Nowy numer kwartalnika ETHOS
Pamięć
OD REDAKCJI
Obecność rzeczy przeszłych
Pamięć to jeden z tematów stale obecnych w historii ludzkiej myśli – co najmniej od czasów, gdy Platon uczynił zeń centralną kategorię swojej epistemologii. Waga, jaką przypisywał pamięci, była ogromna. Bez niej niemożliwe byłoby jakiekolwiek poznanie, również to najmniej wartościowe, nawet bowiem mniemanie, którego źródłem są zmysły, wymaga zapamiętywania. Poznanie zaś we właściwym sensie tego słowa, poznanie idei, to dla człowieka – duszy istniejącej w ciele – przypomnienie, anamneza, treści już znanych, lecz zapomnianych: poznał je, gdy jego dusza, wolna jeszcze od cielesności, mogła oglądać prawdziwy byt, lecz zapomniał, rozpocząwszy egzystencję w świecie fizycznym.1
Współcześnie prób zrozumienia pamięci nie tylko nie porzucono, lecz – zwłaszcza w ostatnich dziesięcioleciach – podejmuje się je z coraz większą intensywnością2 w różnych dziedzinach nauki; w dociekaniach tych filozofia nie przestaje odgrywać istotnej roli, tak że mówi się nawet o filozofii pamięci jako o odrębnej dyscyplinie.3 Wśród przyczyn wzmożonego zainteresowania pamięcią zarówno w nauce, literaturze i sztuce, a także w prywatnych i publicznych dyskusjach, wskazywana bywa obawa, że człowiek współczesny pogrąża się w społecznej amnezji, że odrywa się od przeszłości, która go ukształtowała, a raczej – od różnych przeszłości, które ukształtowały jednostki czy zbiorowości (...).4
Patrycja Mikulska
_________________
[1] Szerzej na temat Platońskiego rozumienia pamięci, jej rodzajów i funkcji zob. E. W o l i c k a, Platońskie rozłogi pamięci, „Znak” 2009, nr 647, https://www.miesiecznik.znak.com.pl/6452008el- zbieta-wolickaplatonskie-rozlogi-pamieci/.
2 Szerzej na temat źródeł współczesnego zainteresowania pamięcią zob. S. Radstone, B. S c h w a r t z, Introduction: Mapping Memory, w: Memory: Histories, Theories, Debates, red. S. Radstone, B. Schwartz, Frodham University Press, New York 2010, s. 1-9.
3 Zob. K. M i c h a e l i a n, J. S u ll o n, hasło „Memory”, w: The Stanford Encyclopedia of Philosophy, red. E.N. Zalta, https://plato.stanford.edu/entries/memory/.
4 Por. R a d s t o n e, S c h w a r t z, dz. cyt., s. In.
Andrzej Walter
Leszek I Wielki
Nie jest łatwo pisać o przyjacielu. Niełatwo ubierać w stateczne (a może i ostateczne słowa, a co najmniej pożegnalne) całe to gigantyczne trzęsienie ziemi w literaturze polskiej wywołane śmiercią jednego z najlepszych krytyków literackich przełomu wieków i przełomu epok, po odejściu od nas jakże Drogiego Leszka Żulińskiego. Wiem, wielu nie odczuło nawet drobnego wstrząsu. Tych dopiero otrzeźwi grzyb atomowy – a i to też, ledwie być może?!!!
Nie napiszę, że był wybitny, gdyż zawsze z Leszkiem podchodziliśmy ostrożnie do kwestii sławetnej „wybitności”, starając się utrzymywać na wodzy emocje w pisaniu tekstu o poezji, bądź też poecie, zastrzegając sobie, a muzom „wybitność” dla swoistej rachuby czasów, dla ocen i wniosków przyszłych pokoleń i właściwej, przez co, niestety odległej i zdystansowanej, niejako uwolnionej od kontekstów perspektywie znaczenia: dzieł, autorów czy ich twórczości. Dzisiejsza zubożała krytyka literacka, zwłaszcza ta schematyczna i akademicka, szafuje nadmiernie i nader obficie „wybitnością” narażając się przy tym na domniemanie stronniczości powodowanej lobbowaniem pewnych grup, środowisk, wydawnictw czy samych, nader dobrze ustawionych autorów, a czasem nawet pachnie to podejrzeniem zgoła korupcyjnym w zapewne uboższej wersji osławionej korupcjogenności, która w branży literackiej nie niesie za sobą tak ekscytujących korzyści, a raczej jakieś materialne „ochłapy” tego świata nie warte uwagi. No cóż, takich dożyliśmy czasów, w których wraz z przesunięciem literatury do kulturotwórczego ogona mnoży się dzika szarlataneria piór wszelakich, nieokiełznanych dystansem, statecznością czy choćby mądrością. Ważne, aby wydreptać publikację, której później i tak nikt nie czyta. Dziwi mnie jedynie ta pusta, niczym nie uzasadniona satysfakcja z takiego dictum, ale to już temat na jakąś obszerną, acz odrębną analizę.
