Nowości książkowe

 

 

Plakat

 

Plakat

Magdalena Kapuścińska

 

Głodna wiedzy tropię mistrzów

 

Mogłabym napisać o Mikołaju Reju, ale nie chcę. Wielu z nas uważa, że był on ojcem polskiego języka. Ja tak nie uważam. Nawet mam mu wiele do zarzucenia. W moim mniemaniu pogubił się chłopina w języku polskim, zaplątał w nieporadność stylistyczną i nadmierną gadatliwość. Językowi Reja brak wytworności, dyscypliny i precyzji, ale chyba najbardziej subtelności. Śmiało mogę zarzucić mu brak gry słów i dowcipu sytuacyjnego. Aż chce mi się wykrzyczeć-Sacrebleee! Nie to, co mój mistrz nad mistrzami – hrabia Aleksander Fredro. Niekwestionowany geniusz w komediopisarstwie oraz w komponowaniu nieprzyzwoitych i niecenzuralnych erotyków. I wreszcie coś się dzieje w polskiej literaturze, jakby to powiedział Kaczyński: „gorszego sortu”. To najbardziej odpowiednie wcielenie staroszlacheckiej rubaszności. Swoją drogą „rubaszność” należy do kanonu moich najczęściej i najchętniej używanych słów. Jego język, w przeciwieństwie do języka Reja, jest giętki, ma jasne frazy, w których mieści proste, a jakże zabawne sformułowania. Mistrz Fredro, podobnie jak ja, nie posiadał formalnego wykształcenia. Zaistniał dzięki sile swojego talentu. No cóż, oboje mamy coś, czego nie mają inni – niezwykle przenikliwe spojrzenie na stosunki międzyludzkie. 

Albo, dla kolejnego spoliczkowania Reja, weźmy na przykład mistrza z Czarnolasu – Jana Kochanowskiego, który wyniósł wiersz z prostej rymowanki na wyżyny poezji. Moim zdaniem, to najwybitniejszy geniusz poezji nie tylko polskiej, ale i słowiańskiej w okresie baroku, z którym równać można jedynie samego Puszkina, Słowackiego czy Mickiewicza.

No właśnie – Mickiewicz. Historycy literatury krytycznie analizują do dziś jego największe dzieła, np. ulubionego przeze mnie „Pana Tadeusza”. Warsztatu wspomnianych przeze mnie mistrzów, dopatrują się w mojej poezji krytycy literatury. Tłumaczę się jak zwykle jednym zdaniem – kocham klasykę. Ta sama klasyka dziś pojmowana jest jako passe. Nie przejmuję się tym zbytnio. Z doświadczenia wiem, że czasami bycie anachronicznym wynosi naszą twórczość ponad tę zwykłą, szarą i przeciętną. Nie byłam, nie jestem i nie będę autorką komercyjną. Moje książki są owocem wyłącznie mojej pracy i garstki zaprzyjaźnionych ludzi, którzy pomagają mi w przeskoczeniu moich braków umiejętności w pewnym zakresie (nie da się umieć wszystkiego, choć dążę do tego, by być samowystarczalną). Zwyczajnie mam awersję do komercyjnego gówna! Ci sami ludzie, którzy krytykują mistrzów słowa, uważając się za gigantów poezji, zwyczajnie nie doceniają dorobku polskiej kultury, wynosząc swoją twórczość ponad wszystko. Ja tego nie znoszę. Wierzę w równość. Często bywam punktem zapalnym i prowokuję pojedynki literackie. Nie godzę się na niewolnictwo wydawnicze. Dlatego też lubię być sterem i okrętem swojej twórczości, o czym świadczy fakt, że swoje książki wydaję niemalże samodzielnie. Krytycy literaccy zapominają bowiem o fakcie, że recenzent to literaturoznawca (osoba oczytana), który analizuje utwory literackie, nie neguje i nie atakuje autora, tylko i wyłącznie dlatego, że posiada odmienny światopogląd lub nie trzyma mu palca w tyłku, używając nieograniczonej ilości wazeliny słownej, a nawet rzec można bełkotu adoracyjnego. Ja kocham Jezusa i tylko jego serce zamierzam adorować. Wszystkim samozwańczym mentorom, których śmiało publicznie nazywam hienami cmentarnymi, pokazuję środkowy palec. 

