie Isabel wymyśliła. Jej życzenie o kilkutygodniowym, może kilkumiesięcznym odejściu w środek dżungli i zmartwychwstaniu już odkupionej spełnia się przewrotnie. Wpada w nurt rzeki. I tu autor zastosowuje niezwykły zabieg pisarski. Dołącza Isabel do świata duchów, dusz mieszkających pod lustrem wody, skąd, już poprzez jej naukowy świat, wychodzi na brzeg dołączając do badanych przez lata plemion nie mających dotąd kontaktu z białym człowiekiem. Równocześnie antropolożka odnajduje słowa, którymi opisuje rodzinę. Wartki prąd stawia przed nią męża, po kolei każde z dzieci, kłamstwa, tajemnice, megalomanie, wybujałe ego. Kara jest surowa, ale wyciągane z niej wnioski oczyszczające. Gdy antropologia powoli w umyśle Isabel traci na wyrazistości, jaskrawa staje się historia rodziny, co przewartościowuje dotychczasowe priorytety. W tym samym czasie oddalona od niej córka Serena podświadomie szuka matki. To córka, dotychczas ukryta za braćmi, wielkim kompozytorem i znanym prawnikiem, staje się Isabel niezbędna.
Nad Oceanem Atlantyckim łączą się dwie dłonie, dwa umysły, uzupełniają emocje. Kto zaczyna pierwszy mówić? Nie wiadomo. Obie narracje czasami wydają się jedną. Mocy nabierają rodzinne rozliczenia. Isabel przywraca jasność swojej pamięci, choć ciągle ma obawy. Serena bez żadnych skrupułów drąży, wyciąga. Bezkompromisowo obnaża i łamie tabu. Nie boi się, choć bywa, że się myli, nazywać po imieniu wydarzenia i zachowania, których nie była świadkiem. Z jednej strony jest rozemocjonowana, z drugiej przerażająco logiczna. Opowiada od nowa rodzinną historię i wręcz widać jak wyzywająco wydyma usta lub pojawia się na jej twarzy pełen ironii uśmiech, bezczelnie podkreślający pewność siebie.
Mimo, że Heriz zapewnia czytelnikowi wspaniałą karuzelę kilku fabuł, od siódmego wieku w Chinach przez trzynastowieczną bitwę morską, lata dwudzieste ubiegłego wieku aż po współczesne czasy telefonii komórkowej, nie unika ckliwości i chyba... przewidywalnej nudy zakończenia. Tyle, że zakończenia są dwa. Jedno dla Isabel, drugie dla Sereny. Czy może raczej jej dziadka Simóna. To drugie jest o wiele bardziej satysfakcjonujące.
Jerzy Lengauer
Grzegorz Pełczyński
Kresy i literatura
Polscy pisarze stworzyli nader liczne dzieła, w różnoraki sposób związane z ziemiami wschodnimi niegdysiejszej Rzeczypospolitej, zwanymi Kresami, obok których na pewno nie można przejść obojętnie. Nawet całkowite ignorowanie tej twórczości świadczy o tym, że są one ważne. Dlatego chyba warto, wraz z jej badaczami, zastanowić się, na jakich podstawach owa literatura kresowa się opiera. A poza tym, jaką rolę odgrywa.
W pierwszej kolejności pojawia się tutaj problem z definicją tego działu literatury. Same Kresy Wschodnie to już zagadnienie wielce zawiłe, choćby z tego powodu, że nie wiadomo dokładnie, jaki obszar obejmują. A definicja literatury kresowej zdaje się nieodzowna, by rozstrzygnąć, czy dany utwór do niej należy czy nie. Do takich rozstrzygnięć mogłyby posłużyć życiorysy pisarzy. Jednakże ich życie nie zawsze wyraża się w tym, co napisali.
