Nowości książkowe

 

Plakat

Andrzej Walter

 

Co się stało z literaturą?

 

Ten tekst będzie przykry. Tekst ten będzie też publicznie niepoprawny. I będzie niepokoił. Zapewne jedynie nielicznych. Może dotknie jakiejś prawdy.

Analfabeci wszystkich krajów łączcie się!

Oj, tak, tak, stara marksistowska szkoła wiecznie żywa. I te nawyki postzimnowojenne, zimnowojenne czy też spadek po słusznie minionym wieku, co to ów wiek nowy, obecny widzi jedynie i wyłącznie w krzywym zwierciadle. Choć ja doprawdy nie wiem czy jest to tylko krzywe zwierciadło czy jednak skrzecząca rzeczywistość i nasza codzienność.

Stan czytelnictwa na świecie jak i w Polsce oraz nie oszukujmy się, jego pokłosie w postaci nieumiejętności wtórnej czytania i pisania, co skutkuje ukrytym półanalfabetyzmem rozprzestrzenia się bowiem nieuchronnie od Kalifornii po Kamczatkę i możemy jedynie zachodzić w głowę, gdzie „tutaj” jest lepiej albo „tam” gorzej, a tak realnie wszędzie jest tak samo i to niemal po równo. Z przodu gówno, z tyłu gówno. Żałośnie jak we frontowej latrynie, w której kapral H obmyśla swoją „walkę” o przestrzeń życiową.

Lud dziś go przerósł, nie potrafi sklecić poprawnie kilku zdań. Napisać prostego listu, podania nawet, czy prostej odpowiedzi na „krótką wiadomość tekstową”. Płynie to z ekranów, głośników, mediów i przekazów wszelakich, sączy się z tekścików pseudorecenzji choćby „krytyków” filmowych – czytaj naganiaczy dystrybucji tych produkcji łopatologicznie stosowanych propagandowo spod znaku Netflixa czy innej papki oglądactwa wszelakiego. Wyłazi z każdego zakątka pop-kultury wrastającej w nasz krwiobieg i poczynającej rządzić kategoriami i hierarchiami. Gangrena obejmuje coraz większe obszary i zatruwa tkankę społeczeństw. Wierni, niczego nie czytający (z „braku czasu”) oglądacze tej masówki głupieją na potęgę i wszelaka rozmowa z nimi kończy się smutną refleksją, a dam sobie spokój z tym niby dialogiem, gdyż ich „poglądy” nie wyrastają ponad spór o Kamińskiego z Wąsikiem, oraz zagadki gdzie podział się Ziobro.

Sprawy jakieś większe, ogólnoświatowe, geopolityczne, istotnie mogące wpływać na nasze (i wasze przecież) życie zostawmy sobie, a muzom, gdyż tak sformatowany widz (choćby słynnego już serialu paszkwilu „1670”) niewiele z tego zrozumie i pojmie skoro nie zastanawia się nad żadnym przekazem tylko go chłonie i przetwarza na tak zwane „własne poglądy”.

Każdy oto dziś ma „własne poglądy” i ma do nich pełne prawo. Czytać też nikt niczego nie musi, nawet dzieci w szkołach są odciążane od ciężkich lektur niczym od pracy (mózgu) w kamieniołomach wyobraźni. Mamy wolność i demokrację, a że już za chwilę możemy nie mieć ani wolności ani demokracji (a nawet ich karykatur) – cóż tam, po nas choćby i potop. Oplujmy zatem wszelkie wzorce i dogmaty na naszym rodzimym podwórku, zwłaszcza te z przeszłości świadczące o naszych korzeniach, a to dla przykładu piórem pewnego śląskiego literata, czy choćby chętnie i ochoczo wspomagając się autorytetem noblistki. No proszę, znowu od popkultury doszedłem sobie do literatury. Tyle że prawdziwej literatury już dzisiaj nie ma, a to, co pozostało poszło w kryminalną bądź sensacyjną nieprawdziwą opowieść o świecie, którego tak naprawdę nie ma, albo równie donośnie – nigdy wręcz nie było.

