Nowości książkowe

 

 

Plakat

Edyta Rauhut

 

Śniadanie z muzyką i literaturą u Augusta Lentza

 

 3 czerwca 2023 roku w ogrodzie Willi Lentza odbyło się (Literackie) Śniadanie na trawie. Było to pierwsze po przerwie wydarzenie, w którym organizator przywoływał atmosferę podobnych imprez organizowanych niegdyś przez rodzinę Lentzów. Wtedy też miał miejsce finał VIII Szczecińskiej Wiosny Poezji i finał konkursu poetyckiego imienia Józefa Bursewicza organizowanego przez Związek Literatów Polskich Oddział w Szczecinie.

Organizator przywołał atmosferę podobnych imprez organizowanych pod koniec XIX wieku przez rodzinę Lentzów. Nie zabrakło gości ubranych w charakterystyczne dla tamtej epoki stroje. Przybyłych przywitały dźwięki skrzypiec. W rolę gospodarza, Augusta Lentza wcielił się aktor Teatru Współczesnego w Szczecinie, Konrad Pawicki. Na gości czekało wiele atrakcji. Było również literacko. Jednym z punktów programu był finał VIII Szczecińskiej Wiosny Poezji i ogłoszenie wyników międzynarodowej edycji konkursu poetyckiego im. Józefa Bursewicza O Złotą Metaforę. To nie są jedyne akcenty literackie wydarzenia.

Szczecin nie był obcy poecie, dramatopisarzowi, scenarzyście filmowemu, prozaikowi, satyrykowi i tłumaczowi poezji węgierskiej, Tadeuszowi Różewiczowi. Podczas wydarzenia zostało odsłonięte drzewko pamięci tego twórcy, które rośnie obecnie w ogrodzie Willi Lentza. Chęć jego zasadzenia wyraziła dyrektorka instytucji, Jadwiga Kimber. O tej inicjatywie opowiedział Robert Artur Florczyk, który o związkach Tadeusza Różewicza ze Szczecinem pisał w książce wydanej w serii: akcent pod tytułem Paprykarz poetycki… Daglezja, która zadomowiła się w ogrodzie faktycznie należała do wybitnego poety. Kto wpadł na pomysł, by drzewko znalazło się akurat w tym miejscu? Szczeciński pisarz i publicysta, Artur Daniel Liskowacki. Przygotował również treść podpisu na tabliczkę.

Goście mieli okazję także zwiedzić Willę Lentza razem z przewodnikiem, Tomaszem Wieczorkiem. Obiekt zachwyca pięknymi wnętrzami i bogatą historią. Finał VIII Szczecińskiej Wiosny Poezji rozpoczęła poetka, publicystka, animatorka kultury, Róża Czerniawska-Karcz. Sama Szczecińska Wiosna Poezji jest projektem realizowanym przez Związek Literatów Polskich Oddział w Szczecinie. Ma na celu popularyzację współczesnej polskiej poezji, ze szczególnym uwzględnieniem twórców szczecińskich i Pomorza Zachodniego. Co roku organizowany jest konkurs poetycki im. Józefa Bursewicza, który w tym roku o miał zasięg międzynarodowy. Patronem jest twórca słynnej Grupy Poetyckiej Metafora. Współtworzyli ją również Andrzej Dzierżanowski, Ryszard Grabowski, Janusz Krzymiński, a następnie dołączył do nich Edward Balcerzan.

Wyniki konkursu ogłosiła poetka i dziennikarka, Danuta Sepuco. Prace oceniało jury w składzie: Barbara Elmanowska (przewodnicząca), Leszek Dembek, Krystyna Rodzewicz, Małgorzata Hrycaj (sekretarz). Pierwszą nagrodę przyznano Ewelinie Cis z Warszawy, drugą – Iwonie Danucie Startek z Biłgoraju,  trzecią – Pawłowi Ślusarczykowi z Zakopanego. Wyróżniono trzy utwory: Dagmary Strachoty, Mateusza Michalskiego i Iwony Świerkuli. Jury zauważyło wiersze takich autorek i autorów, jak: Joanna Adamczyk, Maciej Anczyk, Krzysztof Arbaszewski, Małgorzata Borzeszkowska, Magdalena Bukowska, Magdalena Cybulska, Tadeusz Dejnecki, Rozalia Dmochowska, Magdalena Dryl, Anna Gielas, Michał Głaszczka, Anna Jakubczak, Martyna Jersz, Katarzyna Kadyjewska, Beata Kamińska, Tadeusz Knyziak, Mikołaj Konkiewicz, Paulina Kotarska, Małgorzata Kotłowska, Katarzyna Kudełka, Urszula Lewartowicz, Dorota Lisicka, Jerzy Marciniak, Urszula Mądrzyk, Agnieszka Mohylowska, Irena Wanda Niedzielko, Feliks Opolski, Małgorzata Osowiecka, Dariusz Krzysztof Parczewski, Edyta Rauhut, Michał Szelepajło, Dorota Szewczak, Walery Tichonow, Adam Bolesław Wierzbicki, Luiza Wilczyńska, Witold Witkowski, Donata Witkowska-Kowal, Zbigniew Witosławski, Anika Wojewska, Paulina Wojciechowska, Anna Wojno, Andrzej Ziobrowski. Specjalną nagrodę prezesa szczecińskiego oddziału Związku Literatów Polskich, Leszka Dembka otrzymała Anna Gielas z Cambridge za wiersz pod tytułem Żyjmy.

Po wręczeniu nagród rozpoczął się koncert słowno-muzyczny w reżyserii Zenona Lacha, który jest również poetą ze środowiska Związku Literatów Polskich. Tę część wydarzenia prowadził aktor Teatru Współczesnego w Szczecinie, Przemysław Walich. Wiersze laureatów konkursu przeplatały się z utworami muzycznymi w wykonaniu absolwenta Wydziału Instrumentalnego Akademii Sztuki w Szczecinie, Michała Dąbrowskiego, który grał na akordeonie. Poezję prezentowali aktorka Teatru Współczesnego w Szczecinie, Krystyna Maksymowicz i absolwent Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie, Jan Kamiński.

Jako pierwszy wybrzmiał wiersz laureata trzeciej nagrody, Pawła Ślusarczyka pod tytułem Ząb. Nie mogło zabraknąć twórczości laureatów pierwszej i drugiej nagrody: tour de pielesze Eweliny Cis i gdy będziemy uciekali Iwony Danuty Startek. Z podium przechodzimy do wyróżnień. Goście usłyszeli domek bez drzewa Dagmary Strachoty, Rozwiązanie zimowe Iwony Świerkuli i 17.03.2023 Mateusza Michalskiego. Między wierszami wybrzmiała muzyka, goście usłyszeli utwory takich kompozytorów, jak Yann Tiersen (La Noyee, La valse d' Amelie), Zoran Bozanic (Toccata), czy Yergeny Derbenko (Rock Taccota).

Spośród wielu wierszy zauważonych uczestnicy Śniadania na trawie mieli okazję usłyszeć trzy: Ostatni taki talk show Małgorzaty Osowieckiej, Oddam Aniki Wojewskiej, ZBROJĄ NASZĄ JEST FASHION Urszuli Lewartowicz. Przed ostatnim utworem poetyckim Michał Dąbrowski zagrał kompozycję Vladislava Zolotoreya Rondo capriccioso. Jako ostatni na dwa głosy, czyli wykonaniu Krystyny Maksymowicz i Jana Kamińskiego wybrzmiał wiersz Żyjmy. Następnie można było usłyszeć utwór pod tytułem La Tempete (Andre Astier). Tak zakończył się finał VIII Szczecińskiej Wiosny Poezji. Później przed gośćmi wystąpił Zespół Pieśni i Tańca Szczecinianie. Koncert słowno-muzyczny w ramach VIII Szczecińskiej Wiosny Poezji współfinanowany przez Zarząd Portów Szczecin-Świnoujście, a almanach pokonkursowy ze środków Miasta Szczecin.

Edyta Rauhut

Foto J. Słowik. Edyta Rauhut otrzymuje dyplom za wiersz zauważony od przewodniczącej jury dr Barbary Elmanowskiej oraz gratulacje od Róży Czerniawskiej-Karcz reprezentującej szczeciński Oddział ZLP.

 

 

Plakat

Mirosław G. Majewski

 

Senne impresje

 

„Muzyka w duszy może być słyszana przez wszechświat”.

Lao Tzu

 

Nigdy w życiu nie widział czegoś równie pięknego!

Nigdy...

Nie mógł oderwać wzroku od tego widoku.

Fortepian stał pośrodku łąki, łamiąc zieleń swoją głęboką czernią. Wieko było podniesione, a klawiatura odsłonięta. Obrotowe krzesło czekało na godnego tego

instrumentu muzyka. Lecz on nie był muzykiem, nie miał słuchu, ni głosu, nie miał nawet poczucia rytmu. Jego pojawienie się na fortepianowej łące było dziełem przypadku, po prostu gdzieś szedł, przechodził tędy, być może po chleb, może książkę, być może po buty, nie wiedział...

Fortepian kusił go coraz bardziej, szeptał zaklęcia, odprawiał rytualne inwokacje, bezczelnie czarował swoim istnieniem...

Lśniący kirem instrument stał pod sędziwym cedrem, który nie wiadomo jakim cudem zachował się na łące.

Jej soczysta zieleń, dostojność drzewa i piękno instrumentu tworzyły nierozerwalny obraz. Człowiek wiedział, że jest profanem, że pojawił się w tym miejscu nieproszony przez nikogo, był pewien, że jest pospolitym intruzem, postacią z innej, gorszej rzeczywistości.

Stał zażenowany katując się kompleksami.

– Jakiś ty piękny – nadludzkim wysiłkiem wydusił ledwie słyszalny szept. – Piękny!

Spojrzał na wiekowe drzewo, które niczym olbrzymi strażnik pilnowało dostępu do fortepianu. Jego grube konary ocieniały instrument, aby lakier nie wyblakł od słońca, a może nawet pilnowały dostępu do niego. Któż to mógł wiedzieć? Na pewno nie on. Ten, jedynie wiedział, był tego pewien, że ma usiąść przy klawiaturze i zagrać! Wydobyć ze swej duszy tę pieśń, którą nosi od zawsze, te dźwięki, które słyszał w swoich snach. Tak, tego był pewien, a fortepian wiedział o tym. Wiedział o tym, i dlatego przywołał go, a wołał długo, całymi latami. Dlatego nie mógł pozwolić, aby mężczyzna teraz zrejterował, czekał na niego tak długo...

– Podejdź do mnie, usiądź, połóż jedynie swe palce na klawiaturze, zamknij oczy, i graj... – kusił.