Bywam nieustępliwa w obronie swojego zdania oraz w obronie ludzi atakowanych przez wspomniane przeze mnie hieny, stąd wielu znajomych mówi o mnie wadera, wilcza suka, wilczyca w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie od dziś wiadomo bowiem, że wilczyca jest bardzo bogatym symbolicznie stworzeniem. Dla mnie jest symbolem odwagi, niezależności i wolności. Choć jest zwierzęciem stadnym, chadza swoimi ścieżkami, kierowana intuicją. Stara czeczeńska legenda mówi o wilczycy, broniącej swoich szczeniąt przed wichurą, którą zesłał Stworzyciel. Kiedy wszyscy zapomnieli o dobroci swojego Pana, stali się chytrzy i chciwi i każdy z nich chciał zostać władcą świata (i tu alegoria hien cmentarnych). Rozgniewany Bóg chciał zniszczyć wszystko, co stworzył na Ziemi. Rozgrzane do czerwoności słońce paliło wszystko, co znalazło się w jego zasięgu, pył dusił ludzi, a grzmoty i błyskawice oślepiały i ich ogłuszały. Ziemia w końcu zatrzęsła się i pękła, upadły szczyty gór. Wszyscy w panice zaczęli szukać schronienia i tylko jedna wilczyca, pełna ufności w swoją intuicję, zachowała spokój i osłoniła sobą wilczęta przed silnym podmuchem wiatru. Bóg zdziwiony odwagą zwierzęcia i faktem, iż za nic ma gniew boży, skierował na nią jeszcze mocniejszy podmuch. Choć wicher zdzierał z niej skórę, wilczyca nie poddawała się, lecz zmęczona opadła z sił. Z dumą czekała na śmierć. Jej postawa tak zaimponowała Bogu, że powstrzymał wszystkie niszczące żywioły, które wysłał na ziemię. Dzięki szlachetności wilczycy darował także życie ludziom. Wilczyca wkrótce wyzdrowiała i przemówiła:

 

Gdybym wiedziała, żem taka silna

trzymałabym ziemię pod łapą,

aby panował zawsze pokój.

 

A ludzie jak to ludzie, nie okazali wdzięczności. Wystraszeni jej siłą i odwagą, zabili ją. Od tamtych czasów ludzie tępią wilki, by nie wyszły na jaw ich grzechy. I tak po dziś dzień niszczy się pojedyncze, inteligentne jednostki… W dzisiejszym świecie Zło rozprzestrzenia się niczym zabójczy wirus, choćby za pomocą mediów. To one są nośnikiem zarazy. Prawdą jest, że w gazetach i sieci wirtualnej aż kipi od brzydkich, negatywnych nagłówków i newsów. Coraz rzadziej słyszymy o tym, że ktoś pomógł bezdomnemu, ktoś kogoś nakarmił, natomiast coraz częściej o tym, że ktoś kogoś zabił, okradł czy oszukał. Znikają uniwersalne wartości, a każdy przejaw dobroci ze strony człowieka jest z góry podejrzany, a nawet wyśmiewany i negowany. Protestuję.

Podobnie jak wilczyca próbuję przypomnieć ludziom na całym świecie, że jesteśmy wobec Boga równi i żaden człowiek nie ma prawa górować nad swoim bratem czy siostrą. Wielkimi, w oczach Pantokratora, czyni nas jedynie służba bliźniemu. Ten przecież jest dobrym i godnym królestwa, kto służy swojemu ludowi.

W moim życiu od jakichś trzydziestu lat grzmi jak jasna cholera, podobnie jak we wspomnianej przeze mnie legendzie. Niezlękniona, podążam swoimi ścieżkami, próbując chronić swoje szczenięta. Ci, którzy uważają się za większych ode mnie, próbują mnie gryźć po kostkach. Głodna wiedzy mknę przez grzęzawiska życia, połykając cukrową mgłę młodości, niosąc przesłanie wiecznej miłości. Ściga mnie ludzka chciwość i głupota. Nic to, idę dalej. Cóż mogę dodać? Piorun zawsze uderza w szczyty gór. Więc jeśli w Twoim życiu człowiecze panuje burza, to może oznaczać tylko jedno – należysz do ludzi wybitnych.