Leszek Żuliński też do statecznych, zdystansowanych, czy opanowanych nie należał, jednakże w innym tych słów znaczeniu. Należał przecież do wymierającego gatunku żarliwych pasjonatów zakochanych w tym, co robił, czyli w krytyce literackiej, w czytaniu i pisaniu książek, w środowisku literackim i życiu literackim, wreszcie w poszukiwaniu jądra poezji. I jak napisał w swoim Fauście:
Przecież jej nie ma
w tym miejscu, gdzie jest;
przecież gdy mówi,
nie dobywa głosu
(głosu i to donośnego, zawsze bowiem Jej udzielał najlepiej sam Leszek w każdej interpretacji, w każdym tekście o Niej)
przecież gdy wtulam twarz w jej czarne włosy,
do warg się klei tylko babie lato;
jeśli ją kocham,
to kocham jej zjawę
Leszek wyznaczył nowy trend krytyki literackiej. Uczciwy, szczery, prostolinijny, oparty na prawdzie lektury, ale i na prawdzie emocji i odbioru tejże lektury, aż wreszcie na prawdzie faktycznej istoty dzieła i jego ducha sprawczego. Trudne to było wyzwanie. Wokoło czaiły się rwące potoki: sztamp, klisz, wyznaczników i kategoryzacji – jak już wspomnieliśmy – ścieżki bolesnej analizy akademickiej, czy też naukowej, z jej stechnicyzowanym przesłaniem ujętym w coraz mniej zrozumiałe i pojmowalne słownictwo, ale to przecież nikt inny, na przekór uczelnianym szyderstwom z Szymborskiej (zwłaszcza tym warszawsko-krakowskim, mówiącym, że – eeech tam, cóż Szymborska, raptem z dwieście wierszy napisała), a Leszek Żuliński „przewidział” bodajże już kilka lat wcześniej, że Wisława S. może stać się dla społeczeństwa poetką noblistką. Tak ważna i wielowątkowa (w aspekcie czasów i zawartości) jest, była i pozostanie ta głęboka i wyznaczająca nowe trendy poezja.
I cóż, okazało się, że to: nie Herbert, nie Różewicz, ani nikt inny, tylko Szymborska otrzymała wstęp do wieczności. Leszek już wówczas był autorem bodaj najważniejszej edukacyjnie książki o Wisławie Szymborskiej przeanalizowawszy precyzyjnie właśnie Jej twórczość. Wtedy Leszek Żuliński stał się niejako sławny – sławny w środowisku, ale i w systemie edukacji, gdyż książka ta stanowiła nie lada inspirację dla szkół (wtedy jeszcze zajmowano się szerzej poezją w szkołach), a w konsekwencji i dla młodych, nowych poetów. Leszek Żuliński stał się niczym pewnego rodzaju branżowym guru – stał się tym, który może śmiało pasować człowieka piszącego na poetę, może uszlachetniać wszelakich kandydatów do tego stanu rycerskiego i nadawać szlachectwo w piórze i poezji.
Zbiegło się to w czasie z ekspansją rynku, wolnorynkowych zasad i narastającego chaosu w literaturze, co nie wyszło ani Leszkowi, ani nam wszystkich na dobre. Stworzona legenda jednak żyła – przynajmniej w środowisku literackim – własnym życiem. To było bardzo dobre, gdyż literatura polska, a zwłaszcza poezja w owych nowych, coraz brzydszych czasach, potrzebowała takiego otwartego na nową literaturę Leszka Żulińskiego, z którego zdaniem i oceną liczyli się przecież wszyscy.
Rzecz jasna znajdowali się i przeciwnicy tak przedstawionej sprawy i w życiorys Leszka, po raz już któryś musiała wedrzeć się brudna polityka, za którą przepraszał wielokrotnie, ale tym ludziom, szkalującym dla zasady nie o żadne „przepraszam” chodziło czy też nadal chodzi – ich bowiem celem było i jest po prostu zniszczyć (w ramach zemsty) i upokorzyć. Co i tak nie uspokaja i nie koi ich sumień i brudnych rąk pomimo pozłacanych życiorysów. Zostawmy to.
Leszek był zakochany w poezji. To jest nasz temat, i to jest ważne, ba, wręcz najważniejsze.
Czekałem wiele lat,
Żeby stanęła przede mną naga
i zaczęła bez wahania wchodzić
w mój rozszalały ogień
(...)
Poezja jest krasomówstwem duszy,
(dla tych)
(...)
którzy zobaczyli to, czego nie można opowiedzieć
(a jednak uwierzyli, że można)
(...)
poeta pisze wiersz;
w ciszy,
słychać tylko milczenie,
w milczeniu przegląda się los,
w losie można dojrzeć otwartą ranę,
poeta posypuje ją solą i natychmiast opatruje
plastrem wiersza
(...)