Człowiek obejrzał się, potem rozejrzał na boki, po czym zrobił krok w kierunku instrumentu, i wtedy usłyszał westchnienie drzewa. Królewski cedr najpierw zaskrzypiał, potem delikatnie zaszumiał, dźwignął swoje konary, zapraszając mężczyznę do kolejnych kroków. Ten westchnął i zdecydowanie ruszył w kierunku instrumentu, usiadł na krawędzi stołka, rozłożył palce nad klawiaturą, po czym zastygł na chwilę niczym woskowa figura w muzeum madame Tussaud, czekając aż melodia, którą nosił w sobie, najpierw zakotłuje się gdzieś w okolicach przepony, a następnie zawładnie jego dłońmi!

I palce zadrżały w paroksyzmie jakiegoś szalonego natchnienia, onirycznej weny, czerpiąc z Mozarta, Chopina, Ravela, Rimski-Korsakowa, free jazzu, folku, i całego wachlarza muzyki, których to gatunków nie potrafił zdefiniować!

To było szaleństwo w najczystszej formie...

Źdźbła traw falowały w rytm muzyki, drzewo akompaniowało tubalnym basem,  tuzin utkanych z mgieł i rosy nimf zniewolił człowieka, drzewo i fortepian, zamykając wszystko w wirującym kręgu. Człowiek grał – i to jak grał – wtopił się w muzykę całym sobą, komórki jego ciała zamienione w magiczne nuty kłębiły się nad klawiaturą, potem nad fortepianem, powielając się coraz bardziej, coraz bardziej...

Zamieniając się w kwiaty, ptaki, kolory tęczy...

A on grał i grał, zatracając się w muzyce coraz głębiej, zanurzając w krystalicznej czystej wolności, która jedynie może się przyśnić!

Aż wreszcie uwolnił Ego, zrzucił balast życia, wzbijając się na wyżyny prawdziwego Bytu, rozpływając się w Najczystszym Dźwięku, z nadzieją że już się więcej nie obudzi...

Bo po co?

Mirosław G. Majewski

 

 

 

Plakat

Danuta Sepuco

 

Dęby od literatów dla literatów

 

W Kłodowie, na terenie Parku Krajobrazowego Dolina Dolnej Odry powstanie Aleja Literatów. Na obszarze blisko 1000 metrów kwadratowych, władanym przez Stowarzyszenie non-profit dr. H. Jordana, wyrośnie dębowa aleja, stanie wiata wyposażona w ławy i stoły. Całość będzie ogrodzona płotem.

Aleja Literatów jest projektem realizowanym w ramach „Programu Społecznik 2022-2024”, zainicjowanego przez Marszałka Województwa Zachodniopomorskiego. Nam jego przebiegiem czuwają Stowarzyszenie non-profit H. Jordana, oddział szczeciński Związku Literatów Polskich i Interkulturowy Uniwersytet Ludowy w Mierzynie.

– Pomysłodawcą tego przedsięwzięcia jest mój kolega z liceum, Robert Florczyk, poeta, który zainicjował wspólną realizację projektu ekologiczno-pamiątkowego. Do współpracy zaprosiliśmy szczecińskich pisarzy i poetów – mówi Jarek Kwiatkowski, koordynator projektu i przedstawiciel Stowarzyszenia. I wtedy prezes ZLP Szczecin Leszek Dembek, zaproponował aby stworzyć Aleję Literatów.

Realizacja projektu rozpoczęła się latem ubiegłego roku od nasadzenia kilkunastu drzew i roślin sprzyjających egzystencji ptaków i owadów.

Plakat

– Zamysł jest taki, aby drzewo było poświęcone literatowi, który mieszkał i tworzył na Pomorzu Zachodnim. Przy każdym dębie ustawiona będzie pamiątkowa tabliczka z informacją o twórcy – wyjaśnia, prezes oddziału szczecińskiego Związku Literatów Polskich. – W tym roku przyjechaliśmy do Kłodowa w Międzynarodowy Dzień Ziemi. Poeci i sympatycy naszego związku posadzili 33 dęby. W taki to sposób włączyliśmy się w światową akcję wzbogacania ekosystemu naszej planety.

– Aleja Literatów ma być miejscem spotkań i warsztatów literackich, ale także miejscem, gdzie w ciszy i spokoju, w otoczeniu czystej przyrody poeci będą mogli posiedzieć i złapać wenę twórczą – dodaje Jarek Kwiatkowski.

Nasadzanie „drzew pamięci” to pierwszy i najważniejszy etap projektu. W planach są jeszcze roboty ziemne, doprowadzenie wody i elektryczności. Kolejne dęby mają być sadzone jesienią.

Danuta Sepuco

Fot. 1. Jarosław Kwiatkowski

Fot. 2. Janusz Słowik

 

 

Plakat

Michał Szymański

 

Nominacje do Nagrody im. Janusza A. Zajdla 2023

 

Już po raz trzydziesty dziewiąty czytelnicy fantastyki wybrali spośród polskich opowiadań
i powieści nominacje do Nagrody Literackiej im. Janusza A. Zajdla. Uroczyste ogłoszenie listy tegorocznych nominacji odbyło się podczas festiwalu Pyrkon, w sobotę 17 czerwca.

Ustanowiona w 1985 Nagroda im. Janusza A. Zajdla przyznawana jest przez miłośników fantastyki autorom najlepszych polskich utworów fantastycznych w dwóch kategoriach: powieści i opowiadania. Dotąd nagrodzono nią już ponad sześćdziesiąt utworów – powieści i opowiadań autorstwa m.in.: Jacka Dukaja, Andrzeja Sapkowskiego, Radka Raka, Anny Brzezińskiej, Anny Kańtoch, Marty Kisiel, Tomasza Kołodziejczaka czy Rafała Kosika.

Nominacje przyjmowane są drogą internetową Każdy czytelnik fantastyki może wybrać i zgłosić od jednego do pięciu utworów w każdej kategorii, wydanych w poprzednim roku kalendarzowym. Utwory, które zbiorą najwięcej głosów, trafiają na listę nominacji do Nagrody. Spośród nich uczestnicy Ogólnopolskiego Konwentu Miłośników Fantastyki “Polcon” dokonują w tajnym głosowaniu wyboru Laureatów.

Oto listy nominowanych utworów:

W kategorii OPOWIADANIE nominację za rok 2022 otrzymują utwory:

Na granicy, Michał Cholewa w: fahrenheit.net.pl​

Zwycięstwo, Michał Cholewa w: Ku gwiazdom. Antologia Polskiej Fantastyki Naukowej 2022 (IX)​

Potwór i nić, Agnieszka Hałas w: Inne Nieba (SQN)​

Drogi do raju, Łukasz Kucharczyk w: Krzysztofzin nr 2 (Gniazdo Światów)​

Ostatni płatek, Łukasz Kucharczyk w: 24/02/2022 (IX)​

Skracaj albo giń, Łukasz Kucharczyk w: Ja bym to skrócił (Krakowska Sieć Fantastyki)​

Kamień z lilii, Łukasz Kucharczyk, Kacper Kotulak w: Biały Kruk nr 22 (KMF Biały Kruk)​

Być martwym jest srebrem, nie istnieć – złotem, Magdalena Świerczek-Gryboś w: Biały Kruk nr specjalny 1 (KMF Biały Kruk)​

Zawsze znajdę drogę, Paula Wanarska w: Nowa Fantastyka nr 481 (Prószyński Media)​

 

W kategorii POWIEŚĆ nominację za rok 2019 otrzymują utwory:

Kompania cieni, Przemysław Duda, Planeta Czytelnika​

Daraena, Marta Kładź-Kocot, Bibliotekarium​

Kołysanka dla czarownicy, Magdalena Kubasiewicz, SQN​

Granty i smoki, Łukasz Kucharczyk, Pewne Wydawnictwo​

Agla. Alef, Radek Rak, Powergraph​

Fuga. Powieść polifoniczna, Magdalena Anna Sakowska, Empik Go​

Empuzjon, Olga Tokarczuk, Wydawnictwo Literackie​

Między światami 2: To nie jest kraj dla słabych magów, Katarzyna Wierzbicka, Spisek Pisarzy​

 

Gratulujemy wszystkim autorom!

Patron Nagrody – Janusz A. Zajdel (1938-1985) – z zawodu fizyk, przez długie lata zajmował pozycję lidera wśród polskich twórców gatunku. Do najgłośniejszych książek Zajdla należą: Limes inferior (1982), Cylinder van Troffa (1980), Paradyzja (1984). Jego dzieła na trwałe weszły do kanonu klasycznej polskiej fantastyki oraz social fiction.

Więcej informacji na temat: Nagrody: www.zajdel.art.pl

Dodatkowych informacji na temat tegorocznych nominacji udziela: Michał Szymański – Związek Stowarzyszeń „Fandom Polski” – 505 793 575

 

 

Plakat

Jerzy Lengauer

 

Podróż do krańca mapy

 