Bolesław Hadaczek, wybitny znawca literatury kresowej, twierdzi, że stanowi ona ogół utworów związanych tematycznie z Kresami. W takim razie o przynależności do niej decyduje ostatecznie temat wiersza czy powieści. Dalej zauważa, iż wśród piszących o Kresach tematem podejmowanym najczęściej jest wojna, ponieważ na tych terytoriach wojny wybuchały dosłownie w każdym pokoleniu. Równie często też na kartach swych dzieł przedstawiają życie ziemiaństwa, będącego na Kresach dominującą grupą społeczną. Następny temat to wielokulturowość, tamże bowiem współżyły ze sobą kultury licznych wspólnot różniących się miejscem w hierarchii społecznej, przynależnością etniczną, a ponadto religią albo wyznaniem. Z kolei przestrzeń czyli pejzaże nadniemieńskie, nadberezyńskie, naddnieprzańskie, miejsca akcji utworów beletrystycznych, opiewane również w poezji. Ostatni temat stanowi pamięć i nostalgia, wynikające z konieczności zapamiętania tego wszystkiego, co przepadło podczas rozlicznych konfliktów zbrojnych, choć wiąże się to nierozerwalnie z dojmującą tęsknotą.
Nie można nie dostrzec, iż, oprócz charakterystycznych tematów, w utworach pisarzy kresowych obecne są mity kresowe. Eugeniusz Czaplejewicz dowodzi, że „literatura kresowa to nie rzeka, lecz całe dorzecze »mitów« i odpowiadających im utworów”. Wspomniany Hadaczek mówi o ciemnym i jasnym micie kresowym. Ciemny został wywiedziony z kresowych dziejów, z ich licznymi i strasznymi wojnami. Natomiast ten drugi stanowi pochodną pięknych wspomnień z okresu pokoju. Oba w jakiejś mierze przypominają kresowy mit heroiczny oraz mit arkadyjski, które dostrzega Jacek Kolbuszewski. Także o dwóch podobnych i wzajemnie się dopełniających mitach kresowych mówi Krzysztof Uniłowski – są to mity (prze)trwania i zagłady.
Jednakże Hadaczek nie zadowala się jedynie dychotomicznym ujęciem mitologii kresowej, a zwraca uwagę na szereg mitów szczegółowych. Bodaj najstarszy z nich opowiada, że wschodnie rubieże Rzeczypospolitej to ni mniej więcej, tylko przedmurze chrześcijaństwa – antemurale christianitatis – chroniące wręcz całą Europę przed muzułmanami (Turkami, Tatarami), a także przed schizmatykami (Rosjanami). Kolejny mit, pod pewnym względem zbieżny z poprzednim, utożsamia obecność Polaków na Wschodzie z misją cywilizacyjną. Mieli oni na tamtych ziemiach zaszczepiać cywilizację zachodnią (łacińską). Zaś mit jagielloński głosi umiejętność tworzenia przez nich wielonarodowych organizmów państwowych i to nie za pomocą miecza, lecz w wyniku pokojowego scalania. Podług mitu polonocentrycznego – który pojawił się po upadku powstań narodowowyzwoleńczych w XIX wieku – Kresy są zagrożone rusyfikacją, przed którą usilnie należy je obronić. Nie mniej ważny jest mit początku, dotyczący genezy narodu polskiego, którego protoplaści przybyli ponoć właśnie ze Wschodu. I wreszcie na końcu wymienić jeszcze należy mit piękna, które stanowić miało nieodłączną cechę Kresów Wschodnich.
Utwory literatury kresowej, a więc podejmujące wymienione wyżej tematy i w których w taki czy inny sposób przejawiają się wymienione mity, były tworzone już w wieku XVI. Takowe powstają także współcześnie, na co przykładem są książki Stanisława Srokowskiego czy Wiesława Helaka. Aczkolwiek najważniejszym dziełem tej literatury pozostaje niewątpliwie wciaż Pan Tadeusz Adama Mickiewicza, wydany w Paryżu w roku 1834.