Nie łudźmy się. Nawet nobliści są dziś nieczytani albo czytani pobieżnie, aby można się było „w towarzystwie” pochwalić i błysnąć, że coś tam wiem, znam, czytałem i rozprawiam obficie. O poezji przez grzeczność nawet nie wspomnę. Nie kopmy leżących. Literatura dziś, ta zalegająca resztki księgarń, ta służąca za podstawę współczesnych scenariuszy i ta będąca wzorcem i wyznacznikiem mód i trendów nazywa się Remigiusz Mróz i tym podobne postprodukcje kupowane przy okazji zakupu e-dymka, podpasek i czasopisma Traveller oraz batonika Snickers, który pomoże ci przetrwać do zmroku dzień pełen korpoatrakcji albo nawet w przypływie szaleństwa pozwoli kupić też komplet garnków Zeptera do społu z zestawem kreatywnym dla twojej pociechy, która pomaluje twój świat na żółto i na niebiesko. Kolory wedle sentymentu albo zachcianki. Mogą być tęczowe.

Oczywiście są jeszcze książki warte grzechu i lektury. W kazamatach sieci i w niszowych księgarniach odnajdziecie literaturę spod znaku Prusa i Gombrowicza, czy nie przymierzając Libery z Koprowskim, ale jak to odnaleźć, kupić i dotrzeć do tych rarytasów dla tych golasów groszem nie pachnących i na nartach w Dolomitach nie śmigających? Oto jest pytanie? To pytanie hamletowskie, tragiczne i jątrzące, pytanie żałosne, pytanie dla resztek intelektualistów spod znaku minionego świata. Pytanie smutne i nieuchronnie stawiane pod skórą w potopie szmiry i kiczu podawanych na tacy rozrywki wartej... zobaczenia i zapomnienia. Znów tutaj kłania się Netflix z adaptacją prozy współczesnej, przez grzeczność nie wymienię tytułu, w której wszystkie postacie są: pokręcone doszczętnie, z ekranu kapie samo zło i deformacja, treści w tym żadnej, morału też, jedynie eskalacja przemocy, seksu i topornego aktorstwa przewidywalnego do bólu i marnującego ów czas, którego przecież tak dziś brakuje.

Nastąpiła bowiem defraudacja czasu, katastrofa treści, upadek sensownej i logicznej narracji, zanik powagi, znaczeń i wartości opowiadanej historii w myśl reguły wszystko już było, a to co stwarzamy musi jedynie szokować i musi zająć uwagę ciut dłużej niż 30 sekund, bo inaczej widz ucieknie spod topora magnetycznej wizji. Tak się dziś nawraca mózgi na właściwe myślenie o świecie i ludziach, a potem dziwimy się kiedy znów jakiś opętany Andres Braivik strzeli do nas jak do kaczek i stanie się on pierwszym wziętym celebrytą wynoszonym na piedestał oglądalności. Choćby i zza krat.

To, że Donald Trump bije kolejne rekordy popularności w Ameryce interesuje coraz mniejszą rzeszę ludzi, tudzież analiza sytuacji światowej oraz tego, że usiedliśmy na beczce z prochem interesuje już niemal mało kogo, a jakieś tam wizje Polski rozsnuwane przez świetnego wrocławskiego pisarza Szymona Koprowskiego interesuje może ze sto osób, co w ocenie ogólnej można uznać, że nie interesuje nikogo. Przecież już mamy innych spełniających się literatów – znanych i uznanych, ostatecznie wydawnictwa (oj, też marny ich los) wyłożyły na te rodzynki (smaczniejsze bądź mniej) setki tysiące dutków, to nie teraz nie szukajmy następnych, a poza tym nie wpiszą się oni tak idealnie i doskonale w tę smaczną wizję paskudzenia rzeczywistości, której ten światły lud łaknie przecież jak dżdżownica dżdżu w deszczowy dzień. No cóż. Potop nadciąga.

Tak oto odpowiem na to niby epokowe pytanie (dla kilku jeszcze szaleńców), co się stało dziś z literaturą?

To samo co ze światem. Jest na skraju kastracji z wazektomią włącznie podlanych sosem lobotomii. Ponoć zakazanej, choć jak widać na załączonym obrazku ma się ona świetnie choćby i w przenośni jako metafora procesów sprytnie ukrywanych pod pozorem postępu i rozwoju szczęśliwości ogólnej tak dziś powszechnie lansowanej przez każdego złotoustego wodzireja. Król balu jest nagi, ale jest z kolei hojnie wynagradzany przez zakulisowych sponsorów, o których istnienie nie pytajmy zbyt głośno i dociekliwie, cóż nam bowiem z tej wiedzy dobrego przyjdzie? Zresztą jakie ma to znaczenie. Efekt jest jaki jest. My możemy jedynie pogasić światło.