W roku 1980, kiedy Władysław Zawistowski zaczynał pisać „Podróż do krańca mapy”, Polska była częścią zamkniętego obszaru nazywanego Układem Warszawskim, ewentualnie Radą Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Kraje rodziny socjalistycznej, której matką i ojcem była Moskwa, swoje granice, przynajmniej dla większości społeczeństwa polskiego, opierały na wyobrażonej Żelaznej Kurtynie i zdecydowanie materialnym, zmilitaryzowanym, pełnym zasieków, drutów kolczastych, wież i bud strażniczych Murze Berlińskim, z którego wystawały lufy karabinów maszynowych niczym wszędobylskie na ulicach w dwudziestym pierwszym wieku kamery. Za chwilę nie tylko mityczny Zachód, ale i państwa Bloku Wschodniego stały się dla Polaków przestrzenią tajemniczą, w której zachodzą procesy i zmiany dla nich nieosiągalne, pozostające poza możliwościami tutejszego społeczeństwa, ale niezwykle je interesujące. Jedynym sposobem eksploracji, który przyniesie wiadomości zza kopuły, jest przekaz państwowy. Aby doszedł do skutku, wysłana zostaje ekspedycja z ramienia rządzących. I tak zaczyna się właśnie „Podróż do krańca mapy: Sztuka sceniczna w dwunastu obrazach”. Skład wyprawy wygląda niczym wysłana w kosmos wiadomość dla obcych cywilizacji, zawierająca przekaz kulturalny, filozoficzny i matematyczny. Władysław Zawistowski dobiera członków według właśnie takiego klucza. Na czele ekspedycji stawia profesora geografii, dołącza zaś filozofa, lekarza, wysoko postawionego wojskowego, poetę oraz kapelana, uzupełnia służącymi i ordynansem. Znamienne jest, że postaci sprawiają wrażenie archaicznych, będące reprezentantami państwa o rozwoju cywilizacyjnym odbiegającym od tego, co może je spotkać poza granicami mapy. Na teatralnej scenie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie ich groteskowe stroje, zachowania i gesty wywodzące się z epoki zastałej w stosunku do świata wokół, który uciekł technicznie, przeobraził się społecznie, przeszedł już dawno kolejne rewolucje i ewolucje polityczne. Ci ludzie cesarskim rozkazem zostali zmuszeni do opuszczenia pałaców, rezydencji,  willi. Rozstali się z marmurami, dywanami, pełnymi wina pucharami, stracili poczucie komfortu. Nieznane środowisko, zaczynające się poza murami miasta, skąd wyruszyli, jest  niebezpieczne. Członkowie ekspedycji rozglądają się lękliwie dookoła, lecz ofiarami wilków padają na razie tylko muły i konie. Rozmowy próbują zniwelować strach. Są nieco buńczuczne, oparte na dotychczasowych naukach, które dowodzą, że od lat nie widziano w cesarstwie wilków. Sonet staje się ważniejszy od zagrożenia, a generał rozkazem podnosi moralność już tylko pieszej karawany, w rękach trzymana jest fuzja, zaś przy boku kołysze się szabla. Marsz trwa już wiele lat, ale ekspedycja nadal znajduje się w granicach państwa. Ofiarami ataków groźnej przyrody stają się ludzie. Tymczasem na szlaku nasi eksploratorzy spotykają miejscową ludność. Ich relacje negują dobrobyt będący siłą przekazu cesarskiego. Podobnie, jak z wilkami, przedstawiciele nauki i kultury potrafią się jedynie żachnąć, nie dać wiary, wybrać postawę autorytarną, tym bardziej że rozmawiają z ludźmi z gminu, których opowieści są nie do przyjęcia „politycznie”, a propozycje skorzystania z usług kobiecych uwłaczające. Nagle gdzieś spoza sceny pojawia się sardoniczny uśmiech autora zmaterializowany w postaci cyklisty. Rower okazuje się nowoczesnym wynalazkiem, wielkim i ważnym wytworem technicznej myśli państwowej, ale już nie cesarskiej, lecz republikańskiej. Członkowie wyprawy, mimo że znajdują się o lata i kilometry od ośrodka władzy, zgodnie doceniają bicykl i wznoszą okrzyki ku chwale nowego porządku. Kolejne spotkania na szlaku przynoszą wieści o zmianach. Prezydent i parlament zostają obaleni, krajem rządzi dyktator. Wiatr historii co rusz omiata miasto niegdyś cesarskie i dociera do ekspedycji, której okrojony skład nie zamierza poprzestać eksploracji. Każdy z kolejnych obrazów utwierdza czytelnika, że wyprawa stanowi alegorię państwa polskiego, ewoluującego w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Pajacowatość bohaterów, ich wyobrażone sceniczne stroje, egzaltowane wypowiedzi, niezwykle historyczne rekwizyty i atrybuty wyolbrzymiają granicę, jaka dzieli Wschód i Zachód Europy owych czasów. W „Podróży do krańca mapy” niesie się pewne człowiecze doświadczenie, które zazwyczaj odrzucamy, gnani ciekawością, nadzieją, potrzebą zmian. Nowości i przemiany zachodzą w świecie, który znamy. Wpływ na przeobrażenia mamy największy tam, gdzie mieszkamy, uczestniczymy społecznie, kulturowo, politycznie. Eksploracja jest pełna niewiadomych, przynosi niebezpieczeństwa, zagrożenie życia, jego utratę. Największym zagrożeniem jest jednak samotność. To ona w obcym środowisku stawia nas pod graniczną ścianą, nad przepaścią, w środku wichury, odziera ze wszystkiego, co było nam dotychczas najbliższe: „Wieje coraz silniejszy wiatr, powietrze gęstnieje od przelatujących suchych liści. Nagły poryw zrywa płaszcz z ramion Vanitusa. Płaszcz odlatuje wydęty jak żagiel. W miejscu, gdzie spoczął Vanitus, siedzi nagi, wyszczerzony szkielet. Ciemność i coraz silniejszy wiatr...” [1].

We wszystkich zebranych dramatach pojawia się, jakby w kontrze do patriarchalnej, męskiej siły, postać kobieca, nabierająca znaczenia w miarę zbliżania się do finału. Świat mężczyzn traci na znaczeniu i ustępuje przed związkiem, partnerstwem, uczuciem lub wytrwałością swojego rodzaju feminizmu. Wyprawę w „Podróży do krańca mapy” kończy Dziewczyna, która jakby cierpliwie czeka, obserwuje. Do pewnego momentu niewidoczna, pojawia się, gdy widzi szansę. Jest zalążkiem czegoś nowego, czego możemy się jedynie domyślać.

W „Wysockim” kobieta również jest przeciwieństwem świata opanowanego przez mężczyzn. Próbuje jednak ratować nie cywilizację, kraj czy społeczeństwo, ale człowieka. Otoczyć opieką, wyrwać z toksycznego, politycznego, wojennego, powstańczego środowiska. I w „Wysockim” dzieje się to trochę inaczej niż w poprzednim utworze, ponieważ Zawistowski ratunek widzi nie w miejscu toczących się przemian, ale daleko poza nim, za granicą. Tutaj wagę przykłada do człowieka, zniszczonego, emocjonalnie rannego, z jednej strony pozostawionego na uboczu dziejących się wielkich wydarzeń, z drugiej cynicznie wykorzystywanego. Czy i w tym dramacie kobieta, hrabina Józefa Karska, nie jest główną bohaterką? Chyba tak, bo postacią najważniejszą jest bez wątpienia Piotr Wysocki, w którego majątku, podarowanym mu przez polskie ziemiaństwo, dzieje się akcja, a on sam w zasadzie nie schodzi ze sceny. Prawie przez cały czas pozostaje w centrum wydarzeń. To o niego trwa bitwa pomiędzy trzema siłami, próbującymi wyrwać go w kwietniu 1863 roku z miejsca opatulonego pamięcią o Powstaniu Listopadowym: zesłaniem, skromnością materialną i alkoholizmem. Władysław Zawistowski po każdej wizycie gości daje bohaterowi czas. Myśli, które wówczas nawiedzają Wysockiego, stanowią podstawę do jego własnych monologów i rzecz jasna prowadzonych dialogów z osobami go odwiedzającymi. Słowa członka obecnego rządu, Sybiraka, ziemianina i Karskiej wynoszą pułkownika na kolejne szczyty, na które on sam bądź niezwykle ciężko i powoli się wdrapuje, bądź nawet nie rozejrzawszy się ucieka, lub po prostu spada, ściągany siłą ciążenia starości i poczuciem, że jego dawna historyczna rola nie może się już powtórzyć. Podczas owych rozmów-bitew i walki wewnętrznej – które przywołują analogię do zmagań Wysockiego w 1830 roku, ale nie tylko militarnych z zaborcą, bo również o władzę w powstaniu, przyszłość Polski, rolę społeczeństwa, kierunek zmian – toczy się kampania narodowa i klasowa o Powstanie Styczniowe. Czytelnik obserwuje ścieranie się co najmniej dwóch poglądów, wizji dotyczących prowadzenia obecnej polityki, lęków obecnych u kierujących powstaniem, aż w końcu – jakby finalnie, jakby byłoby to zwieńczeniem polskiej rewolucji – zakulisowych, cynicznych, wstrętnych walk o władzę, podszytych prywatnym interesem, nienawiścią „ad personam”, zasnutych cieniem pieniędzy i śmierci. Tak jak przegrane zostało Powstanie Listopadowe, tak zbliża się do klęski Styczniowe, ale i walka o Wysockiego kończy się przegraną. Bez względu na to, jakie argumenty stoją za każdą ze stron, etycznie i moralnie właściwe, politycznie wskazane, dla dobra Polski, czy wreszcie wielkie uczucia. Pułkownik jest przez dwa akty dramatu rozszarpywany argumentami, poddawany sugestiom, błaganiom, namowom, ofertom, które są jak Akwilon z bajki Krzysztofa Niemirycza z 1910 roku,  łamiący tutaj z pozoru silne dęby, które stoją hucząc i skrzypiąc nad niby słabą trzciną, Piotrem Wysockim. Wszyscy odchodzą, pozostaje trzcina, która kołysze się ciągle na tym samym wietrze: „Wysocki milczy, można sądzić, że śpi. Żandarm przez chwilę mierzy go wzrokiem, potem obchodzi wolno cały salon, zagląda do sypialni, wraca do Wysockiego. Dostrzega wódkę na stole. Żandarm (z ulgą) Aaaa – wot kakije eto zasiedanija. Nu – ładno! (nalewa sobie kieliszek, wypija) Eto błagonadiożno!” [2].