Jeden jej okres, chronologicznie zbieżny z ostateczną zagładą Kresów, wydaje się szczególnie istotny. Nina Taylor jego początki – na emigracji – datuje od 1942 roku, kiedy to wyszedł w Londynie tom zatytułowany Kraj lat dziecinnych, pod redakcją Mieczysława Grydzewskiego, ze wspomnieniami kilku pisarzy kresowych, zaś w Buenos Aires Florian Czarnyszewicz opublikował Nadberezyńców. Dalsze publikacje tego okresu były wydawane w ciągu powojennych dziesięcioleci. Ukazywały się na emigracji oraz w kraju, tworząc tym samym dwa nurty literatury kresowej. Obecnie poniekąd zlały się one ze sobą i rozpatruje się je łącznie, chociaż różnice między nimi są dosyć wyraźne. Krajowi pisarze piszący o Kresach, wielu spraw poruszyć nie mogli, gdyż nie zezwalała na to cenzura. Wschodnie ziemie Polski zagarnął przecież Związek Sowiecki, a pozostałe – Polska Rzeczpospolita Ludowa – były od niego uzależnione. Może dlatego literaci piszący w PRL-u o Kresach (Leopold Buczkowski, Jan Parandowski, Andrzej Kuśniewicz, Tadeusz Konwicki, Zbigniew Żakowski i inni) bardzo często nadawali swym utworom wyrafinowaną formę, która nie pozwalała na jednoznaczną interpretację, a jednocześnie umożliwiała przemycenie treści, które tropiła cenzura. Natomiast pisarze tworzący na obczyźnie jakiejkolwiek cenzury obawiać się nie musieli, co nietrudno zauważyć czytając ich dzieła.
Bezsprzecznie tematyka kresowa bardziej kojarzy się z literaturą emigracyjną aniżeli krajową. Pewnie wynika to z faktu, iż najwięksi jej reprezentanci wywodzili się z Kresów, jak zresztą bardzo duża czy nie bodaj większa część powojennej emigracji politycznej. Jeden z nich, Czesław Miłosz, otrzymał nawet Nagrodę Nobla. Lecz nie brakowało też innych znakomitości, prócz wspomnianego już Czarnyszewicza, Stanisław Vincenz, Jerzy Stempowski, Franciszek Wysłouch, Józef Mackiewicz, Michał K. Pawlikowski, Józef Łobodowski, Zygmunt Haupt, Andrzej Chciuk. Zresztą w ogóle literatura emigracyjna z rozmysłem zajmowała się problemami, którymi w kraju zajmować się było można jedynie w ograniczonym zakresie bądź wcale. A do takich kwestii należały również Kresy. Wreszcie polskie ziemie wschodnie stanowiły dla emigracji ważną kwestię polityczną. Poszczególne jej ugrupowania odmiennie się do niego ustosunkowywały: jedne domagały się ich zwrotu, inne zgadzały się na ich utratę.
Podział literatury związanej z Kresami Wschodnimi na krajową i emigracyjną bynajmniej nie rozwiązuje problemu jej zróżnicowania. Dostrzegano w niej nadto pewną dyferencjację geograficzną. Otóż nie jest obojętne, gdzie urodził się pisarz i o jakich stronach pisał. Rozległe obszary położone na Kresach składały się z odrębnych miejscowości, okolic, powiatów lub też ordynacji. Autorzy na ogół zachowywali wierność tym niewielkim połaciom ziemi, zazwyczaj swym małym ojczyznom, choćby pisząc o nich z nostalgią i ze znawstwem znamiennym dla tubylców. Przy czym nie bez znaczenia było to, czy leżą one na Ukrainie czy na Litwie. Z tymi krainami, jako większymi, określonymi terytoriami, pisarze jakoś szczególnie się utożsamiali. Nic więc dziwnego, że wyróżnia się „szkołę ukraińską” oraz „szkołę litewską” czy może wręcz litewską i białoruską, i próbuje się ustalić różnice pomiędzy nimi. A prócz tego w każdej wiosce, w każdym księstwie widoczne są cechy pogranicza – jego swoista hybrydyczność. Pamiętać trzeba ponadto o zastrzeżeniu Czaplejewicza, że akcja niejednego utworu dzieje się wprawdzie na Kresach, lecz ich tematyka poza nie wykracza, staje się uniwersalna, na co przykładem są Sklepy cynamonowe Brunona Schulza.