Czy kiedyś w końcu doczekamy się współczesnej „Lalki”, czy choćby „Ziemi obiecanej”, powieści ukazującej czasy, ich ducha, wnikliwą analizę procesów społecznych i uwikłanie weń jednostek, złożone, niebanalne, z werwą i rozmachem opisujące różne warstwy i stany obecnego społeczeństwa? Nigdy kochani. Nie dostaniemy, bo nawet jeśli to ktoś napisze, to nikt mu tego nie wyda, bo nikt tego nie przeczyta. Na każdym etapie zresztą taka pozycja miałaby „pod górkę”. Naruszyłaby bowiem dobrze funkcjonujące qui pro quo współczesności, której zależy na powszechny ogłupieniu mas w celach manipulacyjnych, czego dobrze dowiodła hucpa z pandemią, ów pięknie rozpisany na role dramat społeczny „na żywo”, eksperyment totalny i jakże udany na żywej tkance ziemskiego padołu, który pokazał, że można uziemić całe masy ludzkie stanowczo, szybko i skutecznie. Bezdyskusyjnie przecież. Jednym słowem on-line. Nagle, bezterminowo i na życzenie. Czyje? A jakie to ma znaczenie? Ważne są wnioski i efekty. Milion się buntuje? Niech milion siedzi w domu. Damy mu jeść i pić, damy rozrywkę i realizację, pracę i zajęcie, a nawet igraszki i lektury, każdemu wedle potrzeb. Tylko niech się uziemi i nie mąci wody.

Przypatrzmy się wnikliwie jak wygląda współczesna tak zwana wojna. Pociski celujące punktowo, drony, mała przestrzeń terenu wykorzystana na działania. Owszem, zabijają realnie. Wybrańców bądź pechowców. Reszta ludzi (niby pozornie) normalnie żyje, pracuje, wykonuje swoje codzienne obowiązki, system działa, że hej. Państwo też działa, rząd rządzi, a ludzie (niektórzy) w tym czasie nawet podróżują czy wybierają się na wakacje. Odwrócenie pojęć. Pomieszanie zasad. Postawienie świata na głowie. I cóż z tego. Przyszłość dzieje się na naszych oczach. I na oczach dochodowych mediów. Sformatowanych by tanim sumptem samo się zarabiało. Perpetum mobile.

Takie są jednak fakty. Początkowy exodus dotkniętych wojną ludzi zamienił się w powroty do miejsc swoich, własnych, po przemyśleniu sytuacji i zagrożeń. O co zatem walczy taka Ukraina? To zakamuflowana wojna światów, konflikt Wschodu z Zachodem, poligon doświadczalny podobny do pandemii. Kolejny eksperyment na społeczeństwie, aby resztę trzymać w strachu, lęku i niepewności. Skuteczne narzędzia walki z niezależnym i samodzielnym myśleniem, z planami na przyszłość, z wizjami innymi niż powszechny dobrostan urawniłowki orwellowskiej. Kto nie widzi tych wszystkich paradoksów? Między innymi niczego nie czytający i nie analizujący zadowoleni z siebie obywatele spod znaku kosmopolitycznej unii potrzeb ograniczonych do... i niech każdy sobie sam tutaj podstawi właściwe potrzeby. Wszystkie będą zaspokojone, a nawet jeśli nie to my was do tego „przekonamy”. Pokojem albo przemocą. Byle skutecznie.

Cóż z tego, że dzielę się z Wami logicznie wysnutymi przypuszczeniami, że nawet jest nas kilku podobnie myślących, że ta znikoma grupka potwierdza nawet swoje istnienie? To trzcina na wietrze dziejów i historii. Ułuda, wizja, fatamorgana. Nas nie ma. Trzeba sobie przewrotnie powiedzieć, przegraliśmy. Nie zatopi to ani literatury, ani poezji, ani nawet sztuki jako takiej. Na sztukę wyższą przyjdzie jeszcze czas. Przyjdzie po otrząśnięciu się z kataklizmu, który coraz zwinniejszymi krokami nadchodzi, może nawet nadbiega.

Współczesnością wstrząsnęła bezkrwawa rewolucja bez rewolucji. Przewrót technologiczny wywracające życiem ludzkim znanym jeszcze z XX wieku całkowicie i totalnie. Pisarzy i poetów zepchnął on na margines społeczeństw. Intelektualistów wyśmiewa. Z wrażliwców szydzi. Artystów urynkowił. Lud złamał się do obnażania społecznościowego i oddawania wolności za bezcen świecidełek. Jak u Indian swego czasu po odkryciu tamtego Nowego Świata. Nasza rzeczywistość stała się pozornie bezbolesna, higieniczna i wirtualna, pod pozorem pojęć czai się jednak: pustka. Nicość egzystencji. Ślepy korytarz ku katastrofie. Można, a nawet wskazane jest tego nie widzieć, nie słyszeć, nie eksponować. Co po nas pozostanie? Te literackie popłuczyny?