Ponad dwieście lat później Pułkownika zastępuje Jacek Smulski, znany działacz związkowy i opozycyjny. O nim i jego przyjaciołach, kolegach, współpracownikach na scenie strajku i uczelni opowiada Głos Autora, który jest – co wynika z jego wypowiedzi pojawiających się pod koniec niektórych obrazów dramatu „Stąd do Ameryki” – również uczestnikiem wydarzeń końca lat siedemdziesiątych i prawie całych osiemdziesiątych. Mimo podsumowującego reporterskiego tonu w jego wypowiedziach odczuwa się wielki smutek, pewien żal i chyba nieco tęsknoty za czymś utraconym, być może wspólnym strajkowaniem, podziemną działalnością, które zacieśniały więzy towarzyskie podczas tajemnych spotkań. W takiej scenerii Zawistowski umiejscawia kilkoro młodych ludzi działających w opozycji, mniej lub  bardziej radykalnie podchodzących do własnej aktywności dysydenckiej, a prócz nich urzędnika partyjnego oraz nie dość pewną siebie oportunistkę, która jednak odegra znaczącą rolę, gdy komfort świata prywatnego zacznie przeważać w społecznej świadomości w zbliżającej się do demokratycznego przełomu Polsce. Tenże świat istnieje oczywiście i w okresach wzmożonych działań opozycyjnych. Zawistowski pokazuje go na przykładzie rodziny jednego z młodych ludzi związanych z Solidarnością. To tam widzimy zmieniające się poglądy, próby odnalezienia się w ewoluującej rzeczywistości, w której główne role odgrywają Partia, Kościół, kombatanctwo. To tam, w ścianach małego mieszkania, odgradzających „prawdziwe życie” od strajków, pełno jest zarzutów o konformizm, strach, utratę pracy i możliwości wyjazdu naukowego na Zachód, wyrzucenie ze studiów. W Stoczni Gdańskiej dzieją się rzeczy, które zdominują na lata polską politykę, ale opisane są w dramacie jakby enigmatycznie. Nawet rozmowy prowadzone w klubie studenckim w cieniu siedzących obok tajniaków, , niespecjalnie wzbudzają dreszcz emocji. Autor rozmyślnie nie podnosi w tej scenerii atmosfery zagrożenia czy podniosłości. Tutaj priorytety zostały zredukowane. Czy dlatego, że uczestnikami są młodzi ludzie? Fizycy, poloniści, plastycy, chemicy, lekarze... To jest jakiś zarzut, podobny do tego, który pojawił się w „Wysockim”? Że nie można, nie trzeba, należy pozostawić, dać spokój i szansę. Wielka historia nie powinna wciągać wszystkich. A może powinna omijać? Władysław Zawistowski znowu stawia czytelnika przed bardzo ważnymi wyborami dotyczącymi Polski. Politykę, przyszłość, zmiany społeczne przeciwstawia tutaj potrzebie kreowania prywatnego świata, rodzinnego i zawodowego. Na czym ma polegać doskonałość podejmowanych decyzji? Znane szeroko w literaturze rozdarcia przenosi do lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku i pokazuje dwudziestoparolatków tracących w niespokojnym, niedemokratycznym, autorytarnym państwie szansę na rozwój, ale owładniętych nadzieją na „lepsze jutro” Polski. Co jest lepszym wyjściem? Skorzystanie z szansy wyjazdu zawodowego, naukowego za granicę czy przyłączenie się do opozycji? Poniekąd znamienne jest to, że Zawistowski nie pokazuje w dramacie „starych” dysydentów. Nie omawia ich argumentów. Młodzi ludzie muszą sami podejmować decyzję. Bitwa o wybory toczy się zatem w mieszkaniach prywatnych, które pustoszeją. Głos Autora donosi o kolejnych wyjazdach zagranicznych, które są bądź wynikiem ogromnej desperacji, skorzystaniem z „ostatniej szansy”, lub decyzji głęboko przemyślanej, ale tak czy inaczej tragicznej. Dwudziestoparoletni pozostali w Polsce są internowani, ukrywają się, kobiety próbują swoim ciałem kupić wolność mężów, albo po prostu nie wiedzie się im najlepiej, jak oportunistce Ewie Rabskiej, niegdyś malarce. Jej wybory, jej decyzje, jej poszukiwania to rozpaczliwe próby znalezienia miejsca u boku partnera (z dzieckiem, jak się później okazuje), realizowania się w pracy, której wykonywanie jest doceniane, która jest zgodna z jej talentem i zamiłowaniem. A świat patriarchalny, jak nieraz bywało w historii w czasie wojen, powstań, rewolucji, upada, zanika. Rabska zostaje sama, straszliwie sama: „Moje życie tutaj... przez te dziesięć lat... było naznaczone zdradą – och, może to zresztą zbyt duże słowo – powiedzmy, niewiernością. Nie dochowałam wierności – sobie, zasadom, ideom, mężowi. Zresztą być może najgorszym rodzajem niewierności jest utrata wiary?” [3]. A co z Jackiem? On, jak i inni, wyjechał z Polski, wcześniej ukrywając się (co można ująć w cudzysłów lub po prostu napisać, że mieszkał) w mieszkaniu Ewy. Tak to u Władysława Zawistowskiego możemy inaczej spojrzeć na mity, nieco, na ile pozwala poprawność historyczna, zwątpić w narodowe posągi i bohaterów, które jakże łatwo kobieta domagająca się własnych praw potrafi strącić z postumentów.

Do tomu 18 serii „Dramat Polski. Reaktywacja” utwory Władysława Zawistowskiego zostały wybrane przez Zbigniewa Majchrowskiego. Spośród sześciu dwa nie dotyczą bezpośrednio historii bądź współczesności Polski, ale są z nimi bardzo związane. Pewnych analogii doszukiwałem się w pierwszym dramacie, czyli „Podróży do końca mapy”, chociaż jego akcja dzieje się i poza czasem, i poza znaną nam państwowością, odnosząc się jednakże do zachodzących historycznych i współczesnych przemian politycznych i społecznych. Bliżej mu zdecydowanie do opowiadań Dina Buzzatiego, gdzie ważniejsze, niż określenie czasu i miejsca, jest odniesienie do człowieka, jego lęków i tęsknot w obliczu ciągle powtarzających się dziejowych dramatów, jak chociażby „Siedmiu posłańców” [4].

Czwarty z kolei utwór Władysława Zawistowskiego jest medialną antyutopią, którą w roku 1999 przewiduje jak będzie wyglądała w bardzo niedalekiej przyszłości telewizja, pokazując nie tyle zmiany technologiczne, ale opanowanie czy wręcz przejęcie władzy nad całym światem przez wielkie koncerny medialne. To jednakże nie byłoby chyba aż takim koszmarem, jeśli nie zdalibyśmy sobie sprawy, jakie złe zmiany zaszły w nas, a czwarta władza, zamiast stanąć po stronie etyki, kultury, sztuki, edukowania społeczeństwa uznałaby, że będzie hołdować naszym najniższym instynktom. Dlaczego? Bo jest to medialne. Bliski Wschód (trudno spodziewać się, żeby autor „Witajcie w roku 2002” przewidział agresję Rosji na Ukrainę, czy jakąkolwiek wojnę) od wielu lat koncentruje naszą uwagę z powodu nieustających bądź wybuchających nowych konfliktów. Dzieje się to oczywiście za sprawą mediów, które słusznie informują świat o tym, co dzieje się na pograniczu trzech kontynentów. Ale czy właściwie postępują, że epatują nas obrazami wojennymi dramatami? Zanim jednak przeniesiemy się w przyszłość, dla Zawistowskiego w rok 2002, dla nas chyba chowającą się tuż za rogiem, progiem historii, bądź krawędzią ekranu telewizyjnego czy monitora komputera lub smartfona, zostańmy na chwilę w 2023 roku i spójrzmy na dziecko, nastolatka, człowieka dojrzałego, osobę dużo starszą, siedzących w jakimkolwiek środku komunikacji miejskiej i wpatrzonych właśnie w elektroniczne urządzenie przynoszące najświeższe wiadomości od koncernów medialnych i portali społecznościowych. Nasze oburzenie (bo tak przecież wypada uczynić) zostaje momentalnie zredukowane przez specjalistę zawodowo zajmującego się serwisami internetowymi, ponieważ według niego świat realny istnieje już jedynie cyfrowo. Stamtąd czerpane są wszystkie informacje. Po co zatem odrywać wzrok od monitora i wytężając oczy przenosić na mijany słup ogłoszeniowy, żeby dostrzec na nim interesujące wydarzenie, jeżeli obraz, tekst i wszelkie do niego wyjaśnienia – odnośniki, tłumaczenia i cokolwiek sobie wyobrazimy i wymarzymy–  znajdują się w odległości nie kilkunastu metrów i to jedynie przez chwilę, ale kilkanaście centymetrów od naszej twarzy i na zawsze. Żeby świat nas oglądał i ewentualnie troszkę czytał, musimy zapewnić mu nie literaturę antyczną, ale ciągły przekaz zmieniających się wydarzeń. Chór grecki to telewizyjny komentator, najlepiej mówiący do nas pośród huku wystrzałów, wybuchów bomb, rzężenia umierających, krzyków gwałconych. Gdy umierają kolejni rozmówcy, pozostali zdają się nie reagować, nie poruszać. Tak u Zawistowskiego pada etos korespondenta wojennego, którego śmierć nas nie porusza. Dostrzegamy ją kątem oka, właściwy wzrok skupiamy na tym, co dzieje się na środku ekranu. Chór sześciu staruch wykrusza się, groteskowo dogorywa, głosy zdają się imitować mówiące zabawki, którym wyczerpuje się bateria, kobiety poruszają się niczym marionetki na wyrobionych sznurkach. Telewizyjnemu odbiorcy przyszłości Władysław Zawistowski funduje przekaz, w którym rzeczywistość nie musi realna, dosłowna, teraźniejsza. W didaskaliach miesza się obraz z kamery, znajdującej się na miejscu wydarzeń, z obrazem na ekranie. Raz jesteśmy przed hotelowym telewizorem, za chwilę na ulicach i placach, gdzie toczą się walki. Feeria widoków i iluminacji może być jedynie cyfrowym fantastycznym produktem. A może to widz jest awatarem? Żeby pieścić i obskakiwać odbiorców, światowe koncerny medialne uznały, że dadzą im ich ulubione przekazy. A żeby można je było nadzorować, po prostu je sfinansują. Jeden z bohaterów „Witajcie w roku 2002: Sztuki telewizyjne” twierdzi, że o wiele większe korzyści dla wszystkich przynoszą nie narkotyki i handel żywym towarem, lecz finansowana i kontrolowana wojna w miejscu, w którym mieszkańcy nic już innego nie umieją i nie znają oprócz toczenia bitew, powstań, przewrotów, rewolucji. Spomiędzy absurdalnych dla nas reklam – w których największą rolę odgrywa, jakże inaczej, seks, jakby przypieczętowanie panującego patriarchatu – oraz „dogranego śmiechu z offu” wyłania się nieco przypadkiem miejscowa dziewczyna, wychowywana regionalnie, etnograficznie, antropologicznie, przeznaczona do zamążpójścia za królewskiego syna, który ugania się oczywiście z karabinem i wiązką granatów. Zawistowski zatem ponownie oddaje w ręce kobiece wybory i decyzje. Tutaj dotyczą one tylko i wyłącznie jej. Ma szansę wyrwania się z patriarchalnej wojennej teraźniejszości i przyszłości do społeczeństwa coca–coli i hamburgerów, do męskiego akademika, miłości lesbijskiej, studiów uniwersyteckich i swobody podróżowania. Wszakże owa sposobność istnieje tylko dlatego, że „(...) jest porządek. (...) Trudno się dziwić, że oni w końcu zrobili z tym porządek. Zamknęli nas jak bydło w zagrodzie. Wymyślili dystrykty wojenne i strefy zmilitaryzowane. Konwencje humanitarne i transportowe, a w końcu transmisyjne. Na początku kombinowali pewnie bez szczególnie złych intencji, po prostu chcieli się od nas skutecznie odgrodzić. Ale kiedy się okazało, że na nas też można zrobić interes, od tej zabawy odsunięto polityków, a wzięły się za nas naprawdę tęgie głowy. (dograny śmiech z offu) (...) Okazało się, że wszystkim najbardziej się opłaca zostawić wszystko tak, jak jest. (...) Tylko że teraz to i tak nie ma już żadnego znaczenia, bo i oni, i my doskonale zarabiamy na transmisjach. To są ogromne pieniądze. Znacznie większe niż te resztki narkotyków i handel żywym towarem” [5]. Krista rzeczywiście rozstrzyga o swojej przyszłości, ale w sposób zaskakujący. Jednak może niekoniecznie? Przecież to bliskowschodnie jutro, patriarchat, wychowanie, przeznaczenie. Innego wyboru nie mogliśmy się spodziewać. Ale czy naprawdę Zawistowski ma na myśli sytuację kobiet w Syrii, Afganistanie, Iranie? Może rzecz w panowaniu mediów społecznościowych, wychowaniu przez cyfryzację, Internet, we władzy nad naszymi opiniami, postanowieniami, osądami?

