Nowości książkowe

 

 

Plakat

Anna Pituch-Noworolska

 

Jubileusz 100-lecia Związku Literatów Polskich W Ciekotach

                                                                                                      

W dniu 02.07.2021 r. odbyło się w Ciekotach w trakcie Festiwalu Sztuki i Mediów – Otwarte Książki w Centrum Edukacji i Kultury „Szklany Dom” odsłonięcie Zagajnika Literackiego, obelisku upamiętniającego 100-lecie ZLP oraz ławeczek literackich. Inicjatorem takiego uczczenia jubileuszu Związku Literatów Polskich był Krakowski Oddział ZLP. Niestety z powodu epidemii nie udało się tej imprezy przeprowadzić w 2020 roku, czyli roku 100-lecia założenia Zawodowego Związku Literatów Polskich, którego twórcą i pierwszym prezesem był Stefan Żeromski.

Pomysł obejmował posadzenie 100 jodeł na 100-lecie Związku oraz umieszczenie tablicy upamiętniającej jubileusz ZLP i powstanie Zagajnika Literackiego. Do inicjatywy dołączyła się Unia Polskich Pisarzy Lekarzy (UPPL). Jodełki zostały posadzone w okolicy ciekockiego stawu z widokiem na otaczające góry. W uroczystości odsłonięcia obelisku z tablicą, Zagajnika Literackiego oraz ławeczek brali udział: dyrektor Szklanego Domu pan Wojciech Purtak, wójt gminy Masłów pan Tomasz Lato, prezes Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich – pan Marek Wawrzkiewicz, prezes Unii Polskich Pisarzy lekarzy – prof. Waldemar Hładki, prezes Krakowskiego Oddziału ZLP – prof. Anna Pituch-Noworolska oraz pomysłodawczyni takiego uczczenia jubileuszu ZLP – Irena Kaczmarczyk – członkini KO ZLP.

W krótkich przemówieniach przypomniano postać Stefana Żeromskiego w opinii i utworach Skamandrytów po jego śmierci – Marek Wawrzkiewicz, jako społecznika ale i krytykowanego pisarza – Anna Pituch-Noworolska, pisarza, który nie otrzymał Nagrody Nobla wraz z historią zgłoszenia do niej i Żeromskiego i Reymonta – prof. Bolesław Faron (Krakowski Oddział ZLP) oraz wspomnienie o Bibliotece w Rappersvillu, w której kiedyś Żeromski pracował – Irena Kaczmarczyk. Podwójna ławeczka UPPL i ZLP pozwala na podziwianie stawu i gór oraz rosnącego jodłowego zagajnika. Po tej uroczystości goście udali się do Dworku Stefana Żeromskiego, gdzie na tarasie zaplanowano poetycko-muzyczny spektakl zatytułowany „Słońce w kropli rosy”. Przed spektaklem pani Władysława Szproch, w imieniu Stanisława Nyczaja – prezesa Oddziału ZLP w Kielcach, wręczyła kolegom z Krakowa list i egzemplarz Świętokrzyskiego Kwartalnika Literackiego, w którym oprócz artykułów poświęconych Cyprianowi Kamilowi Norwidowi są również wiersze poetów Krakowskiego Oddziału ZLP. Po wstępie muzycznym, Irena Kaczmarczyk i Anna Pituch-Noworolska czytały wiersze członków Krakowskiego Oddziału ZLP z towarzyszeniem gitary, na której grał Waldemar Hładki.

A wszystko to działo się w otoczeniu zieleni, kwitnących rabat koło domu Stefana Żeromskiego przy pięknej, słonecznej pogodzie.

Anna Pituch-Noworolska

 

 

Plakat

Zofia Grabowska-Andrijew

 

Eksperymentalnie 

                                                                                                      

Stefan Pastuszewski – niestrudzony w nieustających zabiegach o trwanie „AKANTU”, pisma identyfikowanego głównie z jego imieniem i nazwiskiem – nie ustaje w poszukiwaniach nowych form wypowiedzi. W pierwszej dekadzie XXI wieku z dobrym  skutkiem mierzył się z traktatem – efektem był wydany w 2013 roku tomik, tytułem wskazujący na formę. Recenzowałam go w odpowiedzi na propozycję autora, ale moja recenzję wygonił na „Podwórko...” wprawdzie  „...z  kulturą”, ale zawsze... 

Bardzo mnie to ubawiło.

Liczę się z tym, że tym razem ten tekst trafi na śmietnik, ale niech tam. Chciał, to ma.

Temu śmietnikowi pewnie też doda jakiś elegancki epitecik, żeby lepiej pachniał.

Swoją drogą jak tu odmówić komuś, kto poświęca swój czas i siły na zapewnienie forum dla wypowiedzi poetów i literatów trzeciej i drugiej półki, komuś, kto, będąc w wielu dziedzinach konserwatystą, w swej literackiej działalności podejmuje innowacyjne próby?

Więc choć nie podzielam konserwatyzmu Pana Stefana i razi mnie jego raczej staroświecki stosunek do kobiet i ich roli – doceniam to, co robi dla powszechności kultury i to właśnie jest podłożem mej do niego sympatii.

Opamiętaj się kobieto! (To do mnie). „Dziadźko” (to „pseudo” uwielbianego profesora naszej seminaryjnej piątki Stefana Vrytel-Wierczyńskiego) uczył, że recenzja pozytywna powinna na początek wskazać negatywy, a druzgocząca – pozytywy, a ty się tu oświadczasz z sympatią do autora i mówisz o jego zasługach! Gdyby był w naszej piątce na piątkę ( szóstek wtedy nie było) to z przerażenia już by to podarł bez czytania.

Tym razem podjął próbę reanimowania i uwspółcześnienia dawnych annałów. Blurb – bez imiennego podpisu, więc należy domniemywać autorstwo wydawcy Instytutu Wydawniczego „Świadectwo”rekomenduje książkę „Drugie życie drzewa” tak: „Jest to współczesna saga rodzinna, księga pamiątkowa i sylwa zarazem. Jest to księga poniekąd eksperymentalna”.

