Nowości książkowe

 

 

Plakat

Andrzej Walter

 

Właściwie nic nie stało się

 

Tak zaczyna się piosenka z lat mojego dzieciństwa, której słucham do dziś, ba, której słowa, ich: sens, znaczenie i wydźwięk doceniłem w zasadzie dopiero po latach, w całej ich głębi, wielkości i potędze, piosenki, którą dziś uznałbym za jedną z najpiękniejszych polskich ballad. Tekst ów jest współautorstwa jednego z najgenialniejszych polskich tekściarzy – Andrzeja Mogielnickiego i Janusza Kruka, a piosenkę tę wykonał niezapomniany, legendarny już zespół 2 plus 1, czyli: Janusz Kruk, Elżbieta Dmoch i Andrzej Rybiński. Zastanówmy się, czy ów tekst nie jest dziś bodaj jeszcze bardziej aktualny niż wtedy (w roku 1983 czyli 40 lat temu)...?

 

Właściwie nic nie stało się, mała śmieszna rzecz
Moje ja, najbliższe mi
Niejasne coś, co w każdym tkwi
Z lat, gdy słowo przyjaźń miało jeszcze treść i sens
Kiedy miłość była prostym drgnieniem serc
Tamto moje ja
w jeden zwykły dzień
Jak najgłupsza rzecz
zginęło mi gdzieś
Tamto moje ja w jeden zwykły dzień
Opuściło mnie

Za oknami wciąż na pozór ten sam świat
I tylko mnie troszeczkę mniej
Coś odeszło,
coś, co waży mniej niż gram
A jednak się
nie stało lżej
Żegnaj, stary cieniu, co poszedłeś spać
Witaj, nowa twarzy nauczona grać

Póki o tym wiem, póki wiedzieć chcę
Niech Ci przyjrzę się, czy dobrze Cię znam
Póki o tym wiem, póki wiedzieć chcę
Niech Ci przyjrzę się, czy dobrze Cię znam

  

Przecież ten tekst opisuje nasz świat. Ten sam świat, który toczy się obok, za oknem, w realnym życiu. Za oknami wciąż na pozór ten sam świat. Właściwie nic nie stało się. Mała śmieszna rzecz. Z czego my robimy problem? Miłość, która była prostym drgnieniem serc? Słowo przyjaźń, które miało treść i sens? Nic się nie stało. Miłość dziś można kupić. Przyjaźnią określa się byle relację, a treść i sens? Po cóż treść i sens, skoro słowa straciły moc. Skoro dziś biblioteki stały się terenem... potańcówek, a młodzi ludzie wypluwani przez system edukacji – już dorośli, pełni energii i zapału do życia odpowiadają na pytanie dziennikarza, że słonina jest mięsem ze słonia... Z litości nie pytajmy o bohaterów literackich. Nic się nie stało.

Właściwie, za oknami wciąż na pozór ten sam świat. Moje ja, najbliższe mnie...

Niejasne coś, co w każdym tkwi.

Stworzyliśmy świat, w którym „moje ja” urosło do rangi zasady świata i racji stanu. To wyznacznik kultury i wolności. Wzorzec wszech miar i znaczeń. Podstawa bytu i początek relacji międzyludzkich. „Moje ja” ma prawa. Coraz więcej praw, choć wbrew pozorom, coraz mniej. Moje ja, czy twoje ja, może być ja tylko do punktu, w którym wyraża się w poprawności politycznej i obyczajowej. Jeśli nie daj Bóg, wyraża się tak, jak myśli, to może okazać się, że myśli źle, niepoprawnie, naruszając prawo do demonstrowania swoich preferencji (zwłaszcza seksualnych) mową nienawiści. Taktyka tej nowomowy wydaje się być prowadzącą do obłędu, ale owe ja przecież jest z drugiej strony: podstawą bytu, nie my, nie wy, nie oni, nie żadna grupa czy wspólnota – ja, kategoria najważniejsza, w zależności od pespektywy umiejscawiana przez współczesną psychologię na piedestale stworzenia – jesteś Bogiem, możesz wszystko. Nie oglądaj się na innych. I też nie dostrzegaj tych innych, samorealizuj się. Bądź prawdziwy. Coraz głupszy (bo przecież możesz nie czytać, tylko dajmy na to tańczyć na potańcówkach w bibliotekach), ale jesteś przecież coraz prawdziwszy: cóż z tego, że słonina jest ze słonia, Mona Lisę maluje Leonardo di Caprio, a ścięgno Achillesa jest gdzieś w Polsce – tak widzą świat współcześni maturzyści, z dobrych liceów... (sic!) O czy to świadczy?!

Jak żyć w takim świecie?

Jeśli chcemy dopełnienia obrazu rzeczy posłuchajmy większości współczesnych piosenek, włączmy jakiekolwiek wiadomości, w których dowiemy się jak PiS nap.....la się z PO, kto, gdzie i kogo uśmiercił, kto i komu ukradł rower, czyli kronika kryminalna dla ubogich, ale nie dowiemy się dlaczego Prigrożyn chciał zdobywać Moskwę i po co, albo co z tego wynika. Zapytajmy potem nawet najbliższych, kto to Prigrożyn? A w odpowiedzi otrzymamy martwą ciszę, albo bezdenne zdziwienie.

Jak żyć w takim świecie? Zapytam powtórnie. Choć pytam nie po to, aby poznać odpowiedź, gdyż i tak właśnie w takim świecie nam przyszło żyć. Może zapytać dlaczego tak się stało? Tyle, że i ta odpowiedź jest dość skomplikowana i wielopłaszczyznowa. Może nie pytać. Tylko, kto nie pyta zaczyna błądzić.

Do czego nas doprowadzi system nie czytelnictwa oraz zdebilenia ogólnonarodowego? Do czego już nas doprowadził? Czy ludzie, którzy uważają, że słonina jest ze słonia mogą świadomie i odpowiedzialnie oddać swój głos w wyborach powszechnych w Polsce i będzie to głos sensowny, świadomy i odpowiedzialny? A ci ludzie jak najbardziej będą głosować i wybiorą nam kolejną wersję wszystkowiedzącego panicza na włościach, który ulepszy nam znów ten świat. Pojawi się zatem kolejne pytanie – co z tą demokracją, kiedy rządy większości mogą okazać się rządami kretynów?

I czy nic się znowu nie stanie?

Może i poszliśmy zbyt daleko w tych smutnych i przygnębiających dywagacjach. Może nie tak powinno się obserwować rzeczywistość. Szkoda jednak, że rzeczywistość trzeszczy w posadach, a świat poczyna być powszechnym jarmarkiem pogardy człowieka dla człowieka. Świat poczyna też być zakłamany, jazgotliwy, niesprawiedliwy, dojmująco coraz głupszy i zaśmiecony pseudoinformacją, której wartość straciła na znaczeniu, jak i wartość człowieczeństwa w człowieku. Zaczynamy być tym, co stworzyliśmy odrzucając duchowość, tajemnicę oraz tekst jako podstawowy dokument kulturowy. Zamieniliśmy to na pseudokulturę emocji i obrazka. Na popkulturę opartą na instynkcie coraz niższych lotów i pogaństwie wszelakim wraz z barbarzyństwem idei i znaczeń. Produkujemy wręcz połowicznie wykształconych troglodytów do spełniania zachcianek i smutnych nie kochających nikogo i niczego samotnych lizusów świata opanowanego li tylko poprzez wartości materialne.

Nic się nie stało, ale stało się tak wiele.