Brak pracy, trudności ze znalezieniem, kupnem i opłacaniem mieszkania, strach przed wykupywaniem ziemi przez Niemców, kamienic przez Żydów. Ciągłe nadzieje na łatwy zarobek, ale gdy nie trafia się w Totka, pozostaje inny los, nieoczekiwany spadek albo... ukryty w ścianie skarb! W „Dobrym adresie: Sztuce telewizyjnej” znajdujemy się ponownie na polskim Wybrzeżu, tyle że w państwie już demokratycznym, choć nadal targanym przemianami, które nie tyle wpijają się jak szpilki w rodzinne ciała, ile są jak ostatnie gwoździe do trumny. Dobry adres jest dla rodziny Drewiczów potrójnie dobrym losem w tych czasach. Po pierwsze, mieszkanie znajduje się w kamienicy w atrakcyjnym punkcie dużego portowego miasta. Po drugie, nieoczekiwanie zjawia się na jego progu Ewa Grossman, która oferuje za nie bardzo, bardzo wygórowaną cenę i dodatkowo możliwość przebywania w nim, dopóki dotychczasowi właściciele nie znajdą nowego lokum. Po trzecie, Waldek Drewicz wierzy, że w ścianach z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, które niedługo opuszczą, znajduje się schowany majątek. Dramat składa się z dwudziestu scen, ale czytelnikowi narzuca się podział na trzy, może cztery opowieści. Pierwsza, która toczy się przez wszystkie sceny, to dialogi pomiędzy Dorotą i Waldkiem, Remkiem, czyli bratem Doroty oraz ponad osiemdziesięcioletnią sąsiadką. To są historie o trudach współczesności, niejasnościach, próbach wstania na nogi w niekorzystnych czasach, kombinowaniu, możliwościach założenia prywatnego interesu czy ich braku, rezygnacjach, depresjach i... wspomnieniach. Każda z tych osób inaczej widzi swoją przyszłość, ale i wiąże ją z najbliższymi. Jednak mimo poczucia pewnej wspólnoty rozmijają się. Są jak ówczesna parlamentarna wielopartyjność. Sąsiadka, Aniela Kobielowa, wspomina dobrą przeszłość. W pewnym sensie to wstęp do opowieści Ewy Grossman, która pewnego dnia staje na progu mieszkania. Propozycja kupna budzi w Dorocie najpierw zdziwienie, potem złość, w końcu lekceważenie. Warto było zapamiętać didaskalia ze sceny pierwszej, ponieważ wiążą się one z historiami, które czytelnik pozna w scenach od szóstej do jedenastej, a ponadto wpłyną na wnioski wyciągane w zakończeniu dramatu. Władysław Zawistowski najpierw podsuwa czytelnikowi dość mglisty obraz wydarzeń, której świadkiem była kamienica pięćdziesiąt kilka lat wcześniej. Aniela Kobielowa i Ewa Grossman są nitkami, które doprowadzą do kłębka współczesnych właścicieli mieszkania. Obie panie reprezentują dwa źródła historyczne, zaświadczające o najstraszliwszych czasach stalinizmu w Polsce. Autor oddaje im głos, zwraca naszą uwagę, żeby te głosy docenić, słuchać ich uważnie, ponieważ obok literatury i miejsc pamięci to one są świadectwem zbrodni dwudziestego wieku, wcale nie niemym. Tymczasem propozycja kupna mieszkania za atrakcyjną cenę staje się zalążkiem do tego, jaki stosunek mają współcześni do dawnych właścicieli nieruchomości, utraconych w trakcie i po ostatniej wojnie. Z jednej strony pojawia się szaleństwo, wręcz przywodzące na myśl „złote żniwa”. Z drugiej, podświadome współczucie, zrozumienie, złość i niechęć do przebywania w miejscu, które zostaje skalane takim postępowaniem: „Czy ty, biedny głupku, naprawdę wierzysz w skarby Grossmanowej? Ona po prostu kupuje mieszkanie. (...) Zachowujesz się jak kompletny oszołom. To już nie moja sprawa... ale na pożegnanie dam ci, Waldek, dobrą radę: skoro ona coś wie, czego ty nie wiesz, a to cię aż tak bardzo dręczy, że świrujesz od tego, to po prostu nie sprzedawaj jej mieszkania” [6]. Zawistowski kończy dramat nie trzaskaniem drzwiami, ale smutną ironią, że może żadna z postaw wynikłych z oferty kupna nie jest właściwa, bo przecież kapitalizm rządzi się własnymi prawami, które zrozumiałe są bardziej przez starszą panią niż owładniętych emocjami młodych ludzi.

Jakże magicznym jest współcześnie słowo „rekonstrukcja”! Przywołuje w wyobraźni turystów, ważnych gości, tłum, hałas, muzykę, grill, kiełbaski, karkówkę, piwo w plastikowych kubkach, szczęk mieczy, wystrzały z armat, karabinów i pistoletów. To recepta miasta i gminy na sukces, podwyższone liczby we wszelakich statystykach, oklaski i schlebianie ze strony mediów. Władysław Zawistowski w ostatnim dramacie wita nas w świecie rekonstrukcji historycznych, które z roku na rok zmieniają nazwę, ideę i przebieg na militarne, narodowe, patriotyczne i religijne ku chwale i zadowoleniu władz politycznych i ideologicznych: „Przecież to ma być uroczystość patriotyczno-religijna. Chciałem zacząć od mszy, wspólnych modłów za dusze poległych. (...) To już pan zupełnie przesadził, młody człowieku. Czyli najpierw modły, potem komunia, oczyszczenie, a na koniec sceny gwałtu, nienawiści i przemocy” [7]. Pokazuje, że gdy z zachwytem wpatrujemy się w nadjeżdżający pod urząd miasta i gminy (co sugeruje bardzo małe miasteczko) samochód z napisem „Media”, zapominamy o granicach, których przekroczenie może skrzywdzić mieszkańców nieidentyfikujących się z takim kierunkiem krzewienia kultury. Autor spośród miejscowej społeczności wyławia dla nas bardzo sugestywne postacie, które nie tyle obrazują konflikt pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami patriotyczno-religijnej rekonstrukcji bitwy z końca II wojny światowej, ile są przedstawicielami wydarzeń, których jesteśmy współcześnie świadkami i medialnymi odbiorcami. Dotychczas spokojną miejscowość nawiedzają zatem przeróżne współczesne koncepcje, nurty, inicjatywy i koncepty. Aplauz dla rekonstrukcyjnego pikniku ściera się z rezerwą, niesmakiem i strachem. Ta ostatnia emocja dotyka ludzi, którzy pamiętają wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat. Odwracają się od pytań, które zadają dociekliwi, chcący rekonstrukcję bitwy widzieć przez pryzmat prawdziwych historycznych zdarzeń, a nie reklamowy baner. Tragedia zaczyna zderzać się z podsuwaną miasteczku fikcją. Obiektywne wyjaśnienie wydarzeń sprzed lat to kolejny współczesny problem, na który Zawistowski zwraca uwagę, mianowicie dociekanie prawdy przez historyków, którzy pracują zgodnie ze sztuką, nie potykając się o progi tak zwanej polityki historycznej. Podobnie jak w „Dobrym adresie” najważniejsza w „Bitwie nad jeziorem Smęt” jest opowieść, która płynie z ust kobiecych. Jakby znowu przeciwstawiając się patriarchalnemu szaleństwu, które utożsamione jest z hałasem, rozgardiaszem, przemocą, ruiną, zgliszczami, kłamstwami. I mimo, że każda ze stron traci wiele na tym konflikcie, powstałych antagonizmach, to Władysław Zawistowski obarcza winą mężczyzn za brak delikatności, empatii i zrozumienia, egoizm, agresywne traktowanie otoczenia. W konkluzji nadlatuje odłamek, nie wiadomo, czy z Bliskiego Wschodu, tak straszliwie opisanego w „Witajcie w roku 2002”, czy znad jeziora Smęt. Celem jest oczywiście mężczyzna, ale wybuch rani i kobietę...

W sześciu wybranych przez Zbigniewa Majchrowskiego dramatach Władysława Zawistowskiego opisana jest i Polska, i stojąca za progiem światowa dystopia, w której władzę nad duszami dzierżą siły chyba nadal niedoceniane przez wpatrzonych w swoje smartfony współczesnych. Zachodzące zmiany pokazuje autor nie tylko na przykładzie wielkich historycznych wydarzeń, które działy się w naszym kraju, ale sięga i do wyobraźni czytelnika, przenosząc go w scenerię fantasmagoryczną, gdzie ludzkie lęki, przywary, egotyzmy, partykularyzmy, lekceważenia, impertynencje, poniżenia nie są wcale fantastyczne. Na pozór bohaterki i bohaterowie dramatów dzierżą w dłoniach takie same emocjonalne atrybuty, ale nie sposób dostrzec pewnej linii, granicy, przechylającego się ciężaru, które dominują we wnioskach z każdego utworu i odwiecznych pytaniach rodzących się przy lekturze literatury pięknej.

Jerzy Lengauer

_____________

[1] Władysław Zawistowski, „Podróż do krańca mapy: Sztuka sceniczna w dwunastu obrazach”, w: Władysław Zawistowski, „Dobry adres: Dramaty”, Wydawnictwo Instytutu Badań Literackich, 2021, s. 105.

[2] Władysław Zawistowski, „Wysocki: Dramat w dwóch aktach”, w: tamże, s. 194.

[3] Władysław Zawistowski, „Stad do Ameryki”, w: tamże, s. 294.

[4] Dino Buzzati, „Sześćdziesiąt opowiadań”, przeł. Piotr Drzymała, Jarosław Mikołajewski, Mateusz Salwa, Joanna Wajs, Marcin Wyrembelski, Czuły Barbarzyńca, 2021.

[5] Władysław Zawistowski, „Witajcie w roku 2002: Sztuki telewizyjne”, w: Władysław Zawistowski, „Dobry adres: Dramaty”, Wydawnictwo Instytutu Badań Literackich, 2021, s. 329–330.

[6] Władysław Zawistowski, „Dobry adres: Sztuka telewizyjna”, w: Władysław Zawistowski, „Dobry adres: Dramaty”, Wydawnictwo Instytutu Badań Literackich, 2021, s. 445.