Spójrzmy na środowisko stanu pisarskiego. Obok twórców małego czy większego kalibru, formatu pałętają się całe zorganizowane nawet watahy grafomanów, którzy sami sobie stawiają pomniki przy pomocy wytresowanych wielbicieli bezrefleksyjnie klikających „lubię to” i wznoszących okrzyki zachwytu. Słabo orientujący się w temacie włodarze, politycy, prezydenci, burmistrzowie, czy inni ministrowie nie rozróżniają tych ziaren od plew i skłonni są nawet nagradzać te żałosne kreatury uzurpujące sobie do bycia pisarzem czy poetą. Skoro i tak nikt tego nie czyta napisać można wszystko. Papier jak od dawien się mawiało jest, był i pozostanie cierpliwym. Meritum utraciło w takich realiach kompletnie znaczenie. Liczy się „siła przebicia”, przekonania i lansu. Argumenty literackie już nic nie znaczą. Liczy się siła. Nazistowskie metody zaprzęgnięte w kulturze na dużą skalę. Macki są wszędzie i czerpią z naszej słabości. Z naszej czyli niczyjej. No, skoro nas nie ma? Skoro boimy się zaprotestować. Skoro nie protestujemy, a nawet pomagamy zaistnieć tym troglodytom i sami liczymy straty, ale i korzyści i to przecież stanowi wyznacznik naszych decyzji.

Nikt nie jest bez winy z piszącym te słowa włącznie. W takim świecie łatwo się pogubić, pomylić, łatwo ulec znieczuleniu i przykrywkom. Łatwo się zatracić.

Z literaturą stało się to samo co z nami. Zwietrzała i sczezła. Wynaturzyła się, przepoczwarzyła, odczłowieczyła. Nie uniosła ciężaru odpowiedzialności nowej epoki i brzemienia skutków zaniechania. Bo nie mogła. Nie miała kim. Albo powszechnie fałszuje jego obraz i wizje schlebiając niskim gustom, albo uprymitywnia je i spłaszcza dla mas, albo też stanowi nieprzebijalną niszę, getto wręcz, w którym dobre teksty czy dobre wiersze są po prostu omijanie, nienagradzane, przemilczane, czy wręcz wyjęte poza nawias istnienia. Tak najprościej. Najwygodniej. Przecież wszyscy są zadowoleni. Elity, bo żyją sobie bez wysiłku, masy, bo niby niczego nie muszą, dzieciaki, bo nie męczą się lekturą ciężkich Norwidów, wreszcie tak zwany ogół, bo jest miło, lekko i przyjemnie a biblioteczne sacrum uszczęśliwia się... comiesięczną potańcówką. Znak czasów i przestrzeni. I lud tańczy. Chleba i igrzysk. Nie książek.

Ja wiem, że piszę cynizmem, szyderstwem i groteską, że nieco przesadzam, przejaskrawiam być może, ujawniam jedynie mechanizmy działania, te nowe reguły gry, te paskudne realia, w których niestety funkcjonujemy i co gorsza, przestajemy się ich wstydzić, przestajemy je zauważać, robimy dobrą minę do złej gry i dajemy się wciągać w epopeję Wąsików i Kamińskich co jest żałosne i komediowe, ale dzieje się naprawdę. Oczom nie wierzę i zastanawiam się kiedy i jak się ten banał zakończy. Choć pewnie nie zakończy się nigdy. Banał dziś jest regułą, a przecież żadna ze stron nie ustąpi, bo dziś się nie ustępuje, dziś się idzie w zaparte, aż do pełnej katastrofy, którą od każdej strony przecież się znowu – dobrze sprzeda, wypełni ona: czas, przestrzeń i serwisy. Utrwali stale badaną „klikalność”, a nie jakieś tam wszystkim zbędne „czytelnictwo”.

Po co zatem pytać dziś co się stało z literaturą, skoro nic się nie stało. Nadal wręczamy nagrody, robimy konkursy, mamy mistrzów, jest jak dawniej. Balanga trwa w najlepsze, a że goście jacyś tacy nie za bardzo, no cóż, zmontujemy, wytniemy, fotoszop zrobi efekt i będzie mega. Ulepimy nowych mistrzów. Na miarę ten, tego, uuua, aj i eeee, no jak by tu, ten tego… za chwilę dalszy ciąg programu

Nie przepraszamy za usterki.

Andrzej Walter