Warto przypomnieć postać Andrzeja Mogielnickiego, któremu chcę między słowami zadedykować ten tekst w podziękowaniu za to, że nas (niektórych) wychował tak właśnie tymi swoimi tekstami. Słynnymi tekstami. Co się stało z Magdą K., Nie wierz nigdy kobiecie, Mniej niż zero, Bal wszystkich świętych, Wciąż bardziej obcy, Iść w stronę słońca, Wielki mały człowiek, Nic nie może wiecznie trwać. Ta wyliczanka jest bardzo długa i obszerna, zobaczcie sobie sami – wpiszcie w wyszukiwarkę „Andrzej Mogielnicki” i poczytajcie (przypomnijcie sobie po prostu) co stworzył. Teksty, które nas wychowały, ulepiły, stworzyły jako ludzi, popchnęły do spełniania marzeń i realizacji świata ideałów, wzbudziły tę nadal żyjącą pasję ciekawości świata i zachwytów, które są motorem napędowym do działań wszelakich, do aktywności dla świata i siebie, a nie jedynie dla siebie jak dziś pojmują ludzie coraz powszechniej.

Dobrze, że nadal, po niemal 40 latach Andrzej Mogielnicki wciąż obdarowuje nas swoimi tekstami, które są nadal ważne, nadal poruszają i działają powszechnie. Tak jak choćby „Stacja Warszawa” pełna prawdy o naszej nowej, kapitalistycznej rzeczywistości:

 

W moich snach wciąż Warszawa
pełna ulic, placów, drzew.
Rzadko słyszysz tu brawa
– częściej to drwiący śmiech.

Twarze w metrze są obce,
bo i po co się znać…
To kosztuje zbyt drogo,
lepiej jechać i spać.

 

Wszystko byłoby inne
gdybyś tu była, ja wiem.
Nie tak trudne i dziwne
gdybyś tu była, ja wiem…

 

Noce są zawsze długie,
a za dnia ciągły szum.
Mało kto to zrozumie
dokąd gna zdyszany tłum.

 

To prawda. Wciąż nie rozumiem, dokąd gna ten zdyszany tłum. To kosztuje zbyt drogo, zaprosić znajomych do domu. Brawa? Tyle już widzieliśmy, niemal „wszystko”, więc z brawami oszczędnie. Nas przecież już mało co dziwi, zachwyca, unosi…

Staliśmy się obcy, wyrachowani, coraz pustsi, coraz silniej wyobcowani, szukający kompulsywnie kolejnych rozrywek i atrakcji, w szalonym pędzie – dokąd? Tego nie wie nikt.

Właściwie nic nie stało się. Moja ja, umknęło mi gdzieś…

Bo moje prawdziwe ja zagubiło się. Obserwuję to wszystko w sposób coraz mocniej zdystansowany, zadziwiony i oddalony.

Na upadek i katastrofę tego świata, w tej jego zdeformowanej formie stopniowej agonii, spoglądam z coraz większym spokojem i stoickim pierścieniem zewnętrznej emigracji duchowej. Wraz ze mną, na szczęście nadal, wyemigrowali liczni przyjaciele, przeważnie pisarze i poeci, artyści wszelkiej maści, równie niedostosowani do świata i rzeczywistości, idący własną drogą romantycy przeszłości, patrzący na ten piętrzący się śmietnik życia bardzo podobnie. Ten bal, bal jak na Titanicu, tudzież bal, jak z Mistrza i Małgorzaty – bal w piekle, będzie się nam nadal toczył. Przewijał przed oczami. Zapewne aż do użycia atomowych bombek. Niech przynajmniej ich użyją szybko, skutecznie i powszechnie, a nie tylko na Polskę. Jedno wielkie światowe bum odpowie najlepiej na te wszystkie pytania i dylematy. Zakończy się nam to targowisko próżności, teatr cieni i szarady szarych eminencji. Zblazowany świat odejdzie wtedy naprawdę do lamusa. Wraz z naszą poezją, literaturą i sztuką zbrukanymi wykwitami pożółkłych złudzeń i snów. Nie każdy może się w końcu nazwać... spełnionym. Głód niespełnienia póki co nadal jest dobrą motywacją. Pozdrawiam wszystkich głodnych wciąż serdecznie...

Nic się przecież nie stało...

Andrzej Walter

 

 

Plakat

Irena Nyczaj

 

Woda, ogień, prąd

 

Znów jest w Zakopanem, które skradło jego serce jak żadne inne miejsce, jakie zdarzyło mu się zobaczyć, nawet polubić. Zakopane to była miłość prawdziwa – szczera i trwała.

Który to już raz gości w zakopiańskiej „Astorii”, Domu Pracy Twórczej Literatów, gdzie spotykają się sławni i mniej sławni pisarze. Pamięta, gdy kiedyś niechcący podsłuchał rozmowę dwu znanych i uznanych pisarzy: poety i prozaika. Zwykła zdawało się pogawędka, rozpoczęta zrazu od zwyczajnych pytań i odpowiedzi przekształcać się zaczęła w dwa niezależnie płynące monologi. Uwolnione od przymusu wyjaśnień i ripost – jak odrębne, rwące górskie potoki, które niosą twarde, duże i małe słowa, odbijały się od kontrargumentów rozmówcy i rozpoczynały swój własnowolny byt w świecie równoległym.

Ze wzruszeniem przypomniał inne zdarzenie: to przecież tu Wisława Szymborska 1 października 1996 roku dowiedziała się o przyznaniu jej Nagrody Nobla. Lubiła Zakopane, bywała zarówno w „Astorii”, jak i „Halamie”. Miał szczęście wcześniej spotkać się z Poetką w Opolu, w 1971 roku, na seminarium literackim z jej udziałem, zorganizowanym przez młodych opolskich twórców i nauczycieli z terenu Opolszczyzny. Już wtedy jej dorobek był znaczący, a jego, młodego twórcę, fascynowała głównie aktualność jej poezji, która dotyczyła spraw głęboko zajmujących młodych piszących, skupionych w Korespondencyjnym Klubie Młodych Pisarzy w Opolu – żywotnych dla współczesnego świata i uwikłanego weń człowieka. Chłonął głęboką refleksyjność, mądrość tej poezji, a przy tym zaskakującą prostotę i precyzję słowa. W tych wierszach nie znać piętna wysiłku, żadnego przymusu twórczego, imperatywu, a wręcz przeciwnie – daje się odczuć „Radość pisania”. Po latach napisał dla niej tryptyk limeryczny:

 

1. Szymborska na chmurce pisze wiersz liryczny

dymkiem z papierosa, żeby był magiczny.

Przy tym mruga do kamery,

że to raczej jest limeryk,

do tego szalony, bo tragikomiczny.

 

2. Wygodnie Wisławie na tej chmurce małej.

Jest, choć tak niewielka, jej królestwem całym,

blaskiem słońca okolonym,

snem księżyca posrebrzonym,

gdzie na wywiad się wprasza jedynie wiatr-śmiałek.

 

3. Noblistka odmawia bliższych komentarzy

do czasu, co minął i jaki się zdarzy.

Puszcza z dymkiem papierosa

zapytania koło nosa.

Wszystko, co ustalono, akceptując – podważa.

 

* * *

 

– Wszystko, co mamy, a głównie wodę, zawdzięczamy gwiazdom. Pył międzygwiezdny, przechodząc przez ziemską atmosferę, wchodzi w reakcję z cząsteczkami tlenu i na skutek zawiłych, znanych tylko naukowcom i opisanych przez nich zmian, ruchów – powstaje woda. Pył kosmiczny i woda to najważniejsze czynniki dla powstania życia, które może powstać, choć wcale nie musi.

Wygłosiwszy powyższe mądrości, Poeta popatrzył zadowolony na swojego rozmówcę. Hasior skierował na gościa przenikliwy wzrok. W jego oczach widoczny był ogień.

– Ogień… – wielki artysta zamyślił się, pociągnął łyk herbatki „z prądem” i kontynuował – ogień jest materią maksymalnie uruchamiającą wyobraźnię.

Siedzieli w przestronnej, wielopoziomowej galerii – pracowni artysty, którego cały świat, i naturalnie on, Poeta również, podziwiał od dawna. Zawsze gdy przyjeżdżał do Zakopanego, kierował kroki właśnie do tego wybitnego twórcy, którego dzieła poruszały go, ponieważ – co wcale nie zdarzało się tak często – były uniwersalne i zmuszały do zastanowienia nad światem i miejscem w nim współczesnej sztuki. Tak, jego wyobraźnia jest niekontrolowana – jak ogień. Znalazły się w tej przestrzennej galerii sławne Płonące sztandary ze snów o „błękitnych nadziejach” – jakże łopotały żarliwie, wzniecając niepokój.