[7] Władysław Zawistowski, „Bitwa nad jeziorem Smęt. Rekonstrukcja”, w: Władysław Zawistowski, „Dobry adres: Dramaty”, Wydawnictwo Instytutu Badań Literackich, 2021, s. 476.

 

 

Plakat

Nowa książka Biblioteki Świętokrzyskiej

 

Biesiada wspomnieniowa w Zagnańsku

 

Odbyła się w Ośrodku Świętokrzyskich Mateczników Patriotyzmu i Kultury w Zagnańsku  3 czerwca  2023 roku i była związana z promocją książki Legendy nie umierają – pamięci Profesora Andrzeja Tyszki, 414. pozycji Biblioteki Świętokrzyskiej.    

Wzięło w niej udział blisko 30 osób, w tym Przemysław Jaśkiewicz, wicedyrektor Narodowego Instytutu Wolności w Warszawie, Alina Szymczyk prezes Zrzeszenia Literatów Polskich im. Jana Pawła II w Chicago,  Przemysław Zieliński – pracownik Biblioteki Uniwerystetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, oraz Anna Maziarska, Julia Przerwa-Tetmajer, Magdalena Świąder, Małgorzata Stępka, Alina Witkowska,   

Piotr Skalski z żoną – mieszkańcy Podkowy Leśnej, znajomi zmarłego w grudniu 2022 roku profesora Andrzeja Tyszki. Obecni byli członkowie Jego rodziny: syn Przemysław, bracia: Jacek (najstarszy, urodzony w 1933 roku) i Jan (najmłodszy rocznik 1942), siostra Ewa Kobosk z synem Marcinem, Maria Jeżewska – żona ciotecznego siostrzeńca z synem Piotrem.

Świętokrzyskie Towarzystwo Regionalne reprezentowali (poza Ludomirą i Maciejem Zarębskimi, gospodarzami imprezy), red. Longin Kaczanowski z Brwinowa,  Marzanna Moćko z Zagnańska, Zofia i Andrzej Rucińscy, Edward Karyś i Stanisław Kędzior z Kielc. Ponadto w Posiadach wzięli udział  Ryszard Szymański z Chicago, Piotr Sobolewski z Augustowa,  Stanisław Durlej z Kielc.

Po powitaniu uczestników Biesiady  prezes ŚTR dr Maciej A.Zarębski podkreślił, iż odbywa się ona w dniu szczególnym, przypominając wcześniejsze wydarzenia.

3 czerwca 1918 roku ogłoszono deklarację wersalską dotyczącą utworzenia niepodległości Polski. Tego dnia w roku 1943 miała miejsce pacyfikacja wsi Strużki (położonej niedaleko Osieka w ziemi staszowskiej), w następstwie której Niemcy zabili przynajmniej 74 mieszkańców. 3 czerwca 1991 roku odbyła się msza święta odprawiona w podkieleckim Masłowie  przez papieża Jana Pawła II, w której brał udział, co wspomina z ogromnym wzruszeniem. Przypomniał, iż w dniu dzisiejszym w wielkopolskiej Lednicy odbywa się (po raz 27) Ogólnopolskie Spotkanie Młodych. I na koniec powiedział, iż w tym dniu 34 lat temu wydawał za mąż w Staszowie najstarszą córkę Dorotę, obecnie profesor nauk medycznych, specjalistę z dziedziny chorób zakaźnych. Wyraził zadowolenie, że na imprezę przybyło z całej Polski tak wiele osób.

Następnie gospodarz otworzył wystawę pamiątek związanych z działalnością regionalistyczną, twórczością literacką i artystyczną prof. Tyszki. Na wystawę składają się tablice ze zdjęciami profesora obecnego na imprezach (sesje, sympozja, Targi Wydawnictw Regionalnych) organizowanych przez Staszowskie Towarzystwo Kulturalne w latach 2002-2008 w Staszowie, Kielcach, Warszawie oraz Świętokrzyskie Towarzystwo Regionalne w Kielcach, Zagnańsku (Posiady w cieniu Bartka, biesiady literackie i konferencje popularno-naukowe). Są na wystawie eksponowane książki autorstwa (lub współautorstwa) profesora Tyszki wydane przez Staszowskie Towarzystwo Kulturalne (w latach 2003-2005) oraz Świętokrzyskie Towarzystwo Regionalne (w latach 2005-2021), a także pozycje książkowe, które ukazały się w Bibliotece Staszowskiej i Bibliotece Świętokrzyskiej w latach 2002-2020 pod jego redakcją, z jego autorskim wstępem lub posłowiem. Dr Zarębski przypomniał iż profesor Tyszka wydał w Bibliotece Staszowskiej i Świętokrzyskiej 19 pozycji, w tym pięć pod nazwiskiem Baltazara Koczobryka (postaci wymyślonej przez siebie, będącej swoistym jego alter ego). Na wystawie jest prezentowany także tom jego studiów socjologicznych Aksjologia społeczna. Między PRL a IV RP,  wydanych w roku 2016 w renomowanej Oficynie Wydawniczej „Volumen”. Przy okazji pochwalił się dedykacją profesora umieszczoną w ofiarowanej przez niego książce. Oto ona  Dla Luli i Macieja Zarębskich, Przyjaciół i Wydawców moich książek w Bibliotece Świętokrzyskiej ofiarowuję teksty  zebrane z aksjologii „Od PRL do IV RP. Podkowa Leśna, 11 listopada 2016. AT. Na wystawie wyeksponowano maszynopis pracy profesora „Jak Polacy służyli muzom XX wieku” a także rękopis jego listu do M. Zarębskiego z 15 lutego 2002 roku, w znacznym stopniu poświęconego osobie Józefa Firmantego, malarza i poety ludowego ziemi świętokrzyskiej oraz obraz olejny autorstwa profesora ofiarowany gospodarzowi w roku 2018 „Wirus maior”.

 

Plakat

Następnie zaprezentował promowaną książkę. Przypomniał genezę jej powstania. Podczas konsolacji, która miała miejsce po pogrzebie profesora 17 grudnia 2022 roku w „Kasynie” w Podkowie Leśnej Maciej Zarębski zabrał głos i złożył obietnicę wydania niedokończonej książki profesora (pisał ją w ostatnich kilku miesiącach przed śmiercią) pod tytułem Legendy nie umierają. Poprosił obecną na stypie rodzinę i znajomych o przysyłanie materiałów wspomnieniowych o profesorze w terminie do końca lutego 2023 roku na adresy:  Świętokrzyskiego Towarzystwa Regionalnego w Zagnańsku lub Przemysława Tyszki (syna profesora) do Podkowy Leśnej. Wszyscy poważnie potraktowali ten apel i udało się wydać książkę w terminie umożliwiającym zaplanowanie dzisiejszej biesiady. Na jest treść, poza niedokończoną książką profesora i jego dwoma scenariuszami dramatów scenicznych, składa się 19 tekstów wspomnieniowych o profesorze autorstwa członków rodziny, przyjaciół i znajomych (w tym obecnych na imprezie Jana i Przemysława Tyszków, Longina Kaczanowskiego, Aliny Szymczyk i Przemysława Zielińskiego), a także mowy wygłoszone na pogrzebie, bibliografia profesora, dokumentacja fotograficzna życia i jego aktywności twórczej oraz autorskich (wybranych) prac malarskich. Całość jest poprzedzona wstępem autorstwa Macieja Zarębskiego, równocześnie redaktora książki. Znacznej pomocy w powstaniu książki udzielił syn profesora, Przemysław Tyszka, który pełnił rolę wnikliwego czytelnika maszynopisów tekstów wspomnieniowych, opracował rozdział Obrazy Andrzeja Tyszki, dokonując ich wyboru oraz wspólnie z Ewą Domaradzką był obok Ludomiry Zarębskiej korektorem książki. Na okładce wykorzystano akwarelę autorstwa Jacka Szumilaka oraz obraz Skok w dal Andrzeja Tyszki. Autorami zamieszczonych w książce zdjęć byli, obok Ludomiry i Macieja Zarębskich, Longina Kaczanowskiego, także Danuta Matloch, Kamil Pietrzyk oraz Piotr Jeżewski, który opracował również bibliografię profesora. Część zdjęć pochodziła z archiwum Jana i Przemysława Tyszków oraz Macieja Zarębskiego. Książkę wydano ze środków Świętokrzyskiego Towarzystwa Regionalnego, przy wsparciu Jana Tyszki.

Kolejną odsłoną spotkania były wystąpienia jego uczestników przypominające sylwetkę, wszechstronną działalność regionalistyczno-społeczną, aktywność na rzecz obrony praw człowieka oraz bogatą twórczość publicystyczno-literacką profesora.

Jako pierwsi głos zabrali przedstawiciele rodziny: Jan Tyszka, jego najmłodszy brat,  leśnik i Przemysław Tyszka, jego syn (historyk).

Jan Tyszka w swoim wystąpieniu skupił się na okolicznościach powstania książki; powiedział m.in. towarzyszyłem Andrzejowi w okresie pisania Legend. Mam przekonanie, że pisał tę książkę po to, aby wypełnić lukę w przekazie historycznym funkcjonującym w społeczeństwie. Pomysł tematyczny książki był reakcją na świeżo wydany podręcznik historii nowożytnej pod redakcją profesora Andrzeja Roszkowskiego. Chodziło o to, że zdaniem profesora Andrzeja Tyszki w tym podręczniku jest za dużo tła wydarzeń światowych a za mało nawiązań do naszej polskiej historii. Po prostu za mało akcentów patriotycznych. A przekazywanie przez profesora swoich przemyśleń (niemal na łożu śmierci) i dzielenie się nimi ze społeczeństwem wynikało z poczucia odpowiedzialności i wielkiego patriotyzmu. Był przecież synem powstańca warszawskiego, który zginął na barykadzie, oraz bratankiem żołnierza  Cichociemnego, którego zakatowano na Alei Szucha. Swoje przemyślenia Jan Tyszka zakończył słowami  - Andrzej został do końca życia na barykadzie w walce o prawdę historyczną i przetrwanie wartości kulturowych i patriotycznych w społeczeństwie. Przemysław Tyszka z kolei w pierwszych słowach podziękował wydawcy, Świętokrzyskiemu Towarzystwu Regionalnemu, w tym osobiście prezesowi Towarzystwa, Maciejowi A.Zarębskiemu, redaktorowi tomu za dotrzymanie słowa danego podczas konsolacji w dniu 17 grudnia 2022 roku. I wydanie książki bez zastrzeżeń, na czas oraz podjęcie trudu organizacji jej promocji w dniu dzisiejszym - powiedział. Jego zdaniem ta książka w sposób wielopłaszczyznowy pokazuje jakim człowiekiem był jego Ojciec. Miał on aktywny stosunek do życia, wielkie poczucie humoru, wewnętrzny spokój oraz cechowała go charakterystyczna dla ludzi z autorytetem powściągliwość. Charakteryzując promowaną w dniu dzisiejszym książkę stwierdził, że zamieszczone w niej (w części drugiej) teksty wspomnieniowe pisane przez członków rodziny, przyjaciół i znajomych składają się na bogaty obraz jego wszechstronnej osobowości, przyjaznego ludziom charakteru oraz naukowca obdarzonego nie tylko wiedzą, ale także człowieka otwartego na dialog z każdą osobą.