Dowiedziałem się o tym zbyt późno
Nie, Leszku. Dowiedziałeś się o wszystkim we właściwym czasie. Swoje życie wypełniłeś kompletnie, wartościowo i żarliwie, dałeś nam całego siebie, dałeś nie tylko samej Poezji i jej oczywistej Wzniosłości. Dałeś właśnie (co najważniejsze) i nam – poetom, nowym krytykom, twórcom tej spalonej ziemi i jej zaginionych światów – dałeś moc wiary w nieśmiertelność Sztuki, w jej bezgraniczne i bezcenne często nagradzanie ekstazą tworzenia, poszukiwania prawdy słowa i jądra metafor, w odkrywaniu najwłaściwszych słów, dla wyrażenia swoich pragnień i ran, swoich wieczności i lęków, swojego spojrzenia na ten upadający świat.
Uczyłeś nas odwagi, wiary, wytrwałości, ale też skromności i pokory, dystansu do własnych wierszy i właściwej, wyważonej selektywności wszelakich ocen. Twoje lekcje: poezji, eseju czy choćby generalnie – samego tekstu, były lekcjami życia i szacunku dla tych słów, które mają z nas wyrastać niczym szlachetne drzewa i zazieleniać się powoli, z czasem, z właściwą porą roku, aby odejść godnie i pięknie jesienią, aby się zasuszyć jak niepowtarzalna zakładka w książce i przynajmniej na chwilę stać się częścią wieczności.
Byłeś dla nas Królem Poezji – Leszkiem I Wielkim, najlepszym krytykiem
i „oceniaczem”
drogowskazem i przyjacielem, mędrcem słów i ich użycia, w tym coraz dziwniejszym świecie, w którym zarówno słowa jak i poetów przestawiło się do najmniej społecznie potrzebnej kategorii nieszkodliwych, acz zbędnych dziwaków. Zapaliłeś nam zielone światło, że pisać poezję „po Różewiczu” najzwyczajniej w świecie po prostu można, ba, nawet trzeba i to konfrontując się z tamtymi tekstami, poszukując nowych brzmień, nowego wyrazu, nowego timbru, kazałeś nam być Kolumbami swojej epoki, swojego czasu – uwierzyć, że nic innego nie mamy i nie wolno się oglądać wstecz, ani też zbyt patrzeć naprzód. Trzeba robić swoje i robić to dobrze, konsekwentnie, wytrwale.
Może i dobrze, że o zmierzchu życia tak wiele... zapomniałeś. Kiedy widzieliśmy się ostatnim razem, w Warszawie, na Jubileuszu Marka Wawrzkiewicza wiedziałem i czułem, że zapomniałeś wszystko to, co było kiedyś złe. Nadal z kolei byłeś otwarty, żarliwy i chętny na przyjemności i radości tego życia i świata. Jak to literaci, sybaryci stworzenia, napiliśmy się wódeczki. Powiedziałeś – ach, jakie to dobre, ja nigdy, czegoś tak dobrego nie piłem (to była wtedy polska wiśniówka)... czym wzbudziłeś powszechne rozbawienie. Potem szukałeś zagubionego parasola, który powiesiłeś na wciąż nieodebranej nagrodzie literackiej Ernesta Brylla. Tam też ukryliśmy nasze kieliszki i zapewne część duszy.
Teraz Ty pewnie już wiesz Wszystko o Poezji i o nas wiesz też na pewno Leszku więcej niż my sami. Nic się przed Tobą nie ukryje, ani Faust, ani Małgorzata, ani parasol... Wszystko sobie przypomniałeś i bilans – zapewniam Cię, jest nader dodatni. Tchnąłeś ducha w tak wielu.
Nie bójcie się, śmierć jest kobietą,
przyjdzie nad ranem i wyłączy komputer.
Żegnaj Leszku...
Dziękujemy Ci za to, że byłeś, za wszystkie lekcje poezji, za dobre słowa, za naukę i za obecność. A właściwie to do zobaczenia Leszku. I to w tym samym piekle...
Andrzej Walter
Nie żyje wieloletni felietonista „Gazety Kulturalnej”
Zmarł Leszek Żuliński
Zmarł Leszek Żuliński – polski krytyk literacki, poeta, publicysta, felietonista. Urodził się 25 sierpnia 1949 w Strzelcach Opolskich.
Debiutował na łamach prasy w 1971 roku. Ukończył studia w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego (1973). Pracował następnie w Krajowej Agencji Wydawniczej jako redaktor (1973-1982). Był kierownikiem działów literackiego pism: „Tu i Teraz” (1982-1986), „Kultura” (1986-1987) i „Wiadomości Kulturalne” (1994-1998). Pełnił funkcję sekretarza redakcji w „Literaturze” (1987-1994). Współpracował z wieloma pismami kulturalnymi i literackimi, a ostatnio m.in. w „Autografie”, „Twórczości”, „Gazecie Kulturalnej” oraz w piśmie „The Voice. Polish-American Media”, wydawanym w USA. Od 1997 roku publikował cykl felietonów „Czarne dziury” w „Aneksie” – dodatku kulturalnym do „Trybuny”. Od 2000 roku jest pracownikiem TVP SA. Według zasobów archiwalnych Instytutu Pamięci Narodowej był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa.
