Rozmowa Adama Lewandowskiego z Jerzym Fryckowskim
Zachwyca mnie ten świat i chcę być na nim jak najdłużej
Adam Lewandowski: – Jerzy Fryckowski – pedagog, literat, poeta, dziennikarz, krytyk literacki? Kim jeszcze jesteś?
Jerzy Fryckowski: – Po pierwsze jestem dzieckiem. Moi Rodzice odeszli 46 i 23 lata temu, ale nadal (co widać po twórczości) jestem Im wdzięczny za dar życia, jaki otrzymałem.
Zachwyca mnie ten świat i chcę być na nim jak najdłużej. Po drugie jestem ojcem. Mam córkę i syna. Zawsze powtarzam, że są to moje największe osiągnięcia. Bardzo je Kocham i jestem dumny, na jakich ludzi wyrośli. Po trzecie jestem mężem. Już 41 lat. Wychodzi na to, że nie takim najgorszym, skoro znalazła się kobieta, która przeżyła z poetą tyle lat. Uważam, że powinien zostać ustanowiony medal za długoletnie pożycie z poetą. Oczywiście musi go przyznawać prezydent, który wie, co oznacza słowo kultura, a nie ten, który wyzywa mnie od świń tylko dlatego, że staram się chodzić na wszystkie polskie nowości filmowe. Po czwarte jestem kibicem. Fascynuję się piłkarską ligą angielską, potrafię obejrzeć 6 spotkań w weekend. Oglądam wszelkie Igrzyska, mistrzostwa, zawody sportowe, w których biorą udział moi Rodacy. Nadal wzruszam się przy naszym hymnie i na przykład powtórkach z biegów Justyny Kowalczyk. Po piąte jestem fanem zespołu rockowego Deep Purple. Słucham ich od ponad 50 lat, staram się jeździć na koncerty, szukam w internecie nagrań różnych koncertów na świecie, kolekcjonuję płyty. Mam ponad 600 kompaktów tego zespołu. Zbieram także płyty zespołów The Doors, Budgie, Uriah Heep, Nazareth. Pink Floyd, T.Rex, Janis Joplin. Po szóste zbieram książki o moich idolach, jakie ukazują się w Polsce. Kupuję wszystko o Jimmim Morrisonie, Niemenie, Janis Joplin, Hłasce, Fridzie Kalho, Lennonie. To pewnie sprawiło, że w ogóle zaczytuję się w biografiach. Po siódme od 30 lat jestem miłośnikiem psów. Pojawienie się Budrysa w naszym domu zmieniło moje podejście do zwierząt. Potem był jeszcze Grom, a teraz Jest Szelma. Mam na koncie kilkanaście wierszy kynologicznych.
– W kilku słowach o swojej pracy zawodowej?
– W kilku słowach o 40 latach? Nie żartuj. Marzyłem o karierze zawodowego sportowca. Najpierw o długodystansowcu, potem o piłkarzu. Dobrze pływałem, nieźle jeździłem na rowerze. Urodziłem się za wcześnie na triathlon, który powstał, gdy byłem już za stary. Chciałem zostać zawodowym sportowcem, dlatego zdawałem na AWF. Uzyskane wyniki odbiegały od rekordów życiowych, więc zabrałem dokumenty z dziekanatu. Zawiodłem tym bardzo Rodziców. Pamiętam, jakiego doznali szoku. Syn, który strzelił 9 bramek w meczu, wycofał papiery. Groził pobór do wojska. Wujek załatwił mi Policealne Studium Budowy Okrętów w Gdańsku- Wrzeszczu. Tu epizod stoczniowy. Jako praktykant miałem promilowy udział w budowaniu pierwszego w Polsce stutysięcznika Marszałek Budionny. Oczywiście był to statek dla Związku Radzieckiego. Donosiłem do zęz metalowe elementy, które przymocowywał spawacz. Pracowałem też jako lakiernik, budowałem stawy rybne, gdy przyszła moda na eksportowanie pstrąga do Niemiec. W wakacje pracowałem jako listonosz. Gdy miałem dostarczyć powołanie do wojska, już z daleka dawałem znać, że ewentualnie mogę napisać, że adresata nie ma w