O! Jeśli „eksperymentalna”, do tego sylwa, to i recenzja może – a nawet powinna – być eksperymentalna! Więc puszczam w niepamięć zasady, które wykładał mi na UAM prof. Stefan Vrytel-Wierczyński i... hulaj dusza. Hulankę zaczynam od zmiany tytułu.

Autor wyjaśnia, że terminem sylwa określano rodzaj „Biblii domowej”, stanowiący archiwum rodzinne. W niej zapisywano informacje o narodzinach, ślubach i zgonach, tworząc drzewo genealogiczne. Dodam, że  zapisywano także wydarzenia mające miejsce w bliskiej i dalszej okolicy, w tym relacje z sejmików, sejmu, urozmaicano to zapisami utworów poetyckich, dowcipów, nawet przepisów kulinarnych. Pojawiały się dzieła skomponowane z cytatów (centon, quodlibet, „bigos”, „makaron”) lub rozmaite antologie typu: collectanea, wirydarz, zwierciadło czy encyklopedia.

Ale były też zbiory zapisków z życia codziennego ich autora urozmaicone tekstami o charakterze refleksyjnym lub, a także i, poetyckim, stanowiące rodzaj poetycko-filozoficznego wirydarza. To, co prezentuje czytelnikom „Drugie życie drzewa”, bliższe jest tej drugiej formie.

Postaram się to wykazać, lecz najpierw muszę wytknąć autorowi, że przystępując do tego zapowiedzianego blurbem „poniekąd eksperymentu”, nie doczytał, że właśnie w XX wieku, w Polsce w dwudziestoleciu międzywojennym rozpoczął się proces odrzucania utrwalonego w powszechnej świadomości modelu utworu literackiego i „konwencji literackich”, a w latach sześćdziesiątych tego wieku stał się on siłą napędową innowacyjności literatury współczesnej.

Teraz myśli Pan:  – Co ona – znaczy ja – wypisuje! 

– Ja postanowiłem podnieść z martwych dawne, prawie zapomniane gatunki, a ona plecie o innowacyjności.

– Nie tyle – Panie Stefanie – plecie, co rozplata, dekonstruując konwencjonalną strukturę recenzji, więc robi to, co z współczesną literaturą zrobiło odwoływanie się do dawnych form sylwicznych w praktyce pisarskiej J.Czechowicza, L. Buczkowskiego, T. Różewicza,  M. Białoszewskiego, W. Gombrowicza czy Cz. Miłosza. I nie tylko.

Wszystkim zainteresowanym zmianami w literaturze XX wieku polecam trudną, ale wartościową rozprawę doktorską Ryszarda Nycza z lat osiemdziesiątych minionego wieku oraz recenzję Włodzimierza Boleckiego – dostępne w internecie.[i]

Nie ulega kwestii, że tytuł „Drugie życie drzewa” zawiera w sobie niekonwencjonalny tekst literacki. W świetle tradycyjnych kanonów literackości należałoby potraktować go jako niewydarzony. Jednak gdy do jego oceny zastosujemy wyznaczniki proponowane przez Nycza, dostrzeżemy, że mieści się on w stworzonym przez niego pojęciu sylwiczności, które pojawia się w literaturze XX wieku, jako zespół właściwości całej literatury potraktowanej jako negatywny, kwestionowany układ odniesienia, bo przecież nie jest to obiekt dający się wyodrębnić jak opowiadanie, poezja, sonet czy awangarda, a to sugeruje termin „sylwy współczesne”. Właśnie dlatego będę posługiwała się terminami obiekt sylwiczny, forma sylwiczna zaczerpniętymi z wyżej wymienionej rozprawy Nycza. Sylwy to kategoria ponadgatunkowa, ożywiona  przez twórców XX wieku i używana przez nich i współcześnie do kwestionowania obowiązujących kanonów literackości. To z zapisaną w nich tradycją toczy się gra.

Modernistyczne poczucie  kryzysu kultury i rozpadu dotąd znanego świata wpłynęło na kształt literatury. Rozbity na fragmenty obraz rzeczywistości domagał się scalenia w wizji artystycznej przy pomocy nowych sposobów integracji i modeli konstrukcyjnych tekstów, stąd formy sylficzne.

Przyjrzyjmy się wspomnianym już wyznacznikom sylwiczności wymienionym przez Ryszarda Nycza. To brak gotowego przedmiotu przedstawionego (temat jest tylko pretekstem), także przedmiotu artystycznego (forma jest hybrydyczna i otwarta) oraz przedmiotu estetycznego (utwór narusza normy estetycznych oczekiwań odbiorców).

Pojawia się różnorodność tworzywa, poszczególne elementy stanowią samodzielne, niezhierarchizowane całości. Spontaniczność zapisu sprawia wrażenie szkicu, improwizacji, brulionu...

Mając w pamięci kłopoty prof. Kazimierza Wyki z tekstami Tadeusza Różewicza, trwające tak długo, dopóki nie zastosował do ich oceny nowych, w miejsce powszechnie stosowanych tradycyjnych narzędzi, nie będzie łatwo. Ale Stefan Pastuszewski to nie Tadeusz Różewicz, a ja niestety nie prof. Wyka. Miejmy nadzieję, że mimo to, coś sensownego z tego się urodzi.