W tym znaczeniu Legendy... stanowią cenne uzupełnienie autobiograficznej książki profesora Słodkie trucizny, gorzkie lekarstwa, wydanej w roku 2021 jako 392. pozycja Biblioteki Świętokrzyskiej. Na koniec swojego wystąpienia Przemysław Tyszka powiedział  - mój ojciec nie był profesorem gabinetowym, lecz autentycznym ekspertem, fachowcem, który patrzył do przodu; który w oparciu o wiedzę, o przeszłość współtworzył przyszłość. Alina Szymczyk z Chicago zwróciła uwagę na wielki spokój cechujący profesora, na jego ciepły głos, oraz ogromną wiedzę i niezwykłą skromność, która zniewalała i zbliżała. Tacy ludzie jak on, oby na kamieniach się rodzili zakończyła. Longin Kaczanowski z Brwinowa (rodem z ziemi świętokrzyskiej), dziennikarz i regionalista, autor kilku książek historycznych zwrócił uwagę na zdolności kulinarne  profesora, jego umiejętności robienia wspaniałych nalewek oraz przypomniał wiele wieczorów spędzonych z profesorem przy winie. Przypomniał o przyjaźni profesora Tyszki ze zmarłym miesiąc później (dokładnie 17 stycznia 2023 roku w wieku 90 lat) prof. Marianem Pokropkiem, wybitnym etnografem, twórcą niezwykłego Muzeum Sztuki Ludowej w Otrębusach.  Na koniec powiedział  - śmierć Andrzeja Tyszki i Mariana Pokropka, luminarzy nauki oraz miłośników wszystkiego co dobre i piękne, poniekąd zamyka pewien etap humanistyki polskiej. Dorobek naukowy obu Profesorów ma trwałe niepowtarzalne miejsce w polskiej etnografii i socjologii.

Głos zabierali także: Jacek Tyszka, najstarszy brat Andrzeja (przypomniał  silne więzi rodzinne z bratem), Przemysław Jaśkiewicz, wiceszef Instytutu Wolności w Warszawie, który opowiedział o wrażeniach ze spotkania profesora Tyszki z członkami Rady Działalności Pożytku Publicznego w dniu 16 kwietnia 2019 roku oraz podkreślił jego rolę w promocji Mateczników Polskości, Stanisław Durlej, działacz ruchu ludowego, rówieśnik profesora, który zwrócił uwagę na jego umiejętności negocjacyjne oraz przypomniał opinię Andrzeja Tyszki o znaczeniu człowieka w popularyzowaniu tradycji i utrwalaniu tożsamości narodowej. Jako ostatnia w dyskusji wystąpiła Marzanna Moćko, dyrektor SP w Zagnańsku. Przedstawiła zebranym wrażenia z kilku organizowanych przez nią w szkole spotkań profesora z uczniami. Podkreśliła ogromne zainteresowanie młodzieży tymi spotkaniami oraz zwróciła uwagę na wybitną umiejętność profesora zarażania młodych ludzi patriotyzmem.

Następnie monodram słowno-muzyczny Legendy nie umierają – dialog z historią przedstawił (w oparciu o własny scenariusz) Leszek Sobolewski z Augustowa. Po jego występie uczestnicy biesiady mieli możliwość nabycia promowanej książki. Ostatnią częścią imprezy były rozmowy przy kawie, herbacie i ciastach, które poprzedziło wspólne zdjęcie uczestników biesiady.

Tekst: ZAM. Zdjęcia: Przemysław Jaśkiewicz, Ludomira i Maciej Zarębscy

 

 

Plakat

Jerzy B. Sprawka

 

Lot ponad czasem

 

Pamięci odeszłym już i żyjącym jeszcze Pisarzom myślącym po polsku

 

Minęło już sto lat zorganizowanej działalności podmiotu pn. Związek Zawodowy Literatów Polskich. Powołana przez wybitnego pisarza polskiego Stefana Żeromskiego organizacja nakładała na siebie szczytne cele egzystencjalne i wydawnicze. Trudności bytowe Polaków spowodowane rozdarciem Polski, trwającą przez 123 lata niewolą, następnie I wojną światową i zaraz po jej zakończeniu wojną Polsko-Ukraińską oraz prowadzoną również wojną z bolszewicką Rosją, zmuszały do stworzenia zorganizowanego życia, znajdujących się w trudnym położeniu pisarzy polskich.

Powstałą w Warszawie w połowie maja 1920 roku organizację ZZLP dopiero w roku 1935 uznano za zwierzchnią, pełniącą funkcję Zarządu Głównego. Wcześniej, niemal równocześnie obok Warszawy, powstały autonomiczne Związki w Krakowie i Lwowie. Kolejno w roku 1921 powstał Związek w Poznaniu, a później w 1925 roku w Wilnie. Działające w tym czasie w Lublinie środowisko pisarskie nie było tak silne jak w wyżej wymienionych ośrodkach, jednakże w dniu 21 maja 1932 roku powołany do życia został Związek Literatów w Lublinie. Założycielami Związku byli: Franciszka z Meyersonów Arnsztajnowa, Józef Czechowicz, Wacław Gralewski, Kazimierz Andrzej Jaworski, Józef Nikodem Kłosowski, Józef Łobodowski, Antoni Madej, Bronisław Ludwik Michalski. Nieco później do Związku przystąpili: Henryk Domiński, Witold Kasperski, Aniela Fleszarowa, Adam Galis i Konrad Bielski.

Wybuch II wojny światowej w 1939 roku dokonał niemałego spustoszenia w dobrze zapowiadającym się środowisku lubelskich pisarzy. Aresztowana przez Niemców Franciszka Arnsztajnowa wywieziona z Lublina ginie prawdopodobnie w utworzonym przez okupanta warszawskim getcie. Natomiast przybyły z Warszawy do Lublina Józef Czechowicz ponosi śmierć w walącym się budynku trafionym bombami podczas totalnego bombardowania miasta w dniu 9 września. Śmierć nie oszczędziła także Henryka Domińskiego i utalentowanego poety Władysława Podstawki.

Jeszcze przed wybuchem wojny (1939), staraniem zaangażowanego w działalność kulturalną ks. Ludwika Zalewskiego, Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Lublinie i Lubelskiego Związku Pracy Kulturalnej ukazuje się Antologia współczesnych poetów lubelskich. W antologii zaprezentowano piętnastu, mających już literacki dorobek, uznanych twórców. Na kolejną tego rodzaju publikację trzeba było czekać prawie czterdzieści lat (dokładnie 37).1 W słowie wstępnym do tejże antologii Stanisław Jan Królik pisze: „Inicjatywa wydania książki powstała w Kole Młodych przy Oddziale Lubelskim Związku Literatów Polskich. W pierwszym zamyśle miała to być „szkatułka”, zawierająca kilkanaście maleńkich tomików” [...] s. 18. Jednakże dzięki wysiłkowi i życzliwemu wsparciu organów decyzyjnych mogło się ukazać dzieło, którego do dnia dzisiejszego nie można się powstydzić.

Piszący te słowa uznał za właściwe, aby w maksymalnym skrócie przedstawić genezę powołania organizacji, która miałaby się zatroszczyć nie tylko o sprawy egzystencjalne pisarzy polskich, ale także o znalezienie wyjścia, które dotyczyły kwestii wydawniczych, należnych honorariów etc.

W trakcie stuletniej działalności Związku Literatów w Lublinie następowały bardzo trudne okresy, które można by podzielić na cztery,  znaczące dla kraju wydarzenia historyczne. A więc:

Faza 1. to czas międzywojenny. Wspomniany wyżej rok i data dzienna (21 maja 1932) formalne założenie Związku, trwający do września 1939 roku.

Faza 2. to czas okupacji sowiecko-niemieckiej 1939-1944. Opór z jakim wobec wroga stanęło społeczeństwo polskie przejawiało się nie tylko w działalności zbrojnej, ale także w nie mniej bohaterskiej walce przeciwdziałaniu likwidacji kultury narodowej. Wymienię tu najważniejsze: tajne nauczanie oraz konspiracyjną działalność wydawniczą. Obok pism konspiracyjnych (gazetki, plakaty, nawet kennkarty), ukazywały się także tomiki wielu młodych wybitnych poetów. Ze względów kronikarskich wymienię tylko kilku najwybitniejszych, o których pozostały znakomite utwory i pamięć: Tadeusz Gajcy, Leon Zdzisław Stroiński czy Krzysztof Kamil Baczyński. Ale byli również tacy, o których do dnia dzisiejszego poza historykami literatury nikt nie wie. Na myśli mam młodego podporucznika, uczestnika Powstania Warszawskiego poetę Józefa Szczepańskiego, autora wstrząsającego wiersza zatytułowanego „Czerwona zaraza”. Wielu wybitnych twórców taki rodzaj walki przypłaciło życiem.

Faza 3. to niemal czterdziestolecie działalności Lubelskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, obejmujący rok 1945-1983 z przerwą między 13 grudnia (stan wojenny 1981) do 19 sierpnia 1983 roku, kiedy to ZLP został rozwiązany. Staraniem zatroskanych ludzi pióra o dalszy los kultury polskiej przywrócono statutową działalność ZLP, w Lublinie już w listopadzie 1983 roku. Prezesem został Tadeusz Jasiński autor kilku interesujących powieści.  Położył on duże zasługi w rozwój literatury lubelskiej i w staraniach o poprawę egzystencji początkujących poetów.

Faza 4. to niemal pełne czterdziestolecie (1983-2023). W tych latach narastały trudności bytowe ludzi pióra. Zmieniające się składy Zarządów musiały pokonywać piętrzące się problemy. Na początku lokalowe. Bezpardonowa eksmisja z obrosłej literacką legendą siedziby przy ulicy Granicznej 9 w Lublinie stała się początkiem, wlokącego się do dzisiaj koszmaru bezdomności.

Wydawało się, iż władzom miasta i województwa istnienie, znaczącej dla Lublina i Lubelszczyzny działalności LO ZLP jest zbędnym balastem, przysparzającym nie tylko problemów finansowych, ale i lokalowych. Nie wspomnę tutaj o ograniczonych możliwościach wydawniczych, czy też braku jakiejkolwiek propozycji dla utalentowanej młodzieży akademickiej, chcącej zaistnieć w przestrzeni publicznej.