domu. Szokiem było dla mnie to, że spotykałem starszych ludzi analfabetów. W szkole podawano nam inne dane, że dawno poradziliśmy sobie z tym problemem. Pracowałem jako konwojent i magazynier przy paczkach przysyłanych do Polski z zagranicy. Było to w zimę stulecia. Pamiętam jedną paczkę, której zawartość została rozjechana przez wózek elektryczny, należało sporządzić protokół i przepakować. W środku był bochenek chleba, kawałek kiełbasy i koniak. Paczka była zaadresowana do jednostki wojskowej. W środku był także list. Matka pisała do syna, by zaspokoił głód, a koniak dał kapralowi, który wystawi przepustkę do domu. W roku 1979 żołnierze Układu Warszawskiego niedojadali. Moją pracę przerywały egzaminy na studia. Dostałem się za trzecim razem. Chciałem zdawać na kulturę i oświatę, ale po debiucie radiowym okoliczności zmieniły moje zapatrywania i wybrałem filologię polską na WSP w Słupsku. W grę wchodziła jeszcze WSP w Bydgoszczy, ale zdecydowała komunikacja. Do Słupska było bliżej. I tak zostałem polonistą, a w zasadzie filonistą, jak to określał świętej pamięci Ludwik Gadzicki, nauczyciel z Lubina. To właśnie Filonista jest bohaterem mojej powieści, nad która pracuję tyle lat. Nawet nie zauważyłem, jak minęło te 40 lat. Tu jeszcze drobna samorządowa dygresja. Cieszyliśmy się wolnością, zostałem radnym, założyłem lokalny miesięcznik „Nad Skotawą”. Była wiara i energia. Myślę, że w jakiś sposób ucierpiały na tym moje dzieci. Wszystkie dzieci nauczycieli są w jakiś sposób skrzywdzone. Nie naprawię już tego wierszami z tomiku „Kochani między nami”. Od roku jestem emerytem. Mam przed oczyma taki obraz. Zakończenie roku szkolnego, moja ulubiona V klasa, do której wróciłem po wojsku, żegna swoją wychowawczynię. Każdy uczeń z kwiatkiem. Ta pani Urszula Masiukiewicz przepracowała w oświacie 40 lat. Ile mnie jeszcze czeka - pomyślałem. Boże, czy to było wczoraj? Czy 40 lat temu?
– A najważniejsze osiągnięcia zawodowe – tytuły, odznaczenia?
– I tu pewnie cię zaskoczę. Za najważniejsze osiągnięcia zawodowe uważam to, że jeden z uczniów zaprosił mnie na swoja osiemnastkę, potem ochrzciłem jego dziecko. Zostaliśmy dobrymi kumplami, byliśmy na wielu koncertach, zaliczyliśmy szaloną samochodową wycieczkę do Pragi. Dwie uczennice przyznały mi się do aborcji. Z tego co wiem, tylko mi. Oczywiście mam dziesiątki sukcesów konkursowych. Olimpiady, konkursy literackie, recytatorskie. Mam kilkanaścioro uczniów po debiucie literackim, kilkoro po wydaniu indywidualnej książki. Prawie co roku otrzymywałem nagrody dyrektora. Odznaczono mnie medalem KEN. Pierwszym na terenie gminy. Jako ciekawostkę mogę podać, że mój uczeń jest dyrektorem orkiestry w Meksyku, inny lekarzem w Nowej Zelandii. A najnowsza wiadomość jest taka, że jedna z uczennic została najmłodszą profesorką w Japonii. Specjalizacja silniki odrzutowe. Ostatnio mogliśmy ją zobaczyć przy okazji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Była szefem sztabu w Tokio. Jednej z klas po kupieniu na koniec roku szkolnego prezentu dla wychowawczyni zostało około stu złotych. I proszę sobie wyobrazić, że wpadli na pomysł, by za tę resztę kupić mi płytę „Wall „ Pink Floyd. Wszyscy się podpisali. Dzisiaj to jest dla mnie relikwia, bo dwie osoby już nie żyją, dopadł je rak.