 

„Wciąż widzę Twe Płonące drzewo

nie z łuny zachodzącego słońca,

lecz z golgoty strwożonej wyobraźni”.

 

Po latach, zda się, wszystko, co mówił Hasior w czas niezwykłych u niego odwiedzin, zapadało w pamięć i w niej pozostawało. Przyciągał inne znakomitości jak magnes. Żył sztuką, stale byli tam obecni współcześni artyści, którym umożliwiał prezentacje ich prac w swojej przestronnej galerii – malarze, rzeźbiarze, fotograficy, także literaci.

Poeta często powracał pamięcią do tej zadziwiającej zakopiańskiej pracowni, gdzie ekran wybuchał wizjami z wędrówek płonących gwarem miast. A on każdy slajd, jaki prezentował gościowi, brał w dłonie niczym skarb. Wprowadzał go w swoją przestrzeń – bliską estetyce Boscha i Bruegla – piękną i zarazem naznaczoną jakąś brzydotą, potwornością, gdzie świat rzeczywisty przenikał w metaforyczny zaświat, tworząc przy pomocy zwykłych przedmiotów, często wręcz rupieci, unikatowe, nowe znaczenia.

 

„Nawet druty, sprężyny, łańcuchy

z rupieciarni-wysypisk codzienności

splatały się w domyślne kształty,

walcząc o każdy flesz oka

z trefiącymi się manekinami”.

 

Poeta chodził wśród niewiarygodnych eksponatów, jakie w rękach tego wyjątkowego artysty nabrały nowych znaczeń. Żadna rzecz – przyszło mu na myśl – nie jest tu tym, czym w istocie jest, ale tym, do czego ją powołała jego nieokiełznana, szalona wyobraźnia.

 

„Pod dygocącymi od lęku moimi

wpółprzymkniętymi powiekami

tli się wciąż – zadziwiony pięknem grozy –

nieostygły w bezradnej trwodze

cierpki dreszcz Twej hipnotycznej magii”.

 

Ten wiersz napisał Poeta w 2013 roku, w 85-lecie urodzin Władysława Hasiora. I chociaż nie było Go już od 14 lat – wciąż czuło się – odwiedzając jego galerię – tę wielką, magiczną aurę intrygującego artysty i niezwykłego człowieka. I wspominało się z przymrużeniem oka nieodżałowaną herbatkę „z prądem”.

Irena Nyczaj

____________

W opowiadaniu wykorzystane zostały fragmenty wiersza Stanisława Nyczaja Żarliwy niepokój dedykowanego pamięci Władysława Hasiora oraz Tryptyk limeryczny dla Wisławy Szymborskiej.

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

Jerzy Swoboda

 

Arkady Fiedler w Zelowie i inne wspomnienia

 

Od tego wydarzenia mijają właśnie 74 lata. W ówczesnych warunkach, zaledwie 4 lata po wojnie, była to duża sensacja – pierwsze w ogóle spotkanie znanego pisarza i podróżnika z czytelnikami w małej miejscowości – oficjalnie Zelów był wsią rządzoną przez wójta. Doszło do tego w niecodziennych okolicznościach zaaranżowanych przez trzech uczniów siódmej klasy, którym zaufali wychowawca klasy Wilhelm Najman i dwaj kierownicy szkół – „jedynki” Antoni Kozarzewski i „dwójki” Tomasz Mastej, dysponent sali w tzw. baraku.

Była wiosna 1949 roku. W „Dzienniku Łódzkim” znalazłem wiadomość, że redakcja patronuje spotkaniom autorskim Arkadego Fiedlera z czytelnikami w Łodzi i okolicznych miejscowościach. Ponieważ znałem już kilka jego książek, nie tylko głośny „Dywizjon 303”, pomyślałem, że warto zaprosić go także do Zelowa. Tylko jak to zrobić? Rozmawiałem o tym z najbliższymi kolegami z klasy – Zygmuntem Wejmanem i Jurkiem Michalskim. Poszliśmy do wychowawcy klasy p. Wilhelma Najmana, który poparł nasz pomysł i obiecał, że jeśli rzecz okaże się realna, pomoże nam i poprze. Ojciec naszego kolegi klasowego, dr Włodzimierz Łuczyński – posiadacz telefonu! – na naszą prośbę ochoczo zasięgnął języka u organizatorów w sprawie kosztu, terminu itp. Nie pamiętam szczegółów, ale po naradzie z wychowawcą doszliśmy do wniosku, że przy około 250 uczestnikach cena biletu nie będzie zbyt wysoka, co pozwoli zebrać kwotę wystarczającą na honorarium. Pan Najman rozpoczął podchody do p. Kozarzewskiego, który dał się przekonać pod warunkiem, że kierownik „jedynki” udostępni salę w „baraku”. Zgodę uzależnił od znalezienia paru groszy dla woźnych za przygotowanie sali i sprzątanie.

Po uzgodnieniach na miejscu i skalkulowaniu kosztów – znów z pomocą dra Łuczyńskiego – „zaklepaliśmy” termin (9 czerwca, po południu): namalowaliśmy dwa afisze na bristolu (jeden do drogerii p. Olszewskiego), drugi gdzieś do Rynku. Bilety zrobiliśmy z zeszytu, dziurkując kartki zębatym kółkiem. Na każdym bilecie był kolejny numer i pieczątka szkoły. Sprzedaż i kasowanie nadzorował jeden z nauczycieli.

Spotkanie wywołało szerokie zainteresowanie, nie tylko młodzieży szkolnej i nauczycieli, lecz także licznych dorosłych. Zebrane pieniądze wystarczyły na honorarium i opłacenie woźnych, a także na kwiaty i lemoniadę (innych napojów wtedy nie było), o czym na szczęście pamiętała jedna z pań nauczycielek, bo młodocianym organizatorom nie przyszło to na myśl. Podobno po spotkaniu ktoś z miejscowych „notabli” zapraszał gości na poczęstunek, ale ze względu na późną porę nie skorzystali.

Pan Fiedler barwnie opowiadał o swoich podróżach przed wojną, lecz głównie o swoim pobycie wśród polskich lotników służących w Dywizjonie 303 podczas tzw. Bitwy o Anglię wiosną 1940 roku i o pisaniu książki. Jej pierwsze wydanie po polsku ukazało się w Anglii w 1942 roku, a rok później pierwsze podziemne w okupowanej Polsce (w sumie były cztery – trzy przez Tajne Wojskowe Zakłady Graficzne w Warszawie, jedno w Kielcach). Jeszcze przed końcem wojny książka została przełożona na kilka języków obcych.

W 1948 roku pan Fiedler odbył pierwszą po wojnie podróż do Meksyku, książka o niej ukazała się później. Kilka wznowień książek wydanych przed wojną można było nabyć podczas spotkania.

Po prelekcji p. Fiedler poprosił o pytania. Najwięcej dotyczyło „Dywizjonu 303”. Ze względu na barwne opisy działań polskich lotników podczas kilku tygodni Bitwy o Anglię i – mimo upływu lat – utrzymującej się aktualności wspomnień wojennych, był ciągle czytany. Niezawodna pamięć mojej siostry Blanki utrwaliła pytanie jednej z pań z ówczesnej zelowskiej elity: czy Mulatki są naprawdę takie piękne i pociągające. Niestety, odpowiedź nie została zapamiętana, a magnetofonów jeszcze nie wynaleziono...

Na zakończenie spotkania ustawiła się kolejka po autografy, licząca na początku ponad 30 osób. Cierpliwie czekałem prawie do końca, nim zdobyłem się na odwagę i poprosiłem o „specjalną” dedykację. Pan Fiedler podniósł głowę i brwi i zapytał: – Dlaczego? Uprzedził mnie jeden z kolegów i powiedział z lekkim przekąsem: – A bo to jest organizator. Pan Fiedler wykazał zrozumienie i spełnił moją prośbę.