Literatura kresowa przyczynia się do ocalenia Kresów Wschodnich dawnej Rzeczypospolitej. Polacy długo i wytrwale walczyli o ich utrzymanie, lecz niestety tę walkę przegrali w trakcie drugiej wojny światowej. Oderwanie tych terytoriów od Polski i skazanie ich na zagładę poprzez sowietyzację, stanowiło przeogromną stratę nie tylko materialną, lecz także, a może przede wszystkim duchową. Na tych ziemiach działy się przecież ważne dla narodu polskiego sprawy, tamże są drogie mu budowle, niepoślednie znaczenie ma tamtejsza przyroda. Wątki kresowe trwale wplatają się w osnowę polskiej tożsamości. Kiedy więc na miejscu Kresów utworzono republiki sowieckie, jedyną postacią ich istnienia, trwalszą niż wspomnienie, mogło być już tylko „Wielkie Księstwo Literackie” czy „Galicja Literacka”, jak je nazywa Stanisław Uliasz. Utrwalenie Kresów, zwłaszcza na kartach utworów beletrystycznych, stanowi niezawodną gwarancję, że pozostaną już na zawsze w pamięci Polaków. Można by się zastanawiać, jak pewna jest ta gwarancja. Nina Taylor stwierdza, badając literaturę związaną z Litwą, co dotyczy też tej wyrastającej z ukraińskiego podłoża, że wskrzesza ona miejsca i ludzi, i teraz istnieją one „tak jak Itaka, tak jak mury świętego Ilionu”.
Grzegorz Pełczyński
Nowy numer kwartalnika ETHOS
Ludzie i miejsca
OD REDAKCJI: MAGIA MIEJSC
(Fragment wstępu)
Immanuel Kant, o którym mówi się, że niechętnie opuszczał Królewiec1, był zdania, że przestrzeń nie istnieje realnie ani nawet jako pojęcie. Sądził natomiast, że stanowi ona formę intuicji pozwalającej umysłowi ludzkiemu ujmować docierające doń wrażenia. „Przestrzeń jest koniecznym wyobrażeniem a priori – pisał – leżącym u podłoża wszelkich zewnętrznych danych naocznych. Nie można sobie wyobrazić, że nie ma przestrzeni, jakkolwiek można sobie pomyśleć, że nie spotykamy w niej żadnych przedmiotów. Uważa się ją więc za warunek możliwości zjawisk, a nie za określenie od nich zależne; i jest ona wyobrażeniem a priori, które leży koniecznie u podłoża zjawisk zewnętrznych”.2 Isaac Newton, który – inaczej niż Kant – nie związał swojego życia zasadniczo z jednym tylko miejscem, utrzymywał pogląd przeciwny i twierdził, że przestrzeń istnieje realnie i ma charakter absolutny, stanowiąc swoisty pojemnik, w którym umieszczone zostały przedmioty materialne i którego istnienie nie jest w żaden sposób z istnieniem owych przedmiotów powiązane.3
Niezależnie od tego, czy jako przekonująca w sensie epistemologicznym jawi się nam teza Kanta, czy też przemawia do nas raczej metafizyka nabudowana na teorii wypracowanej przez Newtona (jakkolwiek inspirująca w myśleniu o rzeczywistości może się też okazać przyjmowana w fizyce współczesnej koncepcja czasoprzestrzeni4), filozofia podmiotu skłania się ku temu, by przestrzeń postrzegać w kategoriach miejsca danego człowiekowi na ziemi.5 W tym sensie miejsce to przestrzeń, która wykracza poza swoją fizyczność, stając się – właśnie dzięki obecności w niej człowieka – przestrzenią moralną, naznaczoną określonym rozumieniem pojęć takich, jak dobro, wartość, odpowiedzialność czy dialog, ale też przestrzenią wspólnoty uczuć i doświadczeń, przede wszystkim doświadczeń granicznych, na przykład bólu czy cierpienia, a przy tym wszystkim także wspólnotą języka. To właśnie dzięki fenomenowi tego rodzaju pojawiły się w historii kultury pojęcia „zakorzenienie” czy „ojczyzna”, zmierzające do nazwania owej więzi, o której stanowi wspólnota losu. Z tego też powodu topografia świata jest zarazem topografią kultur oraz związanych z nimi języków.6 Ujawnia ona fakt, że przestrzeń jako miejsce stanowi z jednej strony swoisty katalizator ludzkiej sprawczości, a więc również podmiotowości, z drugiej zaś jest tworzywem, w którym człowiek wyciska swoje piętno.7 (...)