Ostatnia ważna dla mnie nagroda z czerwca minionego roku. Jestem z dzieciakami na wycieczce w Pradze. Podchodzi do mnie polski przewodnik, z którego usług kiedyś korzystałem i mówi, że nigdy nie zapomni, jak w drodze ze Słupska do Karpacza zatrzymaliśmy się o pierwszej w nocy w Podgajach, by zapalić znicze przy pomniku w miejscu gdzie w 1945 roku zostało w stodole spalonych przez Niemców 30 polskich żołnierzy. Wcześniej zostali związani drutem kolczastym i oblani benzyną. Taki miałem sposób wychowywania. Jeździliśmy nie tylko w góry. Zwiedziłem z moimi uczniami Drezno, Pragę, Lwów i Wilno. Składaliśmy kwiaty i zapalaliśmy znicze na Cmentarzu Orląt, na Rossie, na Skałce, na Powązkach, w miejscu, gdzie podpalił się Jan Palach. Taki był mój sposób wychowania. Mam nadzieję, że coś w nich zostało.
– Wolisz czytać książki, czy pisać? A którą najbardziej?
– Nie ma dnia bez lektury. Jako emeryt mam na to dużo czasu. A tytuł? Tu będzie banał. Jedyna książką, którą przeczytałem więcej niż dwa razy to „Pan Tadeusz”.
– Szelest papieru, czy uderzenia w klawiaturę?
– Jak pracowałem nad Antologią poezji wigilijnej, bardzo pomógł mi profesor Jacek Trznadel. To była połowa lat dziewięćdziesiątych zeszłego wieku. Już wtedy namawiał mnie na kupno komputera. Tak chyba gdzieś na przełomie wieków przeszedłem z kartki na ekran. To bo nieuniknione. Mój charakter pisma bardzo często nie pozwalał mi odczytać tego, co napisałem. Teraz nie mam z tym problemu.
– Debiut literacki? Kiedy, jakimi tekstami ? Czy byłeś przekonany, że debiut to szansa na rozwój pisarski, poetycki?
– Tu chyba trzeba podać dwie daty. Czasy nowoczesne, więc i debiut był taki. Debiutowałem w kwietniu 1978 audycją radiową w Radiu Gdańsk. Na podkładzie muzyki SBB lektor przeczytał kilka moich wierszy. Mam to gdzieś nagrane na szpuli. Drukiem debiutowałem w grudniu 1982 roku w Głosie Pomorza. Wiersz nosił tytuł „Erotyk czerwony”. Nie ma się czym chwalić, bo był stan wojenny i należało bojkotować ten rodzaj prasy. Wracałem wtedy pociągiem z akademika w Słupsku do domu w Pruszczu Gdańskim. Przez całą drogę miałem gazetę otwartą na stronie z moim wierszem.
– Najlepszy poeta? Wolisz współczesność, czy historię literatury?
– Polska poezja jest najlepsza na świecie, więc cała jej historia zasługuje na uwagę i szacunek. Od Kochanowskiego, poprzez Mickiewicza i Słowackiego, a później to już Leśmian, Skamandryci, Gajcy, Baczyński, Broniewski, Borowski. Ci, których nazywamy wyklętymi. Niektórych miałem szczęście poznać osobiście i się zaprzyjaźnić: Jerzyna, Urbankowski, Wawrzkiewicz. I na koniec trzeba wspomnieć bardzo bliskich poetyckich kumpli z młodszych roczników: Martę Fox, Galę Jakubowską-Fijałkowską, Zdzisława Drzewieckiego, Hannę Diktę, po najnowsze odkrycia za jakie uważam Mateusza Bruckiego i Kacpra Płusę. A kto słyszał o Irenie Słomińskiej? Proszę poszukać na Podlasiu. Znam dziesiątki poetek i poetów, pewnie kogoś pominąłem. I tu już przypomina mi się zmarły niestety, Waldemar Kazanecki, którego sam sobie odkryłem. Oczywiście najwybitniejszy współczesny poeta Jacek Kaczmarski. Widzisz ? Pominąłbym.