W nie mniejszym stopniu zasługują na pamięć moi koledzy współorganizatorzy. Jurek Michalski po maturze w Liceum Pedagogicznym w Zgierzu ukończył AWF i przez wiele lat był nauczycielem WF w zgierskich szkołach, z kilkuletnią przerwą na kierowanie Wydziałem Kultury Fizycznej w miejskim Inspektoracie Szkolnym. Po przeprowadzce do Rumi (żeby być bliżej córki, która po studiach tam osiadła), nadal aż do emerytury uczył WF. Zmarł w 2020 roku.

Jurek, podobnie jak duża część powojennych roczników młodzieży, był „przerośnięty”, szkołę powszechną kończył z dwuletnim poślizgiem. Rozpierała go energia, także pod względem sportowym, w domu i w szkole. Na tyłach jego domu przy ul. Kilińskiego, bliżej Zelówka, znajdowały się szerokie pasy czegoś, co kiedyś było lasem, z rzadka porośnięte samosiejkami sosen i brzóz, różnymi krzewami i wrzosem. Tam urządził sobie rzutnię kulą, czyli okrągłym kamieniem, skocznię wzwyż, a także próbował rzucać własnoręcznie wystruganym oszczepem.

Naszą szkołę udawał budynek z lat dwudziestych, przy ulicy Szkolnej. Znajdowały się w nim cztery sale lekcyjne dla starszych klas, a na poddaszu pokój nauczycielski i jednoizbowe mieszkanie woźnego. Ubikacja na podwórku, a za boisko służyło klepisko sąsiedniej posesji. Na tym klepisku kopaliśmy piłkę (jeśli akurat była) oraz graliśmy w „dwa ognie” lub w palanta (zużytą piłką tenisową). Z inicjatywy Jurka powstało boisko do siatkówki. Siatkę (lub piłkę) zafundowała nam szkoła – na tyle było ją stać. Na piłkę (lub siatkę) pieniądze zarobiliśmy sami sprzedając podczas dużej przerwy słodkie bułki z piekarni p. Kędzierskiego (róg Kilińskiego i Żeromskiego). „Szefem” handlu – z bardzo małym narzutem – był Zygmunt Wejman. Słupki dostarczyli bracia Lipińscy z Pożdżenic. Niestety, pierwsza piłka była z bardzo kiepskiej skóry, po kilku pierwszych grach zaczęła się rozsypywać. Nie pamiętam, skąd wzięła się następna, znacznie lepsza i trwalsza.

Kolejnym współorganizatorem przyjazdu do Zelowa Arkadego Fiedlera był Zygmunt Wejman, wspaniały i serdeczny kolega, zawsze pogodny i wesoły, pełen najróżniejszych pomysłów. Podobno także po różnych przejściach wojennych i powojennych. Ich powody mogły mieć związek z okresowym ukrywaniem w czasie wojny przez jego rodziców pewnej Żydówki, zanim przedostała się do Generalnej Guberni. Jak było naprawdę, nie wiadomo, chociaż są przypuszczenia, że ten fakt miał wpływ na powojenne represje, którym poddano ojca Zygmunta, Adama. Dla mnie jest to tym bardziej zagadkowa sprawa, że do lata 1949 roku bywałem bardzo często w domu państwa Wejmanów i spotykałem pana Adama.

Moje wspomnienia ze spotkań z rodziną Wejmanów mają jeden wyróżnik: podziw dla ojca Zygmunta. Nazwanie go „złotą rączką” to tak, jakby nie powiedzieć nic o jego umiejętnościach. Na posesji znajdowały się różne urządzenia, m. in. maszyny do wytwarzania kasz z jęczmienia, łuskania gryki, prosa itp. Prawdopodobnie część z nich była według pomysł pana Adama i przez niego wykonana; szkoda, że opatentowanie było niemożliwe. Na strychu domu mieszkalnego było jeszcze jedno czynne urządzenie w jego wykonaniu: gręplarka do wełny. Cała konstrukcja zawierająca przeniesienie napędu z silnika na kilkadziesiąt wałków o różnej średnicy i prędkości obrotowej, obitych specjalną taśmą z metalowymi haczykami do rozrywania i czyszczenia owczej strzyży– budziła mój niekłamany podziw. Na końcu tej „linii produkcyjnej” o szerokości około pół metra i długości ponad dwa metry, składającej się z kilkudziesięciu równolegle rozmieszczonych wałków, wychodził płat przędziwa przypominającego krawiecką watolinę, lepką z powodu dużej ilości lanoliny pokrywającej włókna, o specyficznym zapachu.

Zygmunt nie miał szczęśliwego życia. Wrodzona wada kręgosłupa sprawiła, że po trzydziestce zaczął się pochylać, omalże do kąta prostego. Zmarł w 1974 roku w wieku 41 lat.

Wspomniałem, że spotkanie z Arkadym Fiedlerem odbyło się w baraku. Skąd on się wziął na części targowiska ze zwierzętami (świński rynek), przylegającej do terenu szkoły nr 1?

W 1944 roku Niemcy postawili kilka baraków z drewnianych prefabrykatów na obrzeżu lasów zaraz za ulicą Piotrkowską. Zamieszkali w nich przymusowi robotnicy, których zwieziono do kopania rowu przeciwczołgowego (jeden z bardziej idiotycznych pomysłów niemieckich strategów). Taki rów w obrębie Zelowa zaczynał się na granicy pola-las, w pobliżu istniejącej wtedy wieży triangulacyjnej (zwanej potocznie patrolką) i – skośnie w stosunku do układu pól – miał się kończyć między ulicami Wolności i Piotrkowską, w pobliżu cegielni Frezewitte’a. Najgłębiej wkopano się pod ulicę Wolności, resztę ledwo rozgrzebano.  

Nim w styczniu 1945 roku nadszedł front, robotników wywieziono, a wkrótce po tym miejscowi zajęli się rozkradaniem wyposażenia i rozbiórką baraków. Przypuszczam, że ktoś przytomny w ówczesnych władzach (ciągle był rok 1945) postanowił wykorzystać elementy baraków (z rozbiórki lub zwiezione na budowę, lecz nie wykorzystane) do zbudowania baraku złożonego ze ścian z oknami, z podłogą, lecz bez ścian wewnętrznych, ale z podwyższeniem na scenę. Mimo że od lutego 1945 roku do czerwca 1946 roku chodziłem do tej szkoły, nie pamiętam samej budowy, natomiast doskonale pamiętam nauczyciela Wilhelma Engla, który przez wiele tygodni (chyba w 1946 roku) malował farbami olejnymi na tylnej ścianie sceny olbrzymi obraz (około 2,5-3 m na 8-10 m), który przez wiele lat był tłem dla tego, co się na scenie działo.

Na środku obrazu była rosochata samotna sosna, z jednej strony pola z rzędem mendli zboża, z drugiej jakieś zagajniki, polna droga, miedze. Pan Engiel uczył mnie w klasie czwartej i kiedyś, gdy przyglądałem się jego pracy poprosił, żebym mu przywiózł farby z drogerii pana Olszewskiego.

Od jesieni 1946 roku zmieniłem szkołę na „dwójkę”, trzy lata później przeniosłem się do Pabianic, potem do Łodzi. W Zelowie byłem gościem i nie śledziłem, co się działo z barakiem. Podobno był też zastępczą salą gimnastyczną, potem czymś w rodzaju świetlicy. Jaki był jego koniec? Nie wiem, ale myślę że starsi mieszkańcy Zelowa mogliby tę wiedzę uzupełnić.