Dorota Chabrajska
___________
[1] Por. O. H ó f f e, Immanuel Kant, tłum. A. Kaniowski, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1995, s. 25.
2 I. K a n t, Krytyka czystego rozumu, t. 1, A 24, tłum. R. Ingarden, PWN, Warszawa 1986, s. 99.
3 Zob. G. Freudentha 1, Atom and Individual in the Age ofNewton: On the Genesis ofthe Mechanistic World View, D. Reidel Publishing Company, Dordrecht–Boston–Lancaster–Tokyo 1986, s. 13; zob. też: l.B. C o h e n, A Guide to Newtons „Principia”, w: I. Newton. The Principia, tłum. I.B. Cohen, A. Whitman, University of California Press, Berkeley – Los Angeles – London 1999, s. 106-108.
4 Edward S. Casey twierdzi, że wraz z pojawieniem się pojęcia czasoprzestrzeni niesłusznie porzucono filozoficzny namysł nad miejscem (por. E. C a s e y, Getting Back into Place, Indiana University Press, Bloomington, Indiana, 1994, s. XIV).
5 Na temat sensu słów „miejsce” (ang. place) i przestrzeń (ang. space) oraz ich wieloznaczności, ujawniającej się w namyśle filozoficznym i antropologicznokulturowym, pisze Jeff Malpas, wskazując, że odpowiedniki tych terminów w różnych językach dzieli semantyczny dystans, w różnych kulturach mają one bowiem odrębne desygnaty (por. J. M a 1 p a s, Place and Experience: A Philosophical Topography, Routledge, Abingdon, New York, 2018, s. 24-31).
6 Swoisty „atlas cywilizacji”, oddający tę właśnie mapę kultur jako ludzkiego wysiłku zmierzającego do zrozumienia sensu świata, tworzył konsekwentnie Zbigniew Herbert, o którego dziele Seamus Heaney pisał: „Herbert zna problem «wydrążonych ludzi» lepiej niż jakikolwiek inny pisarz naszego stulecia i jego własne oczy widziały więcej strzaskanych kolumn niż wyobraźnia większości literatów; ale wynikiem tego nie jest w jego przypadku załamanie się wiary w sensowność humanistycznych usiłowań” (S. H e a n e y, Atlas cywilizacji, tłum. S. Barańczak, w: tenże, Zawierzyć poezji, tłum. S. Barańczak i in., Wydawnictwo Znak, Kraków 1996, s. 121).
7 Nawet opisywane przez Marca Auge nie–miejsca (zob. M. A u g e, Nie-miejsca. Wprowadzenie do antropologii hipernowoczesności, tłum. Roman Chymkowski, PWN, Warszawa 2010) nie są do końca nie-miejscami: pokoje hotelowe, dworce, poczekalnie czy galerie handlowe nigdy nie wyglądają tak samo, jeśli tylko obecni są w nich ludzie. Człowiek nie jest w stanie wyrzec się swojej sprawczości, stać się absolutnie anonimowy, a tę podmiotową wyjątkowość i niepowtarzalność ujawnia poprzez różnorakie przejawy swojej obecności, która przełamuje założoną przez projektantów anonimowość wnętrz.
Andrzej Walter
Poezjo, nasza nadziejo...