Z tą sagą rodzinną to przesada. Nie tylko dlatego, że do sagi brak tu przynajmniej 300 stron, a nielicznych przedstawicieli rodu poza bohaterem, autorem i jego ojcem, poznajemy głównie ze zdjęć, jednak usprawiedliwiać może to epitet „współczesna”, jeśli przyjąć, że o tej współczesności przesądza obserwowana tendencja do skrótowości, na którą autor się powołuje, uznając ją (słusznie) za signum temporis. Byłaby ona w tym wypadku doprowadzona do granic wytrzymałości. A przecież nie tylko ja, Inni czytelnicy także, chętnie bliżej niż ze zdjęcia poznaliby babcię Sebka, która z subtelnym uśmiechem na twarzy ofiarnie kuca przy wnuku, zginając (oby zdrowe) kolana, by mu przywabić gołębie i dowiedzieliby się czy się nie buntuje, słysząc dziadka, że kobieta nie potrzebuje własnej pasji, bo drogą kobiety: „jest życie jako takie[ii], czyli samo w sobie albo w kolejnym znaczeniu, byle jakie (!) Mimo sprowadzenia obecności  mamy i babci Sebastiana do zdjęcia,  nie powstrzymał się Pan jak zwykle co najmniej od uszczypliwości. Oto próbka z Dziennika czasu zarazy[iii]:

„Sebastian dał się zamknąć w domu dla spokoju rozdygotanej matki i babci. Współczuję mu. Przerażająca dominacja rozemocjonowanych kobiet w sytuacjach ekstremalnych do niczego dobrego nie prowadzi”.

No i znów nie udało się panu Stefanowi powstrzymać!

Na pewno jest to bardziej książka niż „księga pamiątkowa i sylwa zarazem”, a najpewniej sylwa. Czy współczesna? Zobaczymy.

Cechuje ją różnorodność konstrukcji – mieszają się w niej cechy tradycyjnych sylw – pamiętników, dzienników, kronik, latopisów.

Ale sylwy XX wieku postmodernizm wyposażył w zmienność tematów, wątków, poetyk, nastroju, form, stylu... Uprawomocnił pomieszanie spraw ważnych i błahych, nawet zbędnych, stosowanie dodatków graficznych, cytatów, itp. Zatem w sylwie, nie sadze, te fotografie są na swoim miejscu.  Autor na początku... (już chciałam napisać w rozdziale wstępnym, ale to słowo nieprzydatne, to nie ta struktura, tu rozdziałów nie ma) zastosował tekst o tekście, tzn. o swej książce jako strukturze, jej poszczególnych częściach i ich pochodzeniu. Zapowiada, że będzie to „Księga rodzinna achroniczna” i wyjaśnia, co ten termin oznacza przy pomocy fotocytatu zamieszczonego w Internecie[iv] niestety bez powołania się na źródło.

Czy rzeczywiście achroniczna, tj. zakładająca, że „Czas przestrzeni zewnętrznej jest właściwie bezczasem;”[v], co pokrywa się z ostateczną konkluzją Einsteina, który pytany o czas najpierw odpowiadał, że jest tym, co można odczytać na zegarze, by w końcu dojść do przekonania, że czasu nie ma, jest tylko wieczność.

Jak jest z achronicznością tekstu „Drugie życie drzewa”?

Czy autor stosuje wynikającą z achroniczności zasadę „powtarzalności  pewnych zdarzeń” lub „nieistotności zdarzeń jednokrotnych”[vi] dla życia mieszkańców w opisywanej przestrzeni?

Przecież nie. Choć nie ma tu akcji, jednak struktura tekstu jako całości zbudowana jest wyraźnie z zachowaniem linearności czasu – od metatekstu „Wiersz zapowiedni”, wymieniającego rok 1996 poprzez niepowtarzalne  i kategorycznie jednokrotne  oraz bardzo istotne 5 lat późniejsze zdarzenie narodzin Sebastiana, aż do osiągnięcia przez niego dojrzałości i samodzielności w 2020 roku. Nie ma ważniejszego zdarzenia w całym tekście. Sebastian jest tu podmiotem wiążącym poszczególne części w chronologiczną, potwierdzoną datami, całość. Dla narratora, Dziadka, istotne jest tylko to, co ma związek z Wnukiem.

Dowód?

Oto jeden, nie jedyny. W części zatytułowanej „Dziennik czasu zarazy” (wypisy) są 32 zapisy pod datami, ale tylko w trzech nie występuje imię Sebastian. W tym dwa są jednowyrazowymi nazwami pór roku, trzeci osobistym pytaniem autora o własną przyszłość. Nawet, gdy opisuje on grupkę młodzieży w czasie pandemii, w której nie ma Sebastiana, dodaje: „Oczyma wyobraźni widzę Sebastiana”.

Sebastian jest soczewką, skupiającą promienie biegnące z zewnętrznego świata.

Autor nie wprowadził nic, co byłoby zaprzeczeniem zasady chronologiczności zdarzeń, co wskazywałoby, że czas wcale nie ma natury liniowej, lecz że wszystko dzieje się jednocześnie, a nasze przekonanie o upływie czasu jest wyłącznie subiektywne. I to co było i to co będzie dzieje się w tej samej chwili. A przecież teoria względności i trzecia koncepcja czasu Einsteina odebrały czasowi i przestrzeni ślad obiektywnej realności. 

Pojęcie wieczności – jak wynika z tytułu całości i tytułowego wiersza umieszczonego na końcu, a także fotografii rzeźby Iulo Öövn’a „Ojciec i syn”  – przedstawia autor jako nigdy nie kończący się ciąg pokoleniowych zmian, „...bo przecież nic się nie kończy; nawet drzewo, umierające stojąc, ma drugie życie”.[vii]

Szanowny autorze! Sam Pan już widzi, że z tą „achroniczną kompozycją”[viii] coś nie tak!

Idźmy dalej. „Nic w tej opowieści nie zostało dopowiedziane do końca”,[ix] pisze autor i uzasadnia to przekonaniem, że nic się nie kończy, wyrażonym cytatem z przypisem 4. I choć nie mówi tego expressis verbis, zwraca uwagę czytelnika na istotną cechę kompozycji sylwicznej, mianowicie na jej  otwartość.[x] Dzieło otwarte nie jest definitywnie zakończone. Pozwala czytelnikowi „po swojemu” uzupełniać i wypełniać puste miejsca. Liczy na inteligencję i wyobraźnię odbiorcy; włącza go do procesu tworzenia.

Z całą pewnością tekst „Drugie życie  drzewa” pozwala się uzupełniać. Można usiąść nad nim i kontynuować go. I to nie tylko na końcu, w każdym miejscu;  można go zmieniać, dopisywać, uzupełniać lub unieważniać fragmenty albo zmieniać kolejność poszczególnych sekwencji, obserwując jak zmiana kontekstu nadaje im nowe, szersze lub zgoła inne znaczenia.