Opisane wydarzenia, z punktu widzenia młodzieńczych przyjaźni, mają raczej pesymistyczną wymowę. Ukończenie klasy siódmej dla wielu z nas oznaczało zasadnicze zmiany życiowe. Szkolnictwa na poziomie średnim jeszcze w Zelowie nie było, dopiero tworzono zręby Zasadniczej Szkoły Zawodowej o profilu tkackim i mechanicznym. Żeby myśleć o maturze ogólnokształcącej, trzeba było wyjechać. Pięciu z nas (Janek Pospiszył i Włodek Włodarczyk z „jedynki”, Janusz Kuliński, Włodek Łuczyński i ja z „dwójki”) wylądowaliśmy w ogólniaku im. Jędrzeja Śniadeckiego w Pabianicach. Przez cztery lata nauki mieszkaliśmy na stancjach wyszukiwanych przez rodziców, ponieważ internat dla uczniów ogólniaka zlikwidowano tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego. Przez cztery lata byliśmy razem, dwóch z nas pełniło nawet funkcję gospodarza klasy (z wyboru). Po maturze czterech dostało się na różne kierunki na Politechnice (Włodek Ł. szukał miejsca na medycynie). Przez całe studia mieszkaliśmy w tym samym akademiku, co znakomicie ułatwiało podtrzymywanie zelowskich więzi, nawet do późnej starości. Do dzisiaj (piszę to w czerwcu 2023 roku) mam kontakt z Włodkiem Włodarczykiem mieszkającym w Cieszynie. Niech ten fakt będzie symboliczną klamrą łączącą rok 1945 (w lutym spotkaliśmy się w tej samej klasie trzeciej, której wychowawczynią była pani Maria Kiełczewska) z dniem dzisiejszym – 23 czerwca 2023 roku. Co wydarzy się w następnych dniach i latach. Ale to zobaczą już inni...

29.06.2023

Jerzy Swoboda

_________________

Powyższy tekst spisał Jerzy Swoboda, urodzony 12 maja 1934 roku, syn Mileny z Matejków i Jana Swobody. Emeryt od 1994 roku. Zelowianin.

 

 

Plakat

Jerzy Stasiewicz

 

Mądrość poetycka a świadomość przeszłości w liryce i przekładach Pawła Krupki

 

Z poezją i przekładami Pawła Krupki – w owym czasie mieszkańca wiecznego miasta – zetknąłem się po raz pierwszy w antologii Letni exspres poetycki (Warszawa 2013). Zredagowanej przez fanatyka dróg żelaznych Piotra Goszczyckiego – mieszczącej poetów z wielu krajów Europy. Karty skrywają także fotografie infrastruktury kolejowej autorstwa m.in. Gabriela Krupki (syna poety).

Uwagę moją zwrócił „Włoski tryptyk dużych prędkości”. Wiersze składowe: „Czerwona strzała Rzym-Turyn”, „Srebrna strzała Rzym-Wenecja”, „Biała strzała Rzym-Genua”. Czas ukryty w zegarze nie jest własnością poety. Sięgnął zatem Paweł Kupka w głąb historii – co jest jego domeną – wydarzeń z przestrzeni wieków i w refleksji z czasu minionego w poetyckim zawierzeniu mówi tak – przytaczam fragment ostatni:

 

Biała Strzała

Rzym – Genua

 

Rzym – Genua,

                        Duch i Ciało

na tej trasie się podziało

żeglarz

               tiara

                        i korona

Armada Niezwyciężona

Rzym – Genua,

                        tym kanałem

dawny Duch podążał z Ciałem

za wielkim światem bez końca

co nie zna zachodu słońca

Tu podłączył los przewody

do przebycia Wielkiej Wody

do przebycia

               do odkrycia

                        do zdobycia

                              –  i przepicia

Rzym – Genua,

                        wzdłuż wybrzeża

Biała Strzała dziś przemierza

nostalgię za Przewodnikiem

i łacińskim Atlantykiem

 

Rzym sercem zegara: stąd strzały wystrzeliwane/kierowane do wymienionych miast. Strzała – (staropolski płoszczyk), pocisk do łuku, następnie do kuszy (także do niektórych dużych machin miotających – zasada łuku), zbudowany z drewnianego pręta zaopatrzonego w lotki z ptasich piór, pergaminu pełniące rolę stateczników w czasie lotu, oraz grotu początkowo z kości, rogu i krzemienia, później z brązu i z żelaza. Używane w celach myśliwskich i wojskowych aż do połowy XVIII wieku. Tu jest ona metaforą, ale i – łucznictwo – przedmiotem zmagań sportowych.  Sagitta, konstelacja nieba. Nie zapominajmy Abarisa mitycznego mędrca greckiego, sługę Apolla. Obdarowanego przez pana i władcę złotą strzałą. Czyniła go niewidzialnym, pozwalała obywać się bez pokarmów, leczyła choroby, przepowiadała przyszłość, służyła do podróży powietrznych. Abaris ofiarował ją Pitagorasowi w zamian za lekcje filozofii. Poeta wiele ofiar złożył Atenie (Minerwie) – nieprzypadkowa znajomość dziesięciu języków. I w każdym mający wiele do powiedzenia/napisania: trafnie, ostro, dotkliwie – rzekłbym partyjska strzała. Celność pióra, jak i strzały z grzbietu galopującego konia, to umiejętność jaką posiadło niewielu. Tu w sukurs przychodzi Thomas S. Eliot („Kto to jest krzyk...”, dz. cyt., s. 25.) „poeta musi rozwijać w sobie lub zdobyć świadomość przeszłości i pogłębiać tę świadomość w toku całej swojej kariery. W konsekwencji takie życie jest ciągłym wyrzeczeniem się swojego aktualnego >>ja<< na rzecz czegoś, co więcej warte. Rozwój artysty to bezustanne poświęcanie samego siebie i stała zagłada własnej osobowości”.

Paweł Kupka urodzony w 1963 roku w Warszawie. Twórca, tłumacz i badacz literatury. Filolog, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, doktor Uniwersytetu Ateńskiego. Z zawodu dyplomata, służy na polskich placówkach w Rzymie, Atenach i Wilnie, gdzie obok aktywności zawodowej rozwija współpracę literacką i filologiczną z miejscowymi twórcami, ośrodkami kulturalnymi i naukowymi. Wykładowca akademicki greckiej literatury współczesnej Uniwersytetu Warszawskiego i jeden z nielicznych badaczy kultury grekańskiej z południowych Włoch. Autor poezji i szkiców o tematyce sportowej i olimpijskiej. Wieloletni członek Komisji Kultury i Edukacji Olimpijskiej Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Współpracuje regularnie ze stowarzyszeniami twórczymi oraz wydawnictwami literackimi w Polsce, Włoszech, Hiszpanii, Grecji, na Litwie i Ukrainie, gdzie publikuje utwory własne, przekłady literackie, szkice i recenzje.

Powróćmy do zacytowanego liryka. W wierszu poeta przywołuje najsłynniejszego Genueńczyka – odkrywcę nowego świata – Krzysztofa Kolumba; żeglarza, podróżnika, nawigatora, tercjarza franciszkańskiego. Ale i naukowca studiującego namiętnie pisma antycznych i klasycznych pisarzy: Stabrona, Seneki, Arystotelesa. Także współczesnych mu humanistów: Eneasza Sylwiusza Piccolominiego (poetę i papieża Piusa II). Niebagatelny wpływ na światopogląd Kolumba odcisnęło dzieło Pierre d’Ailly „Imago Mundi”, pisma i słynna mapa florentyńskiego astronoma Toscanellego. Krupka nie ma wątpliwości, połączenie: dla jednego celu; żeglarza (szczęście, talent, wiedza), tiary (pełnia władzy duchowej i świeckiej), korony (bogaty protektor, Kastylia) pozwoli / wystarczy „do przebycia / do odkrycia / do zdobycia” zachodniej drogi morskiej do Indii (Azja; od południowego wybrzeża, aż po Kataj i Cipangu – dzisiejsze Chiny i Japonia). Wyprawa złożona z trzech statków:

„Santa Maria”, „Niña” i „Pinta” pokonuje „łaciński Atlantyk” i 12 października 1492 roku dociera do Indii Zachodnich u wybrzeży Ameryki – kontynentu nieznanego ówczesnej Europie. Świat staje się ogromny, przerażający, jeszcze bardziej zachłanny i krwiożerczy. Napływ dóbr powoduje upadek wielowiekowych fortun i gospodarki krajowej – stąd dosadne stwierdzenie... „– i przepicia”. U poety wymienione statki – mamy za sobą rewolucję przemysłową – to antenaci dzisiejszych szybkich pociągów – owy świat – skracający do maleńkiej (globalnej) wioski. Czuć u poety „nostalgię za Przewodnikiem”. Czyżby znał jakiś szczegół – polskiego? – pochodzenia wielkiego kapitana.