– Najlepsza książka poetycka? A może najlepszy wiersz?
– Proza - Zbrodnia i kara. Poezja - „Srebrne i czarne” Lechonia. Wiersz? Dziesiątki, ale niech będzie „Dwoje ludzieńków” Leśmiana, chociaż całą „Łąkę” uznałbym za genialny poemat. A książka krytyczna „Herbert” Franaszka i tu znów lista prosi się o rozszerzenia o „Pana Cogito”.
– Łączysz pracę pedagogiczną z twórczością literacką ? Czy da się to zrobić?
– Czterdzieści lat udowodniło, że można. Chcę jednak zaznaczyć, że nigdy nie czytałem dzieciom swoich wierszy. Jeden był wykorzystany na święto szkoły. Oczywiście nie dało się nie przynosić do domu pracy, gdy żona również była polonistką, a przez 9 lat „rządziła” mną jako dyrektorka. I właśnie konkursy, imprezy literackie, plenery były dla mnie odskocznią. Wpadłem w taki cykl, że wyjazd w Polskę raz na miesiąc pozwalał mi na ten stały kontakt ze światem metafory czyli dla mnie tym normalnym.
– Jesteś duszą artystyczną w pełni, czy masz szczególne artystyczne upodobania?
– O zainteresowaniach muzycznych wspominałem. Obecnie pisanie ekfraz sprawia, że bardziej zainteresowałem się malarstwem. Jestem teatromanem. Regularnie jeżdżę z żoną i córką na spektakle do Teatru Muzycznego w Gdyni. Nie odpuszczam nawet podczas posiedzeń Komisji Kwalifikacyjnej w Warszawie. W minioną sobotę obejrzałem spektakl w Warszawskim Teatrze Roma. W październiku będę w katowickim Spodku na kolejnym koncercie Deep Purple, przy okazji chcę obejrzeć spektakl operowy w Operze Bytomskiej. Koncerty, balety, spektakle wszystko mnie zachwyca i nadal się wzruszam.
– Jesteś figurą w Związku Literatów Polskich? Literatura... Ciężka praca?
– Nie jestem figurą w ZLP. Po czteroletniej przerwie jestem po raz drugi w Komisji Kwalifikacyjnej. A na drugą cześć odpowiem: zdecydowanie tak. Czasami po napisaniu wiersza czuję się jak po wrzuceniu do piwnicy tony węgla. Wysiłek psychiczny męczy bardziej od fizycznego. Jednak po wykonaniu pracy oddycha się głęboko i jest w tym jakaś radość.
– Twoje szlagiery literackie – Twojego autorstwa? Wolisz prace indywidualne, czy w grupie?
– Nie mam szlagierów. Jeśli masz na myśli śpiewanie moich wierszy, to zaczęło się kilka lat wcześniej od debiutu. Wiem, że parę utworów jest wykonywanych, podpisywałem jakieś papiery do ZAiKS-u, ale brzęczącej radości z tego nie ma. Zawsze pracuję sam.
– Twoje osiągnięcia literackie, nagrody, laury? Według Ciebie najlepszy wiersz Twojego autorstwa?