Takiego zabiegu dokonał autor – nieważne  czy bezwiednie, czy w sposób zamierzony – włączając do całości tylko 4 z 6 „lirycznych listów-monologów” publikowanych już dwukrotnie w „Listach do Pani” i w „Wierszach wybranych” jak informuje nas w kolejnym metatekście zatytułowanym „Wiersz zapowiedni”.

Tu przerwa.

Nie mogę przejść do porządku nad tym tytułem. Byłoby to nieuczciwe wobec autora. Więc zanim zajmę się tymi listami, muszę pogratulować Stefanowi Pastuszewskiemu trafności tego neologizmu. Bo spójrzcie czytelnicy, jak zmieniając cząstkę słowotwórczą  z  za–po–wiadający na za–po–wiedni,  umożliwił nam skojarzenia ze słowem prze–po–wied–ni(a),  bez–wied–ny(i), wskazując, że wiersz był bezwiednym prognostykiem, a jego autor zaskoczył sam siebie profetycznym talentem mimo woli.

Teraz wróćmy i zbadajmy jaszcze funkcjonalność zmian polegających na rezygnacji z dwóch z sześciu wierszy i zmianie kolejności wiersza o incipicie (...) wytrzymaj, aby sprawdzić czy wnoszą jakieś nowe znaczenie.

W poprzednich wydaniach postać Sebastiana – wytwór wyobraźni autora – antycypowała pragnienie posiadania dojrzałego przyjaciela i powiernika. W chwili włączenia tych poetyckich listów do struktury sylwicznej, zaczęły one – w zestawieniu z informacją o pięć lat późniejszych narodzinach wnuka Sebastiana – pełnić funkcję dowodów uwiarygodniających swój profetyczny charakter w odniesieniu do imienia. Życie jednak odwróciło role i to głównie dziadek stał się przyjacielem i (na szczęście dyskretnym) przewodnikiem wnuka.

Rezygnacja z dwóch tekstów w stosunku do pierwszego wydania była słuszna, bo jeden z nich  zaczynający się od incipitu (czy można podważać trud  ludzi)[xi] wyłamywałby się z wskazanej funkcji i odbiegał nastrojem od wprost euforycznej reakcji na list, a ten zaczynający się od słów (...rybitwa ta, mój drogi Sebastianie)[xii] powielałby w słabszej formie opis świata zewnętrznego wywołany stanem wewnętrznym podmiotu lirycznego. Znaczące są nie tylko teksty, także relacje między nimi; puste miejsca także.

Natomiast przeniesienie z pozycji czwartej na drugą wiersza (...wytrzymaj), pozwoliło uzyskać efekt nawiązania dyskursu, bo w tym miejscu brzmi on jak reakcja Sebastiana na zwierzenia autora listu pierwszego. Tym sposobem S. Pastuszewski (wbrew strukturze sylwicznej!) nadał temu fragmentowi logiczny porządek.

W odniesieniu do zapisu tego tekstu w wydaniu drugim[xiii] autor dokonał zmiany, łącząc dwie początkowe całostki, z których pierwsza mówi o liście, druga o reakcji na niego  –  w jedną.

Popsuł czy poprawił ? 

Tu namawiam czytelnika do samodzielnej, krótko uzasadnionej odpowiedzi w wykropkowanym miejscu.

................................................................................................................................................................

Odpowiedź jest rozmieszczona w pisanym przeze mnie tekście. Dla leniwych jest gdzieś w przypisach ostatnia deska ratunku – ściąga.

Stefan Pastuszewski wykorzystuje, mniej lub bardziej twórczo, gotowe teksty, głównie własne, także fragment posłowia Czesława Dziemidowicza „Między pedagogiką a miłością”. Jest to spojrzenie okiem pedagoga na wydaną przez S. Pastuszewskiego w 2010 roku książkę „Sebastian” wcześniej w „Akancie” drukowaną w... – Jakiego tu użyć słowa?, bo przecież nie w odcinkach! We fragmentach też nie, bo stanowiły zamknięte całości. Powiedzmy – niestety niezbyt elegancko – w kawałkach. Są w tekście „Drugie życie drzewa” elementy biografii, dziennik, materiały ikonograficzne i nazwane „Listami niewysłanymi” wybrane i po swojemu przez autora opisane lub uzasadnione drogowskazy, w które usiłuje wyposażyć wnuka  na dorosłe życie. Niektóre mogą budzić wątpliwości lub sprzeciw jak konserwatywne przekonanie, że mężczyzna  musi być dzielnym wojskowym a kobieta nie musi mieć pasji, bo „Kobietę wiąże  ze światem dziecko, a jej drogą jest życie jako takie”.[xiv]  Dwuznaczność (raczej niezamierzona) sformułowania „jako takie” zemściła się na Panu, Panie Stefanie i pomściła wszystkie kobiety. Dobrze Panu tak!

Z większością należy się zgodzić. Postulują człowieczeństwo godne i odpowiedzialne. Osobiście polecam  dwa. „Miłość”[xv], bo w sformułowaniu: „Nie wiem co ci powiedzieć, Sebastianie. Sam ją poznasz. Bo miłość jest tak osobna jak osobna jest osobowość każdego z nas. Ona może być tylko twoja.” jest zawarta najgłębsza prawda o niej. Także list zatytułowany „Kiedyś”.[xvi] Jest poruszający. Lęk taki pojawia się, narasta w każdym, kto towarzyszy bliskiej osobie w dorastaniu do samodzielności.

A jak już jestem przy wyborze, to zatrzymam się przy tym, co Pan wybrał, co pominął, cytując przytoczone przez Cz. Dziemidowicza wskazówki antypedagogiki. To, co pominięte, mówi nawet głośniej i więcej, a co najmniej tyle samo, co przytoczone. Otóż przemilczał Pan drugą: „Wychowanie jest nakładem sztywnych stymulatorów rozwoju, ograniczających naturalną u dzieci potrzebę rozwoju i poznania” oraz  piątą: „Pedagogikę można sprowadzić do ponurej zasady: dręczę cię dla twojego dobra”. A do tego odciął Pan wskazówce czwartej stwierdzenie: „Wychowanie jest dla życia wartościowego całkowicie zbędne”. Przecież  żadnego z tych stwierdzeń nie da się całkowicie i poważnie zakwestionować!