Należał do Związku Literatów Polskich (1980-1981 i od 1983), gdzie pełnił funkcje członka i skarbnika Zarządu Głównego. Był członkiem SD PRL (1989-1990), Stowarzyszenia Dziennikarzy RP (od 1990), International Board on Books of Young People (członek Sekcji Polskiej 1980-1983), Association Int. des. Critiques Lit. (członek Sekcji Polskiej 1986-1989).
Wielokrotnie nagradzany: Nagroda Pióra Czerwonej Róży (1985), Nagroda Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu (1989), Nagroda im. Emila Granata (1993), Nagroda im. Klemensa Janickiego (1995) oraz Wielki Laur XII Międzynarodowej Jesieni Literackiej Pogórza w Dziedzinie Krytyki (2002). W roku 2008 jego tomik „Ja, Faust” otrzymał nagrodę XXXI Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu za „najlepszy tomik poetycki roku”.
W 2005 roku został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Przez ponad osiemnaście lat był stałym felietonistą „Gazety Kulturalnej”.
Andrzej Walter
Dom Duchów
Tydzień temu garstka literatów przyglądała się aktywnie doniosłemu odsłanianiu dwóch pamiątkowych tablic w Krakowie, przy ulicy Krupniczej 22, gdzie kiedyś, zaraz po wojnie, w trosce o warunki bytowe pisarzy oddano im do użytku i władania całą kamienicę, aby mogli w spokoju: żyć, śnić, rodzić się i umierać, kłócić, kochać, zdradzać i pojednywać, a nawet tworzyć. Mogli tam po prostu żyć. Żyć na swoim. Choć sąsiadując z takimi samymi jak oni. Wielu nie miało się gdzie podziać, mieszkali kątem u obcych, tułali się po świecie i ten gest ówczesnych władz w jakimś tam sensie (bo wiemy jakie to były czasy) wyrażał też szacunek dla stanu człowieka sztuki, artysty – pisarza. Było tam – już z perspektywy dziś – legendarnie. Dom Literatów przy Krupniczej wytworzył legendy tym większe, im większą stawała się ocena twórczości ich mieszkańców. Zmieniała się wtedy kolejność ich wspominania i wymieniania, lecz mniejsza o to.
Ojcem-inspiratorem owych tablic stał się nasz fantastyczny, niezmordowany w aktywności tego typu Kolega po piórze, lekarz medycyny, profesor Waldemar Hładki – romantyk, idealista i marzyciel, poeta, podróżnik, renesansowy człowiek wielu pasji, ale i rozkochany w literaturze prezes Unii Polskich Pisarzy Lekarzy. Dla literatury podpisałby z diabłem cyrograf. Potrzeba nam takich ludzi. Wypalą się, ale może jacyś pozostaną, na przykład Waldemar?
Tablice zawisły dwie. Treść jest następująca:
Spójrz!
W tych pomieszczeniach „Domu Literatów” przy ul. Krupniczej 22, w latach 1945-1987 mieściła się „stołówka literacka” i bufet, a od 1957 roku także Klub Literatów. Było to miejsce zebrań, spotkań literackich, kulturalnych i towarzyskich pisarzy – mieszkańców tego domu, a także innych twórców po piórze odwiedzających to miejsce. Ponad stu wybitnych twórców literatury polskiej dwudziestego wieku jadało tutaj posiłki i uczestniczyło w życiu środowiska literackiego Krakowa. Tu również odbywały się spotkania literackie wielu pisarzy zagranicznych, w tym laureatów literackiej Nagrody Nobla: Ivo Andricia, Pablo Nerudy, Johna Steinbecka, Heinricha Bӧlla, Jean-Paula Sartre’a. W latach 1961-1963 działała Piwnica pod Baranami, a w roku 1962 Ewa Demarczyk miała piwniczny debiut. Wystąpili muzycy jazzowi: Dave Brubeck, Andrzej Trzaskowski, Krzysztof Komeda, Andrzej Kurylewicz, Wojciech Karolak.
Przeczytaj!
Bywalcami stołówki i Klubu Literatów były pisarki i pisarze, także mieszkańcy „Domu Literatów”, m.in.: Wisława Szymborska, Halina Poświatowska, Julia Hartwig, Janina Mortkowiczowa, Hanna Mortkowicz–Olczakowa, Joanna Olczak–Ronikier, Anna Świrczyńska, Natalia Rolleczek, Ewa Lipska, Czesław Miłosz, Sławomir Mrożek, Konstanty Ildefons Gałczyński, Tadeusz Różewicz, Stanisław Dygat, Jerzy Andrzejewski, Stanisław Lem, Ludwik Flaszen, Tadeusz Kwiatkowski, Kazimierz Brandys, Jerzy Szaniawski, Leon Kruczkowski, Maciej Słomczyński, Stefan Otwinowski, Tadeusz Peiper, Jan Bolesław Ożóg, Kazimierz Wyka, Artur Sandauer, Tadeusz Nowak, Artur Maria Swinarski, Julian Przyboś, Jerzy Lovell, Adam Ważyk, Stanisław Czycz, Stefan Kisielewski, Tadeusz Śliwiak, Adam Polewka, Jan Polewka, Bogusław Żurakowski, Bruno Miecugow, Krzysztof Lisowski, Adam Ziemianin, Bronisław Maj.