Kolejni Prezesi – Henryk Pająk, który bez entuzjazmu przejął „pałeczkę” kierowania Zarządem (1989-1995), Longin Jan Okoń (1995-1998) załamywali ręce, ale wspierani przez wytrwałych członków robili, co mogli, ufni, że dla kultury słowa warto się poświęcić. Ten upór poskutkował tym, że wreszcie znalazło się pomieszczenie. Urokliwe, jedyne w swoim rodzaju Stare Miasto wydawało się zbawczą oazą dla umęczonych bezdomnością lubelskich twórców. Należąca niegdyś do rodziny Arnsztajnów pięknie wyremontowana staromiejska kamienica, w której pomieszczeniach błąkały się duchy Czechowicza, Łobodowskiego, Gralewskiego i wielu innych lubelskich pisarzy wydawała się „Ziemią Obiecaną” – za prezesury (1995-1998), Longina Jana Okonia, którego pominięcie w tym miejscu byłoby grubym nietaktem. W murach szacownej kamienicy odbywały się liczne spotkania literackie. Szczególnie ważne było przyjacielskie spotkanie z pochodzącym z Ziemi Chełmskiej emigracyjnym poetą Wacławem Iwaniukiem. Wzruszające wspomnienia o środowisku lubelskich pisarzy i dziennikarzy, z którymi niegdyś współpracował redaktor Romuald Karaś, współzałożyciel jedynego numeru dwutygodnika „Pod Wiatr”.

Prosząc o wybaczenie pominę inne ważne wydarzenia literackie, jakie odbywały się w tej siedzibie.2 W zmienianych co jakiś czas pomieszczeniach od parteru po strych, by... znowu znaleźć się na ulicy!

Kolejna eksmisja, która dała pożywkę dziennikarzom pisującym do lokalnej prasy codziennej. Spadło to na barki utrudzonego pracą w UMCS prof. dra hab. Stanisława Popka. Objął on przewodzenie LO ZLP w kadencji 1998-2002. Podczas najgorętszego okresu jakimi w Polsce są celebrowane święta wielkanocne wypadło się wynieść z dotychczas zajmowanego lokalu na poddaszu. Dokąd? Żadnych perspektyw. Działał tu zmontowany na „wariackich papierach” kapitalizm. Nikogo nie interesował los pamiątek, wartościowych obrazów, które ucierpiały na skutek kolejnych przeprowadzek. Tym razem jednak rysowała się trwała bezdomność. Horror!

Profesor Stanisław Popek nie popadł w rozpacz. Często nachodził władze samorządowe, upominając się o godziwy lokal. Nachodził do skutku, znajdując sprzymierzeńca w osobie dyrektora Wydziału Kultury Urzędu Miasta Jana Twardowskiego. Za jego wstawiennictwem znaleziono tymczasowe pomieszczenie-rupieciarnię w remontowanym aktualnie gmachu Centrum Kultury, gdzie złożono w depozyt związkowy „majątek”. Przez dziewięć miesięcy, od połowy kwietnia 2001 roku do lutego 2002 roku profesor Popek pełnił wszystkie funkcje, z jakich składał się Zarząd. Tzn. był prezesem, zastępcą prezesa, sekretarzem i skarbnikiem jednocześnie. Siedzibą tego niezwykłego Zarządu pełniło prywatne mieszkanie profesora, na które przychodziła cała korespondencja. Nie tylko służbowa.

Nieustępliwość w działaniu, wysoka asertywność to cechy, jakie dominują w osobie profesora bądź, co bądź psychologii. Znany, wysokiej klasy naukowiec dopiął celu. Mroźne grudniowe dni 2001 roku ocieplała ważna dla Związku wiadomość o przyznaniu literatom lokalu. Wkrótce przy pomocy kilku osób członków Związku dokonano przeprowadzki do pałacyku hrabiów Tarłów przy ulicy Dolnej Panny Marii 3, gdzie aktualnie miał siedzibę Wojewódzki Dom Kultury. Przyznane pomieszczenie należało dostosować do potrzeb, czym zajęło się kilka, mieszkających w Lublinie osób. Byli to: prof. Stanisław Leon Popek, Marian Janusz Kawałko, Zofia Nowacka-Wilczek, Waldemar Michalski, Stanisław Andrzej Łukowski, Wojciech Próchniewicz i piszący te słowa Jerzy B. Sprawka.3

Zaprzyjaźniony z literatami dziennikarz, pracujący dla „Dziennika Wschodniego” Zbigniew Miazga ogłosił w tym dzienniku wszem i wobec: „Już nie bezdomni”.4

Dyrekcja zarządzająca całością WuDeKu5 i później Wojewódzkiego Ośrodka Kultury wykazywała dużą życzliwość w stosunku do Zarządu ZLP, użyczając nieodpłatnie sal na potrzeby organizowanych przez Związek imprez kulturalnych takich jak: promocja książek, spotkania świąteczne i rocznicowe.

W trakcie wyborów 2002 roku wyłoniony został nowy Zarząd. Prof. Stanisław Popek zrezygnował z dalszego pełnienia funkcji. Na jego miejsce powołano znakomitego poetę, tłumacza poezji Rilkego i regionalistę zarazem, Mariana Janusza Kawałkę.6 Zmiana prezesów Zarządu nie zmieniała postawy dyrekcji WOKu. Współpraca przebiegała w należytej harmonii i życzliwości.

Kolejna trudna kadencja 2006-2010 przypadła losowo Urszuli Gierszon. Mając wcześniejsze doświadczenie we współpracy z poprzednimi Zarządami udało jej się pokonać piętrzące się trudności. Przede wszystkim finansowe. Rzeczywistość obecna nie rozpieszcza pisarzy. Organizacja pozbawiona jakiegokolwiek wsparcia ze strony państwa skazana jest na zagładę. Pisarz chcąc wydać jakikolwiek druk musi zań zapłacić. Ktoś powie, że istnieją formy pomocy takie jak stypendia, dofinansowania etc. Tak, ale są to datki, pokrywające zaledwie 10% kosztów wydawniczych książki. O należnym honorarium nie ma mowy. Mam nadzieję, że nadejdzie jeszcze czas normalności. Proszę wybaczyć, ale na tym zakończę utyskiwania, do których urzędnicy podchodzą z bezradnym zrozumieniem.

Przyszło mi w tym miejscu odnieść się do okresu prezesury i związanej z nią działalności przyjaciela od lat 60. ubiegłego wieku Stanisława Andrzeja Łukowskiego.7 Funkcję prezesa objął po Urszuli Gierszon i piastował ją przez dwie kadencje: 2010-2015 i 2015-2019. Schorowany, zatroskany o innych, pochłonięty pracą dla Związku zaniedbywał jakość własnego, pogarszającego się zdrowia. Komplikacje rodzinne potęgowały stan ciągłego napięcia nerwowego, a mimo to organizował rocznicowe uroczystości: 75-lecia, 80-lecia ZLP i jako współorganizator brał udział w innych ważnych wydarzeniach kulturalnych. Tak, jak w przypadku wyżej pomienionych osób, tak i teraz nie będę przytaczał dużej ilości nagród, wyróżnień i odznaczeń zarówno branżowych, jak i państwowych. Jednym słowem pragnę podkreślić, że Stanisław Andrzej Łukowski był nie tylko poetą, prozaikiem i krytykiem literackim. Był przede wszystkim Humanistą, różnie przez różnych postrzeganym.8

Walne zebranie sprawozdawczo-wyborcze 2019 roku wyłoniło nowego prezesa. Została nim (mimo próby wymigania się) Agnieszka Monika Polak. Ledwie co przyjęta w szeregi członków miała przejąć ster i poprowadzić podupadłą organizację do sukcesu. Poddała się presji zgromadzonych na sali członków LO ZLP i niepewnym głosem wyraziła zgodę na pełnienie powierzonej funkcji. Nawarstwiające się trudności finansowe nie wróżyły niczego dobrego. Jednakże osobisty urok i dar argumentacji Agnieszki Moniki Polak sprawił, że obecnie pełni kolejną kadencję w roli prezesa LOZLP. Przy czym należy podkreślić jej olbrzymie zaangażowanie i skuteczność w zabezpieczeniu kruchego majątku związkowego. Prezes Polak nie spodziewała się, iż przyjdzie jej przeżyć pierwszą, a w przypadku starszych kolegów czwartą eksmisję. Mało, że znalazła miejsce na przechowanie depozytu, znajdując przychylne zrozumienie sytuacji u pułkownika Andrzeja Ptasińskiego, ale nawiązała współpracę i w porozumieniu z Klubem 19. Brygady Zmechanizowanej, któremu szefuje pułkownik Ptasiński zorganizowała kilka spotkań pod nazwą „Poznaj Literatów Lubelskich”. Już za to należy się jej szacunek koleżanek i kolegów, którzy zwątpili.

Rok bieżący 2023 (jak dotychczas) nie wróży niczego złego. Staraniem Agnieszki Moniki Polak związek otrzymał odpłatnie od władz samorządowych wygodny lokal przy ulicy Lubomelskiej, który służyć będzie w celu zebrań dyskusyjnych oraz prezentacji dorobku członków LO ZLP.

Za kilka miesięcy (w listopadzie), Lubelski Oddział Związku Literatów Polskich obchodzić będzie okrągłą 40. rocznicę reaktywacji. Już teraz pełniąca drugą kadencję prezes Agnieszka Monika Polak zwraca się do koleżanek i kolegów o wsparcie i włączenie się w organizację tej ważnej dla lubelskiego środowiska rocznicy.

Jerzy B. Sprawka

_____________

[1] Przebudzenie, antologia młodej poezji lubelskiej, wstęp, wybór i opr. Stanisław Jan Królik, Lublin 1976

2 Zainteresowanych odsyłam do „Kroniki” prowadzonej przez LOZLP, gdzie można znaleźć opis wydarzeń upamiętnionych fotografiami.

3 Spośród wymienionych osób przy życiu znajduje się tylko 3 osoby.

4 „Dziennik Wschodni” z dn. 31.01. 2002 r.

5 Nazwę Woj. Dom Kultury przemianowano w 2006 r. na Wojewódzki Ośrodek Kultury.

6 Marian Janusz Kawałko ur. 25.03. w m. Rybie, zmarł 17 stycznia 2017 r.

7 Stanisław Andrzej Łukowski ur. 15.03.1940 r. w Lublinie, zm. 16.05.2021 r.

8 Vide Informator Lubelskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, poeci,prozaicy, eseiści 1983-2013, opr. St. A. Łukowski, Lublin 2013