Oto jak walczy w Panu zainteresowanie nowym z przeterminowaną już konserwą.

Na terenie literatury jest Pan znacznie odważniejszy.

Pomimo polimorficzności użytych rodzajów i gatunków, nie znajdziemy tu jednak form użytkowych posługujących się językiem nieartystycznym twórczo wykorzystanych, będących swoistym literackim recyklingiem nadającym im rangę artystyczną, co pozwala formom sylwicznym unieważniać przeciwstawienie literatury i nieliteratury. Ale przecież brak niektórych cech nie przekreśla możliwości uznania tekstu za sylwę. Natomiast odważnie, jeśli chodzi o budowę struktury całości, stosuje autor typowy dla sylw budulec jakim jest fragment, używa jednak terminu „wypisy”.

Tę cechę wypowiedzi sylficznej Nycz uważa za konstytutywną obok takich jak zasada zestawienia jako kompozycja, podatność na transformacje semantyczne pod wpływem kontekstu oraz 4 rodzaje otwartości: fizyczną uwidocznioną w nieukończeniu całości wypowiedzi lub jej fragmentów,  progresywną, stwarzającą możliwość przyszłych przekształ­ceń tekstu, regresywną, podejmującą dialog z tekstami już istniejącymi przy pomocy komentarzy,  cytatów, aluzji... wreszcie komunikacyjną – poprzez zaproszenie czytelnika do twórczej  lektury tekstu.

Książka ta wykracza poza tradycyjne ramy któregoś z gatunków prozy. Jest właśnie kompozycją zestawioną z fragmentów. We fragmentach metatekstowych autor – nieśmiało – eksponuje własny proces twórczy, a całość określa jako „poniekąd eksperymentalną”, więc przedmiotem mego zainteresowania i analizy tekstu uczyniłam jego sylwiczną formę.

Ale ma ona  przecież także warstwę treściową.

O niej króciutko. Czytelnicy sobie z nią poradzą. Kto nie, niech sięgnie do wydanej w 2010 roku książki S. Pastuszewskiego, Sebastian i  przeczyta (wskazane wyżej) napisane z pedagogicznego punktu widzenia ciekawe posłowie Cz. Dziemidowicza.

Nowa książka Stefana Pastuszewskiego jest nośnikiem informacji o życiu rodzinnym, o mądrym i dyskretnym modelu pedagogicznego oddziaływania polegającego na towarzyszeniu i wspieraniu rozwoju osobowości dziecka, o zakorzenionej w męskiej  naturze konserwatystów potrzebie posiadania syna przedłużającego trwanie rodu, o zmianie pokoleniowej ról zasygnalizowanej w opiekuńczych odruchach Sebastiana  wobec dziadka, o głęboko ludzkich obawach o trwałość zbudowanych więzów, gdy dojrzałość domaga się samodzielności... i wielu innych. Wszystko to podkreśla jej tytuł.

Przypomnę tu jak dziadek Pastuszewski zakończył w lipcu 2007 roku[xvii] swój cykliczny tekst o Sebastianie, w którym opisywał wyrywanie się wnuka ku samodzielności: „Jak ja, który chciałbym, aby moja imaginacyjna budowla pod nazwą Sebek przetrwała bez jakichkolwiek zmian.”

Zaniepokoiłam się wówczas o Sebastiana. Dziś widzę, że niepotrzebnie. Teraz należałoby niepokoić się o dziadka, bo smutno i niełatwo będzie teraz Panu Stefanowi, więc niech go ta eksperymentalna nie całkiem recenzja – rozśmieszy.

Dobrze, że Toruń blisko Bydgoszczy. A najpewniejszym lekiem pióro i powrót do sylwy. W niej nic nie jest skończone. Dzieło czeka. Pomyślności.

Zofia Grabowska-Andrijew

 

Przypisy:

[i]    Ryszard Nycz,  O sylwiczności, czyli kłopot z przedmiotem,  „Teksty” 1979,  nr 1 (43), s.1-6.

https://bazhum.muzhp.pl/media/files/Teksty_teoria_literatury_krytyka_interpretacja/Teksty_teoria_literatury_krytyka_interpretacja–r1979–t–n1_(43)/Teksty_teoria_literatury_krytyka_interpretacja–r1979–t–n1_(43)–s1.6/Teksty_teoria_literatury_krytyka_interpretacja–r1979–t–n1_(43)–s1–6.pdf  „dostęp” 05.07.2021.

Włodzimierz Bolecki, „Sylwy współczesne : problem konstrukcji tekstu”, Ryszard Nycz, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1984: [recenzja]” Pamiętnik Literacki” 1986, t. 77, nr 3, s. 356-371.  https://bazhum.pl/bib/article/349163/ „dostęp” 05.07. 2021.

[ii]   S. Pastuszewski, Drugie życie drzewa, Bydgoszcz 2020, s 52, s.28.

[iii]  Jw. s. 39.

[iv]  Patrz:  achroniczność –  NFJP | Narodowy Fotokorpus Języka Polskiego     nfjp.pl › lemma › achroniczność.

[v]    Jak przypis 2. s. 8.

[vi]   Jw. s. 8.

[vii]  Jak przypis 2, s. 9.

[viii] Jw. s. 8.

[ix]   Jw. s. 9.

[x]    Zaprzepaścił w ten sposób efekt oczekiwania i namysłu czytelnika a nawet jego uczestnictwa poprzez własne domysły i skojarzenia. Szkoda.  Zwłaszcza, że ze strukturą  sylwiczną wiąże się tekst otwarty, otwierający pole do aktywności odbiorcy.