Fundator tablic: prof. Waldemar Hładki
Uroczystość się odbyła. Tablice zawisły. Przybyli znamienici goście, choć była ich garstka. Wszyscyśmy się cieszyli, radowali, ba, byliśmy nawet dumni, że takie tablice powstały, że będą stanowić: dowód, ślad, informację i wieloletnie (miejmy nadzieję) świadectwa, ale wielu z nas miało też i mieszane uczucia. Ambiwalentne. Z jednej strony radość, poczucie konieczności takich działań, zostawiania śladów, świadectw i tak dalej, a z drugiej strony, chyba najlepiej wyraziła to świetna współczesna polska poetka Teresa Kaczorowska w swym wierszu: (odczuwam, że ten wiersz stał się inspiracją, że postanowiłem to wszystko napisać – to wszystko, co wcześniej powiedziałem prywatnie, swojej Żonie, Jadwidze).
Teresa Kaczorowska – Na Krupniczej
zamurowane wrota na Krupniczej
legendarne
przez które wchodziły i wychodziły
wszystkie tuzy pióra
nie tylko polskie
przypominają dziś
literaturę zaryglowaną
obrazkami ekranami monitorami scenami
szlabanem wydawców czytelników włodarzy
i coraz szerszym kręgiem analfabetów
na Krupniczej zniknął nawet bufet
kieliszeczki i tradycyjne kotlety
zostały wegetariańskie dania i herbata
choć cienie poetów wciąż się tutaj snują
choć słychać ich niedokończone rozmowy
i niedopity ostry drink stoi
nie tylko Ildefonsa
jedynie świece płoną
jak dawniej w lichtarzach prawdziwych
przypominając literackie wieczory
i czasem jeszcze zaglądają sentymentalni poeci
którzy dali się temu miejscu uwieść
i wzdychają że kiedyś było...
tak normalnie
Ot co. Strzał w punkt. Opisanie tego, co czuliśmy. Wrota na Krupniczej, przypominają dziś: literaturę zaryglowaną: obrazkami, ekranami, monitorami, scenami, szlabanem: wydawców, czytelników, włodarzy i coraz szerszym kręgiem analfabetów. Przerażające. Do bólu prawdziwe. I czasem zaglądają... sentymentalni poeci (z tablicami bądź bez) i wzdychają. Wzdychali tam 15 maja Jan Polewka, prof. Waldemar Hładki, Józef Baran, Marek Wawrzkiewicz, Agnieszka Staniszewska-Mól, prof. Anna Pituch-Noworolska, prof. Gabriela Matuszek-Stec, Andrzej Walter, Andrzej Dębkowski, Maria Żywicka-Luckner, Irena Kaczmarczyk, Danuta Perier-Berska, Beata Anna Symołon. Kim są wzdychający? Powinniście wiedzieć, a jeśli ktoś z Was nie wie, to zapewne (być może) jest już na dobrej drodze, aby współtworzyć nieszczęsny i coraz szerszy krąg analfabetów, czy też już półanalfabetów (bądź też matek, ojców albo nawet dziadków kolejnych pokoleń analfabetów, gdyż dzisiejszy analfabetyzm jest dobrze zakamuflowany: maturami, dyplomami i odznaczeniami – pojawia się w momencie potrzeby napisania od siebie kilku zdań, bądź też przeczytania ze zrozumieniem kilku zdań...
To wcale nie są żarty. W jednym z najnowszych wierszy Anny Marii Musz wyczytałem takie oto motto: Od 2016 roku część szkół w Finlandii zrezygnowała z nauki ręcznego pisania. Wiersz Ani, zatytułowany Odwrót też jest wart przytoczenia:
więc nie chcecie już pisać
może rzeczywiście zbyt mocno
pióro zrosło się z ręką
może nawet głowa z tułowiem
nazbyt są dzisiaj ścisłe:
przez tyle dekad
coraz rzadziej sprawdzano
czy dają się rozdzielić
może dochodzimy do ściany
zbyt wysubtelnieni
bladzi ciency jak papier
– i pod złowieszczym w mroku błyskiem gilotyny
zaczyna się nasz odwrót od stalówek
i wyrobionych dłoni
Jednym słowem dożyliśmy czasów, w których chcemy upamiętnić i uszlachetnić przeszłość przypominając ludziom tych ich nietuzinkowych przedstawicieli, tych wybitnych, wspaniałych: twórców, artystów, pisarzy, noblistów, poetów, literatów. Jednak mam poważne wątpliwości, czy wielu z bywalców akurat tej restauracji wegetariańskiej pojmie, tak naprawdę i w pełnej rozciągłości – w jakim miejscu przebywa, kto tu onegdaj bywał i co w ogóle znaczą wypisane tu nazwiska...? Nazwiska, które już dziś przeciętnemu Kowalskiemu czy Nowakowi nic nie mówią.