Laudacja wygłoszona na 45. Międzynarodowym Listopadzie Poetyckim w Poznaniu 3 listopada 2022 roku z okazji wręczenia Nagrody Specjalnej za całokształt twórczości dla Adama Lewandowskiego – poety, pisarza, polityka, członka Poznańskiego Oddziału Związku Literatów Polskich oraz wieloletniego Burmistrza Miasta Śrem, autora 8 tomów poezji, licznych tekstów eseistycznych, felietonów oraz komentarzy społecznych.
Kim jest Adam Lewandowski?
Przecież właściwie wszyscy wiemy. Jest: gigantem aktywności, człowiekiem czynu, jest człowiekiem, dla którego inny, drugi człowiek jest istotą świata, a zarazem jego celem.
Udzielać się dla innych. Służyć im. Poświęcić swój czas dla czasu innych. Przecież to właściwie pojęta misja ludzi chcących być: politykami, władcami, naczelnikami – społeczności, małych ojczyzn, środowisk i grup społecznych. Tak to powinno wyglądać – władza, nie dla władzy, sprawowanie funkcji nie, dla funkcji, raczej wzięcie na siebie tej właśnie misji, tej odpowiedzialności za innych, przemieniając to w dobrze rozumianą odpowiedzialność za nas wszystkich. Adam, którego znam już jakiś czas, jest właśnie takim człowiekiem, a przy tej okazji politykiem, burmistrzem, aktywistą, działaczem społecznym i (...) poetą.
Kim jest zatem Adam Lewandowski, bo wydaje się że istnieje tu jakiś dysonans poznawczy – czy jest on burmistrzem, czy jest poetą. Dobrze, że już wiemy, że można być i tym i tamtym, że poezja nie jest jedynie materią dla jakichś dziwolągów mniemanych tylko dla normalnych ludzi, a Adam jest: i arcynormalny i arcyszalony łącząc wiersze z życiem, a życie z wierszem, wprowadzając w przestrzeń naszego bytu bardzo dobrą i wartościową poezję.
Adam jest zapewne nasycony nagrodami, szacunkiem ludzi, docenianiem jego starań w aktywności społecznej. To inny świat od naszego. Świat być może nam nieznany. Świat, zapewniam Was nieco brutalny. Adam jednak jest zbyt mało doceniony jako literat, jako poeta i twórca, autor – było, nie było – 8 już tomów poezji.
Adam Lewandowski jest poetą innym niż inni poeci. Musi być chyba takim poetą ze względu na unikalność swojego życia, na jego wyjątkowość, na jego specyfikę wpływającą na sumę doświadczeń i obserwacji. W połączeniu z wrodzoną wrażliwością i naturą artysty, z duszą, która żądna jest podróży do wieczności, w efekcie otrzymujemy wiersze: intrygujące, wyjątkowe w treści, wielowarstwowe i głębokie w przemyślenia, tudzież wiersze intensywnie mądre, poszukujące, fascynujące w swojej warstwie zarówno językowej jak i duchowej. Wielu krytyków już pisało o Adamie – możecie Państwo to sobie wyszukać w sieci, czasami na okładkach Jego książek, czasami w artykułach prasy. Nie chcę się tu powtarzać.
Chcę Wam powiedzieć kilka słów Adamem Lewandowskim:
Cierpliwe stąpanie
Cierpliwie stąpam po świecie
mogącym odwzajemnić
pragnienia dnia codziennego.
Cierpliwie podnoszę głowę
spoglądając na zmieniającą
rzeczywistość wyobraźnię.
Cierpliwie docieram do celu
bacząc by nikt nie ucierpiał
a wybrani odnaleźli spokój.
Cierpliwie uchylam nieba
dbając by mądrze realizowali
swoje naturalne marzenia.
Cierpliwie liczę ważne chwile
by nie uronić życzliwości innych
dbając o to co dają z siebie.
Konsekwentnie....