[xi]   Stefan Pastuszewski, Listy do Pani, Bydgoszcz 1996, s. 59.

[xii]  Jw. s. 61.

[xiii] Stefan Pastuszewski, Wiersze wybrane, Bydgoszcz 1998, s. 178.

[xiv] Jak przypis 2, s. 28.

[xv]  Jw. s. 34.

[xvi] Jw. s. 29.

[xvii] Moje niepokoje, jego siła życia,AKANT7 (124) 2007, s. 37.

 

 

Plakat

Podkarpacki Salon Literacki w Żarnowcu

 

Pachnący lipcem 

                                                                                                      

W ciepłe lipcowe popołudnie w Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu zagościł Podkarpacki Salon Literacki Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie. W klimatycznej scenerii parku i dworku spotkali się twórcy i miłośnicy ars poetica z wielu środowisk literackich Podkarpacia.

Swoją twórczość zaprezentowali poeci: Małgorzata Żurecka ze Stalowej Woli, prezes Oddziału Związku Literatów Polskich w Rzeszowie, autorka kilku tomików poezji w tym: Piąta pora konieczności, Ucieczka z krainy pozoru, Naga malwa, In & out pod redakcją Wojciecha Siemiona oraz zbioru opowiadań zatytułowanych Nusia. Laureatka wielu konkursów, w tym dwukrotnie „Złotego Pióra” nagrody Zarządu ZLP w Rzeszowie. Zajmuje się również przekładami wierszy, ostatnio wspólnie z Mirosławem Grudniem zbioru Powrót i ból Manolisa Aligizakisa. Jej utwory drukowane są w wielu krajach. Renata Giża z Rakszawy, członkini Grupy Twórczej INSPIRATIO działającej przy Centrum Kultury Gminy Łańcut, także lauretka wielu konkursów w tym: Międzynarodowych Spotkań Poetów WRZECIONO w Nowej Sarzynie. Drukuje w prasie i almanachach oraz antologiach. W przygotowaniu ma dwa zbiory wierszy. Wacław Turek współtwórca Krośnieńskiego Środowiska Literackiego, były wiceprezes Rzeszowskiego Oddziału ZLP, nestor podkarpackiej poezji, również fotografik, prezes Fotoklubu RCKP w Krośnie. Organizator Międzynarodowych Plenerów Fotograficznych, znany z cyklu „Podkarpackie Kapliczki”. Wystawiał swoje prace w wielu krajach: Australii, Finlandii, Słowacji, Ukrainie i na Węgrzech. W minionych latach współredaktor miesięcznika literackiego CROSCENA oraz Międzynarodowych Spotkań Literackich wspólnie z rzeszowskim stowarzyszeniem POLONIA. Uczestnik Warszawskich Jesieni Poezji oraz V Wiosny Poetyckiej w Chicago. Autor wielu tomów poezji w tym: Na czas przemijania, Jeśli mnie słuchasz, Zapisane spojrzeniem, Wino darowane ptakom czy W cieniu farnej wieży. Jego poezja publikowana jest w języku angielskim, węgierskim i litewskim.

Prezentacje wierszy uzupełniały utwory muzyczne w wykonaniu Darii Natońskiej absolwentki Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej nr 1 oraz uczniów Ogniska Muzycznego przy LO w Jedliczu: Wiktorii Lawera, Emilii Wójtowicz, Andrzeja Opioła, Szymona Radonia pod opieką dyr. Zenona Delimata. Spotkanie otworzył Paweł Bukowski dyr. Muzeum, a prowadził Stefan Żarów z WDK. Całość zaaranżowała i czuwała nad jej przebiegiem Danuta Pado koordynatorka Salonu. Na zakończenie głos zabrał Damian Drąg dyr. WDK, który wraz z dyrektorem Muzeum i Edytą Gazda – Łuksa kierownikiem Działu Animacji WDK wręczyli uczestnikom symboliczne podarunki. Ze spotkania zostanie zrealizowany film przez pracowników WDK.

Niech dopełnieniem atmosfery literackiego popołudnia będzie fragment wiersza Wacława Turka pt. Pastelowo: „Spoglądają w okna / dworku Konopnickiej / ciekawskie malwy / ciepło / chat malowanych / z wiejskich odpustów // Brakuje tylko skrzypka / w lnianej koszulinie / w wysokich butach / z kurzem glinianej miedzy / grającego / za płotem chruścianym”.

Stefana Żarów

 

 

Plakat

Eliza Saroma-Stępniewska

 

Pamięć skrzydlata. Wrażenia z lektury najnowszej książki Lidii Kosk „Konie bez skrzydeł”

                                                                                                      

Czterdzieści sześć wierszy, dwadzieścia jeden krótkich opowiadań – jak tu pomieścić całe życie? A jednak. Lotne pióro wszystko potrafi.

Ligia. Dziecko, młoda dziewczyna, dorosła kobieta. Bohaterka obrazów kreślonych pamięcią autorki. Bo Ligia to alter ego Lidii. Przewodniczka po krętych szlakach życia – naznaczonego przez niedostatek, wojnę i trudne lata powojenne, ale też, dla rekompensaty, ubarwionego wspomnieniami chwil szczęśliwych. Jak te spędzone wśród koni. Niczym Ligia nas – tak konie Ligię wiodą przez lata i zdarzenia. Ich stała obecność wypełnia treść książki – tak jak treść życia – niby dobry duch, nadając obu spójny kształt.

Chwile szczęśliwe – to również te u boku kochanego mężczyzny. Najpierw narzeczonego, potem męża. Cała ta książka to w pewnym sensie hołd oddany Henrykowi Koskowi – niedocenionemu autorowi monumentalnej „Generalicji polskiej”, pierwszego w polskiej literaturze kompletnego dzieła encyklopedycznego poświęconego sylwetkom polskich generałów, poczynając od roku 1764.