Pisząc esej uświadomiłem sobie, w tym roku przypada 20. rocznica debiutu książkowego 2003 roku. Obfity dorobek literacki poety domaga się pogłębionych studiów literaturoznawczych – nie jest łatwo oceniać fachowca – i gruntownej informacji krytycznoliterackiej. Bo przecież twórczość Krupsona jak często podpisuje listy – również dramaturgiczna, prozatorska, krytyczna, przekładowa i muzyczna funkcjonuje na horyzoncie XXI wieku literatury polskiej, podbudowana współczesną literaturą śródziemnomorską sięgającą obu Ameryk, słowiańską i krajów bałtyckich. Obejmuje zbiory poezji: Uczeń słońca (2003), Zostać Hellenem (wydanie polsko-greckie, 2004) OtoKrupSonet (2005), Piórem jak rękawicą (Wierszowane dzieje pięściarstwa, 2008), Moje inicjały (2009), Pielgrzym Wielkiej Grecji (wydanie polsko-włoskie 2013) oraz wybór opowiadań To my Globaliści (2007), wydane nakładem wydawnictwa Heliodor. W tej samej oficynie ukazały się przełożone przez Krupkę na język polski i na języki obce liczne zbiory wierszy poetów polskich, włoskich i greckich w serii poetyckiej „Zbliżenia”, którą kierował w latach 2001-2009. W 2017 roku Fundacja Komitet P. de Coubertin w Polsce wydała jego zbiór poezji Całe nasze złoto olimpijskie, poświęcony polskim mistrzom olimpijskim. W 2020 roku Krajowe Stowarzyszenie Literatów Polskich na Litwie opublikowało zbiór utworów Krupki poświęconych tematyce litewskiej Wileńska przygoda (wydanie polsko-litewskie, przekład litewski V. Tamošiūnasa).

W roku 2004 opracował i opublikował jako redaktor naczelny obszerną pracę zbiorową Z Parnasu i Olimpu. Przegląd greckiej literatury współczesnej autorstwa polskich i greckich hellenistów. W 150. rocznicę śmierci Adama Mickiewicza przygotował i opublikował dwa wydania okolicznościowe: Sonety krymskie w przekładzie greckim (wraz z J. Petropulosem) i Mickiewicz we Włoszech – zbiór szkiców (wraz z L. Marinellim).  Wspólnie z Petropulosem przełożył też na język grecki Wiersze ostatnie Czesława Miłosza (wyd. Batsiulas, Ateny, 2012) i pierwszą w Grecji antologię polskiej poezji romantycznej Grecja polskich romantyków (2018 w tej samej oficynie).

Jako sportowiec i działacz ruchu olimpijskiego pomysłodawca i realizator pierwszych międzynarodowych antologii poezji sportowej, wydawanych regularnie przy okazji Igrzysk Olimpijskich. W serii ukazały się: Święte Igrzyska Poetyckie. Grecja – Polska. Ateny 2004 (polsko-grecka), Z parą nart u stóp. Turyn 2006 (polsko-włoska), Bieżnie w słońce wiodą. Pekin 2008 (polsko-chińska) Łyżwą i nartą pisane. Vancouver 2010 (polsko-kanadyjska), Prosto w niebo. Londyn 2012 (polsko-brytyjska), Droga przez serce prowadzi w góry. Soczi 2014 (polsko-rosyjska) i Po słowie do igrzysk. Rio de Janeiro 2016 (polsko-brazylijska).

Dorobek literacki Krupki jest obfity i ważny. Dlatego wydaje mi się zasadne przytoczenie słów Gambattista Vico: „Mądrość poetycka, owa pierwsza mądrość pogaństwa, musiała rozpocząć od metafizyki, jednak nierozumowanej i abstrakcyjnej jak dzisiejsza metafizyka erudytów, ale od metafizyki opartej na uczuciu i wyobraźni. Taka bowiem była zapewne metafizyka ludzi pierwotnych, całkowicie niezdolnych do rozumowania, obdarzonych ogromną zmysłowością i bogatą wyobraźnią [...]. Była ona poezją, to znaczy płynęła z ich zdolności wrodzonej, sama natura bowiem obdarzyła ich takimi zmysłami i taką wyobraźnią. Zdolność ta rodziła się z nieznajomości przyczyn: wszystkie zjawiska, których przyczyn nie znali, budziły w nich zdziwienie i głęboki podziw”. U Krupki „mądrość poetycka” jest zamyśleniem graniczącym z czystym przeżywaniem rzeczywistości. Świat jest poznawany na sposób poetycki, widziany przez pryzmat natchnionego słowa. Z całym bagażem poszukiwań sensu życia. Kręgi tematyczne zacieśniają pragnienie prawdy w człowieku i o człowieku – gdzie poeta, my i ja występują obok siebie powiedzmy wymiennie. Ale Stasiewicz czuje obok nich jeszcze kogoś, kto... śni, może postać najważniejszą, prowadzącą lud do doliny Cedronu. A gdzie ci co zbłądzili w wodach syna Nocy? Opętał ich Hypnos? Bóg snu, brat bliźni boga śmierci, Tanatosa. Ten przebiegły skrzydlaty młodzieniec, dotykający gałązką czół ludzi znużonych albo z rogu sypiący na nich mak.

 

Cela konrada

Cel

Celowo

Coś nam wskazuje

Cela też

Celową bywa

Cela konrada zwłaszcza

Cenię tę celę

Co serca tym hartuje

Co troszczą się o losy świata

 

Wilno. Dawny klasztor ojców bazylianów, pomieszczenie – cela Konrada – gdzie więziony był Adam Mickiewicz i gdzie toczy się akcja trzeciej części Dziadów. Polscy literaci w okresie międzywojennym wmurowali marmurową tablicę z inskrypcją w języku łacińskim: „Gustaw zmarł tu 1 listopada 1823 roku. Tu narodził się Konrad 1 listopada 1823 roku.”

Utwór sprawia wrażenie ukrytego w grubych murach klasztoru wielkiego przesłania, hymnu tajemnego kultu – może Marzanny? (Raz chłodna zimowa pani, innym razem powiązana z całym cyklem wegetacyjnym, polnym urodzajem. Upersonifikowana, życiodajna siła, zdolna przetrwać w kilku kultach maryjnych. Czarnowłosa Marzanna to oblicze pierwotnej Matki Ziemi). – Utrwalonego w przekazywanej z ust do ust pieśni rybałty, której echa ciągle żywe w naszej wspólnej polsko-litewskiej historii. Ale słowa tego przesłania, jak słowa boskiej wyroczni nie są bezpośrednie ani jednoznaczne. Poeta bywał w tym „świętym” dla polskiej literatury miejscu wielokrotnie. Gród u ujścia Wilejki przedreptał po stokroć, stąd utwory Wileńskie mają własny kanon (wszelkie poetyckie najszerzej pojmowane/rozumiane „ryty”). Krupka wyczarował nie tylko nowe, własne metody wyświetlania wizji. Stworzył dla niej także nowy – własny krupjęzyk. Jego świat jest poza czasem, trwały, wyjałowiony z przypadkowości. W czystych kategoriach wyobraźni. Niekiedy wychodząc od konkretnych zjawisk zdmuchuje z nich pył własnego przeżycia. Zakłada twarz sobowtóra, aby stały się ideą, symbolem zdolnym zawrzeć doznania ogólnoludzkie. Tu:

 

Ostra brama

 