Magdalena Kapuścińska

Fot. https://www.facebook.com/kapuscinskaM/photos_by

 

 

Plakat

Małopolska Nagroda Poetycka „Źródło”

 

Czekamy na Twoją poezję!

 

Do poniedziałku 24 czerwca br. można nadsyłać zestawy wierszy na ósmą edycję Małopolskiej Nagrody Poetyckiej „Źródło” oraz czwartą edycję „Małego Źródła”. Pomysłodawcą Konkursu i przewodniczącym jury jest Józef Baran. W komisji zasiadają także: Adam Ziemianin, Beata Paluch i Jadwiga Malina.

Organizatorami wydarzenia są niezmiennie: Gminny Ośrodek Kultury w Borzęcinie oraz Centrum Sztuki Mościce - Instytucja Kultury Województwa Małopolskiego.

W 7 dotychczasowych edycjach wystartowało ponad 1200 uczestników - Polaków mieszkających w kraju i poza nim. Zachęcamy wszystkich do zgłoszenia się do bieżącej edycji, a wcześniej odwiedzenia strony internetowej Konkursu: www.NagrodaZrodlo.pl  Tu znajdziecie Państwo Regulaminy obu przedsięwzięć i pojawiać się będą wszystkie najważniejsze informacje dotyczące wydarzenia – informuje Piotr Kania, dyrektor ośrodka kultury w Borzęcinie.

Informacje można znaleźć także na stronie www.csm.tarnow.pl a także w oficjalnym profilu społecznościowym Konkursu: https://www.facebook.com/nagrodazrodlo

Plakat

Przypomnijmy, że idea konkursu wynika z potrzeby umacniania – zagrożonego w dobie globalizacji – poczucia tożsamości. Ponadto jest też związana z istotnymi pytaniami: kim jesteśmy, dokąd zmierzamy, jakie są źródła naszego systemu wartości, na czym opiera się ten system.

Nadesłane utwory nie mogą być wcześniej publikowane, ani nagradzane w innych konkursach. Pod pojęciem „publikacji” rozumie się wydawnictwa zwarte (wydane drukiem książki, czasopisma oraz antologie wierszy). Każdy uczestnik Konkursu zobowiązany jest do wniesienia opłaty akredytacyjnej w wysokości 50 zł. Pula nagród w konkursach wynosi łącznie 12.200 zł.  Prace powinny zostać przesłane do dnia 24 czerwca 2024 roku.  Rozstrzygnięcie konkursów nastąpi w dniu 4 października 2024 roku podczas uroczystej gali w Centrum Sztuki Mościce. Więcej informacji w Regulaminach „Źródła” i „Małego Źródła”.

Serdecznie zapraszamy!

Organizatorzy Konkursu

 

 

Plakat

 

Plakat

 

Plakat

Mirosław G. Majewski

 

Droga na cmentarz

 

Ja nic nie mówię, tylko słucham. Chodzę w tę i z powrotem, jak po żywym cmentarzysku i czuję się jak ni żywy ni umarły. Jak żywy, ale bez życia. Albo jak umarły, ale bez śmierci.

Edward Stachura

 

Pociąg zwalnia. Zastanawiasz się czy już wstać i czekać oparty o ścianę przy drzwiach wagonu, czy jeszcze posiedzieć w przedziale ukradkiem obserwują zakonnicę wpatrzoną w okno za którym przelatują widoki pól, lasów, i rzadkich w tych okolicach przysiółków. Zakonnica przestaje obserwować mijany krajobraz, a wasz wzrok krzyżuje się na chwilę. Wymieniacie się grzecznościowymi uśmiechami, po czym opuszczasz wzrok, a ona wraca do swojego okna. Zakładasz, że być może nie obserwuje niczego, a jest raczej zatopiona we własnych myślach, medytacji, a być może modlitwie, myślisz tak, ponieważ jakiś czas temu zauważyłeś mimowolny ruch jej kształtnych ust. Przypomina ci twoją matkę z czasów, kiedy byłeś chłopcem w tym miasteczku do którego teraz wracasz sam nie wiedząc po co. Ile może mieć lat? 35? Jesteś pewien, że nie ma 40. Wzdychasz. Stukot kół na złączach szyn jest coraz wolniejszy. Wstajesz. Czujesz ból w zdrętwiałych nogach, w plecach. Za oknem wagonu coraz częściej pokazują się zabudowania, z trudem, ale jednak rozpoznajesz zabudowania ostatniej wsi przed miasteczkiem.