„Konie bez skrzydeł” są pięknym świadectwem miłości, takiej mimo wszystko. Do życia. Do natury. I do człowieka. Moje ulubione wiersze ze zbioru – „Ja, człowiek” i „A gdybyś wiedział” – są właśnie o człowieku. Nie – źle to ujęłam. One nie są o człowieku – są skierowane do człowieka. Niedoskonałego, błądzącego, czasem głuchego i ślepego na to, co wokół. Bynajmniej nie z pozycji mentorskiej – autorka zwraca się w swej narracji również i do siebie samej, w pełni świadoma prawdziwości słów Terencjusza: „Homo sum…”. A z kolei „Tajemnicę”, „Powrót” czy „Marznę żywymi kwiatami” podyktowała miłość do człowieka konkretnego. Do męża. Do Henryka. Heniusia. Te wiersze autentycznie poruszają – myślę, że nie tylko mnie. Zresztą, co tu dużo pisać – pozwólmy wersom przemówić za siebie:

 

Marznę żywymi kwiatami

 

Śnieg, który dziś sypie

szklistymi krupami

stawia opór moim nogom

razi ostrą bielą

 

W tamte zimy z tobą

padał śnieg zaczarowany

tańczący puch

dla moich stóp i oczu goniących

za skrzącymi się gwiazdkami

 

a czerwone tulipany

z ulicznych straganów

wyprostowane na mrozie

w cieple domu osuwały się

na rozchylone brzegi wazonu

 

Marznę żywymi kwiatami

na lutowym mrozie

 

Obraz prosty na pozór, a jakże przejmujący, jak wieloznaczny. Więcej nie trzeba. Mniej nie można. Każde słowo ma swoją wagę. I w tym właśnie tkwi sedno autentycznego poetyckiego kunsztu.

Opowiadania zawarte w drugiej części tomiku są swego rodzaju kluczem do utworów lirycznych Lidii Kosk. Dzięki nim, dzięki znajomości szczegółów biograficznych z życia autorki, możemy te strofy mocniej osadzić w rzeczywistości. W niczym to nie osłabia ich wymowy – mam wrażenie, że jest wręcz przeciwnie. Choć wiersze zawsze mają swoją historię, swoje konkretne miejsce wyznaczone punktem na osi życia ich twórcy – w oczach odbiorców, patrzących przez pryzmat własnych przeżyć i doświadczeń, stają się bezczasowe. A niektóre – wręcz ponadczasowe. Podobnie jak i same opowiadania – z których każde stanowi odrębną całość, a jednak w sumie dają nam obraz pięknego, choć burzliwego ludzkiego życia. Życia, przez które czytelnik – w ślad za autorką – przebiega, przefruwa na grzbiecie konia zwanego wspomnieniem.

Bo to nie konie. To pamięć jest skrzydlata. Dzięki niej możemy wciąż odwiedzać ludzi, miejsca i czasy, których już dawno nie ma.

Eliza Saroma-Stępniewska

 

 

Plakat

Edward Dwurnik w Pałacu Herbsta w Łodzi 

 

Korowód. Edward Dwurnik i widma historii

                                                                                                      

W Muzeum Pałac Herbsta w okresie wakacyjnym zaprezentujemy dzieła Edwarda Dwurnika, które wzbogaciły naszą kolekcję dzięki darowi profesora Romana Zarzyckiego. Ta wyjątkowa donacja stała się inspiracją do ponownego przyjrzenia się twórczości artysty w zderzeniu z  tradycją polskiego malarstwa, z którą prowadził burzliwy dialog. Owo zderzenie to zarazem punkt wyjścia do refleksji nad naszymi narodowymi mitami, które Dwurnik krytycznie i ironicznie nieustająco eksplorował.

Wystawa to zaproszenie do odbycia fantasmagorycznej podróży. Nakładają się na siebie czasy, a my zderzamy się ze znanymi nam kadrami i motywami. Wśród anonimowych postaci pojawiających się na obrazach, które tworzą tytułowy korowód, wiele jesteśmy w stanie rozpoznać dzięki atrybutom czy emblematycznym gestom. Sięgamy do wiedzy historycznej, ale też zbioru wyobrażeń o minionych wydarzeniach. Ekspozycja konfrontuje nas z kulturowymi kliszami, narodowymi symbolami i polską pamięcią zbiorową.

Oglądając prace Dwurnika dostrzegamy echa niepodległościowych zrywów. Wybrzmiewają one w niewyidealizowanej przestrzeni, wśród codzienności, zwyczajności, brzydoty. Artysta, odwołując się do wielkich mistrzów i XIX-wiecznej narracyjności, zrywa z patosem i podręcznikową ilustracyjnością. Symbole wielkiej i wzniosłej przeszłości dla jego współczesnego bohatera nie są niczym więcej jak tylko elementem krajobrazu, obok którego przechodzi się obojętnie. 

W pracach artysty dostrzegamy dowcip, szczerość, bezpośredniość, współodczuwanie, współuczestnictwo, ale i dystans. Dwurnik komentuje, ale nie poucza. Prześwietla jedną ze społecznych umów – dotyczącą tego, jak wykorzystujemy wiedzę historyczną oraz w jaki sposób chcemy utrwalać zbiór wyobrażeń i mitów o naszej przeszłości. O nas samych. Dwurnik odsłania to, co miało zostać ukryte, ściera puder. Jest ironiczny.

Tytułowy korowód odnosimy więc również do emblematycznych haseł związanych z polską kulturą, historią, tradycją. Ich nazywanie, rozpoznanie znaczeń może zrewidować naszą wizję historii i kulturowo utrwalonej pamięci. Prace Dwurnika proponują tu krytyczną perspektywę. 

W ten sposób na ekspozycji skonfrontowane zostaną ze sobą m.in. takie prace jak Tiurma Dwurnika i Pochód ułanów polskich w 1830 Gierymskiego, Pijane głowy tego pierwszego z Ostatnim klucznikiem Horeszkowa Strzałeckiego, czy też Romantycy z Rannym kirasjerem i dziewczyną Kossaka oraz Sceną batalistyczną Pillatiego. Obrazy, z którymi skonfrontowane zostaną prace Dwurnika, pochodzą z kolekcji sztuki dawnej Muzeum Sztuki w Łodzi. 