– Wiadomo, że najważniejszym osiągnięciem jest Nagroda im. Słowackiego za całokształt. Jestem dumny, że otrzymałem tę samą nagrodę, co mój zmarły niedawno Przyjaciel Bohdan Urbankowski. Zdobyłem też 554 nagrody i wyróżnienia w konkursach literackich na wiersze, opowiadania i satyry. To przez 40 lat. Wiele osób ma o to do mnie żal, ale rzecz ma kilka aspektów. To dla mnie po prostu zabawa. Był czas, gdy nagrody wykorzystywałem do realizacji wymarzonych wycieczek zagranicznych.Za komuny konkursy były jedyną drogą oszukania cenzury, nagrodzony wiersz bywał odczytywany publicznie. Nie miałem dostępu do drugiego obiegu. Mieszkam daleko od centrów literackich. To była dla mnie zawsze okazja do spotkania dobrych polskich poetów, przegadania w hotelach nocy z innymi laureatami. A teraz po prostu podchodzę do tego na sportowo. Staram się pobić rekord. Z wielka chęcią zrezygnuję z tego hobby. Zróbcie ze mnie jurora. Nikt jednak nie chce. Oceniam tylko jeden ogólnopolski konkurs, ale jest to konkurs dla młodzieży. Naprawdę czasem jest przykro, gdy ktoś zdecydowanie gorszy od ciebie przyznaje ci nagrodę. Cóż, lokalne układy, znajomości. Bawię się więc dalej. Mój najlepszy wiersz? Chyba List Jerzego Popiełuszki do matki...Trudno mi go oceniać, ale chyba najlepsze jest to, że nie pisałem go na kolanach. W tego typie twórczości należy być z boku. Tu będę nieskromny twierdząc, że nikt nie napisał lepszego wiersza poświęconego Jerzemu Popiełuszce.
– Przyszłość poezji... to...
– Boję się o tę przyszłość, szczególnie o nasz język. Myślę jednak, że poezja się obroni. Mamy ją w genach. Od czasów zaborów, poprzez stan wojenny posługiwaliśmy się metaforą, by oszukać cenzurę. Każde zagrożenie będzie tylko nas wzmacniało.
– Jak zarazić poezją młodych ludzi?
– Myślę, że najlepszym sposobem byłoby zakazanie czytania poezji. Po przejściu do podziemia stałaby się tajemnicą, o której marzą wszyscy buntownicy, a bunt to przecież prawo młodości. Innej drogi sobie nie wyobrażam. Często przesiadując na dworcach obserwuję urokliwe, ale beznadziejnie ubrane dziewczyny z elektronicznym papierosem w dłoni. Wtedy zadaję sobie pytanie, czy taka osoba miałaby poznawać tajemnice mojej duszy, zaglądać w historie moich namiętności? I sam sobie odpowiadam: Nie daj Boże.
– Jak poezja ma walczyć z romansami, thrillerami, komediami, fantastyką...
– A jak saturatory z wodą sodową mają walczyć z fantą, 7up, pepsi colą. Pewnie przesadziłem, ale musimy się przyznać do porażki. Ilu fanów ma Robert Lewandowski, a ilu Adaś Ziemianin? Przestaliśmy się liczyć. Już nikt nie robi ankiety wśród pisarzy, co sądzą na dany temat. Nikt nas nie słucha, a autorytety jeszcze nie umarły. Poezję przede wszystkim należy pokazywać. Dam prosty przykład i może sposób. Jeśli ktoś go ukradnie, ta książka będzie dowodem, że to ja wymyśliłem. Program telewizyjny. Poczta poetycka. Już podobne były. Ja widzę to tak. Kapituła ocenia nadesłane wiersze. Omawia dlaczego są złe albo dlaczego dobre. Najlepsi polscy aktorzy czytają te pozytywnie wyróżnione. Pół godziny wystarczy. Potrzebne honoraria dla aktorów i prowadzącego, ewentualnie dla wspomnianej kapituły (wystarczyłyby 3 osoby).Biorąc pod uwagę ilość osób piszących wiersze, jestem przekonany ,że przewyższylibyśmy oglądalność TV Republika. Trzeba wskazać źródło kasy. Niechaj te recytacje przerwie kilka reklam. Trudno. Coraz wybitniejsi aktorzy reklamują bankowe oszustwa. Poezja w TV właśnie w ten komercyjny sposób bardziej się uwiarygodni. Poezja nie musi walczyć, będzie istnieć obok. I będzie istniała zawsze. Problem w tym, aby nie była niszowa, by potrafiła trzymać poziom. Potęgą jest internet. Robi wiele dobrego, ale i bardzo szkodzi. Babiniec literacki. Genialny pomysł na promowanie twórczości kobiet. Każdy może nadrobić braki, a każda się zaprezentować, jeśli oczywiście reprezentuje odpowiedni poziom, bo badziewia literackiego raczej tam nie ma.