Panta rei...

– Na mnie już pora – meldujesz zupełnie bez potrzeby. – Do widzenia.

Zakonnica unosi wzrok.

– Na następnej stacji wysiadam – brniesz dalej. – Dziękuję za miłe towarzystwo.

– Z Panem Bogiem – uśmiecha się i przez chwilę nie odrywa wzroku od ciebie. – Niech panu Bóg błogosławi.

– Dziękuję – odpowiadasz chwytając za laskę, która ze względu na twój stan zdrowia towarzysz ci od kilku lat. Następnie ściągasz z półki swoją podróżną torbę i opuszczasz przedział.

– Proszę pana – zatrzymuje cię.

– Tak – nie ukrywasz swojego zdziwienia.

– Proszę pamiętać, że tam dokąd pan wraca, być może już nikt pana nie pamięta. A dla tych, którzy tam są jest pan człowiekiem którego nie ma, którego nie było.

Kiwnięciem głowy dajesz znak że zgadzasz się z jej słowami, że być może wyraziła to, o czym ty bałeś się pomyśleć. Wychodzisz, zasuwając  drzwi przedziału, krzyżujecie wzrok po raz ostatni. Masz bolesną świadomość że nigdy więcej nie zobaczysz tej kobiety. Obijając się o ściany wagonu dochodzisz do drzwi, za oknem pojawiają się zabudowania miasteczka. Niektóre z nich rozpoznajesz, innych nie, są nowe jak ten spożywczy discount, którego nie było za twoich młodzieńczych lat. Pociąg hamuje zbyt ostro, odnosisz wrażenie, że maszynista pewnie zapomniał że musi zatrzymać się na tej stacji. Ledwie utrzymujesz równowagę. Pociąg staje. Otwierasz drzwi. Przekładasz podróżną torbę do ręki z laską. Chwytasz mocno poręcz i schodzisz ostrożnie po dwóch stopniach na peron. Kiedy wreszcie stajesz pewnie na ziemi zauważasz że jesteś jedynym pasażerem jaki tu wysiadł. Konduktor daje znak maszyniście aby ruszał. Pociąg rusza. Delektujesz się widokiem dworca, dworca, który za twoich czasów tętnił życiem, a teraz jest zabity deskami w przenośni i dosłownie. Oddychasz głęboko, ten zapach nie zmienił się od lat, nadal czuć rześkość powietrza przesyconego jodem z tą specyficzną nutą impregnatu kolejowych podkładów, zapach lip, które rosną od wieków, lip, które nie zmieniają się tak szybko jak ludzie. Drzwi którymi kiedyś wychodziłeś z dworca na peron są zamknięte. Bar dworcowy jest nieczynny, wejście na poczekalnie zamurowane, nie ma nikogo z obsługi.  Omijasz budynek z lewej strony. Cieszy cię widok pompy, która stała tu zawsze, ale już za twoich czasów była nieczynna, działała być może za czasów von Bismarcka założyciela tego miasteczka. Jesteś już na placu przed dworcem. Z tej strony wejście też jest nieczynne. Kiedyś na piętrze tego dworcowego budynku mieszkała jakaś kolejarska rodzina, próbujesz przypomnieć sobie jej nazwisko, ale z twoją pamięcią jest coraz gorzej. Z dworcowego placu do „centrum” miasteczka prowadzi krótka aleja otoczona z dwóch stron wspomnianymi lipami. Wdychasz głęboko powietrze, neurony w twoim mózgu znają ten zapach. Wróciłeś. Oddychasz, idziesz krok za krokiem w kierunku pawilonu handlowego, w lewym ręku trzymasz niezbyt ciężką torbę podróżną w drugiej laskę, dzięki której walczysz ze szwankującym błędnikiem. Widzisz pierwszych ludzi, ale zdajesz sobie sprawę że spotkanie kogoś znajomego będzie graniczyło z cudem. Z jednej strony jest to twoje miasto, ale z drugiej jest to miasto całkiem obce. Na niegdysiejszym przydworcowym przystanku PKS nie ma już wiaty. Zakładasz, że ten oddział PKS nie dał sobie rady z prywatną komunikacją. To co było dobre 40 lat temu dawno odeszło do lamusa jak sam Otto von Bismarck i jego fabryka papieru w niegdysiejszym Hammermühle, które po II wojnie światowej zamieniono na Kępice.

