Nowości książkowe

 

Plakat

Tatina Mielcarek

 

Smak uśmiechu 

 

Być może świat nie zaczął się od krzyku. Może na początku była cisza – i uśmiech. Ten pierwszy, lekko uchylony jak drzwiczki do wnętrza kogoś innego. Bezbronna krzywizna warg, która mówi więcej niż słowa. Gdy człowiek się uśmiecha, czas przestaje tykać – zamiera na ułamek sekundy, jakby chciał zapamiętać ten gest czułości wobec istnienia.

Niektóre uśmiechy mają smak poranka – świeży, ciepły, mleczny. Inne – jak powidła ze słoika babci: trochę cierpkie, ale ze wspomnieniem słońca. Są też takie, które smakują jak sól – bo przeszły przez łzy. I są te najbardziej niezapomniane – smakujące jak coś, czego nie da się nazwać, a czego się pragnie wracać.

Uśmiech nie potrzebuje tłumacza. Jest pierwotny, bardziej cielesny niż słowa, bardziej ludzki niż argument. Jest językiem wspólnym dla wszystkich, nawet dla tych, którzy nie umieją mówić – dzieci, starcy, zakochani, milczący.

Czyż nie jest tak, że najważniejsze wydarzenia w naszym życiu zapamiętujemy właśnie przez uśmiech? Nie data, nie fakt – lecz to, jak ktoś się do nas uśmiecha. Uśmiech matki, który koił ból. Uśmiech kogoś kto kochał, który obiecywał wszechświat. Uśmiech nieznajomego na ulicy, który – przez krótką chwilę – uczynił świat bardziej znośnym.

Uśmiech to zmysłowa modlitwa. Nie wymaga religii, ale wymaga obecności. Jest jak pocałunek duszy – ledwie muśnięcie, które zostaje w pamięci dłużej niż dotyk.

Niektórzy twierdzą, że świat rozpada się od krzyku. Może więc warto wierzyć, że można go skleić uśmiechem.

Ciało i uśmiech – zmysłowość istnienia.

Uśmiech mieszka na twarzy, ale rodzi się głębiej – gdzieś w zakamarkach ciała, w pulsie krwi, w ciepłocie skóry, w zapachu wspomnienia. Jest ruchem subtelnym, który  rozświetla spojrzenie, rozluźnia mięśnie, otwiera pierś. Wystarczy mały skurcz mięśni, a świat nagle staje się mniej obcy.

Smak uśmiechu to nie tylko metafora – to rzeczywistość zmysłów. Uśmiech może być słodki jak pierwszy łyk herbaty wypitej z czyjejś dłoni. Może być kwaśny jak cytryna – gest irytacji zabarwiony sympatią. Może mieć smak czekolady, którą dzielisz z kimś, komu jeszcze nie powiedziałaś wszystkiego – ale już dałaś siebie.

Ciało zapamiętuje uśmiech. Nosimy go jak zapach, jak ślad perfum na nadgarstku, jak ciepło dłoni. Jest uśmiech, który osiada na skórze jak promień słońca – zmysłowy, miękki, lekko drżący. I jest taki, który zostawia drżenie nie tylko ciała, lecz  również duszy.

W uśmiechu zamyka się całe nasze człowieczeństwo: cielesne, kruche, pragnące bliskości. Bo przecież uśmiech to nie tylko gest – to zaproszenie: Zobacz – jestem tu. Widzę cię. Chcę być blisko. - Może dlatego tak boli jego brak – jak głód, jak nieobecność ciepła.

Uśmiech to dotyk bez dotyku. Pocałunek w myśli. Ciało odpowiada  natychmiast – serce przyspiesza, skóra się rozgrzewa, oczy łagodnieją. Uśmiech przypomina, że jesteśmy stworzeni nie tylko do przetrwania, ale do przyjemności bycia razem.

Być może dlatego najsmutniejsze twarze to te, które nie pamiętają smaku uśmiechu. A najpiękniejsze – te, które dzielą go bez lęku, jak chleb, jak wiatr, jak zaufanie.

Uśmiech – najcichszy z buntów. Gdy świat mówi: zrezygnuj, a Ty – nie krzykiem, lecz uśmiechem – odpowiadasz: jestem. W tym geście mieści się cała siła przetrwania, która nie potrzebuje przemocy ani argumentów. Camus pisał, że „trzeba wyobrazić sobie Syzyfa szczęśliwym” – może właśnie dlatego, że ten, kto się uśmiecha, nie poddaje się absurdowi, lecz nadaje mu własny smak.