O

Obronę

Od wieków proszą

Ostoją

Ostra jest brama

Od wszelakich dopustów

Ochrania wilno

Odbiciem świtu w murach

Obrazem jest miasta dla świata

 

Przejdę teraz do kunsztownego czternastowersowca. Ulubionej formy wypowiedzi Pawła Krupki. We wstępie do historii tego utworu sam zainteresowany pisze tak: „Za wynalazcę sonetu [uważany jest] nadworny pisarz cesarza Fryderyka II, jeden z twórców tzw. Sycylijskiej szkoły poetyckiej, Jacopo da Lentini, zwany potocznie rejentem (U Notaru). Sycylijski język dzięki tej szkole stał się o wiele wcześniej literackim niż włoski. W połowie XIII wieku na palermitańskim dworze cesarza działała grupa poetów, wśród nich sam cesarz i jego synowie: Enzo (Wincenty) i Tancredi, a także znani poeci, którzy przeszli do historii literatury, jak Pier della Vigna, czy Odo delle Colonne. Dopiero w XIV wieku tę tradycję przejęła grupa poetów toskańskich, wśród których byli m.in. Dante Alighieri, a z wybitniejszych florentyńczyków Guido Guinizzelli i Guido Cavalcanti. Pisali sonety i inne wiersze w swoim dialekcie toskańskim, który stał się podwaliną włoskiego języka literackiego. (...) Pierwszym pokoleniem sonecistów piszących po włosku byli, prócz wyżej wymienionych, Guittone d’Arezzo, Cino da Pistola i Cecco Angiolieri. Petrarca, niesłusznie uważany za ojca sonetu, należy dopiero do następnego pokolenia II połowy XIV wieku. A do Francji, Hiszpanii, Anglii sonet dotarł dopiero wiek później”.

Skupmy się na „Pielgrzymie” utworze programowym poety.

 

Pielgrzym

 

Od lat Hellenów, Samnitów i Gotów

Wśród palm i sosen kręte schodzę drogi

Kapryśnym ciałem, w którym duch ubogi

Od wątłych skrzydeł domaga się lotów.

 

Gockich upadków i helleńskich wzlotów

Bieg barbarzyńskich chat wstrzymują progi.

Iść między ludzi, lecieć między bogi,

Nikt nie wie czy ni kiedy iście gotów.

 

Ciche magnolie, łaciate platany

Kryją w swych cieniach mity i legendy

O skarbach królów i cnotach zbójników.

 

Ja, pielgrzym, błądzę w pieśni zasłuchany

Pragnąc od pokus, co się czają wszędy,

Uchować honor przed brzękiem srebrników.

 

Paweł Krupka – mimo, że mocno związany z Łagiewnikami i Podhalem – to nie pątnik jak Feliks Boroń (1802-1864, włościanin z podkrakowskiego Kaszowa. Uczestnik samotnej pielgrzymki do Rzymu w 1861 roku, przyjęty przez papieża na osobnym posłuchaniu i Palestyny w 1863 roku. Utrwalony dla potomnych przez Walerego Wielogłowskiego). Paweł Krupka to pelegryn wędrujący nie tylko w głąb siebie – stan życia jest odbiciem umysłu – ale i źródła początku: słowa, pieśni, zapisu, kolebki cywilizacji. Mamy tutaj konkretne adresy: Hellenowie (pierwotna nazwa mieszkańców Hellady, z czasem rozszerzona na wszystkich Greków), Saminci (lud w starożytnej Italii, zamieszkujący środkową i południową część Apeninów, tworzący luźną federację o charakterze wojskowym przeciw Rzymowi), Gotowie (lud germański, z Półwyspu Skandynawskiego w końcu 2. tysiąclecia p.n.e. przywędrował do Europy Środkowej, a w II wieku n.e. dotarł nad Morze Czarne. Dniestr dzieli Gotów na wschodnich i zachodnich<< Ostrogotów i Wizygotów>>. Ostrogoci pokonani przez Hunów << lud koczowniczy, żyjący na stepach południowej Rosji>> IV wieku osiadają tereny dzisiejszej Chorwacji, prą na Italię i zakładają państwo, zniszczone w 555 roku przez bizantyjskiego Narsesa. Wizygoci pod naciskiem Hunów przechodzą Dunaj w 375 roku. Wkraczają do Italii, zdobywają i łupią Rzym w roku 410. Tworzą na północ i południe od Pirenejów państwo. W 507 roku pokonani przez króla Franków; w 711 roku opanowani przez Arabów). Orbita zainteresowań poety sięga zatem historii starożytnej – sens naukowy. Jest jego księgą noszoną w sercu. Karty „kryją w swych cieniach mity i legendy”, które wyznaczają szlak jego pielgrzymowania – fizycznie – po terenach bytności owych ludów – był wszędzie. I – mitologicznie – „błądzę w pieśni zasłuchany / Pragnąc od pokus, (...) / Uchować honor”. Uczciwość w przekazie / translacji i tkanie więzi z czytelnikiem to dla poety święte przykazanie boga Apolla, z którym wielokrotnie – metafizycznie – toczył spory w czas wędrówek masywem Olimpu rozdzielającym historyczną Macedonię od Tesalii. U Pawła Krupki przestrzeń poezji wypełniona doświadczeniem z całym uniwersum przemijania wpisuje się w zespół zależności... wszak kosmos nie zna przypadku. Jednak – nawet dla wyedukowanego czytelnika – potrzebny jest poetycki klucz dla czystej percepcji. Przykładem pierwsza zwrotka sonetu na K.

 

kupców kultury którzy kunszt kupują

kobiety których kibicie kochamy

kokieteryjne kurtuazji kramy

korsarzy którzy kutrami kierują

 

Równolegle Krupson zajmuje się twórczością muzyczną. Oprócz tekstów własnych przekłada i opracowuje utwory śpiewających autorów polskich i obcych, dominuje poezja krajów basenu Morza Śródziemnego. Koncertował – miałem przyjemność słuchać – wielokrotnie w Polsce, Grecji, Ukrainie, we Włoszech i na Litwie. W roku 2000 założył w Warszawie zespół „Ilios”, który prezentował w ojczyźnie programy poetycko-muzyczne z obszaru śródziemnomorskiego. Swoje kompozycje nagrał na płycie Nić życia, wydanej w 2004 roku. Występuje indywidualnie prezentując programy europejskiej piosenki autorskiej w polskich przekładach oraz z programem Śladami Homera w duecie Pitagoras (początkowo z greckim kompozytorem Georgiosem Kissasem, obecnie z Jackiem Flasińskim pod zmienioną nazwą Pitagorejczycy, a także z programem Neapol – światowa stolica piosenki w duecie z białoruskim artystą Andrejem Mikulczykiem. W książce Wileńska przygoda zostały opublikowane nuty z tekstami piosenek Krupki o tematyce litewskiej w językach polskim i litewskim, a utwory z książki zostały wykonane przez litewskich artystów na charytatywnym koncercie o tym samym tytule.

Paweł Krupka jest członkiem: Stowarzyszenia Literatów Greckich oraz Towarzystwa Filologicznego „Parnas”. Został nagrodzony m.in. medalem Polskiego Komitetu Olimpijskiego za promocję polsko-greckiej współpracy kulturalnej, nagrodą Greckiego Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury za książkę Z Parnasu i Olimpu, Złotym Medalem Aleksandra Wielkiego, Złotym Medalem Greckiego Komitetu UNESCO i Złotym Medalem Stowarzyszenia Literatów Greckich im. G. Ksenopulosa za krzewienie greckiej kultury w Europie. Jest doktorem honoris causa Międzynarodowej Akademii Bizantyńskiej. I aktywnym członkiem stowarzyszenia Academia Europaea Sarbieviana, promującej dorobek najwybitniejszego polskiego twórcy piszącego po łacinie.