Pod słowem honoru. Testowałem Sprawę na kilku (kilkunastu?) przedsiębiorcach, lekarzach, prawnikach, psychologach, inżynierach oraz nauczycielach (jak również: doradcach podatkowych, tłumaczach, prokuratorach – wszyscy po wyższych studiach). Mówiłem dla przykładu (i celowo bez nazwisk pokroju Szymborskiej czy Miłosza, bardziej medialnie gdzieś tam otrzaskanych): Poświatowska, Hartwig, Świrczyńska, Lipska, Gałczyński, Dygat, Andrzejewski, Brandys, Szaniawski, Kruczkowski, Peiper, Wyka, Sandauer, Nowak, Przyboś, Ważyk, Kisielewski, Śliwiak, Ziemianin – to z tablic, ale mówiłem też: Baran, Zagajewski, Różewicz, ba Herbert – w odpowiedzi zdziwienie, zakłopotanie, nadrabianie zmianą tematu.
Szanowni Państwo! Oświadczam, że ogromna większość ludzi współcześnie nawet świetnie wykształconych, realnych elit tego społeczeństwa po prostu nie wie o kim my w ogóle mówimy. Nie wierzycie? Sprawdźcie sami. Bawcie się dobrze. Testujcie. Na dziesięciu losowo wybranych elokwentów być może jeden, może dwóch – skojarzy jakieś nazwisko. Czasem żona bądź mąż danej osobistości uratuje sytuację, bo jeszcze jej (jemu) tam gdzieś „ze szkoły” coś zadzwoni – aaaa Gałczyński – to był chyba taki pisarz, ale to było dawno, dawno temu. Komu dziś potrzebni poeci?
Zapewne nikomu. Ad rem. Strach zapytać o to samo najmłodszych. Filmiki tego pokroju są obficie dostępne w internecie. My się z tego zaśmiewamy – z tych debilnych odpowiedzi dajmy na to maturzystów. To nie jest jednak wcale takie śmieszne...
Odsłoniliśmy zatem dwie tablice. Dwie, jak już wspomniałem potrzebne tablice. Zastanawia mnie jedynie komu potrzebne? Być może – samej Sprawie (w którą nadal wierzymy, dlatego jednoczymy się w ZLP czy SPP... Być może turystom? Skoro wydano ostatnimi czasy dwie książki na temat Krupniczej 22 – jest zatem jeszcze w Polsce garstka ludzi, których to interesuje. Te dwie książki to:
Anny Grochowskiej – Wszystkie drogi prowadzą na Krupniczą (Wydawnictwo Księgarni Akademickiej, Kraków 2017 oraz Jana Polewki – Dom pod wiecznym piórem (Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2021.
Podobno Kraków jest miastem literatury. Bardzo dziwi zatem niechęć włodarzy miasta do jakiegoś bardziej instytucjonalnego uświetnienia tego miejsca. Dobrze, kończę się pastwić nad zaryglowaną literaturą, nad kulturą obrazka i rzeszą coraz szerszą półanalfabetów. Smutne jest to wszystko i ze smutkiem patrzyłem na nasze spotkanie w restauracji wegetariańskiej, mieszczącej się obecnie w Domu Literatów przy ulicy Krupniczej 22. Kamienica nieodremontowana, z sypiącym się tynkiem, zasadniczo nadgryziona zębem czasów w „mieście literatury” (zaryglowanej). Nie martwcie się. Literaturę zaryglowano w całym kraju. Polakom każdego roku w ramach systemu edukacji rygluje się samodzielne myślenie, w tym i myślenie literaturą.
Zaryglowaliśmy się później i my sami, tu i tam i pozostaliśmy z naszymi myślami. Ze starymi dylematami: kto nas w ogóle jeszcze czyta? Kto nam to w ogóle wyda (i za ile)? Kto nas wesprze? (chętnych nie ma albo można policzyć na palcach). Wielkie prezydenckie czytanie literatury, to taki pic na wodę fotomontaż, żeby zagłuszyć wyrzuty sumień. Inne pseudodziałania dla promocji tejże literatury to również zasłona dymna. Bicie medialnej piany ryglującej słowo wytwarza się instytucjonalnie, mentalnie i atmosferycznie. Ryba psuje się bowiem od głowy.
Może dochodzimy do ściany? (Anna Maria Musz), a może (za Teresą Kaczorowską)
jedynie świece płoną
jak dawniej w lichtarzach prawdziwych
przypominając literackie wieczory
i czasem jeszcze zaglądają sentymentalni poeci
którzy dali się temu miejscu uwieść
i wzdychają że kiedyś było...
tak normalnie
Andrzej Walter
Kalina Izabela Zioła
To, co najważniejsze
Pod koniec ubiegłego roku została opublikowana nowa książka poetycka Stefana Pastuszewskiego, zatytułowana „Egzystencje i ptaki”. Tom ten składa się z czterech części: I Egzystencje, II Późne lato i jeszcze, III Nasze historie i IV Ptaki.