Odeszło do lamusa jak ty…

Dochodzisz do krzyżówki, vis a vis stoi pawilon handlowy, pamiętasz czasy jego budowy, przez jakiś czas był dla was placem zabaw. Na chwilę stajesz się dzieckiem biegającym po budowie wraz z Piotrkiem i Irkiem. Jest jeszcze ten mały Andrzej z Buczka 3. Czujesz tą atmosferę dziecięcej beztroski. Biegacie po schodach to w górę to w dół. Zaglądacie do piwnicy. Zapada wieczór, robi się coraz ciemniej.  Nie było tam żadnego stróża który pilnowałby placu budowy, przynajmniej do czasu gdy nie zakładano armatury sanitarnej czy instalacji elektrycznej. Budynek pawilonu ma jedno piętro, za twoich czasów na parterze po lewej stronie był stoisko z artykułami szkolnymi i papierniczymi, po prawej AGD i RTV, na piętrze odpowiedni sklep odzieżowy i pasmanteria oraz obuwniczy. W twojej pamięci ożywają twarze personelu, ci z odzieżowego mieszkali w twoim bloku. Wzruszenie chwyta cię za gardło. Wróciłeś do miejsca którego już nie ma, a jeżeli jest, to w jakiejś szczątkowej formie. Rozglądasz się dookoła. Nie ma wielu ludzi, ci, którzy przechodzą nie zwracają na ciebie uwagi. Łapiesz się na tym, że nie wiesz co ze sobą zrobić, nie wiesz w którą stronę pójść. Na lewo za twoich czasów zaczynała się ulica Lenina, na prawo Świerczewskiego. Po prawej stronie na samym początku stał okrągły, betonowy słup ogłoszeniowy i kiosk ruchu, nie ma ani słupa ani kiosku. Uświadamiasz sobie, że ta wyprawa była niezaplanowana do końca, taka ad hoc, być może powinieneś ją bardziej przemyśleć, odszukać, na ile to było jeszcze możliwe starych znajomych, albo chociaż tych, którzy zachowali cię w swoje pamięci. Bo tych, którzy znali twoich rodziców czy dziadków dawno już nie ma, a o ile pozostał po nich jakiś ślad to na cmentarzu. Cmentarz! Tak, to dobra myśl. Zacznij swoją wędrówką po wspomnieniach od cmentarza, a więc kierunek w lewo. Uśmiechasz się, tak to dobry pomysł. Co prawda lewa strona miasta była ci za tamtych czasów obca, mniej znana, i zawsze kojarzyła ci się z drogą na komunalny cmentarz. Skręcasz w byłą ulicę Świerczewskiego. Pojawiający się z rzadka przechodnie traktują cię jak powietrze, tym w twoim przedziale wiekowym przypatrujesz się z baczniejszą uwagą. Niestety nie rozpoznajesz nikogo, wszystkie twarze są obce, nieznane, przy tym dziwisz się, że cię ignorują. Trochę jesteś zaskoczony ich obojętnością, jakby na to nie patrzeć jesteś kimś obcym, kimś przyjezdnym, a każdy przyjezdny za twoich czasów wzbudzał niezdrową ciekawość. Myślisz sobie, gdyby Kępice było jakimś nadmorskim kurortem byłoby to zrozumiałe, ale do Ustki najbliższego miasta nad morzem było prawie 50 kilometrów. Kępice było miasteczkiem zagubionym w lesie, z dala od drogi wojewódzkiej, istniało niczym osobne księstwo, żyjące swoim życiem, gdyby nie połączenie kolejowe zapewne nikt o jego istnieniu by nie wiedział, dobrze, że w ogóle ktoś je naniósł na mapę.

Rozważając tak, powoli zbliżasz się do cmentarza…

Mirosław G. Majewski 

 

 

Plakat