Jerzy Stasiewicz

 

 

Plakat

Edyta Rauhut

 

Śniadanie z muzyką i literaturą u Augusta Lentza

 

 3 czerwca 2023 roku w ogrodzie Willi Lentza odbyło się (Literackie) Śniadanie na trawie. Było to pierwsze po przerwie wydarzenie, w którym organizator przywoływał atmosferę podobnych imprez organizowanych niegdyś przez rodzinę Lentzów. Wtedy też miał miejsce finał VIII Szczecińskiej Wiosny Poezji i finał konkursu poetyckiego imienia Józefa Bursewicza organizowanego przez Związek Literatów Polskich Oddział w Szczecinie.

Organizator przywołał atmosferę podobnych imprez organizowanych pod koniec XIX wieku przez rodzinę Lentzów. Nie zabrakło gości ubranych w charakterystyczne dla tamtej epoki stroje. Przybyłych przywitały dźwięki skrzypiec. W rolę gospodarza, Augusta Lentza wcielił się aktor Teatru Współczesnego w Szczecinie, Konrad Pawicki. Na gości czekało wiele atrakcji. Było również literacko. Jednym z punktów programu był finał VIII Szczecińskiej Wiosny Poezji i ogłoszenie wyników międzynarodowej edycji konkursu poetyckiego im. Józefa Bursewicza O Złotą Metaforę. To nie są jedyne akcenty literackie wydarzenia.

Szczecin nie był obcy poecie, dramatopisarzowi, scenarzyście filmowemu, prozaikowi, satyrykowi i tłumaczowi poezji węgierskiej, Tadeuszowi Różewiczowi. Podczas wydarzenia zostało odsłonięte drzewko pamięci tego twórcy, które rośnie obecnie w ogrodzie Willi Lentza. Chęć jego zasadzenia wyraziła dyrektorka instytucji, Jadwiga Kimber. O tej inicjatywie opowiedział Robert Artur Florczyk, który o związkach Tadeusza Różewicza ze Szczecinem pisał w książce wydanej w serii: akcent pod tytułem Paprykarz poetycki… Daglezja, która zadomowiła się w ogrodzie faktycznie należała do wybitnego poety. Kto wpadł na pomysł, by drzewko znalazło się akurat w tym miejscu? Szczeciński pisarz i publicysta, Artur Daniel Liskowacki. Przygotował również treść podpisu na tabliczkę.

Goście mieli okazję także zwiedzić Willę Lentza razem z przewodnikiem, Tomaszem Wieczorkiem. Obiekt zachwyca pięknymi wnętrzami i bogatą historią. Finał VIII Szczecińskiej Wiosny Poezji rozpoczęła poetka, publicystka, animatorka kultury, Róża Czerniawska-Karcz. Sama Szczecińska Wiosna Poezji jest projektem realizowanym przez Związek Literatów Polskich Oddział w Szczecinie. Ma na celu popularyzację współczesnej polskiej poezji, ze szczególnym uwzględnieniem twórców szczecińskich i Pomorza Zachodniego. Co roku organizowany jest konkurs poetycki im. Józefa Bursewicza, który w tym roku o miał zasięg międzynarodowy. Patronem jest twórca słynnej Grupy Poetyckiej Metafora. Współtworzyli ją również Andrzej Dzierżanowski, Ryszard Grabowski, Janusz Krzymiński, a następnie dołączył do nich Edward Balcerzan.

Wyniki konkursu ogłosiła poetka i dziennikarka, Danuta Sepuco. Prace oceniało jury w składzie: Barbara Elmanowska (przewodnicząca), Leszek Dembek, Krystyna Rodzewicz, Małgorzata Hrycaj (sekretarz). Pierwszą nagrodę przyznano Ewelinie Cis z Warszawy, drugą – Iwonie Danucie Startek z Biłgoraju,  trzecią – Pawłowi Ślusarczykowi z Zakopanego. Wyróżniono trzy utwory: Dagmary Strachoty, Mateusza Michalskiego i Iwony Świerkuli. Jury zauważyło wiersze takich autorek i autorów, jak: Joanna Adamczyk, Maciej Anczyk, Krzysztof Arbaszewski, Małgorzata Borzeszkowska, Magdalena Bukowska, Magdalena Cybulska, Tadeusz Dejnecki, Rozalia Dmochowska, Magdalena Dryl, Anna Gielas, Michał Głaszczka, Anna Jakubczak, Martyna Jersz, Katarzyna Kadyjewska, Beata Kamińska, Tadeusz Knyziak, Mikołaj Konkiewicz, Paulina Kotarska, Małgorzata Kotłowska, Katarzyna Kudełka, Urszula Lewartowicz, Dorota Lisicka, Jerzy Marciniak, Urszula Mądrzyk, Agnieszka Mohylowska, Irena Wanda Niedzielko, Feliks Opolski, Małgorzata Osowiecka, Dariusz Krzysztof Parczewski, Edyta Rauhut, Michał Szelepajło, Dorota Szewczak, Walery Tichonow, Adam Bolesław Wierzbicki, Luiza Wilczyńska, Witold Witkowski, Donata Witkowska-Kowal, Zbigniew Witosławski, Anika Wojewska, Paulina Wojciechowska, Anna Wojno, Andrzej Ziobrowski. Specjalną nagrodę prezesa szczecińskiego oddziału Związku Literatów Polskich, Leszka Dembka otrzymała Anna Gielas z Cambridge za wiersz pod tytułem Żyjmy.

Po wręczeniu nagród rozpoczął się koncert słowno-muzyczny w reżyserii Zenona Lacha, który jest również poetą ze środowiska Związku Literatów Polskich. Tę część wydarzenia prowadził aktor Teatru Współczesnego w Szczecinie, Przemysław Walich. Wiersze laureatów konkursu przeplatały się z utworami muzycznymi w wykonaniu absolwenta Wydziału Instrumentalnego Akademii Sztuki w Szczecinie, Michała Dąbrowskiego, który grał na akordeonie. Poezję prezentowali aktorka Teatru Współczesnego w Szczecinie, Krystyna Maksymowicz i absolwent Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie, Jan Kamiński.

Jako pierwszy wybrzmiał wiersz laureata trzeciej nagrody, Pawła Ślusarczyka pod tytułem Ząb. Nie mogło zabraknąć twórczości laureatów pierwszej i drugiej nagrody: tour de pielesze Eweliny Cis i gdy będziemy uciekali Iwony Danuty Startek. Z podium przechodzimy do wyróżnień. Goście usłyszeli domek bez drzewa Dagmary Strachoty, Rozwiązanie zimowe Iwony Świerkuli i 17.03.2023 Mateusza Michalskiego. Między wierszami wybrzmiała muzyka, goście usłyszeli utwory takich kompozytorów, jak Yann Tiersen (La Noyee, La valse d' Amelie), Zoran Bozanic (Toccata), czy Yergeny Derbenko (Rock Taccota).

Spośród wielu wierszy zauważonych uczestnicy Śniadania na trawie mieli okazję usłyszeć trzy: Ostatni taki talk show Małgorzaty Osowieckiej, Oddam Aniki Wojewskiej, ZBROJĄ NASZĄ JEST FASHION Urszuli Lewartowicz. Przed ostatnim utworem poetyckim Michał Dąbrowski zagrał kompozycję Vladislava Zolotoreya Rondo capriccioso. Jako ostatni na dwa głosy, czyli wykonaniu Krystyny Maksymowicz i Jana Kamińskiego wybrzmiał wiersz Żyjmy. Następnie można było usłyszeć utwór pod tytułem La Tempete (Andre Astier). Tak zakończył się finał VIII Szczecińskiej Wiosny Poezji. Później przed gośćmi wystąpił Zespół Pieśni i Tańca Szczecinianie. Koncert słowno-muzyczny w ramach VIII Szczecińskiej Wiosny Poezji współfinanowany przez Zarząd Portów Szczecin-Świnoujście, a almanach pokonkursowy ze środków Miasta Szczecin.

Edyta Rauhut

Foto J. Słowik. Edyta Rauhut otrzymuje dyplom za wiersz zauważony od przewodniczącej jury dr Barbary Elmanowskiej oraz gratulacje od Róży Czerniawskiej-Karcz reprezentującej szczeciński Oddział ZLP.