Bilet do Galerii Sztuki Dawnej upoważnia również do wstępu na wystawę Korowód. Edward Dwurnik i widma historii.

 

 

Plakat

Rusza 22. Wędrowny Festiwal „Kolory Polski” Filharmonii Łódzkiej

 

Koncert Festiwalu „Kolory Polski” w Zelowie

                                                                                                      

Rozpoczynają się koncerty 22. Wędrownego  Festiwalu „Kolory Polski” organizowane przez Filharmonię Łódzką. Na trasie tegorocznego festiwalu znalazł się również Zelów.

Zelowski koncert odbędzie się 21 sierpnia 2021 roku o godzinie 19.00 w kościele pw. Matki Bożej Częstochowskiej przy ul. H. Sienkiewicza 3.

Wykonawcami będą:
Sławomir Cichor – trąbka
Apertus Quartet w składzie:
Marta Kalińska – I skrzypce
Paulina Wielgosińska – II skrzypce
Małgorzata Sowierka–Chmiel – altówka
Maria Katarzyna Filipiak – wiolonczela

 

Program koncertu:
A. Banaszkiewicz – Koncert „Seeking The Answer” na trąbkę i kwartet smyczkowy
Utwory w opracowaniu M.K. Filipiak:
P. Mascagni – Intermezzo z opery „Cavaleria Rusticana”
G.F. Haendel – Aria „Lascia ch’io pianga” z opery „Rinaldo”
V. Bellini – Aria „Casta Diva” z opery „Norma”
F. Schubert – Pieśń „An die Musik”
F. Schubert – Serenada „Ständchen”
G. Gershwin – „Nice Work If You Can Get It”, „Summertime” z opery „Porgy and Bess”

Wstęp na koncert wolny

___________

Fot. Apertus Quartet Sławomir Cichor, fot. z archiwum artysty. Apertus Quartet, od lewej: Maria Katarzyna Filipiak, Paulina Wielgosińska, Marta Kalińska, Małgorzata Sowierka-Chmiel, fot. Dariusz Kulesza.

 

 

Plakat

Muzeum Stefana Żeromskiego, Ciekoty, 2-3 lipca 2021 roku

 

Jubileusz 100-lecia Związku Literatów Polskich w Ciekotach

                                                                                                      

Jubileusze mają to do siebie, że stwarzają możliwości do wspomnień, do zastanowienia się nad upływającym czasem, do analizy tego, co było dobre, a co złe, do pewnych przemyśleń co do przyszłości. W roku ubiegłym Związek Literatów Polskich obchodził 100-lecie swojego istnienia. Początkowo nazywał się Związek Zawodowy Literatów Polskich i został  założony 14 maja 1920 roku z inicjatywy, a potem pierwszego prezesa – Stefana Żeromskiego.

Ubiegłoroczna pandemia spowodowała, że zapowiadane uroczystości jubileuszowe odbywały się z pewnymi ograniczeniami. Chociaż było wiele pomysłów – nie tylko w Warszawie, ale także w różnych oddziałach ZLP, niektóre z nich nie odbyły się wcale. Nie przeszkodziło to w poszukiwaniu „złotego środka” – jak godnie uczcić ten zacny jubileusz.

Jeden z takich pomysłów narodził się w głowie krakowskiej poetki, Ireny Kaczmarczyk. Ufundować w Ciekotach – miejscu tak ważnym dla Żeromskiego, jak i samego związku – obelisku, ławeczki literackiej i zagajnika literackiego ze stoma jodłami. Pomysł natychmiast podchwycił i  przyłączył się do realizacji prof. Waldemar Hładki, lekarz, krakowski poeta, prezes Unii Polskich Pisarzy Lekarzy.

 

Plakat

Zorganizowanie tak wielkiego przedsięwzięcia wymagało ogromu pracy i zachodu, bo trudno sobie wyobrazić, żeby takie działania nie wymagały nadzwyczajnego zaangażowania. Tego typu zadania wymagają wielu rozmów, pozwoleń, akceptacji, projektów, setek przejechanych kilometrów, by nie wspomnieć o tym, co najważniejsze – środków do realizacji pomysłu. Do pomysłodawców dołączyła prof. Anna Pituch-Noworolska, prezes krakowskiego oddziału ZLP. Po licznych rozmowach z władzami gminy, dyrekcją Szklanego Domu Muzeum Żeromskiego w Ciekotach, a także prezesem Zarządu Głównego ZLP Markiem Wawrzkiewiczem, pomysł udało się urzeczywistnić.

 

  

Plakat

Uroczystość odsłonięcia obelisku upamiętniającego 100-lecie ZLP, zagajnika literackiego i dwóch ławeczek literackich (jedna Unii Polskich Pisarzy Lekarzy, druga Związku Literatów Polskich) odbyła się 2 lipca br. w ramach festiwalu Otwarte Książki. Pogoda dopisała znakomicie, a przybyli goście mogli uczestniczyć w tym niezwykłym, kulturalnym wydarzeniu. Zjechali więc poeci i pisarze należący i do Związku Literatów Polskich, i do Unii Polskich Pisarzy Lekarzy. Przybyli goście z Warszawy, Krakowa, Gliwic, Kielc, Nowego Sącza, Zelowa, Głuchołaz. Była licznie zgromadzona publiczność z ościennych miejscowości. Wydarzenie uświetnił koncert poetycki w wykonaniu Ireny Kaczmarczyk, Anny Pituch-Noworolskiej (obie panie czytały wiersze współczesnych poetów polskich), a muzycznie koncert oprawił Waldemar Hładki, prezentując swoje umiejętności w grze na gitarze, flecie i kurantach chińskich.

To głównie dzięki prof. Waldemarowi Hładkiemu uroczystość mogła dojść do skutku, dzięki jego osobistemu zaangażowaniu i prywatnej donacji... Dzięki takim ludziom jest nadzieja, że można jeszcze zrobić coś niezwykłego, bez wsparcia wielkich instytucji, chyba że tą instytucją jest sam Waldemar Hładki...

Andrzej Dębkowski