Uśmiech jako akt wolności – subtelny, a jednak stanowczy. Bo nikt nie może zmusić człowieka do uśmiechu. Tylko wolny duch potrafi się uśmiechnąć w ciemności. To dlatego tak często uśmiechają się ludzie, którzy wiele przeszli – bo wiedzą, że to jedyne, co naprawdę ich należy do nich. Ich uśmiech nie jest lekki – ale  jest prawdziwy.

Nietzsche mówił: „Człowiek nie może żyć bez uśmiechu nad sobą samym”. Może dlatego uśmiech bywa najgłębszym znakiem świadomości własnej śmieszności, kruchości, nieustannego upadania. A jednak – uśmiechamy się. Bo uśmiech to nie zaprzeczenie cierpienia – to jego przemiana. Rysa światła na glinianym naczyniu.

W poezji Herberta uśmiech często pojawia się nie wprost – jako wyraz cichej niezłomności. „Bądź wierny. Idź.” – te słowa nie krzyczą. One się uśmiechają. Cicho. Do człowieka, który się nie poddał. Który umie jeszcze spojrzeć sobie w oczy.

Może więc uśmiech to nie ozdoba – lecz sens. Może jest jak przecinek w zdaniu życia – moment wytchnienia, który pozwala nam iść dalej. A czasem jest kropką. Godzeniem się z tym, co nieodwracalne. Ale zawsze – znakiem życia.

Uśmiech nie zaprzecza powadze istnienia. On ją rozświetla. Jak lampka w dłoni idącego przez noc.

Wszystko zaczyna się od twarzy. Tak mówił Emmanuel Levinas – filozof bliskości i odpowiedzialności. Twarz drugiego człowieka nie jest tylko zbiorem rysów – to wydarzenie. Objawienie. Apel. Prośba, która nie potrzebuje słów. Twarz to wezwanie, by być – dla kogoś.

Uśmiech to pierwsza odpowiedź na to wezwanie. Jest gestem gościnności – otwarciem drzwi do swojego „ja”. Nie pyta o poglądy, nie domaga się deklaracji. Po prostu mówi: Jestem tutaj. Widzę cię. Chcę cię spotkać.

Nie każdy uśmiech jest szczery – ale każdy niesie potencjał czułości. Uśmiech tworzy przestrzeń pomiędzy dwojgiem ludzi, w której może narodzić się zaufanie. Uśmiech to moment, gdy granica pomiędzy „ja” i „ty” staje się przejrzysta – przezroczysta jak szyba, na której zostaje ślad ciepłego oddechu.

W uśmiechu jest obecność, która niczego nie wymusza. Nie domaga się odwzajemnienia, ale raduje się, gdy ono następuje. To forma czułej nadziei: że zostaniemy zauważeni, przyjęci, objęci choćby spojrzeniem.

Jest uśmiech, który nie dotyka ciała, a jednak rozgrzewa do głębi. Uśmiech listów. Uśmiech zza szyby. Uśmiech zapamiętany – z dzieciństwa, ze snu, z chwil, które już nie wrócą. Ale zostaje – jak światło na ścianie w zimowy poranek.

Bruno Schulz pisał, że człowiek staje się tym, czym go widzą. Może więc – tym, jak się do nas uśmiechają. A jeszcze bardziej – jak my się uśmiechamy do świata. To, komu ofiarowujemy nasz uśmiech, mówi o nas więcej niż jakakolwiek autobiografia.

Uśmiech  jest nie tylko znakiem szczęścia. Jest znakiem człowieczeństwa. I może właśnie dlatego jego brak boli najbardziej – nie dlatego, że nie jesteśmy rozbawieni, ale dlatego, że nie jesteśmy zauważeni.

Nie wszystko, co ważne, krzyczy. Czasem najwięcej mówi to, co ledwo uchwytne – jak uśmiech. Literatura zna ten gest dobrze. Wiele razy stawał się on znakiem świata wewnętrznego: czułości, ironii, bólu, zachwytu, buntu. Poeci i pisarze uczyli się go opisywać – tak, by nie spłoszyć jego delikatności.