Wydawałoby się, że każda część jest odrębną tematycznie całością, jednak wątki i tematy wszystkich części splatają się ze sobą. Wydaje się, jakby autor w tych wierszach rozliczał się z dotychczasowym życiem, odświeżał wspomnienia, ludzi i miejsca dawno znane, prawie zapomniane, lecz mające znaczący wpływ na jego życie. Pisze o rzeczach i zjawiskach, istniejących wokół nas i w nas, mających na ludzkie życie największy wpływ, takich między innymi jak śmierć, miłość i czas. Poeta podkreśla również znaczenie myśli, słowa czy ciągłego przemijania, które wynikają z powyższych zjawisk.
Już od momentu powstania poezji, nawet gdy nie była ona jeszcze zapisywana, tylko przekazywana w zapamiętywanych z pokolenia na pokolenie pieśniach, można było spotkać się z tematem śmierci. W starych legendach i sagach wysławiano walki słynnych bohaterów i ich chwalebne zgony. Przez wieki mówiono i pisano o nieuchronnym końcu, który czeka każdego z nas. Również w dzisiejszych czasach temat ten często poruszany jest przez poetów. W książce Stefana Pastuszewskiego pojawia się wielokrotnie, opisywany z różnych punktów widzenia.
Czasem jest wspomnieniem strojącej się dla koleżanek kobiety: ogień w tym ognisku płonie sam z siebie / co innego u mężczyzny / którego już nie ma /a tak piękny był („Odczytane na rynku w Wałbrzychu”); czasem kulą, dosięgającą żołnierza na polu bitwy: ...werble grają / odprawiają na śmierć / lub do boju; ...razem! razem! / śmierć wybiera jednak osobno / nierozsądnie / według własnej miary / niescenicznie („Werble”); innym razem jest obecnością nieżyjących już dawno rodziców, echem ich słów powracających przez zasypane śniegiem ulice: ojciec otupuje nogi na wycieraczce pod drzwiami / matka – śpiewając – zupę kminkową waży / na czas / a w uszach tramwaj zawczorajszy dzwoni i dzwoni // późny styczeń straszy pustką białą: / włóż ciepłe skarpety – mówi matka i zacicha / ojciec już dawno milczy – / taka jego białość („Późny styczeń”); lub przynosi jej widmo wiatr znad rzeki: zza rzeki dochodził gwar zmarłych / bawiły się dzieci / gwar dzieci od wieków jest taki sam („Traktat o czasie”). Najbardziej przejmujący obraz śmierci ukazuje nam autor w rozbudowanym utworze „Tren na utonięcie Małgosi”. Śmierć młodziutkiej dziewczyny, prawie dziecka, oderwanej od świata, żyjącej w swoim własnym niewinnym i nieskomplikowanym świecie, niezbyt rozgarniętej, nieładnej, nikomu niepotrzebnej, która nagle tonie w wodach rzeki:
boli mnie ta śmierć
...
zgasł w wodzie płomyk nikomu niepotrzebny
jakby koń stratował żuka przechodzącego przez drogę
i zdechło pisklę najsłabsze z pięciu
było i już nie ma
…
co się spełniło w to wilgotne, lutowe popołudnie
jaką ofiarę i komu złożyła ta dwunastoletnia
dziewczynka
sama
z trzema psami
...
chleb rzucony na wodę nie odnalazł ciała
Czy zapatrzyła się na coś podczas beztroskiej zabawy z psami i przypadkowo wpadła do wody? Może ktoś okrutny skrzywdził ją i by ukryć swój podły występek wrzucił ją do głębokiej rzeki? Nie wiadomo. Jej nagłe zniknięcie na zawsze pozostanie nierozwiązaną tajemnicą.
Temat śmierci, pokazany z zupełnie innej strony, znajdujemy w wierszu Traktat o milczeniu: czemu poeto, który wiesz / że nikt nie odnalazł jeszcze granicy między życiem a śmiercią / - w tym pełgającym na seledynowym ekranie nadziei rozwiera się wieczność - / litujesz się nad umierającym / i brzdąkając na cytrze na jego chwałę / głuszysz jego jęki? // nie wolno przeszkadzać starcom charczeć / to ich śpiew. Tu autor próbuje nam uświadomić, że śmierć nie zawsze jest wzniosła, że człowiek często odchodzi wśród jęków, kaszlu i charczenia, że nie zawsze wznosi się ku światłu przy dźwiękach niebiańskich harf. Należy pozwolić umierającemu odejść w swoim tempie i na jego własnych warunkach. I uszanować każdy sposób wiecznego odejścia, nawet jeśli nie jest zbyt piękny.
Pisząc o temacie śmierci nie mogę nie wspomnieć o poemacie „Ptaki”, który jest czwartą częścią omawianej książki. To rozważaniu o życiu, o jego przemijaniu, o samotności w tłumie, o tym, że umierając odradzamy się w następnych pokoleniach, które niosą w sobie cząstkę nas samych. Choć różnica pokoleń nie zawsze pozwala ludziom młodym i starszym porozumieć się z sobą, to jednak to, co przekazujemy w genach, mądrość i doświadczenie, którymi się dzielimy w czasie rozmów, pozwala pokonać barierę nie tylko czasu, lecz nawet śmierci. I chociaż: umarli pozostają w porządku wzroku / ale już nie słuchu, węchu i dotyku, to jednak: mówiłem już, że umarli / niczego nie mogą powiedzieć / chociaż są / w pamięci, i na papierze / i w każdym z nas / ja już coraz bardziej w tobie. Życie i śmierć nieustannie się przenikają.