Ten wiersz jest znamienny. Charakteryzuje najlepiej Adama. Idealistę, marzyciela, romantyka, poetę, którego los i życie „uczyniło” akurat burmistrzem, nawet jeśli burmistrzem uczyniła go Jego determinacja, edukacja, dążność i aktywność społeczne, jeśli burmistrzem został w swojej zwyczajności i codzienności – każdy z tu obecnych dziwolągów – artystów i poetów – to rozumie, mamy codzienność, życie, realność, przyziemność i... poezję, ucieczkę, piękno i wolność, może wręcz wyzwolenie, rosną nam skrzydła i lecimy gdzieś hen, za horyzont... cierpliwie, konsekwentnie, jak Adam.
Jak też napisał profesor Ignacy St. Fiut: poeta uświadamia, że życie i twórczość poetycka, będąca metaforą własnej egzystencji – to bez wątpienia droga, na której jest jeszcze wiele do zrobienia.
Pięknie ujął to mój przyjaciel Andrzej Dębkowski: poezja Lewandowskiego to metafizyczne fotogramy zamknięte w ramy życia albo w innym podsumowaniu: Poeta ten próbuje zburzyć wszelkie bariery bojaźni, które powstrzymują strumień naszych pragnień i marzeń.
Adam Lewandowski – odważny romantyk, poeta nieobliczalny, poeta elementarny, poeta niejako dziewiczy, poeta konkwistador, odkrywca, poszukiwacz, swego rodzaju Kolumb poezji. Poeta, u którego uderza i zaskakuje szczerość słowa w połączeniu z mądrością refleksji, a do tego szacunku dla sensownej metafory. Dobrze się czyta Lewandowskiego. Też można odkrywać, uczyć się jak właściwie – iść, szukać, by kochać i kochać, aby szukać.
Adam Lewandowski poeta, który pozostał burmistrzem i burmistrz, który kocha poetów, sam po prostu będąc poetą, będąc artystą, zamkniętym (nie przez przypadek) w gabinecie burmistrza. Dobry burmistrz, dobry poeta, szlachetny i prawy człowiek. Obydwa te wyzwania usiłuje spełnić godnie, rozsądnie, właściwie i jestem przekonany, że patrzy w lustro i ma pełne prawo powiedzieć za Terencjuszem (rzymskim komediopisarzem) – jestem człowiekiem i nic co ludzkie nie jest mi obce.
Homo sum et nil humanum, a me alienum esse puto
I ma prawo też dodać za Norwidem – zostanie po nas poezja i dobroć i więcej nic. I zostanie po nas miasto. To miasto pełne duszy, miasto Adama Zagajewskiego, przestrzeń magiczna i nieuchwytna, która jest naszym domem, a my jesteśmy tymi cząstkami, które tworzą tę przestrzeń swoim istnieniem. Adam jest esencją tego co powiedział Kennedy – nie pytaj co Ameryka, może zrobić dla ciebie, zapytaj co Ty możesz uczynić dla Ameryki.
Nie pytajcie zatem co – parafrazując Kennedy’ego – Związek Literatów Polskich może zrobić dla Was. Zapytajcie – tak jak Adam Lewandowski – co Wy możecie zrobić dla Związku Literatów Polskich? Jak Wy możecie uświęcić tę naszą (biedną dziś i coraz silniej poniżaną) Organizację, a wtedy i ta Organizacja – silniejsza i piękniejsza – odda Wam: i z sercem, i z nawiązką. Tak to działa. Tak działało i kiedyś i tak już będzie na tym świecie.
Poczytajcie Adama Lewandowskiego, bo naprawdę warto, poczytać sobie o życiu, oddanemu sprawie. Uwierzcie też w tę Sprawę, ważniejszą niż poezja i niż to nasze nic nie warte zmierzanie ku śmierci i uwierzcie w inne życie ponad poezją, aż wreszcie w samą poezję – być może i uwalniającą od wszystkiego. W poezję, naszą nadzieję...
Andrzej Walter
Fot. A. Waltera w tekście: Andrzej Dębkowski
Fot. A. Lewandowskiego w tekście: archiwum poety