Wisława Szymborska uśmiecha się często – ale to uśmiech pełen dystansu. Nie szyderstwo, lecz ironiczna czułość wobec człowieka i jego iluzji. Uśmiech, który wie, że „nic dwa razy się nie zdarza”, ale który mimo to patrzy z życzliwością na każdą próbę życia „jak pierwszy raz”.

U Haliny Poświatowskiej uśmiech jest zmysłowy, cichy, kobiecy. W jednym z wierszy pisze:

uśmiecham się do ciebie z odległości

wielu smutnych kilometrów

U Poetki uśmiech jest tęsknotą – gestem, który chce objąć to, co nieosiągalne. Ciałem dla duszy. Pragnieniem, które się nie narzuca, lecz płynie przez słowa jak światło przez firankę.

Bruno Schulz widział uśmiech jako część mitologii dzieciństwa i snu. W jego świecie uśmiechy nie są realistyczne – są rozciągnięte jak cienie na ścianach. Czasem groteskowe, czasem rozmarzone. Uśmiech jako echo minionego świata, który był dziwniejszy i głębszy niż dorosłość.

W tekstach Zbigniewa Herberta uśmiech to rzadki, ale znaczący moment. Tam, gdzie jego poezja milknie, gdy mówi o wojnie, o honorze, o cierpieniu – tam uśmiech pojawia się jak błysk: cichy, stonowany, ale obecny. To nie triumf – to wybór. Nie gest zwycięzcy, lecz człowieka, który nie utracił godności.

U Jana Stępnia, który łączy filozofię, lirykę i duchowość, uśmiech jest formą zachwytu – nad światem, nad drugim człowiekiem, nad samym faktem istnienia. Jego poetycki uśmiech przypomina szept modlitwy: nie musi być usłyszany, by oddziaływał na innych.

Ten uśmiech nie potrzebuje tłumaczenia. Jest jak list bez adresu, który i tak trafia. Jak czułe „jestem” wypowiedziane spojrzeniem. To poezja gestu, który nie potrzebuje sceny – tylko obecności.

Może właśnie po to istnieje literatura – by zatrzymać uśmiech, który zbyt szybko znika. By go nazwać, zanim rozpłynie się w powietrzu.

 

Polny wiatr

Nocą

polny wiatr

cichą pieśnią

o miłości

układa do snu

czerwone maki

Księżyc

srebrną nitką

oplata łany zbóż

Strach na wróble

czuwa nieprzerwanie

 

Ten wiersz ukazuje delikatność i czułość natury, która, niczym uśmiech, otula i koi. Polny wiatr śpiewający o miłości, księżyc oplatający zboża – to obrazy, które przywołują na myśl subtelny gest uśmiechu, będący wyrazem bliskości i troski.

Nie każdy dzień przynosi słońce. Ale nawet w pochmurne poranki świat potrafi się uśmiechnąć – cieniem na ścianie, dźwiękiem filiżanki, spojrzeniem przechodnia. Smak uśmiechu nie zawsze jest słodki – bywa cierpki, przełamany solą albo nutą gorzkiej kawy. Ale to właśnie ta niejednoznaczność sprawia, że pozostaje – i że do niego tęsknimy.

 Uśmiech nie jest luksusem – jest prawem istnienia. Czułym przywilejem, który mówi: „jestem nadal człowiekiem”. Nawet wtedy, gdy boli. A może właśnie wtedy – bo nic tak nie świadczy o odwadze jak uśmiech wbrew nocy.

Nie jesteśmy tylko rozumem. Nie jesteśmy tylko ciałem. Jesteśmy także gestami, które zbliżają. Słowami, których nie wypowiadamy.. Milczeniem, które niesie obecność. I uśmiechem, który smakuje jak obietnica – że jeszcze nie wszystko stracone. Że świat, mimo wszystko, jest wart powitania.

Kto się uśmiecha, ten jeszcze wierzy. A może nawet więcej – ten tworzy. Jak poeta, który słowem rzeźbi światło. Jak matka, która dotykiem uspokaja płacz. Jak ktoś, kto – pomimo wszystkiego – wciąż patrzy z czułością.

Uśmiech jest jak ciepły chleb – nie trzeba wiele, by go ofiarować. A jednak może nakarmić najbardziej głodną część duszy.

W świecie, który coraz częściej krzyczy, uśmiech pozostaje szeptem najczulszym. I może właśnie dlatego – najpotężniejszym.

Tatina Mielcarek