Joanna Fligiel robi bardzo dobrą rzecz. I to spoza Polski. Mieszka w Niemczech. Na fb dobrą robotę robią Joanna Słodyczka i Stasiu Górka. Pokazują i promują. Naprawdę można się wiele dowiedzieć i po prostu nauczyć. Ciemne strony tego rodzaju publikacji to indywidualne prezentacje, często na grafomańskim poziomie. Lajkują bliscy znajomi, rodzina, która najzwyczajniej się nie zna, ale trudno mieć to za złe rodzinie. A tego przecież nikt nie ogranicza. Powinno być jakieś gremium. Obiektywne. O co oczywiście trudno...
– Twórczość Jerzego Fryckowskiego za 10 lat...
– A tu cię zaskoczę i powiem, że kilka wydawnictw jest już zaprojektowanych, przygotowanych i czeka na wydawcę. Zacznę od tego, co już jest. Chciałbym w tym roku wydać „Nie dopytam” wywiad-rzekę z Bohdanem Urbankowskim.
To 20 godzin nagranych rozmów, których już nie można dokończyć, gdyż Bohdan umarł półtora miesiąca po naszej rozmowie. W przyszłym roku chciałbym opublikować „Kto się kochał w Marcie Fox” to także wywiad-rzeka z naszą znakomitą poetką i autorką rewelacyjnych książek dla dorastającej młodzieży. To ona pierwsza tłumaczyła dziewczynom, co to jest orgazm. Fragmenty naszych rozmów ukażą się jeszcze w tym roku w trzecim numerze Migotań. Przyszły rok to także tomik wierszy ekfraz do czarno-białych fotografii sprzed ponad 35 lat „Kochani między nami”. Na razie jest to wielka tajemnica i nikt o tym nie wie. Mam już 17 wierszy, kilku brakuje. Zdradzę tylko tyle, że na fotografiach są moje dzieci. Mam nadzieję, że po tych 10 latach będę już po debiucie powieściowym. Do tej pory opublikowałem w prasie chyba 3 opowiadania i fragmenty powieści, która będzie nosiła tytuł „Bażanty”. Bohaterami nie są te piękne ptaki, ale podchorążowie, żołnierze brani do wojska tuż po studiach. Meczę się z tym tematem od 39 lat. mam nadzieję, że emerytura będzie sprzyjała systematycznej pracy, bo tym jest dla mnie pisanie prozy.
Na swoje 70. urodziny chciałbym wydać wiersze wybrane. Z dwudziestu tomików wybrać tych 150 najlepszych. W podanym przez ciebie przedziale mieści się także moja 50. rocznica ślubu. A więc wydanie wszystkich erotyków poświęconych żonie. I tu znów tajemnica, ona jeszcze o tym nie wie. A książka jest gotowa. Po prostu doklejam kolejne wiersze. Powinny się ukazać także „Wiersze wyleniniałe. Antologia hańby”. Wiele osób chce zamknąć ten rozdział i nie przypominać, kto pisał wiersze o Leninie, Stalinie, Dzierżyńskim. Uważam, że o tym nie można zapomnieć, jak nie możemy zapominać o Wołyniu, chociaż teraz oddajemy krew dla ukraińskich żołnierzy i popieramy ich całym sercem. Obym tych 10-ciu lat doczekał, zajrzę tu z ciekawością, które z tych planów uda się zrealizować.
– Wyobrażam sobie przyszłościowy festiwal twórczości Jerzego Fryckowskiego... Jaki będzie?