Bardzo ważny dla autora jest czas. Wiadomo, że czas to temat – rzeka. Wszystko, co nas otacza, zależne jest od czasu, ulega przemianom pod jego wpływem. Kości murszeją, rozsypują się, na ludzkich twarzach pojawiają się zmarszczki, dzieci dorastają, piękne aromaty wietrzeją. Nic nie oprze się czasowi. On jest bez początku i bez końca, bezcielesny i bezlitosny. Człowiek próbuje ujarzmić czas, nauczył się go odmierzać, wymyśla coraz nowocześniejsze zegary. A czas i tak od zawsze płynie swoim rytmem, niezależnie od tego, czy mierzymy go kamiennym zegarem słonecznym czy najnowszym zegarem satelitarnym: I właśnie o tej nieuchronności przemijania czasu pisze Stefan Pastuszewski w swoich wierszach: stukot dni / stukot godzin i minut („Grudzień 2020”); sekundy stukają jak i niegdyś / godziny / takie pełne („Wybory”);
ale twój czas i tak ciebie dopadnie
jak hiena zataczająca wokół ciebie koła
gdy ty jeszcze żyjesz złudzeniem
potem już tylko liczysz minuty
i na nic nie czekasz
pogodzony z zegarem i nocą („Werble”)
Tak, autor mówi nam, że czas dopada każdego, bez względu na to, kim był za życia. Później pozostają po nim tylko wspomnienia, stare zdjęcia i dokumenty, dawno przeczytane listy. Ktoś je znajduje, przegląda, i obojętnie wyrzuca do śmietnika lub do kosza. A czasami z szacunku dla zmarłego spali je w piecu:
nie zmieściły się ani w moim domu
ani w całym świecie
twoje fotografie, listy i inne papiery
komu?
rzeczywiście złapały czas za gardło: („Palenie czyichś papierów w moim piecu”)
Lecz ten, kto pali cudze pamiątki w swoim piecu, też ma swój czas, ściśle określony, tak jak my wszyscy. I jak wszyscy boi się, by i ślady jego życia nie spłonęły gdzieś tam, w cudzym domu: a może ja tylko się boję / spłonąć tak jak ty w czyimś piecu / na chwilę słońca w jego ciemnym domu / przejść w popiół zadumy / tak, to tylko popiół / nawet gdy to piszę. I dlatego chciałby zatrzymać zegar, ale nie może go dosięgnąć: czemu zegar stoi / tak bardzo daleko / w ciszy („Zegar”).
Trzecim ważnym dla Stefana Pastuszewskiego elementem życia jest miłość. Któryż z poetów nie opiewał miłości? Nawet Władysław Broniewski, powszechnie uznawany za poetą piszącego tylko sztandarowe wiersze patriotyczne, napisał wiele pięknych liryków miłosnych. Również w książce „Egzystencje i ptaki” można znaleźć miłość . Ukazuje ją poeta bardzo różnie, czasem z przymrużeniem oka: kobiecość zalała mnie jak alkohol wiśnie („Przestępstwo”):
tak łyżkami jeść / cały czas / szczyptę szczęścia (***); czasem bardzo subtelnie, tak jakby rysował uczucia piórkiem na jedwabiu: to Ty? / Twoje palce / moje wzruszenie w ogrodzie / sierpień („Lato”); łabędzia szyja i jej zgrabna główka / którą z czułością brało się w dłonie / w pierwszej fazie gry wstępnej („Emanuela, lato”); osoba do której dzwonisz jest niedostępna / wyobrażasz więc sobie Bóg wie co / ...następnego dnia rano / znów chce wirować świat / hej, jak się masz / i znowu oddychasz (***); kiedy indziej znów dosadniej, ostrzej, bardziej zmysłowo:
spod spuszczonych powiek
z zaciśniętych warg
wiało chłodną nagością
długo nacierałem
...
gładziłem spojrzeniem
i nie tylko
tak często jak chciałaś
bo to kobieta dyktuje rytm
pragnienia („Na odejście Anny”)
Omawiając książkę „Egzystencje i ptaki” poruszyłam tylko kilka zawartych w niej wątków, zwróciłam uwagę czytelnika na niektóre tylko wiersze. A to przecież zaledwie ułamek tego, co mogłabym napisać. Autor zawarł w swoich utworach wiele interesujących przemyśleń, ubranych w bardzo ładną formę. Wiersze z pewnością mogą trafić do szerokiego grona miłośników poezji.
Chciałabym jeszcze wspomnieć o stronie graficznej książki. Ilustracje, grafiki Dominiki Kletkiewicz, umieszczone zarówno na okładce, jak i wewnątrz tomu, są prawdziwą ozdobą wierszy.
Kalina Izabela Zioła
_________________
Stefan Pastuszewski, „Egzystencje. Ptaki”. Instytut Wydawniczy „Świadectwo”, Bydgoszcz 2021.