– Nie oczekuję aż takich honorów. Poezja może po drodze umrzeć, książki spłoną lub zostaną zakazane, chociażby po to, by zapłodnić buntowników do nielegalnego czytania i pisania. Naprawdę zadowolę się gminnym konkursem recytatorskim mojego imienia. Oczywiście trzeba będzie mówić moje wiersze. Mam nadzieję, że kolejny minister oświaty nie wpisze mnie na indeks. Chciałbym taki konkurs zobaczyć, sam przygotowywałem setki uczniów. Jestem pomysłodawcą Wojewódzkiego Konkursu Recytatorskiego Poetów Pomorza im. Jacka Kaczmarskiego. Uzyskałem zgodę spadkobierców poety. Tak zaczęliśmy XXI wiek.
Niestety zmiana władzy w gminie skończyła się utrąceniem wszelkich imprez, których byłem organizatorem.
– Twoje „Zalustrze” – to moim zdaniem wybitna poezja... Skąd pomysł?
– Rumienię się jak dziewica. Nie było żadnego pomysłu. Inaczej. Może był, ale okoliczności wszystko zmieniły. Miało być około 40 wierszy w kartonowej oprawie. Wydawca zdecydował się wydać to tak pięknie, jak zostało wydane. Co jednak zrozumiałe, wzrosły także koszty o 1/3. Pomyślałem sobie wtedy, skoro tak, to trzeba coś dorzucić, bo przez kilka lat nic nie opublikuję. Ten tom jest po prostu przegadany. Cenię Twoje zdanie, głupio mi było jak słyszałem laudacje Andrzeja Dębkowskiego i Andrzeja Waltera. Jeśli mam być szczery, to za najlepszy swój tomik uważam „Dokonało się” – moją drogę krzyżową, która jest tak sugestywna, że ciągle muszę tłumaczyć, że nikt mi (na szczęście) nie umarł i nie leżałem w szpitalu podczas pandemii. To moja wyobraźnia. I może znowu jak w wierszu o Popiełuszce zadziałało spojrzenie z boku. Nie, nie na szpital, na Boga.
– Zacytujesz swój ostatni wiersz?
– Trudno będzie o ostatni. Jestem bardzo samokrytyczny. Zanim wiersz pojawi się w tomiku przechodzi przez wiele bram. Zaczyna się od myśli, kilku wersów, bardzo lubię, jak jest taki drobny szkic, nad którym mogę pracować. To jest ta największa radość. Po tylu latach już umiem to rozpoznać. Pracuję nad nim z radością. Czasami to sprawa kilkunastu minut, czasami miesięcy. Najgorzej, gdy nie możesz znaleźć tego jedynego słowa. Nikt tego nie czyta. Potem taki wiersz wysyłam na konkurs. Jak zostanie dostrzeżony, ląduje w pliku, który rośnie w tomik. Następny będzie nosił tytuł „Latarion”. A to wiersz, który na pewno się w nim znajdzie przeszedł opisaną wyżej drogę:
NOC KIEDY ZAMORDOWANO NORWIDA
Ta noc miała być do innych niepodobna
mieliśmy ujrzeć jak ideał sięga bruku
ale zamiast watahy Kozaków
ujrzeliśmy Ryśka z „Klanu”
który wraz ze wspólnikiem w białych rękawiczkach
oddzielał larwami much Poezję od Dobra
na trupie dobrego smaku
Cyprysy zrzucały igły
ofiary wszystkich reform oświaty
przykładały lusterko do ust
by potem pisać palcem na parze
co poeta chciał powiedzieć
i czy na pewno był po naszej stronie
Morderca opłacany regularnie z ZAiKS-u
pocił się w sierpniową noc
jego oczytanie raziło wszystkich w oczy
więc pili piwo w ciemnych okularach
wspierając lokalny browar
miejscowa Julia Kapuleti gotowa na gwałt
dogorywała kolejny rok w wieży z doskonałym widokiem na fosę
w której poeci walczyli strofami o forsę
a jej matka o urodzie Marii Kalergis vel Muchanow
wypisywała pocztowy przekaz oddając czternastą emeryturę
na przytułek świętego Kazimierza
Z Jerzym Fryckowskim rozmawiał Adam Lewandowski